Minęło dokładnie pół roku od opublikowania pierwszej wersji Krajowego planu działań w zakresie energii ze źródeł odnawialnych (KPD). Już chyba tu nie czas na wspominanie o kulisach półrocznych prac nad KPD przed publikacją jego pierwszego projektu (można by tu długo o tym dlaczego źle zaczęto, od razu z widokiem nieniechlubny koniec), ale zajmijmy się tym co było potem. Pierwotnie KPD miał już 30czerwca, zgodnie z wymogiem dyrektywy 2009/28/WE o promocji OZE, trafić do Komisji Europejskiej (KE). Najdelikatniej mówiąc projekt nie wzbudził zachwytu. Pojawiło się wiele krytycznych opinii. Nie obyło się też bez wypowiedzi piszącego słowa nt samego dokumentu jak i bezpośrednio na „odnawialnym” i nt. rozstrzelonych stanowisk w tej środowisk związanych z OZE. W efekcie Ministerstwo Gospodarki zapowiedziało, że będzie 2- miesięczne opóźnienie w stosunku do wymogów dyrektywy i KD będzie gotowy na koniec sierpnia. Po 3 miesiącach oczekiwania, kiedy 23 kraje UE przesłały swojej plany na na platformę przejrzystości i tylko Polska i trójka innych maruderów tego nie zrobiły, KE wszczęła posterowanie przeciw Polsce za niedotrzymanie terminu z dyrektywy. Pierwszym krokiem było pismo ponaglające z KE przesłane 30 września do rządu. Już od pewnego czasu rząd nie przejmuje się w biciu kolejnych rekordów pod względem liczby pozwów przed Trybunał e Sprawiedliwości w Strasburgu (warto policzyć ile nas to kosztuje i ile bedzie) ale odpowiedzialna za energetykę wiceminister Joanna Strzelec-Łobodzińska podpisała oświadczenie, że przyczyną opóźnień były „liczne zmiany w KPD, których wprowadzenie wymagało wielu konsultacji eksperckich” (jak się dalej okaże, zmian aż tak glebkich nie bylo, a i niekoniecznie o "ekspertow" tu chodzi tylko o polityke). Ministerstwo poinformowalo, ze 15 października KPD został „zatwierdzony” przez Komitet ds. Europejskich rządu i skierowany został „do rozpatrzenia” przez Radę Ministrów (RM), choć wydawało się że trafi bezpośrednio do KE, bo po pierwsze RM może niewiele wyczytać z dokumentu (najwięksi eksperci też nie wiedzą :), który nie ma harmonogramu i budżetu czy też konkretnych propozycji legislacyjnych (to największy mankament projektu majowego), a po drugie opóźnienie zaczęło przyjmować rozmiary niepokojąc dla wszystkich. Można było się tylko domyślać, że chodzi o konflikty resortowo-polityczne, ale wszystko odbywało się poza zasięgiem opinii publicznej czy też tych najbardziej zainteresowanych środowisk związanych z OZE. Dopiero 16 listopada nowa wersja dokumentu pojawiła się na stronie internetowej ministerstwa.
Zanim napiszę o kulisach resortowych, kilka zdań o samym dokumencie. Akurat dzisiaj nie jest moją intencją analiza kolejnego (dalej tylko) projektu KPD dlatego odeślę do syntetycznej informacji o zmianach w stosunku do poprzedniej wersji podaną przez CIRE( link wraz z komentarzami, które rzeczywiście świadczą o zamęcie jaki KPD wywołuje w głowach). Dodam od siebie tylko tyle, że w nowym KPD nastąpiła pewna zmiana od strony bilansu energii, choć tylko część tych zmian uważam za w pelni zasadne, a część mnie nawet zaskoczyła. Problemem pierwszej wersji była „monokultura biomasowa” wewnątrz OZE na skalę znacznie większą niż monokultura węglowa w całym bilansie kraju, z tą różnicą, że węgiel mamy, a biomasy energetycznej tyle nie mamy i staje sie coraz drozsza (nawet odpady). Pozytywnie należy przywitać pojawienie się w miejscu deficytowej biomasy zwiastuna morskiej farmy wiatrowej 500 MW w 2020 r. (tu trudno dyskutować, bo to wręcz cywilizacyjna sprawa) oraz małych wiatraków 550 MW (to rodzaj higieny w systemie, bo bez mikróźródeł w postaci PV – na co w Polsce trzeba będzie dłużej poczekać, nie bylibyśmy w stanie zmienić umyślania ludzi, energetyków, mysleć o "net meteringu" czy wdrażać inteligentnych mikrosieci, a małe wiatraki to kropla, która będzie drążyć skałę, czy zwykły beton). Widzę tu jednak pewną „zagrywkę”, bo małe wiatraki pojawiły się w bilansie poprzez uszczknięcie mocy dużym farmom wiatrowym, a nie wprost biomasie, co byłoby bardziej naturalne wobec przyjętego kierunku zbilansowania zasobów). Jeżeli chodzi o udział biomasy w generacji energii elektrycznej to praktycznie nie spadł (ponad 14 TWh) i do tego jeszcze wrócę. Okazało się że udział biomasy spadł wyraźniej w zielonym cieple o 230 ktoe, a zyskały wyraźnie pompy ciepła (wzrost aż o 75 ktoe), ale widać że za tym nie kryją się jakieś większe analizy bo autorzy nie byli w stanie przypisać pomp ciepła do określonego rodzaju (geotermalne, czy np. aerotermalne- iście nieszczęśliwa nazwa, w które wobec wymogów efektywnościowych dyrektywy trudno mi uwierzyć). Z zadowoleniem należy przyjąć pojawienie się zielonej energii elektrycznej w transporcie ze zwiastunem tylko 50 ktoe, ale -co znamienne kosztem biodiesla. Aby domknąć bilans i spełnić postulaty budowniczych wielkich zapór w bilansie energii elektrycznej z OZE, dokładnie w 2020 r. (strzał w dziesiątkę!) pojawiła się częsć Kaskady Dolnej Wisły w postaci drobnych 100 MW. To z jednej strony mnie zaskoczyło, a drugiej jakoś nie mogę dać wiary i sądzę, że to „rezerwa” dla innych do wypełnienia.
Pomimo generalnie (nie wchodzę w widoczny brak modelu, może nawet dobrego arkusza kalkulacyjnego i brak narzędzia optymalizacji ekonomicznej) logicznego kierunku zmian (aczkolwiek niewielkiego zakresu) w sferze bilansowej, zmiany w sferze werbalnej tego ponad 200 stronicowego opracowania są nadzwyczaj skromne. Potwierdza to tylko brak symulacji i korelacji pomiędzy liczbami a opisanymi instrumentami wsparcia. Jedyna naturalna korekta (nie związana z bilansami) to potwierdzenie w nowej wersji KPD nader oczywistej sprawy jaką jest przyznanie (str. 133) że „ podjęte zostaną starania w celu ustanowienia odpowiednich mechanizmów umożliwiających przeprowadzenie transferów statystycznych z innymi państwami”, choć to w rzeczy samej nazbyt ogólnikowe stwierdzenie. Pogłębiła się też niespójność pomiędzy wstępnymi deklaracjami na rzecz optymalizacji wsparcia z kosztami wdrożenia polityki wsparcia w zakresie zielonej energii elektrycznej, które (bez ew. dotacji) sięgać mają do 2020 roku aż … 70,5 mld zł. Brzmi to wyjątkowo ciekawie w zestawieniu z utrzymanym na wstępie dokuemntu, niezmiennym założeniem, że „przewiduje się także zachowanie tzw. współspalania jako stosowanej w Polsce do 2020 r. formy OZE”.
I tu dopiero wracam do problemu - skutków ubocznych- niewielkiego zmniejszenia roli biomasy w (drobnym) ciepłownictwie i jednoczesnego utrzymania jej współspalania na niewyobrażalną wręcz skalę w elektroenergetyce oraz uszczknięciem biodiesla jako prawdopodobnego źródła „walki pod dywanem”, w którą uwikłane są ministerstwa gospodarki i rolnictwa. Z MRiRW dochodziły już od pewnego czasu pomrukiwania, że np. trzeba silniej wesprzeć mikrobiogazownie oraz wyhamować współspalanie (zwłaszcza jak idzie do kotła biomasa z lasu a nie z rolnictwa) i energetykę wiatrową (choć na niej – dzierżawach, rolnicy znacznie więcej zarabiają niż na biomasie energetycznej). Ale chyba najlepiej sprawę przedstawił wczoraj Minister Marian Zalewski (cytat za WNP) „...Współspalanie to najmniej efektywny sposób wykorzystania energii biomasy. …Przyczyny [rozwoju wspolspalania] wynikają z [przyjętych] zasad wsparcia OZE, które nakierowane są wyłącznie na realizację zobowiązania wynikającego z pakietu klimatyczno-energetycznego bez względu na sposób realizacji innych ważnych celów. …Krytycznie ocenić trzeba regulacje prawne umożliwiające określanie zaporowych warunków przyłączenia do sieci niskiego i średniego napięcia rozproszonych źródeł energii zwłaszcza o niewielkiej mocy. …W odróżnieniu od rozwiązań w innych krajach wsparcie w Polsce nie jest zróżnicowane w zależności od nośnika energii odnawialnej jak też poziomu zainstalowanej mocy…”. Generalnie trudno z tym się nie zgodzić, może poza jednym tylko drobiazgiem: współspalanie zdecydowanie nie służy realizacji pakietu klimatycznego 3 x20%, służy tylko doraźnie państwowym zużytym elektrowniom i ew. krótkookresowej dywidendzie, a spalana tam biomasa zmniejsza możliwości redukcji emisji CO2 w skali calego kraju (można ją znacznie lepiej wlasnie z tego p. widzenia ochrony klimatu wykorzystać). „Walka o ogień z biomasy” (bynajmniej nie słomiany) przeniosła się na korytarze ministerialne (choć to korytarze we władaniu tego samego koalicjanta) i obecnie blokuje dalsze procedowanie KPD. Walczą o to „pod dywanem” dwa największe w Polsce lobbies: tradycyjnej korporacyjnej energetyki i agrobiznesu. Do tej pory interesy wokół biomasy ich łączyły, ale czym jest jej mniej, wraz ze zniesieniem dopłat UE (CAP) do plantacji energetycznych i mniejszą pula korzysci do podzialu, lobby rolnicze poczuło się zapewne oszukane i w znacznej mierze ze słusznymi postulatami wyraziło swój gniew. Chodzi głownie o mikrobiogazownie, chodzi też o warte poparcia zdecentralizowane/lokalne wykorzystanie biomasy, ale też chyba o to, że energia elektryczna zacznie stopniowo wypierac biodiesel za którym stoi silne lobby rzepakowe (uksztaltowalo ustawe biopaliwowa w ramach dyrektywy 2003/30/WE, a przeciwko tym interesom działają kryteria zrównoważoności biopaliw w nowej dyrektywie 2009/28/WE).
Można by się temu wszystkiemu przyglądać pozytywnie oczekując efektów zgodnie z heglowską dialektyką teza-antyteza-synteza, gdyby nie fakt, że tu moim zdaniem za mało chodzi o cele ogólne, a za bardzo o cele branżowo-korporacyjne i gdyby nie zagrożenie, że efektów spóźnionego sporu nie będzie, a sektor OZE jeszcze długo może działać (coraz słabiej, w chorym otoczeniu) w zawieszeniu „bez planu”. Sądzę, że do tego dyskursu pomiędzy „chłopem” i „panem”, powinien się włączyć ten trzeci – Minister Środowiska, jako ten który odpowiada za Pakiet klimatyczny i powinien patrzeć znacznie szerzej niż resortowo. Dyrektywa 2009/28/WE jest elementem tego pakietu. Kryterium wyboru zielonego energy mix (a tylko cały mix i jego struktura liczy się w OZE, a nie jeden zasób czy jedna określona technologia) powinny być bowiem minimalne koszty redukcji emisji CO2, bo tu wszyscy poniesiemy mniej lub bardziej solidarnie olbrzymie koszty, przy zapewnieniu (tu Polska nie moze ryzykowac, takze z powodow ekonomicznych) że sam cel dla OZE będzie w sposób niezagrożony i zrównoważony osiągnięty. Marginalne koszty redukcji CO2 (także z uwzglednieniem cyklu zycia produktu) da sie wyliczyć, a kryterium to pozostaje pozatechnologicznym, podczas gdy "inne wazne cele", jako trudno wymierne i narażone na wąski lobing, powinny byc jedynie dodatkową okolicznoscią przy decydowaniu o energy mix, o ile ktos przedstawi wiarygodnie uzsadanienie. W potrzebnym tu podejsciu rodowiskowym i systemowym zarazem, może się też przydać "profesorskie" przywiązanie do rozwiązywania równań, a nie zabawy w zgadywanki czy grania w podwórkowego „dupniaka” (nie wiemy kiedy, z ktorej strony i za co oberwiemy, np. z uwagi na "inne wazne cele"). Panie Profesorze Kraszewski, co Pan na to? chciałoby się zawołać :). Poza tym warto zapytac "co z tą Nieszawą" (jako zapewne wstepem do kaskady), bo tu potrzebna jest refeksja jezeli państwo decyduje się wesprzeć kolejną ekologicznie watpliwą centralną inwestycje na północy polski.
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
piątek, listopada 19, 2010
sobota, października 30, 2010
Umowa gazowa i współpraca z Rosją to niewykorzystana szansa dla OZE
Nikt w zasadzie nie wie o co chodzi w umowie gazowej z Rosją, poza tym, że przedłużona została do 2022 roku i że gaz będzie (ilość wzrośnie z 9 do 11 mld m3) ale nie stanieje (płacimy 350 $/1000m3). To generalnie dobre informacje dla OZE, bo w okresie przejściowym (zanim sieci zmądrzeją i będą inteligentne i zanim lepiej potrafimy zbilansować podaż energii z OZE z potrzebami) gaz jest dobrym uzupełnieniem dla niestabilnych źródeł - por. scenariusz Energy Revolution dla Polski. Gaz jest też dobry dla mało elastycznych atom czy węgiel.
Ale opinia publiczna, a nawet ponoć KE (asystująca w negocjacjach), nie wie za dużo o szczegółach technicznych samej umowy ani tym bardziej o dodatkowych ustaleniach wychodzących poza umowę. Przypomina to trochę też tajne negocjacje premierów Tuska i Sarkoziego przez ostateczną akceptacją Pakietu klimatycznego z których jak z kapelusza wyskoczyła energetyka jądrowa w Polsce. Można zatem domniemywać także i tym razem, że z gazem wpłynie do Polski energia elektryczna z budowanej w Kaliningradzie elektrowni jądrowej. Jak donosi Wyborcza: wicepremier Sieczin powiedział też, że zaproponował Pawlakowi budowę sieci elektroenergetycznych do importu prądu z elektrowni atomowej, którą Rosja chce zbudować w Kaliningradzie...
Powstaje zatem pytanie co z Polski wypłynie, poza strumieniem pieniędzy i co dodatkowo wplynie poza ew. rosyjskim „know-how” atomowym. W sieci zauważyłem spekulacje że wypłyną być może odpady radioaktywne jeżeli elektrownie jądrowe rzeczywiście miałyby powstać w Polsce. Rosja pozostanie poza UE i wprost nie dosięgną jej restrykcyjne przepisy unijne w tym zakresie. Pewnie z takiego rozwiązania z p. biznesowego można by się cieszyć, ale z p. widzenia odpowiedzialności społecznej trudno takie ew. gangsterskie biznesy zaakceptować. Ale gdzie mnie maluczkiemu się na "odnawialnym" o tym wypowiadać, wszak to wielka polityka a zabawa w piaskownicy, za jaką strony umowy (z zachowaniem proporcji) zapewne uważają OZE.
Sądzę jednak, że jeżeli umowa zasadnicza i dodatkowe porozumienia miałaby w jakiekolwiek sposób poprawić bilans handlowy w szeroko rozumianej energetyce z wielomiliardowych kontraktów (to chyba coś odpowiedniego na offset?) to właśnie w energetyce odnawialnej. Rosja nie ma technologii w tym zakresie. Zgoda, że w Polsce też z tym nie jest najlepiej, ale tu też chodzi o proporcje. Rosja, pomimo olbrzymich odnawialnych zasobów jest technologiczną pustynią. Ocenia się, że na koniec 2010 r. pomimo rzek syberyjskich (jedyna stosowana technologia OZE) udział zielonej energii w konsumpcji energii elektrycznej w Rosji nie przekroczy 1,5% (w Polsce będzie to 5 x więcej). Czyli Rosja jest w zielonej energetyce 20 lat za Polską, a Polska w energetyce jądrowej 50 lat za Rosją; ot możliwa synergia na zasadzie niósł ślepy kulawego :), ale lepsze to niż brak synergii.
Prawie 2 lata temu (zaraz po przyjęciu Pakietu klimatycznego UE) Putin podpisał dokument (po raz pierwszy w Rosji) dotyczący rozwoju OZE z planem zwiększenia udzialu tych ostatnich do 2,5% w 2015 r. i do –4,5% w 2020 r. Choc to malo, ale nieuchronne i dlatego Rosja to też dobre potencjalne miejsce to eksportu takich wyrobów naszego rosnącego zielonego przemysłu jak kolektory słoneczne, kotły na biomasę, brykieciarki do biomasy itp. Są to technologie wyselekcjonowane przez ministerstwo środowiska w ramach programu GreenEvo do wsparcia eksportu.
I tu moje drugie pytanie, czy sektor energetyki odnawialnej był brany pod uwagę w dyskusjach o umowie gazowej z Rosją? Jestem przekonany, że Rosja sama na taki pomysł by nigdy nie wpadła ale może dlatego że do OZE nie przywiązuje aż wiekszej wagi, mogłaby pójść łatwo na dodatkowe koncesje dla Polski otwierając bardziej skromny rynek dla polskich technologii OZE ale też obecnie tanio (wręcz za darmo) otwierając furtkę do dalszej współpracy ? Po komentarzach sądząc taka myśl nawet naszym negocjatorom umowy nie przyszła do głowy czyli stali się przy okazji rozmów o gazie ambasadorem jedynie interesów energetyki jądrowej a nie odnawialnej, dodam - ambasadorem wirtualnego jedynie sektora, a nie sektora z obrotami na rynku urzadzen i biomasy juz rzedu 5 mld zl rocznie i zatrudnieniem 20 tys osob...
W tym upatrywalem niewykorzystaną szansę na rodzaj offsetu i współprace z Rosją w takich obszarach gdzie jednak mamy przewagę i cokolwiek więcej poza pieniędzmi do zaoferowania.
Ale ze współpracy energetycznej z Rosją mogą też wyniknąć poważne zagrożenia dla OZE, trochę na zasadzie „trafił swój na swego”.
W rozmowach z Rosją Putina w każdej sprawie trzeba oczywiscie (trywializm) uważać, bo co innego podpsuje, co innego mówi a jeszcze co innego robi i nie zrobi nic co poważnie zagroziłoby interesom Gazpromu i Rosnieftu (dlatego ew. współpracę warto zacząć drobnymi kroczkami i ofertą małych technologii). Poglądy Putina są niestety w wielu przypadkach zbieżne z poglądami polskich polityków, bo oni też nie zdradzą interesów państwowych monopoli PGE, PGNiGE czy Orlenu, czego nie można zawsze powiedzieć o interesach niezależnych dostawców energii czy jej konsumentach. Wielokrotnie od wysokich urzedników rządu RP i prezesow polskich panstwowych championow energetycznych słyszałem wypowiedzi niezbyt daleko odbiegające od tego co ostatnio Putin mówił dziennikarzom o OZE , w tym np. o energetyce wiatrowej (przepraszam za brak tłumaczenia): You must also know that global energy experts predict a steady growth in consumption. However, the structure of consumption will remain practically unchanged. There may be a very insignificant change despite all the efforts to develop alternative fuels. You can't convert large power plants to wind generators, although the idea is certainly tempting. You won't be able to do that for several decades because it's impossible. Impossible! …. German government has decided against closing nuclear power plants. Why? Because there is no alternative, that's why, because nuclear power generation is the only available alternative to oil and gas today. These projects exist. They are viable alternatives. All other ideas are just for fun now.
Słownictwo Putina zwlaszcza wtedy gdy sprzedaje gaz, ropę i reaktory jądrowe jest wręcz przykładem perfekcyjnego denializmu jeśli chodzi o OZE: Russia’s Prime Minister Vladimir Putin again insists that nuclear energy is the only alternative to fossil fuels – and calls renewable energy trifling business.
Wobec tej siły argumentów i głębi analizy muszę chyba uznać że reprezentuję "blachy i śmieszny" biznes :).
Przy całej śmieszności i zagrożeniem że współpraca z Rosją odciągnie Polskę od innowacyjności i wesprze atom, sądzę jednak że przy negocjacji umowy gazowej przegapiliśmy szansę aby wyjść z przemysłem energetyki odnawialnej na zewnątrz, tam gdzie jeszcze możemy spróbować. Byłoby bowiem chichotem historii jakbyśmy za 20 lat importowali z Rosji także zieloną energię i tu także się uzależnili…. Na razie powoli ale systematycznie, dzieki polityce rządu, rzekomo walczącego o bezpieczenstwo energetyczne, od rosyjskiej biomasy uzależniają sie nasze energetyczne championy wspolpalajce ją z weglem.
PS. Szersza analiza sektorów OZE (i atomu) w Rosji przedstawiona jest na stronie Bellony (polecam)
Ale opinia publiczna, a nawet ponoć KE (asystująca w negocjacjach), nie wie za dużo o szczegółach technicznych samej umowy ani tym bardziej o dodatkowych ustaleniach wychodzących poza umowę. Przypomina to trochę też tajne negocjacje premierów Tuska i Sarkoziego przez ostateczną akceptacją Pakietu klimatycznego z których jak z kapelusza wyskoczyła energetyka jądrowa w Polsce. Można zatem domniemywać także i tym razem, że z gazem wpłynie do Polski energia elektryczna z budowanej w Kaliningradzie elektrowni jądrowej. Jak donosi Wyborcza: wicepremier Sieczin powiedział też, że zaproponował Pawlakowi budowę sieci elektroenergetycznych do importu prądu z elektrowni atomowej, którą Rosja chce zbudować w Kaliningradzie...
Powstaje zatem pytanie co z Polski wypłynie, poza strumieniem pieniędzy i co dodatkowo wplynie poza ew. rosyjskim „know-how” atomowym. W sieci zauważyłem spekulacje że wypłyną być może odpady radioaktywne jeżeli elektrownie jądrowe rzeczywiście miałyby powstać w Polsce. Rosja pozostanie poza UE i wprost nie dosięgną jej restrykcyjne przepisy unijne w tym zakresie. Pewnie z takiego rozwiązania z p. biznesowego można by się cieszyć, ale z p. widzenia odpowiedzialności społecznej trudno takie ew. gangsterskie biznesy zaakceptować. Ale gdzie mnie maluczkiemu się na "odnawialnym" o tym wypowiadać, wszak to wielka polityka a zabawa w piaskownicy, za jaką strony umowy (z zachowaniem proporcji) zapewne uważają OZE.
Sądzę jednak, że jeżeli umowa zasadnicza i dodatkowe porozumienia miałaby w jakiekolwiek sposób poprawić bilans handlowy w szeroko rozumianej energetyce z wielomiliardowych kontraktów (to chyba coś odpowiedniego na offset?) to właśnie w energetyce odnawialnej. Rosja nie ma technologii w tym zakresie. Zgoda, że w Polsce też z tym nie jest najlepiej, ale tu też chodzi o proporcje. Rosja, pomimo olbrzymich odnawialnych zasobów jest technologiczną pustynią. Ocenia się, że na koniec 2010 r. pomimo rzek syberyjskich (jedyna stosowana technologia OZE) udział zielonej energii w konsumpcji energii elektrycznej w Rosji nie przekroczy 1,5% (w Polsce będzie to 5 x więcej). Czyli Rosja jest w zielonej energetyce 20 lat za Polską, a Polska w energetyce jądrowej 50 lat za Rosją; ot możliwa synergia na zasadzie niósł ślepy kulawego :), ale lepsze to niż brak synergii.
