wtorek, sierpnia 21, 2018

O (niewystarczających) reakcjach na prognozy i zapowiedzi podwyżek cen energii elektrycznej

Gdy na przełomie 2017/2018 roku Instytut Energetyki Odnawialnej (IEO) opublikował pierwsze wyniki symulacji kosztów energii [link], uwzględniając nie tylko skutki dotychczasowej polityki inwestycyjnej ale także propozycje kształtu „miksu” energetycznego do 2050 wg Ministerstwa Energii (ME), jedynie kilka mediów krajowych odnotowało pośrednią zapowiedź podwyżek cen energii elektrycznej. Dominujący w ostatnich latach trend spadkowy cen na rynku hurtowym, brak podwyżek stawek taryf na energię w 2018 roku plus dobra koniunktura  w gospodarce i wzrost dochodów rozporządzalnych w gospodarstwach domowych podziałały usypiająco na odbiorców energii oraz przejściowo dawały błogi sen politykom.

Tylko niewielu myślało o tym, że średnie ceny energii elektrycznej odbijają (głównie dostawcy), a taryfy wzrosną (garstka tzw. świadomych odbiorców energii) i że koniunktura gospodarcza (bez względu lub z uwagi na ceny energii)  nie może trwać wiecznie (nisza ekonomistów malkontentów). Nie było też atmosfery na kwestionowanie bezpieczeństwa energetycznego, które stało się oczkiem w głowie ostatnich rządów. Choć zgodnie z miksem proponowanym przez ME obecnie realizowane inwestycje w elektrownie węglowe i modernizacje bloków węglowych  miały zapewnić 50% udział węgla do 2050 roku, a 25% ubytku ma być zastąpiony energetyką jądrową, to nikt się nie przejmował że wskaźnik samowystarczalności energetycznej mierzonej stosunkiem energii pierwotnej pozyskanej ze źródeł krajowych do energii pierwotnej zużytej  spada też o 25%. Temat bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej też nie ekscytował. Wręcz przeciwnie, - sektor elektroenergetyczny aktywnie angażował się w rozwiązania zwieszające zużycie energii elektrycznej, w tym taryfy antysmogowe i elektromobilność.
Po pół roku sytuacja wygląda już zgoła odmiennie. IEO zaktualizował dane z rynku, uzupełnił raport o prognozę taryf i prognozę cen hurtowych energii [link]. Artykuł na ten sam temat opublikowany przez Rzeczpospolitą [link] pod znamiennym tytułem „Ceny prądu nas porażą. Droga energia zatopi firmy”, choć trafił w sezon ogórkowy, wywołał bardzo duży rezonans. Do czytelników najbardziej dotarła informacja, że średnie ceny prądu odbijają i przez kolejne lata będą ostro piąć się w górę. W efekcie za 1 MWh w 2025 r. możemy zapłacić 370 zł (ceny stałe bez inflacji z 2017 r.), niemal 50 proc. więcej niż dziś. To też potwierdza, że długoterminowe prognozy na lata 2030-2050 niewiele obchodzą obywateli i polityków, ale prognozy krótkoterminowe to już inna kwestia.
Koncentrując się nawet tylko na krótkoterminowej i średnioterminowej perspektywie 2025 roku, warto postawić pytanie co się stało, że zaledwie przez pół roku postrzeganie problemu przez ekspertów, polityków i odbiorców energii tak się wyostrzyło. Owszem ceny pozwoleń emisyjnych w UE w ciągu pierwszej połowy br. wzrosły z 5 do ponad 17 EUR za tonę, ale fakt ten obecnie trudno już traktować jako przyczynę wzrostu cen. Jest to już bardziej skutek polityki energetycznej, gdyż polityka UE na rzecz wzrostu cen pozwoleń jest wiadoma od kilku lat i żadnego eksperta czy polityka te wzrosty nie powinny zaskakiwać. Każdy rząd i każda firma (co najmniej duża) powinny być przygotowani na te wzrosty i wykalkulować je już dawno w prognozę cen energii, zwłaszcza wtedy gdy dany kraj w energetyce wyraźnie nie zmniejsza emisji CO2. Słusznie zauważa w swoim komentarzu Paweł Smoleń (Lewiatan - link), że także czynnik wzrostu kosztów węgla nie jest żadnym zaskoczeniem, z uwagi na kontraktacje i cykle zakupowe (księgowa zasada FIFO). Koszty energii LCOE z nowych bloków węglowych i jądrowych są też proste do policzenia (zrobił to IEO w swoim raporcie) podobnie jak prognozy cen energii z aukcji i powinny być przez sektor i ME uwzględnione przy proponowaniu miksu energetycznego i w stymulowaniu inwestycji . W tym kontekście, w sytuacji gdy podaż krajowa energii jest niewystarczającą i rośnie import, nie powinny też dziwić obecne kilku procentowe wzrosty cen energii kontraktów podstawowych (typu BASE) łącznie z kilkunastoprocentowymi wzrostami cen z dostawą na IV kwartał (podobnie z ceną energii w szczytach).  