sobota, grudnia 30, 2017

Trzy noworoczne życzenia dla premiera w sprawie ministerstwa środowiska i energetyki językiem chińskiego ekonomisty wyrażone

Kończący się rok był dobry dla gospodarki, nie najlepszy dla środowiska i bardzo zły dla odnawialnych źródeł energii. Niestety po raz kolejny. Ale Nowy Rok i formułowany właśnie Nowy Rząd to niecodzienna okazja do poprawy polityki w obszarach gdzie ustępujący rząd nie święcił największych sukcesów. Zresztą nie tylko ten ustępujący.

Trudno uwierzyć jak bardzo, pomimo olbrzymich zmian na świecie, zatrzymał się czas w polskiej energetyce. Życzenia Noworoczne na koniec ‘2014 zaczynały się (już wtedy!) takim wstępem: od końca 2012 coraz trudniej było w tej materii o optymizm, przynajmniej jeśli chodziło o efekty działań rządu. Poprzedni rząd najpierw nieśmiało, a potem od II expose  konsekwentnie odmawiał OZE prawa do rozwoju  i  coraz bardziej jawnie blokował, a dobra ustawa o OZE byłaby przeszkodą w realizacji planu. Obecny [2014!] rząd miał szansę na zmianę podejścia, ale ostatecznie przegrał z ... kalendarzem. Negocjację pakietu klimatycznego wypadły w okresie natarczywych żądań utrzymania krajowego górnictwa, aby razem z energetyka mogło pozostać przez kolejne dekady na garnuszku podatnika, a górnictwo i energetyka to też elektorat wyborczy '2015.

Czyli mamy nową tradycję  - znowu zły rok dla OZE, znowu negocjujemy część wdrożeniową Pakietu klimatycznego (Pakiet zimowy), znowu mamy (rosnące) roszczenia górnicze, znowu środowisko traci i są plany podporządkowania go gospodarce( energetyce), znowu na agendę powraca energia atomowa (chęć załapania się epigonów inżyniera Karwowskiego na jeszcze jedną wielką budowę socjalizmu lub odwrotnie – niczym  wręcz anegdotyczny plan zburzenia PKiN, który może być wyrazem braku poważniejszych planów) i znowu gospodarka (jeszcze) się trzyma. Dodatkowo, składając życzenia Panu Premierowi wesprę się sprawdzonym, a i przez niego jako autora strategii gospodarczej ustępującego rządu dość skutecznie wykorzystywanym, chińskim pomysłem na gospodarkę.

Premier Morawiecki jeszcze jako wicepremier miał (jako jeden z niewielu) znaczące sukcesy gospodarcze (pomijam fiskalne, to na inną okoliczność) w roku niemal już minionym.  Odważył się podważyć tzw. (neoliberalny) Konsensus Waszyngtoński i, jak na razie, nie poległ. Podejmując się ryzykownych i początkowo kontrowersyjnych reform gospodarczych w trudnym, populistycznym otoczeniu społecznym i politycznym, opierał się na koncepcjach chińskiego ekonomisty prof. Justina Yifu Lina. Lin był wykładowcą zachodnich uniwersytetów, głównym ekonomistą i wiceprezydentem Banku Światowego, a obecnie wykłada na Uniwersytecie Pekińskim jako dyrektor Centrum Nowej Ekonomii Strukturalnej (tzw. NES) i należy do najczęściej cytowanych współczesnych ekonomistów. W pewnym sensie dał podstawy teoretyczne transformacji chińskiej (ale również np. południowokoreańskiej) gospodarki. Inspirowany rozwojem azjatyckich potęg  Yifu Lin rehabilituje z pomocą teorii NES rolę państwa w gospodarce i inspiruje m.in. Morawieckiego i politykę gospodarczą prawicy. Premier Morawiecki zgodnie z radą Yifu Lina zdołał w „Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju” (SOR)  zidentyfikować sektory warte wsparcia państwa, które tworzą w naszej gospodarce wartość dodaną, ale jak do tej pory na tej liście, poza motywowaną politycznie geotermią, nie było OZE. Również energetyka nie była sektorem wspieranym, a traktowana była jako środek do osiągnięcia celu.

I tu osobiste wtrącenie. Nie mam pełnego przekonania do NES, a w szczególności do tezy o innowacyjności państwowych monopoli, zwłaszcza w energetyce, ale okazało się, że prof. Lin nie jest, przynajmniej w tym zakresie ortodoksyjny. Wyraziłem swoją wątpliwość bezpośrednio  na spotkaniu Lina z ekonomistami i doradcami Prezydenta Andrzej Dudy i od twórcy NES uzyskałem wówczas dla mnie zaskakującą odpowiedź, że powinniśmy pójść śladem zachodnich sąsiadów, bo jego zdaniem to Niemcy wsparcie państwa dla OZE przełożyli na niezwykle silny rozwój innowacyjnych małych i średnich firm i dzięki wsparciu państwa i innowacyjności tych firm osiągnęli przewagę konkurencyjną i stali się (z olbrzymim udziałem zielonych technologii) pierwszą potęgą eksportową  (obecnie drugą, po Chinach). Yifu Lin, zresztą wspólnie z Niemcami, promuje obecnie na forum ONZ, utworzenie  zielonego funduszu dla krajów rozwijających się, w którym Chiny (jako kraj już średnio rozwinięty) odegrają po raz pierwszy rolę dostawcy.Wbrew krajowej retoryce polityki energetyczne i klimatyczne oraz przemysłowe Niemiec, Chin, czy Korei Południowej (do której też nawiązujemy i którą Lin uważał za dobry przykład NES) są bardzo podobne i trafiają na podobne problemy.  

Yifu Lin zdaje sobie jednak sprawę, że początkowe  sukcesy zwiększania udziału państwa w gospodarce, w tym energetyce, mają też swoje ciemniejsze strony i niosą za sobą różnego rodzaju koszty. 

W najnowszym artykule w New York Times o tworzeniu potęgi gospodarczej, prof. Lin pisze o dwu plagach NES, z którymi jednak całkiem dobrze (zdaniem Lina) radzi sobie chiński rząd: są to korupcja (nieodzowny element etatyzmu) i ochrona środowiska. W pierwszej sprawie widać aktywność polskiego rządu, pytanie o skuteczność jest ciągle otwarte. W drugiej sprawie, Chiny już od kilku lat   wprowadzają coraz bardziej restrykcyjne regulacje środowiskowe (również krajowy system handlu emisjami, na wzór UE) , które równoważą szybki wzrost z dbałością o środowisko i stały się globalnym liderem w OZE, w szczególności w energetyce słonecznej i wiatrowej. Chiny zatruły się wyziewami z procesów spalania w przemyśle, tak jak Polska w czasach wielkich budów realnego socjalizmu. Teraz Polsce i innym krajom spóźnionym technologicznie sprzedają schyłkowe i względnie najbardziej zanieczyszczające technologie, tak jak to może mieć miejsce w przypadku wygranej oferty chińskiej na budowę także w Polsce ostatniej (?) elektrowni węglowej w Ostrołęce. Wraz z tym jak Chiny stają w koalicji na rzecz innowacji, ochrony klimatu i OZE odwraca się kierunek zagrożenia ucieczki emisji w formie tzw. carbon leakage.
Na podstawie otrzymanych w spadku po 2017 roku (i poprzednich) nierozwiązanych problemów, oraz na podbudowie chińskich doświadczeń i teorii najbardziej znanego chińskiego ekonomisty ośmielę się sformułować życzenia do i dla Premiera na Nowy Rok.
  1. W obecnej sytuacji powracających problemów środowiskowych: rosnącego deficytu wody (niedoceniany problem dla scentralizowanej energetyki paliw kopanych), postępujących zmian klimatu, narastającego problemu smogu, skutków i kosztów zdrowotnych rożnych nieczyszczeń, naruszania ekosystemów leśnych i rolnych oraz światowej i unijnej agendy ekologicznej i rosnącej świadomości polskiego  społeczeństwa na temat tych zagrożeń, życzenie  aby nie likwidować Ministerstwa Środowiska. Trzeba je wzmocnić, nawet kosztem resortów gospodarczych, właśnie w imię rozwoju gospodarczego i innowacji.
  2. Odnawialne źródła energii nie przetrwają obecnie prowadzonej polityki energetycznej. Po wydaniu części unijnych dotacji (wydawanie środków na OZE nie idzie najlepiej i całości alokacji przy obecnych regulacjach nie wydamy) zostaniemy sami z problemami środowiskowymi, unijnymi i międzynarodowymi zobowiązaniami i olbrzymim problemem w polityce energetycznej (zależność od surowców i technologii). Tak więc kolejne życzenie, aby korzystając w pełni z teorii prof. Lina,  poszerzyć zakres promowanych sektorów (również w SOR) o wysokiej wartości dodanej, o pochopnie pominięte przez ustępujący rząd technologie OZE: energetykę słoneczną i wiatrową (w tym morską), które obecnie i na przyszłość mają największy potencjał energetyczny, potencjał innowacji i są w stanie w dobrze zaprojektowanym miksie energetycznym dostarczyć najtańszą energię.
  3. Energetyka jądrowa, przy swoich możliwościach w zakresie ochrony klimatu obecnie pojawia się w programach inwestycyjnych w energetyce tylko wtedy, gdy sztucznie hamowany jest rozwój OZE i gdy państwo decyduje się przerzucić na społeczeństwo bardzo duże koszty finansowe, koszty związane z bezpieczeństwem, koszty środowiskowe oraz nie boi się podnoszenia kosztów energii dla ludności i dla przemysłu.   Dlatego też ostatnim życzeniem jest, aby w 2018 roku uwzględnić fakt, że energetyka jądrowa wymaga specjalnej ostrożności z uwagi na koszty i ryzyka, i nie można poodejmować w tej sprawie pochopnej decyzji bez szerokiej debaty publicznej zakończonej referendum.

czwartek, grudnia 28, 2017

Nowa unijna polityka OZE to szansa dla Polski?

