W opracowaniu GUS wrażenie robi spadek liczonego "rok do roku" udziału (nie tempa wzrost) energii z OZE w bilansie energetycznym. Jest to zjawisko
niespotykane od paru dekad w skali całego globu i wymaga refleksji w szczególności wobec członkostwa Polski w UE. Oznacza bowiem,
że w tym przypadku chodzi nie tylko o różne prędkości rozwoju OZE w różnych krajach
należących do Wspólnoty, ale także o diametralnie różne kierunki transformacji
energetyki.Historyczne dane Eurostat mogą posłużyć do zobrazowania trendów
w zużyciu węgla i energii z OZE w Polsce i w UE.
Obraz transformacji energetycznej jest jednoznaczny. Z
danych Eurostat wynika (co zapewne wkrótce potwierdzą statystyki), że 2017 lub 2018 roku po raz pierwszy więcej
energii będzie produkowane z OZE niż z węgla oraz że Polska coraz bardziej odchyla
się od trendów UE. I to wcale nie w wyjątkowo wysokim wykorzystaniu węgla (jak
można było przypuszczać), ale w niskim wykorzystaniu OZE. W tym ostatnim przypadku trendy
w Polsce i w UE zaczęły się rozchodzić
już po 2012 roku. Już wtedy widać było symptomy (dolna cześć wykresu), że
Polska hamuje z OZE, ale od 2016 roku rozwieranie nożyc pomiędzy polską i unijną
energetyką, jeśli chodzi o relacje pomiędzy OZE i węglem, przyśpiesza i niesie nowe obawy.
W przytoczonym na wstępie opracowaniu GUS przedstawione są trendy
w zakresie udziału energii z OZE w bilansie zużycia energii w Polsce, po naszym wejściu do UE. Wykres nie
pozostawia złudzeń. Polska wyraźnie odchyla się w dół w stosunku do celu ‘2020 i
dotychczasowej ścieżki rozwoju. Statystyka
w tym przypadku może być zwodnicza w prostym wnioskowaniu na przyszłość bo trendy inwestycyjne w OZE mają swoją 2-3-letnią
bezwładność "statystyczną" i zazwyczaj jest ona większa
w sytuacji podnoszenia sektora z zapaści
(co Polskę czeka) niż w przypadku panicznego wycofywania aktywów (z czym
obecnie mamy do czynienia i co bez zdecydowanych działań może
łatwo potrwać
dłużej).
Gdyby pominąć cykle inwestycyjne oraz powszechną obecnie w
Polsce niechęć do podejmowania inwestycji (czego wyrazem jest ciągły spadek
inwestycji w całej energetyce) i przyjąć, że zapaść ‘2016 jest tylko drobną
korektą trendu, a kolejne cztery lata ułożą się
w podobny wzrost sektora, to w 2020 Polska osiągnęłaby jedyne 11,7% udział
energii z OZE – tabela:
Nie wchodząc w zawiłe międzypaństwowe techniki negocjacyjne, można dla
uproszczenia przyjąć że koszty transferu będą liczone po uśrednionych w UE kosztach
krańcowych wytarzania biopaliw (razem z zieloną energią elektryczna w
transporcie), cieple i energii elektrycznej z OZE. Przyjmując ze koszty
jednostkowe wyniosą odpowiednio 200
zł/MWh w przypadku ciepłą, 400 zł/MWh w przypadku energii eklektycznej i 600
zł/MWh w przypadku biopaliw, łączne koszty
transferu wyniosłyby ok. 12,5 mld zł
(kwota do zapłacenia najpóźniej w 2020 roku lub kwota wyższa do zapłacenia rok
później w formie kary „traktatowej”). Ale gdyby uwzględnić, że tempo rozwoju OZE będzie nie tylko
prostą ekstrapolacją z lat 2012-2015 (czyli jeszcze nie najgorszych), ale
pozostanie na poziomie zbliżonym do
„chudych” dla OZE lat 2015-2016, to wtedy w 2020 roku Polska osiągnęłaby
zaledwie 10% udział energii z OZE w zużyciu energii finalnej brutto (tak
zdefiniowany jest nasz cel i zobowiązanie zarazem), a łączne koszy niezbędnego transferu
wyniosłyby 17,5 mld zł. Szacunki te
nie są zakasujące, nawet jeżeli sytuacja taka była do przywidzenia już rok temu
– m.in. wpis
na blogu „Odnawialnym”, ale teraz uzyskała oficjalne potwierdzenie w danych
historycznych GUS, uzupełnionych o kalkulacje wykonane zgodnie z dyrektywą
2009/28/WE oraz z odpowiednim rozporządzeniem o Eurostat.
