sobota, czerwca 04, 2016

Nielogiczny i niespójny projekt nowelizacji ustawy o OZE uniemożliwia sensowną pracę w Sejmie. Nie nowelizujmy!



Posiedzenia sejmowej Komisji do Spraw Energii i Skarbu Państwa poświęcone rozpatrzeniu projektu nowelizacji ustawy o OZE budzić mogą wręcz zażenowanie. Śledzący tę debatę blogier Wolność energetyczna  opisał przykładowe niespójności w projekcie nowej regulacji, uniemożliwiające (co skrupulatnie udokumentował) prowadzenie w Sejmie racjonalnej debaty, nie wspominając o legilsacji. Trudno nawet mieć pretensję do posłów, bo jak ją prowadzić, jeżeli do końca nie wiadomo nawet o co autorom przedłożenia (autorem jest Ministerstwo Energii - ME) chodzi lub gdy nie potrafią tego posłom wyjaśnić. W projekcie regulacji, która ma charakter gospodarczy, nie wiadomo nawet kto, ile i z jakiego tytułu otrzymuje (i czy faktycznie otrzymuje) korzyść ekonomiczną, co podlega opodatkowaniu i kto za co płaci. Jak zatem można taki projekt procedować i nad nim głosować? 

Zgodnie z uzasadnieniem do nowelizacji, zaproponowany system „opustowy” (przykład nowomowy, chodzi o niesymetryczny barter) ma doprowadzić do szerokiego rozwoju prosumeryzmu. Minister Andrzej Piotrowski odpowiadając na pytania posłów w czasie pierwszego czytania projektu zmian w ustawie przyznał, że nie policzył opłacalności inwestycji prosumenckich w proponowanym systemie opustowym, ale  dodał,  że prosumenci mają realizować swoje inwestycje z pobudek ekologicznych (licząc się ze stratami), a nie ekonomicznych. Z kolei Pani Poseł Anna Zalewska występując w imieniu klubu zapowiedziała, że „PiS jest za ty tym co daje wolności: za prosumentem, za mikro i małymi  instalacjami, za różnorodnością”. IEO w swojej opinii  wykazał (str.10 opinii), że  nawet proste okresy zwrotu nakładów (bez dyskonta) na inwestycje prosumenckie wynoszą ponad 50 lat, a projekt zmian niszczy różnorodność technologiczną. Z mętnymi propozycjami  ekonomicznymi męczą się środowiska instalatorów starając się znaleźć jakąś szansę na ewentualną niszę, gdzie ewentualna inwestycja prosumencka mogłaby się opłacać, ale kwadratura koła nie przynosi efektów i nie może przynieść. Podchwytliwe zadanie postawione im przez ME nie ma bowiem rozwiązania, przynajmniej wtedy gdy stosuje się zwykłą teorię ekonomii i zwykłą arytmetykę, a nie logikę odwróconą. 

Na brak logiki w materiale nad jakim obecnie pracuje Sejm oraz w komentarzach do tego materiału ze strony ME zwracają uwagę prawnicy.  Zdaniem Wojciecha Kukuły ME chce, aby Polska zrealizowała unijny cel OZE jak najmniejszym kosztem i w tym celu różnymi środkami eliminuje z systemu elektrownie wiatrowe dla których (maksymalna) cena referencyjna miała wynosić 385 zł/MWh, a jednocześnie wspierać zamierza biogazownie dla których (zgodnie z poprawkę popartą przez ME) cena referencyjna nie mogłaby być niższa niż 550 zł/MWh. Nie chodzi tu o brak zasadności we wspieraniu biogazowni, ale o trzeszczącą z powodu braku logiki uzasadnienie, które wskazuje także na chęć preferowania tzw. źródeł „stabilnych”. Gdyby rozumieć że chodzi o koszty bilansowania źródeł niestabilnych to w przypadku energetyki wiatrowej wynoszą ok. 15 zł/MWh, a różnica w cenach ma wynosić co najmniej 165 zł/MWh.  Zwykła logika i arytmetyka w takich sytuacjach zawodzą.

Magiczne słowa „stabilność” (kolejny przykład nowomowy) występuje wielokrotnie w uzasadnieniu do projektu nowelizacji. IEO w swojej ocenie projektu pisze, że kryterium „stabilności” jest niezdefiniowane, ale pod tym hasłem projekt najbardziej promuje, coś odwrotnego -  technologię faktycznie najbardziej niestabilną, awaryjną i nieprzewidywalną, czyli współspalanie biomasy z węglem w elektrowniach systemowych. 