Dobiegają końca trwające już trzy lata prace nad prawnym oprzyrządowaniem kolejnego pakietu klimatyczno-energetycznego UE do 2030 roku. Pod nazwą „Pakietu zimowego” wchodzi w fazę zatwierdzania przez najważniejsze unijne instytucje i teraz wymaga już jasnego określenia się rządu RP wobec propozycji Komisji Europejskiej i efektów rocznych prac Parlamentu Europejskiego, także w sprawie odnawialnych źródeł energii (OZE).
Tytuł artykułu (poza znakiem zapytania) zapożyczony został z komunikatu Ministerstwa Energii wydanego po Radzie UE ds. Transportu, Telekomunikacji i Energii poświęconej nowej dyrektywie o OZE i rozporządzeniu o zarządzaniu Unią Energetyczną , która odbyła się 18 grudnia 2017 r. Wobec braku prawnie wymaganej od 5 lat krajowej polityki energetycznej i znajomości celów jakimi rząd ma się w obszarze energii kierować, komunikat jest unikalną syntezą aktualnych poglądów ministerstwa na OZE, obrazującą też obecne polskie podejście do unijnej polityki klimatyczno-energetycznej. Treść komunikatu można jednak odczytać na kilka sposobów.
Komunikat zawiera kilka niezwykle pozytywnych stwierdzeń, które padają z ust najważniejszych dla polskiej energetyki odnawialnej urzędników ME. Wiceminister Andrzej Piotrowski mówi: „traktujemy dyrektywę o OZE jako zaproszenie do całościowego spojrzenia na polską energetykę”, a tytułową tezę stawia dyrektor Andrzej Kaźmierski: „zamiast traktować wyznaczony [przez UE i potwierdzony przez Radę]poziom rozwoju OZE [27% w 2020r.] jako zagrożenie, potraktujmy to jako szansę”. Nie ulega wątpliwości, że Polsce już od kilku lat brakuje szerszej dyskusji o OZE w dłuższej perspektywie, a już zwłaszcza z pozycji szansy. Dodatkowo ME  podaje na swojej stronie,  że „rezultat negocjacji [i końcowe ustalenia] na Radzie, w znacznej mierze odpowiada postulatom składanym przez Polskę”, ale nie mówi konkretnie z jakimi postulatami Polska wyszła i co w imieniu wszystkich obywateli popierała.
Niestety kilka innych stwierdzeń w komunikacie uprawniałoby do nadania mu z gruntu innego tytułu o zgoła innej wymowie, np. „Osłabianie unijnej polityki OZE to szansa dla Polski”. Ale przedtem konieczne jest choćby zarysowanie szerszego tła dyskusji na Radzie i procesów odbywających się w UE, bez aktywnego udziału Polski, zajętej swoimi wewnętrznymi sprawami, w tym obroną węgla przed polityką UE.
Przedstawiciele resortów ds. energii reprezentujący na ostatniej Radzie rządy krajów członkowskich są nieco mniejszymi entuzjastami OZE, niż komisje Parlamentu Europejskiego (PE) , które wcześniej przyjęły stanowiska bardziej przyjazne dalszemu rozwojowi  OZE.  Najpierw, 28 listopada  posłowie Komisji  Przemysłu, Badań Naukowych i Energii ITRE przyjęli propozycję poselską podwyższenia celu OZE na 2030 z 27% do 35%. Potem połączone Komisje  ITRE oraz ENVI (ds. środowiska) przegłosowały kolejne podwyższenie celów OZE do poziomu 45 % i zaostrzyły wcześniejsze propozycje jeśli chodzi o wymogi wdrażania nowej dyrektywy o OZE przez kraje członkowskie. Posłowie połączonych komisji uszczelnili też zakazy stosowania po 2020 roku jakiejkolwiek pomocy publicznej dla paliw kopalnych (zaakceptowali też podwyższenie celu na efektywność energetyczną na 2030 powyżej 27%).
Głosowanie połączonych Komisji w sprawie OZE pokazało olbrzymi rozdźwięk pomiędzy grupą posłów konserwatywnych, reprezentowanych m.in. przez poseł Jadwigę Wiśniewską i posła Zdzisława Krasnodębskiego, którzy głosowali za odrzuceniem całości poprawek, a posłami innych ugrupowań, którzy w sposób zdecydowany je przegłosowali. Po nowym roku zapowiadają się zatem dość skomplikowane negocjacje (tzw. „trialog”), pomiędzy PE, Radą i KE, której przedstawiciel   komisarz Cañete - tuż po dotychczasowych negocjacjach  powiedział, że 27 procentowy cel na OZE nie jest już maksymalnym poziomem, jaki UE może osiągnąć. 
W tym sensie można postawić tezę, że Rada osłabia politykę wobec OZE formułowaną przez Parlament i KE, a rząd RP osłabia znaczenie OZE na forum Rady. Tu jednak trzeba się zastrzec. Spotkania Rady nie są tak przejrzyste dla opinii publicznej jak (protokołowane) posiedzenia PE, a najmniej przejrzysty dla obywateli jest czekający nas trialog. Dlatego publiczne komunikaty rządowe z Rady i z trialogu bardziej oddają intencje (polityczne) rządów niż fakty. Po tych zastrzeżeniach warto wrócić do komunikatu ME i poddać go analizie, gdyż oddaje on dość dobrze obecny sposób myślenia ME o OZE i o polityce klimatyczno-energetycznej UE. Trzeba też podkreślić, że analizowany komunikat na obecnym etapie oddaje „ministerialny” punkt widzenia -  nie rację stanu, ale rację ministerstwa.
Zarysowane na początku konstruktywne i szerokie podejście ME do OZE jest studzone kilkoma innymi stwierdzeniami.
ME pisze, że „dla krajów, które mają po temu warunki naturalne, np. dla elektrowni wodnych, zadanie budowy nowych źródeł OZE jest względnie proste”. Otóż wcale nie jest proste, bo choć rzeczywiście kraje europejskie, które mają dobre warunki do wykorzystania energetyki wodnej mają  też obecnie wysoki udział energii elektrycznej z OZE (to tylko część ogólnego celu na OZE), to jednak w pakietach klimatyczno-energetycznych UE chodzi o przyrosty produkcji energii z nowych mocy na przyszłość. Potencjały energetyki wodnej są już wykorzystane w największym stopniu, a próby dalszego ich wykorzystania pociągają za sobą wysokie tzw. koszty krańcowe, także w Polsce i samą energetyką wodną problemów współczesnego świata, UE i Polski nie da się rozwiązać.
Polska nie jest jednak w gorszej sytuacji, bo, posługując się stwierdzeniem ME, „warunki naturalne” do rozwoju wszystkich OZE ma jedne z najlepszych w Europie. Pod względem powierzchni jest jednym z największych krajów UE, przy tym z dostępem do morza, w związku z tym ma większe niż inne państwa i różnorodne odnawialne zasoby energii (woda, wiatr, słońce, biomasa, geotermii), których potencjał jest proporcjonalni do powierzchni i odwrotnie proporcjonalny do gęstości zaludnienia.
Zastanawiająco brzmi stwierdzenie ME: „Polska zaczyna w niektórych aspektach regulacyjnych [dotyczących OZE] wyprzedzać inne kraje UE”, co jak się wydaje ma dotyczyć prosumentów i klastrów, ale nie tylko. Po pierwsze nie ma na to dowodów, poza powtarzanymi od miesięcy deklaracjami przedstawicieli ME: w sprawie nie wypowiedział się publicznie żaden przedstawiciel KE i żaden kraj UE nie zapowiada gotowości pójścia  śladem Polski, jeśli chodzi o tzw. opusty i klastry. Po drugie sama teza (pomijając to czy jest oparta w faktach) o „przodownictwie” w regulacjach wcale nie musi oznaczać czegoś pozytywnego. Generalnie regulacje i instrumenty wsparcia to nie technologie i nie muszą być innowacyjne. Muszą natomiast być dostosowane do stanu rozwoju rynku i być skuteczne we wdrażaniu celów krajowych oraz efektywne. Jeśli nikt dotąd poza Polską podobnych rozwiązań nie stosuje, to może warto byłoby zastanowić się dlaczego, zamiast podejmować ryzykowne eksperymenty? Niestety, Polska przeznaczając  olbrzymie kwoty na wsparcie rozwoju krajowej energetyki, nie realizuje założonych celów dot. OZE  (patrz: jeden z poprzednich wpisów na blogu). Po czwarte, niezwykle liberalnym systemem zielonych certyfikatów wprowadzonym (za wcześnie) już w 2004) wyprzedziliśmy UE (i krajowy rynek) o dekadę i w efekcie z tempem rozwoju OZE zostaliśmy na szarym końcu.
Na unijne regulacje OZE trzeba patrzeć  z szerszej  perspektywy czasowej oraz ich spójności i synchronizacji podejmowanych działań.  Gdy w jednym segmencie, np. w przypadku konwencjonalnego segmentu przedsiębiorstw zasiedziałych, rząd walczy o derogacje środowiskowe (odstępstwa czasowe w ich wdrażaniu), co opóźnia wejście w życie przepisów (a tym samym pozwala firmom energetycznym dłużej unikać ponoszenia kosztów zewnętrznych i konserwuje rynek), a regulacjami OZE wyprzedza rynek i serwuje firmom jeszcze „nie dorosłym” do instrumentu wsparcia przepisy martwe, to odsuwa OZE od rynku energii, a nie przybliża je do niego. Efektem takiego podejścia są  zazwyczaj „protekcjonistyczne regulacje dla bogatych, a rynek dla biednych”.
Najpoważniejsza wątpliwość jaka wiąże się z analizowanym komunikatem dotyczy takiego stwierdzenia:  Przyjęta logika dyrektywy wskazuje, że celem jest urynkowienie OZE (…) i umożliwienie źródłom odnawialnej energii warunków dla naturalnego  rozwoju - rozwoju zrównoważonego, a nie opartego na wymuszonych wskaźnikach  i wyłącznie politycznych ambicjach”.  W tym fragmencie komunikatu dostrzec można systemowe rozejście się celów, punktów widzenia i rozumienia roli OZE w Polsce i w UE, co nie najlepiej wróży dalszym negocjacjom i wdrażaniu ustaleń.
Nie chodzi o to aby się czepiać każdego słowa, choć to nie byłoby trudne. Chodzi o istotę podejścia do OZE i do polityki rozwoju. W identyczny sposób, w ścisłym związku z OZE i celami społecznymi jest ona formułowana zarówno na poziomie UE jak i globalnych agend jak ONZ czy WTO itp. Polityka rozwoju zawsze formułowana jest poprzez cele (służące gospodarce, społeczeństwu i pogłębianiu demokracji) , które - aby dały efekty - muszą być „ambitne” i muszą opierać się na „wskaźnikach”. Idąc od góry, Traktat Lizboński (TFUE) mówi:  polityka Unii w dziedzinie energetyki ma na celu (…) wspieranie rozwoju nowych i odnawialnych form energii. Do tej pory zmiana Traktatu w tym punkcie  (Artykuł 194, ust.1) nie była przez Polskę postulowana. Zarówno obecnie obowiązująca jak i nowa dyrektywa o promocji OZE potwierdzają nieodmiennie, że promocja OZE jest jednym z celów unijnej polityki energetycznej i wskazują, jakie korzyści dzięki OZE Wspólnota chce osiągnąć oraz precyzują „generalny wskaźnik” – obecnie chodzi o osiągnięcie co najmniej 27%  udziału OZE w 2030 roku. Na wskaźnikach rozwoju, w tym mierzonych udziałami energii z  OZE, ale też spadkiem krajowego wskaźnika średniego narażenia na pył PM 2,5 (przypomnijmy- chodzi o 18 μg/m3 już w 2020 roku, a nie np. na „naturalnej emisji”) opiera się strategia na rzecz zrównoważonego rozwoju. Rozwój zrównoważony nie jest bynajmniej rozwojem naturalnym (”naturalna” może być np.  śmierć, ale nie rozwój, który powinien aktywnie łączyć czynniki społeczne, gospodarcze i środowiskowe). Kluczowym w obszarze energetyki celem zrównoważonego rozwoju ONZ (uzgodnionym w 2016 roku) jest „wzrost udziału OZE w światowym „miksie” energetycznym do 2030 roku” i współpraca międzynarodowa w tym zakresie. OZE wymagają proaktywnych działań.  Słowo „ambitne” rozumiane jako przesłanie polityczne  w doniesieniu do OZE jest kluczowe dla dyrektywy o promocji OZE w wielu wymiarach; np. w wymiarze międzynarodowym-  „ambicją polityczną UE jest światowe przewodnictwo w energetyce odnawialnej” czy w wymiarze zarządzania – „Komisja Europejska wspiera wysokie ambicje krajów członkowskich poprzez  tworzenie sprzyjających ram obejmujących lepsze wykorzystanie funduszy unijnych”.
OZE stały się fundamentem nowoczesnej polityki rozwoju UE, świata i Polski też, i dlatego przede wszystkim o tym warto pamiętać przed wyjazdem na targi do Brukseli, bo nie wszystko tam można sprzedać z korzyścią.
Ponadto działanie na rzecz urynkowienia OZE nie jest niczym nowym. Kolejne unijne regulacje i programy, od co najmniej 20 lat, zawsze zawierają stwierdzenia o konieczności wsparcia OZE w celu osiągnięcia przez kolejne segmenty rynku konkurencyjności na rynku. zresztą jak widać po rozwoju technologii całkiem skutecznie, ale wymaga konsekwencji.
Przy takim jak zaprezentowano w komunikacje ME rozumieniu dyrektywy i polityki UE, unijne cele w zakresie OZE nie będą szansą dla Polski, ale utrapieniem dla rządu, ewidentną utratą korzyści dla gospodarki i konkurencyjności w energetyce i w końcu kosztem dla podatnika.  Ministerstwa mają obowiązek formułować własne taktyki negocjacyjne w branżowych gremiach unijnych, ale z uwagi na znaczenie OZE dla UE i jakości członkostwa Polski we Wspólnocie, powinny być one uzgadniane na forum  rządowym, a ogólne cele powinny być znane opinii publicznej i trochę bardziej odpowiedzialnie  formułowane niż w komunikacie ME.

