Patrząc wstecz na kończący się 2009 r. wróciłem do wpisu na odnawialnym rok temu, kiedy to się mądrzyłem jaki to dla OZE (już wtedy w kontekście klimatycznym) był 2008 r. i snułem mętne wizje na 2009 r.; że będzie spokojniej i bardziej normalnie i że na początku 2010 r. więcej będziemy wiedzieli w jakim kierunku pójdzie energetyka a z nią OZE i że Ameryka przejmie pałeczkę od zmęczonej wewnętrznymi rozgrywkami UE w proekologicznej i innowacyjnej przemianie światowej energetyki. Na całej linii było akurat odwrotnie; dalej żyliśmy „w ciekawych czasach” i dalej nic się nie wyjaśniło. Tylko, zgodnie z przepowiednią, Ameryka na koniec COP-15 przejęła rzeczywiście inicjatywę (zresztą razem z Chinami) ale poszło to i tak zdecydowanie w innym kierunku niż sobie wyobrażałem.
Nie wiadomo do końca czy przyczyną rozmywania się spraw związanych z OZE i klimatem jest niechęć polityków do przekonywania wyborców do ponoszenia kosztów czy zbyt mała presja społeczeństwa obywatelskiego na podjecie spraw ważnych, jeżeli nawet są to sprawy trudne. Zachowawczymi politykami zajmowałem się wystarczająco dużo w ciągu całego roku- jałowa to robota :). Na koniec roku zadedykuję rządowi zasłyszany dowcip, niezbyt wyszukany, bo choć się starał, to w tym roku tylko na taki sobie zaslużył: „Tej zimy rachunki za ogrzewanie są najwyższe od pięciu lat, ale rząd wie jak temu zaradzić. Jego plan to globalne ocieplenie”…. Wcześniej amerykański komik Joy Leno adresował podobny dowcip do Georga Busha i chyba pomogło :).
Na tle powszechnej miałkości politycznych inicjatyw (lub ich braku) wspomnę tylko na prof. Macieja Nowickiego, który po dwu latach posługi jako Minister Środowiska – musiał się pewnie nieźle namęczyć rozpięty pomiędzy interesami PO i PSL – podał się do dymisji i który mimo wszystko do końca zachował niezależność, otwarty umysł i klasę.
Tym razem wspomnę szerzej na tę drugą stronę -pozarządową. Wiele ze sprzecznych sygnałów dla społeczeństwa, rozmywających problem i karmiących je ułudą przyszło ze strony mediów. OZE i sprawy klimatyczne przeszły ze szpalt naukowych, ekologicznych do działów gospodarczych, wrażliwych na potrzeby wielkiego biznesu i żyjących z reklam np. wielkiej energetyki, która choć sprzedaje się jako „zielona” to postrzega w OZE i wyzwania klimatycze jako najpoważniejsze zagrożenie dla swoich interesów, a to rodzi nie tylko skutki medialne i polityczne.
Niezwykle ważne są zatem niezależne ośrodki informacji i kompetencji w sprawach OZE i klimatycznych, w których w Polsce szczególnie brakuje. W tym, ważne są wspierające innowacyjne myślenie blogi i portale internetowe, bo ta drogą najtaniej i najszybciej można dotrzeć do odbiorców. To katalizator wiedzy, innowacyjności i pożądanych zmian społecznych (bez tego politycy będą czekać do czasu aż naprawdę wydarzy się coś dramatycznego). Zrobiłem mały przegląd linków ze strony „odnawialnego” i nieco je wzbogaciłem.
Warto podkreślić że z dotychczasowych linków poświeconych OZE w dobrej formie jest Blog Solaris – konsekwentnie i regularnie podejmuje praktyczne tematy i rozprawia się z niekompetencją. Blog Kocham Czytać daje o sobie znać nieregularnie, ale to doskonałe miejsce na szersze refleksję z szerzej perspektywy. Trochę mniej aktywny jest Blog ProEko, ale rozumiem, że jest to związane z powołaniem pierwszego radia „odnawialnego”, do którego pozwoliłem sobie umieścić stały link, bo to w Polsce chyba pierwsza tego typu próba -powodzenia. Dodałem link do Blogu Energetyczno-Paliwowego, który coraz częściej pisze o OZE, w tym celnie o biogazie (nowy, ważny i trudny temat).
Można jeszcze doszukać się kilkunastu blogów piszących czasami o OZE, ale to bardzo słabe wyniki jak na skalę problemu. Szkoda, że zamilkł blog Energooszczędność. Ogólnie brakuje blogów i stron internetowych poświęconych efektywności energetycznej, a wydaje mi się, że obecne pomysły na poprawę energooszczędności albo nie są wdrażane, albo są z innej epoki (gdy ceny energii były oderwane niemalże całkowicie od prawa wartości) i tu krytyczne spojrzenie by się bardzo przydało.
Zdecydowałem też dodać kilka linków poświeconych stricte sprawom klimatycznym. Prawdopodobnie, w dobie narastającej i często świadomej dezinformacji w tym zakresie, najlepszym źródłem informacji w ostatnim roku okazał się portal ChronmyKlimat.pl , poruszający też chętnie problematykę energetyczną i OZE. Portal utworzony przez Instytut na rzecz Ekorozwoju prezentuje stanowiska zbliżone do Koalicji Klimatycznej. Tu dygresja. W czerwcu 2002 roku byłem w Kazimierzu Dolnym gościem zjazdu założycielskiego Koalicji. Wtedy OZE były brane pod uwagę jako jeden z ważnych kierunków dzialania; np. taki fragment z ówczesnej propozycja działań: „Przeprowadzenie wspólnych spotkań z wybranymi grupami/organizacjami/ instytucjami co do pozyskania ich na rzecz aktywnej polityki klimatycznej (np. stowarzyszenia branżowe OŹE …)”. To jest dalej aktualny postulat, głownie dlatego, że środowiska OZE trochę zapomniały że ich najważniejszą i powszechnie uznaną misją jest właśnie ich pozytywny wpływ na klimat. Przyznam, że nie sądziłem wtedy że Koalicja będzie aż tak potrzebna w Polsce, bo nie wierzyłem, że horyzonty kolejnych rządów będą tak ograniczone, a postawy wobec problemów zmian klimaty pasywne, czy wręcz negatywne. Gdyby nie Koalicja obecnie byłoby znacznie mniej okazji do refleksji i uczciwej debaty w tych kwestiach.
Choć o OZE nie pisze to nie mogę nie podkreślić olbrzymiej pracy i niezwykle ważnej roli jaką w dbacie klimatycznej w ostatnim roku odegrał Blog Doskonale Szare, walcząc niestrudzenie z głupotą, niekompetencję i chodzeniem „w zaparte” w sprawie zmian klimatu dziennikarzy i niektórych przedstawicieli środowisk naukowych (na szczęście jest ich niewielu, zazwyczaj z obszarów z klimatem mającymi mało wspólnego, choć trzeba przyznać że są głośni). Doskonale Szare to tęgi umysł i dobre pióro.
Celowo ograniczam się tylko do skromnych krajowych zasobów internetu, ale wobec braku ewidentnych sukcesów energetyki odnawialnej i polityki klimatycznej, te nieliczne jeszcze blogi i portale są bardzo pozytywnym dorobkiem 2009 r. i symptomem rosnącego społecznego zaangażowania w ważne sprawy. Jeżeli czytelnicy odnawialnego mogą zarekomendować inne strony internetowe zajmujące regularne stanowiska wobec OZE, uprzejmie proszę o linki w komentarzach.
Kończąc ostatni wpis ‘2009 dla kronikarskiego porządku dodam, że to rok w którym weszły w życie Traktat Lizboński (nie było o tym wzmianki na odnawialnym)i dyrektywa 2009/28/WE o promocji stosowania odnawialnych źródeł energii (było dużo, ale ciągle nie wiemy co z niej w praktyce wyniknie dla Polski) .
Nie sądzę aby wiele osób przeczytało :) Traktat Lizboński, który w Polce obowiązuje od chwili ogłoszenia w Dzienniku Ustaw (nr 203, poz. 1569), co nastąpiło 2 grudnia 2009. Dlatego przytoczę te wybrane zapisy dokumentu, które przy dalszym tworzeniu prawa UE mogą być (?) dla OZE w Polsce szczególnie ważne. Np. w preambule: Unia (…) działa na rzecz trwałego rozwoju Europy, którego podstawą jest (…) wysoki poziom ochrony i poprawa jakości środowiska naturalnego. W art. 174 poświeconemu środowisku naturalnemu jest rozwinięcie tej myśli: celem UE jest „(…) promowania na płaszczyźnie międzynarodowej środków zmierzających (…) w szczególności zwalczania zmian klimatu.”; W art. 176a poświęconemu energetyce jest taki zapis: „w ramach (…) poprawy środowiska naturalnego, polityka Unii w dziedzinie energetyki ma na celu „(…) wspieranie efektywności energetycznej i oszczędności energii, jak również rozwoju nowych i odnawialnych form energii oraz (….) wspieranie wzajemnych połączeń między sieciami energii”. I dalej: „Bez uszczerbku dla stosowania innych postanowień Traktatów, Parlament Europejski i Rada, stanowiąc zgodnie ze zwykłą procedurą prawodawczą, ustanawiają środki niezbędne do osiągnięcia ww. celów” ale dalej jednak są pewne ograniczenia „ (… o ile nie naruszają one prawa Państwa Członkowskiego do określania warunków wykorzystania jego zasobów energetycznych, wyboru między różnymi źródłami energii i ogólnej struktury jego zaopatrzenia w energię. Oraz: „(…) na zasadzie odstępstwa od ww. ustępu Rada, stanowiąc zgodnie ze specjalną procedurą prawodawczą, jednomyślnie i po konsultacji z Parlamentem Europejskim, ustanawia środki, o których mowa w tym ustępie, jeżeli mają one głównie charakter fiskalny.” Streścić to można tak: ochrona środowiska, OZE i energetyka w ogóle zyskały w UE na znaczeniu („znacznie traktatowe”) ale staje się to przedmiotem skomplikowanych uzgodnień (podziału kompetencji) pomiędzy krajami i instytucjami UE. Nawet przy wprowadzonym Traktatem większościowym systemie głosowania/podejmowania decyzji, uzgodnienia w sprawach energii będą zapewne jak dotychczas męczące a samo ich obserwowanie może być dalej źródłem zgorszenia :). Ale w tym wszystkim jest jeden KONKRET i można sobie np. wyobrazić szybsze i aktywniejsze korzystanie z instrumentów podatkowych (wspólny rynek to kompetencja KE, która w tym zakresie dostała instrument). Może to czas na ekologiczną reformę podatkową i powszechny podatek węglowy. Oczywiście nie wspominam o tym jako o dodatkowym obciążeniu, ale jako o formie substytucji np. obecnego ETS i ograniczenia pazerności fiskusa jeśli chodzi o podatki dochodowe. Pewnie szybko, może już w 2010 r., staniemy się świadkami drobnej rewolucji w zakresie podatków energetycznych…
W tej zagmatwanej sytuacji dobrze że OZE mają swoją znacznie bardziej konkretną i wymagającą zarazem dyrektywę o promocji OZE, która weszła w życie 25 czerwca. Zgodnie z wytycznymi Komisji Europejskiej z 30 czerwca rządy przygotowują „Plany działań na rzez odnawialnych źródeł energii do 2020 r.” (tzw. „Action plans”). Ostateczne wersje rządowe Action plans muszą być znane do końca czerwca 2010 r. Ale założenia do „Action plans” powinny być przesłane przez rządy do Komisji Europejskiej do 31 grudnia i już 1 stycznia 2010 r. (najdalej w pierwszych dniach Nowego Roku) powinnyśmy zobaczyć co też kraje członkowskie UE, w tym Polska, wstępnie proponują na tzw. „platformie przejrzystości” Komisji Europejskiej(tu są też linki związane). Tym tematem odnawialny blog będzie się szczególnie interesował w 2010 r.
Wszystkim czytelnikom odnawialnego i autorom oraz komentatorom innych pokrewnych blogów i portali życzę pomyślności w Nowym Roku.
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
niedziela, grudnia 27, 2009
sobota, grudnia 19, 2009
Kac po Kopenhadze: czy to się leczy?
W świetle dotychczasowych wypowiedzi różnych osób w mediach i przedstawicieli rządu można odnieść wrażenie że więcej niż połowa obywateli RP powinna dzisiaj szaleć ze szczęścia. Długi i meczący Szczyt Klimatyczny ONZ w Kopenhadze w zasadzie zakończył się fiaskiem, UE nie podniosła własnego celu redukcji emisji gazów cieplarnianych z 20% do 30%, a w zasadzie – po fiasku „Kopenhagi” można oczekiwać także „ odwrotowych dzialań" także w Brukseli, gdzie pewnie przeniesie się debata klimatyczna i gdzie trzeba będzie leczyć kaca moralnego. Nie można wykluczyć, że będzie to brutalne ”leczenie klinem”. Zgodnie z sugestiami naszych polityków tego formatu co prof. Buzek – np. wywiad dla Rzeczpospolitej - „Jak się nie dogadamy (w Kopenhadze) to powstaje pytanie, czy odejść od naszego pakietu klimatycznego, czy nie. Ja postuluję, żeby się nad tym zastanowić: albo trzymać się unijnych zobowiązań, albo jeszcze trochę złagodzić”….
Debata kopenhaska wyzwoliła demony niewiedzy (jakoś ciężko byłoby pisać – „ciemnoty”) i egoizmu branżowego i narodowego i dlatego po takim „sukcesie” pewnej (nie przeceniajac tez samej skali poparcia społecznego dla tego sukcesu) trudno się cieszyć nawet „zwycięzcom”, bo moralnie (pomijam skutki rzeczowe/materialne) wszyscy jesteśmy przegranymi. Egoizm i krótkowzroczność natury ludzkiej trzymają się dobrze, nie tylko -ale też -nad Wisłą. I czy to w ogóle się leczy i w jakich środowiskach to może być uleczalne ? Ważne aby to leczyć, bo temat zmian klimatycznych (tak jak i obecny kac morlany) nieprzeminie sam i niestety na dlugo pozostnie w orbicie zainteresowań calego swiata, dzieląc ludzi takze na madrych i glupich.
Może już parę przykładów demonów ujawnionych w ostatnich dniach debaty kopenhaskiej w mediach. Skoro zacząłem od Rzeczpospolitej, kilka przywołań z tego dziennika, który zresztą regularnie informował o Kopenhadze, ale też w dość specyficzny sposób dobierał komentarze lub artykuły mające związek z tematem. Przywołam parę tekstów aby zilustrować miałkość, ale też egoizmy partyjne czy branżowe wspierane wielce wątpliwej jakości argumentami. Zostawię na chwilę :) w spokoju rząd, którym się zajmowałem w poprzednim wpisie i który mam nadzieję, ma choćby małego kaca po tym, jak nie zrozumiał o co w tym do końca chodzi i jak nie wyczuł że z pewnością spora cześć obywateli chce być mimo wszystko „w porządku” wobec innych. Podam dla równowagi inny przykład z gatunku egoizmu partyjnego po stronie obecnej opozycji parlamentarnej, która teoretycznie powinna wywierać na rząd presję w kierunku mniej egoistycznych zachowań, w szczególności dbać o promowanie zasad chrześcijańskich. Zacznę może nazbyt koniunkturalnie od odwołania do znanego już noworocznego ekologicznego orędzia Benedykta XVI, w którym pisze: „ Czy możemy patrzeć obojętnie na problemy związane z takimi zjawiskami, jak: zmiany klimatyczne, pustynnienie, degradacja i utrata produktywności rozległych obszarów rolnych, zanikanie różnorodności biologicznej, wzrost katastrof naturalnych, deforestacja regionów równikowych i tropikalnych? Czy możemy zapomnieć o rosnącym zjawisku, jakim są tzw. uchodźcy ekologiczni - osoby, które ze względu na zniszczenie środowiska muszą je opuścić?". Wedle Papieża "każda decyzja ekonomiczna ma konsekwencje o charakterze moralnym - musi również bardziej szanować środowisko", a rządy poszczególnych państw powinny przeciwstawiać się "wykorzystywaniu środowiska w sposób, który jest dla niego szkodliwy”. Pomimo jasnego stanowiska Kosciola, prominentny członek PiS, były minister środowiska i w swoim czasie szef Konwencji Klimatycznej (!), prof. Jan Szyszko mówi że … „Klimat się zmienia bez człowieka”. Roszczeniowość w wypowiedzi Pana Ministra wobec środowiska - abyśmy jego kosztem mogli się "rozwijać" - też kosztem innych i na krótką metę, oczywiście - przekracza moim zdaniem przyjęte standardy w krajach cywilizowanych i przesiąkniętych duchem chrześcijaństwa. Jest to zgodne z rozpoznanym przez PIS (czy dobrze?) stanem świadomości elektoratu, nawet jak trudno to pogodzić z domaganiem się ze strony srrodowisk wspierających PiS dużych kwot od podatnikow (takze z UE) na geotermię. „Kali mieć, Kali chcieć”... Tu zamiast leczenia dobre skutki moze tez przyniesc edukacja.