Nikogo kto nie jest niereformowalnym denialistą klimatycznym nie powinny też dziwić i zaskakiwać upały i problemy z wodą do chłodzenia bloków węglowych. Koniunktura gospodarcza się nie pogorszyła, inflacja jest niska, pensje odbiorców energii i tym samym akceptowalność cen - tzw. ability to pay  rosną (fakt, dodatkowo pogarszają konkurencyjność firm), a polityka energetyczna realizowana jest w identyczny sposób. Wiadomo też, że (poza kataklizmami) procesy cenotwórcze w energetyce  kształtują się latami i zazwyczaj to obecny/ostatni rząd męczy się po błędach poprzednich, które w czasie ich rządów nie wyszły na jaw. Wiedza i np. praktyczne umiejętność palacza od obsługi kotłów węglowych to podstawa polskiej energetyki  (np. autor artykułu nie ma w tym zakresie praktycznych umiejętności), ale czy doskonalenie  wyłącznie takich umiejętności i próba ich kultywowania we współczesnym świecie wystarczą? Czy nie jest aby tak, że energetyka nie ma realnego średniookresowego planu, systemu ostrzegania i faktycznie ciężko pracując "jedzie" jedynie na oparach do nieuchronnej katastrofy (technicznej i ekonomicznej), a upały tylko unaoczniają to o czym wiadomo, ale nikt nie chce mówić?  Czy zatem reakcje polityków, rządu, agend rządowych i ME oraz reakcje firm na informacje o podwyżkach cen prądu są adekwatne i wystarczające?
Problem pod hasłem „podwyżki” podniosła oczywiście opozycja, temat w sposób oczywisty ożywił media branżowe związane z efektywnością energetyczną i fotowoltaiką. Pierwszymi reakcjami administracji, na zasadzie szukania ew. nieprawidłowości w ustalaniu cen giełdowych energii pod kątem spekulacji lub zmowy producentów, były wszczęte procedury kontrolne przez UOKiK i KNF, ale na dzisiaj nic nie wiadomo aby takie nieprawidłowości miały miejsce. IEO podkreślał zresztą, że prognoza wzrostowa cen energii ma charakter fundamentalny, a nie incydentalny. Rząd oficjalnie nie zajął się problemem już widocznych symptomów wzrostu cen energii ani ryzykiem deficyty mocy i ew. ograniczeniami w dostawach prądu w letnie upały. Warto na tym tle przypomnieć,  że np. w Wielskiej Brytanii rząd premier Teresy May dostrzegając problem wzrostu kosztów energii dla gospodarki zamówił w połowie 2016 roku niezależne studium dotyczącego kosztów energii (Cost of Energy Review - link), które wskazało wiele przyczyn wzrostu kosztów leżących po stronie polityki energetycznej, regulacji i modelu rynku energii.
Sensowne działania, ale raczej obliczone na doraźne efekty, zaproponowało ME. Zacząć jednak wypada od przypomnienia, że ME choć zaczęło się od bagatelizowania ostrzeżeń, nawet dyskredytowania ich autorów, to jednak przyznało, że coś na rzeczy jest. Minister Energii Krzysztof Tchórzewski na pytanie dziennikarza Echa Katolickiego o  lipcowe  prognozy Instytutu Energetyki Odnawialnej, odpowiedział (link): „chcę przypomnieć, że IEO to instytucja prywatna, tj. spółka z o.o. i pracuje według zamówień. Co do wzrostu cen prądu o 80% w przyszłym roku [prognoza IEO o niczym takim nie mówi – przyp. aut]- zdecydowanie zaprzeczam i jednocześnie zapewniam, że będzie to znacznie mniej niż 15%”.  Pominąć wypada drobne uszczypliwości Pana Ministra, choć znamienne jest tu przekonanie, że robienie raportu na zamówienie komercyjne jest jakościowo gorsze od robienia raportu na zamówienie polityczne (producenci tzw. policy base evidence), że spółki z o.o. w Polsce (w liczbie ponad 410 tys.)  - to niewiarygodni partnerzy, gdy jednocześnie rząd wykazuje respekt w stosunku do opinii międzynarodowych  prywatnych firm ratingowych  (ostatnio kilka z nich ostrzegało przed wzrostami cen energii w Polsce). Ważne jest jednak to, że po pierwsze Minister przyznał, że podwyżki będą i fakt, że żaden z państwowych instytutów (nb. czy raport podległego instytutu resortowego byłby wiarygodny i czy w ogóle by powstał?) ani agenda rządowa ostrzegawczej prognozy dla ME nie przygotowały i jako taka nie stała się przedmiotem refleksji czy debaty.