To są tylko wybrane przykłady, gdzie przy analizie projektu zmian w ustawie o OZE logika okazuje się nieprzydatna. Ale warto zwrócić uwagę, że legislacyjną nowomowę, czyli zastępwanie  powszechnie zrozumianych wyrazów sztucznymi, tylko z pozoru poprawnymi,  które jednak ogłupiają obywateli oraz dezorientują samych adresatów regulacji. Obok „stabilności” i „opustu” (obecnie z tego terminu ME się wycofuje, ale nie z tego co on faktycznie oznacza – transfer środków od prosumenta do zakładu energetycznego)  w projekcie zmian w ustawie i w uzasadnieniu jest więcej  niezdefiniowanych wytrychów językowych, które uniemożliwiają zrozumienia istoty sprawy i wywołują efekt wieży Babel –braku możliwości prowadzenia racjonalnej dyskusji i porozumienia, zresztą nie tylko w Sejmie. Największe zamieszanie pojęciowe wywołują błędnie wprowadzone do ustawy pojęcia „prosumenta” i „klastra”. 

Wg definicji w projekcie nowelizacji „prosument” to odbiorca końcowy wytwarzający energię elektryczną z OZE  w mikroinstalacji w celu jej zużycia na potrzeby własne, niezwiązane z wykonywaną działalnością (gospodarczą). Jak wykazano wcześniej „prosument” ma prawo tylko tracić na inwestycji, ale dlaczego nie może zużyć energii w swojej małej firmie skoro te właśnie płacą w Polsce najwięcej za energię i maja płacić jeszcze więcej z uwagi na podnoszenie własne tą ustaw opłaty przejściowej?  Dlaczego ma zużywać energię tylko na własne potrzeby, gdy w Polsce potrzeba energii elektrycznej, a najbardziej tej prosumenckiej w szczytach zapotrzebowania? Propozycja ME odciąga prosumenta od sieci, zamiast włączać go w sieć i dzięki temu poprawiać efektywność ekonomiczną inwestycji i obniżać wysokość wymaganego wsparcie dla OZE. Nie ma w tym logiki i dlatego żaden inny kraj prawnie nie zamyka prosumenta  w zaciszu domowym.

Zdumiewa definicja klastra i budzi wątpliwości potrzeba jej tworzenia. Klaster energii – to wg autorów nowelizacji - cywilnoprawne porozumienie dotyczące wytwarzania i równoważenia zapotrzebowania lub obrotu energią z OZE lub z innych źródeł lub paliw, w ramach jednej sieci dystrybucyjnej na danym obszarze.  Klaster ma barć udział w aukcjach na dostawę energii do sieci (jedyny instrument wsparcia jaki proponuje ustawa o OZE).  Skoro w aukcjach chodzi o sprzedaż po określonej cenie (pod groźbą kary za niedostarczenie) zadeklarowanej ilości wytworzonej energii do sieci (zazwyczaj całości, bo cena odbioru będzie wyższa niż cena energii z sieci), to dlaczego różne podmioty miałyby tworzyć klaster, który ma „równoważyć zapotrzebowanie własne”? Autorzy tego nie wyjaśniają (faktycznie trudno by było).  Skąd zatem ta koncepcja, która powoduje zamieszanie? Domyślać się tylko można, że w tej nowomowie chodzi o spółdzielnie energetyczne, choć nie ma zapotrzebowania społecznego na tworzenie klastrów/spółdzielni, a przynajmniej nie widać w Polsce dużych mas społecznych wołających „my chcemy OZE w klastrach” (wiele osób i firm chce naprawdę mieć OZE).  Jak tworzyć w Polsce spółdzielnie energetyczne skoro OZE nie uzyskały w Polsce tzw. grid partity” (zrównania kosztów energii z OZE z cenami energii, bez kosztów stałych, z sieci)  i nie ma nadwyżki finansowej jaką spółdzielcy mogliby się podzielić? Gdy do tego momentu za 5-10 lat dojdziemy, spółdzielnie  powstaną spontanicznie, oddolnie. Podobnie jak w przypadku prosumenta klastry maja się w jak największym stopniu same się bilansować, czyli jak najmniej korzystać z sieci, gdy jednocześnie spółki operatorskie prowadzą olbrzymie inwestycje sieciowe, a system potrzebuje energii. To tylko przykłady niespójności, a wręcz nieprzezwyciężalnych sprzeczności w projekcie regulacji  źle świadczą i o koncepcji ustawy i jakość pracy polskich legislatorów.

Panowało przekonanie,  że niska jakość regulacji w OZE wynika nie tyle z niechęci ile z niewiedzy administracji i polityków. W tym celu organizuje się np. konferencje międzynarodowe i wyjazdy polityków do krajów „wiodących w OZE”. I rzeczywiście politycy chętnie jeżdżą do Niemiec, Danii, Szwecji i przejmują niektóre idee oraz wprowadzają do polskiego prawa. Niestety robią to dość rzadko, ale przypadkowo, zapominając że nie wszystko, a w zasadzie nic nie jest transferowalne i  replikowalne wprost. Poza geografią Polskę i ww. kraje dzieli bowiem czas - lata zapóźnienia w zakresie rozwoju szeroko rozumianego rynku OZE - szeroko bo wcale nie chodzi o "procenty udziałów" energii z OZE w bilansach krajowych  (tu jednym ze światowych liderów jest spalający biomasę Bangladesz). Prof. Zbigniew Styczyński, znawca niemieckiego przełomu w energetyce w swoim najnowszym artykule  „Transformacja systemu elektroenergetycznego w Niemczech” pokazuje jak potężną pracę społeczną, technologiczną, gospodarczą Niemcy wykonali w tym zakresie od 1980 roku i że pewnych etapów nie da się „przeskoczyć” i że na pierwsze widoczne efekty regulacji trzeba czekać 10-20 lat. 

