sobota, lipca 11, 2009

Ignorowanie zasad ekonomii i uprawianie „energetyki politycznej” = drogi gaz + droga elektrownia jądrowa?

Po wyjściu z epoki socjalizmu coraz mniej mówimy o ekonomii politycznej (w szczególności tej z przymiotnikiem „socjalizmu”). W zasadzie udało się nam pozbyć socjalizmu z całej gospodarki i usług publicznych (elementy rynku pojawiają się także w służbie zdrowia a nawet w sektorze obronności kraju). Jedynym chyba sektorem gospodarki w którym dominuje państwa własności środków produkcji i centralizacja zarządzania pozostał chyba tylko sektor energetyczny, a w szczególności elektroenergetyka i w dużym zakresie sektor paliwowy. Dlatego sądzę, że jeżeli nawet nie stosujemy nad Wisła nieco wypaczonego terminy „ekonomia polityczna” to grozi nam w „energetyka polityczna” rozumiana, trochę przez analogię do "transportu politycznego" nazwanego przez prof Leszka Balcerowicza "Wlasnosć Panstwowa = Wloszczowa" :) i w odróżnieniu od polityki energetycznej, jako prymat polityki nad ekonomią, tam gdzie powinna być równowaga pomiędzy bezpieczeństwem energetycznym, srodowiskowym i ekonomicznym). Taki właśnie dziwoląg słowny może jeszcze zaistnieć w naszym języku, a w szczególności „po linii i na bazie” - żeby przypomnieć prawdziwe kwiatki językowe minionej epoki - walki z kryzysem (u nas raczej spowolnieniem) gospodarczym i swoistego dbania o bezpieczeństwo energetyczne (u nas raczej „histerii i paniki” na tym tle i nie dostrzegania w tym kontekście OZE).

Bezpośrednią inspiracją za zajęcia się w tym wpisie tak „nudnym” tematem była dzisiejsza lektura artykułów w Gazecie Wyborczej autorstwa Janosa Kornai niestrudzonego krytyka ekonomi politycznej socjalizmu – „Widmo socjalizmu krąży nad światem” oraz Witolda Gadomskiego „A może Katar kupił stocznie, bośmy mu przepłacili za gaz” oraz moim zdaniem niezwykle ważny artykuł z tego tygodnia pierwszej strony Rzeczpospolitej „Droga Energia z atomu” autorstwa Agnieszki Lakomej na bazie opracowania prof. Władysława Mielczarskiego.

Wydaje mi się bowiem, że umowną „energetyką polityczną” oraz pojęciem Kornaia „miękkich ograniczeń budżetowych” możemy wytłumaczyć meandry naszej polityki energetycznej realizowanej na zamówienie polityków przez państwowe firmy i przeszkody przed jakimi staje energetyka odnawialną w konfrontacji np. z jądrową.

Kornai , który w 1956 r. pisał doktorat nt. nadmiernej centralizacji w zarządzaniu (trochę w tym duchu „popiskiwałem” w 2007 r w szczycie centralizacji czy nawet nacjonalizacji w energetyce w artykule „Uboczne skutki centralizacji w sektorze energetycznym” (Czysta Energia numer 2/2007) przeciwstawia „miękkie ograniczenia budżetowe” nakładane kiedyś na przedsiębiorstwa socjalistyczne – „twardym” ograniczeniom w firmach kapitalistycznych, które są zazwyczaj bardziej ostrożne, ale w okresie obecnego kryzysu gospodarczego, także w krajach o utrwalonej gospodarce rynkowej, mogą liczyć na ratunek nawet jak przynoszą straty, zwłaszcza jeżeli np.… mają dobre układy z politykami. Od tych znajomości i pozycji firm na rynku zależą też kariery członków zarządów. Kornai zauważa, że należy wprowadzić dużo surowsze normy postępowania wobec decydentów gospodarczych, a także wobec … prasy która kształtuje opinię publiczną.

W swoim ww. artykule o dotyczącym w zasadzie politycznego handlu „Gaz za stocznie” , Witold Gadomski pisze o tym że skutkiem handlu (kontraktów podpisywanych przez ministra skarbu wiążącym zakup gazu z ratowaniem naszych stoczni) firma państwowa PGNiG zapłaci za skroplony gaz (LNG który ma być dostarczany z Kataru do terminalu w Świnoujściu) o 100 $/t więcej niż wg cen rynkowych. Dodaje, że stoi za tym przede wszystkim specyficznie pojmowane bezpieczeństwo energetyczne: „prasa na razie mało się (tą transakcją) interesowała, gdyż w Polsce panuje przekonanie, że „bezpieczeństwo energetyczne nie ma ceny”. Okazuje się, że państwowy właściciel „zmusza” spółkę giełdowa jaką jest PGNiG do transakcji na której firma będzie traciła rocznie kilkaset milionów złotych.

