sobota, czerwca 07, 2008

Stopa dyskonta, czyli ile są warte i ile kosztują etyczne argumenty walce z globalnym ociepleniem i w służbie OZE

Na “odnawialnym” odbyła się już dyskusja nt. reakcji Polaków , a w szczególności energetyków, na globalne ocieplenie (może lepiej na informacje na ten temat) oraz na instrumenty ochrony klimatu, w szczególności te wprowadzane przez UE (wpis – CO2 na Wielki Tydzień). Polska perspektywa w tym względzie jest trochę szczególną (nie tylko ze względu na rolę węgla w gospodarce, ale też na fakt, że efekty globalnego ocieplenia jak na razie nie są dla nas dokuczliwe) i zdecydowanie większa rolę w postawach wobec problemu odgrywają u nas bieżące koszty ochrony klimatu niż kwestie odpowiedzialności za dalekich sąsiadów czy tych jeszcze „nienarodzonych”. Generalnie, jako społeczeństwo „na dorobku” niechętnie przyjmujmy argumenty na rzecz ochrony środowiska, w szczególności biznes widzi w tym tylko koszt. Zresztą jest to biznes uczący się dopiero niecałe 20 lat, który szybko przerobił raczej starsze lektury obowiązkowe z zakresu wolnego rynku i makroekonomii, a w pędzie nie ma czasu na takie jak choćby „Strategia błękitnego oceanu” czy studia podyplomowe z zakresu np. tzw. odpowiedzialnego biznesu. Niechętnie mieszamy sprawy etyki i moralności z biznesem, widząc w takich koncepcjach (uważanych zresztą za utopijne) ten sam rodzaj niepotrzebnego kosztu jak ten generowany przez ustawodawstwo UE na rzecz ochrony klimatu i źródło utraty konkurencyjności. Nawet jak osobiście się z problemem identyfikujemy, to w biznesie uważamy (wobec podejrzliwości i braku zaufania do innych), że tylko naiwni grają na rynku w królewskie szachy, jak konkurent najprawdopodobniej gra w podwórkowego „dupniaka”.

Jesteśmy tu częściowo podobni do pragmatycznych Amerykanów, i dlatego (pamiętając też jak trudno było formułować problemy w ww. dyskusji blogowej nt. CO2),chętnie przejrzałem artykuł zawodowca, etyka – Johna Brooma: „The ethics of climate change” w najnowszym numerze Scientific American. Artykuł może być przykry w czytaniu np. dla biznesu, a nawet wydawać się nazbyt moralizatorski, ale pisany jest uczciwie (autor otwarcie przyznaje się do własnego punkt widzenia) i ciekawie. Tekst mi się podoba głównie poprzez wprowadzony adekwatny i spójny system pojęć na styku ekonomii i etyki, moim zdaniem właściwych w odniesieniu do problemów związanych z podejściem do globalnego ocieplenia. Nie mam czasu niestety aby streszczać, ale rzecz jest o tym czy i jak równoważyć obecne koszty (wyrzeczenia) dobrostanem ludzkości w przyszłości, i stoi za tym teza że ekonomiści nie mogą usnąć problemów etycznych w formułowaniu swoich koncepcji i rekomendacji dla rządów i biznesu. Zasadniczym znanym w ekonomi pojęcia jakimi posługuje się Broom do potwierdzenia ww. tezy to stopa dyskonta przyjmowana do oceny wartości danego „dobra” w przyszłości, np. w perspektywie 100 lat. Tym prostym pojęciem starał się wyjaśnić, dlaczego Nicholas Stern w swoim słynnym raporcie „Stern review on the economics of climate change”, przyjmując na podstawie przesłanek, nie tylko natury ekonomicznej, ale i częściowo etycznej, niską stopę dyskontową – 1,4%, doszedł do wniosku że w sensie ekonomicznym bardzo nam się opłaca inwestować w ochronę klimatu, a inny ekonomista – William Northaus, przyjmując stopę dyskonta 6% (nie wchodząc w kwestie etyczne i zdecydowanie bardziej ceniąc sobie korzysci natychmiastowe) doszedl do diamteralnie odmiennych konkluzji. Rozwinął też, jako uzupelniajce do dwu ww. przypadków, koncepcje społecznego postrzegania wartości: priorytarianizmu (chyba właściwa dla ducha amerykańskiego spoleczeństwa) i utylitarianizmu (może trochę bardziej bliższą Ghandiemu :) właśnie w odniesieniu do zmian klimatycznych, ale tego tu już nie będę streszczał. Zachęcam tylko do samodzielnej lektury.