piątek, grudnia 22, 2017

Zagadki wokół 40 mld zł na OZE


Informacja z 13 grudnia o tym że Komisja Europejska  zatwierdziła polski program wspierania energii ze źródeł odnawialnych o wartości 40 mld PLN stała się przebojem internetu. W okresie ekstremalnych napięć w relacjach z Polski z Komisją, także w trudnych rozmowach o energii i klimacie, węglu i OZE, w wyszukiwarkach przy haśle „40 mld” ww. informacja podana przez PAP wyskakiwała na pierwszym miejscu wśród paru milionów trafień. Została odebrana jako  jeden z najbardziej hojnych  prezentów gwiazdkowych. Rozdzwoniły się telefony uczestników rynku i organizacji społecznych z pytaniami co się stało że rząd Polski wywalczył taryfy gwarantowane dla polskich przedsiębiorców inwestujących w małe instalacje OZE skoro zaciekle je wcześniej zwalczał i niedawno wyeliminował z ustawy o OZE. Razem z życzenia świątecznymi, zaczęły przychodzić pytania (także z zagranicy) jak szybko będą zamawiane  kolejne  wolumeny w aukcjach na energię z OZE i na jakie źródła. Widać było jak silna jest potrzeba społeczna aby rząd na święta pojednał się jednocześnie i z UE i z OZE.

Komunikat PAP nie wyjaśniał co się stało. Opinia publiczna, poza tym, że dostała informacje że instrumenty jakie kryją się pod 40 miliardami  przyczynić się mają do dalszych postępów w osiąganiu unijnych celów w zakresie energii i klimatu, nie widzi ani wniosku rządu o zatwierdzenie pomocy ani szczegółów decyzji Komisji. Nie wie też czy chodzi o notyfikację wsparcia w uchwalonych przepisach czy  o tzw. prenotyfikację projektów ustaw i  dopiero planowanych nowych instrumentów wsparcia.W takich sytuacjach (olbrzymie kwoty i nadzieje społeczne) łatwo o dezinformację i rozgrywki z wykorzystaniem PR.

W tym przypadku, faktycznie uzgodnionej maksymalnej wielkosci  pomocy  wraz z instrumentu wsparcia, które nie zakłócą rynku,  chodzi  o projekt Ministerstwa Energii (ME) nowelizacji ustawy o OZE z 16 czerwca 2017r., który miał być uchwalony najpóźniej we wrześniu, a do tej pory nie stanął nawet na Komitecie Rady Ministrów, bo został poddany prenotyfikacji (tryb nieformalnego i poufnego procedowania) która normalnie nie powinna trwać dłużej niż 2 miesiące. Projekt nowelizacji ustawy o OZE zawierał informacje o wielkości aukcji jaka miała odbyć się jeszcze w 2017 roku. ME przewidziało do zakontraktowania w aukcji ‘2017 – 26 mld zł, w tym 19 mld zł dla nowych źródeł i 7 mld zł dla źródeł istniejących (w ramach tzw. aukcji migracyjnej). Środki te miały być wydane na produkcję energii w okresie do 15 lat. Roczne wsparcie na energię z nowych OZE miało wynieść ok. 1.3 mld, a ich wkład w produkcje energii z OZE miał wynieść tylko 2,2 TWh/rok, czyli jedynie ok. 10% zobowiązania w zakresie energii elektrycznej z OZE w 2020 roku (trudniej jest  określić planowane roczne  wsparcie i ilość energii dla źródeł istniejących w aukcjach migracyjnych, ale to nie wpłynie na realizacją celu OZE).

ME planowało aukcje migracyjne na 2017 dla wszystkich źródeł, oprócz energetyki wiatrowej i fotowoltaiki. W przypadku nowych źródeł ME także nie planowało aukcji dla tych technologii, poza przeprowadzonymi  wcześniej udanymi aukcjami testowymi dla fotowoltaiki o mocach do 1 MW. Aukcje miały być też przeprowadzone na podstawie rozporządzeń w latach 2018, 2019 i 2020 roku, wiedząc że te kolejne mało wniosą w realizację celów '2020. Jak widać, zaakceptowana przez Komisje kwota 40 mld zł wsparcia, przy jej rozłożeniu na 15 lat i na kilka aukcji, nie jest wygórowana także w sensie zamawianego wolumenu energii, tym bardziej że ME wyklucza ze wsparcia technologie dające najtańszą energię, wymagające najniższej dopłaty.

W projekcie ustawy poddanej procedurze prenotyfikację była tez propozycji wprowadzenia taryf gwarantowanych (FiT) dla małych istniejących i nowych źródeł OZE o mocach do 500 kW.  Propozycja ta miała dwa mankamenty: też  nie uwzględniała źródeł wiatrowych i fotowoltaicznych, a wysokość  stawki FiT dla pozostałych technologii w całym zakresie mocy była taka sama i równała się 80% ceny referencyjnej w systemie aukcyjnym dla źródeł o mocy do 1 MW. Pojawiają się tu dwa problemy (więcej na blogu, wpisy lipcowe): a) dyskryminacji mniejszych instalacji (mikrogeneracji) w dostępie do systemu wsparcia, b) nieadekwatności metody ustalania wysokości taryfy FiT, które jednak nie są przeszkodą w notyfikacji, bo Komisja w trybie badania zasadności proponowanej przez dany kraj pomocy publicznej dopuszcza wykluczanie technologii i nie bada czy wsparcie nie jest za niskie. To rząd, a nie Komisja,  ma wiedzieć czy proponowany  instrument jest adekwatny do wyzwań.  W zupełnie innym za to trybie Komisja sprawdza czy dzięki wszystkim instrumentom kraj wypełnił zobowiązania (tu- osiągnął cele na 2020 rok) i jeżeli nie to wtedy wymierzana jest kara.

Zaproponowane tak wybiórczo i nieadekwatne (zaniżone)  taryfy FiT dla nowych małych źródeł OZE i najmniejszych  inwestorów są całkowicie niezrozumiałe w kontekście polityki obecnego rządu. Nie chodzi tylko o to, że będzie brakować energii do wypełnienia celu ‘2020, a małe instalacje buduje się stosunkowo szybko i mogłyby sporo wnieść. Na wiosnę br. autor niniejszego artykułu przedstawił na forum Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP pakiet m.in.  pro-społecznych i pro-prosumenckich zmian w ustawie o OZE (synteza propozycji na stronie IEO), które – wypełniając zobowiązania prosumenckie z programu wyborczego PiS - mogły się stać szybką inicjatywą legislacyjną Prezydenta RP. Wówczas ME opowiadało się za powstrzymaniem szybkiej nowelizacji i argumentowało to tym, że samo chce powrócić do taryf gwarantowanych. Wówczas jednak nie mówiono, że tak wybiórczo (zakres mocy, technologie), przy tak poważnym opóźnieniu oraz  przy tak poważnym wypaczeniu samej idei tych taryf (nieopłacalność instrumentu dla nowych inwestorów).

Całokształt działań legislacyjnych w zakresie OZE świadczy o słabości państwa. „Spec” ustawa o OZE, która miała być uchwalona w 2010 roku, aby wdrożyć zobowiązanie na 2020 rok nie działa nawet pod koniec 2017 roku, czyli w dwa lata przed okresem, kiedy cały park wytwórczy OZE powinien pracować z pełną mocą aby w całym rozliczeniowym 2020 roku dostarczy wymagane wolumeny energii z OZE. Dopuszczalne cykle inwestycyjne w systemie aukcyjnym do 2-4 lata od daty wygrania aukcji. Oznacza to, że  systemem aukcyjnym i właśnie uzgodnioną z Komisja pomocą publiczna nie damy rady wypełnić nawet tej części celu, która dotyczy energii elektrycznej z OZE.

Nie jest niestety dokładnie tak jak mówi Minister Energii w komunikacie PAP  że decyzja Komisji w sprawie zatwierdzenia 40 miliardowej pomocy „otwiera możliwość racjonalnego kształtowania miksu energetycznego i wykorzystania naszego potencjału OZE” i że prowadzona  nowelizacja ustawy o OZE i rozwiązania w niej zawarte (zaakceptowane przez  Komisję) rozwiążą problem realizacji zobowiązań unijnych. Problemy wcale nie jest fetyszyzowane uzgodnienie pomocy publicznej z Komisja, problemy tkwią zupełnie gdzie indziej.

Jak to się stało, że uchwalona w lutym 2015 roku ustawa o OZE musiała czekać 3 lata na notyfikacje i w końcu uzgodniliśmy z Komisją instrument, który jest niewystarczający do zrealizowania celu? Planowana pierwotnie aukcja, która prawdopodobnie zostanie przeprowadzona w 2018 roku, to tylko połowa energii elektrycznej, której nam będzie brakować w 2020. A nie wszystkie wygrane projekty zostaną zrealizowane, a ponadto cześć nie dostarczy zakładanego wolumenu energii już w 2020 roku. Dlaczego od 2015 roku ustawa o OZE była już 3 razy nowelizowana zanim zaczęła na dobre funkcjonować jako instrument wsparcia, przy czym nowelizacje z czerwca ‘2016 jeszcze bardziej pogorszyła słabą jakość pierwotnej wersji ustawy (w zasadzie teraz poprawiana jest ówczesna nowelizacja),  a ta z lipca 2017 roku jest wręcz skandaliczna?