Myślę że są to mechanizmy „energetyki politycznej” które znamy i przeciwko którym nie protestujmy, bo nie znamy umów i nie potrafimy wiarygodnie ocenić kosztów takich decyzji i odnieść ich do innych opcji, a bez tego trudno prowadzić debatę publiczną. Tego rodzaju problem mamy też (a może mieliśmy?) z energetyką jądrową. Jeśli dobrze pamiętam krotką historię ułomnej dyskusji z rządem nad energetyką jądrową, to najpierw, półtora roku temu chyba Prof. Jan Popczyk (Rzeczpospolita, 31.01.2008) zauważył, że „lepszym niż energetyką jądrowa w Polsce rozwiązaniem byłby nawet import energii, bo byłby pozbawionym ryzyka oraz dodał, że wobec bardzo szybkiego postępu technologicznego na świecie istnieje więc wielki ryzyko nietrafionych inwestycji”. Choć był to poważny głos ze środowiska nauki i energetyki poddający w wątpliwość ekonomiczną budowy elektrowni jądrowych w Polsce, ale pozostał bez echa. Media wolały pisać o zmieniających się na bardziej pozytyw poglądach społeczeństwa na temat energetyki jądrowej, dodam, że społeczeństwa nie poinformowanego o pełnych kosztach tego gigantycznego projektu.

Wydaje się jednak że mamy przełom. Teraz do Rzeczpospolitej trafiły niektóre wyniki analiz prof. Mielczarskiego jako „headline news” i wydaje się że tym razem muszą (?) przełamać prymat energetyki politycznej nad ekonomią energetyki, przynajmniej jeśli chodzi o beztroskie podejście rządu działań na rzecz budowy elektrowni jądrowej, bez wcześniejszej, solidnej analizy ekonomicznej. Z artykułu opartego na szerszej pracy prof. Mielczarskiego dla PGE S.A. (elektroenergetycznego odpowiednika PGNiG, który n.b. w ramach „energetyki politycznej” ma elektrownie jądrową budować!) wynika, że wystarczyło tylko uwzględnić koszty kredytu i realne nakłady inwestycyjne wykazać że cena energii elektrycznej z ponoć „najtańszych” elektrowni jądrowych nie spada poniżej 550 zł/MWh i aby zrównać koszt z energią elektryczna z elektrowni węglowych uprawnienia do emisji CO2 powinny kosztować ponad 70 Euro/t. Czyli byłaby opcja też znacznie droższa od energetyki odnawialnej. Warto dodać, że tu też mówi się o nieznanej społeczeństwu podobnej jak w przypadku opisanym przez Gadomskiego umowie polsko-francuskiej z czasów negocjacji pakietu klimatycznego "wiecej uprawnień do emisji CO2 za reaktor", z tym że akurat tu za CO2 Francja nic nie zapłaci (UE owszem). Dodam, że przywoluję dane Profesora Mielczarskiego, bo obawiam się, że sprawa "ucichnie" bo media jej nie podniosą dalej, gdyż ... "w Polsce panuje przekonanie, że bezpieczeństwo energetyczne nie ma ceny".

Piłeczka jest teraz po stronie rządu, który ma na swoim koncie „wrzutkę” jądrową do (projektu ciągle) polityki energetycznej którą już realizuje z niespotykaną determinacją poprzez firmy podległe nie bacząc na fakty. Zarządy firm mając świadomość jedynie „miękkich ograniczeń budżetowych” nie przeraża brak perspektyw finansowych ich firm ani ryzyko bankructwa i będąc powolni właścicielom chętnie - używając socjalistycznego terminu - „załapią się na centralną inwestycję” aby „pożyć” kilka lat. Rząd zamiast tworzyć struktury do budowy elektrowni jądrowej i szum medialny powinien wziąć do ręki zwykły ołówek i przeliczyć jak cena energii elektrycznej w nowobudowanej elektrowni jądrowej będzie się miała do uruchamianych po 2020 inwestycji w energetyce odnawialnej, przy założeniu takiego samego finansowania i niepożyczania pieniędzy od podatników i przyszłych pokoleń. Punktem wyjścia może być analiza i prognoza kosztów w całej UE (koszty niższe bo uśrednione a nie z nowych inwestycji) jaką przedstawiła Komisja Europejska w „Strategic Energy Review".