Prawie 2 lata temu (zaraz po przyjęciu Pakietu klimatycznego UE) Putin podpisał dokument (po raz pierwszy w Rosji) dotyczący rozwoju OZE z planem zwiększenia udzialu tych ostatnich do 2,5% w 2015 r. i do –4,5% w 2020 r. Choc to malo, ale nieuchronne i dlatego Rosja to też dobre potencjalne miejsce to eksportu takich wyrobów naszego rosnącego zielonego przemysłu jak kolektory słoneczne, kotły na biomasę, brykieciarki do biomasy itp. Są to technologie wyselekcjonowane przez ministerstwo środowiska w ramach programu GreenEvo do wsparcia eksportu.
I tu moje drugie pytanie, czy sektor energetyki odnawialnej był brany pod uwagę w dyskusjach o umowie gazowej z Rosją? Jestem przekonany, że Rosja sama na taki pomysł by nigdy nie wpadła ale może dlatego że do OZE nie przywiązuje aż wiekszej wagi, mogłaby pójść łatwo na dodatkowe koncesje dla Polski otwierając bardziej skromny rynek dla polskich technologii OZE ale też obecnie tanio (wręcz za darmo) otwierając furtkę do dalszej współpracy ? Po komentarzach sądząc taka myśl nawet naszym negocjatorom umowy nie przyszła do głowy czyli stali się przy okazji rozmów o gazie ambasadorem jedynie interesów energetyki jądrowej a nie odnawialnej, dodam - ambasadorem wirtualnego jedynie sektora, a nie sektora z obrotami na rynku urzadzen i biomasy juz rzedu 5 mld zl rocznie i zatrudnieniem 20 tys osob...
W tym upatrywalem niewykorzystaną szansę na rodzaj offsetu i współprace z Rosją w takich obszarach gdzie jednak mamy przewagę i cokolwiek więcej poza pieniędzmi do zaoferowania.
Ale ze współpracy energetycznej z Rosją mogą też wyniknąć poważne zagrożenia dla OZE, trochę na zasadzie „trafił swój na swego”.
W rozmowach z Rosją Putina w każdej sprawie trzeba oczywiscie (trywializm) uważać, bo co innego podpsuje, co innego mówi a jeszcze co innego robi i nie zrobi nic co poważnie zagroziłoby interesom Gazpromu i Rosnieftu (dlatego ew. współpracę warto zacząć drobnymi kroczkami i ofertą małych technologii). Poglądy Putina są niestety w wielu przypadkach zbieżne z poglądami polskich polityków, bo oni też nie zdradzą interesów państwowych monopoli PGE, PGNiGE czy Orlenu, czego nie można zawsze powiedzieć o interesach niezależnych dostawców energii czy jej konsumentach. Wielokrotnie od wysokich urzedników rządu RP i prezesow polskich panstwowych championow energetycznych słyszałem wypowiedzi niezbyt daleko odbiegające od tego co ostatnio Putin mówił dziennikarzom o OZE , w tym np. o energetyce wiatrowej (przepraszam za brak tłumaczenia): You must also know that global energy experts predict a steady growth in consumption. However, the structure of consumption will remain practically unchanged. There may be a very insignificant change despite all the efforts to develop alternative fuels. You can't convert large power plants to wind generators, although the idea is certainly tempting. You won't be able to do that for several decades because it's impossible. Impossible! …. German government has decided against closing nuclear power plants. Why? Because there is no alternative, that's why, because nuclear power generation is the only available alternative to oil and gas today. These projects exist. They are viable alternatives. All other ideas are just for fun now.
Słownictwo Putina zwlaszcza wtedy gdy sprzedaje gaz, ropę i reaktory jądrowe jest wręcz przykładem perfekcyjnego denializmu jeśli chodzi o OZE: Russia’s Prime Minister Vladimir Putin again insists that nuclear energy is the only alternative to fossil fuels – and calls renewable energy trifling business.
Wobec tej siły argumentów i głębi analizy muszę chyba uznać że reprezentuję "blachy i śmieszny" biznes :).
Przy całej śmieszności i zagrożeniem że współpraca z Rosją odciągnie Polskę od innowacyjności i wesprze atom, sądzę jednak że przy negocjacji umowy gazowej przegapiliśmy szansę aby wyjść z przemysłem energetyki odnawialnej na zewnątrz, tam gdzie jeszcze możemy spróbować. Byłoby bowiem chichotem historii jakbyśmy za 20 lat importowali z Rosji także zieloną energię i tu także się uzależnili…. Na razie powoli ale systematycznie, dzieki polityce rządu, rzekomo walczącego o bezpieczenstwo energetyczne, od rosyjskiej biomasy uzależniają sie nasze energetyczne championy wspolpalajce ją z weglem.
PS. Szersza analiza sektorów OZE (i atomu) w Rosji przedstawiona jest na stronie Bellony (polecam)
niedziela, października 10, 2010
Prezydent Obama i Prezes Rączka budują kolektory słoneczne czyli o przetargach i zielonych zamówieniach publicznych w Polsce i w USA
Zanim przejdę do bohaterów wspisu, parę ogólnych refleksji.
W oczekiwaniu na polski KPD (projekt opuścił Ministerstwo Gospodarki MG i trafił na Komitet ds. Europejskich Rady Ministrów) czepiam się też przygotowywanego w MG programu energetyki jądrowej (PEJ). Ew. domniemana makiaweliczność tej strategii zasadza się na odpowiadającym mojej wrodznej megalomamii założeniu, że MG zdecyduje się na szybsze ujawnienie KPD, aby w końcu dać mi zajęcie i oderwać od krytyki PEJ :). W każdym bądź razie może wybierać :). Zanim KPD pojawi się jako jeden z ostatnich na platformie przejrzystości KE i zanim stanie sie przedmiotem zapowiadanej od Nowego Roku analizy na „odnawialnym”, zainteresowanym syntetyczną ilościową analizą porównawczą KPD zgłoszonych dotychczas przez 21 kraje odsyłam do strony projektu EEA/ECN temu właśnie poświeconemu (baza danych zawiera dotychczas zestawienie danych zawartych w KPD z 19 krajów). Polecam analizę jako wprawkę do zajęcia się już (mam nadzieje wkrótce) problemem „UE a sprawa polska”.
Oczekiwanie na dokumenty z MG, to także dobra okazja na zajecie się branżą energetyki słonecznej termicznej, która rozwija się dobrze, pomimo tego (?) że MG dotychczas jej rozwoju nie wspierało instrumentami Prawa energetycznego, a minister finansow instrumentami podatkowymi. W polskim KPD branża ta oczekuje m.in. na ulgi podatkowe, a nawet zielone certyfikaty i ile zastępowana jest energia elektryczna, ale do tej pory w Polsce dla energetyki słonecznej termicznej liczyło się wsparcie dotacjami UE (PO IiŚ, RPO) oraz dotacjami i kredytami krajowych funduszy ekologicznych będących w gestii Ministerstwa Środowiska. W krajowych funduszach ekologicznych (to jest wyjątek, z którego w UE możemy być naprawdę dumni), po tym jak środki z UE już w praktyce wydaliśmy, dostrzegam obecnie jedyny jasny punkt, jeśli chodzi o dostępne (w warunkach spowolnia gospodarczego, wzrostu cen energii i problemów z deficytem budżetowym) instrumenty wsparcia wdrożenia nowej dyrektywy o promocji OZE. Chodzi jednak o to, aby te istotne, ale ograniczone środki dobrze wykorzystać.
Obecny czas to okres zwiekszonego na swiecie interwencjonizmu panstwowego, glownie wlasnie poprzez dotacje albo na rozwoj infrastruktury albo zielonych technolologii. Na środki publiczne ma apetety wielka energetyka systemowa i dążenia te nazywa to w nomenklaturze prezydenta Trumana - nowym Planem Marshalla. Ale słowem kluczowym jest „dekapitalizacja” infrastruktury i nie jest to słowo kluczowe obecnie typowe dla OZE. Ten sposób myślenia, a nawet alarm uważam za zasadny, ale sektor OZE, a w zasadzie zieloni próbują nazwać ten sam problem inaczej – w języku innego prezydent Roosvelta – Nowym Zielonym Ładem (w Polsce NZŁ, w UE ang. GND). Obecnie Ameryka prezydenta Obamy wraca do NZŁ, Europa w swojej nowej strategii ‘2020 próbuje łączyć NZŁ, np. ELENA z koncepcją planu Marshalla dla energetyki. Prace nad połączeniem tych koncepcji trwają w KE i mowa jest o mld Euro srodkow publicznych na infrastrukture sluzacą OZE. Jeżeli przymniemy, że ma tu zastosowanie nie podział polityczny, ale resorowy, to koncepcję Planu Marshalla może wdrażać MG, a koncepcję NZŁ – MS, w gestii którego są właśnie fundusze ekologiczne, w tym w szczególności NFOŚiGW. Fundusze te są w szczególności niezwykle ważne dla energetyki słonecznej i innych małoskalowych technologii OZE. Są one ważne dla instytucji publicznych, MSP oraz osób fizycznych inwestujących w OZE w kierunku których swoim nowym programem na dotację z kredytem dla kolektorów słonecznych pochylił się NFOŚiGW. Problemowi efektywnego wykorzystania tego program, w tym sposobowi organizacji przetargów w tym kryteriów technicznych mechanicznie i często bezrefleksyjnie stawianych, poświęciłem jeden z ostatnich wpisów. Inny problem związany częsciowo także z dotacajmi to przetargi instytucji publicznych jako tzw. „zielone zamówienia” (z własnej inicjatywy wspieranej też dyrektywami UE oraz w Polsce) lub jako ubieganie się o środki z funduszy publicznych.
Temu, przy okazji ogłoszonego przetargu na budowę kolektorów słonecznych na budynku NFOSiGW oraz właśnie zapowiedzianego przetargu na instalacje kolektorów słonecznych na budynkach Białego Domu chciałbym poświęcić dalszą część tego wpisu (przepraszam za długi rozbieg :). Choć prezes NFOSIGW to (jeszcze ?) nie kolejny ziolony prezydent USA to porównanie okoliczności tych przetargów i zielonych zamówień wydaje się być jak najbardziej na miejscu, bo poza bezposrednimi efektami rzeczowymi mają one zarówno wielką rolę promocyjną jak i edukacyjną oraz okreslają standardy. Przyjęte procedury będą miały duży potencjał replikacyjny i mogą służyć jako tzw. dobre praktyki, których zwłaszcza w Polsce nam bardzo brakuje (por. poprzedni wpis)
Przetarg organizowany przez NFOSiGW sprawia wrażenie przemyślanego i dobrze przygotowanego. NFOŚiGW wykonał projekt techniczny i stawia wymogi przyszłemu wyk owcy oraz technologii zarówno w SIWZ jak i w ramowej umowie jaką zawrze z wykonawcą. Polecam lekturę tych dokumentów. Wobec braku (wymaganego nową dyrektywą 2009/28/WE) krajowego systemu licencjonowania i certyfikacji instalatorów, NFOŚiGW zebrał różne wymagania. Podoba mi się postawienie nacisku na doświadczenie (wykonane w okresie ostatnich 5 lat co najmniej 2 podobnych robót). W stosunku do nieracjonalnej, żeby nie powiedzieć korupcjogennej praktyki dotychczasowych przetargów skupiających się na tzw. sprawności optycznej, odejściu od obowiązkowego certyfikatu Solar Keymark (spelnienie norm jest wystrczajace)oraz takiego np. kuriozum jak wymagane konkretne wymiary pojedynczego kolektora słonecznego, dostrzegam duży postęp. Ale nie mogę się powstrzymać (w szczególności patrząc na otrzymywane pytania w sprawach drugorzędnych dla instalacji, od potencjalnych dostawców technologii i wykonawców, ww. link) od uwagi, że wymogi co do współczynników absorpcji i emisji kolektora słonecznego, czy taki a nie inny kształt absorbera to już niepotrzebne przesztywnienie. Takie warunki przetargów utrudnią bieżącą konkurencję, a w przyszłości rozwój technologii, wprowadzanie na rynek nowych, lepszych rozwiązań. Wszak NFOSiGW powinno zależeć glownie na tym, aby zamontowany system pozwalał na gwarantowane w dłuższym czasie, określone faktyczne uzyski energii słonecznej w postaci zmniejszenia zużycia cieplej wody z dotychczasowego, konwencjonalnego systemu grzewczego, bo tylko to sie przekada na efekty finansowe i ekologiczne, a np. wymiary kolektora slonecznego, wsplczynniki emisji itp. oraz oferta cenowa to problem dostawcy. W budynku biurowym nie można oczekiwać cudów, ale (po prostych symulacjach) można postawić oczekiwanie dotyczące minimalnej wydajności końcowej (po stronie odbioru) systemu rzędu 300 kWh/m2*rok. Dać szansę na samodzielną pracę instalatora i dostawcy technologii. Przy tej wielkości instalacji, rzędu 40 m2, można też wymagać aby oferent zaproponował sam system monitorowania i sprawdzania ww. uzysków, a w SIWZ nic takiego nie dostrzegłem. Te wymogi można przenieść do umowy. Proponowana przez NFOsiGW umowa jako ogólny model nie jest zła, jeśli chodzi np. wymogi dotyczące trwałości – okresu gwarancyjnego, ale kryterium wydajności i jej monitorowania/sprawdzania nie ma. Nie ma też próby wprowadzenia elementów gwarantowania wydajności (tzw. guaranteed solar results), co byłoby nowością, ale jeżeli zakładamy, że przetarg może stanowić model na następne lata, to warto było to rozważyć.
Podsumowując stwierdzam, że dobrze się stało, że NFOSiGW uruchamiając w tym roku program wsparcia kolektorów słonecznych podjął b. dobrą decyzję aby pojawiły się one na jego siedzibie. Zielonym (Greenpeace), sektorowi energetyki słonecznej nie udało się do tego symbolicznego ruchu dotychczas przekonać ani MG (tu może z biogazownią lub wytwórnia biopaliw byłoby łatwiej rozpocząć rozmowę) ani nawet MS. Znając problemy z przetargami ogłaszanymi teraz choćby w ramach RPO sądzę, że omawiany przetarg jest krokiem naprzód, dobrym materiałem referencyjnym, ale nie tworzy jeszcze nowej jakości w kontekście dyrektywy 2009/28/WE bo za mało wybiega w przyszłość i ciągle zbyt silnie odwołuje się do tego co było do tej pory.
A jak do tego samego wyzwania podchodzi prezydent Obama, oczywiście pamiętając o proporcjach. Sprawę uroczystego obwieszczenia na jednej z ostatnich amerykańskich konferencji nt NGD i zamiaru budowy kolektorów słonecznych w rezydencji Obamy w East Wing szeroko opisują i komentują media, np., razem z przytaczaną historią kolektorów słonecznych na Białym Domu i spekulacjami co do opłacalności. Od szerszej strony biznesowej opisuje to Bloomberg. Chodzi głównie o kolektory słoneczne, ale w ramach przemyślanej zielonej akcji u Obamy pojawi się także niewielki system fotowoltaiczny. Blomberg pisze: The Energy Department said in a statement that it will hold competitive bidding to choose the company that will install the solar systems (prowadopodobnie bedzie chodziło o typowy w USA model “zaprojektuj i zbuduj”). I dalej ...Stephanie Mueller, an Energy Department spokeswoman, said in an e-mail that the criteria for the winning bidder will include “how well it showcases American technology, products and know-how.” The U.S. has fallen behind China and European countries such as Germany in renewable energy. Asia makes more than half the world’s wind and solar energy equipment and is widening its lead. China invested $34.5 billion in low-carbon energy technologies last year, according to Bloomberg New Energy Finance. The U.S. spent $18.6 billion. Czyli nie chodzi tu tylko o ekologię ale i o promocję amerykańskiej technologii, co nie jest oczywiście sprzeczne z narodową ideą GND, choc w praktyce może być sprzeczne ukladem o wolnym handlu GATT...
Ważne jest to, że ten mały ale znamienny i przemyslany, przewidziany na przyszły rok przetarg to element większej całości. Na stronie Białego Domu pojawiła się oficjalna informacja z linkami do ciekawych materiałow dla innych instytucji publicznych ogłaszających przetargi na kolektory słoneczne i systemu fotowoltaiczne (te przeważają). Jest tu bardzo dużo o wymaganiach stawianym instalatorom , a mniej wybranej przez nich technice solarnej.
W ww. przewodniku dla organizujacych przetargi wiele uwagi poświęca się kwestiom wymagań w trakcie eksploatacji (post commissioning performance, str. 41) związanych z potwierdzeniem wydajności np. w odnisieniu do PV: Performance verification should extend for a specified period after commissioning, and the verified performance should meet a predetermined threshold. An example of this is a PV system that requires quarterly performance verification for the first year of service, and a contractual mandate that system output must be at least 80% of calculated output based on actual solar insolation for the period. If desired, the project team and solar expert can develop a reasonable agreement with the developer for a guarantee of this nature. Long-term monitoring of the system to understand reliability and operations and maintenance costs also is an important part of continued performance and economic benefits. The DOE SETP can track performance and reliability of system installations…. Na stronach 90-95 są gotowe praktyczne formularze do wstępnej o końcowej oceny instalacji i wiele innych praktycznych wskazowek.
Amerykanie słyną z tego, że wiele spraw zostawiają wolnemu rynkowi i inwencji obywateli i firm. Ale tam gdzie chodzi o pieniądze publiczne, która mają by dobrze, modelowo wydane w ramach szerszej Koncepcji wsparcia zielonych technologii, nie zostawia się sprawy pojedynczym, co bardziej sprytnym firmom które „nauczą” samorządy i administratorów obiektów publicznych jak się ogłasza przetarg. Jak to się stało, że w Polsce instytucje pośredniczące i wdrażające fundusze UE, zanim ogłosiły przetargi nie opracowały takich przewodników? Dlaczego w przetargach RPO urzędnik przygotowując SIWZ musi posługiwać się niezrozumiałymi dla niego (znanymi oferentom) i nie mającymi większego znaczenia parametrami technicznymi i nie ma jasnych wytycznych na czym polega tworzenia wartości dla jego instytucji publicznej, dla przemysłu i dla kraju?
I tu móje sugestie w postaci pytan których adresatem w obecnej sytuacji może byc personalnie Prezes Jan Rączka, który obecnie jako jedyny dysponuje w ramach delegacji Ministra Srodowiska konkretnymi - nawet jak są skromne i gotowymi do użycia instrumentami. Czy na bazie dotychczasowych doświadczeń i na przykładzie ogłoszonego przetargu, możemy jako kraj dopracować się takich przewodników i przemyślanych wytycznych jak w USA, dla wszystkich inwestorów, w tym publicznych? Czy w tym momencie nie potrzebna jest poważna kampania informacyjna, nastawiona na budowanie trwałej wartości u odbiorców końcowych i w szczególności na aspekty techniczne i ekonomiczne? Nie chodzi tu już tylko o promocję czy wąsko rozumianą edukację ekologiczną, bo badania pokazują, że ludzie wysoko sobie cenią walory ekologiczne energii słonecznej. Chodzi o szybkie (zanim uporamy się z przygotowaniem sensownego KPD minie niestety kilka bezproduktywnych lat) i strategiczne wykorzystanie funduszy ekologicznych w obszarach gdzie dobrze się sprawdzają i gdzie mogą pracować jeszcze lepiej.
W oczekiwaniu na polski KPD (projekt opuścił Ministerstwo Gospodarki MG i trafił na Komitet ds. Europejskich Rady Ministrów) czepiam się też przygotowywanego w MG programu energetyki jądrowej (PEJ). Ew. domniemana makiaweliczność tej strategii zasadza się na odpowiadającym mojej wrodznej megalomamii założeniu, że MG zdecyduje się na szybsze ujawnienie KPD, aby w końcu dać mi zajęcie i oderwać od krytyki PEJ :). W każdym bądź razie może wybierać :). Zanim KPD pojawi się jako jeden z ostatnich na platformie przejrzystości KE i zanim stanie sie przedmiotem zapowiadanej od Nowego Roku analizy na „odnawialnym”, zainteresowanym syntetyczną ilościową analizą porównawczą KPD zgłoszonych dotychczas przez 21 kraje odsyłam do strony projektu EEA/ECN temu właśnie poświeconemu (baza danych zawiera dotychczas zestawienie danych zawartych w KPD z 19 krajów). Polecam analizę jako wprawkę do zajęcia się już (mam nadzieje wkrótce) problemem „UE a sprawa polska”.
Oczekiwanie na dokumenty z MG, to także dobra okazja na zajecie się branżą energetyki słonecznej termicznej, która rozwija się dobrze, pomimo tego (?) że MG dotychczas jej rozwoju nie wspierało instrumentami Prawa energetycznego, a minister finansow instrumentami podatkowymi. W polskim KPD branża ta oczekuje m.in. na ulgi podatkowe, a nawet zielone certyfikaty i ile zastępowana jest energia elektryczna, ale do tej pory w Polsce dla energetyki słonecznej termicznej liczyło się wsparcie dotacjami UE (PO IiŚ, RPO) oraz dotacjami i kredytami krajowych funduszy ekologicznych będących w gestii Ministerstwa Środowiska. W krajowych funduszach ekologicznych (to jest wyjątek, z którego w UE możemy być naprawdę dumni), po tym jak środki z UE już w praktyce wydaliśmy, dostrzegam obecnie jedyny jasny punkt, jeśli chodzi o dostępne (w warunkach spowolnia gospodarczego, wzrostu cen energii i problemów z deficytem budżetowym) instrumenty wsparcia wdrożenia nowej dyrektywy o promocji OZE. Chodzi jednak o to, aby te istotne, ale ograniczone środki dobrze wykorzystać.
Obecny czas to okres zwiekszonego na swiecie interwencjonizmu panstwowego, glownie wlasnie poprzez dotacje albo na rozwoj infrastruktury albo zielonych technolologii. Na środki publiczne ma apetety wielka energetyka systemowa i dążenia te nazywa to w nomenklaturze prezydenta Trumana - nowym Planem Marshalla. Ale słowem kluczowym jest „dekapitalizacja” infrastruktury i nie jest to słowo kluczowe obecnie typowe dla OZE. Ten sposób myślenia, a nawet alarm uważam za zasadny, ale sektor OZE, a w zasadzie zieloni próbują nazwać ten sam problem inaczej – w języku innego prezydent Roosvelta – Nowym Zielonym Ładem (w Polsce NZŁ, w UE ang. GND). Obecnie Ameryka prezydenta Obamy wraca do NZŁ, Europa w swojej nowej strategii ‘2020 próbuje łączyć NZŁ, np. ELENA z koncepcją planu Marshalla dla energetyki. Prace nad połączeniem tych koncepcji trwają w KE i mowa jest o mld Euro srodkow publicznych na infrastrukture sluzacą OZE. Jeżeli przymniemy, że ma tu zastosowanie nie podział polityczny, ale resorowy, to koncepcję Planu Marshalla może wdrażać MG, a koncepcję NZŁ – MS, w gestii którego są właśnie fundusze ekologiczne, w tym w szczególności NFOŚiGW. Fundusze te są w szczególności niezwykle ważne dla energetyki słonecznej i innych małoskalowych technologii OZE. Są one ważne dla instytucji publicznych, MSP oraz osób fizycznych inwestujących w OZE w kierunku których swoim nowym programem na dotację z kredytem dla kolektorów słonecznych pochylił się NFOŚiGW. Problemowi efektywnego wykorzystania tego program, w tym sposobowi organizacji przetargów w tym kryteriów technicznych mechanicznie i często bezrefleksyjnie stawianych, poświęciłem jeden z ostatnich wpisów. Inny problem związany częsciowo także z dotacajmi to przetargi instytucji publicznych jako tzw. „zielone zamówienia” (z własnej inicjatywy wspieranej też dyrektywami UE oraz w Polsce) lub jako ubieganie się o środki z funduszy publicznych.