Jeżeli chodzi o interesy branżowe to zwrócił moją uwagę artykuł pod tytułem „Ochrona przyrody źle wpływa na wycenę energetyki” . Chodzi tu de facto o "ochrone klimatu..." a dokladnie o prywatyzację i wartość giełdową naszych „championów” energetycznych. Nie chodzi tu bynajmniej o odpowiednią do wartości wycenę energetyki zielonej, naszych odnawialnych zasobów energetycznych i innych wielkich atutów - aktywów, jakie w tym zakresie mamy. Chodzi o korporacyjny i wybitnie krótkookresowy efekt i przerzucenie kosztów i ryzyka na społeczeństwo. Biorąc pod uwagę tylko te wewntrzkrajowe (wszak w świetle sukcesu „kopenhaskiego” innymi się nie interesujemy), do kosztów zaliczyć tu trzeba przyszłych odbiorców energii i udziałowców (tworzona jest spirala kredytow - bańka zadłużenia „emisyjności”) ale też mieszkańców naszego kraju żyjących ciągle w wielu strefach w których jakość powietrza stanowi zagrożenia dla ich zdrowia, tylko dlatego, że ... nie mogą oni jeszcze skorzystać z pelnej ochrony prawnej UE. Np., na prośbę rządu RP dyrektywa w sprawie jakości powietrza z 2008 r. (tzw. CAFE) umożliwiła Polsce przedłużenie okresu dostosowania do normy w zakresie pylu PM10) i do normy w zakresie NO2 i benzenu (najpóźniej do 2015 r.), pod określonymi warunkami. Komisja Europejska, zdaniem Prof. Szyszko działająca zdaniem wiekszosci politykow zazwyczaj wbrew interesom naszego narodu (tak jakby zasmrodzony naród nie chcial mieć czystego powietrza), podjęła właśnie decyzje dotycząca łącznie 97 stref lub aglomeracji w odniesieniu takze do Polski o przedłużenie terminów dostosowania do unijnych przepisów w tej dziedzinie. W decyzjach Komisji zatwierdzono przedłużenie terminów w odniesieniu do PM10 w pięciu strefach, w których dokonuje się oceny jakości powietrza w Polsce i odrzucono wszystkie pozostałe wnioski. Na chwilę (ale tylko na chwilę :) przyjmijmy ze antropogenicznego globalnego ocieplenia nie ma, ale też widać że mała grupa intresariuszy przerzuca ukryte koszty (leczenia naszych rodaków, utraty statystycznej kilku lat życia, zakwaszenia lasów, gleb itd.) na innych. Ten sam mechanizm dotyczyłby np. wylewania fekaliów i wyrzucania odpadów stałych z naszego gospodarstwa na posesję sąsiada. Faktem jest, że koszty po naszej stronie byłyby znacznie niższe niż regularne płacenie za utylizację odpadów, czasami tylko przy niekorzystnych wiatrach trochę by się nam oberwało rykoszetem (po 10 latach takich praktyk nie dało by się pewnie żyć, ale wtedy byśmy się starali gdzieś przeprowadzić). Analogia jest mało wyszukana, ale jak inaczej można walczyć z postawami egoistycznymi w sytuacjach gdzie egoizm przynosi wymierne ale tylko dla pewnej grupy i krótkotrwale zyski ? Sadze że tu edukacja nie pomoze, tu trzeba przebudowy podstaw spolecznych rozwoju przemyslu i ponownego okreslenia jego miejsca na wolnym, liberalnym rynku.
Polityczne i branżowe egoizmy i partykularyzmy, w tym praktyki monopolistyczne przerzucanie kosztów na innych i czerpania watpliwych moralnie zyskow powinny w szczególności być napiętnowane przez liberałów do których należy większość przedstawicieli biznesu. Trudno obecnie tego wymagać od tradycyjnych monopoli energetycznych, nie widać też cienia zrozumienia dla sytuacji wśród (liberalnych) ekpsertow i publicystów gospodarczych. Ale w związku z 20-leciem ogłoszenia pakietu reform „Balcerowicza” z ciekawością przejrzałem cykl ciekawych artykułów na ten temat, tym razem w Wyborczej, oraz wywiad z samych głównym bohaterem tamtych czasów – prof. Leszkiem Balcerowiczem, zwracając uwagę na te z jego tez które mają lub mogłyby mieć związek z polityką klimatyczną. Balcerowicz, jako sztandarowy reformator, który ze swoją reformą, prawie jak Al Gore z „niewygodną prawdą”, pojawił się w sytuacji zagrożenia, mówi teraz o taktyce dzialań: „Stopniowe albo fragmentaryczne zmiany nic by nie dały m.in. dlatego, że nie przełamałyby inercji starego systemu. Ludzie szybciej zmieniają swoje postawy, jeśli zderzą się ze zmianami, które uznają za nieodwracalne - "podoba mi się czy nie - muszę się dostosować". Gdyby reforma pełzała, ludzie machnęliby ręką: "co się będę zmieniał, jakoś przeżyję". To moim zdaniem pasuję także do kontekstu, jak dotychczas, nieskutecznych zmagań klimatycznych, gdzie chodzi o masę krytyczną i wnioski z tak sformułowanej tezy mogłyby by być uzasadnieniem do wsparcia dążeń na rzecz uwzględnienia kosztów klimatycznych w biznesie. Dalej mówi: „w polityce jest zawsze trochę demagogów grających na emocjach ludzi niezorientowanych. Rzucają nośne hasła, że to się sprzeda za tanio, tamto to nasze srebra rodowe, albo coś jest "strategiczne". Co to w ogóle znaczy? Dlaczego miedź czy węgiel mają być "strategiczne"? Są etatystyczne przesądy rodem z Ameryki Łacińskiej, albo też tu chodzi o polityczne interesy - o poparcie związków zawodowych, o możliwość obsadzania stanowisk swoimi kolegami i stronnikami”. Dodaje, że powinniśmy: mobilizować się nie tylko przed wyborami, ale i pomiędzy. A poza tym trzeba to robić w zorganizowany sposób...." i podaje przyklad założonego przez siebie w 2007 r. Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR).
Cenię odwagę i niezaleznosć myslenia Balcerowicza, na odnawialnym przywolywane byly parę razy niekótore jego wypowiedzi (czekam jak po 20 latach zaproponuje cos bardziej dostosowanego do obecnych wyzwań). Zerknąłem co też "jego" Forum pisze w sprawie zmian klimatycznych i polityki ochrony środowiska, aby przyjrzeć się czy jego podejście do gospodarki może stanowić punkt wyjścia do popatrzenia na zapobieganie emisjom zanieczyszczeń i zmianom klimatycznym jako słuszną społecznie i gospodarczo inwestycję. W dziale FOR „Pogromca mitów” przeczytałem jak FOR "rozprawia się" z mitem o „wpływie wzrosty gospodarczego na ochronę środowiska”. Wnioski ze zmagania się FOR z mitem są takie: „Państwo może korzystnie oddziaływać na środowisko naturalne prowadząc odpowiednie działania, takie jak stosowanie podatków od zanieczyszczeń (n.b. nawet się ucieszyłem ze nie znalazłem tu w pozytywnym kontekście przedstawionego handlu emisjami - kom. odnawialnego), promowanie rozwoju świadomości ekologicznej czy ochronę prawa własności do zasobów. Państwo może też powstrzymać się od stosowania niekorzystnych dla środowiska środków, takich jak wypaczające rynek subsydia lub różnego rodzaju bariery zniechęcające do rozwoju nowych technologii”.
To pozytywne i choć generalnie z wywodu pachnie że najpierw musimy nasmrodzić aby potem posprzątać (lub aby inni to musieli robić) ale być może niektórzy liberałowie już uznali, że wystarczająco dużo nasmrodziliśmy i też mają kaca?
Źle to świadczy o naszym stanie świadomości, jeżeli w Polsce, pośród rożnych środowisk, szukam wsparcie dla odpowiedzialnej polityki klimatycznej w Balcerowiczu, ale może w celu przekonania środowisk gospodarczych (moze tych mniej zatwardziałych) tak trzeba? Sądzę, że emisja w skali globu dziesiątków miliardów ton CO2 i setek milionów ton w skali naszego kraju, nie ujętej w kosztach księgowych, jest nie tylko nie do zaakceptowania przez środowisko naturalne, ale też przez naszą gospodarkę i zwykle poczucie przyzwoitości.
Jeżeli nie działają argumenty moralne (a odpowiedzialny biznes jest jedynie chwytem marketingowym), to teraz ja dodam - cyniczne (!), że powinnyśmy to zrobić także dla zdrowia i konkurencyjności naszej gospodarki, bo zostaniemy w tyle tak, jak przywoływane przez Balcerowicza Ukraina, Białoruś czy nawet Rumunia i Bułgaria, które 20 lat temu uznały że świat się nie zmieni, że nie będą ponosić kosztów i "pełzając zamiast biec" pozostały na długo skansenem. Czy w sprawach ochrony klimatu i nieuchronnej potrzeby budowy gospodarki niskowęglowej dalej będziemy rżnąć głupa i dziada, i być przy okazji rozbójnikiem klimatycznym i chamem ryzykującym odrzucenie ze strony innych. Czy też stając się o wiele bardziej niż dotychczas wrażliwymi na innych, sami damy sobie szanse na to aby stać się o wiele bogatszymi? Jak już inaczej nie można, bądźmy zatem nawet egoistami, byle nie głupcami.
Debata kopenhaska wyzwoliła demony niewiedzy (jakoś ciężko byłoby pisać – „ciemnoty”) i egoizmu branżowego i narodowego i dlatego po takim „sukcesie” pewnej (nie przeceniajac tez samej skali poparcia społecznego dla tego sukcesu) trudno się cieszyć nawet „zwycięzcom”, bo moralnie (pomijam skutki rzeczowe/materialne) wszyscy jesteśmy przegranymi. Egoizm i krótkowzroczność natury ludzkiej trzymają się dobrze, nie tylko -ale też -nad Wisłą. I czy to w ogóle się leczy i w jakich środowiskach to może być uleczalne ? Ważne aby to leczyć, bo temat zmian klimatycznych (tak jak i obecny kac morlany) nieprzeminie sam i niestety na dlugo pozostnie w orbicie zainteresowań calego swiata, dzieląc ludzi takze na madrych i glupich.
Może już parę przykładów demonów ujawnionych w ostatnich dniach debaty kopenhaskiej w mediach. Skoro zacząłem od Rzeczpospolitej, kilka przywołań z tego dziennika, który zresztą regularnie informował o Kopenhadze, ale też w dość specyficzny sposób dobierał komentarze lub artykuły mające związek z tematem. Przywołam parę tekstów aby zilustrować miałkość, ale też egoizmy partyjne czy branżowe wspierane wielce wątpliwej jakości argumentami. Zostawię na chwilę :) w spokoju rząd, którym się zajmowałem w poprzednim wpisie i który mam nadzieję, ma choćby małego kaca po tym, jak nie zrozumiał o co w tym do końca chodzi i jak nie wyczuł że z pewnością spora cześć obywateli chce być mimo wszystko „w porządku” wobec innych. Podam dla równowagi inny przykład z gatunku egoizmu partyjnego po stronie obecnej opozycji parlamentarnej, która teoretycznie powinna wywierać na rząd presję w kierunku mniej egoistycznych zachowań, w szczególności dbać o promowanie zasad chrześcijańskich. Zacznę może nazbyt koniunkturalnie od odwołania do znanego już noworocznego ekologicznego orędzia Benedykta XVI, w którym pisze: „ Czy możemy patrzeć obojętnie na problemy związane z takimi zjawiskami, jak: zmiany klimatyczne, pustynnienie, degradacja i utrata produktywności rozległych obszarów rolnych, zanikanie różnorodności biologicznej, wzrost katastrof naturalnych, deforestacja regionów równikowych i tropikalnych? Czy możemy zapomnieć o rosnącym zjawisku, jakim są tzw. uchodźcy ekologiczni - osoby, które ze względu na zniszczenie środowiska muszą je opuścić?". Wedle Papieża "każda decyzja ekonomiczna ma konsekwencje o charakterze moralnym - musi również bardziej szanować środowisko", a rządy poszczególnych państw powinny przeciwstawiać się "wykorzystywaniu środowiska w sposób, który jest dla niego szkodliwy”. Pomimo jasnego stanowiska Kosciola, prominentny członek PiS, były minister środowiska i w swoim czasie szef Konwencji Klimatycznej (!), prof. Jan Szyszko mówi że … „Klimat się zmienia bez człowieka”. Roszczeniowość w wypowiedzi Pana Ministra wobec środowiska - abyśmy jego kosztem mogli się "rozwijać" - też kosztem innych i na krótką metę, oczywiście - przekracza moim zdaniem przyjęte standardy w krajach cywilizowanych i przesiąkniętych duchem chrześcijaństwa. Jest to zgodne z rozpoznanym przez PIS (czy dobrze?) stanem świadomości elektoratu, nawet jak trudno to pogodzić z domaganiem się ze strony srrodowisk wspierających PiS dużych kwot od podatnikow (takze z UE) na geotermię. „Kali mieć, Kali chcieć”... Tu zamiast leczenia dobre skutki moze tez przyniesc edukacja.