Pomijając samą wypowiedź, przyznać należy, że inne działania ME mogą mieć sens, ale jednocześnie warto zapytać, czy nie są to zbyt skromne środki jak na rysującą się skalę problemu? ME w trybie pilnym, nie dając czasu na konsultacje (co może też świadczyć zarówno o lekceważeniu partnerów jak i uznaniu że sprawa jest poważna i wymaga trybu ekspresowego) przedstawiło projekt zmian w Prawie energetycznym [link], a Minister Tchórzewski ogłosił, że niemal całość energii jaką wyprodukują elektrownie, powinna trafić na giełdę (tzw. obligo giełdowe). Wyjątkiem są miedzy innymi autoproducenci i producenci energii z OZE, co tworzy nisze i daje szanse na samodzielną ucieczkę firm korzystających z najdroższych taryf grupy „C” w oparciu o umowy typu PPA (Power Purchase Agreements) lub autokonsumpcję przed perspektywą wzrostu kosztów zaopatrzenia w energię i utratą konkurencyjności. W związku z nagłym wzrostem cen na rynku hurtowym wielu małych i średnich przedsiębiorców już teraz otrzymuje od sprzedawców pisma wypowiadające umowy kupna/sprzedaży energii elektrycznej lub informujące o zastosowaniu klauzuli modyfikacyjnej zezwalającej na zmianę ustalonej ceny na wyższą. W niektórych przypadkach są to zwyżki nawet o 90 zł/MWh. W tym kontekście niezwykle cenne wydaje się zapytania ofertowe ME (link), które ma doprowadzić do przygotowania możliwości prawnych oraz oceny kosztów wprowadzenia bezpośredniej sprzedaży energii elektrycznej, poprzez modele sprzedażowe bazujące na koncepcjach PPA i peer-to-peer (rozwiązania w zakresie handlu energią dla prosumentów). W tej konwencji działań na rzecz większego urynkowienia rynku energii elektrycznej mieści się też inicjatywa  PSE rozszerzenia limitów cen rozliczeniowych energii elektrycznej na rynku bilansującym poszerzenia  widełek z 70 zł/MWh - 1 500 zł/MWh do minus 50 tys. zł/MWh i plus 50 tys. zł/MWh (link do komunikatu OSP w sprawie procesu konsultacji zmian IRiESP). Jest to realizacja uzgodnień ME z Komisją Europejską przy ubieganiu się Polski o notyfikacje rynku mocy, ale rozwiązanie to (razem z innymi) tworzy szansę m.in. na rynkowe (nie poprzez taryfy antysmogowe)  zintegrowanie rynków energii elektrycznej i ciepła (power to heat). To wszystko drobne kroki, ale ułatwią firmom na pewne działania mitygujące i optymalizujące oraz adaptacyjne w odniesieniu do realnych kosztów.

Wśród zapowiedzi zmian w modelu rynku energii elektrycznej (szerzej, w rewizji poglądów na rolę rynku w trudnych czasach; etatyzm sprawdził się tylko w łatwiejszych) zabrakło zapowiedzi koniecznych, bardziej fundamentalnych zmian polityce energetycznej, bez czego trudno będzie o spójność i działań i narracji, w której sprzeczności i niespójności stają się coraz bardziej widoczne. Być może zaproponowane skromne środki zaradcze pozwolą politykom i energetyce przejechać jeszcze kawałek dotychczasowymi utartymi torami, ale tylko do następnego kryzysu.
Byłoby jednak niedobrze gdyby np. krótkoterminowe interesy polityczne doprowadziły do sztucznego zamrażanie taryf, bo ich wzrost na już solidne umocowanie w obiektywnych kosztach prowadzonej polityki. Nie o taką reakcję tu chodzi. Problem zamieciony pod dywan z każdym rokiem będzie narastał i ujawni się znacznie ostrzej w 2019 czy 2020 roku, kiedy skończą się derogacje na emisje CO2, a do problemów z kosztami energii trzeba doliczyć problemy niezadowolonych podatników, którzy dostaną do spłacenia  rachunek za zapóźnienia w rozwoju OZE. Ostrzegawcze prognozy cenowe, zwłaszcza te krótko- i średniookresowe, poparte modelami kosztów LCOE i kosztów marginalnych (choć intuicyjnie przez wszystkich zrozumiałe), to ostatni dzwonek i drogowskaz na pilną i znacznie bardziej poważną korektę w energetyce. Zaczynają zawodzić przez dekady utrwalane wygodne paradygmaty: o konieczności i opłacalności wytwarzania energii jedynie w źródłach pracujących w podstawie, czy  o tym że koszty dekarbonizacji energetyki są wyższe niż jej nawęglania, że wolniejsze zmiany mniej kosztują niż działanie z wyprzedzeniem itp. W obecnej sytuacji same adaptacyjne działania „oddolne”, o jakich pisze Paweł Smoleń już nie wystarczą, jest za późno. Szybka korekta powinna nastąpić przede wszystkim w polityce inwestycyjnej, gdzie konieczne jest zaprzestanie inwestowania w źródła o rosnących kosztach. Inaczej latem 2019 roku trzeba będzie podejmować działania ratunkowe pod wpływem presji czasu (na przysłowiowym kolanie), kosztów (przy braku środków na inwestycje), kolejnych upałów (na to nic nie poradzimy) i groźby utraty bezpieczeństwa energetycznego (od tego upadają kraje)  itp., co z pewnością nie posłuży dobrze przyszłości polskiej energetyki.