Temu, przy okazji ogłoszonego przetargu na budowę kolektorów słonecznych na budynku NFOSiGW oraz właśnie zapowiedzianego przetargu na instalacje kolektorów słonecznych na budynkach Białego Domu chciałbym poświęcić dalszą część tego wpisu (przepraszam za długi rozbieg :). Choć prezes NFOSIGW to (jeszcze ?) nie kolejny ziolony prezydent USA to porównanie okoliczności tych przetargów i zielonych zamówień wydaje się być jak najbardziej na miejscu, bo poza bezposrednimi efektami rzeczowymi mają one zarówno wielką rolę promocyjną jak i edukacyjną oraz okreslają standardy. Przyjęte procedury będą miały duży potencjał replikacyjny i mogą służyć jako tzw. dobre praktyki, których zwłaszcza w Polsce nam bardzo brakuje (por. poprzedni wpis)
Przetarg organizowany przez NFOSiGW sprawia wrażenie przemyślanego i dobrze przygotowanego. NFOŚiGW wykonał projekt techniczny i stawia wymogi przyszłemu wyk owcy oraz technologii zarówno w SIWZ jak i w ramowej umowie jaką zawrze z wykonawcą. Polecam lekturę tych dokumentów. Wobec braku (wymaganego nową dyrektywą 2009/28/WE) krajowego systemu licencjonowania i certyfikacji instalatorów, NFOŚiGW zebrał różne wymagania. Podoba mi się postawienie nacisku na doświadczenie (wykonane w okresie ostatnich 5 lat co najmniej 2 podobnych robót). W stosunku do nieracjonalnej, żeby nie powiedzieć korupcjogennej praktyki dotychczasowych przetargów skupiających się na tzw. sprawności optycznej, odejściu od obowiązkowego certyfikatu Solar Keymark (spelnienie norm jest wystrczajace)oraz takiego np. kuriozum jak wymagane konkretne wymiary pojedynczego kolektora słonecznego, dostrzegam duży postęp. Ale nie mogę się powstrzymać (w szczególności patrząc na otrzymywane pytania w sprawach drugorzędnych dla instalacji, od potencjalnych dostawców technologii i wykonawców, ww. link) od uwagi, że wymogi co do współczynników absorpcji i emisji kolektora słonecznego, czy taki a nie inny kształt absorbera to już niepotrzebne przesztywnienie. Takie warunki przetargów utrudnią bieżącą konkurencję, a w przyszłości rozwój technologii, wprowadzanie na rynek nowych, lepszych rozwiązań. Wszak NFOSiGW powinno zależeć glownie na tym, aby zamontowany system pozwalał na gwarantowane w dłuższym czasie, określone faktyczne uzyski energii słonecznej w postaci zmniejszenia zużycia cieplej wody z dotychczasowego, konwencjonalnego systemu grzewczego, bo tylko to sie przekada na efekty finansowe i ekologiczne, a np. wymiary kolektora slonecznego, wsplczynniki emisji itp. oraz oferta cenowa to problem dostawcy. W budynku biurowym nie można oczekiwać cudów, ale (po prostych symulacjach) można postawić oczekiwanie dotyczące minimalnej wydajności końcowej (po stronie odbioru) systemu rzędu 300 kWh/m2*rok. Dać szansę na samodzielną pracę instalatora i dostawcy technologii. Przy tej wielkości instalacji, rzędu 40 m2, można też wymagać aby oferent zaproponował sam system monitorowania i sprawdzania ww. uzysków, a w SIWZ nic takiego nie dostrzegłem. Te wymogi można przenieść do umowy. Proponowana przez NFOsiGW umowa jako ogólny model nie jest zła, jeśli chodzi np. wymogi dotyczące trwałości – okresu gwarancyjnego, ale kryterium wydajności i jej monitorowania/sprawdzania nie ma. Nie ma też próby wprowadzenia elementów gwarantowania wydajności (tzw. guaranteed solar results), co byłoby nowością, ale jeżeli zakładamy, że przetarg może stanowić model na następne lata, to warto było to rozważyć.
Podsumowując stwierdzam, że dobrze się stało, że NFOSiGW uruchamiając w tym roku program wsparcia kolektorów słonecznych podjął b. dobrą decyzję aby pojawiły się one na jego siedzibie. Zielonym (Greenpeace), sektorowi energetyki słonecznej nie udało się do tego symbolicznego ruchu dotychczas przekonać ani MG (tu może z biogazownią lub wytwórnia biopaliw byłoby łatwiej rozpocząć rozmowę) ani nawet MS. Znając problemy z przetargami ogłaszanymi teraz choćby w ramach RPO sądzę, że omawiany przetarg jest krokiem naprzód, dobrym materiałem referencyjnym, ale nie tworzy jeszcze nowej jakości w kontekście dyrektywy 2009/28/WE bo za mało wybiega w przyszłość i ciągle zbyt silnie odwołuje się do tego co było do tej pory.
A jak do tego samego wyzwania podchodzi prezydent Obama, oczywiście pamiętając o proporcjach. Sprawę uroczystego obwieszczenia na jednej z ostatnich amerykańskich konferencji nt NGD i zamiaru budowy kolektorów słonecznych w rezydencji Obamy w East Wing szeroko opisują i komentują media, np., razem z przytaczaną historią kolektorów słonecznych na Białym Domu i spekulacjami co do opłacalności. Od szerszej strony biznesowej opisuje to Bloomberg. Chodzi głównie o kolektory słoneczne, ale w ramach przemyślanej zielonej akcji u Obamy pojawi się także niewielki system fotowoltaiczny. Blomberg pisze: The Energy Department said in a statement that it will hold competitive bidding to choose the company that will install the solar systems (prowadopodobnie bedzie chodziło o typowy w USA model “zaprojektuj i zbuduj”). I dalej ...Stephanie Mueller, an Energy Department spokeswoman, said in an e-mail that the criteria for the winning bidder will include “how well it showcases American technology, products and know-how.” The U.S. has fallen behind China and European countries such as Germany in renewable energy. Asia makes more than half the world’s wind and solar energy equipment and is widening its lead. China invested $34.5 billion in low-carbon energy technologies last year, according to Bloomberg New Energy Finance. The U.S. spent $18.6 billion. Czyli nie chodzi tu tylko o ekologię ale i o promocję amerykańskiej technologii, co nie jest oczywiście sprzeczne z narodową ideą GND, choc w praktyce może być sprzeczne ukladem o wolnym handlu GATT...
Ważne jest to, że ten mały ale znamienny i przemyslany, przewidziany na przyszły rok przetarg to element większej całości. Na stronie Białego Domu pojawiła się oficjalna informacja z linkami do ciekawych materiałow dla innych instytucji publicznych ogłaszających przetargi na kolektory słoneczne i systemu fotowoltaiczne (te przeważają). Jest tu bardzo dużo o wymaganiach stawianym instalatorom , a mniej wybranej przez nich technice solarnej.
W ww. przewodniku dla organizujacych przetargi wiele uwagi poświęca się kwestiom wymagań w trakcie eksploatacji (post commissioning performance, str. 41) związanych z potwierdzeniem wydajności np. w odnisieniu do PV: Performance verification should extend for a specified period after commissioning, and the verified performance should meet a predetermined threshold. An example of this is a PV system that requires quarterly performance verification for the first year of service, and a contractual mandate that system output must be at least 80% of calculated output based on actual solar insolation for the period. If desired, the project team and solar expert can develop a reasonable agreement with the developer for a guarantee of this nature. Long-term monitoring of the system to understand reliability and operations and maintenance costs also is an important part of continued performance and economic benefits. The DOE SETP can track performance and reliability of system installations…. Na stronach 90-95 są gotowe praktyczne formularze do wstępnej o końcowej oceny instalacji i wiele innych praktycznych wskazowek.
Amerykanie słyną z tego, że wiele spraw zostawiają wolnemu rynkowi i inwencji obywateli i firm. Ale tam gdzie chodzi o pieniądze publiczne, która mają by dobrze, modelowo wydane w ramach szerszej Koncepcji wsparcia zielonych technologii, nie zostawia się sprawy pojedynczym, co bardziej sprytnym firmom które „nauczą” samorządy i administratorów obiektów publicznych jak się ogłasza przetarg. Jak to się stało, że w Polsce instytucje pośredniczące i wdrażające fundusze UE, zanim ogłosiły przetargi nie opracowały takich przewodników? Dlaczego w przetargach RPO urzędnik przygotowując SIWZ musi posługiwać się niezrozumiałymi dla niego (znanymi oferentom) i nie mającymi większego znaczenia parametrami technicznymi i nie ma jasnych wytycznych na czym polega tworzenia wartości dla jego instytucji publicznej, dla przemysłu i dla kraju?
I tu móje sugestie w postaci pytan których adresatem w obecnej sytuacji może byc personalnie Prezes Jan Rączka, który obecnie jako jedyny dysponuje w ramach delegacji Ministra Srodowiska konkretnymi - nawet jak są skromne i gotowymi do użycia instrumentami. Czy na bazie dotychczasowych doświadczeń i na przykładzie ogłoszonego przetargu, możemy jako kraj dopracować się takich przewodników i przemyślanych wytycznych jak w USA, dla wszystkich inwestorów, w tym publicznych? Czy w tym momencie nie potrzebna jest poważna kampania informacyjna, nastawiona na budowanie trwałej wartości u odbiorców końcowych i w szczególności na aspekty techniczne i ekonomiczne? Nie chodzi tu już tylko o promocję czy wąsko rozumianą edukację ekologiczną, bo badania pokazują, że ludzie wysoko sobie cenią walory ekologiczne energii słonecznej. Chodzi o szybkie (zanim uporamy się z przygotowaniem sensownego KPD minie niestety kilka bezproduktywnych lat) i strategiczne wykorzystanie funduszy ekologicznych w obszarach gdzie dobrze się sprawdzają i gdzie mogą pracować jeszcze lepiej.
wtorek, września 28, 2010
Profesor Mielczarski o kulisach Programu dla elektronergetyki i krętej drodze do konsolidacji Energa z PGE
Dzsiaj znowu odanwialny blog skorzysta z zewnetrznego wspomagania i kolejnego goscia.
Przywołany przeze mnie niedawno w kontekście prywatyzacji „Energi” Profesor Władysław Mielczarski, a w szczególności niektóre tezy jego wywiadu dla Gazety Wyborczej, przesłał (poniżej)komentarz do wpisu. Komentarz zwraca uwagę na nowe wątki, sprawy ważne, których nie wszyscy mamy świadomość i warto go zamiescić jako oddzielny wpis. Prof. Mielczarski, jako autor „Programu dla elektroenergetyki”, który bynajmniej do tej pory bardziej kojarzył mi się z otwarciem furtki dla konsolidacji (której pokłosiem może być obecne włączenie Energi do PGE) i atomu niż dla OZE, przywoluje uwarunkowania polityczne, które nie tyle wpłynęły w I kwartale 2006 r. na kształt „Programu”, ale także później na jego realizację, wbrew intencjom (pobudzenie inwestycji po rozwiązaniu KDT) głównego autora.
Przesłany komentarz prof. Mielczarskiego jest moim zdaniem niezwykle cenny z dwu powodów: wyjaśnienia kulisy „konsolidacji”, która zawsze uważałem za błąd, a teraz mogą na to patrzeć jako na wybór mniejszego zła, ale też wyjaśnia dlaczego i w jaki sposób pojawiła się w nim elektrownia atomowa. Dociekliwi mogą sobie odtwarzać fakty i rekonstruować wydarzenia jak to z luźnego zapisu o atomie w „Programie dla elektroenergetyki ” rządu PIS, po trzech latach, pomimo przemilczenia tej kwestii w expose analizowanego na odnawialnym premiera Tuska z listopada 2007 r. i jeszcze przez kolejny rok rządów PO-PSL, przystąpiono do tworzenia Programu energetyki jądrowej, zwanego na odnawialnym „PAY” (chcieliście inwestycji no to je macie, skumbrie w tomacie, chciałoby się rzec slowami Galczynskiego i tez wątpiąc czy "blędy systemu" są do naprawienia). Mam nadzieję, że Pan Profesor Mielczarski jeszcze o tych zawirowaniach 2006-2010 kiedyś nam jeszcze więcej powie, tym bardziej, że decyzje w sprawach OZE coraz częściej, a w sprawach energii jądrowej z reguly zapadają w gabinetach, bez szerszych analiz i konsultacji i moim zdaniem zanadto jako społeczeństwo przyzwalamy na wyciąganie królików z kapelusza. Poniżej list prof. Mielczarskiego jako uzupelnienie do wpisów o "prywatyzacji" Energa.
Panie Grzegorzu
Cieszę się, że odbiera Pan mój wywiad w GW jako rodzaj publicznego wyjaśnienia działań na rzecz konsolidacji. Wówczas widziałem nadchodzący szybko kryzys w energetyce, który dziś został odłożony w czasie przez kryzys gospodarczy.
Nie znaczy to, że nie miałem wątpliwości i mam je nadal. Był dodatkowo pewien kontekst managerski w energetyce. Uważałem, że osoby które będą realizować Program (a wiedziałem kto lub mogłem wiedzieć) nie zejdą poniżej pewnych standardów. Program mieli realizować fachowcy wspierani przez wykształaconych w Europie zastępców. W najczarniejszych snach nie wyobrażałem sobie cynicznego handlarza trampek w energetyce. Nie brałem też pod uwagę możliwości działań opóźniających ministra skarbu i jego olbrzymiego wpływu na następnego premiera (od lipca 2006), który został mianowany już po zatwierdzeniu Programu.
Nie wiem czy Pan wie, że w Programie dla energetyki nie tylko miały być trzy grupy skonsolidoawne (czego udało mi się uniknąć) ale też elektrownia atomowa zapisana explicite. Tu nie mogłem już się upierać otwarcie, ale udało mi się zrobić unik.
Kiedy Pan w wolnym czasie przeczyta Program dla energetyki, to polecam rozdział o analizie nowych technologii, tam jest w Programie elektrownia atomowa, bo musiała być, ale zapisałem ją w specyficzny sposób. Na pytanie czy jest elektrownia atomowa w Programie można było odpowiedzieć. Tak jest panie premierze. I był spokój przez następne trzy lata.
Może kiedyś o tym opowiem.
Pozdrowienia
W Mielczarski
Przywołany przeze mnie niedawno w kontekście prywatyzacji „Energi” Profesor Władysław Mielczarski, a w szczególności niektóre tezy jego wywiadu dla Gazety Wyborczej, przesłał (poniżej)komentarz do wpisu. Komentarz zwraca uwagę na nowe wątki, sprawy ważne, których nie wszyscy mamy świadomość i warto go zamiescić jako oddzielny wpis. Prof. Mielczarski, jako autor „Programu dla elektroenergetyki”, który bynajmniej do tej pory bardziej kojarzył mi się z otwarciem furtki dla konsolidacji (której pokłosiem może być obecne włączenie Energi do PGE) i atomu niż dla OZE, przywoluje uwarunkowania polityczne, które nie tyle wpłynęły w I kwartale 2006 r. na kształt „Programu”, ale także później na jego realizację, wbrew intencjom (pobudzenie inwestycji po rozwiązaniu KDT) głównego autora.
Przesłany komentarz prof. Mielczarskiego jest moim zdaniem niezwykle cenny z dwu powodów: wyjaśnienia kulisy „konsolidacji”, która zawsze uważałem za błąd, a teraz mogą na to patrzeć jako na wybór mniejszego zła, ale też wyjaśnia dlaczego i w jaki sposób pojawiła się w nim elektrownia atomowa. Dociekliwi mogą sobie odtwarzać fakty i rekonstruować wydarzenia jak to z luźnego zapisu o atomie w „Programie dla elektroenergetyki ” rządu PIS, po trzech latach, pomimo przemilczenia tej kwestii w expose analizowanego na odnawialnym premiera Tuska z listopada 2007 r. i jeszcze przez kolejny rok rządów PO-PSL, przystąpiono do tworzenia Programu energetyki jądrowej, zwanego na odnawialnym „PAY” (chcieliście inwestycji no to je macie, skumbrie w tomacie, chciałoby się rzec slowami Galczynskiego i tez wątpiąc czy "blędy systemu" są do naprawienia). Mam nadzieję, że Pan Profesor Mielczarski jeszcze o tych zawirowaniach 2006-2010 kiedyś nam jeszcze więcej powie, tym bardziej, że decyzje w sprawach OZE coraz częściej, a w sprawach energii jądrowej z reguly zapadają w gabinetach, bez szerszych analiz i konsultacji i moim zdaniem zanadto jako społeczeństwo przyzwalamy na wyciąganie królików z kapelusza. Poniżej list prof. Mielczarskiego jako uzupelnienie do wpisów o "prywatyzacji" Energa.
Panie Grzegorzu
Cieszę się, że odbiera Pan mój wywiad w GW jako rodzaj publicznego wyjaśnienia działań na rzecz konsolidacji. Wówczas widziałem nadchodzący szybko kryzys w energetyce, który dziś został odłożony w czasie przez kryzys gospodarczy.
Nie znaczy to, że nie miałem wątpliwości i mam je nadal. Był dodatkowo pewien kontekst managerski w energetyce. Uważałem, że osoby które będą realizować Program (a wiedziałem kto lub mogłem wiedzieć) nie zejdą poniżej pewnych standardów. Program mieli realizować fachowcy wspierani przez wykształaconych w Europie zastępców. W najczarniejszych snach nie wyobrażałem sobie cynicznego handlarza trampek w energetyce. Nie brałem też pod uwagę możliwości działań opóźniających ministra skarbu i jego olbrzymiego wpływu na następnego premiera (od lipca 2006), który został mianowany już po zatwierdzeniu Programu.
Nie wiem czy Pan wie, że w Programie dla energetyki nie tylko miały być trzy grupy skonsolidoawne (czego udało mi się uniknąć) ale też elektrownia atomowa zapisana explicite. Tu nie mogłem już się upierać otwarcie, ale udało mi się zrobić unik.
Kiedy Pan w wolnym czasie przeczyta Program dla energetyki, to polecam rozdział o analizie nowych technologii, tam jest w Programie elektrownia atomowa, bo musiała być, ale zapisałem ją w specyficzny sposób. Na pytanie czy jest elektrownia atomowa w Programie można było odpowiedzieć. Tak jest panie premierze. I był spokój przez następne trzy lata.
Może kiedyś o tym opowiem.
Pozdrowienia
W Mielczarski
sobota, września 25, 2010
O walce z wiatrakami i podróżach w czasie…
Panująca nam nie(miłosiernie) w tzw. polityce i w mediach energetyka jądrowa i jej finansowe i kosztowe przypadki całkowicie zdominowała sprawy OZE. Przyznam, że i odnawialny uległ nastrojom w okresie wakacyjnym zerkał w kierunku Atomu, marząc o takim samym zaangażowaniu rządu w OZE i czekając na KPD. Rządowe dokumenty dotyczące Atomu schodzą zgodnie z planem, a polskiego KPD dalej nie widać. Na początku wakacji, po pierwszych reakcjach krajowych na projekt KPD, zapowiedziałem, że we wrześniu wrócimy do tematu. Nie zakładałem w ogóle, że do końca września ten dokument w Polsce (i 5 innych krajach UE) może jeszcze nie być znanym. Zapowiedziałem też, że poproszę o gościnny wpis ujawnionego wtedy autora komentarzy „Andrew”, który dał się poznać jako osoba patrząca na nasz zaścianek z nieco dalszej perspektywy, w tym osoby pracującej podówczas w Brukseli. Prawie 3 lata temu "odnawialny blog" zamieścił wpis Chrisa, także patrzącego szeroko i z daleka, i zwyczajnie czytającego zagraniczną literaturę, który śledząc zagranicą nowinki prasowe z tak dużym wyprzedzeniem zarysował kłopoty jakie może przynieść nazbyt intensywne wykorzystanie biomasy na cele energetyczne. Poniżej spostrzeżenia p. Andrzeja Ancygiera (Andrew) – obecnie doktoranta Freie Universität w Berlinie, który przemierzając Europę i miejsca gdzie albo się mówi, bada, planuje albo decyduje o OZE w UE, ma swoją ocenę sytuacji w Polsce. Poniżej jego kartka z podróży… Dodam jeszcze, że widząc jak przepojone troską ale miejscami krytyczne spojrzenie Czesława Miłosza na Polskę przeszkadza teraz godnemu uczczeniu w ojczyźnie 100-lecia jego urodzin (Pani poslanka Sobecka, nie moze darować "narodowej obelgi" Milosza w "Zniewolonym umysle" "jakoby w Polsce panowal analfabetyz"...), publikuje felieton p. Andrzeja z pewną obawą :), czy aby nie zakłóci to dobrze zapowiadajacej się kariery? O siebie się nie boję, bo myślę, że już utrwalił się mój wizerunek jako „zdrajcy, schlebiającego UE,w tym (o zgrozo!) nawet Pakietowi klimatycznemu"...(?) i już mi nic chyba nie grozi :).
Jako osoba, która znaczną część dorosłego życia spędziła na "Zachodzie", za każdym razem, kiedy przekraczam polsko-niemiecką granicę mam to nieodparte wrażenie podróżowania w czasie. I to w dwóch kierunkach jednocześnie….
Z jednej strony polski rząd decyduje się na budowę elektrowni atomowej. Już zdążyłem się pogubić w liczbach. Słyszałem o dwóch, trzech, ale na konferencji poświęconej odnawialnym źródłom energii (jak mnie jeden z uczestników próbował przekonywać: węgiel i uran to też "odnawialne" źródła energii, tylko na nieco dłuższą metę…) w ambasadzie RP w Brukseli w marcu tego roku, osoba prezentująca plany polskiego rządu dotyczące budowy elektrowni atomowej powiedziała mi w prywatnej rozmowie, że biorąc pod uwagę "jak się rzeczy mają" do 2030 może będzie ich nawet 10… Widząc entuzjazm wielu moich rodaków w tej kwestii taki scenariusz może się nawet wydawać realny. Może dlatego, że jeszcze żadnej elektrowni atomowej, z jej awariami i kosztami, nie mamy….
Patrząc na Zachód, zwłaszcza Niemcy, chciałoby się zaśpiewać "Ale to już było… i nie wróci więcej…. " W ostatnią niedzielę ponad 100 000 osób demonstrowało w Berlinie przeciwko przedłużeniu działania istniejących elektrowni atomowych. Według wcześniejszych ustaleń ostatnia taka elektrownia w Niemczech miała zostać wyłączona w 2022 roku. Obecny rząd chce przedłużyć działanie tych elektrowni o 10-15 lat. Opozycja przeciwko tym działaniom jest miażdżąca. Kwestia tego, czy wyłączenie niektórych z 17 elektrowni, które nadal są stosunkowo sprawne, ma sens może być dyskutowana. Ale w Niemczech NIKT nie mów o budowie nowych elektrowni.