Jeżeli to nie będzie zrobione w sposób przejrzysty i fachowy i przedstawione społeczeństwu, firmom i samorządom (zwłaszcza tym ubiegającym się w dobrej wierze o lokalizacje inwestycji) można poddać w wątpliwosć, w szczególności w energetyce, przejrzystość prowadzenia w ogóle polityki przez rząd.
Jako że to blog "odnawialny" dodam, że byłoby też dobrze gdyby także w energetyce odnawialnej rząd zechciał proste i porownawcze rachunki ekonomicznej wykonać. Wtedy może firmy z branży biopaliwowej tworzone na bazie błędnych założeń (podobnie jak błędne koncepcje wykorzystania biomasy w elektrowniach zawodowych) nie miały takich kłopotów jak obecnie a obecnie zwoływane "do wirtualnego miodu politycznego" firmy „biogazowe” nie byłyby narażone na podobne problemy w niedalekiej przyszłości. Energetyka polityczna bowiem, choć uprawiana także w obcym dla OZE (opartym, póki co, na prywatnej własnosci) środowisku, nie pasuje do modelu rozproszonej energetyki odnawialnej, także i tu może przynieść wiele szkód. Tu też są zawieranie (na razie ustne) umowy - z wyborcami, ktore też są dwuznaczne, ale w przeciwnieństwie do energetyki gazowej i jądrowej nie są realizowane.

6 komentarzy:

Bogdan Szymański pisze...

Ciekawy temat Sam też poruszałem go na blogu. Myślę że rząd poddał się urokowi energetyki jądrowej i będzie ją realizował niezależnie od kosztów. Czytając także wypowiedzi pani pełnomocnik Hanny Trojanowskiej odnoszę wrażenie że o merytorycznym podejściu do prawy EJ możemy zapomnieć liczy się cel reszta zachodzi na dalszy plan.

Druga sprawa która mnie zbulwersowała to sztuczna fotosynteza w kontekście technologii Prof Nazimka która jest dla mnie niczym innym jak próbą wybielania technologii węglowych. Oczywiste jest że z CO2 nie da się produkować energii. Można wytwarzać paliwa ale olbrzymim nakładem kosztów energetycznych => zwiększona emisja CO2. Tu też rząd się nie popisał w mojej ocenie i przekazał fundusze na technologię bez przyszłości.
Głównym problemem transportu nie jest sposób produkcji paliw płynnych lecz paliwa same w sobie i na tym polu jest potrzebne wsparcie.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Panie Bogdanie,
widzę ze ostanio zbyt powierzchownie sledziłem Pański blog :(, a tam i duży ruch i ciekawie (czasami bardzo kontrowersyjnie:).

Cenne jest m.in zagajenie i dyskusja związana z energetyką jądrową dotyczaca kosztów kredytu - wpis . Moim zdaniem jest to własnie kluczową sprawą aby różne sektory były równo traktowane (na nierównym traktowaniu traci OZE) i aby nie było w tej sprawie cienia podejrzenia o niedozwoloną pomoc publiczną.

Co do koncepcji Profesora Nazimka, to widzę że została krytycznie potraktowana i na Pana blogu SOLARIS wpis i na blogach z nim zaprzyjaźnionych (dodam, że Pana rysunek z bilansem energii i CO2 sporo wyjasnia).

Sądzę że taka (nawet b.ostra) dyskusja zrobi dobrze i samej koncepcji i prof Nazimkowi, bo otrzymał darmowe recenzje i różnorodne spojrzenia na ten sam problem. Dawno już w Polsce takiej dyskusji nie było :) i takiego wkładu internautów i rozwój nauki. Może na heglowskiej zasadzie Teza-Antyzteza- Synteza do czegoś z tą koncpecją dojdziemym, nawet jak to będzie dalekie od oryginału

Wracając do tematu powyzszego wpisu dodam, ze koncepcja profesora Nazimka ma wiele wspólnego z omawianymi wyżej problami "drogiego gazu" i jeszcze droższej energii jądrowej, bo tu także widać silny wpływ polityki przy niejsanych (przynajmniej dla obywateli) jej przesłankach.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Przeglądając najnowszwy numer Technology Review natrafiłem na artykuł A Biofuel Process to Replace All Fossil Fuels poświęcony sprawie, którą w Polsce media żwywiły sie w sezonie wakacyjnym i o której m.in. wzmiankował w powyższym komentarzu Pan Bogdan - koncpecji prof Nazimka wykorzystania CO2 w procesie fotosyntezy do produkcji metonolu (w nowym artykule - głównie etanolu). Od strony technicznej temat jest zapewne ciekawy i dość logicznie został w artykule przedstawiony. Założenia są interesujące i wskazują na przewagę tej technologii produkcji biopaliw nad innymi, nawet w porównaniu z biopaliwami lignoceluloowymi (oczywscie i tak zyski z 1 ha sa wiekrotnie niższe niz w przypakdu fotowoltaiki, nie wspominając o energetyce wiatrowej, ktore nie zabiera przestrzeni uprawnej i z powodzeniem może służyć do napedów elekrycnzych w transporcie).