Jeżeli chodzi o interesy branżowe to zwrócił moją uwagę artykuł pod tytułem „Ochrona przyrody źle wpływa na wycenę energetyki” . Chodzi tu de facto o "ochrone klimatu..." a dokladnie o prywatyzację i wartość giełdową naszych „championów” energetycznych. Nie chodzi tu bynajmniej o odpowiednią do wartości wycenę energetyki zielonej, naszych odnawialnych zasobów energetycznych i innych wielkich atutów - aktywów, jakie w tym zakresie mamy. Chodzi o korporacyjny i wybitnie krótkookresowy efekt i przerzucenie kosztów i ryzyka na społeczeństwo. Biorąc pod uwagę tylko te wewntrzkrajowe (wszak w świetle sukcesu „kopenhaskiego” innymi się nie interesujemy), do kosztów zaliczyć tu trzeba przyszłych odbiorców energii i udziałowców (tworzona jest spirala kredytow - bańka zadłużenia „emisyjności”) ale też mieszkańców naszego kraju żyjących ciągle w wielu strefach w których jakość powietrza stanowi zagrożenia dla ich zdrowia, tylko dlatego, że ... nie mogą oni jeszcze skorzystać z pelnej ochrony prawnej UE. Np., na prośbę rządu RP dyrektywa w sprawie jakości powietrza z 2008 r. (tzw. CAFE) umożliwiła Polsce przedłużenie okresu dostosowania do normy w zakresie pylu PM10) i do normy w zakresie NO2 i benzenu (najpóźniej do 2015 r.), pod określonymi warunkami. Komisja Europejska, zdaniem Prof. Szyszko działająca zdaniem wiekszosci politykow zazwyczaj wbrew interesom naszego narodu (tak jakby zasmrodzony naród nie chcial mieć czystego powietrza), podjęła właśnie decyzje dotycząca łącznie 97 stref lub aglomeracji w odniesieniu takze do Polski o przedłużenie terminów dostosowania do unijnych przepisów w tej dziedzinie. W decyzjach Komisji zatwierdzono przedłużenie terminów w odniesieniu do PM10 w pięciu strefach, w których dokonuje się oceny jakości powietrza w Polsce i odrzucono wszystkie pozostałe wnioski. Na chwilę (ale tylko na chwilę :) przyjmijmy ze antropogenicznego globalnego ocieplenia nie ma, ale też widać że mała grupa intresariuszy przerzuca ukryte koszty (leczenia naszych rodaków, utraty statystycznej kilku lat życia, zakwaszenia lasów, gleb itd.) na innych. Ten sam mechanizm dotyczyłby np. wylewania fekaliów i wyrzucania odpadów stałych z naszego gospodarstwa na posesję sąsiada. Faktem jest, że koszty po naszej stronie byłyby znacznie niższe niż regularne płacenie za utylizację odpadów, czasami tylko przy niekorzystnych wiatrach trochę by się nam oberwało rykoszetem (po 10 latach takich praktyk nie dało by się pewnie żyć, ale wtedy byśmy się starali gdzieś przeprowadzić). Analogia jest mało wyszukana, ale jak inaczej można walczyć z postawami egoistycznymi w sytuacjach gdzie egoizm przynosi wymierne ale tylko dla pewnej grupy i krótkotrwale zyski ? Sadze że tu edukacja nie pomoze, tu trzeba przebudowy podstaw spolecznych rozwoju przemyslu i ponownego okreslenia jego miejsca na wolnym, liberalnym rynku.
Polityczne i branżowe egoizmy i partykularyzmy, w tym praktyki monopolistyczne przerzucanie kosztów na innych i czerpania watpliwych moralnie zyskow powinny w szczególności być napiętnowane przez liberałów do których należy większość przedstawicieli biznesu. Trudno obecnie tego wymagać od tradycyjnych monopoli energetycznych, nie widać też cienia zrozumienia dla sytuacji wśród (liberalnych) ekpsertow i publicystów gospodarczych. Ale w związku z 20-leciem ogłoszenia pakietu reform „Balcerowicza” z ciekawością przejrzałem cykl ciekawych artykułów na ten temat, tym razem w Wyborczej, oraz wywiad z samych głównym bohaterem tamtych czasów – prof. Leszkiem Balcerowiczem, zwracając uwagę na te z jego tez które mają lub mogłyby mieć związek z polityką klimatyczną. Balcerowicz, jako sztandarowy reformator, który ze swoją reformą, prawie jak Al Gore z „niewygodną prawdą”, pojawił się w sytuacji zagrożenia, mówi teraz o taktyce dzialań: „Stopniowe albo fragmentaryczne zmiany nic by nie dały m.in. dlatego, że nie przełamałyby inercji starego systemu. Ludzie szybciej zmieniają swoje postawy, jeśli zderzą się ze zmianami, które uznają za nieodwracalne - "podoba mi się czy nie - muszę się dostosować". Gdyby reforma pełzała, ludzie machnęliby ręką: "co się będę zmieniał, jakoś przeżyję". To moim zdaniem pasuję także do kontekstu, jak dotychczas, nieskutecznych zmagań klimatycznych, gdzie chodzi o masę krytyczną i wnioski z tak sformułowanej tezy mogłyby by być uzasadnieniem do wsparcia dążeń na rzecz uwzględnienia kosztów klimatycznych w biznesie. Dalej mówi: „w polityce jest zawsze trochę demagogów grających na emocjach ludzi niezorientowanych. Rzucają nośne hasła, że to się sprzeda za tanio, tamto to nasze srebra rodowe, albo coś jest "strategiczne". Co to w ogóle znaczy? Dlaczego miedź czy węgiel mają być "strategiczne"? Są etatystyczne przesądy rodem z Ameryki Łacińskiej, albo też tu chodzi o polityczne interesy - o poparcie związków zawodowych, o możliwość obsadzania stanowisk swoimi kolegami i stronnikami”. Dodaje, że powinniśmy: mobilizować się nie tylko przed wyborami, ale i pomiędzy. A poza tym trzeba to robić w zorganizowany sposób...." i podaje przyklad założonego przez siebie w 2007 r. Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR).
Cenię odwagę i niezaleznosć myslenia Balcerowicza, na odnawialnym przywolywane byly parę razy niekótore jego wypowiedzi (czekam jak po 20 latach zaproponuje cos bardziej dostosowanego do obecnych wyzwań). Zerknąłem co też "jego" Forum pisze w sprawie zmian klimatycznych i polityki ochrony środowiska, aby przyjrzeć się czy jego podejście do gospodarki może stanowić punkt wyjścia do popatrzenia na zapobieganie emisjom zanieczyszczeń i zmianom klimatycznym jako słuszną społecznie i gospodarczo inwestycję. W dziale FOR „Pogromca mitów” przeczytałem jak FOR "rozprawia się" z mitem o „wpływie wzrosty gospodarczego na ochronę środowiska”. Wnioski ze zmagania się FOR z mitem są takie: „Państwo może korzystnie oddziaływać na środowisko naturalne prowadząc odpowiednie działania, takie jak stosowanie podatków od zanieczyszczeń (n.b. nawet się ucieszyłem ze nie znalazłem tu w pozytywnym kontekście przedstawionego handlu emisjami - kom. odnawialnego), promowanie rozwoju świadomości ekologicznej czy ochronę prawa własności do zasobów. Państwo może też powstrzymać się od stosowania niekorzystnych dla środowiska środków, takich jak wypaczające rynek subsydia lub różnego rodzaju bariery zniechęcające do rozwoju nowych technologii”.
To pozytywne i choć generalnie z wywodu pachnie że najpierw musimy nasmrodzić aby potem posprzątać (lub aby inni to musieli robić) ale być może niektórzy liberałowie już uznali, że wystarczająco dużo nasmrodziliśmy i też mają kaca?
Źle to świadczy o naszym stanie świadomości, jeżeli w Polsce, pośród rożnych środowisk, szukam wsparcie dla odpowiedzialnej polityki klimatycznej w Balcerowiczu, ale może w celu przekonania środowisk gospodarczych (moze tych mniej zatwardziałych) tak trzeba? Sądzę, że emisja w skali globu dziesiątków miliardów ton CO2 i setek milionów ton w skali naszego kraju, nie ujętej w kosztach księgowych, jest nie tylko nie do zaakceptowania przez środowisko naturalne, ale też przez naszą gospodarkę i zwykle poczucie przyzwoitości.
Jeżeli nie działają argumenty moralne (a odpowiedzialny biznes jest jedynie chwytem marketingowym), to teraz ja dodam - cyniczne (!), że powinnyśmy to zrobić także dla zdrowia i konkurencyjności naszej gospodarki, bo zostaniemy w tyle tak, jak przywoływane przez Balcerowicza Ukraina, Białoruś czy nawet Rumunia i Bułgaria, które 20 lat temu uznały że świat się nie zmieni, że nie będą ponosić kosztów i "pełzając zamiast biec" pozostały na długo skansenem. Czy w sprawach ochrony klimatu i nieuchronnej potrzeby budowy gospodarki niskowęglowej dalej będziemy rżnąć głupa i dziada, i być przy okazji rozbójnikiem klimatycznym i chamem ryzykującym odrzucenie ze strony innych. Czy też stając się o wiele bardziej niż dotychczas wrażliwymi na innych, sami damy sobie szanse na to aby stać się o wiele bogatszymi? Jak już inaczej nie można, bądźmy zatem nawet egoistami, byle nie głupcami.
sobota, grudnia 12, 2009
Wiarygodność polityki energetycznej i klimatycznej w Polsce sięga dna
Wczoraj, w środku klimatycznych szczytów UE w Brukseli i ONZ w Kopenhadze i w ramach wykonywanych tam szpagatów politycznych rządu, pojawił się (dobrze medialnie i politycznie i jak rozumiem świadomie wybrany moment) raport firmy McKinsey „Ocena potencjału redukcji emisji gazów cieplarnianych w Polsce do roku 2030”. Inny bardziej medialny tytuł to „Czy mniej to lepiej – dylematy klimatyczne”. Widać że chodzi o dotarcie z przesłaniem politycznym do tzw. opinii publicznej w Polsce i pewnie dlatego w prezentacji i upowszechnieniu wyników raportu wziął udział osobiście Pan Premier Pawlak. Oficjalna wersja tytułu raportu pewnie bardziej pasuje do używania go jako argumentu w rozmowach rządu na forum UE i ew. ONZ i to zapewne robił Premier Tusk na salonach Europy. Argument ten mieści się w obecnej linii polityki rządu, sprowadzającej się do obrony tezy, że Polska jest teoretycznie za redukcją emisji gazów cieplarnianych - jeżeli UE zapłaci za Polskę, bo ta jest na dorobku i nie stać jej na takie „fanaberie” jak ochrona klimatu. Polska za to chętnie skorzysta z funduszy strukturalnych i spójności, bo są one nam zwyczajnie potrzebne.
Oficjalne podsumowanie (niedkończonego jeszcze)"Raportu McKinsey" dobrze potwierdza tę tezę; aby wdrożyć politykę klimatyczną UE do 2030 roku, Polska musi wydać 92 mld Euro, czyli ok. 1% PKB. News bardzo medialny, który podchwyciła większość mediów krajowych i często przedstawiła jako przejaw nie tyle gorączki klimatycznej, ale fizjologicznej tzw. "ekoterrorystow". Wiem, że wg tego schematu działają media, bo już gdy prawie 2 lata temu, w bardzo uproszczony sposób wyliczyłem że koszt osiągnięcia przez Polskę 15% energii z OZE w 2020 r. to 60 mld zł (1/6 tego co obecnie wyliczyło McKinsey do 2030 dla całej, zgodnej z UE polityki klimatycznej) to media od razu uznały to w całości za „koszt” a nie zwykłą i bezpieczną inwestycję i okazję dla Polski i przedsiębiorców do zarobienia pieniędzy i prawdopodobnie obniżenia kosztów zaopatrzenia w energię z wysokoemisyjnych źródeł. Gwoli ścisłości dodam, że McKinsey i tak oceniło te koszty niżej, niż w innym raporcie sprzed roku, tzw. "Raportu 2030" który wykorzystany był z kolei także jako oręż do "walczenia" z klimatycznymi propozycjami UE w grudniu ub.r. na poprzednim szczycie klimatycznym UE w Brukseli i ONZ w Poznaniu. Autorzy "Raportu 2030" (omawiany był na odnawialnym, nie powiem ze chwaliłem:) ocenili koszty wdrażania polityk klimatycznej do 2030 r. na ponad 124 mld Euro, czyli McKinsey i tak było dla polityki klimatycznej bardzo łaskawe …).
Przejrzawszy tylko podsumowanie raportu McKinsey (tak się spieszono z prezentacją ewidentnie „politycznych” wniosków, że na pełny raport trzeba jeszcze kilka tygodni poczekać), zwróciłem uwagę na kilka wątpliwych, a nawet paru moim zdaniem błędnych wyników, lub ich najprawdopodobniej (nie znalazłem w opracowaniu innego uzasadnienia) nazbyt "politycznie" motywowanych interpretacji. Do takich zaliczyć można np. zaniżanie możliwości redukcji emisji do 2020 r. (dalej jest lepiej), naciągane poparcie dla energetyki jądrowej oraz rolnictwa jako źródła redukcji emisji CO2 (to ciekawe, ale bardzo wątpliwe przy obecnej polityce na rzecz biopaliw), a także już tradycyjnie w Polsce dyskryminowanie energetyki wiatrowej i słonecznej. Swój komentarz na ten temat, trochę w odniesieniu do ww. spostrzeżeń przedstawił Greenpeace Polska i wyrazil obawy o ew. sposoby (nazbyt mechnicznego) wykorzystania raportu (w sumie potrzebnego do zainicjwania debaty) zanim w pelni poznamy jego tresc i przedyskutujemy.
Dalej nie będę jednak tych wstępnych zastrzeżeń merytorycznych rozwijał, poczekam na pełny raport. Skupię się raczej na jego politycznym i społecznym kontekście, także w zestawieniu w przywołanym wcześniej „Raportem 2030” i w kontekście szczytu w Kopenhadze.
Oba raporty mają ze sobą wiele wspólnego, np.:
• Pojawiają się w kluczowych momentach negocjacji klimatycznych
• Są konserwatywne w założeniach (niechęć do jakichkolwiek zmian i tkwienie w przeszłości) i w swoich wnioskach pozbawione szerszej wizji rozwoju społecznego i cywilizacyjnego
• Bez szerszej analizy skutków zaniechania działań (tu raport McKinsey jednak bardziej niz "Raport 2030" odradza nadmierne zwlekanie) stwierdzają że polityka klimatyczna UE to dla Polski (gospodarki i obywateli) koszt nie do udźwignięcia
• Przygotowywane są za pieniądze (pod dyktando?) koncernów energetycznych pod patronatem i we współpracy z Ministerstwem Gospodarki, bez konsultacji np. sektorem OZE
• "Udowadniają" tezę, że odnawialne źródła energii to najdroższa opcja redukcji emisji CO2 do 2030r.
• Są natychmiast wykorzystane medialnie do wsparcia bieżącej polityki wewnętrznej i zewnętrznej; dodam, że polityki wewnętrznej prowadzonej pod wpływem "słupków wzrostu poparcia obywateli" i chęci zadowolenia wielkiego przemysłu, ubiegającego się o ochronę (przed UE) ale i wsparcie (za środki UE). Polityka zewnętrzna jest z kolei prowadzona pod kątem wyrwania z UE/ONZ jak najwięcej, a dania jak najmniej.
Ktoś powie, że przynajmniej ten ostatni zarzut to nie „zarzut” tylko pochwała racjonalności działania rządu i jego przebiegłości. Moim zdaniem jest to rodzaj cynizmu, mieszania ludziom i firmom w głowach i wyraz krótkowzroczności wspartej brakiem wiedzy oraz braku chęci uczenia się. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że pierwszy szerszy raport o możliwościach i kosztach redukcji CO2 pojawia się prawie 3 lata po politycznym przyjęciu przez Prezydenta Kaczyńskiego pakietu klimatycznego UE 3 x 20% (8 marca ‘2007), a nie np. rok przed tym faktem (aby decyzja polityczna podjęta była świadomie, na podstawie szerszej analizy)? Jak wytłumaczyć, że znowu (powstający za wiedzą i pełną akceptacją rządu) nie jest to raport zamówiony i opłacony przez rząd RP, lecz przez koncerny energetyczne mające bezpośredni interes w utrwalaniu status quo.