Ale polski rząd wie lepiej. Polska potrzebuje energii atomowej, bo inaczej zabraknie prądu… Strach to świetnie narzędzie. Może wtedy nikt (a przynajmniej niewielu) wpadnie na pomysł, że istnieje jeszcze kilka innych możliwości pozyskania energii. Ale wiatraki czy panele nie wyglądają tak dumnie… Prawie wszyscy wokół mają "atomówki", dlaczego my nie?! Ach, ta duma narodowa…. Zastanawia mnie tylko czy to faktycznie duma, czy głupota… Ale to już kwestia drugorzędna. Pieniądze zostaną tak czy inaczej zmarnowane. Ale, jak wspomniałem powyżej, przekraczając granicę polsko-niemiecką można również odnieść wrażenie, że się podróżuje do przyszłości. W czasie, kiedy w całej Europie zachodniej coraz silniej inwestuje się w energię wiatrową, Polacy wypowiadają się na ten temat z pewnością siebie, która mogłaby świadczyć o dziesięcioleciach doświadczenia. "Wiatraki zabijają ptaki i inne gatunki migrujące", "emitują szkodliwe infradźwięki" i stanowią ogromne zagrożenie jako…źródło pożarów etc.. Więcej na temat zagrożeń tutaj. Takie argumenty można było usłyszeć w czasie dyskusji dotyczącej stawiania wiatraków w jednej z gmin na Dolnym Śląsku. Organizatorzy spotkania przyjechali specjalnie z innej gminy (w której nomen omen nie ma wiatraków….) żeby przestrzec mieszkańców gminy Nowogrodziec przed tymi "wrednymi wiatrakami"…. Możliwe jednak, że cała historia ma coś wspólnego z projektowaną kopalnią odkrywkową (ta jest całkowicie bezpieczna i nieszkodliwa dla ptaków i w związku z tym nie ma też protestów…) i elektrownią budowaną kilka miejscowości dalej. Fakt, że spotkanie było zorganizowane bardzo profesjonalnie (policja i drogowskazy nie pozwalały długo szukać miejsca w którym miał o się ono odbyć) jak również niektóre argumenty, w które nawet najbardziej gorliwi ekolodzy nie byliby w stanie uwierzyć, pozwalają sądzić, że w organizację całego spotkania popłynęło sporo kasy….
Suma Sumarum, projekt upadł. Wiatraki "out", kopalnia odkrywkowa "in". Ptaszki mogą się czuć bezpieczne…. O ile mi wiadomo, cała historia powtarza się wielokrotnie w Polsce. To może albo świadczyć o ogromnym doświadczeniu Polaków w kwestii energii wiatrowej (chociaż śmiem sądzić, że wielu z nich w życiu nie widziało wiatraka: w Polsce to nie jest widok zbyt częsty) albo podatności na różnego rodzaju lobbystów, którzy najbardziej na świecie obawiają się utraty monopolu na produkcję prądu. Ale jak w ciągu ostatnich tygodniach udowodnił polski rząd, mogą oni spać spokojnie.
Autor: Andrzej Ancygier.
Jako osoba, która znaczną część dorosłego życia spędziła na "Zachodzie", za każdym razem, kiedy przekraczam polsko-niemiecką granicę mam to nieodparte wrażenie podróżowania w czasie. I to w dwóch kierunkach jednocześnie….
Z jednej strony polski rząd decyduje się na budowę elektrowni atomowej. Już zdążyłem się pogubić w liczbach. Słyszałem o dwóch, trzech, ale na konferencji poświęconej odnawialnym źródłom energii (jak mnie jeden z uczestników próbował przekonywać: węgiel i uran to też "odnawialne" źródła energii, tylko na nieco dłuższą metę…) w ambasadzie RP w Brukseli w marcu tego roku, osoba prezentująca plany polskiego rządu dotyczące budowy elektrowni atomowej powiedziała mi w prywatnej rozmowie, że biorąc pod uwagę "jak się rzeczy mają" do 2030 może będzie ich nawet 10… Widząc entuzjazm wielu moich rodaków w tej kwestii taki scenariusz może się nawet wydawać realny. Może dlatego, że jeszcze żadnej elektrowni atomowej, z jej awariami i kosztami, nie mamy….
Patrząc na Zachód, zwłaszcza Niemcy, chciałoby się zaśpiewać "Ale to już było… i nie wróci więcej…. " W ostatnią niedzielę ponad 100 000 osób demonstrowało w Berlinie przeciwko przedłużeniu działania istniejących elektrowni atomowych. Według wcześniejszych ustaleń ostatnia taka elektrownia w Niemczech miała zostać wyłączona w 2022 roku. Obecny rząd chce przedłużyć działanie tych elektrowni o 10-15 lat. Opozycja przeciwko tym działaniom jest miażdżąca. Kwestia tego, czy wyłączenie niektórych z 17 elektrowni, które nadal są stosunkowo sprawne, ma sens może być dyskutowana. Ale w Niemczech NIKT nie mów o budowie nowych elektrowni.
Ale polski rząd wie lepiej. Polska potrzebuje energii atomowej, bo inaczej zabraknie prądu… Strach to świetnie narzędzie. Może wtedy nikt (a przynajmniej niewielu) wpadnie na pomysł, że istnieje jeszcze kilka innych możliwości pozyskania energii. Ale wiatraki czy panele nie wyglądają tak dumnie… Prawie wszyscy wokół mają "atomówki", dlaczego my nie?! Ach, ta duma narodowa…. Zastanawia mnie tylko czy to faktycznie duma, czy głupota… Ale to już kwestia drugorzędna. Pieniądze zostaną tak czy inaczej zmarnowane. Ale, jak wspomniałem powyżej, przekraczając granicę polsko-niemiecką można również odnieść wrażenie, że się podróżuje do przyszłości. W czasie, kiedy w całej Europie zachodniej coraz silniej inwestuje się w energię wiatrową, Polacy wypowiadają się na ten temat z pewnością siebie, która mogłaby świadczyć o dziesięcioleciach doświadczenia. "Wiatraki zabijają ptaki i inne gatunki migrujące", "emitują szkodliwe infradźwięki" i stanowią ogromne zagrożenie jako…źródło pożarów etc.. Więcej na temat zagrożeń tutaj. Takie argumenty można było usłyszeć w czasie dyskusji dotyczącej stawiania wiatraków w jednej z gmin na Dolnym Śląsku. Organizatorzy spotkania przyjechali specjalnie z innej gminy (w której nomen omen nie ma wiatraków….) żeby przestrzec mieszkańców gminy Nowogrodziec przed tymi "wrednymi wiatrakami"…. Możliwe jednak, że cała historia ma coś wspólnego z projektowaną kopalnią odkrywkową (ta jest całkowicie bezpieczna i nieszkodliwa dla ptaków i w związku z tym nie ma też protestów…) i elektrownią budowaną kilka miejscowości dalej. Fakt, że spotkanie było zorganizowane bardzo profesjonalnie (policja i drogowskazy nie pozwalały długo szukać miejsca w którym miał o się ono odbyć) jak również niektóre argumenty, w które nawet najbardziej gorliwi ekolodzy nie byliby w stanie uwierzyć, pozwalają sądzić, że w organizację całego spotkania popłynęło sporo kasy….
Suma Sumarum, projekt upadł. Wiatraki "out", kopalnia odkrywkowa "in". Ptaszki mogą się czuć bezpieczne…. O ile mi wiadomo, cała historia powtarza się wielokrotnie w Polsce. To może albo świadczyć o ogromnym doświadczeniu Polaków w kwestii energii wiatrowej (chociaż śmiem sądzić, że wielu z nich w życiu nie widziało wiatraka: w Polsce to nie jest widok zbyt częsty) albo podatności na różnego rodzaju lobbystów, którzy najbardziej na świecie obawiają się utraty monopolu na produkcję prądu. Ale jak w ciągu ostatnich tygodniach udowodnił polski rząd, mogą oni spać spokojnie.
Autor: Andrzej Ancygier.
wtorek, września 21, 2010
Dyskretny urok monopolu państwowego w energetyce czy ostatnie podrygi starego systemu?
Peter Drucker, twórca naukowych podstaw zarządzania zwykł dzielić sektory i branże gospodarki na wzrostu, dojrzałe i schyłkowe ("Zarządzanie XII wieku-wyzwania"). Nie trzeba chyba tracić czasu na wskazanie, które branże energetyki: „odnawialna”, gazowa i olejowa, jądrowa i węglowa (kolejność nieprzypadkowa, nie mająca jednak związku z np. ... klasyfikacją "nowych technologii" wsród szukających grosza polskich politechnik:), które branże do których sektorów przypisać. Klasyk Drucker też pisał, że sektory dojrzałe (tzn. wchodzące lub de facto będące w stanie „schyłkowym”, przyp. aut.), że jedyną szansę wzrostu widzą nie w rozwoju ale w ochronie pozycji na rynku i przejęciach (w tym konkurenta). To nawiązanie do poprzedniego wpisu dotyczącego przejęcia Energa przez PGE. Od czasu wpisu - kilka dni (od wpisu media huczą nt przejecia, ale nie sądzę, że to z powodu mojego refeksu blogowego :) niewiele się faktycznie zmieniło, poza tym że rząd w swojej determinacji idzie coraz bardziej "w zaparte" i "pod prąd" coraz powszechniejszej opinii ekspertów od rynku energii, a nawet szerzej od rynku i konkurencyjności. Środowiska energetyki odnawialnej w tej sprawie milczą (cena certyfikatu i wielkość dotacji, to jest coś co by je pewnie bardziej zainteresowało) ale pojawił się listy otwarty sygnowany przez prof. Leszka Balcerowicza i osoby podzielające jego poglądy (pominę chęć skomentowania, ale tylko przytoczę fakt podpisania tego listu także przez Andrzeja Cywika z Case Doradcy sp. z o.o., który jest głównym autorem projektu polskiego krajowego planu działań na rzecz OZE ‘2020, więcej tutaj i tutaj oraz podtrzymam opinie o braku reakcji środowisk związanych z OZE). Ciekawie rozkladją się też opinie w tej sprawie środowisk biznesowych i pracodawcw. Np. BCC i Lewiatan krytykują pomysł ministerstwa kierowanego przez Aleksandra Grada, a PRP – do której to organizacji należą duże państwowe firmy – jest za. To co mogę polecić to wywiad red. Gadomskiego z prof. Władysławem Mielczarskim, który a) wytłumaczył się publicznie z zainicjowania/poparcia idei konsolidacji pionowej w energetyce w firmowanym jego nazwiskiem „programie” dla elektroenergetyki, b) ujawnił kulisy powstania Energa, c) wskazał na merytoryczną (nie tylko formalna) antyrynkowość takiej „prywatyzacji”, d) pokazał zieloną niszę w której najmniejszy z krajowych championów próbował działać. Mielczarski mówi, że Energa „dobrze się odnalazła … w energetyce odnawialnej, rozproszonej; inwestuje w sieci inteligentne…”. To PS. do poprzedniego wpisu o silnym wplywnie zmian w modelu energetyki korporacyjnej na OZE.
Ale jak już, na okoliczność prawdopodobnego przejmowania Energa przez PGE, wspierać się klasykami, to nawiążę do jeden z ostatnich książek innego klasyka Hermanna Scheera (znany myśliciel i konsekwentny propagator OZE, energetyki zrównoważonej środowiskowo i braku dyskryminacji na rynku energii) pt. „Energy autonomy”, w której autor obserwowane u nas zjawiska w sektorze energetyki korporacyjnej ujmuje znacznie szerzej niż ja to zrobilem. Pisze bowiem: „...the faster conventional energy is depleted, the more its suppliers will relay on giving other mutual suport", czyli, że wraz z wyczerpywaniem się paliw kopalnych, dostawcy energii na ich bazujący zaczynają siebie coraz bardziej wspierać. Dodam, że "wspierać" przeciw nowym źródłom energii oraz, w zależności od sytuacji idąc za rządem (aby zarządy nie traciły pracy z przyczyn politycznych) albo też dyktując rządowi warunki – patrz negocjacje pakietu klimatycznego UE). Scheer miał na myśli szerszą konsolidację niż tą z czasów powstania (rządy PiS) moich pieszczochów (PGE, Tauron, Enion i wlasnie Energa) ale nie wiem czy wyobrażał sobie że ziści się hasło szersze typu „wszystkie wiodące firmy państwowe jednoczcie się” … w megakartel. W relacji Pulsu Biznesu (za CIRE) z Forum ekonomicznego w Krynicy pojawiła się taka informacja „pięć największych firm państwowych w tym między innymi PGE, PGNiG oraz PKN Orlen zamierzają ze sobą blisko współpracować”. Oprócz wymienionych firm z branży paliwowo-energetycznej, do grupy którą nieformalnie nazwano „Klub 5P” (5 państwowych przykladow postsocjalistycznego monopolu?)należą też państwowe "championy" finansowe: PKO BP i PZU. Ponoć „firmy postanowiły zastanowić się nad kolejnymi wspólnymi przedsięwzięciami”. Nawet że, póki co „uzgodniono „tylko”, że rozmowy dotyczyły między innymi współpracy głównie w zakresie mecenatu i o stworzeniu grupy zakupowej i wspólnym kupowaniu”. Po pierwsze nie widzę potrzeby, ale przede wszystkim budzi to we mnie poważne obawy co do skali dalszego „grilowania” mniejszych uczestnikow rynku poprzez np. blokowanie dostępu do sieci i rynku oraz (tu) finansów, w tym niezależnych (czy tacy są w RP?), potencjalnych (!) dostawców paliw i energii.
Nawiązując do ww. cytatów i poprzedniego wpisu, wyrażę nadzieję, że nie tylko nie wygra „polityka nad zdrowym rozsądkiem”, ale że w tym przypadku (czasami może być to też groźne) teoria ww. klasyków wygra jednak z praktyką polityczną. Nawet bowiem bieżąca chęć podratowania budżetu państwa dywidendami i szans wyborczych (przekazanym domniemanym w takich sytuacjach politycznym sponsoringiem i obiecanymi stanowiskami) nie powinny prowadzić do systematycznego skubania konsumentów energii i podatników . - czyli nb. budżetu, a program rozwoju energetyki jądrowej jest spolecznie i gospodarczo zdecydowanie za slabo uzasadniony aby dzialac w stanie wyzszej koniecznosci. Mam szczerą nadzieję, że to naprawdę ostatnie podrygi minionego systemu i ostatnie chwile cieszenia się przez niego, nie nazbyt dyskretnie „urokiem burżuazji” i jednocześnie „siły przewodniej”. Niech żyje Wolna Energa, chciało by się w rewolucyjnym uniesieniu krzyknąć :) i już bardziej poważnie - niezależny Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK). Przy okazji pozdrowienia dla niezlomnej Pani Krasnodębskiej-Tomkiel, prezes UOKiK, która z wyprzedzeniem obudzila spiacych jak zwykle w Polsce konsumentow i zmobilizowala przynajmniej niektorych do dzialania.
PS. W powyższym ogolnym wywodzie o zwiazkach dalszej konsolidacji w energetyce z OZE i ochrona konsumentow, proponuję pominać fakt, że przywoływany tu trochę złośliwie przeze mnie Pan Andrzej Cywik był wiceszefem poprzednika UOKiK, bo choc OZE powinny sie wpisywac najpelniej jak mozna w model ochorny konkurencji na rynku energii i szukac sojusznikow w organizacjach konsumenckich, to jednak nic nie zatąpi wymogu realnej znajomosci tego sektora przy opracowywaniu planow jego rozwoju.
Ale jak już, na okoliczność prawdopodobnego przejmowania Energa przez PGE, wspierać się klasykami, to nawiążę do jeden z ostatnich książek innego klasyka Hermanna Scheera (znany myśliciel i konsekwentny propagator OZE, energetyki zrównoważonej środowiskowo i braku dyskryminacji na rynku energii) pt. „Energy autonomy”, w której autor obserwowane u nas zjawiska w sektorze energetyki korporacyjnej ujmuje znacznie szerzej niż ja to zrobilem. Pisze bowiem: „...the faster conventional energy is depleted, the more its suppliers will relay on giving other mutual suport", czyli, że wraz z wyczerpywaniem się paliw kopalnych, dostawcy energii na ich bazujący zaczynają siebie coraz bardziej wspierać. Dodam, że "wspierać" przeciw nowym źródłom energii oraz, w zależności od sytuacji idąc za rządem (aby zarządy nie traciły pracy z przyczyn politycznych) albo też dyktując rządowi warunki – patrz negocjacje pakietu klimatycznego UE). Scheer miał na myśli szerszą konsolidację niż tą z czasów powstania (rządy PiS) moich pieszczochów (PGE, Tauron, Enion i wlasnie Energa) ale nie wiem czy wyobrażał sobie że ziści się hasło szersze typu „wszystkie wiodące firmy państwowe jednoczcie się” … w megakartel. W relacji Pulsu Biznesu (za CIRE) z Forum ekonomicznego w Krynicy pojawiła się taka informacja „pięć największych firm państwowych w tym między innymi PGE, PGNiG oraz PKN Orlen zamierzają ze sobą blisko współpracować”. Oprócz wymienionych firm z branży paliwowo-energetycznej, do grupy którą nieformalnie nazwano „Klub 5P” (5 państwowych przykladow postsocjalistycznego monopolu?)należą też państwowe "championy" finansowe: PKO BP i PZU. Ponoć „firmy postanowiły zastanowić się nad kolejnymi wspólnymi przedsięwzięciami”. Nawet że, póki co „uzgodniono „tylko”, że rozmowy dotyczyły między innymi współpracy głównie w zakresie mecenatu i o stworzeniu grupy zakupowej i wspólnym kupowaniu”. Po pierwsze nie widzę potrzeby, ale przede wszystkim budzi to we mnie poważne obawy co do skali dalszego „grilowania” mniejszych uczestnikow rynku poprzez np. blokowanie dostępu do sieci i rynku oraz (tu) finansów, w tym niezależnych (czy tacy są w RP?), potencjalnych (!) dostawców paliw i energii.
Nawiązując do ww. cytatów i poprzedniego wpisu, wyrażę nadzieję, że nie tylko nie wygra „polityka nad zdrowym rozsądkiem”, ale że w tym przypadku (czasami może być to też groźne) teoria ww. klasyków wygra jednak z praktyką polityczną. Nawet bowiem bieżąca chęć podratowania budżetu państwa dywidendami i szans wyborczych (przekazanym domniemanym w takich sytuacjach politycznym sponsoringiem i obiecanymi stanowiskami) nie powinny prowadzić do systematycznego skubania konsumentów energii i podatników . - czyli nb. budżetu, a program rozwoju energetyki jądrowej jest spolecznie i gospodarczo zdecydowanie za slabo uzasadniony aby dzialac w stanie wyzszej koniecznosci. Mam szczerą nadzieję, że to naprawdę ostatnie podrygi minionego systemu i ostatnie chwile cieszenia się przez niego, nie nazbyt dyskretnie „urokiem burżuazji” i jednocześnie „siły przewodniej”. Niech żyje Wolna Energa, chciało by się w rewolucyjnym uniesieniu krzyknąć :) i już bardziej poważnie - niezależny Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK). Przy okazji pozdrowienia dla niezlomnej Pani Krasnodębskiej-Tomkiel, prezes UOKiK, która z wyprzedzeniem obudzila spiacych jak zwykle w Polsce konsumentow i zmobilizowala przynajmniej niektorych do dzialania.
PS. W powyższym ogolnym wywodzie o zwiazkach dalszej konsolidacji w energetyce z OZE i ochrona konsumentow, proponuję pominać fakt, że przywoływany tu trochę złośliwie przeze mnie Pan Andrzej Cywik był wiceszefem poprzednika UOKiK, bo choc OZE powinny sie wpisywac najpelniej jak mozna w model ochorny konkurencji na rynku energii i szukac sojusznikow w organizacjach konsumenckich, to jednak nic nie zatąpi wymogu realnej znajomosci tego sektora przy opracowywaniu planow jego rozwoju.
czwartek, września 16, 2010
Kupno Energa przez PGE to też kolejny transfer publicznych zasobów na ATOM kosztem OZE i kolejne pole konfliktu
Poprawność polityczna i szkolne formułki sprawdzają się w poglądzie że „Polska potrzebuje wszystkich źródeł energii” . Blog „odnawialny” stara się nie wchodzić w obszary bardziej odległe od energetyki odnawialnej. Nie zawsze mu wszystko wychodzi, nieprzymierzając jak Kalinie Jędrusik, która wobec zarzutu spowiednika dot. sposobu jej życia towarzyskiego, zadając mu retoryczne pytanie: „Proszę księdza, a co ja jestem Jezus Chrystus?”. Odnawialny blog nie jest też świętoszkiem i, zgadzając się generalnie z tezą że potrzebujemy różnych źródeł energii, ostatnio czepia się i wcześniej czepiał się np. tutaj czy tutaj milutkiego, niewinnego oseska, ba, jeszcze nawet nienarodzonego, jakim jest w Polsce energetyka jądrowa. Odnawialny blog ma też na sumieniu (nie jest to bynajmniej powod do specjalnej dumy) krytykę matki (PGE) upragnionego i dobrze zapowiadającego się dziecka (niekwestionowanym ojcem jest tu rząd) i jej koleżanek (Tauron, Enion, Energa), ale na blogu i w dyskusji blogowej przeciwstawiane były sobie PGE i Energa, jeżeli chodzi o podejście do koncepcji rozwoju korporacji i miejsca w niej dla energetyki rozproszonej. Energa od strony deklaracji i np. ostatniej kampanii SmartEco, przynajmniej teoretycznie, do swojego modelu biznesowego energetyki rozproszonej (decentralizacja wytwarzania) i inteligentnej (tu nietety nic poza licznikami z możliwością zdalnego odczytu nie dostrzegłem) próbowała wprowadzić OZE. Patrząc na nieco abstrakcyjną (dla klienta) ofertę miałem wątpliwości czy to tylko PR przed prywatyzacją, ale generalnie można było to przyjąć jako dobrą monetę i za trochę powiedzieć ”sprawdzam”.
Ostatnia stricte polityczna decyzja rządu o „sprzedaży”, pomimo ostrzeżeń UOKiK, grupy Energa w ręce maga grupy PGE, pod hasłem ... dalszych ułatwień w realizacji programu budowy energetyki jądrowej, w zasadzie skazuje ide takie jak SmartEco, nawet jeżeli to był tylko PR, na niebyt. Oznacza to też, że z rynku ubędzie trochę środków na inwestycje OZE, a przybędzie zasobów (infrastrukturalnych i organizacyjnych ale też finansowych, w postaci np. zwiększonej zdolności kredytowej) na inwestycje w energetykę jądrową. Mało tego, budowie programu energetyki jądrowej sprzyjać będzie też to, że odbiorcy energii obsługiwani w przyszłości przez nowego giganta nie będą mieli praktycznej możliwości zmiany (z pewnością z powodu budowy elektrowni jądrowych jeszcze bardziej drogiego) sprzedawcy energii i także w ten sposób „opodatkowany dodatkowym monopolem” cały naród będzie budował elektrownie jądrowe i w "atomowych taryfach" splacal zaciagniete kredyty. Jak za "dobrych czasów" socjalizmu i poprzedniej próby budowy elektrowni jądrowej w Żarnowcu w latach 80-tych.
Za całkowicie nielogiczną uważam wypowiedź Ministra Grada mówiącego że w efekcie przejęcia Energii przez PGE, odbiorcy energii mogą liczyć na ... niższe ceny prądu, bo jeżeli „polskie” (podkr. aut.) podmioty będą w stanie zrealizować inwestycje w nowe moce wytwórcze, to będzie więcej prądu, a jak będzie więcej prądu, to będą niższe ceny” . Nie traktuję też poważnie zapowiedzi Ministra, który chcąc uspokoić pomorskich polityków zaniepokojonych zniknięciem jednej z największych firm regionu, powiedział, że Energa zachowa swoją siedzibę i odrębność organizacyjną, PGE ma też zainwestować w nią 5 mld zł i wprowadzić jej akcje na giełdę”. Moim zdaniem nie tylko na wchlonieciu grupy Energa przez PGE, ale i na calej koncepcji budowy na Pomorzu (tak zasobnym w odnawialne zasoby energii) elektrowni jądrowej (jadrowych) region tylko bedzie tracil. Nie miejsce tu na rozwodzenie sie na ten temat, odsylam tylko do materialów z jednego seminariów IEO na ten temat. Co do "korzysci z siedziby", to zbytnią trywialnocią byloby tez powolywanie sie na zapowiedzi PGE z czasow konsolidacji i planowania swojej siedziby w Lublinie. Smiem jednak twierdzić, że Energa sama mogłaby się bowiem wprowadzić na giełdę i nawet z bardziej atrakcyjna ofertą i bardziej atrakcyjnym wizerunkiem. A skoro ma być zachowana rzekomo odrębność organizacyjna, to polaczenie tylko zwiększy koszty a nic nie wniesie, ani rozwiązań organizacyjnych ani nowych technologii, etc.