Na "odnawialnym" nie były jednak dyskutowane niuanse techniczne tej mało jeszcze obecnie przekonującej od strony termodynamicznej oraz bilansu CO2 koncepcji "biopaliwowej" i dlatego odwołam się do innego, poruszonego we wpisie głównym aspektu, związanego z pozyskiwaniem srodkow na realizaje tego typu idei.

Otóż autor artykułu, powołując sie na szefa opisanego utworoznego 2 lata temu w Cambidge startup-u rozwijąjącego fotobioreaktor (serce technoogii) przytacza następującą informację: >>company has raised "substantially less than $50 million," Sims says, from Flagship Ventures and other investors, including company employees. The firm is about to start a new round of financing to scale up the technology<<.

Czyli zamiast od razu wyciągać rękę po śrdoki publiczne i szukać w tym celu poparcia politycznego (jak to u nas najczeseiej bywa), firma Joule Biotechnologies podjęła się najpierw zadania zebrania środków od swoich pracowników z kapitału wysokiego ryzyka i mając już pokaźną sumę i dwu-letnie doswidczenie szuka środków dalej.

Druga widoczna różnica w stosunku do naszych standardów polega na tym, że innowacja bardzo szybko opuszcza laboratoria i gmachy uczelni. Inaczej zostanie tam na zawsze, gdyz uczelniany naukowiec wyuczony w naszym systemie finansowania nauki hołduje zasadzie "never solve a good problem" (czyli gonienia króliczka tak aby go nie złapać ale nie dać ucieć z poletka z kapustą).

Tym sposobem i przy takim podejściu do korzystania ze środków będacych w gestii (zarządzie) państwa, poza drogą energią elektryczną i drogim gazem możemy sobie zafundować drogie wyniki badań naukowych, dodam że zazwyczaj nie wdrażalnych badań naukowych.

Bogdan Szymański pisze...

Panie Grzegorzu
Pozwolę sobie dodać jedną uwagę na temat produkcji paliw z CO2

Technologia pana prof Nazimka zasadniczo różni się od tej opisanej w Technology Review. Pan Prof do syntezy wody i CO2 nie używa słońca lecz promiennika UV zasilanego en. elektryczną. Problem polega na tym że synteza w przypadku technologii Pan profesora zachodzi w głębokim ultrafiolecie (5eV !) co wyklucza korzystanie z energii słonecznej.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Dziekuje za ten konkret.
Sam tematu w szczególach nie zgłębiałem, jak tylko zorientowałem się w sprawości całego łańcucha konwersji energii, że koniecznie chcielbyśmy zastąpił ropę naftową (jak ta ma się jeszcze dobrze) innym paliwem płynnym a nie np. energią elektryczną i jak dodatkowo zauważylem że jest w tym za dużo polityki, przy której "szare na złote" to przejaw skromności (tu chodzi o to że "szary" CO2 uratuje krajową energetykę węglową kosztem importowanej w Rosji ropy - płynnego "złota", a to już jest zbyt rychłym marzycielstwem politycznym). Tak marzyć moga jednak naukowcy.

Dlatego sądziłem jednak, że "grzebanie" (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) przy tym temacie musi doprowadzic do konkluzji że tylko dopracowanie technologii w kierunku uzyskania taniej i odnawialnej energii na wsad to jedyna przed nią szansa.
Wiem też że przejście na skalę techniczną z laboratoryjnej to często dla wąsko patrzacego na problem naukowca przejscie przez ucho igielne. Wedy dopiero bilans energetyczny i finansowy staje sie kluczowym.

Ile to już razy czytałem o "udanej" próbie fuzji termojądrowej (właśnie z podowu pominięcia bilansu energii) w szklance i mocno jestem uodporniony na analologiczne donosy i chęć zgłebiania kryjącej sie za nimi tajemicy natury alchemicznej.
Ale z tego co Pan pisze, to jezeli przed technologia opisana w Technology Review jest długa i niepewna droga do komercjalizacji to odległość jaka dzieli od rynkowego sukcesu zespoł Prof. Nazimka jest większa nie tylko o "głupie" nanometry długości fali ale o całe lata świetlne.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Temat przyszłości krajowej energetyki: OZE (już bez "rewolucji" prof Nazimka) -Atom-Wegiel i wpływu na nia kryzysu energetycznego '2008 i spowolnienia gospodarczego '2009 jest kontynuowany we wpisie z października '2009 więcej