Zastanawia brak spójności i stopniowa utrata wiarygodności działania rządu na forum międzynarodowym, a w szczególności w negocjacjach wewnątrz UE. Najpierw rząd nie zgadza się (jest w zdecydowanej mniejszości) na podwyższenie w Kopenhadze celu redukcji emisji do 2020 roku z 20 do 30%. Potem deklaruje pomoc do 2020 w ramach UE dla krajów rozwijających się w walce ze zmianami klimatu na poziomie … 40 – 60 milionów Euro. Biorąc pod uwagę to, co emitujemy, 1 mld Euro byłoby kwotą trudną do przyjęcia, ale sprawiedliwą. Samej pomocy z Unii Europejskiej w okresie 2007-2014 dostajemy 64 mld euro, do tego jeszcze kilkanaście miliardów euro wcześniej. Daklarowana pomoc stanowi tylko ok. 10% (!) tego co Polska ma zarobić na sprzedaży nadwyżek jednostek redukcji emisji CO2 do 2012 roku w ramach Protokołu z Kioto. To wręcz hipokryzja, gdy zaraz potem Premier Tusk (pod presją krytyki krajowych i zagranicznych organizacji społecznych) mówi, że Polska jest gotowa uczestniczyć w projekcie redukcji emisji CO2 o 30 proc., ale - jak zastrzegł - strona polska będzie ten projekt dostosowywać do realnych możliwości naszego kraju. Pomijając dużą amplitudę i częstotliwość zmian poglądów i brak wiarygodności w tych stwierdzeniach i deklaracjach, każdy zauważy, że taki emitent zanieczyszczeń jak Polska ma znacznie większe i tańsze możliwości redukcji emisji niż każdy inny "czysty" kraj w UE i że inne kraje płacą i płacić mają znacząco więcej. Nie można być wiecznie "za a nawet przeciw", wysyłać sprzeczne sygnały, dezorientować otoczenie, bo w pewnym zakresie państwa są jak ludzie i przestają poważnie traktować takich niewiarygodnych partnerów.
Jak to wszystko zwane "negocjacjami" (szpagaty polityczne, kluczenie, zamazywania prawdy) i "sukcesami" wpływa na obywateli, a w szczególności na ich postawy? Wiedząc o realności globalnego ocieplenia każdy normalny rząd powinien przygotowywać obywateli do akceptacji polityki klimatycznej i szukania w niej szansy, a nie do samobójczego zniechęcania do jej prowadzenia i udawania, że problemu nie będzie, jak nie my tylko ktoś inny (???) zapłaci i jak np. będziemy ograniczać rozwój "kosztownych" coraz tańszych OZE (kosztem coraz droższych technologii schyłkowych). Przysłowiowe „udawanie Kalego”, jest o tyle zastanawiające, że społeczeństwo wykazuje w badaniach dużą dozę zrozumienia dla aktywnej polityki klimatycznej i właśnie dla OZE. Podejście rządu w tym zakresie odbiega od zwykłych zasad racjonalnego działania, bo nawet jeżeli koncerny energetyczne będą wspierały komitety wyborcze, to jednak o wynikach wyborów zdecydują wyborcy, nawet jak będą dalej ogłupiani. Przecież widać jak na dłoni, że w dobie światowej polityki klimatycznej i opłat za emisję, forsowanie przez rząd budowy 16 GW mocy węglowych i jednoczesne mówienie, że OZE są drogie, wyglada na cynizm obliczony na kilkaset tysięcy głosów ze Śląska, faktycznie kosztem Śląska i całego kraju. To wręcz obraża obywateli.
Wiem, że przejście na nowy sposób myślenia nie jest proste. Bez uczciwego wyjaśnienia problemu i odwołania się do obywateli nie jest możliwy do jednoznacznego rozstrzygnięcia dylemat, na ile mamy korzystać z życia dzisiaj kosztem już najbliższego jutra (tu nawet nie chodzi już o nasze dzieci, ale o nas samych). Na świecie ekonomiści patrzą na ten problem już od dawna znacznie szerzej niż w Polsce i w ocenie kosztów walki z globalnym ociepleniem używają znacznie niższych stop dyskonta (odzwierciedlającej, jak bardzo zamierzamy żyć kosztem naszych dzieci) niż my. Autorzy „Raportu 2030” użyli stopy 10%, McKinsey użył stopy 4-8% (stąd pewnie nieco „mniejsze” koszty). Jednak ekonomiści formatu prof. Nicholasa Stern, tzw. "utylitarianie" używają do celów analiz klimatycznych stopy dyskonta równej 1,4 % (nie tak dawno omawiany byl na odnawialnym bardzo ciekawy artykuł na ten temat Johna Brooma w "Science").
Wiem też, że rozłożenie pomiędzy kraje kosztów walki ze zmianami klimatu to problem nie tylko światowy czy europejski, ale też problem polityki wewnętrznej. Ale takiej jak dotychczas polityki Polska nie może kontynuować i myśleć, że dalej corocznie, jako ludzkość możemy pompować w atmosferę kilkadziesiąt miliardów ton zanieczyszczeń i uważać, że nikt tego nie zauważy i że to wszystko będzie za darmo (albo że ktoś inny zapłaci?), że natura nie upomni się o swoje. W obecnych uwarunkowaniach nie możemy gloryfikować bieżącego wzrostu PKB jako jedynego kryterium oceny polityki i cieszyć się, że Polska w 2008 r jest liderem w UE, bo pewnie szybko zapłacimy za to właśnie spadkiem PKB w kolejnych latach. Tylko do końca XX wieku warunkiem wzrostu gospodarczego było nieograniczone wręcz korzystanie przez niewielką grupę mieszkańców Ziemi z jej naturalnych zasobów i możliwości utylizacji (upychania) odpadów. Jak piszą Laggewie i Welzer w najnowszej książce "Koniec świata jaki znaliśmy" (omówionej np., przez Piotra Brusa na łamach Gazety Wyborczej:
(...)"Zmiana klimatu i wyczerpywanie się modelu gospodarczego opartego na >religii wzrostu< to nie problem ekonomiczny, lecz kulturowy” ... Ludziom trzeba mówić prawdę i pozyskiwać ich dla prawdy, zrozumieją tak, jak obecnego prezydenta Obamę w dużym stopniu zrozumieli wcześniej konserwatywni z natury i nie skłonni do poświęceń Amerykanie. Tylko dojrzali i świadomi obywatele są w stanie podołać takiemu wyzwaniu.
Chylę czoła przed np. krajowymi organizacjami ekologicznymi, że potrafią patrzeć szeroko i że w zdecydowanej większości są społecznie odpowiedzialne i wiarygodne w tym co robią. Pewnie sektor OZE sporo się od nich może jeszcze nauczyć i być bardziej wiarygodnym i odpowiedzialnym w dążeniach (np. "zielony certyfikat" to nie tylko określona kwota przychodu) bo zależy jednak jeszcze silnie od polityków, a w konsekwencji od wyborców i obywateli. Ale rząd i elity polityczne mają na tym polu najwięcej do zrobienia. Zacząć trzeba od mówienia prawdy i to takiej samej "prawdy" na forum międzynarodowym i w kraju. Problem jest tak poważny, że uznaję za w pełni uzasadnione głosy ekologicznych organizacji pozarządowych mówiących o konieczności powołania silnego Ministerstwa ds. Energii i Klimatu (przykłady w poprzednim wpisie), tym bardziej, że teraz, po rezygnacji Ministra Macieja Nowickiego (to z kolei temat na inny wpis) polityka klimatyczna będzie jeszcze bardziej podporządkowana bieżącej polityce, a różne raporty i tumult medialny w tym obszarze będą coraz bardziej robione na bieżące zamówienie polityczne.
Oficjalne podsumowanie (niedkończonego jeszcze)"Raportu McKinsey" dobrze potwierdza tę tezę; aby wdrożyć politykę klimatyczną UE do 2030 roku, Polska musi wydać 92 mld Euro, czyli ok. 1% PKB. News bardzo medialny, który podchwyciła większość mediów krajowych i często przedstawiła jako przejaw nie tyle gorączki klimatycznej, ale fizjologicznej tzw. "ekoterrorystow". Wiem, że wg tego schematu działają media, bo już gdy prawie 2 lata temu, w bardzo uproszczony sposób wyliczyłem że koszt osiągnięcia przez Polskę 15% energii z OZE w 2020 r. to 60 mld zł (1/6 tego co obecnie wyliczyło McKinsey do 2030 dla całej, zgodnej z UE polityki klimatycznej) to media od razu uznały to w całości za „koszt” a nie zwykłą i bezpieczną inwestycję i okazję dla Polski i przedsiębiorców do zarobienia pieniędzy i prawdopodobnie obniżenia kosztów zaopatrzenia w energię z wysokoemisyjnych źródeł. Gwoli ścisłości dodam, że McKinsey i tak oceniło te koszty niżej, niż w innym raporcie sprzed roku, tzw. "Raportu 2030" który wykorzystany był z kolei także jako oręż do "walczenia" z klimatycznymi propozycjami UE w grudniu ub.r. na poprzednim szczycie klimatycznym UE w Brukseli i ONZ w Poznaniu. Autorzy "Raportu 2030" (omawiany był na odnawialnym, nie powiem ze chwaliłem:) ocenili koszty wdrażania polityk klimatycznej do 2030 r. na ponad 124 mld Euro, czyli McKinsey i tak było dla polityki klimatycznej bardzo łaskawe …).
Przejrzawszy tylko podsumowanie raportu McKinsey (tak się spieszono z prezentacją ewidentnie „politycznych” wniosków, że na pełny raport trzeba jeszcze kilka tygodni poczekać), zwróciłem uwagę na kilka wątpliwych, a nawet paru moim zdaniem błędnych wyników, lub ich najprawdopodobniej (nie znalazłem w opracowaniu innego uzasadnienia) nazbyt "politycznie" motywowanych interpretacji. Do takich zaliczyć można np. zaniżanie możliwości redukcji emisji do 2020 r. (dalej jest lepiej), naciągane poparcie dla energetyki jądrowej oraz rolnictwa jako źródła redukcji emisji CO2 (to ciekawe, ale bardzo wątpliwe przy obecnej polityce na rzecz biopaliw), a także już tradycyjnie w Polsce dyskryminowanie energetyki wiatrowej i słonecznej. Swój komentarz na ten temat, trochę w odniesieniu do ww. spostrzeżeń przedstawił Greenpeace Polska i wyrazil obawy o ew. sposoby (nazbyt mechnicznego) wykorzystania raportu (w sumie potrzebnego do zainicjwania debaty) zanim w pelni poznamy jego tresc i przedyskutujemy.
Dalej nie będę jednak tych wstępnych zastrzeżeń merytorycznych rozwijał, poczekam na pełny raport. Skupię się raczej na jego politycznym i społecznym kontekście, także w zestawieniu w przywołanym wcześniej „Raportem 2030” i w kontekście szczytu w Kopenhadze.
Oba raporty mają ze sobą wiele wspólnego, np.:
• Pojawiają się w kluczowych momentach negocjacji klimatycznych
• Są konserwatywne w założeniach (niechęć do jakichkolwiek zmian i tkwienie w przeszłości) i w swoich wnioskach pozbawione szerszej wizji rozwoju społecznego i cywilizacyjnego
• Bez szerszej analizy skutków zaniechania działań (tu raport McKinsey jednak bardziej niz "Raport 2030" odradza nadmierne zwlekanie) stwierdzają że polityka klimatyczna UE to dla Polski (gospodarki i obywateli) koszt nie do udźwignięcia
• Przygotowywane są za pieniądze (pod dyktando?) koncernów energetycznych pod patronatem i we współpracy z Ministerstwem Gospodarki, bez konsultacji np. sektorem OZE
• "Udowadniają" tezę, że odnawialne źródła energii to najdroższa opcja redukcji emisji CO2 do 2030r.
• Są natychmiast wykorzystane medialnie do wsparcia bieżącej polityki wewnętrznej i zewnętrznej; dodam, że polityki wewnętrznej prowadzonej pod wpływem "słupków wzrostu poparcia obywateli" i chęci zadowolenia wielkiego przemysłu, ubiegającego się o ochronę (przed UE) ale i wsparcie (za środki UE). Polityka zewnętrzna jest z kolei prowadzona pod kątem wyrwania z UE/ONZ jak najwięcej, a dania jak najmniej.
Ktoś powie, że przynajmniej ten ostatni zarzut to nie „zarzut” tylko pochwała racjonalności działania rządu i jego przebiegłości. Moim zdaniem jest to rodzaj cynizmu, mieszania ludziom i firmom w głowach i wyraz krótkowzroczności wspartej brakiem wiedzy oraz braku chęci uczenia się. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że pierwszy szerszy raport o możliwościach i kosztach redukcji CO2 pojawia się prawie 3 lata po politycznym przyjęciu przez Prezydenta Kaczyńskiego pakietu klimatycznego UE 3 x 20% (8 marca ‘2007), a nie np. rok przed tym faktem (aby decyzja polityczna podjęta była świadomie, na podstawie szerszej analizy)? Jak wytłumaczyć, że znowu (powstający za wiedzą i pełną akceptacją rządu) nie jest to raport zamówiony i opłacony przez rząd RP, lecz przez koncerny energetyczne mające bezpośredni interes w utrwalaniu status quo.
Zastanawia brak spójności i stopniowa utrata wiarygodności działania rządu na forum międzynarodowym, a w szczególności w negocjacjach wewnątrz UE. Najpierw rząd nie zgadza się (jest w zdecydowanej mniejszości) na podwyższenie w Kopenhadze celu redukcji emisji do 2020 roku z 20 do 30%. Potem deklaruje pomoc do 2020 w ramach UE dla krajów rozwijających się w walce ze zmianami klimatu na poziomie … 40 – 60 milionów Euro. Biorąc pod uwagę to, co emitujemy, 1 mld Euro byłoby kwotą trudną do przyjęcia, ale sprawiedliwą. Samej pomocy z Unii Europejskiej w okresie 2007-2014 dostajemy 64 mld euro, do tego jeszcze kilkanaście miliardów euro wcześniej. Daklarowana pomoc stanowi tylko ok. 10% (!) tego co Polska ma zarobić na sprzedaży nadwyżek jednostek redukcji emisji CO2 do 2012 roku w ramach Protokołu z Kioto. To wręcz hipokryzja, gdy zaraz potem Premier Tusk (pod presją krytyki krajowych i zagranicznych organizacji społecznych) mówi, że Polska jest gotowa uczestniczyć w projekcie redukcji emisji CO2 o 30 proc., ale - jak zastrzegł - strona polska będzie ten projekt dostosowywać do realnych możliwości naszego kraju. Pomijając dużą amplitudę i częstotliwość zmian poglądów i brak wiarygodności w tych stwierdzeniach i deklaracjach, każdy zauważy, że taki emitent zanieczyszczeń jak Polska ma znacznie większe i tańsze możliwości redukcji emisji niż każdy inny "czysty" kraj w UE i że inne kraje płacą i płacić mają znacząco więcej. Nie można być wiecznie "za a nawet przeciw", wysyłać sprzeczne sygnały, dezorientować otoczenie, bo w pewnym zakresie państwa są jak ludzie i przestają poważnie traktować takich niewiarygodnych partnerów.
Jak to wszystko zwane "negocjacjami" (szpagaty polityczne, kluczenie, zamazywania prawdy) i "sukcesami" wpływa na obywateli, a w szczególności na ich postawy? Wiedząc o realności globalnego ocieplenia każdy normalny rząd powinien przygotowywać obywateli do akceptacji polityki klimatycznej i szukania w niej szansy, a nie do samobójczego zniechęcania do jej prowadzenia i udawania, że problemu nie będzie, jak nie my tylko ktoś inny (???) zapłaci i jak np. będziemy ograniczać rozwój "kosztownych" coraz tańszych OZE (kosztem coraz droższych technologii schyłkowych). Przysłowiowe „udawanie Kalego”, jest o tyle zastanawiające, że społeczeństwo wykazuje w badaniach dużą dozę zrozumienia dla aktywnej polityki klimatycznej i właśnie dla OZE. Podejście rządu w tym zakresie odbiega od zwykłych zasad racjonalnego działania, bo nawet jeżeli koncerny energetyczne będą wspierały komitety wyborcze, to jednak o wynikach wyborów zdecydują wyborcy, nawet jak będą dalej ogłupiani. Przecież widać jak na dłoni, że w dobie światowej polityki klimatycznej i opłat za emisję, forsowanie przez rząd budowy 16 GW mocy węglowych i jednoczesne mówienie, że OZE są drogie, wyglada na cynizm obliczony na kilkaset tysięcy głosów ze Śląska, faktycznie kosztem Śląska i całego kraju. To wręcz obraża obywateli.