Czy aby nie jest prowadzona gra na zwłokę po to aby uzasadnić decyzję, że należy zdjąć kaganiec na współspalanie aby w ten sposób w trybie już notyfikowanego systemu zielonych certyfikatów lub w systemie aukcyjnym dać zarobić państwowym koncernom i instrumentami wsparcia OZE dofinansować węgiel?  To i tak problemu nie rozwiąże (współspalanie "na całość" dostarczy ledwie 5% całkowitego celu na OZE) i zniszczy park wytwórczy elektrowni węglowych (nie byłoby to "racjonalne" kształtowanie miksu paliwowego na przyszłość i na lata 2021-2030). Ale "misja zbawiciela" upoważni do monopolu i na krótko da zarobić koncernom, które potem - na naprawę i modernizację swoich staroci - wyciągną w ramach ustawy o rynku mocy środki z kieszeni odbiorców energii w formie tzw. opłaty mocowej na naszych rachunkach za prąd. Resztę dorzuci podatnik za tzw. transfer statystyczny brakującej ilości energii, więcej o tym mechanizmie w poprzednim wpisie na blogu 'Odnawialnym".

Być może gwiazdkowy prezent w postać 40 mld zł od wszystkich konsumentów energii dostali nie inwestorzy OZE, wbrew zdrowemu rozsądkowi,  tylko koncerny, na które już teraz czeka kolejna  transza w postaci  26 mld zł, też już zaakceptowanej  przez Komisje pomocy publicznej na rynek mocy.  Chcący dalej dociekać mogą zadać  pytanie o to jakie inne interesy innych grup mogły zostać  poświęcone w Brukseli  (tam też odbywa się  handel) przy staraniu się o  iluzoryczną dla OZE ale konkretną dla koncernów pomoc publiczną.

niedziela, grudnia 03, 2017

GUS potwierdza że Polska ma olbrzymi problem z OZE- należy się liczyć z kosztami

W cieniu inauguracji obchodów święta górniczego i zapowiedzi rządu o konieczności budowy nowych kopalń GUS opublikował skonsolidowane dane statystyczne o OZE na koniec 2016 roku. Wobec faktu, że wkład OZE w bilans energetyczny kraju to zaledwie 1/5 tego co wnosi węgiel oraz uwzględniając obecne „wzmożenie” mediów tematem górnictwa i zgoła innymi sprawami, opracowanie GUS może pozostać niezauważone. Byłoby to ze stratą, bo GUS zestawiając dane za 2016 rok z dotychczasowymi trendami, wskazał zagrożenia, a pośrednio potwierdził, że brak szybkich i skutecznych działań na rzecz poprawy sytuacji w branży OZE może mieć swoje negatywne następstwa związane z niewypełnieniem celów i twardych zobowiązań wobec UE w 2020 roku. Rachunek do zapłacenia za dotychczasową niefrasobliwość to kilkanaście miliardów złotych, na dzisiaj i powód do kolejnych (poza kwestią węgla) napięć w relacjach Polski i UE..

W opracowaniu GUS wrażenie robi spadek liczonego "rok do roku" udziału (nie tempa wzrost) energii z OZE w bilansie energetycznym. Jest to zjawisko niespotykane od paru dekad w skali całego globu i wymaga refleksji w szczególności  wobec członkostwa Polski w UE. Oznacza bowiem, że w tym przypadku chodzi nie tylko o różne prędkości rozwoju OZE w różnych krajach należących do Wspólnoty, ale także o diametralnie różne kierunki transformacji energetyki.Historyczne dane Eurostat mogą posłużyć do zobrazowania trendów w zużyciu węgla i energii z OZE w Polsce i w UE. 
Obraz transformacji energetycznej jest jednoznaczny. Z danych Eurostat wynika (co zapewne wkrótce potwierdzą statystyki), że  2017 lub 2018 roku po raz pierwszy więcej energii będzie produkowane z OZE niż z węgla oraz że Polska coraz bardziej odchyla się od trendów UE. I to wcale nie w wyjątkowo wysokim wykorzystaniu węgla (jak można było przypuszczać), ale w niskim wykorzystaniu OZE. W tym ostatnim przypadku trendy w Polsce i w UE  zaczęły się rozchodzić już po 2012 roku. Już wtedy widać było symptomy (dolna cześć wykresu), że Polska hamuje z OZE, ale od 2016 roku rozwieranie nożyc pomiędzy polską i unijną energetyką, jeśli chodzi o relacje pomiędzy OZE i węglem, przyśpiesza i  niesie nowe obawy.

W przytoczonym na wstępie opracowaniu GUS przedstawione są trendy w zakresie udziału energii z OZE w bilansie zużycia energii w Polsce, po naszym wejściu do UE. Wykres nie pozostawia złudzeń. Polska wyraźnie odchyla się w dół w stosunku do celu ‘2020 i dotychczasowej ścieżki rozwoju. Statystyka w tym przypadku może być zwodnicza w prostym wnioskowaniu na przyszłość  bo trendy inwestycyjne w OZE mają swoją 2-3-letnią bezwładność "statystyczną" i zazwyczaj  jest ona większa w sytuacji  podnoszenia sektora z zapaści (co Polskę czeka) niż w przypadku panicznego wycofywania aktywów (z czym obecnie mamy do czynienia i co bez zdecydowanych działań może łatwo potrwać dłużej).
Gdyby pominąć cykle inwestycyjne oraz powszechną obecnie w Polsce niechęć do podejmowania inwestycji (czego wyrazem jest ciągły spadek inwestycji w całej energetyce) i przyjąć, że zapaść ‘2016 jest tylko drobną korektą trendu, a kolejne cztery lata ułożą się w podobny wzrost sektora, to w 2020  Polska osiągnęłaby jedyne 11,7% udział energii z OZE – tabela:
Nawet te proste ekstrapolacje pokazują, że Polska nie osiągnie żadnego z założonych celów cząstkowych – indykatywnych (przyjętych w tzw.  Krajowym Planie Działań z 2010 roku) w segmentach ciepła, energii elektrycznej i biopaliw, ani też prawnie wymaganego dyrektywą łącznego celu 15%, który jest w sposób już oczywisty zagrożony. Aby unikać kar i innych retorsji Polska powinna się rozliczyć z tego zobowiązania np. w formie transferu statystycznego z krajem (krajami) UE, który swój cel OZE przekroczy. Przy obecnych trendach zabrakłoby ponad 27 TWh energii z OZE (uwzględniając zużycie wszystkich nośników zielonej energii  z OZE, które zgodnie z prognozą w 2020 roku powinno sięgać 125 TWh).

Nie wchodząc w zawiłe międzypaństwowe techniki negocjacyjne, można dla uproszczenia przyjąć że koszty transferu będą liczone po uśrednionych w UE kosztach krańcowych wytarzania biopaliw (razem z zieloną energią elektryczna w transporcie), cieple i energii elektrycznej z OZE. Przyjmując ze koszty jednostkowe wyniosą  odpowiednio 200 zł/MWh w przypadku ciepłą, 400 zł/MWh w przypadku energii eklektycznej i 600 zł/MWh w przypadku biopaliw, łączne  koszty transferu wyniosłyby ok. 12,5 mld zł (kwota do zapłacenia najpóźniej w 2020 roku lub kwota wyższa do zapłacenia rok później w formie kary „traktatowej”). Ale gdyby uwzględnić, że tempo rozwoju OZE będzie nie tylko prostą ekstrapolacją z lat 2012-2015 (czyli jeszcze nie najgorszych), ale pozostanie na poziomie zbliżonym do  „chudych” dla OZE lat 2015-2016, to wtedy w 2020 roku Polska osiągnęłaby zaledwie 10% udział energii z OZE w zużyciu energii finalnej brutto (tak zdefiniowany jest nasz cel i zobowiązanie zarazem), a łączne koszy niezbędnego transferu wyniosłyby 17,5 mld zł. Szacunki te nie są zakasujące, nawet jeżeli sytuacja taka była do przywidzenia już rok temu – m.in.  wpis na blogu „Odnawialnym”, ale teraz uzyskała oficjalne potwierdzenie w danych historycznych GUS, uzupełnionych o kalkulacje wykonane zgodnie z dyrektywą 2009/28/WE oraz z odpowiednim rozporządzeniem o Eurostat.
 
Można się zastanawiać dlaczego tego typu ostrzeżenia nie robią na decydentach wrażenia, tym bardziej, że niestety obserwując sytuację w branży OZE można sobie wyobrazić jeszcze gorsze scenariusze. Warto też zauważyć, że rośnie, w stosunku do założeń z 2010 roku, zużycie energii finalnej brutto w Polsce, czyli mianownik służący do obliczania ilości energii składającej się na 15% cel, który w 2020 może znacznie przekroczyć zakładane 805 TWh. Dotychczas,w latach 2012-2016  zużycie energii było wyższe od 2% do 12% w stosunku do pierwotnie zakładanego, czyli pomimo deklaracji nie realizujemy dyrektywy o efektywności energetycznej. Każdy wzrost zapotrzebowania na energię zwiększa wymagany wysiłek w zakresie realizacji określonych udziałów energii z  OZE.

Okazuje się, że w ocenie skutków kilkuletnich zaniedbań decydujące są koszty realizacji obowiązkowego 10% sub-celu w zakresie biopaliw. Problem z biopaliwami w Polsce pogłębiła dyrektywa 2015/1513/WE z  9 września 2015 r.,  zmieniająca dyrektywę 28/WE z 2009 o promocji OZE, która ograniczyła możliwość stosowania biopaliw I generacji do maksimum 7% i (poza promocją biopaliw II generacji  z surowców niespożywczych) dodatkowo podniosła  przeliczniki służące rozliczeniu zobowiązań OZE w przypadku napędów zasilanych energią elektryczną z OZE (przeliczniki te na każdą MWh są 2,5-5 razy wyższe niż w przypadku biopaliw). Dyrektywa zobowiązała państwa członkowskie do transpozycji ww. przepisów najpóźniej do 10 września br. Opóźnienia w implementacji także tych przepisów w Polsce (prace rządu nad nowelizacją ustawy  o promocji biopaliw zakończono w połowie  listopada i przepisy najwcześniej wejdą w życie 1 stycznia 2018 r.*) powodują, że inwestorzy nie mogli inwestować w  produkcję biopaliw II generacji. Polska w tym newralgicznym – jak się okazuje -  obszarze może już tylko albo przygotować się na masowy import drogich biopaliw o obowiązkowo niższym od przyszłego roku śladzie węglowym – co odczują kierowcy, albo już teraz zacząć negocjacje w sprawie generalnych transferów statystycznych, uwzględniając także szczególnie niekorzystną sytuacje na rynku biopaliw. W tym przypadku, niezależnie od wyników ew. rozmów międzyrządowych  koszty braku wymaganych ilości biopaliw oraz ciepła i energii elektrycznej z OZE będą musieli ponieść podatnicy, co będzie też politycznie niezwykle trudne.

Realizacja celów w zakres OZE, unikanie strat i dyskontowanie korzyści z tytułu rozwoju OZE to problemy niezwykle złożone i wymagające kompleksowego i długoterminowego przewidywania oraz odpowiedzialności. Nie zdążymy zmienić floty transportowej na elektryczną w tak krótkim czasie (w szczególności nie wykonamy tego bazując na drożejącej energii z węgla) i nie podniesiemy wymaganych wskaźników w transporcie bez zmiany na zdecydowanie bardziej zielonej struktury paliwowej w elektroenergetyce. 