Zgadzam się z wymową artykułu i zaprezentowanym sposobem podejścia. Kwestia stopy dyskonta jest ważnym czynnikiem w podejmowaniu inwestycji w energetyce odnawialnej. Jestem przekonany że rodziny inwestując w OZE i efektywność energetyczną w swoich domach są w stanie zaakceptować niższą stopę dyskonta niż obecny przemysł. Podobnie jest z sektorem publicznym, nie wspominając np. o kościołach czy różnych ruchach które wprost wbudowują czynniki etyczne w swoje decyzje inwestycyjne. Zresztą, także na „ odnawialnym” kilkukrotnie w dyskusjach na te tematy przytaczane były dość jednoznaczne argumenty kościoła na rzecz ochrony klimatu.
W czasie ostatniej debaty z Sejmie nt. pakietu „3 x 20%” (którą streściłem w jednym z poprzednich wpisów) była też cicho podniesiona kwestia „przyszłych pokoleń”, ale w zasadzie w dyskusji nikt etycznej strony podejścia do „techniczno-ekonomicznego” w odbiorze problemu szerzej nie podjął. Byly bowiem tylko dwa takie, bezporednie, ale doć specyficzne odnisienia.
Poza próbą mniej eleganckiej dyskredytacji „religijnego podejścia” do problemu, czy innymi słowy uwzględniania zbyt niskiej stopy dyskonta lub zbyt odległego horyzontu czasowego, spotkałem się też tam, z niezwykle błyskotliwym zepchnięciem z pola widzenia zgłaszanych wątpliwości związanych z ew. rosnącym prawdopodobieństwem wycieku CO2 z tawern CCS za kilkaset lat. W odpowiedzi padło pytanie retorycznie zresztą zadane przez jednego z ekspertów sejmowych; „Czy możemy mieć my, tu i teraz pretensje do Mieszka I, że parę spraw poprowadził tak, że skutki możemy odczuwać do dziś?”
Choć nie wiem jaką stopę dyskonta przyjmował Mieszko w swoich działaniach, to w tej konkretnej sprawie wątpliwości etycznych rzeczywiście nie mam :), ale co do CCS, to jednak jeszcze trochę poczekam na mocniejsze, tu niekoniecznie natury etycznej :), argumenty...

niedziela, czerwca 01, 2008

Pomysły opozycji na energetykę- dotacje i podatki, czyli jak innym zaszkodzić z troską o nich

Kontynuując podjęte w poprzednim „sejmowym” wpisie wątki polityczne w energetyce, chciałbym zwrócić uwagę na pomysły opozycji na energetykę opozycji. Ma swoje prawa i swoje tematy i jednocześnie jak mogą próbują uprzykrzyć życie koalicji. Święte to prawo opozycji, tym bardziej że póki co konkretów ani nawet kierunków rozwoju energetyki rząd jak dotychczas nie przedstawił i z pewnością choćby za to (nie pisząc o braku konkretów w dzialaniach) zasługuje na krytykę. Ale w takim razie jakie pomysły ma opozycja?

Zacznę od tej „radiomaryjnej”, także dlatego, że jeden z współautorów „odnawialnego” poinformowali właśnie, z właściwym sobie przekąsem („troską”) w ostatnim komentarzu do wpisu nt. pakietu 3 x 20% dla Polski (15% udział OZE ’2020) , że media Ojca Rydzyka przypuściły atak na rząd z powodu wymówienia przez NFOŚiGW umowy dotacyjnej na kogeneracyjny system geotermalny w Toruniu. Głównym argumentem jest to, że jak pisze GDP (…) „no teraz to juz raczej nie ma szansy na 15%... ;) oraz że grożą Polsce niebotyczne kary (ponoć ponad 1 mld Euro!, sam jestem ciekaw metodyki obliczeń) za brak w bilansie wymaganej przez UE „zielonej” energii elektrycznej (tu chyba w 2010 r., bo na 2020 r. nie ma sub-celu na zieloną energię elektryczną, tylko „na całość” ). W ślad za tym, detektywistycznym tropem (zresztą sprawa byla juz dyskutowana na odnawialnym i mam wprawę:) zerknąłem na pierwsze strony weekendowego Naszego Dziennika i rzeczywiście zaniemówiłem wobec siły argumentów wypowiadających się tam profesorów, oczywiście tych związanych z geotermalnym przedsięwzięciem O. Rydzyka. To już nie tylko chodzi tylko o „odnawialne” procenty i miliardowe kary w Euro za brak milionowej dotacji, ale też np. o to że „Polacy przebywający obecnie na emigracji nie będą mogli do ojczyny wrócić” bo … nie będzie dla nich miejsc pracy. Jest też krytyka, że rozwija się energetyka wiatrowa „polegająca na imporcie starej aparatury prądotwórczej” (nie ma oczywiście mowy o tym, że system w Toruniu, gdyby powstał, oparty byłby na jednakowoż importowanych rurach i importowanym systemie ORC) oraz że NFOSiGW nie wydatkuje środków na OZE w tempie wymaganym (to akurat wydaje się być zarzutem trafionym i coś z tym trzeba zrobić) a jak pies ogrodnika nie daje na geotermię (oczywiście, tylko tę jedną, „prawdziwą i słuszną”, ale autorzy publikacji w Naszym Dzienniku czujnie obawiają się, ze środki dostanie „za łapówki” geotermia z kapitałem zagranicznym).
Szkoda pewnie czasu na dalszą analizę jednak na wskroś (nawet jak na opozycję) demagogicznych tekstów, ale jeszcze bardziej szkoda że geotermia w Polsce ma tak partykularnie i bez szerszej i rzeczowej perspektywy ekonomicznej myślących ekspertów i tak niewiarygodnych lobbystów. W jednej z prac z ubiegłego roku w której uczestniczyłem, doliczyliśmy się w zespole ponad 40 istniejących przedsiębiorstw ciepłowniczych zlokalizowanych lepiej niż planowana inwestycja toruńska, gdzie jeśli chodzi o geotermię głęboką, natychmiast i całkiem realnie (z pełnym wykorzystaniem mocy przez cały rok i bez konieczności budowy sieci ciepłowniczej od podstaw) można byłoby bez specjalnego zadęcia zainstalować 160 MW mocy cieplnej geotermalnej, nie wspominając tu nawet o geotermii plytkiej.