Zainteresowanych ogólną analizą sytuacji po decyzji rządu odsyłam do krótkiego i moim zdaniem b. dobrego artykułu Konrada Niklewicza i Rafała Zasunia „Rząd na prąd”.
Wracając do OZE, to nie mam pewnosci na ile silna w sektorze energetyki odnawialnej jest świadomości faworyzowania przez rząd energetyki jądrowej kosztem OZE i wypaczania idei Pakietu klimatycznego UE wspartego na dyrektywie 2009/28/WE a nie na programach budowy elektrowni jądrowych, ale moim zdaniem tu już na spokojną argumentację nie ma czasu. Red. Niklewicz i Zasuń, komentując sam fakt sprzedaży jednej państwowej grupy innej, stwierdzili: „w starciu logiki z polityką zazwyczaj, niestety, wygrywa ta ostatnia”. Biorąc pod uwagę jak kontrowersyjnie i niesprawiedliwie rząd prowadzi sprawy OZE i ATOMU, dodam że to stwierdzenie może mieć zastosowanie też do moim zdaniem nieuchronnej konfrontacji energetyki jądrowej i odnawialnej w walce o te same, będące w ręku rządu i przedsiębiorstw energetycznych, zasoby. Warto mieć swiadomosć, że pomimo pakietu klimatycznego i jasnej strategii UE w sprawie OZE, w Polsce logika i ekonomika mogą przegrać z polityką po raz kolejny.
Ostatnia stricte polityczna decyzja rządu o „sprzedaży”, pomimo ostrzeżeń UOKiK, grupy Energa w ręce maga grupy PGE, pod hasłem ... dalszych ułatwień w realizacji programu budowy energetyki jądrowej, w zasadzie skazuje ide takie jak SmartEco, nawet jeżeli to był tylko PR, na niebyt. Oznacza to też, że z rynku ubędzie trochę środków na inwestycje OZE, a przybędzie zasobów (infrastrukturalnych i organizacyjnych ale też finansowych, w postaci np. zwiększonej zdolności kredytowej) na inwestycje w energetykę jądrową. Mało tego, budowie programu energetyki jądrowej sprzyjać będzie też to, że odbiorcy energii obsługiwani w przyszłości przez nowego giganta nie będą mieli praktycznej możliwości zmiany (z pewnością z powodu budowy elektrowni jądrowych jeszcze bardziej drogiego) sprzedawcy energii i także w ten sposób „opodatkowany dodatkowym monopolem” cały naród będzie budował elektrownie jądrowe i w "atomowych taryfach" splacal zaciagniete kredyty. Jak za "dobrych czasów" socjalizmu i poprzedniej próby budowy elektrowni jądrowej w Żarnowcu w latach 80-tych.
Za całkowicie nielogiczną uważam wypowiedź Ministra Grada mówiącego że w efekcie przejęcia Energii przez PGE, odbiorcy energii mogą liczyć na ... niższe ceny prądu, bo jeżeli „polskie” (podkr. aut.) podmioty będą w stanie zrealizować inwestycje w nowe moce wytwórcze, to będzie więcej prądu, a jak będzie więcej prądu, to będą niższe ceny” . Nie traktuję też poważnie zapowiedzi Ministra, który chcąc uspokoić pomorskich polityków zaniepokojonych zniknięciem jednej z największych firm regionu, powiedział, że Energa zachowa swoją siedzibę i odrębność organizacyjną, PGE ma też zainwestować w nią 5 mld zł i wprowadzić jej akcje na giełdę”. Moim zdaniem nie tylko na wchlonieciu grupy Energa przez PGE, ale i na calej koncepcji budowy na Pomorzu (tak zasobnym w odnawialne zasoby energii) elektrowni jądrowej (jadrowych) region tylko bedzie tracil. Nie miejsce tu na rozwodzenie sie na ten temat, odsylam tylko do materialów z jednego seminariów IEO na ten temat. Co do "korzysci z siedziby", to zbytnią trywialnocią byloby tez powolywanie sie na zapowiedzi PGE z czasow konsolidacji i planowania swojej siedziby w Lublinie. Smiem jednak twierdzić, że Energa sama mogłaby się bowiem wprowadzić na giełdę i nawet z bardziej atrakcyjna ofertą i bardziej atrakcyjnym wizerunkiem. A skoro ma być zachowana rzekomo odrębność organizacyjna, to polaczenie tylko zwiększy koszty a nic nie wniesie, ani rozwiązań organizacyjnych ani nowych technologii, etc.
Zainteresowanych ogólną analizą sytuacji po decyzji rządu odsyłam do krótkiego i moim zdaniem b. dobrego artykułu Konrada Niklewicza i Rafała Zasunia „Rząd na prąd”.
Wracając do OZE, to nie mam pewnosci na ile silna w sektorze energetyki odnawialnej jest świadomości faworyzowania przez rząd energetyki jądrowej kosztem OZE i wypaczania idei Pakietu klimatycznego UE wspartego na dyrektywie 2009/28/WE a nie na programach budowy elektrowni jądrowych, ale moim zdaniem tu już na spokojną argumentację nie ma czasu. Red. Niklewicz i Zasuń, komentując sam fakt sprzedaży jednej państwowej grupy innej, stwierdzili: „w starciu logiki z polityką zazwyczaj, niestety, wygrywa ta ostatnia”. Biorąc pod uwagę jak kontrowersyjnie i niesprawiedliwie rząd prowadzi sprawy OZE i ATOMU, dodam że to stwierdzenie może mieć zastosowanie też do moim zdaniem nieuchronnej konfrontacji energetyki jądrowej i odnawialnej w walce o te same, będące w ręku rządu i przedsiębiorstw energetycznych, zasoby. Warto mieć swiadomosć, że pomimo pakietu klimatycznego i jasnej strategii UE w sprawie OZE, w Polsce logika i ekonomika mogą przegrać z polityką po raz kolejny.
wtorek, sierpnia 31, 2010
Polskie piekło czyli jak dotacje do kolektorów słonecznych budzą śpiące demony
Mógłbym zacząć wprost, że „każde stowarzyszenie społeczne, a zwłaszcza niedoinwestowane stowarzyszenie OZE, reprezentuje głównie interesy swojego założyciela i głównego sponsora, a nie interesy ogółu…”, ale zaczną inaczej.
Kolektory słoneczne do podgrzewania wody użytkowej jako najprostsza i będąca w zasięgu w zasadzie każdego gospodarstwa domowego technologia OZE, odpowiadają indywidualizmowi i wrodzonej przedsiębiorczości Polaków i mają bardzo dobrą prasę. Także poprzez szeroko promowany ostatni program dotacji NFOŚiGW adresowany bezpośrednio dla osób fizycznych (wczesnej program polotowy tzw. projektów grupowych) i programy UE, społeczeństwo dowiaduje się coraz więcej o możliwościach samej energetyki słonecznej i tworzy się masowy rynek wart parę miliardów złotych w najbliższych kilku latach. Masowy rynek to też szansa na obniżkę kosztów i innowacje.
Istnieje jednak sporo zagrożeń. Dotacje psują rynki i w branżach gdzie nie ma silnej konkurencji wpływają na podniesienie cen. Wydaje się jednak, że w sektorze termicznej energetyki słonecznej w Polsce panuje silna konkurencja i to zagrożenie można ominąć. Dobrze byłoby jednak gdyby dzięki dotacjom na rynku pojawiły się nowi gracze, nowe technologie. Inne zagrożenie to brak, mimo dotacji, poprawy jakości urządzeń, a zwłaszcza jakości i ich montażu. Rynek termicznej energetyki słonecznej w Polsce rozwijał się do tej pory w sposób organiczny, był otwarty na rynek światowy (nie tylko w sensie importu, ale także eksportu!) i należy wierzyć że dostawcy technologii i usług nie doprowadzą, przy przejściowo szerszym niż dotychczas dostępie do dotacji i bezpardonowej czasami walce o klientów, do obniżenia jakości, jak to miało np. miejsce w Hiszpanii przy wprowadzeniu powszechnego (na dużą skalę) tzw. „obowiązku solarnego”. Można i tu także być optymistą, ale wypada zdawać sobie sprawę z faktu, że odbiorcy końcowi w Polsce mają ciągle zbyt małą wiedzę nt. technologii, jej użytkowania i rynku, a w zasadzie zbyt mało informacji na ten temat i to stwarza największą okazję dla amatorów szybkiego dorobienia się na „słonecznych dotacjach” i do ew. psucia rynku oraz podważania głębokiej sensowności zaoferowanych programów wsparcia budowy kolektorów słonecznych.
Paradoksalnie największe zagrożenie dla sektora termicznej energetyki słonecznej stwarza dla siebie sama branża w bezpardonowej walce o bieżące udziały na rynku, bez patrzenia na bardziej długookresowe cele. Walka na rynku wzmaga się wraz ze skalą oferowanych dotacji i odbywa się pod różnymi hasłami. Najczęściej, przy określonej polityce cenowej (niestety rynek kolektorów słonecznych do w Polsce dalej głównie rynek ceny), chodzi o „jakość”, znacznie rzadziej o „efektywność”, a najrzadziej o pełną wartość dodaną dla klienta – odbiorcy końcowego (w całym cyklu użytkowania produktu) oraz dla podatnika (koszty i efekty ekologiczne) i gospodarki (konkurencyjność i innowacyjność).
Skoro firmy posługują się argumentem „jakości”, to warto zauważyć, że nie ma w tej chwili obiektywnych kryteriów oceny jakości słonecznych systemów ogrzewania cwu. Dotychczas przyjęte normy światowe, a w szczególności nas obowiązujące normy UE (np. PN-EN 12975-1:2007 Słoneczne systemy grzewcze i ich elementy. Kolektory słoneczne: cz. 1: Wymagania ogólne (oraz cz. 2: Metody badań) dotyczą najbardziej banalnego elementu instalacji słonecznej - samego kolektora słonecznego. Efektywność inwestycji (uzysk) znacznie bardziej zależy od prawidłowego doboru elementów i sposobu użytkowania instalacji. Kolektory słoneczny są produkowane seryjnie, a jeden egzemplarz podlega badaniom na stanowisku badawczym (zgodnie z normą, niestety niektóre z rodzajów kolektorów słonecznych, np. koncertujących energię promieniowania słonecznego, śledzących, itp. nie mają „swojej” normy) i to staje się podstawą do wydawania certyfikatu, który wobec klienta/inwestora użytkownika jest świadectwem „jakości”. Można powiedzieć „dobre i to”, ale problem polega na tym, że to tylko jeden z elementów instalacji, badany w określonych/umownych warunkach, a wyniki badań dostarczają odbiorcy jeszcze mało praktyczną informacją. Jej odpowiednikiem w języku kierowców jest np. informacja o zużyciu paliwa przez dany silnik, w „uogólnionym” samochodzie, bez informacji jaki to samochód i jakie są jego inne cechy, np. liczba pasażerów, amortyzacja, pojemność bagażnika itp.. Jeszcze większy problem jest z interpretacją przez klientów wyników badań przedstawionych w postaci tzw. znormalizowanej i zlinearyzowanej charakterystyki cieplnej kolektora słonecznego. Wynika z faktu, że jedyny „łatwy” do odczytania parametr takiej charakterystyki to punkt jej przecięcia z osią pionową, zwany (maksymalną) sprawnością optyczną kolektora słonecznego. Interpretacja w języku kierowców brzmiałaby tak: jakie zużycie paliwa miałbym „uogólniony” samochód z danym/przebadanym w laboratorium silnikiem, gdyby jechał bez obciążenia, ze stałą prędkością, po poziomej autostradzie, na idealnym paliwie, bez wiatru itd., a wiadomo że w praktyce 90% jeździmy w ruchu miejskim, wożąc dzieci do przedszkola. Klient i użytkownik kolektora słonecznego sprawnością optyczną nie powinien się w ogóle zajmować ani przejmować. Dodatkowym problemem jest też to, czy zdaniem uczestników rynku wystarczające są badania zgodnie z ww. normami potwierdzonymi przez krajową jednostkę certyfikująca, czy też rzeczywiście niezbędny jest np. znak handlowy Solar Keymark dotyczący przede wszystkim charakterystyki cieplnej samego kolektora słonecznego.
Niestety, walka o kontrakt pod sztandarem niezwykle wąsko rozumianej „jakości” utożsamianej ze współczynnikiem sprawności optycznej i innymi trzeciorzędnymi cechami instalacji słonecznej o praktycznie zerowym znaczeniu dla odbiorcy, mało nie wywróciła pierwszy prawdziwie duży „projekt grupowy” w Szczawnicy, finansowany jako pilotaż przez NFOSiGW. Osoby zainteresowane „walką” odsyłam do rzeczowego (na ile to wydaje się być możliwe) opisu spraw „około przetargowych”. Zwracam tylko uwagę, że dyskusja nie dotyczyła istoty sprawy – największych korzyści; ekonomicznych dla użytkownika i ekologicznych dla podatnika w całym cyklu użytkowania instalacji, ale zabaw słownych (np. „trybu akredytacji” konkurencyjnych wyrobów) i podważania jakości badań którymi posługiwali się różni oferenci. Całego programu mało nie wywróciła, skądinąd bardzo zasłużona w Polsce firma Hewalex, która nie mogła pogodzić się z przegraną w przetargu, a być może także z utratą palmy pierwszeństwa na krajowym rynku. W takich okolicznościach trudno wymagać od instytucji finansującej NFOSiGW ochoczej kontynuacji „programów grupowych”. Na podobne problemy natrafił EkoFundusz w przypadku finansowania dużego, złożonego projektu dla spółdzielni mieszkaniowej w Łodzi i rozstrzygnięcia przetargu na niekorzyść firmy Hewalex. Z obawą należy przyglądać się przetargom na wiele innych grupowych projekty które będą organizowane tym razem w ramach RPO w okresie 2010/2011. Są to bowiem od strony organizacyjnej bardzo skomplikowane projekty, wybór technologii i dostawcy ma skutki wielokrotnie większe niż w przypadku pojedynczej inwestycji, a gra o wysoką wygraną zawsze sprzyja emocjom i budzeniu demonów.
Nie chcę sam demonizować ww. przypadków (rynek i jego uczestnicy to wszak nie „Baranki Boże”), ani też niezadowolonej (raz jednej, raz innej firmy). Chciałbym jednak zwrócić uwagę na nieoczekiwane następstwa „walki”, przeniesionej w niejasny sposób poza bezpośredni rynek na pole instytucji badawczych, certyfikujących, finansujących i administracji publicznej, które moim zdaniem jest zdecydowanie szkodliwe dla całego sektora termicznej energetyki słonecznej. W wyniku przegranej w przetargach „grupowych”, a jeszcze przed uruchomieniem przez NFOSiGW obecnego programu dotacji dla osób fizycznych, firma Hewalex rozpoczęła dwie kampanie. Jedną na rzecz ustanowienia jako powszechnie obowiązującej zasady bezwzględnego wymogu stawianego przez fundusze posiadania przez oferenta instalacji słonecznej znaku handlowego Solar Keymak. Natrafiając na pewien opór w tej sprawie, rozpoczęła kampanię dyskredytacji w mediach i w donosach do instytucji finansujących i do polskiego centrum akredytacji (PCA) na jedyne w Polsce akredytowane laboratorium badań kolektorów i jedynej w Polsce jednostki certyfikującej, które działają jako jednostki organizacyjne w instytutach resortowych IPiEO i IBMER i które prowadziły badania i wydawały zgodnie z prawem i wymogami norm, ale bez dodatkowego certyfikaty Solar Keymark. W tej drugiej sprawie zarzuty Hewalexu dotyczyły, zdaniem tej firmy, zawyżonych wyników badań sprawności kolektorów słonecznych w IPiEO (dowodow na to swiat nie zobaczył) i np. „rolniczego” rodowodu IBMER (argument bez znaczenia), więcej – więcej. Zarówno IBMER jak i IPiEO przechodzą obecnie bardzo trudny czas restrukturyzacji i głębokich zmian organizacyjnych. W efekcie kontroli i audytów PCA oraz koniecznosci odpowiedzi na zarzuty, od marca do chwili obecnej IPiEO nie wykonuje badań kolektorów słonecznych (ponoszac niebagatelne koszty utrzymania laboratorium), a niewiele brakowało, aby IBMER (obecnie ITP) przestał odnawiać wydane wcześniej i wydawać nowe - tak potrzebne obecnie dla krajowych firm wchodzących na rynek - certyfikaty. Pod hasłem walki o „jakość”, na okres „górki dotacyjnej” 2010/2011 znaczna część firm została wyeliminowana, bo certyfikaty są "zwyczajowo" wymagane, a ich zdobycie zagranicą oznacza duży koszt dla krajowej firmy i znaczny czas oczekiwania na dokumenty potwierdzające spełnienie wymogów na same kolektory słoneczne.
Ale czy tu naprawdę chodzi o „jakość” z punktu widzenia wartości dla klienta i użytkownika końcowego? Wątpię. Pan Leszek Skiba, prezes firmy Hewalex komentując propozycje programu dotacji NFOSiGW dla właścicieli domów, narzekając że Fundusz nie precyzuje gdzie w instalacjach dotowanych zaleca stosowanie ciepłomierzy, wyśmiewa samą (sprowadza do absurdu i kwituje także w innych, podobnych do wyzej cytowanego artykułu wypowiedzi „jako kompletny bezsens” ) ideę instalowania ciepłomierzy. Podważa też brak precyzji w ramowym opisie programu pomiarów w określenia miejsc gdzie urządzenia pomiarowe mają być zainstalowane tak jakby nie wiedział o dziesiątkach (jeśli nie setkach) konfiguracji budowy domowych instalacji słonecznego podgrzewania wody użytkowej i że tu bardziej chodzi o ideę której praktyczna realizacji zależy od konkretnej lokalizacji, świadomości i wiedzy nabywcy system/użytkownika nt. tego czego może wymagać od dostawcy technologii/instalatora. A chodzi o pomiar który pozwala zweryfikować jakie rzeczywiste efekty energetyczne (pośrednio ekologiczne) i ekonomiczne w dłuższym okresie uzyskuje użytkownik, coś znacznie ważniejszego niż zadeklarowana (i niesprawdzalna w trakcie eksploatacji) sprawność optyczna czy nawet cała charakterystyka cieplna kolektora. Czasami aby się zorientować jak (i czy?) pracuje instalacja słoneczna łatwiej byłoby np. wykonać pomiar dodatkowego zużycia energii z paliw kopalnych na przygotowanie cwu i mierzyć całkowitą energię zużytą, a niekoniecznie dokonywać bezpośredniego pomiaru wkładu energii promieniowania słonecznego w zużycie energii do przygotowania cwu. Ale pomiar/monitoring to jedyna rozsądna metoda dbania o interes odbiorcy końcowego. Zupełnie niezrozumiałe z punktu widzenia interesu odbiorcy końcowego jest podważanie przez Hewalex idei monitorowania wskazań ciepłomierzy (zgodnie z propozycją NFOŚiGW – wyrywkowego) kosztem fetyszyzowania jako jedynego miernika faktu posiadania certyfikatu Solar Keymark ,przyznawanego przez skądinąd także zasłużone w UE stowarzyszenie ESTIF, którego w członkiem (aby zostać członkiem trzeba wnieść stosowną do wielkości firmy składkę członkowską) w tym roku stał się, jako jedyna polska firma, właśnie Hewalex. Chyba dobrze się stało, że jak dotychczas NFOSiGW nie uległ presji i zostawił w swoim najnowszym programie pewną dowolność w tym zakresie.
W całym tym sporze wynikającym z bezpardonowej walki o rynek lub bronienia zdobytej na nim pozycji, nie tylko ginie z oczu interes odbiorcy końcowego, ale też żywotny interes całego sektora energetyki słonecznej w Polsce. Polska jako jedyna w Europie Środkowej miała, zbudowane pod koniec lat 80-tych, w ramach rządowego programu badań podstawowych, laboratorium badań kolektorów słonecznych wyposażone w symulator promieniowania słonecznego. Dysponentem tego laboratorium była Politechnika Warszawska i potem Instytut Podstawowych Problemów Techniki PAN i skądinąd też zasłużone dla początków termicznej energetyki słonecznej osoby związane z Polskim Towarzystwem Energetyki Słonecznej PTES, którego członkiem jest firma Hewalex, a Prezes Skiba członkiem zarządu (jako jedyny, wywodzący się z przemysłu i jedyna z firm „słonecznych” będąca członkiem.
Laboratorium, symulator i włożone w niego środki publiczne zostały zmarnowane. Nie było modernizowane i nikomu nie zależało aby szerzej służyło firmom w rozwoju technologii i badaniom, nie mówiąc już o badaniach w trybie akredytacyjnym” na rzecz uzyskania wymaganych certyfikatów. W 2001 roku IBMER podjął wysiłek budowy najpierw zewnętrznego laboratorium (do badań kolektorów słonecznych w warunkach naturalnego promieniowania słonecznego), a potem IPiEO zbudowało ze środków UE 2004-2006 na badania i rozwój (SPO WKP) za niebagatelną kwotę stanowisko do badań kolektorów słonecznych strumieniem światła symulującym promieniowanie słoneczne wg norm EN (novum nawet jak na kraje „starej UE”). Byłem sam jednym z inicjatorów tej, obliczonej na długookresowy efekt idei, ale myślę że wszystkim łatwo sobie wyobrazić jak trudne jest uruchomienie badań na symulatorze spełniającym normy EN, przy istniejących ograniczeniach budżetowych i jeszcze podówczas ciągle słabym rynku krajowych producentów konkurencji oraz zagranicznych laboratoriów. Osoby i instytucje odpowiedzialne doprowadziły jednak inwestycję do końca w 2007/2008r. W pierwszym okresie eksploatacji mogą pojawić się ew. błędy pomiarowe, ale jeżeli do błędów by doszło, trzeba byłoby je konkretnie określić i wskazać ich przyczyny oraz wyeliminować w zwykłym trybie utrzymania jakości i nadzoru. Zamiast jednak ew. wskazań rzekomych błędów czy wątpliwości pojawiły się donosy do organów administracji państwowej i nieudokumentowane niczym paszkwile prasowe. Prowadzi to wprost do upadku tego unikalnego w skali kraju i Europy Środkowo-wschodniej laboratorium. Wszystko wskazuje na to, że do tego zmierzały zarówno działania Hewalex jak i wspierającego go „w imieniu sektora i odbiorcy końcowego” PTES i że są one niestety bliskie „sukcesu”.
Po dwu latach działalności laboratorium, które wsparło przemysł i nadało rangę Polsce na arenie międzynarodowej, byłaby to olbrzymia strata dla krajowej termicznej energetyki słonecznej. To utrata potencjału rozwoju innowacyjności (w badaniach prototypów poza system certyfikacji) i szans na szybkie wprowadzania na rynek urządzeń wchodzących do produkcji seryjnej. To strata środków publicznych na budowę laboratorium i zahamowanie tworzenia konkurencji na rynku oraz znaczące osłabienie szans na wchodzenie na rynek krajowy i zagraniczny nowych rodzimych firm. Zdecydowanie nie służy to ani odbiorcy końcowemu, ani podnoszeniu konkurencyjności gospodarki ani interesowi polskiego podatnika. Trudo wymagać od uczestnika rynku jak Hewalex, że będzie patrzył dalej niż na koniec własnego nosa. Nawet jeśli uznamy destrukcyjne działania medialne uczestnika rynku za „próbę ochrony przed nieuczciwą konkurencją”, oraz że uprzykrzające laboratoriom i jednostkom certyfikującym życie indywidualne donosy do organów administracji i agend płatniczych to dopuszczalna forma dokuczania konkurentom, to dobrze jednak wiedzieć, że o taką właśnie perspektywę chodzi. Można tylko zapytać, co się stało, że jeden z uczestników rynku (zasłużonym historycznie, ale bynajmniej nie największym) może być tak skuteczny w walce o własne cele? Czy ma wsparcie znaczącej części innych uczestników rynku, czy tylko „swojego stowarzyszenia”?
Dlatego gorzej jest z oceną postawy zaangażowanego w jednostrinny loobing (np. pisma do organów administracji) PTES, które odbierane przez organa administracji jako reprezentant całego sektora, powinno patrzeć znacznie dalej, nie być lobbystą na rzecz jednej firmy produkcyjnej, której de facto reprezentuje i nie odreagowywać porażek „badawczych” na członków zarządu i założycieli. Jak pogodzić cel główny stowarzyszenia prezentującego się za naukowe („celem jest wspieranie działalności naukowej i technicznej” z nieponoszeniem odpowiedzialności za negatywne skutki swych działań w tym właśnie priorytetowym obszarze? Bezsensowna, odwieczna wręcz walka założycieli PTES (też mimochodem PW i IPPT) z budującym laboratoria IBMER, potem IPiEO (jako rzekomymi konkurentami) na swoją długie tradycję i niczemu konstruktywnemu obecnie nie służy.
Jest tyle ważnych spraw do rozwiązania w sektorze termicznej energetyki słonecznej jak np. kwestie wdrożenia nowej dyrektywy 2009/28/WE, w tym określenie miejsca energetyki słonecznej w krajowym planie działań w zakresie OZE (por. rozrzut stanowisk w tej sprawie stowarzyszeń OZE i milczenie innych, w tym PTES), szkoleń dla instalatorów zgodnie z wymaganiami dyrektywy (niedługo nie będą mogli instalować systemów, o ile stosownego certyfikatu nie uzyskają), niezbędnych kampanii informacyjnych dla odbiorców końcowych, wsparcia dla krajowego przemysłu, w tym MŚP. Tymczasem w ostatnim wywiadzie dla miesięcznika Czysta Energia, Prezes PTES - Pani Prof. dr hab. inż. Dorota Chwieduk zajmuję się promowaniem Solar Keymark, zrzeszającym obecnie jedyne zagraniczne laboratoria, jako rzekomo jedynym panaceum na „jakość” w Polsce i kwestiami … terminologicznymi energetyki słonecznej (nb. niepoprawnie zresztą używając niektórych z nich, typu: „energia cieplna”). Nie widać w tym żadnej poważniejszej refleksji nad diagnozą sektora termicznej energetyki słonecznej, ani szerszej perspektywy pracy na rzecz tego sektora w Polsce, w tym koniecznych innowacji, których nie da się wdrążać bez własnych laboratoriów. Ostateczna rekomendacja Pani Profesor brzmi: „Konieczne jest … aby cały sektor energetyki słonecznej – cieplnej i fotowoltaicznej – występował wspólnie, tworząc silne lobby „słoneczne”. Moje skromne pytanie brzmi czy o to rzeczywiście chodzi odbiorcom końcowym i czy na tym powinno państwu zależeć?
Sądzę, że trudno będzie o integrację sektora w samym sektorze termicznej energetyki słonecznej, bo bieżące interesy uczestników rynku przeważają nad myśleniem o przyszłości. Bezpośrednio można to było zaobserwować przy próbie zainicjowania (zresztą skutecznie storpedowanej) dyskusji nad utworzeniem przemysłowego stowarzyszenia termicznej energetyki słonecznej. Nisko należy oceniać szanse na szersze porozumienie w sektorze termicznej energetyki słonecznej w sprawie uzgodnienia kryteriów formalnej i rynkowej oceny kolektorow słonecznych w instalacjach cwu uwazgledniajacych prawdziwą wartosć dla klienta, Np. wyeliminowanie z walki o klienta poslugiwania się jako kluczowym kryterium optycznej sprawnosci, ktora jest sprawnoscią pozorną, na rzecz rzeczywistych uzysków z 1 m2 instlacji i z zainwstowanej złotówki. To drugie wymaga jednak ciezkiej organicznej pracy, opomiarowania, wziecia na siebie ryzyka, zmiamy modeli (zalecane wzory) umów na montaż instalacji, itp. W komitecie CEN trwają prace nad normami dotyczacymi wymagan dla całosci instalacji nie tylko kolektora słonecznego. Idąc w tym kierunku sami możemy cos sensownego dla krajowego rynku zaproponować. Normy i standarty UE są dla mądrych i przewidujących i aktywnie uczestniczących w ich tworzeniu i stosowaniu (rola PKN, nauki i przemyslu). Ale jak aktywnie uczestniczyć gdy Polska pozostanie krajem bez własnego laboratorium? Bez tego jedyna korzysc dla Polski z normalizacji sprowadzi sie do wierszowek za tłumaczenie norm EN na PN, a reszta będzie kosztem społecznym.
Sądzę zatem, że tymczasem należy skupić się nad rzetelnym informowaniem (nawet nie paternalistycznej edukacji czy tym bardziej "promocji" rozwiązań) odbiorców końcowych o uwarunkowaniach technicznych, ekonomicznych ale i rynkowych termicznej energetyki słonecznej, tak aby klienci wiedzieli o co pytać i czego oczekiwać i wymagać od dostawców usług i urządzeń. Tego typu dyskusje odbywają się na dedykowanych forach internetowych (dobrze jak nie są związane z konkretną ofertą) np. można tam napotkać takie niezwykle rozsądne opinie, np.: „Obecna sytuacja jaka panuje na rynku kolektorów jest bardzo niekorzystna zwłaszcza dla konsumentów. Ciężko przebrnąć przez gąszcz instytucji certyfikujących, certyfikatów, zasad certyfikacji. Każdy producent powołuje się na badanie które są akurat korzystne dla sprzedawanych dla niego produktów… Szkolenia (dla instalatorów) bardziej nastawione jest na propagandę=promowanie firmy niż na fachowe podejście do tematu instalacji solarnej optymalizacji zysków i redukcji kosztów. Dlatego twierdzę że podstawą unormowania tej sytuacji w pierwszej kolejności będzie wprowadzenie minimalnych wymogów/standardów gwarantujących użytkownikowi poprawność działania instalacji. Standardy takie należy wprowadzić oczywiście dla całej instalacji a nie jedynie kolektorów…. Propaganda która idzie od samej góry czyli producentów poprzez dystrybutorów, sprzedawców i instalatorów. Coraz bardziej popularne testowanie kolektorów i certyfikaty SOLAR KEYMARK niewiele tu pomagają. Tego typu praktyki są nagminne gdyż nie ma sprawdzonych systemów kontroli która w przypadku instalacji solarnych nie jest łatwa. Producenci dobrze o tym wiedzą, przecież zawsze można zrzucić winę na warunki atmosferyczne i wiele innych czynników które są niezależne od producenta kolektora. Dodatkowo prawo zbyt słabo chroni w tym przypadku konsumenta nie ma żadnych wypracowanych szybkich mechanizmów dochodzenia swoich praw a wizja wieloletniego i kosztownego procesu sądowego większość skutecznie odstraszy…”
Niezwykle pozytywnie należy ocenić takie kampanie informacyjne jak Kibicuj Klimatowi, oderwane od interesu jednej firmy słonecznej, nawet jeśli związana z interesem dostawcy gazu. Wśród firmowych blogów firm słonecznych, pod względem wartości informacyjnej wyróżnia się SolarBlog firmy Viessmann. Jak zwykle niezależne opinie i komentarze można uzyskać na blogu Solaris. Zrealizowane zostały regionalne kampanie informacyjnej, jak np. na Podkarpaciu, Instytut Energetyki Odnawialnej właśnie uruchomił stronę internetową dla odbiorców końcowych, ale to wszystko kropla w morzu potrzeb i nigdy nie ma pewności na ile najważniejszy jest tu interes społeczny. Potrzebna jest ogólnopolska, rządowa i nie skromniejsza od jądrowej ale uniezależniona od jednego gracza (por. poprzedni wpis) kampania informacyjna aby rynek energetyki słonecznej stał się rzeczywiście rynkiem świadomego użytkownika końcowego. To o i jego długotrwały interes muszą walczyć firmy oraz o niego i interes krajowego przemysłu musi walczyć państwo. W takim otoczeniu na nie będzie demonów, a i polskie piekło będzie bardziej znośne :).
Kolektory słoneczne do podgrzewania wody użytkowej jako najprostsza i będąca w zasięgu w zasadzie każdego gospodarstwa domowego technologia OZE, odpowiadają indywidualizmowi i wrodzonej przedsiębiorczości Polaków i mają bardzo dobrą prasę. Także poprzez szeroko promowany ostatni program dotacji NFOŚiGW adresowany bezpośrednio dla osób fizycznych (wczesnej program polotowy tzw. projektów grupowych) i programy UE, społeczeństwo dowiaduje się coraz więcej o możliwościach samej energetyki słonecznej i tworzy się masowy rynek wart parę miliardów złotych w najbliższych kilku latach. Masowy rynek to też szansa na obniżkę kosztów i innowacje.
Istnieje jednak sporo zagrożeń. Dotacje psują rynki i w branżach gdzie nie ma silnej konkurencji wpływają na podniesienie cen. Wydaje się jednak, że w sektorze termicznej energetyki słonecznej w Polsce panuje silna konkurencja i to zagrożenie można ominąć. Dobrze byłoby jednak gdyby dzięki dotacjom na rynku pojawiły się nowi gracze, nowe technologie. Inne zagrożenie to brak, mimo dotacji, poprawy jakości urządzeń, a zwłaszcza jakości i ich montażu. Rynek termicznej energetyki słonecznej w Polsce rozwijał się do tej pory w sposób organiczny, był otwarty na rynek światowy (nie tylko w sensie importu, ale także eksportu!) i należy wierzyć że dostawcy technologii i usług nie doprowadzą, przy przejściowo szerszym niż dotychczas dostępie do dotacji i bezpardonowej czasami walce o klientów, do obniżenia jakości, jak to miało np. miejsce w Hiszpanii przy wprowadzeniu powszechnego (na dużą skalę) tzw. „obowiązku solarnego”. Można i tu także być optymistą, ale wypada zdawać sobie sprawę z faktu, że odbiorcy końcowi w Polsce mają ciągle zbyt małą wiedzę nt. technologii, jej użytkowania i rynku, a w zasadzie zbyt mało informacji na ten temat i to stwarza największą okazję dla amatorów szybkiego dorobienia się na „słonecznych dotacjach” i do ew. psucia rynku oraz podważania głębokiej sensowności zaoferowanych programów wsparcia budowy kolektorów słonecznych.
Paradoksalnie największe zagrożenie dla sektora termicznej energetyki słonecznej stwarza dla siebie sama branża w bezpardonowej walce o bieżące udziały na rynku, bez patrzenia na bardziej długookresowe cele. Walka na rynku wzmaga się wraz ze skalą oferowanych dotacji i odbywa się pod różnymi hasłami. Najczęściej, przy określonej polityce cenowej (niestety rynek kolektorów słonecznych do w Polsce dalej głównie rynek ceny), chodzi o „jakość”, znacznie rzadziej o „efektywność”, a najrzadziej o pełną wartość dodaną dla klienta – odbiorcy końcowego (w całym cyklu użytkowania produktu) oraz dla podatnika (koszty i efekty ekologiczne) i gospodarki (konkurencyjność i innowacyjność).
Skoro firmy posługują się argumentem „jakości”, to warto zauważyć, że nie ma w tej chwili obiektywnych kryteriów oceny jakości słonecznych systemów ogrzewania cwu. Dotychczas przyjęte normy światowe, a w szczególności nas obowiązujące normy UE (np. PN-EN 12975-1:2007 Słoneczne systemy grzewcze i ich elementy. Kolektory słoneczne: cz. 1: Wymagania ogólne (oraz cz. 2: Metody badań) dotyczą najbardziej banalnego elementu instalacji słonecznej - samego kolektora słonecznego. Efektywność inwestycji (uzysk) znacznie bardziej zależy od prawidłowego doboru elementów i sposobu użytkowania instalacji. Kolektory słoneczny są produkowane seryjnie, a jeden egzemplarz podlega badaniom na stanowisku badawczym (zgodnie z normą, niestety niektóre z rodzajów kolektorów słonecznych, np. koncertujących energię promieniowania słonecznego, śledzących, itp. nie mają „swojej” normy) i to staje się podstawą do wydawania certyfikatu, który wobec klienta/inwestora użytkownika jest świadectwem „jakości”. Można powiedzieć „dobre i to”, ale problem polega na tym, że to tylko jeden z elementów instalacji, badany w określonych/umownych warunkach, a wyniki badań dostarczają odbiorcy jeszcze mało praktyczną informacją. Jej odpowiednikiem w języku kierowców jest np. informacja o zużyciu paliwa przez dany silnik, w „uogólnionym” samochodzie, bez informacji jaki to samochód i jakie są jego inne cechy, np. liczba pasażerów, amortyzacja, pojemność bagażnika itp.. Jeszcze większy problem jest z interpretacją przez klientów wyników badań przedstawionych w postaci tzw. znormalizowanej i zlinearyzowanej charakterystyki cieplnej kolektora słonecznego. Wynika z faktu, że jedyny „łatwy” do odczytania parametr takiej charakterystyki to punkt jej przecięcia z osią pionową, zwany (maksymalną) sprawnością optyczną kolektora słonecznego. Interpretacja w języku kierowców brzmiałaby tak: jakie zużycie paliwa miałbym „uogólniony” samochód z danym/przebadanym w laboratorium silnikiem, gdyby jechał bez obciążenia, ze stałą prędkością, po poziomej autostradzie, na idealnym paliwie, bez wiatru itd., a wiadomo że w praktyce 90% jeździmy w ruchu miejskim, wożąc dzieci do przedszkola. Klient i użytkownik kolektora słonecznego sprawnością optyczną nie powinien się w ogóle zajmować ani przejmować. Dodatkowym problemem jest też to, czy zdaniem uczestników rynku wystarczające są badania zgodnie z ww. normami potwierdzonymi przez krajową jednostkę certyfikująca, czy też rzeczywiście niezbędny jest np. znak handlowy Solar Keymark dotyczący przede wszystkim charakterystyki cieplnej samego kolektora słonecznego.
Niestety, walka o kontrakt pod sztandarem niezwykle wąsko rozumianej „jakości” utożsamianej ze współczynnikiem sprawności optycznej i innymi trzeciorzędnymi cechami instalacji słonecznej o praktycznie zerowym znaczeniu dla odbiorcy, mało nie wywróciła pierwszy prawdziwie duży „projekt grupowy” w Szczawnicy, finansowany jako pilotaż przez NFOSiGW. Osoby zainteresowane „walką” odsyłam do rzeczowego (na ile to wydaje się być możliwe) opisu spraw „około przetargowych”. Zwracam tylko uwagę, że dyskusja nie dotyczyła istoty sprawy – największych korzyści; ekonomicznych dla użytkownika i ekologicznych dla podatnika w całym cyklu użytkowania instalacji, ale zabaw słownych (np. „trybu akredytacji” konkurencyjnych wyrobów) i podważania jakości badań którymi posługiwali się różni oferenci. Całego programu mało nie wywróciła, skądinąd bardzo zasłużona w Polsce firma Hewalex, która nie mogła pogodzić się z przegraną w przetargu, a być może także z utratą palmy pierwszeństwa na krajowym rynku. W takich okolicznościach trudno wymagać od instytucji finansującej NFOSiGW ochoczej kontynuacji „programów grupowych”. Na podobne problemy natrafił EkoFundusz w przypadku finansowania dużego, złożonego projektu dla spółdzielni mieszkaniowej w Łodzi i rozstrzygnięcia przetargu na niekorzyść firmy Hewalex. Z obawą należy przyglądać się przetargom na wiele innych grupowych projekty które będą organizowane tym razem w ramach RPO w okresie 2010/2011. Są to bowiem od strony organizacyjnej bardzo skomplikowane projekty, wybór technologii i dostawcy ma skutki wielokrotnie większe niż w przypadku pojedynczej inwestycji, a gra o wysoką wygraną zawsze sprzyja emocjom i budzeniu demonów.
Nie chcę sam demonizować ww. przypadków (rynek i jego uczestnicy to wszak nie „Baranki Boże”), ani też niezadowolonej (raz jednej, raz innej firmy). Chciałbym jednak zwrócić uwagę na nieoczekiwane następstwa „walki”, przeniesionej w niejasny sposób poza bezpośredni rynek na pole instytucji badawczych, certyfikujących, finansujących i administracji publicznej, które moim zdaniem jest zdecydowanie szkodliwe dla całego sektora termicznej energetyki słonecznej. W wyniku przegranej w przetargach „grupowych”, a jeszcze przed uruchomieniem przez NFOSiGW obecnego programu dotacji dla osób fizycznych, firma Hewalex rozpoczęła dwie kampanie. Jedną na rzecz ustanowienia jako powszechnie obowiązującej zasady bezwzględnego wymogu stawianego przez fundusze posiadania przez oferenta instalacji słonecznej znaku handlowego Solar Keymak. Natrafiając na pewien opór w tej sprawie, rozpoczęła kampanię dyskredytacji w mediach i w donosach do instytucji finansujących i do polskiego centrum akredytacji (PCA) na jedyne w Polsce akredytowane laboratorium badań kolektorów i jedynej w Polsce jednostki certyfikującej, które działają jako jednostki organizacyjne w instytutach resortowych IPiEO i IBMER i które prowadziły badania i wydawały zgodnie z prawem i wymogami norm, ale bez dodatkowego certyfikaty Solar Keymark. W tej drugiej sprawie zarzuty Hewalexu dotyczyły, zdaniem tej firmy, zawyżonych wyników badań sprawności kolektorów słonecznych w IPiEO (dowodow na to swiat nie zobaczył) i np. „rolniczego” rodowodu IBMER (argument bez znaczenia), więcej – więcej. Zarówno IBMER jak i IPiEO przechodzą obecnie bardzo trudny czas restrukturyzacji i głębokich zmian organizacyjnych. W efekcie kontroli i audytów PCA oraz koniecznosci odpowiedzi na zarzuty, od marca do chwili obecnej IPiEO nie wykonuje badań kolektorów słonecznych (ponoszac niebagatelne koszty utrzymania laboratorium), a niewiele brakowało, aby IBMER (obecnie ITP) przestał odnawiać wydane wcześniej i wydawać nowe - tak potrzebne obecnie dla krajowych firm wchodzących na rynek - certyfikaty. Pod hasłem walki o „jakość”, na okres „górki dotacyjnej” 2010/2011 znaczna część firm została wyeliminowana, bo certyfikaty są "zwyczajowo" wymagane, a ich zdobycie zagranicą oznacza duży koszt dla krajowej firmy i znaczny czas oczekiwania na dokumenty potwierdzające spełnienie wymogów na same kolektory słoneczne.
Ale czy tu naprawdę chodzi o „jakość” z punktu widzenia wartości dla klienta i użytkownika końcowego? Wątpię. Pan Leszek Skiba, prezes firmy Hewalex komentując propozycje programu dotacji NFOSiGW dla właścicieli domów, narzekając że Fundusz nie precyzuje gdzie w instalacjach dotowanych zaleca stosowanie ciepłomierzy, wyśmiewa samą (sprowadza do absurdu i kwituje także w innych, podobnych do wyzej cytowanego artykułu wypowiedzi „jako kompletny bezsens” ) ideę instalowania ciepłomierzy. Podważa też brak precyzji w ramowym opisie programu pomiarów w określenia miejsc gdzie urządzenia pomiarowe mają być zainstalowane tak jakby nie wiedział o dziesiątkach (jeśli nie setkach) konfiguracji budowy domowych instalacji słonecznego podgrzewania wody użytkowej i że tu bardziej chodzi o ideę której praktyczna realizacji zależy od konkretnej lokalizacji, świadomości i wiedzy nabywcy system/użytkownika nt. tego czego może wymagać od dostawcy technologii/instalatora. A chodzi o pomiar który pozwala zweryfikować jakie rzeczywiste efekty energetyczne (pośrednio ekologiczne) i ekonomiczne w dłuższym okresie uzyskuje użytkownik, coś znacznie ważniejszego niż zadeklarowana (i niesprawdzalna w trakcie eksploatacji) sprawność optyczna czy nawet cała charakterystyka cieplna kolektora. Czasami aby się zorientować jak (i czy?) pracuje instalacja słoneczna łatwiej byłoby np. wykonać pomiar dodatkowego zużycia energii z paliw kopalnych na przygotowanie cwu i mierzyć całkowitą energię zużytą, a niekoniecznie dokonywać bezpośredniego pomiaru wkładu energii promieniowania słonecznego w zużycie energii do przygotowania cwu. Ale pomiar/monitoring to jedyna rozsądna metoda dbania o interes odbiorcy końcowego. Zupełnie niezrozumiałe z punktu widzenia interesu odbiorcy końcowego jest podważanie przez Hewalex idei monitorowania wskazań ciepłomierzy (zgodnie z propozycją NFOŚiGW – wyrywkowego) kosztem fetyszyzowania jako jedynego miernika faktu posiadania certyfikatu Solar Keymark ,przyznawanego przez skądinąd także zasłużone w UE stowarzyszenie ESTIF, którego w członkiem (aby zostać członkiem trzeba wnieść stosowną do wielkości firmy składkę członkowską) w tym roku stał się, jako jedyna polska firma, właśnie Hewalex. Chyba dobrze się stało, że jak dotychczas NFOSiGW nie uległ presji i zostawił w swoim najnowszym programie pewną dowolność w tym zakresie.
W całym tym sporze wynikającym z bezpardonowej walki o rynek lub bronienia zdobytej na nim pozycji, nie tylko ginie z oczu interes odbiorcy końcowego, ale też żywotny interes całego sektora energetyki słonecznej w Polsce. Polska jako jedyna w Europie Środkowej miała, zbudowane pod koniec lat 80-tych, w ramach rządowego programu badań podstawowych, laboratorium badań kolektorów słonecznych wyposażone w symulator promieniowania słonecznego. Dysponentem tego laboratorium była Politechnika Warszawska i potem Instytut Podstawowych Problemów Techniki PAN i skądinąd też zasłużone dla początków termicznej energetyki słonecznej osoby związane z Polskim Towarzystwem Energetyki Słonecznej PTES, którego członkiem jest firma Hewalex, a Prezes Skiba członkiem zarządu (jako jedyny, wywodzący się z przemysłu i jedyna z firm „słonecznych” będąca członkiem.