Najgorszym rozwiązaniem byłyby zbagatelizowanie opracowania GUS lub całkowicie złudna próba ominięcia problemu poprzez np. powrót do współspalania czy inne miraże. Współspalanie prowadzone na krawędzi technicznych możliwości  bloków węglowych  i tak nie wniesie więcej niż 0,5% z wymaganego 15% celu, a prowadziłoby do niszczenia majątku  wytwórczego w elektroenergetyce oraz  niszczenia branży  drzewnej (lider eksportu krajowego) i szans na modernizację ciepłowniczej poprzez windowanie cen biomasy energetycznej.

Skierowanie biomasy do sektora ciepłownictwa systemowego da znacznie większe efekty w realizacji zobowiązań w zakresie OZE niż do elektroenergetyki. Jeszcze lepszym rozwiązaniem, sprawdzonym w UE dla ciepłownictwa,  byłoby wykorzystanie  energii słonecznej z magazynami sezonowymi ciepła oraz opcją „wind power to heat” (jest to w Danii, Szwecji, Niemczech i Austrii jedno z najbardziej ekonomicznie opłacalnych rozwiązań - zainteresowanych odsyłam do prezentacji ostatniej konferencji Form Energii). Zielony miks elektroenergetyczny jest kluczem do modernizacji zarówno elektromobilności jak i ciepłownictwa. Można go już obecnie rozwijać w oparciu o  stosunkowo szybko realizowalne - także w systemach aukcyjnych - projekty fotowoltaicznie i gotowe projekty wiatrowe (zwłaszcza te mające pozwolenia budowlane, które uciekły spod toporu ustawy "antywiatrakowej") o obecnie już najniższych kosztach wytwarzania energii. Jest to też czas na powrót do promowanej w programie partii rządzącej - do tej pory jedynie werbalnie- energetyki prosumenckiej, gdzie okresy realizacji inwestycji są najkrótsze (pół roku) i co gwarantuje dostawę energii do rozliczenia w 2020 roku oraz umożliwia zaangażowanie zasobów i aktywności obywateli w inne obszary niż jedynie konsumpcja. Ale tego nie da się zrobić bez powrotu do taryf gwarantowanych  dla mikroźródeł.

Po co płacić miliardy  innym krajom UE jak można samemu środki tego samego rzędu dobrze zainwestować i korzystać także po 2020 roku?  Jest to ostatni moment na podjęcie działań, a najgorszy na ich dalsze odkładanie i tracenie czasu na udowadnianie że Król nie jest nagi. Król niestety jest już nagi i trzeba go jak najszybciej odziać.

*(4-12-2017) w dniu  28 listopada br. uchwalona przez Sejm nowelizację ustawy o biokomponentach i biopaliwach ciekłych przekazana została do Senatu (patrz proces legislacyjny)

niedziela, listopada 12, 2017

Kto będzie winny fiasku krajowej polityki klimatyczno-energetycznej?


Portal Biznes Alert po ostatnim fiasku unijnej batalii parlamentarnej w sprawie reformy europejskiego systemu handlu emisjami napisał: „Polska ponosi kolejne porażki negocjacyjne (…)  odnośnie reformy  ETS (…)”. Redaktor prowadzący zapytał czy konsekwencją będzie zmiana w ministerstwie środowiska.
 
Porażka w głosowaniu w Parlamencie Europejskim polega na tym, że wyłącznie Bułgaria i Rumunia dostały prawo do uzyskania dodatkowych uprawnienia do emisji i będą mogły je wykorzystać inwestycjach w węglowe systemu ciepłownicze, o ile dodatkowe emisje mają zostać zrównoważone analogicznymi inwestycjami w OZE (na zasadzie offset).
Dobrze, że przychodzi refleksja i czas rozliczenia, które bez wątpienia powinno dotyczyć także Ministerstwa Środowiska (MŚ). Ale strategia negocjacyjna polskiego rządu została ustalona (dla porządku można przytoczyć wcześniejsza tezę BA) we współpracy z Polskim Komitetem Energii Elektrycznej (PKEE), zrzeszającym firmy podlegające Ministrowi Energii (ME), który od początku funkcjonowania resortu zabiegał o środki na dalsze inwestycje w węgiel i o środki z tzw. Funduszu Modernizacyjnego.

Wypada najpierw zadać pytanie jakie cele postawione były polskim negocjatorom? Czy  były one realne?. W ślad za tym wypada zadać pytanie, skąd się bierze ogólna niespójność w polityce klimatycznej i czy aby na pewno w tej akurat sprawie odpowiedzialność jest wyłącznie po stronie MŚ? O ile na poziomie rządu nie kwestionuje się roli MŚ (i MSZ) w sprawach związanych z konwencją klimatyczną, o tyle w sprawach związanych z Pakietem klimatycznym UE (2014)  i Pakietem zimowym (2016) to ME  formułuje nie zawsze realistyczne cele polityczne, których realizacją obciąża MS, MŚ ,MR, MRiRW itd., które to resorty  poza dbaniem o rozwój gospodarczy, w tym odpowiednią stopę inwestycji (która jest dramatycznie niska w energetyce),  wydatkowanie funduszy UE w części klimatycznej (niemal 20% całości funduszy unijnych 2014-2020) czy wsparcie dla polityki rolnej.
 
Nierealistyczne cele, obciążające w ramach negocjacji z UE cały rząd (wszak powszechnie obowiązuje zasada „coś za coś”, na czym traci m.in. rolnictwo jako dotychczasowy beneficjent środków UE, partycypacja polski w przyszłym budżecie UE, znaczenie polski na arenie międzynarodowej itd.),  stały m.in. za ustawą o rynku mocy (uRM) i forsowaniem przepisów które miały pozwolić na wspieranie (tu ze środków krajowych - konsumentów energii) inwestycji w elektrownie węglowe, pomimo, że te emitują więcej niż 450-550 g CO2/kWh, czego domaga się UE. Skończyło się fiaskiem podobnie jak w przypadku reformy ETS. W tym przypadku jednak ME przynajmniej uczciwie poinformowało o problemach.  Po dwóch latach prac rządowych nad uRM,  w dniu pierwszego czytania projektu w Sejmie, Minister Tchórzewski poinformował, że „pod naciskiem” Komisji Europejskiej konieczne jest wprowadzenie zmian w projekcie. I tak się stało, na stronie RCL pojawiła się  autopoprawka, która przynajmniej częściowo dostosowuje cele do realiów unijnych.
 
Największa niepewność dotyczy kolejnych nowelizacji i wdrażania ustawy o OZE (uOZE). ME zapowiadało, że we wrześniu zostanie ona uchwalona i na tej podstawie m.in. zostaną jeszcze w br. roku przeprowadzone aukcje, które będą służyły wytworzeniu zielonej energii potrzebnej do wypełnienia zobowiązań Polski w 2020 roku w zakresie udziału energii z OZE w końcowym zużyciu energii. W systemie aukcyjnym obowiązują obecnie 2-4 letnie okresy na realizację inwestycji, a niestety, gdyby ktoś nie zauważył, mamy obecnie koniec roku 2017. Również niestety ME nie może uzgodnić  z KE zarówno wprowadzonych przez siebie zmian w uOZE w czerwcu 2016 roku jak i obecnych propozycji i proces legislacyjny utknął w martwym punkcie. Rada Ministrów (RM) i Prezes URE musieli odwołać rozporządzenia i ogłoszenia o aukcjach (a nawet wyniki już przeprowadzonych aukcji).  Nie dotrzymywane są terminy ustawowe wydawania kolejnych rozporządzeń RM do uOZE. Z kolei brawurowa nowelizacja uOZE z lipca br. naraża Polskę na niekorzystne wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE, inwestorów na niepewność, skarb państwa na arbitraże, a podatników na koszty.

Ww. przykłady pokazują, że w polityce energetycznej  nie można dalej lekceważyć polityki klimatycznej UE, a szukanie kozła ofiarnego w postaci MŚ jako jednoosobowo winnego  porażkom nic nie da, bo problemy mają charakter strukturalny. Dotyczą kilku ministerstw, a nawet wyżej (koordynacja) i nie obędzie się bez włączenia Premiera. W okresie negocjowania pierwszego pakietu klimatyczno-energetycznego UE w latach 2008-2009 premier Tusk narzekał, że nie może rządzić krajem poświęcając  80% czasu polityce klimatycznej. Niestety, takie są koszty krótkowzroczności i niewiedzy, a w efekcie chodzenia pod prąd idących w kierunku dekarbonizacji UE i światowych potęg. I zawsze warto zadawać sobie pytanie czy warto (z perspektywy całego kraju, a nie tylko elektrowni węglowych) tak zażarcie  negocjować i jakim  kosztem to czynimy. Wszak w 2008 roku odtrąbiliśmy sukces negocjacyjny w Brukseli po pierwszej reformie ETS (były nagrody dla ministrów za ich spryt!), a w efekcie zaniechań po "sukcesie", po dekadzie znaleźliśmy się (nie tylko elektroenergetyka, ale teraz też ciepłownictwo) w znacznie  gorszej sytuacji. Nierealne cele, zbyt szerokie rozejście się unijnej i krajowej polityki energetycznej pogłębia niepewność inwestycyjną, ryzyka i koszty kapitału, a to już samo w sobie podnosi ceny energii i z czasem uczyni krajową energetykę niekonkurencyjną.

Zacząć wypada nie tyle od MŚ, ale od przeglądu kompetencji nowego tworu na RM jakim jest ME, jego relacji z MŚ i MR i całej ustawy kompetencyjnej. W ambitnych zamysłach ME początkowo (2015) miało wchłonąć i cześć kompetencje MR i MŚ- tu właśnie w zakresie ETS i nadzoru nad KOBiZE. Do tego trzeba mieć jednak olbrzymie zaplecze profesjonalne, a przy okazji warto zwracać uwagę na groźbę partykularyzmu i koszty energii dla jej odbiorców. W sytuacji gdy ME odpowiada za działy energia i gospodarka złożami kopalin (będąc w swojej misji zasadniczo ministerstwem ds węgla i rozbudowując funkcję ministerstwa ds atomu) trudno sobie wyrazić, że będzie skutecznie dbało o niskie koszty energii. Obawy tego typu zgłaszane były na blogu „Odnawialnym” jeszcze zanim ME zostało powołane: „Ministerstwo ds. energetyki  w strukturze rządu to bardziej wschodnia koncepcja niż zachodnia. Ministerstwo ds. energetyki jest np. w Rosji, na Białorusi, było też w PRL (jako ministerstwo ds. energetyki i górnictwa lub energetyki i energii atomowej...) i  w Chinach)”. 

Także znacznie wcześniej formułowane były ostrzeżenia w sprawie trudności w koordynacji polityki klimatycznej w wyniku powołania ME. Wystarczy nawiązać do tekstu  pisanego przed COP21 wskazującego na konieczność współpracy MŚ, ME i MR,  wraz z propozycją, aby w tym obszarze zwiększyć kompetencje MR, bo tu chodzi o całą gospodarkę, a nie o "socjotechnikę i marketing polityczny”.