Można się zastanawiać dlaczego tego typu ostrzeżenia nie
robią na decydentach wrażenia, tym bardziej, że niestety obserwując sytuację w
branży OZE można sobie wyobrazić jeszcze gorsze scenariusze. Warto też
zauważyć, że rośnie, w stosunku do założeń z 2010 roku, zużycie energii
finalnej brutto w Polsce, czyli mianownik służący do obliczania ilości energii
składającej się na 15% cel, który w 2020 może znacznie przekroczyć zakładane 805
TWh. Dotychczas,w latach 2012-2016 zużycie energii było wyższe od 2% do 12% w stosunku do pierwotnie
zakładanego, czyli pomimo deklaracji nie realizujemy dyrektywy o efektywności
energetycznej. Każdy wzrost zapotrzebowania na energię zwiększa wymagany
wysiłek w zakresie realizacji określonych udziałów energii z OZE.
Okazuje się, że w ocenie skutków kilkuletnich zaniedbań decydujące są koszty realizacji obowiązkowego 10% sub-celu w
zakresie biopaliw. Problem z biopaliwami w Polsce pogłębiła dyrektywa
2015/1513/WE z 9 września 2015 r., zmieniająca dyrektywę 28/WE z 2009 o promocji
OZE, która ograniczyła możliwość stosowania biopaliw I generacji do maksimum 7%
i (poza promocją biopaliw II generacji z
surowców niespożywczych) dodatkowo podniosła
przeliczniki służące rozliczeniu zobowiązań OZE w przypadku napędów
zasilanych energią elektryczną z OZE (przeliczniki te na każdą MWh są 2,5-5
razy wyższe niż w przypadku biopaliw). Dyrektywa zobowiązała państwa
członkowskie do transpozycji ww. przepisów najpóźniej do 10 września br. Opóźnienia
w implementacji także tych przepisów w Polsce (prace rządu nad nowelizacją
ustawy o promocji biopaliw zakończono w połowie listopada i przepisy najwcześniej wejdą w życie 1 stycznia 2018 r.*) powodują, że inwestorzy nie mogli inwestować w produkcję biopaliw II
generacji. Polska w tym newralgicznym – jak się okazuje - obszarze może już tylko albo przygotować się
na masowy import drogich biopaliw o obowiązkowo niższym od przyszłego roku śladzie węglowym – co odczują kierowcy, albo już teraz zacząć negocjacje
w sprawie generalnych transferów statystycznych, uwzględniając także
szczególnie niekorzystną sytuacje na rynku biopaliw. W tym przypadku, niezależnie
od wyników ew. rozmów międzyrządowych koszty
braku wymaganych ilości biopaliw oraz ciepła i energii elektrycznej z OZE będą
musieli ponieść podatnicy, co będzie też politycznie niezwykle trudne.
Realizacja celów w zakres OZE, unikanie strat i dyskontowanie
korzyści z tytułu rozwoju OZE to problemy niezwykle złożone i wymagające kompleksowego
i długoterminowego przewidywania oraz odpowiedzialności. Nie zdążymy zmienić
floty transportowej na elektryczną w tak krótkim czasie (w szczególności nie
wykonamy tego bazując na drożejącej energii z węgla) i nie podniesiemy wymaganych
wskaźników w transporcie bez zmiany na zdecydowanie bardziej zielonej struktury
paliwowej w elektroenergetyce.
Najgorszym rozwiązaniem byłyby zbagatelizowanie opracowania GUS lub całkowicie złudna próba ominięcia problemu poprzez np. powrót do współspalania czy inne miraże. Współspalanie prowadzone na krawędzi technicznych możliwości bloków węglowych i tak nie wniesie więcej niż 0,5% z wymaganego 15% celu, a prowadziłoby do niszczenia majątku wytwórczego w elektroenergetyce oraz niszczenia branży drzewnej (lider eksportu krajowego) i szans na modernizację ciepłowniczej poprzez windowanie cen biomasy energetycznej.
Skierowanie biomasy do sektora ciepłownictwa systemowego da
znacznie większe efekty w realizacji zobowiązań w zakresie OZE niż do elektroenergetyki.
Jeszcze lepszym rozwiązaniem, sprawdzonym w UE dla ciepłownictwa, byłoby wykorzystanie energii słonecznej z magazynami sezonowymi ciepła oraz opcją „wind power to heat” (jest
to w Danii, Szwecji, Niemczech i Austrii jedno z najbardziej ekonomicznie
opłacalnych rozwiązań - zainteresowanych odsyłam do prezentacji
ostatniej konferencji Form Energii). Zielony miks elektroenergetyczny jest kluczem do modernizacji zarówno
elektromobilności jak i ciepłownictwa. Można go już obecnie rozwijać w oparciu
o stosunkowo szybko realizowalne - także
w systemach aukcyjnych - projekty fotowoltaicznie i gotowe projekty wiatrowe (zwłaszcza
te mające pozwolenia budowlane, które uciekły spod toporu ustawy "antywiatrakowej") o obecnie już najniższych kosztach wytwarzania energii. Jest to też czas na powrót do promowanej w
programie partii rządzącej - do tej pory jedynie werbalnie- energetyki prosumenckiej,
gdzie okresy realizacji inwestycji są najkrótsze (pół roku) i co gwarantuje
dostawę energii do rozliczenia w 2020 roku oraz umożliwia zaangażowanie zasobów i aktywności obywateli w inne obszary niż jedynie konsumpcja. Ale tego nie da się zrobić bez powrotu do taryf
gwarantowanych dla mikroźródeł.