Wydaje się, ze niewiele mniej demagogiczna w myśleniu o energetyce jest szerzej potraktowana opozycja parlamentarna. PiS, po tym jak podniósł w czasie ubiegłej kadencji stawkę podatku akcyzowego na paliwa transportowe („dostosowując ja do wymogów UE”) teraz domaga się jego drastycznego obniżenia akcyzy i grozi wystąpieniem z wnioskiem od odwołanie ministra finansów. Nie jest to zresztą jedynie polski pomysł, bo w tym samym duchu wypowiada się np. prezydent Francji, mówić o konieczności obniżenia VAT). Ale pomijając zmianę punktu widzenia ze zmianą punktu siedzenia, to czy to w ogóle ma sens ? Sądzę, że nie i nie myślę tu tylko o problemie „zjedzenia” ulgi w podatku przez sektor naftowy bez wyraźnej i odczuwalnej obniżki cen, o czym mówi atakowany minister finansów. Sądzę, że są inne, dużo ważniejsze powody, dla których lepiej takich doraźnych i obliczonych na bieżące potrzeby polityczne (prezydencki minister- p. Kamiński dzisiaj w radio mówił, ze trzeba akcyzę obniżyć aby ludzie mogli tanio pojechać na wakacje…) działań nie podejmować i nie podkopywać krzywej uczenia systemów gospodarczych i działania sił rynkowych. Siły te bowiem (jak pisał kiedyś szef Rezerwy Federalnej Alan Greenspan) odgrywają kluczową rolę w oszczędzaniu rzadkich źródeł energii, tak by zużywano je w najbardziej wartościowy sposób. W obecnej sytuacji, paradoksalnie rozważać należałoby raczej wprowadzenie „podatku paliwowego” i aby nie dawać gospodarce i przedsiębiorcom sygnałów sprzecznych z obecną polityką eko-energetyczną i deregulacyjną UE. Niewielki podatek paliwowy, a nawet widok na takowy, wsparłby politykę „oszczędzania” i przyspieszył dostosowanie firm do nowego stanu równowagi na rynkach paliwowych, a obecnie wysokie wpływy budżetowe mogłyby pozwolić na ulgi w podatku dochodowym i ew. wsparcie grup najbardziej zagrożonych wyższą cena paliw oraz wygenerować większe środki na badania i rozwój oraz smielsze wdrażanie nowych technologii w tym zakresie. Czy jest jakiś polityk – prawdziwy mąż stanu, który odważnie tego typu (niekoniecznie ściśle tak jak napisałem, bo nie mam np. szczegółowej wiedzy nt. sytuacji budżetu państwa) uwarunkowania może przekazać obywatelom i wyborcom? Czy oni naprawdę będą na kogoś głosować tylko dlatego że taniej dojadą (najdalej) nad Bałtyk czy w Tatry, bo trudno sobie wyobrazić aby pakowali do bagażnika kanister z tanim polskim paliwem jadąc na Riwierę? Czy niska akcyza na dobro rzadkie i jednoczesnie importowane jakim jest paliwo ma być uosobieniem „bezpieczeństwa energetycznego” o którym PiS tak dużo mówiło (i chcialo duzo z kasy państwowej za taki komfort placić) czy raczej jest jego zaprzeczeniem? Czy mamy tak rozregulować gospodarkę i jej zdolnosci dostosowawcze oraz „zdemoralizować” wyborców, że za jakiś czas, gdy już obniżka akcyzy nic nie pomoże, firmy i obywateli będzie stać tylko (w kolejce po reglamentowane paliwo?) na modlenie się na stacji benzynowej o niższe ceny, tak jak to obecnie zaczynają robić zdemoralizowani przez wiele lat tanią ropą Amerykanie (prayer at the pump), których ciężarówki zużywają rocznie tyle samo ropy co energii całe Niemcy?