Problemem nie jest jednak tylko „parcie na szkło” poszczególnych ministerstw (choć to nie pomaga), ale stworzonym powołaniem ME i systemowo nierozwiązany problem strukturalny o olbrzymich konsekwencjach dla dalszego rozwoju kraju. Pytanie kto jest tu winny nie jest kluczowe i nie jest wcale takie oczywiste. Ważniejsze jest pytanie o ew. konsekwencje (jest już wystarczająco dużo przesłanek aby takie obawy formułować) klinczu w krajowej polityce rozwoju. Skutkiem nierozwiązania opisanego problemu może być nieoptymalny dla Polski wybór kierunku i tempa transformacji energetycznej i kształtu miksu energetycznego. Opóźnienia narastają, a przestrzeń do decyzji niebezpiecznie się zawęża.

niedziela, października 29, 2017

Za mało innowacji w energetyce

Prof. Władysław Mielczarski w artykule „Za mało innowacyjności w innowacjach” (CIRE, 26.10.2017r)  stwierdził, że w Polsce słowo "innowacyjność" jest odmieniane z innymi nic nie znaczącymi terminami, jak "Gospodarka 4.0" czy "klastry energii", gdy tymczasem służy ono do przykrywania działalności pozornej.

Profesor Mielczarski podał przykłady z obszaru energetyki. A) firmy energetyczne: tworzą specjalne centra innowacyjności, gdzie działalność mają rozpoczynać start-up-y, wśród których 99% nowych pomysłów, to pomysły często hochsztaplerskie; B) moda koncernów na e-mobility: w USA nikt nie dołożyłby centa do firmy, która obiecuje produkcję 1 mln samochodów elektrycznych mając kilka milionów złotych i od roku zajmującej się zabawnymi konkursami na rysunki samochodów. Mielczarski stawia dwie tezy: 1) państwowe firmy energetyczne typu Tauron są tak zajęte „wspieraniem innowacyjności”, że nie mają czasu zapytać: „A po co?” 2)  w  ośrodkach promocji innowacji nie ma ekspertów, którzy w początkowej fazie mogliby wykrywać typowe humbugi i je odrzucać. 

Śmiały tekst prof. Mielczarskiego, wskazując na potrzebę lepszej selekcji projektów aspirujących do „innowacyjnych”, spotkał się dobrym przyjęciem wśród komentatorów, którzy problem rozwiązaliby centralizując fundusze na innowacje, wprowadzając jednocześnie profesjonalne zarządzanie redystrybucją takiego „Funduszu” np. poprzez udział w ewaluacji profesjonalistów: naukowców, praktyków, finansistów. Czyli sprawa innowacyjności, w szczególności w energetyce, sprowadziła się do redystrybucji funduszy publicznych na B+R, których i tak stosunkowo dużo wydajemy. Choć problem poruszony przez prof. Mielczarskiego faktycznie istnieje, to jego źródła sięgają znacznie głębiej. Z pewnością  wcale nie jest prostym to, aby bezstronnych ekspertów o odpowiedniej do skali problemu wiedzy (o takich upomina się prof. Mielczarski) znaleźć i im zapłacić tyle, aby chętnie angażowali się w ewaluacje czasami „odlotowych” a czasami „sprytnych” (koniunkturalnych) pomysłów. W zasadzie warunki te mogliby najlepiej spełnić zagraniczni ewaluatorzy, ale koszty tłumaczeń i ich koszty własne to nie jedyna przeszkoda.  Coraz mniej jest bowiem takich zagranicznych ekspertów naukowych, którzy mają kompetencje w energetycznych technologiach schyłkowych, w czym Polska celuje.

Przede wszystkim chodzi jednak o zbyt niski w Polsce udział wydatków własnych firm na B+R, zbyt mała rola MŚP,  a nade wszystko o koncentrację na nietrakcyjnych globalnie obszarach badawczych i braku wdrożeń nawet w kraju. Chodzi zapewne po części i o niesprzyjającą "prawdziwym" innowatorom politykę energetyczną i o priorytety badawcze w energetyce (pochodna polityki resortowej), i o szersze problemu strukturalne i instytucjonalne.

Obiektywnej informacji o innowacyjności Polski i konkurencyjności polskiego sektora B+R  w tym w energetyce dostarczają Europejski Ranking Innowacyjności (ang. EIS) oraz rola Polski w europejskich ramowych programach badawczych – obecnie (w latach 2014-2020)  program Horyzont 2020 (H2020).  

EIS jest rankingiem zaprojektowanym przez KE w celu monitorowania i realizacji Strategii Lizbońskiej. Badane wskaźniki dotyczą m.in. takich zagadnień jak zasoby ludzkie dla nauki i techniki, edukacja, patenty, nakłady na działalność innowacyjną i efekty tej działalności mierzone wartością sprzedaży wyrobów nowych i zmodernizowanych. Wyniki (indeks) za lata 2010-2015 w zakresie krajowych systemów innowacji obrazuje poniższy wykres

Wykres jest przygnębiający. Polska jest w ogonie, pomimo tego, że w tym okresie byliśmy największym z biorców dotacji unijnych (tych dzielonych w kraju) także na innowacje.  Są też dostępne dane na 2016 rok, gdzie zdecydowanie najgorzej wypadamy (i konsekwentnie spadamy) w działalności innowacyjnej w sektorze MŚP (liderem w tej konkurencji są oczywiście Niemcy). Jest to o tyle ważne, zwłaszcza w energetyce, że duże (tzw. „zasiedziałe”) firmy energetyczne nie mają modeli biznesowych  nastawionych na innowacje, ale na utrzymanie masowego klienta lub efekt skali i w takich firmach innowacje są kanibalizowane przez bieżący interes sprzedażowy.  Niestety, nie jest trudno sobie wyobrazić, że w kolejnych latach obszar energetyka, pomimo angażowania olbrzymich krajowych (zarządzanych przez krajowe instytucje)  środków publicznych, ten właśnie, uznany politycznie za „strategiczny” obszar będzie ciągnął polskie wskaźniki innowacji w dół. Niestety potwierdzają się pewne obawy o innowacyjność w centralizowanej energetyce wyrażone na blogu "Odnawialnym" już w momencie powoływania Ministerstwa Energii (wbrew zapowiedziom... innowacje nie powstają w tradycyjnych spółkach energetycznych, ale w MŚP nastawionych na niszowe i przełomowe technologie) .

Jeszcze większy problem Polska ma z konkurencyjności w innowacjach mierzona skalą  pozyskiwanie środków z konkurencyjnych konkurach na projektu badawcze w ramach H2020 publikowanych przez KE i analizowanych w Polsce przez KPK.  KPK przygotował zestawienie podsumowujące naszą pozycję w konkurencji ubiegania się o unijne środki na B+R za 2016 rok (po 358 konkursach)-  tabela poniżej. 
Najgorzej wypadamy w pozyskiwaniu dofinansowania w konkursach na projekty badawcze we wskaźnikach liczonych na PKB, wydatki przedsiębiorstw (BERD) i na badacza. W bazie eCORDA  KE są dostępne wyniki na półmetku programu H2020 (czerwiec ‘2017), z budżetem 80 mld Euro, w czego ok. 20%  (ok. 15 mld Euro) na szeroko rozumiane badania w  energetyce (takie priorytety jak: clean energy, green transport, climate, resource efficiency, Euroatom, etc.). Na półmetku H2020 w obszarze energetyki Polska pozyskała zaledwie ... 60 mln Euro, w zasadzie wielkość jednego unijnego projektu badawczego w energetyce (w tym obszarze w UE skierowano do finansowania 17 tys. projektów).   Wobec rozejścia się krajowych i unijnych priorytetów w energetyce oraz priorytetach badawczych w tym obszarze, także i tu trudno oczekiwać poprawy. Perspektywa międzynarodowa jednak bardziej niż krajowa pokazuje co się dzieje w innowacjach, ale też po części jest odbiciem tego co się dzieje w polskiej energetyce.

Jeśli chodzi o krajowe finansowanie B+R, to nie wszystko wygląda tak źle jak opisał prof. Mielczarski, bo największa instytucja finansująca NCBiR podejmuje w obszarze nauki pewne działania ratunkowe, które marnowane są nie tyle brakiem ewaluatorów ile przyszłościowego rynku w energetyce, który nie chłonie nawet drobnych  innowacji rozwijanych przez MŚP, które wpisywałyby się trendy światowe.  Dobrym przykładem takiego pozytywnego myślenia jest dedykowany dla MŚP program NCBiR  „szybka ścieżka” (MŚP decydują o zatrudnieniu jednostek badawczych),  ale w energetyce trafia on na rynek wybitnie nienowoczesny (brak smart grid, OZE, impulsów cenowych na rynku energii do magazynowania energii i jej oszczędzania, czy otoczenia rynkowego dla  e-mobility itp.) i niepewność potęgowaną przez ciągle mało klarowaną politykę i niestabilne prawo (zwłaszcza w obszarze OZE gdzie prawo tłamsi nowoczesne technologie). 

Trudno jednak się nie zgodzić gdy prof. Mielczarski (w sposób nieco kpiarski?)  przedstawia polskie ambicje w zakresie zgazowania węgla, pisząc, że „ostatnio taką instalację ze stratą 4 mld USD zamknięto w USA z komentarzem, że gdyby nawet węgiel był za darmo, a nie jest, to i tak nie opłaca się jego zgazowanie”. Do takich wniosków doprowadził już wcześniej kosztujący niemalże 400 mln zł program strategiczny „Zaawansowane technologie pozyskiwania energii”. 

Ale tym bardziej warto zapytać, czy w tym kontekście jest uzasadnienie dla nowego programu „Bloki 200+”, którego celem ma być „dostosowanie polskich bloków energetycznych (starych bloków węglowych) do nowych wyzwań”, a „najlepsze projekty mogą otrzymać nawet ok. 90 mln zł". Jakich  światowych innowacji możemy się w tak trywialnym obszarze za tak duże pieniądze spodziewać? Czy to nie jest aby próba wykorzystana środków publicznych na badania na które zdaniem prof. Mielczarskiego nas nie stać (dodam, że w przypadku firm nie poddających restrykcyjnym ograniczeniom wydatkowym  jeśli chodzi o unijne zasady pomocy publicznej), na bezpośrednie dofinansowanie działań, które w ramach wsparcia takimi kosztowanymi instrumentami jak KDT czy planowany rynek mocy, powinny być sfinansowane już dawno przez koncerny energetyczne? Tu gdzie chodzi o pozyskanie dla koncernów energetycznych, dzięki programom badawczym, miliardów stosunkowo słabo kontrolowanych środków na mało ambitne B+R, chętnych do ewaluacji „prawdziwie” kosztownych  (i w tym sensie nie pozornych)  projektów badawczych nie zabraknie.