Laboratorium, symulator i włożone w niego środki publiczne zostały zmarnowane. Nie było modernizowane i nikomu nie zależało aby szerzej służyło firmom w rozwoju technologii i badaniom, nie mówiąc już o badaniach w trybie akredytacyjnym” na rzecz uzyskania wymaganych certyfikatów. W 2001 roku IBMER podjął wysiłek budowy najpierw zewnętrznego laboratorium (do badań kolektorów słonecznych w warunkach naturalnego promieniowania słonecznego), a potem IPiEO zbudowało ze środków UE 2004-2006 na badania i rozwój (SPO WKP) za niebagatelną kwotę stanowisko do badań kolektorów słonecznych strumieniem światła symulującym promieniowanie słoneczne wg norm EN (novum nawet jak na kraje „starej UE”). Byłem sam jednym z inicjatorów tej, obliczonej na długookresowy efekt idei, ale myślę że wszystkim łatwo sobie wyobrazić jak trudne jest uruchomienie badań na symulatorze spełniającym normy EN, przy istniejących ograniczeniach budżetowych i jeszcze podówczas ciągle słabym rynku krajowych producentów konkurencji oraz zagranicznych laboratoriów. Osoby i instytucje odpowiedzialne doprowadziły jednak inwestycję do końca w 2007/2008r. W pierwszym okresie eksploatacji mogą pojawić się ew. błędy pomiarowe, ale jeżeli do błędów by doszło, trzeba byłoby je konkretnie określić i wskazać ich przyczyny oraz wyeliminować w zwykłym trybie utrzymania jakości i nadzoru. Zamiast jednak ew. wskazań rzekomych błędów czy wątpliwości pojawiły się donosy do organów administracji państwowej i nieudokumentowane niczym paszkwile prasowe. Prowadzi to wprost do upadku tego unikalnego w skali kraju i Europy Środkowo-wschodniej laboratorium. Wszystko wskazuje na to, że do tego zmierzały zarówno działania Hewalex jak i wspierającego go „w imieniu sektora i odbiorcy końcowego” PTES i że są one niestety bliskie „sukcesu”.
Po dwu latach działalności laboratorium, które wsparło przemysł i nadało rangę Polsce na arenie międzynarodowej, byłaby to olbrzymia strata dla krajowej termicznej energetyki słonecznej. To utrata potencjału rozwoju innowacyjności (w badaniach prototypów poza system certyfikacji) i szans na szybkie wprowadzania na rynek urządzeń wchodzących do produkcji seryjnej. To strata środków publicznych na budowę laboratorium i zahamowanie tworzenia konkurencji na rynku oraz znaczące osłabienie szans na wchodzenie na rynek krajowy i zagraniczny nowych rodzimych firm. Zdecydowanie nie służy to ani odbiorcy końcowemu, ani podnoszeniu konkurencyjności gospodarki ani interesowi polskiego podatnika. Trudo wymagać od uczestnika rynku jak Hewalex, że będzie patrzył dalej niż na koniec własnego nosa. Nawet jeśli uznamy destrukcyjne działania medialne uczestnika rynku za „próbę ochrony przed nieuczciwą konkurencją”, oraz że uprzykrzające laboratoriom i jednostkom certyfikującym życie indywidualne donosy do organów administracji i agend płatniczych to dopuszczalna forma dokuczania konkurentom, to dobrze jednak wiedzieć, że o taką właśnie perspektywę chodzi. Można tylko zapytać, co się stało, że jeden z uczestników rynku (zasłużonym historycznie, ale bynajmniej nie największym) może być tak skuteczny w walce o własne cele? Czy ma wsparcie znaczącej części innych uczestników rynku, czy tylko „swojego stowarzyszenia”?
Dlatego gorzej jest z oceną postawy zaangażowanego w jednostrinny loobing (np. pisma do organów administracji) PTES, które odbierane przez organa administracji jako reprezentant całego sektora, powinno patrzeć znacznie dalej, nie być lobbystą na rzecz jednej firmy produkcyjnej, której de facto reprezentuje i nie odreagowywać porażek „badawczych” na członków zarządu i założycieli. Jak pogodzić cel główny stowarzyszenia prezentującego się za naukowe („celem jest wspieranie działalności naukowej i technicznej” z nieponoszeniem odpowiedzialności za negatywne skutki swych działań w tym właśnie priorytetowym obszarze? Bezsensowna, odwieczna wręcz walka założycieli PTES (też mimochodem PW i IPPT) z budującym laboratoria IBMER, potem IPiEO (jako rzekomymi konkurentami) na swoją długie tradycję i niczemu konstruktywnemu obecnie nie służy.
Jest tyle ważnych spraw do rozwiązania w sektorze termicznej energetyki słonecznej jak np. kwestie wdrożenia nowej dyrektywy 2009/28/WE, w tym określenie miejsca energetyki słonecznej w krajowym planie działań w zakresie OZE (por. rozrzut stanowisk w tej sprawie stowarzyszeń OZE i milczenie innych, w tym PTES), szkoleń dla instalatorów zgodnie z wymaganiami dyrektywy (niedługo nie będą mogli instalować systemów, o ile stosownego certyfikatu nie uzyskają), niezbędnych kampanii informacyjnych dla odbiorców końcowych, wsparcia dla krajowego przemysłu, w tym MŚP. Tymczasem w ostatnim wywiadzie dla miesięcznika Czysta Energia, Prezes PTES - Pani Prof. dr hab. inż. Dorota Chwieduk zajmuję się promowaniem Solar Keymark, zrzeszającym obecnie jedyne zagraniczne laboratoria, jako rzekomo jedynym panaceum na „jakość” w Polsce i kwestiami … terminologicznymi energetyki słonecznej (nb. niepoprawnie zresztą używając niektórych z nich, typu: „energia cieplna”). Nie widać w tym żadnej poważniejszej refleksji nad diagnozą sektora termicznej energetyki słonecznej, ani szerszej perspektywy pracy na rzecz tego sektora w Polsce, w tym koniecznych innowacji, których nie da się wdrążać bez własnych laboratoriów. Ostateczna rekomendacja Pani Profesor brzmi: „Konieczne jest … aby cały sektor energetyki słonecznej – cieplnej i fotowoltaicznej – występował wspólnie, tworząc silne lobby „słoneczne”. Moje skromne pytanie brzmi czy o to rzeczywiście chodzi odbiorcom końcowym i czy na tym powinno państwu zależeć?
Sądzę, że trudno będzie o integrację sektora w samym sektorze termicznej energetyki słonecznej, bo bieżące interesy uczestników rynku przeważają nad myśleniem o przyszłości. Bezpośrednio można to było zaobserwować przy próbie zainicjowania (zresztą skutecznie storpedowanej) dyskusji nad utworzeniem przemysłowego stowarzyszenia termicznej energetyki słonecznej. Nisko należy oceniać szanse na szersze porozumienie w sektorze termicznej energetyki słonecznej w sprawie uzgodnienia kryteriów formalnej i rynkowej oceny kolektorow słonecznych w instalacjach cwu uwazgledniajacych prawdziwą wartosć dla klienta, Np. wyeliminowanie z walki o klienta poslugiwania się jako kluczowym kryterium optycznej sprawnosci, ktora jest sprawnoscią pozorną, na rzecz rzeczywistych uzysków z 1 m2 instlacji i z zainwstowanej złotówki. To drugie wymaga jednak ciezkiej organicznej pracy, opomiarowania, wziecia na siebie ryzyka, zmiamy modeli (zalecane wzory) umów na montaż instalacji, itp. W komitecie CEN trwają prace nad normami dotyczacymi wymagan dla całosci instalacji nie tylko kolektora słonecznego. Idąc w tym kierunku sami możemy cos sensownego dla krajowego rynku zaproponować. Normy i standarty UE są dla mądrych i przewidujących i aktywnie uczestniczących w ich tworzeniu i stosowaniu (rola PKN, nauki i przemyslu). Ale jak aktywnie uczestniczyć gdy Polska pozostanie krajem bez własnego laboratorium? Bez tego jedyna korzysc dla Polski z normalizacji sprowadzi sie do wierszowek za tłumaczenie norm EN na PN, a reszta będzie kosztem społecznym.
Sądzę zatem, że tymczasem należy skupić się nad rzetelnym informowaniem (nawet nie paternalistycznej edukacji czy tym bardziej "promocji" rozwiązań) odbiorców końcowych o uwarunkowaniach technicznych, ekonomicznych ale i rynkowych termicznej energetyki słonecznej, tak aby klienci wiedzieli o co pytać i czego oczekiwać i wymagać od dostawców usług i urządzeń. Tego typu dyskusje odbywają się na dedykowanych forach internetowych (dobrze jak nie są związane z konkretną ofertą) np. można tam napotkać takie niezwykle rozsądne opinie, np.: „Obecna sytuacja jaka panuje na rynku kolektorów jest bardzo niekorzystna zwłaszcza dla konsumentów. Ciężko przebrnąć przez gąszcz instytucji certyfikujących, certyfikatów, zasad certyfikacji. Każdy producent powołuje się na badanie które są akurat korzystne dla sprzedawanych dla niego produktów… Szkolenia (dla instalatorów) bardziej nastawione jest na propagandę=promowanie firmy niż na fachowe podejście do tematu instalacji solarnej optymalizacji zysków i redukcji kosztów. Dlatego twierdzę że podstawą unormowania tej sytuacji w pierwszej kolejności będzie wprowadzenie minimalnych wymogów/standardów gwarantujących użytkownikowi poprawność działania instalacji. Standardy takie należy wprowadzić oczywiście dla całej instalacji a nie jedynie kolektorów…. Propaganda która idzie od samej góry czyli producentów poprzez dystrybutorów, sprzedawców i instalatorów. Coraz bardziej popularne testowanie kolektorów i certyfikaty SOLAR KEYMARK niewiele tu pomagają. Tego typu praktyki są nagminne gdyż nie ma sprawdzonych systemów kontroli która w przypadku instalacji solarnych nie jest łatwa. Producenci dobrze o tym wiedzą, przecież zawsze można zrzucić winę na warunki atmosferyczne i wiele innych czynników które są niezależne od producenta kolektora. Dodatkowo prawo zbyt słabo chroni w tym przypadku konsumenta nie ma żadnych wypracowanych szybkich mechanizmów dochodzenia swoich praw a wizja wieloletniego i kosztownego procesu sądowego większość skutecznie odstraszy…”
Niezwykle pozytywnie należy ocenić takie kampanie informacyjne jak Kibicuj Klimatowi, oderwane od interesu jednej firmy słonecznej, nawet jeśli związana z interesem dostawcy gazu. Wśród firmowych blogów firm słonecznych, pod względem wartości informacyjnej wyróżnia się SolarBlog firmy Viessmann. Jak zwykle niezależne opinie i komentarze można uzyskać na blogu Solaris. Zrealizowane zostały regionalne kampanie informacyjnej, jak np. na Podkarpaciu, Instytut Energetyki Odnawialnej właśnie uruchomił stronę internetową dla odbiorców końcowych, ale to wszystko kropla w morzu potrzeb i nigdy nie ma pewności na ile najważniejszy jest tu interes społeczny. Potrzebna jest ogólnopolska, rządowa i nie skromniejsza od jądrowej ale uniezależniona od jednego gracza (por. poprzedni wpis) kampania informacyjna aby rynek energetyki słonecznej stał się rzeczywiście rynkiem świadomego użytkownika końcowego. To o i jego długotrwały interes muszą walczyć firmy oraz o niego i interes krajowego przemysłu musi walczyć państwo. W takim otoczeniu na nie będzie demonów, a i polskie piekło będzie bardziej znośne :).
niedziela, sierpnia 22, 2010
Program Polskiej Energetyki Jądrowej : naród poznał wstępne koszty ale dalej nie zna pełnych i wie dlaczego ma płacić
Ministerstwo Gospodarki przedstawiło Program Polskiej Energetyki Jądrowej, który w skrócie nazwało „Program PEJ”. Jako żem człowiek czepliwy będę go dalej nazywał Programem „PAY”, nie tylko dlatego że w Programie jest wiele słów anglojęzycznych i kalek językowych i że angielskie „pay” wymawia się jak „pei” i nie tylko dlatego że skoro w programie wszystko ma być importowane (aby ulżyć podatnikowi rząd liczy na wsparcie kredytami eksportowymi „z obcych państw”) to i tak na końcu za program będę musiał „pay”, ew. „paye” (ta sama wymowa, ale za to po francusku, co tu akurat nie jest bez znaczenia…). Takie znaczenie skrótu (może się przyjmie :) łatwo będzie też zapamiętać, bo w Programie rząd po raz pierwszy wystawił krajowemu podatnikowi wstępny (niektóre koszty jak towarzyszące często kredytom eksportowym rządowe gwarancje na inwestycje są tu pominięte, inne ukryte lub ulokowane w innych budżetach np. ministra nauki i szkolnictwa wyższego) rachunek : ponad 700 mln zł do 2020 roku, (w tym prawie 160 mln zł do 2012 roku) i wskazał na co, ale tak, że naród dalej nie wie po co te wydatki. Pierwsza większa transza będzie do zapłaty już w tym roku, bo do 3 września rząd czeka na oferty na „jądrową kampanię informacyjną” a tylko na to zarezerwowane jest łącznie 62 mln zł (do tego jeszcze wrócę).
Początek Programu wcale nie wskazuje, że czytelnik będzie miał niedosyt jeśli chodzi o uzasadnienie, w pewnym sensie i zakresie zrozumiałych, kosztów. Autorzy piszą bowiem górnolotnie, jednoznacznie wskazując na kieszeń podatnika (str. 8): „ Rolą Państwa w rozwoju cywilnej energetyki jądrowej jest przygotowanie wieloaspektowego uzasadnienia jej wdrożenia (…)”, w szczególności „w świetle globalnych wyzwań związanych z ekonomią i ochroną środowiska”. Nie dość że takiego uzasadnienia na kolejnych stronach nie ma, to poza oczywistym wskazaniem na koszty (i płatnika) nie ma w nim postawionego żadnego szerszego celu społecznego i żadnych korzyści jakie owe „Państwo”, jego obywatele, mieszkańcy czy samorządy (tu tylko parę wybranych) mogą z jego realizacji odnieść. Źle to wróży Programowi i przyznam że tu niezwykle inteligentne i zawsze profesjonalne środowisko energetyki jądrowej mnie zawiodło od strony merytorycznej, ale także niechlujną redakcją dokumentu. Czy to tylko slabszy dzień, upaly, czy nadmierna już teraz pewność siebie?
Nie spotkałem się tylko z "zawodem" jeśli chodzi o sposób ujęcia w Programie energetyki odnawialnej. Tu koledzy od Atomu jak zwykle są przewidywalni w swoich tezach. Piszą np. tak (str. 25): „spełnienie wymagań Unii Europejskiej uzyskania przez Polskę (obligatoryjnego) 15% udziału energii odnawialnej w strukturze energii finalnej brutto w 2020 r. spowoduje wysoki wzrost udziału odnawialnych źródeł energii w tym okresie mimo wysokich kosztów wytwarzania energii elektrycznej”. Jeśli chodzi o elektrownie jądrowe, są znacznie większymi optymistami. Na str. 26 (wykres 4.4), pomimo wczeniejszego przyznania się w mediach, że pierwsza elektrownia nie zacznie działać wcześniej niż po 2022 r., dalej widać, że na obrazkach z bilansami energii elektrycznej znacznie lepiej polska energetyka jądrowa prezentuje się już w 2020 r. oraz przewidują dalszy szybki rozwój technologii i spadek jej kosztów (ani słowa o coraz wyższych kosztach spełnienia przez elektrownie atomowe coraz bardziej wyśrubowanych wymogów bezpieczeństwa). W kwestii kosztów redukcji autorzy Programu posilkują się raczej bezrefelsyjnie wygodną dla energetyki jądrowej krzywą schodkową kosztów redukcji emisji gazów cieplarnianych opracowana z poparciem Ministerstwa Gospodarki i wsparciem finansowym firm energetycznych przez firmę McKinsey. Autorzy, bazując wprost na opracowaniu McKinsey zauważają (str. 27), że „w przedziale wytwarzania energii elektrycznej najbardziej opłacalną drogą redukcji emisji CO2 jest wykorzystanie energetycznych źródeł jądrowych” co podkreślają na czerwono na opracowanym przez McKinsey wykresie 4.5. Problem w tym, że ten wykres McKinsey dla Polski dziwnie i malowiarygodnie wygląda, zarówno jeśli chodzi o stały i niezmiennie niski koszt (wysokosc paska) redukcji emisji CO2 dzieki energetyce jądrowej (nieograniczone zasoby i pełna elastyczność popytu?), jak i jesli chodzi o szerokość paska, który obrazuje zdniem Mckinsey olbrzymi i niczym nie skrępowany, „wolny” potencjał redukcji emisji dzięki wykorzystaniu paliwa jądrowego. Zastanawia, skoro bowiem rzeczywiście paliwo importować mamy po niskim wręcz stałym koszcie aż do 2050 roku (rys. 4.6) i skoro paliwa mamy na świecie pod dostatkiem, to dlaczego McKinsey nie pociągnął paska do końca wykresu i nie wyzerował innych „droższych” technologii w tym głowni OZE? Założeń naród nie zna, bo i po co mu taka wiedza? Doceniam umiar w optymizmie i pragmatyzm (w stylu Młynarskiego „po co babcię denerwować niech się babcia cieszy”) ale jeśli chodzi o niskie koszty i znaczący potencjał redukcji CO2 w Polsce dzięki elektrowniom jądrowym do 2030 roku, nie widzę żadnych podstaw do optymizmu.
Jeśli chodzi o naklady inwestycyjne i koszty energii, ich „ekonomiczne uzasadnienie” to autorzy Programu PAY dalej powołują się na mityczne (por. poprzedni wpis na „odnawialnym”) opracowanie (str. 27) wykonane przez ARE na zlecenie Ministerstwa Gospodarki „Analiza porównawcza kosztów wytwarzania energii elektrycznej w elektrowniach jądrowych, węglowych i gazowych oraz odnawialnych źródłach energii”. To opracowanie (w szczegolnosci jego publicznie nieznane zalozenia szczegolowe i metoda liczenia), podobnie jak raport McKinsey, coraz bardziej mnie intryguje. Autorzy Programu PAY piszą bowiem, że „nie rozpatrywano w nim technologii źródeł szczytowych, których koszty wytwarzania zależą od struktury źródeł podstawowych w systemie (jak np. elektrownie wodne szczytowo-pompowe) lub których koszty w dużym stopniu zależą od warunków lokalnych, jak np. elektrownie wodne przepływowe lub małe elektrownie rozproszone na biogaz lub biomasę, dla których koszty wytwarzania istotnie zależą od lokalnych warunków dostaw paliwa”. Czyli jaka to analiza porównawcza, tym bardziej że jak piszą dalej „pojawia się np. potrzeba dostosowań wymogów instrukcji ruchu i eksploatacji sieci przesyłowej IRiESP do specyfiki pracy elektrowni jądrowej w kwestiach związanych z zakresem częstotliwości oraz pracą w nietypowych warunkach”. Czy tu aby nie chodzi też o koszty? Chodzi tu bowiem m.in. o to aby elektrownia jądrowa miała podtrzymanie zasilania z elektrowni szczytowo-pompowowej (najlepiej oczywiście „za darmo”, z takiej istniejącej jak w Żarnowcu). A warto zauważyć że budowa elektrowni jądrowej wpłynie na wspomniane przez autorów „źródła podstawowe w systemie…”. Czyli założenia są przyjęte w sposób wygodny dla Programu PAY (ukrywając - "optymalizując" - niektóre koszty energetyki jądrowej i podrzucajac je innym). Inne założenie: „wyłączono również z porównań elektrociepłownie, gdyż koszty wytwarzania energii elektrycznej w skojarzeniu z ciepłem zależą od lokalnego zapotrzebowania na ciepło i zewnętrznych warunków regulacji cen ciepła sieciowego, co rachunek czyni niedookreślonym”. A czy rynek energii elektrycznej i regulacje w tym zakresie są określone do 2050 roku? Jeśli chodzi o rynek ciepła z kogeneracji to koledzy od Atomu powinni się nim zainteresować także patrząc w sposób ekonomiczny na swój biznes. Jaki jest bowiem sens upierać się przy blokach rzędu 1,5 GW lokalizowanych daleko od punktów odbiory ciepła sieciowego? Pomysły budowy wielkich bloków jądrowych bez możliwości odbioru ciepłą można było tolerować 60 lat temu gdy Francuzi przygotowywali swój program, czy nawet 30 lat temu kiedy przygotowywane było nasze „socjalistyczne" pierwsze podejście do programu jądrowego, ale przyjęcie w 2010 roku założenia że ciepłem z elektrowni jądrowej (i innych elektrowni cieplnych) się nie zajmujemy jest co najmniej dziwne. Świadczy też o swego rodzaju wygodnictwie przyszłego inwestora (PGE) ale może też świadczyć o chęci dalszej centralizacji i monopolizacji w wielkich jednostkach (pomimo np. problemów z chłodzeniem latem wielkich obiektów jądrowych) także sektora jądrowego w Polsce; szykuje nam się czwarty monopol w energetyce, po węglu, gazie i ropie naftowej (przed II wojna z tych stricte energetycznych byl tylko "zapalczany").
Ale w niektórych innych (niz energetyka jądrowa) przypadkach autorzy programu są bardziej wnikliwi jeśli chodzi o sprawy kosztów. Piszą np., że „rozpatrzono natomiast koszty wytwarzania energii w elektrowniach wiatrowych, które często są przedstawiane, jako reprezentatywne dla źródeł odnawialnych”. Jak zwykle tu zawsze na swoich kolegów mogę liczyć :). Na str. 28-29 można wyczytać: „z krzywych konkurencyjności (tam gdzie chodzi o niskie dla elektrowni wiatrowych nakłady inwestycyjne – przy aut.) wyłączono elektrownie wiatrowe, które mają z natury ograniczony czas wykorzystania pełnej mocy w systemie i nie mogą być sterowane przez operatora systemu. (…). Elektrownie wiatrowe włączono natomiast do porównania kosztów wytwarzania energii różnych źródeł w typowych dla nich warunkach pracy w systemie”, a w zał. 5 dot. założeń (str. 112) dodano: „dla elektrowni wiatrowych uwzględniono koszty stałe źródeł rezerwowych w systemie, które muszą funkcjonować niezależnie od mocy rezerwowej, która jest potrzebna do bezpiecznej pracy systemu. Przyjęto, że tymi źródłami rezerwowymi będą elektrownie z turbinami gazowymi, alternatywnie rozpatrzono elektrownie wiatrowe z instalacjami akumulacji energii” (bez tych dodatkowych kosztów energetykę wiatrowa uwzględniono tylko do 2020 roku, czyli do momentu gdy nie będzie elektrowni jądrowej i kiedy konkurencja wiatrowa nie jest groźna). Nie wiem czemu sluży to konfrontacyjne i niuprawnione od strony metodycznej podejscie. Pamiętam przygtowania do projektu programu rozwoju energetyki wiatrowej sprzed juz ponad 8 lat (nie zaakceptowanego przez Minisetrstwo Gospodarki) i tam konfrontacji nie bylo i srodki na wdrozenie byly wielkrotnie nizsze a korzysci szczegolowo policzone...
Prawda jest taka, że w tym przypadku kosztami stałymi rezerwowania w systemie trzeba na równi z energetyką wiatrową obciążyć także nieelastyczna energetykę jądrową i uwzględnić w tym jeszcze nowy model rynku (spłaszczenie i uelastycznienie potrzeb wywołanych zmienne taryfy, promowaną pracę urządzeń gospodarstwa domowego, samochody elektryczne, bilansowanie w układzie całej UE itd.). Z drugiej strony autorzy programu domagają się (str. 68) aby na operatora sieci przesyłowej zostanie nałożony obowiązek „dostosowania” Instrukcji Ruchu do wymagań technicznych przyłączenia elektrowni jądrowych”, czyli szukają specjalnych rozwiązań ekonomicznych wymaganych przez UE w stosunku do promowanych OZE. Nie przeszkadza to jednak autorom w nader nieoczywistej konkluzji z przeprowadzonych w ten sposób „analiz” ekonomicznych: „dla zapewnienia sprawności funkcjonowania polskiego sytemu elektroenergetycznego po roku 2020, przy wypełnieniu nałożonych na Polskę obowiązków (określonego w polityce rozwoju odnawialnych źródeł energii i kogeneracji…), niezbędne jest włączenie do jednostek wytwórczych elektrowni jądrowych”. Tylko pogratulować dobrego samopoczucia!
Pomimo tego, że (zdaniem autorów Programu), energetyka jądrowa w Polsce to i konieczność dziejowa i doskonały biznes, wspominają że aż tak łatwo z jej finansowaniem jednak nie będzie. Wśród metod finansowania wymieniają trzy (str. 59): a) „pożyczki gwarantowanych (gdy partnerem dominującym w strukturze własnościowej inwestora jest państwo), b) korporacyjna (w przypadku inwestora niepaństwowego, jeśli dysponuje on wystarczającą wiarygodnością i potencjałem finansowym) oraz c) project finance, choć wiadomo z konteksty całego programu PAY, że chodzi o a) czyli i tu podatnik będzie musiał się dorzucić. Trzeba będzie się dorzucić „tak na wszelki wypadek” także do B+R jeśli chodzi o (rozdz. 12) Narodowe Centrum Badan Jądrowych (NCBJ). Są bowiem podane jego kompetencje ale nie ma zadań badawczych. Generlanie od strony orgnizacyjnej pomysl na Centrym nie jest zly, ale nie wiadomo po co jest powoływane, ani ile będzie kosztować. Można tylko policzyć ew. etaty ale nie widomo dlaczego za etaty nie związane z bezpieczeństwem jądrowym trzeba płacić i co z tego będziemy mieli?
Etatystyczne, nierynkowe, malo innwowacyjne podejście dominuje w całym Programie. Szkodzi Programowi coraz silniejsze podporządkowanie proponowanych instrumentów jedynemu "rozważanemu inwestorowi” (autorzy wprost mowia, ze chodzi to PGE), z którym wszystkie organy władzy i administracji powinny „współdziałać, współpracować”, informować i konsultować…”. Z tego wszystkiego koszty będą z pewnością rosnąć, jak w każdym przypadku wspierania i dalszego budowania pozycji monopolistycznej podmiotu który już bez wątpienia takim jest i któremu już teraz wystarczająco łatwo mówić konsumentom energii PAY, a z biegiem czasu już konkretne żądania i praktyki monopolistyczne sie zapewne nasilą. Moim zdaniem zbyt szybko cala koncepcje programu oparto na PGE. Rzad powinien w sposob niezalezny przygotowac Program z niezależna ocena ekonomiczna i potem (jezeli to mialoby sens) SIWZ na pierwszy projekt inwesytycjny i dopiero wtedy wybrac firme/firmy (inwestora), inaczej koszty jeszcze bardziej poszybują w górę.
Zastanawia mnie nie tylko niska jakość Programy PAY (to pierwszy taki słaby merytorycznie w pełni ujawniony dokument), ale też swego rodzaju arogancja jaka przy poparciu politycznym, potencjale organizacyjnym i zapleczu finansowym PGE, nazbyt szybko pojawiała się w ostatnich dokumentach wychodzących z Ministerstwa Gospodarki. Arogancję dostrzegam w skądinąd bardzo dobrym merytorycznie, niedawno ogłoszonym przetargu na kampanię informacyjną nt. energetyki jądrowej, zresztą ujętą też w programie PAY z niebagatelna kwotą. W SIWZ Ministerstwo przewiduje (słusznie oczywiście) segmentacje grup docelowych. Ale co po slusznej mtodzie jezeli ja sie wykorzystuje instumentalnie, tak ja zalozenia ekonomczne w Programie PAY. Zamawiajacy (Ministerstwo Gospodarki) wyodrębnia m.in.: …środowiska ekologów (organizacje ekologiczne) i dodaje – grupę docelowa powinny stanowic wszystkie środowiska proekologiczne, z pominięciem skrajnych fanatyków, dla której sprzeciw stanowi racje bytu i o jej funkcjonowaniu; (podkreślenie autora). Od razu wyłapano też grupy nieprzychylne: „monitoring mediów nie wykazuje istnienia wyraźnych „ognisk” nieprzychylnych powstaniu elektrowni jądrowych w Polsce. Na tym tle wyjątkiem pozostają jedynie „Radio Maryja” oraz „Nasz Dziennik”. Oba media konsekwentnie na swoich łamach przedstawiają treści, które nie służą budowie pozytywnego wizerunku zagadnienia. Dalej autorzy piszą: „do grup nazywanych „nieprzychylnymi” nalezą: a) ortodoksyjne środowiska ekologiczne; b) cześć lokalnych społeczności w miejscowościach, gdzie ma być planowana inwestycja; c) grupy społeczne i środowiska podatne na wpływy charyzmatycznych jednostek, ich manipulacje i argumenty populistyczne; d) osoby nie należące do organizacji ale sympatyzujące z „ekologami”. (ekolodzy cały czas w cudzysłowu – przyp. aut). Oraz dodaje: „…szczególnie istotna kategorie stanowią tu ci dziennikarze i komentatorzy, którzy z powodu swoich przekonań są przeciwnikami energetyki jądrowej . Przyznam, że brzmi to niezrecznie, a nawet trochę groźnie (pisze to komentator, ktory ma jakies przekonania :). Powinna to być wszak państwowa (nie branżowa) kampania informacyjna, a nie „wskazywanie w dokumencie rządowym przeciwników (tez politycznych) posunięte do granic czarnego PR na zasadzie „blame and shame”. Rząd powinien informować, a nie zwalczać kogoś czy uprawiać propagandę, w tym pokazywać w Programie PAY propagandę rzekomej (bynajmniej nie potwierdzonej) „opłacalności” energetyki jądrowej. Jest to jeden z wymaganych punktow planowanej kampanii ale jak informować, skoro wczesniej nikt tego rzetelnie nie policzył?
Takie postawy niczym nie uzasadnionej pewności siebie nie wróżą dobrze energetyce jądrowej.
Najbardziej razi jednak olbrzymia dysproporcja w podejściu rządu do energetyki odnawialnej i jądrowej. W omawianym ostatnio na odnawialnym kilkakrotnie słabym i już mocno spóźnionym projekcie programu „KPD” na rzecz OZE rząd wprost pisze że „szkoleń i kampanii na rzecz nowych mocy (30-40 GW) nie ma i nie będzie”, nie wskazuje też żadnych srodków finansowych na jego wdrożenie, a tu dla jedynie paru GW realnych o mimimum dekadę poźniej, uruchamiana wysokobudżetowa kampania i zaanagzowana zostaje biurokratyczna machina państwa polskiego wsparta wieloletnim planem finansowym.
Początek Programu wcale nie wskazuje, że czytelnik będzie miał niedosyt jeśli chodzi o uzasadnienie, w pewnym sensie i zakresie zrozumiałych, kosztów. Autorzy piszą bowiem górnolotnie, jednoznacznie wskazując na kieszeń podatnika (str. 8): „ Rolą Państwa w rozwoju cywilnej energetyki jądrowej jest przygotowanie wieloaspektowego uzasadnienia jej wdrożenia (…)”, w szczególności „w świetle globalnych wyzwań związanych z ekonomią i ochroną środowiska”. Nie dość że takiego uzasadnienia na kolejnych stronach nie ma, to poza oczywistym wskazaniem na koszty (i płatnika) nie ma w nim postawionego żadnego szerszego celu społecznego i żadnych korzyści jakie owe „Państwo”, jego obywatele, mieszkańcy czy samorządy (tu tylko parę wybranych) mogą z jego realizacji odnieść. Źle to wróży Programowi i przyznam że tu niezwykle inteligentne i zawsze profesjonalne środowisko energetyki jądrowej mnie zawiodło od strony merytorycznej, ale także niechlujną redakcją dokumentu. Czy to tylko slabszy dzień, upaly, czy nadmierna już teraz pewność siebie?
Nie spotkałem się tylko z "zawodem" jeśli chodzi o sposób ujęcia w Programie energetyki odnawialnej. Tu koledzy od Atomu jak zwykle są przewidywalni w swoich tezach. Piszą np. tak (str. 25): „spełnienie wymagań Unii Europejskiej uzyskania przez Polskę (obligatoryjnego) 15% udziału energii odnawialnej w strukturze energii finalnej brutto w 2020 r. spowoduje wysoki wzrost udziału odnawialnych źródeł energii w tym okresie mimo wysokich kosztów wytwarzania energii elektrycznej”. Jeśli chodzi o elektrownie jądrowe, są znacznie większymi optymistami. Na str. 26 (wykres 4.4), pomimo wczeniejszego przyznania się w mediach, że pierwsza elektrownia nie zacznie działać wcześniej niż po 2022 r., dalej widać, że na obrazkach z bilansami energii elektrycznej znacznie lepiej polska energetyka jądrowa prezentuje się już w 2020 r. oraz przewidują dalszy szybki rozwój technologii i spadek jej kosztów (ani słowa o coraz wyższych kosztach spełnienia przez elektrownie atomowe coraz bardziej wyśrubowanych wymogów bezpieczeństwa). W kwestii kosztów redukcji autorzy Programu posilkują się raczej bezrefelsyjnie wygodną dla energetyki jądrowej krzywą schodkową kosztów redukcji emisji gazów cieplarnianych opracowana z poparciem Ministerstwa Gospodarki i wsparciem finansowym firm energetycznych przez firmę McKinsey. Autorzy, bazując wprost na opracowaniu McKinsey zauważają (str. 27), że „w przedziale wytwarzania energii elektrycznej najbardziej opłacalną drogą redukcji emisji CO2 jest wykorzystanie energetycznych źródeł jądrowych” co podkreślają na czerwono na opracowanym przez McKinsey wykresie 4.5. Problem w tym, że ten wykres McKinsey dla Polski dziwnie i malowiarygodnie wygląda, zarówno jeśli chodzi o stały i niezmiennie niski koszt (wysokosc paska) redukcji emisji CO2 dzieki energetyce jądrowej (nieograniczone zasoby i pełna elastyczność popytu?), jak i jesli chodzi o szerokość paska, który obrazuje zdniem Mckinsey olbrzymi i niczym nie skrępowany, „wolny” potencjał redukcji emisji dzięki wykorzystaniu paliwa jądrowego. Zastanawia, skoro bowiem rzeczywiście paliwo importować mamy po niskim wręcz stałym koszcie aż do 2050 roku (rys. 4.6) i skoro paliwa mamy na świecie pod dostatkiem, to dlaczego McKinsey nie pociągnął paska do końca wykresu i nie wyzerował innych „droższych” technologii w tym głowni OZE? Założeń naród nie zna, bo i po co mu taka wiedza? Doceniam umiar w optymizmie i pragmatyzm (w stylu Młynarskiego „po co babcię denerwować niech się babcia cieszy”) ale jeśli chodzi o niskie koszty i znaczący potencjał redukcji CO2 w Polsce dzięki elektrowniom jądrowym do 2030 roku, nie widzę żadnych podstaw do optymizmu.
Jeśli chodzi o naklady inwestycyjne i koszty energii, ich „ekonomiczne uzasadnienie” to autorzy Programu PAY dalej powołują się na mityczne (por. poprzedni wpis na „odnawialnym”) opracowanie (str. 27) wykonane przez ARE na zlecenie Ministerstwa Gospodarki „Analiza porównawcza kosztów wytwarzania energii elektrycznej w elektrowniach jądrowych, węglowych i gazowych oraz odnawialnych źródłach energii”. To opracowanie (w szczegolnosci jego publicznie nieznane zalozenia szczegolowe i metoda liczenia), podobnie jak raport McKinsey, coraz bardziej mnie intryguje. Autorzy Programu PAY piszą bowiem, że „nie rozpatrywano w nim technologii źródeł szczytowych, których koszty wytwarzania zależą od struktury źródeł podstawowych w systemie (jak np. elektrownie wodne szczytowo-pompowe) lub których koszty w dużym stopniu zależą od warunków lokalnych, jak np. elektrownie wodne przepływowe lub małe elektrownie rozproszone na biogaz lub biomasę, dla których koszty wytwarzania istotnie zależą od lokalnych warunków dostaw paliwa”. Czyli jaka to analiza porównawcza, tym bardziej że jak piszą dalej „pojawia się np. potrzeba dostosowań wymogów instrukcji ruchu i eksploatacji sieci przesyłowej IRiESP do specyfiki pracy elektrowni jądrowej w kwestiach związanych z zakresem częstotliwości oraz pracą w nietypowych warunkach”. Czy tu aby nie chodzi też o koszty? Chodzi tu bowiem m.in. o to aby elektrownia jądrowa miała podtrzymanie zasilania z elektrowni szczytowo-pompowowej (najlepiej oczywiście „za darmo”, z takiej istniejącej jak w Żarnowcu). A warto zauważyć że budowa elektrowni jądrowej wpłynie na wspomniane przez autorów „źródła podstawowe w systemie…”. Czyli założenia są przyjęte w sposób wygodny dla Programu PAY (ukrywając - "optymalizując" - niektóre koszty energetyki jądrowej i podrzucajac je innym). Inne założenie: „wyłączono również z porównań elektrociepłownie, gdyż koszty wytwarzania energii elektrycznej w skojarzeniu z ciepłem zależą od lokalnego zapotrzebowania na ciepło i zewnętrznych warunków regulacji cen ciepła sieciowego, co rachunek czyni niedookreślonym”. A czy rynek energii elektrycznej i regulacje w tym zakresie są określone do 2050 roku? Jeśli chodzi o rynek ciepła z kogeneracji to koledzy od Atomu powinni się nim zainteresować także patrząc w sposób ekonomiczny na swój biznes. Jaki jest bowiem sens upierać się przy blokach rzędu 1,5 GW lokalizowanych daleko od punktów odbiory ciepła sieciowego? Pomysły budowy wielkich bloków jądrowych bez możliwości odbioru ciepłą można było tolerować 60 lat temu gdy Francuzi przygotowywali swój program, czy nawet 30 lat temu kiedy przygotowywane było nasze „socjalistyczne" pierwsze podejście do programu jądrowego, ale przyjęcie w 2010 roku założenia że ciepłem z elektrowni jądrowej (i innych elektrowni cieplnych) się nie zajmujemy jest co najmniej dziwne. Świadczy też o swego rodzaju wygodnictwie przyszłego inwestora (PGE) ale może też świadczyć o chęci dalszej centralizacji i monopolizacji w wielkich jednostkach (pomimo np. problemów z chłodzeniem latem wielkich obiektów jądrowych) także sektora jądrowego w Polsce; szykuje nam się czwarty monopol w energetyce, po węglu, gazie i ropie naftowej (przed II wojna z tych stricte energetycznych byl tylko "zapalczany").
Ale w niektórych innych (niz energetyka jądrowa) przypadkach autorzy programu są bardziej wnikliwi jeśli chodzi o sprawy kosztów. Piszą np., że „rozpatrzono natomiast koszty wytwarzania energii w elektrowniach wiatrowych, które często są przedstawiane, jako reprezentatywne dla źródeł odnawialnych”. Jak zwykle tu zawsze na swoich kolegów mogę liczyć :). Na str. 28-29 można wyczytać: „z krzywych konkurencyjności (tam gdzie chodzi o niskie dla elektrowni wiatrowych nakłady inwestycyjne – przy aut.) wyłączono elektrownie wiatrowe, które mają z natury ograniczony czas wykorzystania pełnej mocy w systemie i nie mogą być sterowane przez operatora systemu. (…). Elektrownie wiatrowe włączono natomiast do porównania kosztów wytwarzania energii różnych źródeł w typowych dla nich warunkach pracy w systemie”, a w zał. 5 dot. założeń (str. 112) dodano: „dla elektrowni wiatrowych uwzględniono koszty stałe źródeł rezerwowych w systemie, które muszą funkcjonować niezależnie od mocy rezerwowej, która jest potrzebna do bezpiecznej pracy systemu. Przyjęto, że tymi źródłami rezerwowymi będą elektrownie z turbinami gazowymi, alternatywnie rozpatrzono elektrownie wiatrowe z instalacjami akumulacji energii” (bez tych dodatkowych kosztów energetykę wiatrowa uwzględniono tylko do 2020 roku, czyli do momentu gdy nie będzie elektrowni jądrowej i kiedy konkurencja wiatrowa nie jest groźna). Nie wiem czemu sluży to konfrontacyjne i niuprawnione od strony metodycznej podejscie. Pamiętam przygtowania do projektu programu rozwoju energetyki wiatrowej sprzed juz ponad 8 lat (nie zaakceptowanego przez Minisetrstwo Gospodarki) i tam konfrontacji nie bylo i srodki na wdrozenie byly wielkrotnie nizsze a korzysci szczegolowo policzone...
Prawda jest taka, że w tym przypadku kosztami stałymi rezerwowania w systemie trzeba na równi z energetyką wiatrową obciążyć także nieelastyczna energetykę jądrową i uwzględnić w tym jeszcze nowy model rynku (spłaszczenie i uelastycznienie potrzeb wywołanych zmienne taryfy, promowaną pracę urządzeń gospodarstwa domowego, samochody elektryczne, bilansowanie w układzie całej UE itd.). Z drugiej strony autorzy programu domagają się (str. 68) aby na operatora sieci przesyłowej zostanie nałożony obowiązek „dostosowania” Instrukcji Ruchu do wymagań technicznych przyłączenia elektrowni jądrowych”, czyli szukają specjalnych rozwiązań ekonomicznych wymaganych przez UE w stosunku do promowanych OZE. Nie przeszkadza to jednak autorom w nader nieoczywistej konkluzji z przeprowadzonych w ten sposób „analiz” ekonomicznych: „dla zapewnienia sprawności funkcjonowania polskiego sytemu elektroenergetycznego po roku 2020, przy wypełnieniu nałożonych na Polskę obowiązków (określonego w polityce rozwoju odnawialnych źródeł energii i kogeneracji…), niezbędne jest włączenie do jednostek wytwórczych elektrowni jądrowych”. Tylko pogratulować dobrego samopoczucia!
Pomimo tego, że (zdaniem autorów Programu), energetyka jądrowa w Polsce to i konieczność dziejowa i doskonały biznes, wspominają że aż tak łatwo z jej finansowaniem jednak nie będzie. Wśród metod finansowania wymieniają trzy (str. 59): a) „pożyczki gwarantowanych (gdy partnerem dominującym w strukturze własnościowej inwestora jest państwo), b) korporacyjna (w przypadku inwestora niepaństwowego, jeśli dysponuje on wystarczającą wiarygodnością i potencjałem finansowym) oraz c) project finance, choć wiadomo z konteksty całego programu PAY, że chodzi o a) czyli i tu podatnik będzie musiał się dorzucić. Trzeba będzie się dorzucić „tak na wszelki wypadek” także do B+R jeśli chodzi o (rozdz. 12) Narodowe Centrum Badan Jądrowych (NCBJ). Są bowiem podane jego kompetencje ale nie ma zadań badawczych. Generlanie od strony orgnizacyjnej pomysl na Centrym nie jest zly, ale nie wiadomo po co jest powoływane, ani ile będzie kosztować. Można tylko policzyć ew. etaty ale nie widomo dlaczego za etaty nie związane z bezpieczeństwem jądrowym trzeba płacić i co z tego będziemy mieli?
Etatystyczne, nierynkowe, malo innwowacyjne podejście dominuje w całym Programie. Szkodzi Programowi coraz silniejsze podporządkowanie proponowanych instrumentów jedynemu "rozważanemu inwestorowi” (autorzy wprost mowia, ze chodzi to PGE), z którym wszystkie organy władzy i administracji powinny „współdziałać, współpracować”, informować i konsultować…”. Z tego wszystkiego koszty będą z pewnością rosnąć, jak w każdym przypadku wspierania i dalszego budowania pozycji monopolistycznej podmiotu który już bez wątpienia takim jest i któremu już teraz wystarczająco łatwo mówić konsumentom energii PAY, a z biegiem czasu już konkretne żądania i praktyki monopolistyczne sie zapewne nasilą. Moim zdaniem zbyt szybko cala koncepcje programu oparto na PGE. Rzad powinien w sposob niezalezny przygotowac Program z niezależna ocena ekonomiczna i potem (jezeli to mialoby sens) SIWZ na pierwszy projekt inwesytycjny i dopiero wtedy wybrac firme/firmy (inwestora), inaczej koszty jeszcze bardziej poszybują w górę.
Zastanawia mnie nie tylko niska jakość Programy PAY (to pierwszy taki słaby merytorycznie w pełni ujawniony dokument), ale też swego rodzaju arogancja jaka przy poparciu politycznym, potencjale organizacyjnym i zapleczu finansowym PGE, nazbyt szybko pojawiała się w ostatnich dokumentach wychodzących z Ministerstwa Gospodarki. Arogancję dostrzegam w skądinąd bardzo dobrym merytorycznie, niedawno ogłoszonym przetargu na kampanię informacyjną nt. energetyki jądrowej, zresztą ujętą też w programie PAY z niebagatelna kwotą. W SIWZ Ministerstwo przewiduje (słusznie oczywiście) segmentacje grup docelowych. Ale co po slusznej mtodzie jezeli ja sie wykorzystuje instumentalnie, tak ja zalozenia ekonomczne w Programie PAY. Zamawiajacy (Ministerstwo Gospodarki) wyodrębnia m.in.: …środowiska ekologów (organizacje ekologiczne) i dodaje – grupę docelowa powinny stanowic wszystkie środowiska proekologiczne, z pominięciem skrajnych fanatyków, dla której sprzeciw stanowi racje bytu i o jej funkcjonowaniu; (podkreślenie autora). Od razu wyłapano też grupy nieprzychylne: „monitoring mediów nie wykazuje istnienia wyraźnych „ognisk” nieprzychylnych powstaniu elektrowni jądrowych w Polsce. Na tym tle wyjątkiem pozostają jedynie „Radio Maryja” oraz „Nasz Dziennik”. Oba media konsekwentnie na swoich łamach przedstawiają treści, które nie służą budowie pozytywnego wizerunku zagadnienia. Dalej autorzy piszą: „do grup nazywanych „nieprzychylnymi” nalezą: a) ortodoksyjne środowiska ekologiczne; b) cześć lokalnych społeczności w miejscowościach, gdzie ma być planowana inwestycja; c) grupy społeczne i środowiska podatne na wpływy charyzmatycznych jednostek, ich manipulacje i argumenty populistyczne; d) osoby nie należące do organizacji ale sympatyzujące z „ekologami”. (ekolodzy cały czas w cudzysłowu – przyp. aut). Oraz dodaje: „…szczególnie istotna kategorie stanowią tu ci dziennikarze i komentatorzy, którzy z powodu swoich przekonań są przeciwnikami energetyki jądrowej . Przyznam, że brzmi to niezrecznie, a nawet trochę groźnie (pisze to komentator, ktory ma jakies przekonania :). Powinna to być wszak państwowa (nie branżowa) kampania informacyjna, a nie „wskazywanie w dokumencie rządowym przeciwników (tez politycznych) posunięte do granic czarnego PR na zasadzie „blame and shame”. Rząd powinien informować, a nie zwalczać kogoś czy uprawiać propagandę, w tym pokazywać w Programie PAY propagandę rzekomej (bynajmniej nie potwierdzonej) „opłacalności” energetyki jądrowej. Jest to jeden z wymaganych punktow planowanej kampanii ale jak informować, skoro wczesniej nikt tego rzetelnie nie policzył?
Takie postawy niczym nie uzasadnionej pewności siebie nie wróżą dobrze energetyce jądrowej.
Najbardziej razi jednak olbrzymia dysproporcja w podejściu rządu do energetyki odnawialnej i jądrowej. W omawianym ostatnio na odnawialnym kilkakrotnie słabym i już mocno spóźnionym projekcie programu „KPD” na rzecz OZE rząd wprost pisze że „szkoleń i kampanii na rzecz nowych mocy (30-40 GW) nie ma i nie będzie”, nie wskazuje też żadnych srodków finansowych na jego wdrożenie, a tu dla jedynie paru GW realnych o mimimum dekadę poźniej, uruchamiana wysokobudżetowa kampania i zaanagzowana zostaje biurokratyczna machina państwa polskiego wsparta wieloletnim planem finansowym.