wtorek, stycznia 01, 2019

Ceny urzędowe, fake news, populizm. Z początkiem 2019 roku skończył się budowany przez 30 lat rynek energii. Czy to już komunizm energetyczny w wersji wenezuelskiej?


Jan-Werner Muller w jednej z bardziej obiektywnych książek o populizmie podał przykład irracjonalnej, ślepej uliczki w jaką sami populiści mogą popaść. Prezydent Wenezueli Nicolasie Maduro (następca Chavesa) próbował zwalczać inflację (i „burżuazyjnych pasożytów”) wysyłając żołnierzy do sklepów RTV/AGD, by przyklejali etykiety z niższymi cenami na produktach. W ostatnich dniach 2018 roku polski Parlament wydał rozkaz prewencyjnego przeklejania etykiet z cenami energii.

Maduro wprowadził też piątki wolne od pracy w sektorze publicznym (parę tygodni później powiększył pulę dni wolnych również o środę i czwartki, itp.) W efekcie jego kraj zaczął się mierzyć z największym kryzysem ekonomicznym od objęcia władzy przez socjalistów w 1999 roku. Sam sfałszował wybory prezydenckie, ale jako partia przegrała wybory parlamentarne z koalicją opozycyjną Koalicją na rzecz Jedności Demokratycznej.

A wszystko to przez uzależnienie się od kopalin energetycznych. Od lat 70-tych dosłownie  tonąca w ropie naftowej Wenezuela (10% światowego wydobycia; obecnie 2%) niemal nic nie czyniła w kierunku zmniejszenia swojego uzależnienia od ropy. Całkowita nacjonalizacja sektora naftowego w 1976 (powołanie Petroleos de Venezuela) musiało prowadzić do nieszczęścia.  Sugestywnie, w języku polskim, opisał to ekonomista Narodowego Banku Polskiego   Paweł Kowalewski w artykule „Ropa mogła dać bogactwo Wenezueli, ale ją pogrążyła”. Kraj i samą siebie pogrążyła energetyka, która nie mogła pokryć swoich rosnących kosztów i zamiast rozwiązywać problemy, tylko je pudrowała. 

Rada UE i Komisja uważają, że dezinformacja (potoczne „fake news”  to fałszywa, niedokładna lub wprowadzająca w błąd informacja, stworzona, zaprezentowana i rozpowszechniana dla zysku lub rozmyślnego spowodowania szkody publicznej. Ostrzegają, że może ona służyć manipulowaniu np. polityką klimatyczną, wpływać na bezpieczeństwo i finanse, ochronę środowiska i  zdrowia, osłabiać  zaufanie do nauki, stanowić narzędzie do manipulowania procesami wyborczymi.

Od dawna w Polsce i jeszcze nigdy w polskiej energetyce nie było takiego nasilenia populizmu wspieranego fake news-ami jak to miało miejsce 28 grudnia A.D 2018. To co się stało w Parlamencie w czasie sławetnych (przejdą do historii) piątkowych debat w sprawie ustawy o cenach energii i w trakcie głosowań nad jej przyjęciem to wygrana polityki nad prawem i odpowiedzialnoscią.  W następstwie polityka energetyczna i energetyka rozumiana jako przewidywalny rynek, z końcem br. przestały istnieć; stały się wyłącznie oszukańczą polityką. To co się stało to jednocześnie synonim upadku tradycyjnie rozumianego państwa („państwowcy” utożsamiali je kiedyś z odpowiedzialnym i mówiącym prawdę rządem), które przestało dbać o interesy tych z obywateli którzy mają plany życia po 2019 roku i tych którzy mają swoje dzieci i z troską myślą o ich przyszłości. To też jest klęska opozycji, która uczestnicząc w populistycznym spektaklu głosowała niemal jednomyślnie za pustym  hasłem „ceny energii nie wzrosną”. Poza nielicznymi wyjątkami, bez sprawdzenia wyliczeń, poparła szkodliwą dla Polski propozycję Ministerstwa Energii i nie wykazała się zdolnością do sformułowania jakiejkolwiek szerzej alternatywy.

Wiadomo, że trudno i rządowi i opozycji walczy się z piętrową dezinformacją w czystej postaci (opartej na jednoczesnym, zamąconym powiązaniu względów gospodarczych, technologicznych, społecznych, politycznych i ideologicznych). Ale jeżeli zarówno  rząd i opozycja wiedzą, że zamiast w królewskie szachy kluczowy gracz (cały resort energii) gra w „podwórkowego dupniaka”, to powinna tego gracza najpierw wyeliminować „politycznie” (taki "partyzant" jest bowiem groźny dla obu stron), a potem radzić w ważnych dla Polaków sprawach społecznych i technologicznych.  

Były dwa etapy dramatu, z których pierwszy to rządowy projekt ustawy z 21 grudnia o podatku akcyzowym oraz innych ustaw,  mający zapobiec podwyżkom cen energii elektrycznej. Była to propozycja niechlujnie napisana ale do poprawienia, ale do przedyskutowania, była okazją do dokonania  solidnej diagnozy, uzyskania szerszego konsensusu w systemowym rozwiązaniu problemu (zyskałby na tym także rząd). Wcześniej  autor zdążył się odnieść tylko do pierwotnej propozycji rządu.  Jest faktem. że propozycja ta nie pozwalała zrealizować fasadowej obietnicy, że "cena energii nie wzrośnie", ale pozwalała ten wzrost (dla niektórych odbiorców") ograniczyć bez większych szkód. Natomiast skomplikowana autopoprawka przedłożona na dobę przed kluczowymi głosowaniami uniemożliwiła merytoryczną  dyskusję i pogrążyła w kłopotach opozycję, ale też rząd.
Co ostatecznie się stało w efekcie bezmyślnych głosowań nad słabymi lub niedobrymi propozycjami:
  1. Zmniejszenie stawki podatku akcyzowego na energię elektryczną z 20 do 5 zł/MWh, co ma kosztować budżet państwa 1,85 mld zł (źródło pokrycia tej wyrwy w budżecie państwa  podano tylko dla 2019 roku; w kolejnych latach trzeba będzie zapewne wymyśleć  inne podatki lub mechanizm przestanie działać)
  2. Zmniejszenie stawki opłaty przejściowej na rachunkach za prąd o 91-96% (w zależności od grupy taryfowej), co ma kosztować wytwórców energii z węgla 2,24 mld zł (są wątpliwość co do precyzji tych szacunków) 
  3. Utworzenie, celem zamrożenia cen energii i kosztów dystrybucji z 2018 roku,  Funduszu Wypłaty Różnicy Cen (FWRC) o niejasnych źródłach przychodów (nie ma na to żadnego dowodu np. w ustawie budżetowej, a jedyne wskazane w uzasadnieniu  źródło -sprzedaż zaoszczędzonych upewnień do emisji), ma służyć pozyskaniu 4 mld zł na rekompensaty dla spółek energetycznych działających w obszarze obrotu i dystrybucji energii produkowanej z węgla (tej informacji nie ma w OSR)
  4. Utworzenie Krajowego Systemu Zielonych inwestycji (KSZI), który też rzekomo ma być zasilony kwotą 1 mld zł  (ale tu przynajmniej wskazane źródła przychodów – sprzedaż niewykorzystanych uprawnień do emisji CO2 wskazują, że jest to propozycją zgodna z prawem UE)
W ten sposób „lekką ręką” już w br. - ku uciesze bawiącego się Sylwestrowo suwerena (nb. bal obowiązkowo sponsorowany przez PGE z rachunków za prąd, co było widać w TVP) - ma zostać spalone 9,09 mld zł, bez trwałego efektu (a przynajmniej 8,09 mld zł - o ile kwota w p. 4 nie pójdzie np. na wskazaną w ustawie kogenerację na węglu, która jeszcze bardziej podniosłaby koszty i ceny energii). Warto też zauważyć, że w p. 4 wśród celów interwencji nie wymieniono energetyki prosumenckiej – "szybkich" inwestycji, które już w 2019 mogłyby niektórym konsumentom energii przynieść ulgę i dać perspektywę braku wzrostu kosztów w 2020 roku, gdy za efekty uchwalonej regulacji trzeba będzie podwójnie zapłacić, a kolejnych 4 mld w kasie państwa po szaleństwach przedwyborczych może już nie być.  

Efekty działań wymienione w p. 3 i 4 są także w 2019 roku wysoce iluzoryczne i zależą od zgody Komisji Europejskiej (pomoc publiczna) i rozporządzeń wykonawczych (a te zależą od zasobności  kasy publicznej, mądrości i presji politycznej). Konkretnie można wyliczyć efekty kosztownych interwencji ujętych w p. 1 i 2. One faktycznie obniżają rachunek za prąd, ale bez p. 3 nie dałyby zakładanego  „dętego” efektu „braku podwyżek” (efekt sformułowany sztucznie) Polacy nie są jeszcze tak ogłupieni fake newsami, aby pewnego uzasadnionego i koniecznego wzrostu nie zaakceptować?). Wszystko zależy od faktycznych kosztów energii i taryf i ich zatwierdzenia przez regulatora (URE). Dotychczas koncerny za realny (i umiarkowany) w przypadku gospodarstw domowych (różniących się poziomem zużycia energii) uznawały 30% wzrost cen w 2019 roku.  Efekty obrazuje (zaktualizowany w stosunku do poprzedniego artykułu na blogu „Odnawialnym”) rysunek:
Pomimo wprowadzenia ww. mechanizmów osłonowych 1 i 2 , najmniejszy wzrost netto kosztów energii elektrycznej wystąpiłby w gospodarstwach o najmniejszym zużyciu energii poniżej 500 kWh/rok – 24 zł/rok, ale tego typu gospodarstwa to tylko 1% wszystkich gospodarstw domowych (i pomijalny udział zużycia energii w Polsce). Warto zauważyć, że wg GUS już w 2015 roku średnie roczne zużycie energii w gospodarstwie domowym sięgały 2,2 MWh kWh w mieście i przekroczyły 2,5 MWh na wsi, a 20% wszystkich gospodarstw zużywało więcej niż 2,5 MWh/rok. Przy zużyciu energii 2,5 MWh/rok, wzrost netto (po zadziałaniu mechanizmów osłonowych) kosztów  energii  wyniósłby 125 zł/rok, a przy zużyciu 5 MWh/rok (ponad 3% wszystkich gospodarstw, w tym głównie  towarowych gospodarstw rolnych) – 201 zł/rok. 

Wszystko zatem zależy od zmienionego, ale (w tym zakresie)  niesprecyzowanego  w ustawie procesu zatwierdzania taryf i pojemności kasy państwowej. Efekty działań Rządu i Parlamentu byłyby neutralne dla typowego gospodarstwa domowego zużywającego 2,5 MWh/rok, gdyby Prezes URE zatwierdził wzrost taryf G11 dla „Kowalskiego” o 8,5%.  Jeśli chodzi  o inne grupy odbiorców i taryf, to wiele wskazuje na to, że najbardziej zyskają ci sprzedawcy energii, którzy problem wywołali i z wyprzedzeniem w IV kw. 2018  podpisali najdroższe umowy na sprzedaż energii samorządom i firmom. Czy na tym polega jedyna dobra cecha populizmu  -solidaryzm?  Leczenie „objawowe” spowodowało, że problem został na krótko wypchnięty poza jurysdykcję Prezesa URE i zepchnięty na system sądowniczy (np. możliwe pozwy na Prezesa URE, gdyby w procesie taryfowania odszedł od zasady kosztów uzasadnionych) oraz na podatnika.    

Debata parlamentarna pokazała bezsens walki polityków nie tyle z realnymi problemami, ale ze swoimi własnymi kompleksami („kto podpisał unijny pakiet klimatyczny” lub „kto dzielniej walczy o niskie ceny energii” itp.); ceny energii w przyszłości dalej będą rosły niestety. Parlament za miliardy z kieszeni podatników zawalczył „dzielnie” jedynie z objawami (sam je stworzył akceptując w podobnym stylu wcześniejsze ustawy energetyczne), gdy przewlekłe choroby w polskiej energetyce już od dekady plenią się w najlepsze. Faktycznie najbardziej bulwersujące jest przeznaczenie autopoprawką 4 mld zł  jako „plasterka” dla spółek energetycznych (w nagrodę za to, że … nie pilnowały kosztów i chciały drastycznie podnieść ceny energii ponad wzrost uzasadniony "zewnętrznym" wzrostem cen uprawnień do emisji?) i bez wskazania na jakie konkretne cele środki te mają być przekazane (rozporządzenia, na które wpływ będzie miał minister ds. energii,  a nie minister ds. polityki społecznej) zanim się rozpłyną w czeluściach monopolu. Wiele wskazuje na to, że w ramach pionowo zintegrowanych koncernów pokaźne środki w wysokości 4 mld zł trafią do wytwórców energii z węgla (zanim zaczną do nich docierać w II połowie 2020 roku kolejne dopłaty aukcji z już zakończonych 3 aukcji rynku mocy wycenione już na kwotę ponad 5 mld zł/rok), aby ... napędzić dalsze wzrosty cen energii.

Społeczeństwu, odbiorcom energii, ale i wytwórcom składane są daleko idące deklaracje i usypiające czujność (i zniechęcające do inwestycji prosumenckich i pro-efektywnościowych)  zaklęcia, że ceny energii nie wrosną, wtedy gdy jest olbrzymie ryzyko (graniczące z pewnością), że wzrosną i równie wysokie ryzyko że tak chaotycznie i na oślep rozdawane cukierki wyborcze zostaną uznane za niedozwoloną pomoc publiczną (do zwrotu). Nie wolo dopuścić do rozrostu  energetycznego Bizancjum kosztem konsumentów energii i podatników, tak jak w Wenezueli i dlatego zawczasu należy pohamować kolejne przedwyborcze orgie polityków.

Utworzenie branżowego Ministerstwa Energii w strukturze rządu, z kompetencjami nadzoru nad spółkami skarbu państwa, budziło wątpliwości, ale ostatnie trzy lata pokazały niezbicie, że decyzja ta z pewnością nie służy konsumentom energii, niestety. Ministerstwo powoduje zagrożenie dla odbiorców energii, ale też nie wywiązuje się z funkcji właściciela – wprowadzone zmiany  negatywnie odbija się na wartości spółek państwowych (stracą na kilkumiesięcznym trwaniu przy ubiegłorocznych   taryfach 1-2 mld zł zanim ew. zaczną odzyskiwać różnice w cenach) oraz na międzynarodową konkurencyjność polskiej gospodarki i samej energetyki. Kto zainwestuje w kraju, w którym ceny detaliczne wyznacza z dnia na dzień rząd, pyta jeden z ekspertów od rynku energii. Jaki bank udzieli kredytu?  Tak jak w Wenezueli (i Rosji) , utworzenie i wzmacnianie ministerstwa ds. energii, które jest też właścicielem spółek energetycznych eksploatujących wyczerpujące się zasoby paliw kopalnych, może doprowadzić także Polskę do katastrofy gospodarczej i zamętu. Autor ostrzegał przed takim rozwiązaniem instytucjonalnym ponad 3 lata temu.  

Niech gorszące sceny w Parlamencie na koniec ub. roku  staną się wezwaniem do zainicjowania  w Nowym Roku zobiektywizowanej i odpolitycznionej dyskusji o sprawiedliwych społecznie sposobach wyjścia ze spirali podwyżek oraz uzgodnienia korytarza stopniowej ścieżki ich wzrostu, zharmonizowanego ze stopniową przebudową potencjału  wytwórczego i budową inteligentnych sieci, w okresie co najmniej dekady (perspektywa inwestora, konsumenta energii  i wyborcy mającego dzieci i plany wychodzące poza 2019 rok).

1 komentarz:

ekom pisze...

Wzrost cen energii dla przedsiebiorstw w ostatnim kwartale roku 2018
wyniósł 100% -skąd to się wzięło ? - to pytanie stawiam autorom publikacji !!!
Rząd i Parlament swoja decyzją poprostu wstrzymał ten "skok na kasę " i zap-ewne rozliczy burzycieli , którzy w ten sposób próbowali wywrócic porzadek w kraju !! To ma zapewne inny posmak niz ekoniomiczny, i koniecznie trzeba konskwentnie docieć KTO i PO co !!! ten "numer wycinał"