Wiem, że przejście na nowy sposób myślenia nie jest proste. Bez uczciwego wyjaśnienia problemu i odwołania się do obywateli nie jest możliwy do jednoznacznego rozstrzygnięcia dylemat, na ile mamy korzystać z życia dzisiaj kosztem już najbliższego jutra (tu nawet nie chodzi już o nasze dzieci, ale o nas samych). Na świecie ekonomiści patrzą na ten problem już od dawna znacznie szerzej niż w Polsce i w ocenie kosztów walki z globalnym ociepleniem używają znacznie niższych stop dyskonta (odzwierciedlającej, jak bardzo zamierzamy żyć kosztem naszych dzieci) niż my. Autorzy „Raportu 2030” użyli stopy 10%, McKinsey użył stopy 4-8% (stąd pewnie nieco „mniejsze” koszty). Jednak ekonomiści formatu prof. Nicholasa Stern, tzw. "utylitarianie" używają do celów analiz klimatycznych stopy dyskonta równej 1,4 % (nie tak dawno omawiany byl na odnawialnym bardzo ciekawy artykuł na ten temat Johna Brooma w "Science").
Wiem też, że rozłożenie pomiędzy kraje kosztów walki ze zmianami klimatu to problem nie tylko światowy czy europejski, ale też problem polityki wewnętrznej. Ale takiej jak dotychczas polityki Polska nie może kontynuować i myśleć, że dalej corocznie, jako ludzkość możemy pompować w atmosferę kilkadziesiąt miliardów ton zanieczyszczeń i uważać, że nikt tego nie zauważy i że to wszystko będzie za darmo (albo że ktoś inny zapłaci?), że natura nie upomni się o swoje. W obecnych uwarunkowaniach nie możemy gloryfikować bieżącego wzrostu PKB jako jedynego kryterium oceny polityki i cieszyć się, że Polska w 2008 r jest liderem w UE, bo pewnie szybko zapłacimy za to właśnie spadkiem PKB w kolejnych latach. Tylko do końca XX wieku warunkiem wzrostu gospodarczego było nieograniczone wręcz korzystanie przez niewielką grupę mieszkańców Ziemi z jej naturalnych zasobów i możliwości utylizacji (upychania) odpadów. Jak piszą Laggewie i Welzer w najnowszej książce "Koniec świata jaki znaliśmy" (omówionej np., przez Piotra Brusa na łamach Gazety Wyborczej:
(...)"Zmiana klimatu i wyczerpywanie się modelu gospodarczego opartego na >religii wzrostu< to nie problem ekonomiczny, lecz kulturowy” ... Ludziom trzeba mówić prawdę i pozyskiwać ich dla prawdy, zrozumieją tak, jak obecnego prezydenta Obamę w dużym stopniu zrozumieli wcześniej konserwatywni z natury i nie skłonni do poświęceń Amerykanie. Tylko dojrzali i świadomi obywatele są w stanie podołać takiemu wyzwaniu.
Chylę czoła przed np. krajowymi organizacjami ekologicznymi, że potrafią patrzeć szeroko i że w zdecydowanej większości są społecznie odpowiedzialne i wiarygodne w tym co robią. Pewnie sektor OZE sporo się od nich może jeszcze nauczyć i być bardziej wiarygodnym i odpowiedzialnym w dążeniach (np. "zielony certyfikat" to nie tylko określona kwota przychodu) bo zależy jednak jeszcze silnie od polityków, a w konsekwencji od wyborców i obywateli. Ale rząd i elity polityczne mają na tym polu najwięcej do zrobienia. Zacząć trzeba od mówienia prawdy i to takiej samej "prawdy" na forum międzynarodowym i w kraju. Problem jest tak poważny, że uznaję za w pełni uzasadnione głosy ekologicznych organizacji pozarządowych mówiących o konieczności powołania silnego Ministerstwa ds. Energii i Klimatu (przykłady w poprzednim wpisie), tym bardziej, że teraz, po rezygnacji Ministra Macieja Nowickiego (to z kolei temat na inny wpis) polityka klimatyczna będzie jeszcze bardziej podporządkowana bieżącej polityce, a różne raporty i tumult medialny w tym obszarze będą coraz bardziej robione na bieżące zamówienie polityczne.
poniedziałek, listopada 30, 2009
Ministerstwa UE ds. klimatu i energii w zielonych rękach
Juz na mocy Traktatu Lizbońskiego Manuel Barroso zaproponował 26 komisarzy, tak aby razem ze swoją osobą - szefa Komisji Europejskiej - obdzielić stanowiskami każdego z 27 obecnych państw członkowskich Unii. Taka “bezpośrednia", wręcz ateńska demokracja prowadzi wprost do tworzenia nowych “ministerstw" UE. Chyba warto na "odnawialnym" się temu przyjrzeć, zwlaszcza z perspektywy otoczenia instytycjonalego i międzynarodowego dla OZE.
Łatwo zauważyć, ze w UE nowym Dyrektoriatem Generalnym (tzw. DG) stało się “ministerstwo ds. klimatu”, a na funkcję nowego komisarza ds. polityki klimatycznej zaproponowana została Pani Connie Hedegaard z Danii. Była kilkukrotnie w Polsce (m.in. wykazywala duzy sceptycyzm wobec naszego podejsia do promocji biopaliw), przejąć ma od Ministra Nowickiego przewodniczenie COP-15 w dniu jego otwarcia - 7 grudnia. Potem w styczniu, jak zakończa się przesłuchania w PE i KE formalnie zostanie powołana, ustąpić ma ze stanowiska ministra klimatu i energii Królestwa Danii, które obecnie pełni. Wyraźnie jest to mowa ni tyle o "ochronie klimatu" tylko i "polityce klimatycznej UE", co oddaje ambicje UE w zakresie aktwnego wplywania na politykę panstw czlonkowskich i na politykę swiatową w tym zakresie. Nie wiadomo jak to zadziala w sytuacji gdy UE nie ma wspolnej polityki energetycznej.
Warto podkreślić że na poziomie krajowym ministerstwo ds. klimatu i energii, poza Danią, istnieje od niedawna także np. w Wielkiej Brytanii. Choć nie są to najsilniejsze ministerstwa, jest to jednak jakiś znak naszych czasów. Ministerstwa ds. środowiska stają się nazbyt lokalne, nazbyt „ochroniarskie” aby poradzić sobie z problemami klimatycznymi, a znajdujące się w tej roli ministerstwa gospodarcze zajmujące się sprawami klimatu przypominają wilka pilnującego owieczki …
W Polsce, pomimo przewodnictwa przez ministra środowiska COP-14 oraz pomimo pakietu klimatycznego UE wymagającego patrzenia na środowisko z szerzej perspektywy, ministerstwo środowiska nie wybiło się na silniejszą pozycję na szczeblu rządu. Docierają głosy aby powołać do tych właśnie spraw „pełnomocnika”, czy „agencję ds. wdrazania polityki klimatycznej”, na razie skończyło się na „społecznej radzie” ds redukcji emisji. Znaczne bliżej jesteśmy powołania ministerstwa ds. energetyki jądrowej. To też znak czasu ale minionego, gdy takie ministerstwa funkcjonowały obok np. ministerstw górnictwa.
W związku z liczebnością UE, nastąpi też oddzielenie w DG TREN „transportu” od „energii”, która przypadnie Niemcom w nowej KE. To całkowita nowość. Dotychczas sprawy energii i np. środowiska przypadały w udziale słabszym członkom a takie kraje jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania, a nawet Włochy czy ostatnio Hiszpania szukały bardziej kluczowych obszarów. Tym razem Angela Merkel na to stanowisko zarekomendowała swojego kolegę partyjnego, prawnika Guenthera Ettingera – dotychczasowego premiera Badenii-Wirtembergii. Nie wiadomo czy bardziej z powodów rury gazowej (i importu gazu) czy bardziej z powodu chęci wsparcia zielonej energii i innowacji (ich eksportu?). Zdecydowanie jednak nie po to aby wspierać energetykę jądrową i nawet czysty węgiel, choc wlasnie jądrówki i węgla mają w pewnym nadmiarze (tu sarkatycznie: tylko Polska wspiera to czego ma za dużo, a nie co jest obecnie deficytowe...).
Z tego podziału stanowisk wynika ze Dania, z którą dzielimy prezydencję UE w 2011 r. oraz Niemcy wydają się być najważniejszymi partnerami Polski w realizacji polityki klimatycznej i energetycznej. Truizmem jest pisać ze OZE będą niezwykle ważnym elementem tej polityki, ale to właśnie w trójkącie DE-DK-PL razem ze Szwecją (obecna prezydencja UE) tkwią klucze do np. rozwoju morskich farm wiatrowych na Bałtyku czy infrastruktury elektroenergetycznej w regionie. Dobrze abyśmy właśnie w takie tematy wchodzili i korzystali z przetasowań w KE, a nie stali dalej na czele narzekających na politykę klimatyczna UE, niewiele proponujących i wiecznie marudzących nowych krajów członkowskich UE. To trochę przygnębiające i z góry skazane na przegraną przywództwo i droga do dalszego zasklepiania się w anachronicznym myśleniu.
Samo stanowisko komisarza ds. budżetu UE, które ma przypaść Januszowi Lewandowskiemu, wcale nam nie pomoże w „nowym mysleniu”. Dotychczasowa polska komisarz DG REGIO Danuta Huebner „popchnęła” choć trochę w kierunku nowego myślenia nasze regiony, tego nam- ciągle jeszcze nazbyt centralnie zarzadzanym krajom postsowieckim - było trzeba. Choć formalnie niepolityczne, stanowisko Lewandowskiego będzie przez nas oczywiscie instrumentalizowane, ale raczej bedzie nas ciągnęło w kierunku wyrwania paru euro "pod publiczkę" na cele jakie do tej pory potrafiliśmy realizować, a nie na takie jakie stają się wyzwaniem jutra.
Łatwo zauważyć, ze w UE nowym Dyrektoriatem Generalnym (tzw. DG) stało się “ministerstwo ds. klimatu”, a na funkcję nowego komisarza ds. polityki klimatycznej zaproponowana została Pani Connie Hedegaard z Danii. Była kilkukrotnie w Polsce (m.in. wykazywala duzy sceptycyzm wobec naszego podejsia do promocji biopaliw), przejąć ma od Ministra Nowickiego przewodniczenie COP-15 w dniu jego otwarcia - 7 grudnia. Potem w styczniu, jak zakończa się przesłuchania w PE i KE formalnie zostanie powołana, ustąpić ma ze stanowiska ministra klimatu i energii Królestwa Danii, które obecnie pełni. Wyraźnie jest to mowa ni tyle o "ochronie klimatu" tylko i "polityce klimatycznej UE", co oddaje ambicje UE w zakresie aktwnego wplywania na politykę panstw czlonkowskich i na politykę swiatową w tym zakresie. Nie wiadomo jak to zadziala w sytuacji gdy UE nie ma wspolnej polityki energetycznej.
Warto podkreślić że na poziomie krajowym ministerstwo ds. klimatu i energii, poza Danią, istnieje od niedawna także np. w Wielkiej Brytanii. Choć nie są to najsilniejsze ministerstwa, jest to jednak jakiś znak naszych czasów. Ministerstwa ds. środowiska stają się nazbyt lokalne, nazbyt „ochroniarskie” aby poradzić sobie z problemami klimatycznymi, a znajdujące się w tej roli ministerstwa gospodarcze zajmujące się sprawami klimatu przypominają wilka pilnującego owieczki …
W Polsce, pomimo przewodnictwa przez ministra środowiska COP-14 oraz pomimo pakietu klimatycznego UE wymagającego patrzenia na środowisko z szerzej perspektywy, ministerstwo środowiska nie wybiło się na silniejszą pozycję na szczeblu rządu. Docierają głosy aby powołać do tych właśnie spraw „pełnomocnika”, czy „agencję ds. wdrazania polityki klimatycznej”, na razie skończyło się na „społecznej radzie” ds redukcji emisji. Znaczne bliżej jesteśmy powołania ministerstwa ds. energetyki jądrowej. To też znak czasu ale minionego, gdy takie ministerstwa funkcjonowały obok np. ministerstw górnictwa.
W związku z liczebnością UE, nastąpi też oddzielenie w DG TREN „transportu” od „energii”, która przypadnie Niemcom w nowej KE. To całkowita nowość. Dotychczas sprawy energii i np. środowiska przypadały w udziale słabszym członkom a takie kraje jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania, a nawet Włochy czy ostatnio Hiszpania szukały bardziej kluczowych obszarów. Tym razem Angela Merkel na to stanowisko zarekomendowała swojego kolegę partyjnego, prawnika Guenthera Ettingera – dotychczasowego premiera Badenii-Wirtembergii. Nie wiadomo czy bardziej z powodów rury gazowej (i importu gazu) czy bardziej z powodu chęci wsparcia zielonej energii i innowacji (ich eksportu?). Zdecydowanie jednak nie po to aby wspierać energetykę jądrową i nawet czysty węgiel, choc wlasnie jądrówki i węgla mają w pewnym nadmiarze (tu sarkatycznie: tylko Polska wspiera to czego ma za dużo, a nie co jest obecnie deficytowe...).
Z tego podziału stanowisk wynika ze Dania, z którą dzielimy prezydencję UE w 2011 r. oraz Niemcy wydają się być najważniejszymi partnerami Polski w realizacji polityki klimatycznej i energetycznej. Truizmem jest pisać ze OZE będą niezwykle ważnym elementem tej polityki, ale to właśnie w trójkącie DE-DK-PL razem ze Szwecją (obecna prezydencja UE) tkwią klucze do np. rozwoju morskich farm wiatrowych na Bałtyku czy infrastruktury elektroenergetycznej w regionie. Dobrze abyśmy właśnie w takie tematy wchodzili i korzystali z przetasowań w KE, a nie stali dalej na czele narzekających na politykę klimatyczna UE, niewiele proponujących i wiecznie marudzących nowych krajów członkowskich UE. To trochę przygnębiające i z góry skazane na przegraną przywództwo i droga do dalszego zasklepiania się w anachronicznym myśleniu.
Samo stanowisko komisarza ds. budżetu UE, które ma przypaść Januszowi Lewandowskiemu, wcale nam nie pomoże w „nowym mysleniu”. Dotychczasowa polska komisarz DG REGIO Danuta Huebner „popchnęła” choć trochę w kierunku nowego myślenia nasze regiony, tego nam- ciągle jeszcze nazbyt centralnie zarzadzanym krajom postsowieckim - było trzeba. Choć formalnie niepolityczne, stanowisko Lewandowskiego będzie przez nas oczywiscie instrumentalizowane, ale raczej bedzie nas ciągnęło w kierunku wyrwania paru euro "pod publiczkę" na cele jakie do tej pory potrafiliśmy realizować, a nie na takie jakie stają się wyzwaniem jutra.
środa, listopada 11, 2009
PEP’2030: OZE tracą - ATOM zyskuje
Rząd przyjął „Politykę energetyczną Polski do 2030 r.” (PEP’2030) z najnowszymi październikowymi korektami w dokumencie.
Korekty "Last minute" dotyczyły głównie zwiększenia roli energetyki jądrowej i zmniejszenia roli OZE (za wyjątkiem dużych elektrowni wodnych stanowiących własność Skarbu Państwa, czyli niejako kosztem innych, niezależnych inwestorów i operatorów). Najwięcej „dobrych” wieści przybyło dla tych co chcą ją (latami zapewne) rozwijać.
W zasadniczym dokumencie i jego załączniku nr 2 dotyczący bilansów paliw i energii oraz prognozy do 2030 większych zmian nie ma, poza tym że PEP2030 utrzymuje że, wymagany Pakietem klimatycznym i dyrektywą 2009/28/WE, 15% udział OZE w zużyciu energii finalnej w Polsce na 2020 r., pozostaje w mocy także na .... 2030 r. Wcześniej była mowa choćby o 20% w 2030r. (taki jest oficjalny wskaźnik monitorowania wdrożenia dokumentu), co bylo i tak, w obliczu rozwoju OZE na swiecie i w UE, stosunkowo nikczemną propozycją. Zakladajac że rozwoju OZE nie będzie, rząd zamraża te źródła upychając w ich miejsce kolanem (przepraszam za mało wykwintne słownictwo) do bilansu energetycznego energetykę jądrową i konserwuje rolę węgla.
„Dobre wieści” dotyczące energetyki jądrowej pojawiają się szczególnie w „Programie działań wykonawczych na lata 2009-2012”, czyli w załączniku nr 3 do dokumentu zasadniczego.
Zacznę od złych wieści dla OZE, np. wycofanie się - znowu napisze nieelegancko-„chyłkiem” z wcześniej zaproponowanej i uzgodnionej ze srodowiskiem OZE propozycji ulg podatkowych dla obywateli, indywidualnych inwestorów na wsparcie zielonego ciepła. W sytuacji obowiązyania kosztownego pakietu klimatycznego,gdy teraz trzeba z dużą dbałością o rozwój zrównoważony, skutecznosć podejmowanych dzialań i niskie koszty po stronie obywateli wdrażać dyrektywę 2009/28/WE oraz gdy promocja "zielonego ciepła - jako ważny element dyrektywy i krajowego zobowiązania - jest tania, takie posunięcia nazwę delikatnie jako nieprzemyślane, niemądre, nieracjonalne, podyktowane doraźnymi emocjami politycznymi a nie solidną kalkulacją.
Brniemy w to co bezrefleksyjnie i bez przygotwania wynegocjowalismy na "malym szczycie UE" w Gdańsku 5 grudnia ub.r., w przededniu szczytu bruskelskiego 11-12 grudnia, ktory zatwierdzil pakiet klimatyczny. Parcie na doraźne, medialnie doniosle, rzekome sukcesy (por. "odnawialny" z 18 gudnia ub.r.)w negocjacjach z UE, prowadzą do tego że negocjajce nie są elementem strategicznego myslenia i dlugiego konswekwentnie realizowanego procesu, ale wazny proces staje sie elementem i skutkiem dosć przypadkowych negocjacji.
Zatrważa wręcz dysproporcja pomiędzy podejściem do energetyki jądrowej i odnawialnej w tym, oficjalnym już dokumencie, pod którym podpisał się cały rząd!
W programie działań wykonawczych, w tzw. Priorytecie III dotyczącym Atomu, doliczyłem się wpisanych w sposób konkretny sposób ponad 350 mln zł zarezerwowanych środków budżetowych i parabudżetowych do 2012 r. (i już wydawanych) na szeroko rozumiane "miękkie" li tylko dzialania na rzecz przygotowanie programu rozwoju energetyki jądrowej i cała litania innych, nieskwantyfikowanych życzeń pod adresem instytucji publicznych i funduszy publicznych. Nie ma tam nawet wskazania na środki publiczne regionów (1-2), które już teraz są wydawane na wsparcie programu atomowego z nadzieją na lokalne zyski kosztem kraju i innych regionów. Sądzę, że to dobrze, że jak ktoś proponuje program to rezerwuje środki. Ale dlaczego rezerwuje się środki na kolejne etapy programu zanim powstało studium wykonalności zasadnosci tego przedsięwzięcia i bez choćby, pomijając szersze analizy środowiskowo –społeczno-gospodarcze, zgrubnej oceny wpływu na budżet państwa, ceny energii oraz realność ekonomiczną tego stricte politycznego pomysłu?
W priorytecie IV, dotyczącym OZE jest zero (ZERO) środków na przygotowanie i wdrożenie, wymaganego bezwzględnie dyrektywą 2009/28/WE, bardzo trudnego w dobrym opracowaniu i szczegółowego programu (tzw. "action plan") rozwoju OZE do 2020 r. Dodam, że w tym roku Ministerstwo Gospodarki przeznaczyło na ten cel max do 200 tys. zł, podczas gdy tylko na wstępny projekt programu atomowego 1,5 mln zł. Czy nikt na szczeblu rządowym nie widzi w tym dysproporcji, w szczególności biorąc pod uwagę że w 2020 r. OZE mają dostarczyć (nawet powolujac sie na ten sam, niekorzystny dla OZE dokument) 3 razy więcej energii elektrycznej niż nierealna w tym czasie (ale wpisana do PEP'2030 jako produkująca energię) elektrownia jądrowa, a w przeliczeniu na energię pierwotną prawie 6 razy więcej! Tyle samo energii co pierwsza elektrownia jądrowa, ale po nizszym koszcie i szybciej, moglyby dostarczyć pierwsze 2-3 morskie farmy wiatrowe na Baltyku, ktore tez wymagaja programu "od zera", bo takiej technologii w Polsce tez nie bylo, ale na ten cel nie ma w PEP'2030 zarezerowanej ani zlotowki na choćby pierwsze studium...
Czy nie może też razić dysproporcja w braku państwowej agencji OZE, a tworzeniu wpierw Państwowej Agencji Atomistyki? Jak można wytłumaczyć plan stworzenia w przyszłym już roku w ministerstwie gospodarki 45 pełnych etatów w Departamencie Energetyki Jądrowej, podczas gdy w Departamencie Energetyki jest zaledwie kilka etatów zgromadzonych w malutkim wręcz zespole (nawet nie wydziale) odnawialnych źródeł energii. Pisałem już o tym w czerwcu na „odnawialnym” i o innych rysujących się wtedy dysproporcjach czy wręcz anachronizmach, ale nigdy nie sądziłem że skala dysproporcji dojdzie wręcz do absurdu.
Niestety, obawiam się, że apetyt na środki publiczne będzie rósł, w miarę jedzenia. Dziwnie się czuję to pisząc (jakbym wzywal "obce wojska" :), ale sądzę że nieuzasadnionych wystarczająco kosztów dla podatników, a przynajmniej ograniczenia skali dalszego narastania anachronicznych i kosztownych „dysproporcji”(wiem że to nazbyt eufeministycznie, za slabo, nazwalem) w trącących socjalizmem planach inwestycyjnych realizacji krajowej polityki energetycznej, może dokonać tylko Komisja Europejska, bo na szczęście obecnie w UE pomoc państwa dla elektrowni atomowych jest niedopuszczalna.
Korekty "Last minute" dotyczyły głównie zwiększenia roli energetyki jądrowej i zmniejszenia roli OZE (za wyjątkiem dużych elektrowni wodnych stanowiących własność Skarbu Państwa, czyli niejako kosztem innych, niezależnych inwestorów i operatorów). Najwięcej „dobrych” wieści przybyło dla tych co chcą ją (latami zapewne) rozwijać.
W zasadniczym dokumencie i jego załączniku nr 2 dotyczący bilansów paliw i energii oraz prognozy do 2030 większych zmian nie ma, poza tym że PEP2030 utrzymuje że, wymagany Pakietem klimatycznym i dyrektywą 2009/28/WE, 15% udział OZE w zużyciu energii finalnej w Polsce na 2020 r., pozostaje w mocy także na .... 2030 r. Wcześniej była mowa choćby o 20% w 2030r. (taki jest oficjalny wskaźnik monitorowania wdrożenia dokumentu), co bylo i tak, w obliczu rozwoju OZE na swiecie i w UE, stosunkowo nikczemną propozycją. Zakladajac że rozwoju OZE nie będzie, rząd zamraża te źródła upychając w ich miejsce kolanem (przepraszam za mało wykwintne słownictwo) do bilansu energetycznego energetykę jądrową i konserwuje rolę węgla.
„Dobre wieści” dotyczące energetyki jądrowej pojawiają się szczególnie w „Programie działań wykonawczych na lata 2009-2012”, czyli w załączniku nr 3 do dokumentu zasadniczego.
Zacznę od złych wieści dla OZE, np. wycofanie się - znowu napisze nieelegancko-„chyłkiem” z wcześniej zaproponowanej i uzgodnionej ze srodowiskiem OZE propozycji ulg podatkowych dla obywateli, indywidualnych inwestorów na wsparcie zielonego ciepła. W sytuacji obowiązyania kosztownego pakietu klimatycznego,gdy teraz trzeba z dużą dbałością o rozwój zrównoważony, skutecznosć podejmowanych dzialań i niskie koszty po stronie obywateli wdrażać dyrektywę 2009/28/WE oraz gdy promocja "zielonego ciepła - jako ważny element dyrektywy i krajowego zobowiązania - jest tania, takie posunięcia nazwę delikatnie jako nieprzemyślane, niemądre, nieracjonalne, podyktowane doraźnymi emocjami politycznymi a nie solidną kalkulacją.
Brniemy w to co bezrefleksyjnie i bez przygotwania wynegocjowalismy na "malym szczycie UE" w Gdańsku 5 grudnia ub.r., w przededniu szczytu bruskelskiego 11-12 grudnia, ktory zatwierdzil pakiet klimatyczny. Parcie na doraźne, medialnie doniosle, rzekome sukcesy (por. "odnawialny" z 18 gudnia ub.r.)w negocjacjach z UE, prowadzą do tego że negocjajce nie są elementem strategicznego myslenia i dlugiego konswekwentnie realizowanego procesu, ale wazny proces staje sie elementem i skutkiem dosć przypadkowych negocjacji.
Zatrważa wręcz dysproporcja pomiędzy podejściem do energetyki jądrowej i odnawialnej w tym, oficjalnym już dokumencie, pod którym podpisał się cały rząd!
W programie działań wykonawczych, w tzw. Priorytecie III dotyczącym Atomu, doliczyłem się wpisanych w sposób konkretny sposób ponad 350 mln zł zarezerwowanych środków budżetowych i parabudżetowych do 2012 r. (i już wydawanych) na szeroko rozumiane "miękkie" li tylko dzialania na rzecz przygotowanie programu rozwoju energetyki jądrowej i cała litania innych, nieskwantyfikowanych życzeń pod adresem instytucji publicznych i funduszy publicznych. Nie ma tam nawet wskazania na środki publiczne regionów (1-2), które już teraz są wydawane na wsparcie programu atomowego z nadzieją na lokalne zyski kosztem kraju i innych regionów. Sądzę, że to dobrze, że jak ktoś proponuje program to rezerwuje środki. Ale dlaczego rezerwuje się środki na kolejne etapy programu zanim powstało studium wykonalności zasadnosci tego przedsięwzięcia i bez choćby, pomijając szersze analizy środowiskowo –społeczno-gospodarcze, zgrubnej oceny wpływu na budżet państwa, ceny energii oraz realność ekonomiczną tego stricte politycznego pomysłu?
W priorytecie IV, dotyczącym OZE jest zero (ZERO) środków na przygotowanie i wdrożenie, wymaganego bezwzględnie dyrektywą 2009/28/WE, bardzo trudnego w dobrym opracowaniu i szczegółowego programu (tzw. "action plan") rozwoju OZE do 2020 r. Dodam, że w tym roku Ministerstwo Gospodarki przeznaczyło na ten cel max do 200 tys. zł, podczas gdy tylko na wstępny projekt programu atomowego 1,5 mln zł. Czy nikt na szczeblu rządowym nie widzi w tym dysproporcji, w szczególności biorąc pod uwagę że w 2020 r. OZE mają dostarczyć (nawet powolujac sie na ten sam, niekorzystny dla OZE dokument) 3 razy więcej energii elektrycznej niż nierealna w tym czasie (ale wpisana do PEP'2030 jako produkująca energię) elektrownia jądrowa, a w przeliczeniu na energię pierwotną prawie 6 razy więcej! Tyle samo energii co pierwsza elektrownia jądrowa, ale po nizszym koszcie i szybciej, moglyby dostarczyć pierwsze 2-3 morskie farmy wiatrowe na Baltyku, ktore tez wymagaja programu "od zera", bo takiej technologii w Polsce tez nie bylo, ale na ten cel nie ma w PEP'2030 zarezerowanej ani zlotowki na choćby pierwsze studium...
Czy nie może też razić dysproporcja w braku państwowej agencji OZE, a tworzeniu wpierw Państwowej Agencji Atomistyki? Jak można wytłumaczyć plan stworzenia w przyszłym już roku w ministerstwie gospodarki 45 pełnych etatów w Departamencie Energetyki Jądrowej, podczas gdy w Departamencie Energetyki jest zaledwie kilka etatów zgromadzonych w malutkim wręcz zespole (nawet nie wydziale) odnawialnych źródeł energii. Pisałem już o tym w czerwcu na „odnawialnym” i o innych rysujących się wtedy dysproporcjach czy wręcz anachronizmach, ale nigdy nie sądziłem że skala dysproporcji dojdzie wręcz do absurdu.
Niestety, obawiam się, że apetyt na środki publiczne będzie rósł, w miarę jedzenia. Dziwnie się czuję to pisząc (jakbym wzywal "obce wojska" :), ale sądzę że nieuzasadnionych wystarczająco kosztów dla podatników, a przynajmniej ograniczenia skali dalszego narastania anachronicznych i kosztownych „dysproporcji”(wiem że to nazbyt eufeministycznie, za slabo, nazwalem) w trącących socjalizmem planach inwestycyjnych realizacji krajowej polityki energetycznej, może dokonać tylko Komisja Europejska, bo na szczęście obecnie w UE pomoc państwa dla elektrowni atomowych jest niedopuszczalna.
sobota, października 10, 2009
Subsydia antyekologiczne do energetyki mimo kryzysu i spadku zapotrzebowania na energię
PSE Operator, na podatnie informacji z 3 kwartałów, podało informacje, że zużycie energii elektrycznej w 2009 r. będzie niższe o ok. 5% w stosunku do roku 2008 (w 2008 r. bylo o 3% nizsze niz w 2007 r.). Oficjalne (PEP’2030) i najnowsze (już z uwzględnieniem skutków kryzysu) prognozy zapotrzebowania na energię mówiłą ambitnie o rocznym wzroście zapotrzebowania na energię elektryczną rzędu 3-4%. PEP’2025 zakładał wręcz szalańczy 6-8% wzrost rocznie do '2025). Kryzys się nie skończył i następują trwalsze procesy adaptacyjne, czyli potrzebne są korekty w dół.
Nie widzą (nie uznają) tego elektrownie. Zgłosiły do ministerstwa gospodarki plany budowy 50 bloków o mocy ponad 32 MW (ministerstwo uznało że „tylko” połowa z tych propozycji jest „potrzebna i realna”). Nie ma znaczenia że chodzi tu o darmowe uprawnienia do emisji CO2, bo rząd i duże firmy, głównie zresztą państwowe, powinny być zawsze poważnymi w tym co mówią. Lista 24 projektów o łącznej mocy prawie 17 GW „zaakceptowanych” przez ministerstwo gospodarki ma się ubiegać o darmowe uprawnienia po 2013 roku. Czy ktoś w to wierzy czy wszyscy udają?
Ale pod tak wątłe założenia wydają się układać swoje biznes plany kolalnie węgla. Minister Łobodzińska twierdzi, za PAP i WNP, że z przeprowadzonych analiz wynika, że dla zapewnienia długoletniej (do 2015 roku -) perspektywy stabilnych dostaw węgla potrzebne są nakłady inwestycyjne rzędu 19 mld zł !!!
W ślad za tym informuje, że zostanie powołana komisja konkursowa, która będzie rekomendować ministrowi gospodarki projekty spółek węglowych do dofinansowania. Chodzi o przyznawanie dotacji z przyszłorocznego budżetu państwa na inwestycje początkowe w górnictwie. Przyjęty przez rząd projekt budżetu na 2010 r. zakłada 400 mln zł na ten cel. Dodała, że z tego na inwestycje początkowe w 20 kopalniach spółki zgłosiły potrzebne nakłady o łącznej wielkości 6,6 mld zł. Podkreśliła, że realizacja inwestycji przez spółki w warunkach kryzysu i konieczności oszczędzania jest "gigantycznym wysiłkiem".
Tu się zgadzam – gigantycznym jak najbardziej, ale czy aby potrzebnym wysiłkiem i czy aby wspomiana dotacja to dobra i uzasadniona inwestycja?
Śmiem wątpić. Zgadzam się z komentarzem pod ww. informacja na WNP: „Stocznie - przemysł Narodowy trzeba dopłacać. Górnictwo - skarb narodowy – dotować Rolnictwo - polskość -dotować. Czy na te molochy ma pracować mały biznes i prywatni przedsiębiorcy. Chcemy większe płace i emerytury ale nie oszczędzamy tylko rozdajemy podpierając się ideologią”.
Trudno ww. plany nazwać jedynie chęcią ew. odtworzenia niebędnego majątku. Wygląda to na kolejny plan epoki Edwarda Gierka, ale jest o tyle mniej rozumny, ze teraz w kryzysie nikt kredytów na ladne oczy nie daje.
Przeżyliśmy dramatyczną dyskusję o projekcie budżetu państwa na 2010 r. z deficytem sięgającym ponad 52 mld zł (ok. 3,8% PKB) i sumarycznym długiem publicznym sięgającym 50% PKB. Dodatkowo w projekcie budżetu pojawiły się propozycje cięć, w tym np. resorty zdrowia i szkolnictwa wyższego musiały obniżyć swoje budżety każdy o ok. 300 mln zł.
Śledziłem kiedyś beztroskie rozdawnictwo grosza publicznego na energetykę węglową. Szczytem szczytów było przeznaczenie na ten sektor ok. 20 mld zł (bez KDT) w 2003 r.,zaraz przed wejściem Polski do UE, w której nad niedozwoloną pomocą publiczną czuwa Komisja Europejska -KE. Pamiętam, że w 2008 r. rząd RP uzyskał zgodę KE na 350 mln Euro pomocy dla kopalni do 2010 r. , głównie z powodu wypłat na zwolnienia grupowe i poprawę warunków i bezpieczeństwa pracy, absolutnie nie na budowę nowych zdolności produkcyjnych. Nie wiem w jaki sposób ministerstwo chce uzyskać w tej sprawie notyfikację tej pomocy w KE. A może to jakaś nowa dodatkowa inicjatywa i calkiem nowy strumyk grosza aby jeszcze bardziej pomóc w trudnych czasach kopalniom, kolegom dyrektorom i działaczom związkowym?
Bardzo trudno przychodzi mi zgodzić się na wyrywanie grosza przez silnych politycznie tylko po to aby ten grosz zmarnować i obciążyć kosztami slabszych. Niedawno w zespole próbowałem zbilansować roczne dotacje dla sektora energetyki słonecznej termicznej w Polsce (ponad dziesięć tysięcy inwestorów, dziesiątki tysięcy bezpośrednich beneficjentów pomocy, parę tysięcy miejsc pracy, realizacja pakietu klimatycznego UE i zobowiązań dot. OZE). Doliczyliśmy się z trudem ... 24 mln zł za 2008 r.
IEA wyliczyła światowe dotacje dla wielkiej energetyki na ponad 300 mld USD rocznie (pewnie to tylko wierzchołek góry, bo większość dotacji jest ukryta w dokumentach księgowych państwowych firm).
Co będzie się działo z subsydiami do energetyki jak zaczniemy (de facto rząd) budować elektrownie jądrowej? Koszty są olbrzymie i bez dotacji się nigdy nie zwrócą. Zdaniem prof. Władysława Mleczarskiego (kolejny wywiad dla portalu ChrońmyKlimat.pl) realne nakłady inwestycyjne w „jądrówce” to 4,5 mln Euro/MW, a koszty energii z elektrowni jądrowych to ok. 520 zł/MWh, przy kredycie komercyjnym i 20-letnim okresie spłaty kredytu .
Mycle Schneider, analityk polityki energetycznej w wypowiedzi dla IPS mówi, że we Francji przemysł energetyki jądrowej będacy w 85% w rekach państwa w zasadzie „praktycznie dostaje tyle ile chce”. Rząd Kanady nie waha się rozmawiać o budowie elektrowni jądrowej 1,2 GW przy kosztach …. 10 mln USD/MW. W USA w 2007 r tylko na lobbing parojądrowy 14 firm wydało 48 mln USD aby pozyskać rządowe gwarancje bankowe (nikt inny nie chce gwarantować tych środków). Jeden z amerykańskich NGO wylicza że na lobbing prawny przez ostanie 10 lat firmy energetyki jądrowej wydały prawie okrągly miliard USD…
Czy KE upilnuje naszych „dobroczyńców” którzy będą chcieli uszczęśliwić garstkę beneficjantów kosztem słabiej zorganizowanych grup, czyli podatników i konsumentów energii? Czy upilnuje też przed bezsensownym subsydiowaniem biopaliw, nie przynoszącym korzyści klimatycznych a tylko koszty konsumentom żywności?
Wierzę w potrzebę polityki prorozwojowej i uznaję konieczność ochrony słabszych, ale zastanawiam się czy procedury przyznawania subsydiów państwowym firmom są prawidłowe i czy wynikają one z jakiekolwiek sensownej i wariantowej kalkulacji kosztów i korzyści społecznych. Czy też są zwykłym, bezsensownym rozdawnictwem, które nie tylko że nic pozywanego nie przyniesie, ale spowoduje dodatkowe koszty, np. związane z osiągnięciem celów na 2020 takich jak redukcja emisji CO2 czy OZE?
PS. umklo mojej uwadze uzgodnione stanowisko G20 z 25 wrzesnia w sprawie ostatecznego odejscia w "sredniej perektywie" od subsydiowania paliw kopalnych i wlasnie energii elektrycznej. Na informajce z ciekawym linkiem do debaty na ten temat w USA trafilem dopiero teraz na blogu Kocham Czytac .
Nie widzą (nie uznają) tego elektrownie. Zgłosiły do ministerstwa gospodarki plany budowy 50 bloków o mocy ponad 32 MW (ministerstwo uznało że „tylko” połowa z tych propozycji jest „potrzebna i realna”). Nie ma znaczenia że chodzi tu o darmowe uprawnienia do emisji CO2, bo rząd i duże firmy, głównie zresztą państwowe, powinny być zawsze poważnymi w tym co mówią. Lista 24 projektów o łącznej mocy prawie 17 GW „zaakceptowanych” przez ministerstwo gospodarki ma się ubiegać o darmowe uprawnienia po 2013 roku. Czy ktoś w to wierzy czy wszyscy udają?
Ale pod tak wątłe założenia wydają się układać swoje biznes plany kolalnie węgla. Minister Łobodzińska twierdzi, za PAP i WNP, że z przeprowadzonych analiz wynika, że dla zapewnienia długoletniej (do 2015 roku -) perspektywy stabilnych dostaw węgla potrzebne są nakłady inwestycyjne rzędu 19 mld zł !!!
W ślad za tym informuje, że zostanie powołana komisja konkursowa, która będzie rekomendować ministrowi gospodarki projekty spółek węglowych do dofinansowania. Chodzi o przyznawanie dotacji z przyszłorocznego budżetu państwa na inwestycje początkowe w górnictwie. Przyjęty przez rząd projekt budżetu na 2010 r. zakłada 400 mln zł na ten cel. Dodała, że z tego na inwestycje początkowe w 20 kopalniach spółki zgłosiły potrzebne nakłady o łącznej wielkości 6,6 mld zł. Podkreśliła, że realizacja inwestycji przez spółki w warunkach kryzysu i konieczności oszczędzania jest "gigantycznym wysiłkiem".
Tu się zgadzam – gigantycznym jak najbardziej, ale czy aby potrzebnym wysiłkiem i czy aby wspomiana dotacja to dobra i uzasadniona inwestycja?
Śmiem wątpić. Zgadzam się z komentarzem pod ww. informacja na WNP: „Stocznie - przemysł Narodowy trzeba dopłacać. Górnictwo - skarb narodowy – dotować Rolnictwo - polskość -dotować. Czy na te molochy ma pracować mały biznes i prywatni przedsiębiorcy. Chcemy większe płace i emerytury ale nie oszczędzamy tylko rozdajemy podpierając się ideologią”.
Trudno ww. plany nazwać jedynie chęcią ew. odtworzenia niebędnego majątku. Wygląda to na kolejny plan epoki Edwarda Gierka, ale jest o tyle mniej rozumny, ze teraz w kryzysie nikt kredytów na ladne oczy nie daje.
Przeżyliśmy dramatyczną dyskusję o projekcie budżetu państwa na 2010 r. z deficytem sięgającym ponad 52 mld zł (ok. 3,8% PKB) i sumarycznym długiem publicznym sięgającym 50% PKB. Dodatkowo w projekcie budżetu pojawiły się propozycje cięć, w tym np. resorty zdrowia i szkolnictwa wyższego musiały obniżyć swoje budżety każdy o ok. 300 mln zł.
Śledziłem kiedyś beztroskie rozdawnictwo grosza publicznego na energetykę węglową. Szczytem szczytów było przeznaczenie na ten sektor ok. 20 mld zł (bez KDT) w 2003 r.,zaraz przed wejściem Polski do UE, w której nad niedozwoloną pomocą publiczną czuwa Komisja Europejska -KE. Pamiętam, że w 2008 r. rząd RP uzyskał zgodę KE na 350 mln Euro pomocy dla kopalni do 2010 r. , głównie z powodu wypłat na zwolnienia grupowe i poprawę warunków i bezpieczeństwa pracy, absolutnie nie na budowę nowych zdolności produkcyjnych. Nie wiem w jaki sposób ministerstwo chce uzyskać w tej sprawie notyfikację tej pomocy w KE. A może to jakaś nowa dodatkowa inicjatywa i calkiem nowy strumyk grosza aby jeszcze bardziej pomóc w trudnych czasach kopalniom, kolegom dyrektorom i działaczom związkowym?
Bardzo trudno przychodzi mi zgodzić się na wyrywanie grosza przez silnych politycznie tylko po to aby ten grosz zmarnować i obciążyć kosztami slabszych. Niedawno w zespole próbowałem zbilansować roczne dotacje dla sektora energetyki słonecznej termicznej w Polsce (ponad dziesięć tysięcy inwestorów, dziesiątki tysięcy bezpośrednich beneficjentów pomocy, parę tysięcy miejsc pracy, realizacja pakietu klimatycznego UE i zobowiązań dot. OZE). Doliczyliśmy się z trudem ... 24 mln zł za 2008 r.
IEA wyliczyła światowe dotacje dla wielkiej energetyki na ponad 300 mld USD rocznie (pewnie to tylko wierzchołek góry, bo większość dotacji jest ukryta w dokumentach księgowych państwowych firm).
Co będzie się działo z subsydiami do energetyki jak zaczniemy (de facto rząd) budować elektrownie jądrowej? Koszty są olbrzymie i bez dotacji się nigdy nie zwrócą. Zdaniem prof. Władysława Mleczarskiego (kolejny wywiad dla portalu ChrońmyKlimat.pl) realne nakłady inwestycyjne w „jądrówce” to 4,5 mln Euro/MW, a koszty energii z elektrowni jądrowych to ok. 520 zł/MWh, przy kredycie komercyjnym i 20-letnim okresie spłaty kredytu .
Mycle Schneider, analityk polityki energetycznej w wypowiedzi dla IPS mówi, że we Francji przemysł energetyki jądrowej będacy w 85% w rekach państwa w zasadzie „praktycznie dostaje tyle ile chce”. Rząd Kanady nie waha się rozmawiać o budowie elektrowni jądrowej 1,2 GW przy kosztach …. 10 mln USD/MW. W USA w 2007 r tylko na lobbing parojądrowy 14 firm wydało 48 mln USD aby pozyskać rządowe gwarancje bankowe (nikt inny nie chce gwarantować tych środków). Jeden z amerykańskich NGO wylicza że na lobbing prawny przez ostanie 10 lat firmy energetyki jądrowej wydały prawie okrągly miliard USD…
Czy KE upilnuje naszych „dobroczyńców” którzy będą chcieli uszczęśliwić garstkę beneficjantów kosztem słabiej zorganizowanych grup, czyli podatników i konsumentów energii? Czy upilnuje też przed bezsensownym subsydiowaniem biopaliw, nie przynoszącym korzyści klimatycznych a tylko koszty konsumentom żywności?
Wierzę w potrzebę polityki prorozwojowej i uznaję konieczność ochrony słabszych, ale zastanawiam się czy procedury przyznawania subsydiów państwowym firmom są prawidłowe i czy wynikają one z jakiekolwiek sensownej i wariantowej kalkulacji kosztów i korzyści społecznych. Czy też są zwykłym, bezsensownym rozdawnictwem, które nie tylko że nic pozywanego nie przyniesie, ale spowoduje dodatkowe koszty, np. związane z osiągnięciem celów na 2020 takich jak redukcja emisji CO2 czy OZE?
PS. umklo mojej uwadze uzgodnione stanowisko G20 z 25 wrzesnia w sprawie ostatecznego odejscia w "sredniej perektywie" od subsydiowania paliw kopalnych i wlasnie energii elektrycznej. Na informajce z ciekawym linkiem do debaty na ten temat w USA trafilem dopiero teraz na blogu Kocham Czytac .
sobota, października 03, 2009
Długodystansowe myślenie o energii, kryzysie i naukach jakie z niego wyciągamy oraz o trzech profesorach po zielonej stronie mocy
Dlugo nie blogowałem, ale poddałem swój organizm ponad 4 godzinnemu wysiłkowi w czasie 31-go Maratonu Warszawskiego i musiałem troche odsapnąc :). W wywiadzie tancerza i choreografa Mikolaja Mikołajczyka dla Gazety Wyborczej znalazlem usprawidliwienie ex post dla mojego szalanstwa: "ćwiczenie fizyczne siebie samego powoduje, że robisz sobie porządek w głowie. Skoro wymagam od siebie fizycznej męczarni, to jestem w stanie więcej z siebie dać przy kontaktach z drugim człowiekiem". Zobaczę czy to się potwierdzi :)
To ciekawe doświadczenie także z punktu widzenia obserwatora systemów energetycznych. Poza tym, że w tym czasie można sobie porozmyślać nad kryzysem energetycznych i go praktycznie doświadczyć (zwłaszcza w drugiej fazie maratonu) to można też doszukać się wielu szerszych analogii z czasami w których żyjemy.