Problem zaczyna się wtedy, gdy polscy politycy zobaczą fragment systemu, np. że Niemcy obniżają taryfy FiT, bo wtedy maja argument żeby ich w ogóle w Polsce nie wprowadzać, a jak Niemcy wprowadzają próbne aukcje OZE w jednym koszyku technologicznym, to politycy w Polsce idą dalej i wprowadzają „totalny” system aukcyjny. Dzieje się to bez zważania na różnice w rozwoju, na różnice w cenach energii elektrycznej dla gospodarstw domowych w obu krajach (polskie gospodarstwo domowe  płaci 2 razy więcej za energię, ale niemiecka firma płaci za nią mniej niż polskie MŚP), bez patrzenia na to, że wraz z rozwojem tamtejszego rynku kompletne instalacje w Niemczech stały się średnio 30% tańsze niż w Polsce. Paradoksem logicznym jest to, że politycy skwapliwie wprowadzaj regulacje wyprzedzające nawet unijne zalecenia zmniejszania intensywność wsparcia w OZE, tak jakby Polska była już światowym liderem, a jednocześnie walczą o derogacje dla sektorów schyłkowych w energetyce, aby podtrzymać zapóźnienie technologiczne naszego kraju. Brak tzw. „relewancji czasowo-przestrzennej” i kolejna okazja do  nieudanego transferu rozwiązań może pojawić się także wtedy, gdy czytający doniesienie o tym,  że wiceminister Andrzej Piotrowski odwiedził szwedzkie klastry pomyśli, że w Polsce dzięki nowej regulacji można będzie zrobić druga Szwecję, gdy tymczasem tamtejsze klastry nie maja nic wspólnego z tymi z projektu ustawy o OZE, a Szwedzi nie takimi ustawami tworzyli klastry (huby technologiczne).  

Nie wiadomo na ile w podejmowanych już od 2012 roku i nieudanych bo jeszcze nieuzasadnionych relacjami cen próbach transferu koncepcji spółdzielni energetycznych do Polski zaważył brak świadomości istnienia ograniczeń w replikowalności wprost rozwiązań zagranicznych. Przychodzi na myśl przykład jednej z największych wpadek słynnego antropologa Jamesa Frazera.  Frazer obserwując, że ludzie w różnych plemionach mają podobne rytuały, w których uderzają w ziemię kijami, uznał że rytuały te miałyby oznaczać biczowanie ziemi, karanie jej za to, że nie dała np. odpowiednich plonów. Jest to przytaczane przez logików jako przykład tworzenia teorii, w którym twórcy wydaje się, że objaśnienie zjawiska polega na podaniu niesprzecznej z obserwowanymi faktami interpretacji. Tymczasem jedyne co Frazer mógł sensownie w tym przypadku powiedzieć, jest to, że w wielu różnych plemionach ich członkowie uderzają kijami w ziemię. Wszystko inne było nadużyciem intelektualnym lub brakiem świadomości złożoności problemu, nawet w przypadku osoby tego formatu co Frezer. 


Polskę czeka długa, ciężka droga do dobrych regulacji w OZE. Obecne sejmowe prace nad projektem nowelizacji ustawy o OZE o nieodgadnionej  w wielu miejscach logice nie rokują nadziei na szczęśliwe zakończenie. Taka sytuacja w Polsce się niestety powtarza. Zarówno zgłoszona przez Ministerstwo Gospodarki, w afekcie (w odruchu zemsty na prosumentach), poprzednia próba nowelizacji z maja ub.r.  jak i obecna nowelizacja autorstwa  Ministerstwa Energii  (nie wiadomo z jakich pobudek zainicjowana) zwyczajnie nie miały i wiele wskazuje ze nie mają sensu. Niepotrzebnie wywołują zamęt logiczny, językowy, prawniczy, komunikacyjny, czynią prawo i debatę prawnieznośnymi, nawarstwiają i tak już olbrzymie problemy w sektorze OZE. Napisaliśmy za dużo niepotrzebnych projektów nowelizacji. Wisława Szymborska na pytanie dlaczego napisała tak mało wierszy w długim życiu  odpowiedziała: „bo mam w domu kosz na sieci”. Nieprzemyślana koncepcja ostatniego projektu uniemożliwia jej skuteczne poprawienie przed końcem czerwca, a więc do czasu odwieszenia wejścia w życie obecnych przepisów. Z trojga złego byłoby najlepiej gdyby od  lipca weszła w życie niedoskonała, ale mająca znamiona logiki ustawa o OZE uchwalona w lutym ub. roku, zresztą z mądrym poparciem posłów  PiS

Brak komentarzy: