Odwołanie Andrzeja Piotrowskiego z funkcji wiceministra
energii odpowiedzialnego za OZE i za atom nie stało się powodem do rozdzierania
szat wśród branżowych ekspertów. Reszta społeczeństwa i tak nie zna wiceministrów i ich dokonań. Ale dymisja
jest dobrym powodem do zadania kilku pytań: z jakiego powodu wiceminister został
odwołany, czy został wykonany bilans jego dokonań i z jakim bagażem spraw do
załatwienia będzie musiał się zmierzyć jego następca (lub następcy), czy
odwołanie nie stanie się dobrą okazją do zainicjowania głębszych zmian strukturalnych w ministerstwie i rewizji
realizowanej polityki energetycznej.
O ile opinia publiczna nie zna wiceministrów, to ich wpływ
na obszary za jakie odpowiadają jest olbrzymi. Nawet jeżeli działają w kierunkach
ściśle wyznaczonych polityką rządu i priorytetami swojego przełożonego, są oni faktycznymi
ministrami wykonawczymi w swoich obszarach, których minister konstytucyjny zazwyczaj
„nie ogarnia” i musi bazować na ich opinii.
Wiceminister Piotrowski zostawił branżę OZE w stanie chaosu
i upadku oraz niespotkanego nigdy wcześniej spowolnienia inwestycyjnego, i to tuż
przed nadejściem okresu (‘2020) rozliczenia
się Polski ze zobowiązań unijnych. Osłabił dobrze zapowiadający się Departament
Energii Odnawialnej, Rozproszonej i Ciepłownictwa (DEO) oraz wzmacniał w swoim przekazie
medialnym, a zewnętrzną tzw. zamawianą „ekspertyzą” wzmacniał równoległy Departament Energii
Jądrowej (DEJ). W czasie swojego urzędowania działalność DEO wsparł jedynie jedną
ekspertyzą zewnętrzną w wątpliwym obszarze klastrów (na które zresztą nie
zgodziła się Komisja Europejska notyfikując ustawę o OZE), podczas gdy na
rzecz obszaru w którym działa DEJ zostało zamówione aż 25 ekspertyz. Tuż przed swoją
dymisją, na forum Narodowej Rady Rozwoju mówił, że pierwsza polska elektrownia
jądrowa będzie wytwarzać energię elektryczną po 200 zł/MWh (trzy razy taniej
niż określa to literatura naukowa i dwa razy taniej niż twierdzą lobbyści
atomowi), a jednocześnie (odpowiadając za ich rozwój) krytykował OZE, które z
pewnością w perspektywie 2030 roku będą zdecydowanie tańsze od atomu.
Dziennikarze (np. pani Baca-Pogorzelska) oraz posłowie (np. pani
Gabriela Lenartowicz) donoszą, że nadzór w ME nad OZE (i DEO) będzie pełnił
sekretarz stanu Grzegorz Tobiszowski - odpowiedzialny przede wszystkim za
węgiel (faktycznie mający tu sukcesy) oraz cały bagaż problemów związanych z poprawieniem
i możliwie najszybszym uchwaleniem kolejnej nowelizacji ustawy o OZE (projekt
rządowy z 6 marca). Program energetyki jądrowej (i DEJ) trafi do podsekretarza
stanu Tadeusza Skobla, który dopiero od
niedawna jest odpowiedzialny za wykorzystanie funduszy unijnych, zwłaszcza tych
na OZE z których wykorzystaniem, miedzy
innymi z powodu ww. ambiwalentnej polityki wobec OZE i ryzykowanych
eksperymentów swojego poprzednika z klastrami, są olbrzymie problemy. Nie jest
też wykluczone, że DEO zostanie pozbawione kompetencji w obszarze „energii rozproszonej i z ciepłownictwa”, a tematyka ta trafi do
Departamentu Energetyki, czyli pod nadzór ministra Skobla.
O ile to się potwierdzi, OZE do wytwarzania energii elektrycznej
będą w pionie zarządczym razem z węglem, a atom z funduszami unijnymi i ciepłem.
Ale nawet jak taki podział pracy kierownictwa
ME wydaje się dziwnym, to ma stosunkowo małe znaczenie. Liczyć się będzie zaangażowanie
i podejście wiceministrów do obszarów za które odpowiadają i szerszy plan
działania ministerstwa na najbliższe lata, którego jeszcze nie ma.
Czy minister Tobiszowski, kojarzony z sektorem węglowym i związany ze Śląskiem będzie mógł i poświęci tyle samo czasu i uwagi - tak na to nowe zadanie trzeba patrzeć - zaniedbanym OZE (i choćby z tego powodu wymagającym
atencji) co ostatnio dopieszczanym (i przez to wymagającym jednak asertywności) kopalniom?