Jednak wpuszczanie „w kanał” i zaangażowanie na lata w tak nieperspektywiczne obszary polskich badaczy (długoterminowo marnowanie skromnego potencjału badawczego) pogorszy jeszcze bardziej światową pozycję i stan polskiej innowacyjności w energetyce, i postulowana poprawa sposobu ewaluacji wniosków, zwłaszcza do tak pomyślanego  programu, niewiele pomoże, bo zasadniczy problem tkwi w zupełnie innym miejscu.

niedziela, października 01, 2017

Czy leci z nami pilot – chwiejne rządowe ramy rozwoju energetyki odnawialnej

28-go września Urząd Regulacji Energetyki przeprowadził 3-cią w tym roku aukcję „migracyjną” z systemu zielonych certyfikatów  do systemu aukcyjnego dla istniejących małych elektrowni na biomasę i na biogaz. Następnego dnia poinformował o odwołaniu kolejnych, już ogłoszonych,  trzech kolejnych aukcji, m.in. dla nowych biogazowni rolniczych i dużych elektrowni na biomasę. Jako powód Urząd podał opublikowanie w dniu 29 września w Dzienniku Ustaw (co było całkowitym zaskoczenie dla większości uczestników rynku) rozporządzeń Rady Ministrów zmieniających poprzednie rozporządzenia w sprawie tegorocznych planów na aukcje. W zasadzie odwołano wszystkie tegoroczne aukcje, także te jeszcze nieogłoszone np. na energię z dużych elektrowni wiatrowych i systemów fotowoltaicznych.

Skąd zaskoczenie? Minister Energii przekonał  Panią Premier do  pominięcia w procesie legislacyjnym oceny skutków regulacji oraz konsultacji społecznych i uzgodnień międzyresortowych. Dotychczas „powielaczowa” procedura tworzenia prawa była zmorą uchwalonych w tym trybie niedopracowanych i często nieodpowiedzialnych projektów poselskich, w tym  trzech (uznawanych oficjalnie za poselskie) nowelizacji ustawy o OZE.

Niedostosowana do polskich uwarunkowań (pisał o tym Blog Odnawialny) i słusznie krytykowana (m.in.przez IEO) już na etapie projektu ustawa o OZE wraz z niesławnymi próbami jej nowelizacji już w 2015 roku , popsuta jeszcze gorszej jakości nowelizacją z czerwca 2016 roku i ostatnia - wręcz skandaliczna - zwaną „Lex Energa” nowelizacja z lipca 2017 roku, czy jedynie pozornie poprawiający ostatnie błędy (ale tworzący nowe obszary wątpliwości obecny rządowy projekt nowelizacji ustawy o OZE- też z zaskakującymi i ryzykowanymi przepisami) spowodowały  inflację prawa zielonej energii. Dokonane nagle, obecne nowelizacje wysokiej rangi rozporządzeń Rady Ministrów, są próbą poprawienia błędnych przepisów wydanych zaledwie kilka-kilkanaście miesięcy temu. Wydaje się, że odwołanie tegorocznych aukcji na OZE to nie tylko drobny wypadek przy pracy, ale symptom o wiele poważniejszych problemów mających źródło w tworzeniu prawa i nieprzejrzystej polityce. Tak tworzone prawo, zwane w tzw. epoce minionej „prawem powielaczowym” osłabia niestety zaufanie obywateli, prosumentów, inwestorów i rynków do rządu, naraża energetykę na koszty, a całą gospodarkę na straty.

Nie jest też prawdą, że złe prawo i jego dewaluacja to wina biurokracji UE. Jest wręcz odwrotnie;  to prawo krajowe i próba omijania prawa UE oraz niezrozumiale koncepcje regulacyjne dotyczące np. klastrów, biomasy lokalnej, dziwnych nazw koszyków aukcyjnych, form wsparcia dla biogazu, sposobu obliczania pomocy publicznej  czy dyskryminacja  energetyki wiatrowej i słonecznej są źródłem złego prawa i niekończących się problemów z notyfikacją krajowych przepisów  przez Komisje Europejską. Problem braku notyfikacji jest znany od 2016 roku, o czym informował Sejm sam Minister Energii, ale ciągle był bagatelizowany z punktu widzenia bezpieczeństwa inwestycyjnego (ryzyka zwrotu pomocy publicznej). Ministerstwa Energii przerywając proces notyfikacji ustawy o OZE z 2015 roku, przeprowadzając rękoma posłów niezrozumiałą  nowelizację w 2016 roku (tak jak i ostatnią z 2017 roku) nie daje Komisji szans na notyfikacje przepisów, które faktycznie mają wdrażać dyrektywą o promocji OZE z … 2009 roku, a inwestorom nie zapewnia choćby minimum bezpieczeństwa prawnego.

Czy ktoś jeszcze pamięta jaki jest cel ustawy o OZE i że coraz mniej jest czasu na korekty i na realizację zobowiązań unijnych na 2020 rok? Nie można już realizować inwestycji w prostym, otwartym dla wszystkich inwestorów systemie zielonych certyfikatów (te możliwości zniosła ustawa o OZE już w 2015 roku, a wcześniejsze inwestycje w tym systemie dobiła nowelizacja z lipca br.), czy w opłacalnych inwestycjach prosumenckich (te zniosła nowelizacja ustawy z grudnia 2016 roku). Obecnie podważone zostały  podstawy prawne już przeprowadzonych (ryzyko podważenia legalności tegorocznych aukcji z powodu braku notyfikacji) i niepewność nowych aukcji, czyli jedynego nowego systemu wsparcia OZE, na który można jeszcze było liczyć. Nie dość bowiem że nie wiadomo czy i kiedy aukcje będą ogłoszone to jeszcze okazuje się, że w każdej chwili mogą być niepostrzeżenie odwołane.

Czy w takich chwiejących warunkach inwestorzy zechcą ponosić potężne nakłady i czasami  2-3 letni wysiłek deweloperki na samo przygotowanie do aukcji na coraz bardziej pilnie państwu potrzebne ale coraz bardziej ryzykowane (i przez to też coraz bardziej kosztowne) projekty inwestycyjne? Z pewnością nie pomaga w tym to, że rząd zmienia już nie tylko przepisy poprzedniego rządu, ale  głęboko ingeruje w dopiero co przyjęte własne koncepcje i zaskakuje rynki oraz gdy nie wiadomo w jakim kierunku pójdzie kolejna nowelizacja ustawy o OZE?

Nie da się bez końca obciążać winą poprzednich rządów ani Prezesa URE, który w gąszczu sprzecznych i chwiejnych przepisów stara się je wdrażać. W ustawie o OZE jest zapisane  (art. 73.) że Prezes URE "ogłasza, organizuje i przeprowadza aukcje nie rzadziej niż raz w roku", ale jak ma to robić i kto ma ponosić ryzyko, kiedy nie wiadomo czy Komisja Europejska nie uzna (są na to silne przesłanki) już uchwalonych przepisów np. o aukcjach za niegodne z prawem?  

Zegar unijny tyka i nikt nie będzie się przejmował naszym legislacyjnym brakoróbstwem, a kraje UE czekają na łatwy zarobek, bo w końcu przyjedzie nam kupować tamże brakujące do wypełnienia zobowiązań udziały energii z OZE (już rok temu wyraźnie zeszliśmy w dół ze ścieżki prowadzącej do realizacji celu krajowego na 2020 rok- patrz analiza na Blogu Odnawialnym). Mamy też w tym zakresie opóźnienia w wydatkowaniu funduszy UE na szczeblu centralnym (POIŚ). Rada Ministrów powinna zatem z dużym wyprzedzeniem zapowiadać i zwiększać częstotliwość i wolumeny aukcji, a nie je odwlekać. Do tego zobowiązuje ją art. 74 ustawy dotyczący określania w drodze rozporządzenia kolejności przeprowadzania aukcji "biorąc pod uwagę realizacje krajowego celu w zakresie OZE”.

Wydaje się, że nadszedł czas na kompleksowy przegląd  funkcjonowania mechanizmów i instrumentów wspierających wytwarzanie energii z OZE i na odnalezienie sensu i  dawno już zagubionego spójnego systemu (kierunku) w jakim powinna w dłuższym terminie funkcjonować budowana z trudem branża OZE.  Ustawa o OZE zobowiązuje Ministra Energii (art. 217) do przestawienia Sejmowi  informacji o skutkach jej obowiązywania co 3 lata wraz z propozycjami zmian, a zwłaszcza wtedy (z tym mamy teraz do czynienia) "gdy udział energii z OZE niebezpiecznie się obniży". Ostateczny termin złożenia takiej informacji to 31 grudnia 2017 roku. Prawo powielaczowe oraz pomijające istotę problemu i  uspokajające zapowiedzi rządowe (dotychczas o charakterze publicystycznym) stanowią same w sobie przeszkodę do wyjścia z błędnego koła i opóźnień w które już za głęboko wpadliśmy.

niedziela, września 10, 2017

Czy dyskusja o energetyce bez UE, Niemiec i sektora prywatnego ma sens?

Zakończyło się Forum Ekonomiczne w Krynicy. Energetyka była jednym z ważniejszych tematów. Tradycją się stało że o energetyce na spotkaniu tej rangi rozmawiają  przedstawiciele resortu energii i spółek energetycznych, narzekając zgodnie na UE i kreśląc plany inwestycyjne. Tym razem rząd i spółki skarbu państwa wysyłali sygnały o gotowości do zmian w obecnie prowadzonej polityce energetycznej. Czy jednak nie za głęboko ugrzęźliśmy w koleinach prowadzących w zgoła innym kierunku niż idzie UE? Droga do realnej zmiany dotychczasowej narracji i polityki nie jest już obecnie ani prosta ani oczywista.

Minister Energii zapowiedział, że Elektrownia Ostrołęka będzie ostatnią nową elektrownią węglową w Polsce i że powstaną 4,5 GW w nowych blokach elektrowni jądrowych.  Wiceminister energii zapewniał że atom znajdzie środki (75 mld zł), a model finansowy wykorzystujący środki krajowe „będzie zaskakujący”. PGE poinformowała o porzuceniu pomysłu budowana w Elektrowni Dolna Odra nowego bloku węglowego i budowie blogu gazowego. Prezes PGNiG zapowiedział, że dzięki inwestycjom w dostawy gazu i faktowi, ze gaz w UE jest tani, po 2022 roku możemy całkowicie zrezygnować z odbierania rosyjskiego gazu. Podczas Forum największy inwestor na świecie w zielona energetykę - Europejski Bank Inwestycyjny (EBI) udzielił kredytów w wysokości prawie 1 mld euro na strategiczne inwestycje w sektorze energetyki i w sektorze naukowo-badawczym oraz przeznaczył dla Grupy Energa 250 mln euro na modernizację i rozbudowę sieci dystrybucji energii elektrycznej w północnej i środkowej Polsce. Suma tych informacji sprowokowała red. Jakubika z portalu Biznes Alert (BA) do postawienia tezy o dokonanym w Krynicy zwrocie w polityce energetycznej Polski. Choć dewaluacja haseł politycznych i wiarygodności zapowiedzi w energetyce postępuje to faktycznie w komunikatach widać chęć wycofania się z dotychczasowej twardej węglowej narracji. Ale jednocześnie brakuje jaśniejszej wizji co dalej, tym bardziej, że wyartykułowana opcja gazowa (niestety kosztowna) na bazie uniezależnienia się od Rosji może spotkać się po 2020 roku nieoczekiwanie z niską ceną gazu z Rosji. Tak naprawdę Polska może w pełni kontrolować tylko ceny energii z OZE.