Po co płacić miliardy innym krajom UE jak można samemu środki tego samego rzędu dobrze zainwestować i korzystać także po 2020 roku? Jest to ostatni moment na podjęcie działań, a najgorszy
na ich dalsze odkładanie i tracenie czasu na udowadnianie że Król nie jest nagi.
Król niestety jest już nagi i trzeba go jak najszybciej odziać.
*(4-12-2017) w dniu 28 listopada br. uchwalona przez Sejm nowelizację ustawy o biokomponentach i biopaliwach ciekłych przekazana została do Senatu (patrz proces legislacyjny)
*(4-12-2017) w dniu 28 listopada br. uchwalona przez Sejm nowelizację ustawy o biokomponentach i biopaliwach ciekłych przekazana została do Senatu (patrz proces legislacyjny)
Kolejny bardzo interesujący tekst, chciałbym jednak dopytać o udział OZE w transporcie, czy takie drastyczne załamanie w tym roku i pogłębienie tego załamania w latach kolejnych jest spowodowane tylko tą unijną regulacją i czy naprawdę nie można z tym nic zrobić?
OdpowiedzUsuńDziękuje za pytanie, choć odpowiedź wcale nie jest łatwa i powinien ją już dawno udzielić rząd.
OdpowiedzUsuńLegislacyjnie da się wdrożyć unijną regulację. Prace nawet przyśpieszyły - dodałem pod wpisem PS z linkiem pod wpisem)i wszystko wskazuje na to, że nowelizacja ustawy o biopaliwach wdrażająca dyrektywę 2015/1513 wejdzie w życie 1-go stycznia 2018r.
Problem polega jednak na na tym, że dopiero teraz wdrożono przepis wprowadzony dyrektywą 2009/28 (tj. z 2009r.) mówiący od dawana o tym, że od 1 stycznia 2018 biopaliwa mające ślad węglowy większy niż 70% śladu paliw mineralnych (takie tylko praktycznie produkujemy) nie będą zaliczone wypełnienia zobowiązań. W tym czasie nie było warunków do inwestowania w biopaliwa tzw. II generacji. Zostaliśmy z produkcją biopaliw II generacji, których nikt inny już nie będzie chciał kupować, a nie jesteśmy w krótkim czasie uruchomić konkurencyjnej cenowo produkcji biopaliw II generacji (przedsiębiorcy w innych krajach mając regulacje i rynek pracowali nad tym przez niemal całą dekadę, a my chcieliśmy żyć z renty zacofania).
Poza tym, w znowelizowanej ustawie zapowiedzieliśmy, że aż 1,5% z 10% energii z OZE w transporcie wypełnimy energią elektryczną z OZE, gdy tymczasem nie mamy nawet 0,5% i absolutnie nie zanosi się na szybki wzrost, zwłaszcza jak udział energii elektrycznej z OZE nie będzie przyrastał).
I ostatnia kwestia, kluczowa. Jak nie ma podaży biopaliw II generacji i taniej energii elektrycznej z OZE do transportu, nie można zobowiązać firm paliwowych i transportowych do określonych udziałów tych czystych paliw, które liczą się do celu na '2020. Aby się uchronić przed importem zaawansowywanych biopaliw w ww. ustawie, w obowiązku nałożonym na firmy, zaproponowano furtkę - możliwość wniesienia do pewnego zakresu tzw. opłaty zastępczej (wykupienia się) zamiast stosowania zaawansowanych biopaliw. Opłata zmniejsza chłonność rynku i zniechęca do ryzyka inwestycyjnego, tym bardziej że rząd nie chce się zobowiązać do ustalenia celów OZE na okres po 2020.
Dlatego pozostaje tylko import biopaliw, import zielonej energii elektrycznej (z gwarancjami pochodzenia) i najbardziej realny transfer statystyczny "po całości". Niestety.
Dziękuję Panu za odpowiedź.
OdpowiedzUsuńSzanowny Panie Grzegorzu,
OdpowiedzUsuńCzy nikt nie zdaje sobie sprawy z największego problemu. Otóż to że istnieją jeszcze na rynku projektu OZE z pozwoleniami na budowę to całe szczęście prawda. Ale Rząd jak i my wszyscy zdajemy sobie sprawę iz na podstawie prawa energetycznego oraz poprawek wprowadzanych przez PIS, umowy o przyłączenie są ważne do 31 czerwca 2019 roku? Po tym terminie wszystkie przyłącza wygasną więc i pozwolenia na budowę stracą ważność gdyż są ściśle połączone z warunkami o przyłączenie. Czy nowa ustawa rozwiązuje ten problem? Chyba nie....