Wielu zapewne e to wątpi. Czy przekona do OZE całe kierownictwo resortu i da silne argumenty
kancelarii premiera na rzecz wsparcia ich rozwoju przez cały rząd i lepszej współpracy, a w szczególności z szerzej patrzącymi na OZE ministerstwami ds. środowiska (minister Kowalczyk) czy ds.przemysłu (minister Emilewicz)? Do tego potrzebne są pozytywny pro-rozwojowy (a nie indyferentny, jak ostatnio) plan działania i wsparcie premiera. W Polsce OZE nie były dyskryminowane faktycznie wtedy, gdy miały szersze wsparcie całej administracji, w tym wsparcie
premiera. Tak było np. w przypadku rządu Jerzego Buzka 1997-2001, którego w bezpośrednio
w kancelarii wspierał znany skądinąd minister Piotr Woźniak oraz rządu Waldemara Pawlaka
2007-2012, który był jednocześnie ministrem gospodarki, a za OZE w ministerstwie odpowiadał
Mieczysław Kasprzak w randze sekretarza stanu. Inaczej niż premier Beata
Szydło, premier Mateusz Morawiecki w
swoim expose wspominał na OZE, np. w tym
fragmencie: „…chciałbym zadbać, by również alternatywne źródła energii mogły
się w Polsce swobodnie rozwijać…”, a jednocześnie dodał, że „…rząd nie chce z węgla rezygnować”. Pogodzenie
tych dwóch wskazówek to największe wyzwanie (jak pogodzić ogień z wodą) dla
ministra Tobiszowskiego.
Mieliśmy w historii
wielokrotnie (nawet zazwyczaj) wiceministrów
odpowiedzialnych jednocześnie za węgiel i za OZE, np. Andrzej Karbownik
czy Joanna Strzelec-Łobodzińska, ale OZE nie były wtedy „pieszczochami” swoich pryncypałów
(choć minister Strzelec Łobodzińskiej trudna zarzucić brak życzliwego
zainteresowania OZE, nawet jak ostatecznie z tego zaangażowania wyszło współspalania biomasy
z węglem). Tym razem trzeba mieć nadzieje, że koegzystencja węgla i OZE w jednym zarządzie okaże
się w pełni możliwa i że OZE nie staną się znowu niechcianym politycznym gorącym kartoflem
oraz obiektem dominacji i zwalczania przez
tracące skądinąd rynek podmioty branży węglowej. W zamyśle premiera Morawieckiego Śląsk, n a rzecz które
minister Tobiszowski poświęcił także ostatnie dwa lata swojej pracy w ME, ma się stać
"zagłębiem nowych technologii". W expose premier wymownie nie dopowiedział
czy ma na myśli OZE czy technologie węglowe. Jest zatem przestrzeń na przewartościowania i doprecyzowania roli węgla i OZE w dotychczasowej polityce energetycznej.
Wymiana jednego czy drugiego wiceministra, czy też zmiany zakresów kompetencji mają oczywiście
znaczenie i (zwłaszcza te pierwsze) koncentrują na sobie uwagę opinii publicznej. Ale kwestie te schodzą na drugi plan wtedy, gdy zaczyna chodzić o głęboką,
dobrą zmianę w obszarze gdzie poprzednia próba się ewidentnie nie udała, a OZE to właśnie największa dotychczasowa porażka ME.
Utworzenie ME zawęziło pole dyskusji o energetyce i gospodarce, a
jednocześnie zamknęło OZE w getcie, gdzie kosztem rozwoju są
one zadziobywane przez zasiedziałe i wpływowe lobbies branżowe o silnych bieżących interesach. Dalsze polityczne przyzwalanie na rugowanie OZE z debaty o strategii gospodarczej rządu oraz z miksu energetycznego będzie miało bardzo negatywny wpływ na odbiorców energii i rozwój całego kraju.
Wymiana wiceministra otwiera co prawda możliwość zmiany języka i narracji, ale sama w sobie nie jest warunkiem wystarczającym do tego. aby to była naprawdę dobrą, a obecnie także konieczną zmiana. Sama zmiana w statucie czy regulaminie wewnętrznym ME też nic nie da o ile nie będzie wpisania w program rządu i nie będzie temu towarzyszyło powstanie poszerzonej platformy ciągłej dyskusji programowej przedstawicieli administracji i zaproszonych gości o OZE, np w postaci tematycznego zespołu międzyresortowego. Udanymi namiastkami takiej platformy są organizowane regularnie "spotkania na forum unijnym" organizowane przez NFOŚiGW, czy spotkania sekcji Narodowej Rady Rozwoju organizowane konsekwentnie przez Kancelarię Prezydenta RP, ale wnioski z tych dyskusji ciągle w zbyt małym stopniu przekładają się na politykę resortu wobec OZE i na poszerzenie ciasnej perspektywy "silosu" z jakiej ME dotychczas patrzyło na OZE.
1 komentarz:
Czy mógłby Pan uchylić rąbka tajemnicy o jakich "spotkaniach na forum unijnym organizowanych przez NFOŚiGW" Pan pisze?
Prześlij komentarz