Wśród przedstawicieli  rządu i spółek toczyła się też równoległa dyskusja o elektromobilności, innowacyjności, start-upach (zasadniczo bez udziału start-upów) ale bez wchodzenia w kluczowe kwestie konieczności zmiany krajowego struktury miksu energetycznego. Samo mówione o innowacyjność w państwowych koncernach węglowych to taki sam oksymoron, takie jak „żywy trupy” czy „pracowite lenistwo” (może te kąśliwe przykłady w odniesieniu do spółek, nie są w tym przypadku całkiem abstrakcyjnymi?). Modele biznesowe monopoli energetycznych nastawione są bowiem na walkę o regulacje chroniące tradycyjne zasoby wytwórcze (w Polsce regulacje tworzone są przez właściciela monopoli), utrzymanie masowego klienta i lub „efekt skali” w infrastrukturze dystrybucji energii.

Jedyną w relacjach BA z Krynicy spółką, która dostrzegła przyszłą rolę OZE były Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE) - firma na wskroś państwowa  która w swojej strategii wprowadziła pewne możliwości w tym zakresie jaki i dostrzegła ograniczenia i zagrożenia obecnej (dotychczasowej) polityki. Dyrektor Andrzej Kaczmarek zarządzający Centralną Jednostką Inwestycyjną PSE wyraził nadzieję, że w końcu prosumenci okażą się policzalnym zjawiskiem i że trzeba zadać sobie pytanie czy przyszłym pokoleniom pozostawimy dotychczasową (niepasującą do OZE, systemów rozproszonych i elektromobilności) infrastrukturę wytwórczą i dystrybucyjną (idą na nią olbrzymie środki UE, pod hasłem nowych przyłączeń OZE do sieci, choć faktycznie pod dystrybucje energii z centralnej elektrowni – przy. aut.) jako koszty osierocone.  Dyrektor Kaczmarek bodajże jako jedyny panelista zwrócił też uwagę że innowacje w spółkach skarbu państwa, to co najmniej duże wyzwanie z uwagi awersję managerów tych właśnie spółek do ryzyka i niewielkie szanse na sukces.

Pytanie o koszty osierocone jako skutki z nietrafionych decyzji spółek, wymuszanych przez polityków jest jak najbardziej zasadne, bo politycy nie płacą sami za przyszłe straty. To firmy (ich udziałowcy) mogą zapłacić w odpisach, a odbiorcy  energii w taryfach. Uczestnicy debat z Europy Środkowo-Wschodniej pokazali, że u nich zwrot już się dokonał i choć nie jest jeszcze widoczny zwrot ku OZE, to wiadomo gdzie idą. Przynajmniej starają się poruszać w ramach polityki UE i wskazują na znacznie większą role sektora prywatnego.  Wiceminister przemysłu Czech, Lenka Kovacovska mówiła o tym, że wszelkie dyrektywy z Brukseli muszą być uzasadnione rynkowo. – Nasz rząd, mówiła mister (można dyskutować czy tak jest w istocie) nie posiada spółek (państwowych), więc patrzy zgodnie z ich perspektywą. Wy (Polska) macie całkiem inny rynek i inne podmioty - dodała.

Czechy mają tak jak Niemcy, regulacyjne i rynkowe, a nie „właścielskie” podejście do energetyki i w obecnych czasach decentralizacji i rewolucji technologicznie w energetyce jest to jedyne rozsądne podejście. Przedstawiciel czeskiego regulatora mówił wprost że Czechy będą szykować się na nowy model energetyki, ponieważ energetyka oparta na węglu brunatnym „dokona żywota” w 2024 roku. Także przedstawiciel węgierskiego regulatora mówił o zakończeniu wykorzystania węgla w energetyce (wykorzystania jego zasobów na potrzeby chemii) i zastąpienia go gazem.

Wielkimi nieobecnymi na Forum, bez których całą dyskusja o energetyce musiała być co najmniej ułomna lub wręcz prowadzić na manowce byli:  przedstawicie KE, krajów unijnej 15-ki, w tym zwłaszcza Niemiec  (gościem był dyrektor z niemieckiego Stowarzyszenia Importerów Węgla, który materializował nasze nadzieje na eksport węgla, którego nie mamy i którego Niemcy nie będą wkrótce potrzebować), organizacje małych i średnich przedsiębiorców, samorządy. Wtedy gdy UE finiszuje z Pakietem zimowym i jasną proklimatyczną zdecentralizowaną i innowacyjną  strategią energetyczną do 2030 roku, która zmienia obraz energetyki której podstawą ma być OZE, polskie koncerny dyskutują o tym jak będą organizować akwizycję staru-upów w oderwaniu od  przyszłego miksu czy strategii energetyki, bo politycy z konferencji na konferencję proponują różne rozwiązania. Nietrudno jednak zauważyć że sojusz oparty na sponsorowanej promocji wzajemnych usług państwa i spółek „wypycha” tych nieobecnych uczestników z debaty publicznej (jako niewygodnych), a jednocześnie pod naciąganym szyldem patriotyzmu gospodarczego tworzy problemy w innym obszarach polityki państwa, w szczególności w obszarze polityki zagranicznej i regionalnej.

Prezydent Andrzej Duda oraz Marszałek Sejmu Marka Kuchciński w swoich wystąpieniach próbowali osłabić deklarowaną w resorcie energii antyunijność polityki energetycznej  i podjęli wysiłek odejścia od negatywnych narracji w stosunkach z UE i Niemiec. Jednym z powodów mogło być to, że w trakcie trwania Forum okazało się, że Polska (ze Słowacją i Węgrami) przegrały w Trybunale Sprawiedliwości UE  skargę o mechanizm realokacji uchodźców i można się spodziewać kolejnych działań UE i KE, które dotkną nas finansowo i jeszcze bardziej  osłabią politycznie na forum Wspólnoty. Na domiar złego, za problemem uchodźców skrywa się inny problem - zmian klimatu, za które polska energetyka w coraz większym wymiarze odpowiada. Energetyczny sojusz państwach spółek i państwa zaczyna przysparzać coraz więcej problemów samemu państwu. Przed zakończenie Forum w Krynicy spółki ogłosiły kolejny ryzykowny projekt oparty na związkach personalnych z politykami i wzajemnie świadczonych interesach. Chodzi o zaangażowanie Polskie Fundacji Narodowej - w której znalazły się wszystkie sztandarowe energetyczne spółki skarbu państwa, która statutowo miała sławić polską markę i Polskę zagranicą - we finansowanie kampanii, która będzie rozgłaszała światu, że polski sędzia  to synonim niesprawiedliwości. Nie odbierając prawa do działań powołanej w imię szczytnych idei Fundacji, należy wątpić czy tak pomyślana kampania zachęci zagranicznych inwestorów do inwestycji w naszym kraju, a inne państwa do współpracy.

Czy Ministerstwo Energii, skarb państwa i jego spółki są w stanie rozwiązać kluczowe problemy energetyki bez dialogu UE, bez sektora prywatnego, bez szerszej debaty i zaangażowania parterów? Można sobie wyobrazić, że UE poszła swoją drogą i postanowiła już dalej nie zajmować się Polską, i to tłumaczy nieobecność na Forum jej wysokich przedstawicieli. Ale szczególnie w tej sytuacji widoczny jest brak uczestnictwa w debacie przedstawicieli MŚP, lokalnego biznesu czy niezależnych ośrodków myśli o energetyce w szerszej perspektywie niż tylko interes spółek skarbu państwa.

Z przyczyn co najmniej niecodziennych (temat odrębny, sam w sobie) nie wziąłem udziału w debacie Forum poświęconej  nowym technologiom w energetyce i dlatego pozwolę sobie na komentarz do pewnego stwierdzenia na panelu, które ilustruje szerszy problem. Inspiracją jest przeprowadzona tamże krytyka naszego zachodniego sąsiada za niedostatek innowacyjności u faktycznie największej potęgi technologicznej w energetyce. Zarzut braku innowacji ma rzekomo wynikać z tego, że zainstalowanie tamże 1,7 mln urządzeń  OZE u prosumentów i znaczącej ilości farm wiatrowych doprowadziło do przesyłania zielonej energii niemieckim odbiorcom przez polskie sieci (tzw. przepływy karuzelowe). Niby to prawda (przynajmniej jeśli chodzi o farmy wiatrowe), ale ta prosta konstatacja doprowadziła do wniosku, że … realnie to Niemcy są  zapóźnione technologicznie, a to wydaje się już zdecydowanie zbyt daleko idącym wnioskiem. To bowiem nie dyrektywne kierowanie spółkami skarbu państwa na doraźne zamówienie polityczne wymusza trwałe innowacje i odpowiedzialne inwestycje, ale rynek, który generuje prawdziwe innowacje technologiczne. 

Niemcy już 20 lat temu rozpoczęły prawdziwą rewolucje w energetyce i rozwinęły zdecentralizowaną technologie burzącą, opartą na OZE, i jeżeli stwarza ona realny problem to wkrótce pojawi się i realne rozwiązanie. Racje ma minister Michał Kurtyka, który w trakcie debety powiedział, że innowacyjność jest procesem, w którym zasadniczą rolę odgrywają kultura, środowisko, ekosystem – czynniki sprzyjające powstawaniu czy wdrażaniu nowych rozwiązań. Ale innowacyjności najbardziej sprzyja stabilność rozumiana jako spójność polityki i prawa, w tym zgodność z polityka unijną i trendami światowymi. To dlatego Niemcy inwestują w nowe technologie energetyczne, a przede wszystkim w produkcję urządzeń dla energetyki bo to produkcja urządzeń, a nie energii jest miernikiem innowacji technologicznych. A tymczasem wg GUS w polskiej energetyce, pomimo olbrzymich środków UE, liczba inwestycji w produkcje urządzeń elektrycznych (w pierwszym półroczu 2017 ponownie obniżyła się aż do 55% w stosunku do analogicznego okresu sprzed roku, już i tak bardzo złego dla inwestycji w energetyce. W dodatku wartość inwestycji w wytwarzanie energii także spadła w tym samym czasie do 83%.  Innowacje i inwestycje w Polsce coraz gorzej wyglądają  nawet na papierze, ale ciągle dobrze wypadają jedynie na konferencjach.

Uznaję znaczenie państwa i państwowych sponsorów  w energetyce i konieczność ich uczestnictwa w poważnej debacie publicznej, w tym w Forum Ekonomicznym w Krynicy. Ale, po przekroczeniu pewnego poziomu upolitycznienia, im mniej polityki w energetyce tym lepiej, a mecenat i sponsoring nie mogą prowadzić do prezentacji innych poglądów i ograniczania udziału innych, mniejszych uczestników rynku w ramach autocenzury lub (co gorsze) cenzury ekonomicznej lub wręcz instytucjonalnej. Będę zabiegał u organizatorów Forum aby w przyszłym roku bardziej wyważyć proporcje mówców i szerzej ukierunkować debatę na kwestie unijne i na pominiętą w tym roku rolę MŚP w energetyce i w innowacjach.

Pragnę pogratulować i podziękować portalowi Biznes Alert za wszechstronną i dogłębną  relacje i interesujące materiały z Form w Krynicy, na których się oparłem. Mając tak szerokie materiały źródłowe mogłem się skupić na istocie debaty i z perspektywy zobaczyć więcej niż nawet jako aktywnych uczestnik wybranych tylko paneli. Zachęcam do zapoznania się z syntetycznym raportem (i dalszymi linkami).