Zacznę od tego, że za pokonanie dystansu 42 km dostałem medal na którego rewersie było odwołanie do pierwszych (częściowo) wolnych wyborów sprzed 20 lat. To okazja, dla takich jak ja - wtedy właśnie zaczynałem swoją pracę zawodową, do wyrażenia wdzięczności ludziom który w latach 90-tych umijętnie wyprowadzili nas z świata realnego socjalizmu. Już nigdy po latach 90-tych nie mielimy takich polityków i takich przywódców, choć zaczynali wszak od olbrzymich rozmiarów kryzysu. Dobrze wtedy wybraliśmy. Przyznają się do tego, że może nie wszystko było idealne, żyją ze świadomością (np. ludzie rządu Tadeusza Mazowieckiego), że np. przechodzenie do nowego systemu było zbyt bolesne dla pracowników byłych PGR, ale jeżeli popatrzeć na per saldo to jest bardzo pozytywne, łącznie z uchwała Sejmu w sprawie zaniechania budowy elektrowni jądrowej i moratorium na ich budowę do 2020 r., postawieniem na liberalizację w energetyce oraz afektywność energetyczną i OZE (nie piszę o wdrożeniu tych idei po 2000 r.). Miło biec, nawet jeśli ciężko, wiedząc jak ci ludzie dawnej opozycji demokratycznej ciężko i uczciwie i konsekwentnie pracowali. Pamiętam jak nawet jeszcze po 10 latach transformacji, w 2000 r. kiedy można było już oczekiwać systemie władzy publicznej coraz większej liczby ludzi bezideowych z rozwiniętymi powiązaniami partyjnych interesów, wobec istniejącego w tym czasie zagrożenia utrącenia (przez interesy korporacyjne ale tez sklócenie w sektorze OZE) na Radzie Ministrów promowanej przez Ministerstwo Środowiska krajowej „Strategii rozwoju energetyki odnawialnej”, poprosiłem o poparcie Ministerstwo Rolnictwa i o spotkanie w ówczesnym pierwszym wiceministrem Henrykiem Wujcem. Sekretariat ministra umówił mnie na spotkanie na godzinę 21:00. Minister Wujec czekał na spotkanie z paroma urzędnikami (!) i choć widziałem nieludzkie zmęczenie w jego oczach (tak jak po maratonie) i wręcz kłopoty z koncentracją, to w rozmowie interesował się tylko długofalowym interesem kraju. Nie interesowały go zupełnie bieżące interesy partyjno-korporacyjne. To byli długodystansowcy, którzy zbudowali nam przestrzeń i warunki do rozwoju w kolejnych dekadach….
40 km bieg można porównać do czterech 10 letnich etapów naszej najnowszej historii i najbliższej przyszłości ("czterdziesci lat w 4 godziny"). „Od 1990 do 2000 r.” biegło mi się dobrze, nawet jeśli w dzień poprzedzający start (przed 1989 r.), tak jak typowy amator, nie zapatrzyłem organizmu w dużą węglowodanową kolację (podstawa sukcesu maratończyka startującego następnego dnia rano). W okresie do 2000 r. (do 10 km dystansu) popełniłem błąd – szybko biegłem i za mało dbałem o zaopatrzenie siebie samego w energię – piłem trochę, głownie wodę, nie dbałem o napoje izotoniczne i serwowane przez organizatorów maratonu .. banany. Ok. 2010 r. (po „półmaratonie”) przyszedł kryzys energetyczny. Poziom glukozy i zapasów pokarmowych spadały zapewne do poziomu którego sam nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Jednocześnie jednak – tak jak w prawdziwej gospodarce w kryzysie ekonomicznym – nie chciało mi się jeść. Zużywałem zapasy (niewielkie :) tłuszczu, być może nie doszło do kanibalizmu tkanki mięśniowej (też ubogiej :). Jestem raczej pewien, że organizm nie zaczął zużywać szarych komórek (słabą to pożywka :) i zawsze zostawiana na sam koniec). Ciężko było dobiec do 2020 r., ale po 2010 wyraźnie zwolniłem, wprowadzając w ten sposób mechanizmy samoregulujące. Dobiegłem do 2030 r. (40 km) wyraźnie odchudzony ze zbędnego balastu (widać to też było na wadze) ale jednocześnie … oczyszczony. Wydźwignąłem się z kryzysu.
Mam takie poczucie że nie jest dobrze, że nam się w obecnym kryzysie, najpierw energetycznym a potem zaraz gospodarczym, udało. Szczycimy się tym, ze prześliznęliśmy się jako jedyni w UE z dodatnim wzrostem gospodarczym, faktycznie bez przeznaczenia jakichkolwiek dodatkowych środków i instrumentów na zieloną energetykę (vide Obama, Merkel, etc.). Teraz nie mamy od czego się odbić, kryzys nas nie oczyścił i nie odchudził. Czy objawem zrozumienia sytuacji jest zgłaszanie do budowy do 2020 r. 50 nowych węglowych bloków energetycznych o mocy 32,4 GW ???. Pozaenergetyczne, polityczne przyczyny tego (na szczęście nierealnego) szaleństwa inwestycyjnego (chęci powrotu do minionej epoki i ówczesnych „wielkich budów socjalizmu”) wyjaśnia prof. Krzysztof Żmijewski. Czy objawem szerszego zrozumienia natury obecnego światowego kryzysu gospodarczego i czasu rewolucji energetycznej i jego skutków są plany budowy do 2020 r minimum 3 wielkich elektrowni jądrowych?
Prof. Władysław Mielczarski w ciekawym wywiadzie dla portalu ChronmyKlimat, bazując na logice, szerszej perspektywie patrzenia na rzeczywistość energetyczną i prostych, przejrzystych obliczeniach dochodzi do wniosku, że przypadku energii uzyskiwanej ze źródeł odnawialnych, koszt energii produkcji energii z obecnych elektrowni węglowych z uwzględnieniem uprawnień do emisji CO2 wynosi ponad 300 zł/MWh z nowych kształtuje się na poziomie 400 zł., koszt energii z elektrowni jądrowej wynosi ponad 500 zł/MWh.
Przy takich naszych reakcjach na kryzys można wątpić czy cokolwiek zrozumieliśmy. Kryzys ma zawsze znaczenie oczyszczające i ożywcze, ale jak jest za płytki niewiele zmienia. Z tego powodu po pierwszym światowym kryzysie energetycznym w 1973 roku przyszedł drugi już w 1978 r. Obawiam się, że u nas kryzys wróci, pewnie jeszcze parę razy doświadczymy huśtawki przed 2020 r. Wydaje się że Polska potrzebuje dłuższego okresu na adaptację niż inne kraje. Prawdopodobnie najpoważniejsza adaptacja do warunków „pokryzysowych” będzie polegała na wyraźnej korekcie w dół zapotrzebowania na energię. Ze wstępnych wypowiedzi Prof. Mielczarskiego badającego elastyczność cenową energii elektrycznej wynika, że dłuższe niż w innych krajach ale nieuchronne dostosowanie gospodarki do nowej sytuacji spowoduje że nie będzie uzasadnienia do budowy nowych elektorowi węglowych (nie piszę o odtworzeniowych i modernizacyjnych) i jądrowych (pewnie będzie o tym więcej w kolejnym wywiadzie dla portalu ChrońmyKlimat).
Paradoksalnie dla OZE był lepszy czas przed kryzysem, ale po pierwszym kryzysie ‘2008/2009 sektor ten będzie się rozwijał bardziej racjonalnie i jeszcze bardziej oddolnie. OZE to niekwestionowany klucz do nowej zielonej rewolucji, pokryzysowej.
Skutki kryzysu, także a może głownie pozytywne, dobrze czuje prof. Jan Popczyk, który w wykładzie inaugurującym 65 rok akademicki Politechniki Śląskiej w Gliwicach, w którym nakreślił scenariusz energetyki przyszłości. Mówił, że energetykę czeka "piąta fala innowacyjności", która zmieni kształt energetyki. >Wcześniejsze fale, budujące etapowo współczesną energetykę, przyniosły kolejno rozwój energetyki węglowej (od wynalezienia maszyny parowej), transportu opartego na ropie naftowej, elektroenergetyki systemowej (w tym atomowej) i energetyki gazowej. Ostatnia fala innowacyjności w energetyce wiązała się z informatyzacją i internetem. Jej skutkiem będzie to że za 20 lat po ulicach może jeździć kilka milionów samochodów elektrycznych, korzystających z kilku milionów terminali (głównie prywatnych) do "tankowania". W polskim krajobrazie pojawi się po wieleset tysięcy kolektorów słonecznych, pomp ciepła, ogniw fotowoltaicznych i wiatraków przydomowych. Samoloty będą "tankowane" ze stacji wodorowych. Ogniwa paliwowe będą powszechnymi technologiami<.
Nawet nie podejrzewałem, że w „pomaratonowym i kryzysowym” wpisie wymienię nazwiska trzech profesorów, którzy choć znają doskonale elektroenergetykę i szeroki kontekst energetyki jądrowej, ale nie znaleźli się w składzie właśnie powołanego Społecznego Zespołu Doradców przy Pełnomocniku Rządu ds. Energetyki Jądrowej. Widzę w Zespole tylko parę zaledwie nazwisk które ew. mogą bardziej krytycznie spojrzeć na problemy związane z „pokryzysowym” masowym planem inwestycyjnym w nowe, na pewno nie tanie i raczej pewne że zbędne (też w rozpatrywanej dłuższej perspektywie, aż 50-cio letniej) moce atomowe. Cała ta idea wydaje mi się jeszcze większym anachronizmem, niż nawet (wpis) parę miesięcy wczesniej.
Dobrze zatem, że cała trójką ww. i cytowanych „niepokornych” profesorów przeszła lub przechodzi na (jak to kiedyś powtórzył za Georgiem Lucasem … Premier Pawlak) „zieloną stronę mocy”. Przydadzą się bardzo wlasnie po tej stronie, nie tylko zielonej ale racjonalnej i obiektywnej.
To ciekawe doświadczenie także z punktu widzenia obserwatora systemów energetycznych. Poza tym, że w tym czasie można sobie porozmyślać nad kryzysem energetycznych i go praktycznie doświadczyć (zwłaszcza w drugiej fazie maratonu) to można też doszukać się wielu szerszych analogii z czasami w których żyjemy.
Zacznę od tego, że za pokonanie dystansu 42 km dostałem medal na którego rewersie było odwołanie do pierwszych (częściowo) wolnych wyborów sprzed 20 lat. To okazja, dla takich jak ja - wtedy właśnie zaczynałem swoją pracę zawodową, do wyrażenia wdzięczności ludziom który w latach 90-tych umijętnie wyprowadzili nas z świata realnego socjalizmu. Już nigdy po latach 90-tych nie mielimy takich polityków i takich przywódców, choć zaczynali wszak od olbrzymich rozmiarów kryzysu. Dobrze wtedy wybraliśmy. Przyznają się do tego, że może nie wszystko było idealne, żyją ze świadomością (np. ludzie rządu Tadeusza Mazowieckiego), że np. przechodzenie do nowego systemu było zbyt bolesne dla pracowników byłych PGR, ale jeżeli popatrzeć na per saldo to jest bardzo pozytywne, łącznie z uchwała Sejmu w sprawie zaniechania budowy elektrowni jądrowej i moratorium na ich budowę do 2020 r., postawieniem na liberalizację w energetyce oraz afektywność energetyczną i OZE (nie piszę o wdrożeniu tych idei po 2000 r.). Miło biec, nawet jeśli ciężko, wiedząc jak ci ludzie dawnej opozycji demokratycznej ciężko i uczciwie i konsekwentnie pracowali. Pamiętam jak nawet jeszcze po 10 latach transformacji, w 2000 r. kiedy można było już oczekiwać systemie władzy publicznej coraz większej liczby ludzi bezideowych z rozwiniętymi powiązaniami partyjnych interesów, wobec istniejącego w tym czasie zagrożenia utrącenia (przez interesy korporacyjne ale tez sklócenie w sektorze OZE) na Radzie Ministrów promowanej przez Ministerstwo Środowiska krajowej „Strategii rozwoju energetyki odnawialnej”, poprosiłem o poparcie Ministerstwo Rolnictwa i o spotkanie w ówczesnym pierwszym wiceministrem Henrykiem Wujcem. Sekretariat ministra umówił mnie na spotkanie na godzinę 21:00. Minister Wujec czekał na spotkanie z paroma urzędnikami (!) i choć widziałem nieludzkie zmęczenie w jego oczach (tak jak po maratonie) i wręcz kłopoty z koncentracją, to w rozmowie interesował się tylko długofalowym interesem kraju. Nie interesowały go zupełnie bieżące interesy partyjno-korporacyjne. To byli długodystansowcy, którzy zbudowali nam przestrzeń i warunki do rozwoju w kolejnych dekadach….
40 km bieg można porównać do czterech 10 letnich etapów naszej najnowszej historii i najbliższej przyszłości ("czterdziesci lat w 4 godziny"). „Od 1990 do 2000 r.” biegło mi się dobrze, nawet jeśli w dzień poprzedzający start (przed 1989 r.), tak jak typowy amator, nie zapatrzyłem organizmu w dużą węglowodanową kolację (podstawa sukcesu maratończyka startującego następnego dnia rano). W okresie do 2000 r. (do 10 km dystansu) popełniłem błąd – szybko biegłem i za mało dbałem o zaopatrzenie siebie samego w energię – piłem trochę, głownie wodę, nie dbałem o napoje izotoniczne i serwowane przez organizatorów maratonu .. banany. Ok. 2010 r. (po „półmaratonie”) przyszedł kryzys energetyczny. Poziom glukozy i zapasów pokarmowych spadały zapewne do poziomu którego sam nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Jednocześnie jednak – tak jak w prawdziwej gospodarce w kryzysie ekonomicznym – nie chciało mi się jeść. Zużywałem zapasy (niewielkie :) tłuszczu, być może nie doszło do kanibalizmu tkanki mięśniowej (też ubogiej :). Jestem raczej pewien, że organizm nie zaczął zużywać szarych komórek (słabą to pożywka :) i zawsze zostawiana na sam koniec). Ciężko było dobiec do 2020 r., ale po 2010 wyraźnie zwolniłem, wprowadzając w ten sposób mechanizmy samoregulujące. Dobiegłem do 2030 r. (40 km) wyraźnie odchudzony ze zbędnego balastu (widać to też było na wadze) ale jednocześnie … oczyszczony. Wydźwignąłem się z kryzysu.
Mam takie poczucie że nie jest dobrze, że nam się w obecnym kryzysie, najpierw energetycznym a potem zaraz gospodarczym, udało. Szczycimy się tym, ze prześliznęliśmy się jako jedyni w UE z dodatnim wzrostem gospodarczym, faktycznie bez przeznaczenia jakichkolwiek dodatkowych środków i instrumentów na zieloną energetykę (vide Obama, Merkel, etc.). Teraz nie mamy od czego się odbić, kryzys nas nie oczyścił i nie odchudził. Czy objawem zrozumienia sytuacji jest zgłaszanie do budowy do 2020 r. 50 nowych węglowych bloków energetycznych o mocy 32,4 GW ???. Pozaenergetyczne, polityczne przyczyny tego (na szczęście nierealnego) szaleństwa inwestycyjnego (chęci powrotu do minionej epoki i ówczesnych „wielkich budów socjalizmu”) wyjaśnia prof. Krzysztof Żmijewski. Czy objawem szerszego zrozumienia natury obecnego światowego kryzysu gospodarczego i czasu rewolucji energetycznej i jego skutków są plany budowy do 2020 r minimum 3 wielkich elektrowni jądrowych?
Prof. Władysław Mielczarski w ciekawym wywiadzie dla portalu ChronmyKlimat, bazując na logice, szerszej perspektywie patrzenia na rzeczywistość energetyczną i prostych, przejrzystych obliczeniach dochodzi do wniosku, że przypadku energii uzyskiwanej ze źródeł odnawialnych, koszt energii produkcji energii z obecnych elektrowni węglowych z uwzględnieniem uprawnień do emisji CO2 wynosi ponad 300 zł/MWh z nowych kształtuje się na poziomie 400 zł., koszt energii z elektrowni jądrowej wynosi ponad 500 zł/MWh.
Przy takich naszych reakcjach na kryzys można wątpić czy cokolwiek zrozumieliśmy. Kryzys ma zawsze znaczenie oczyszczające i ożywcze, ale jak jest za płytki niewiele zmienia. Z tego powodu po pierwszym światowym kryzysie energetycznym w 1973 roku przyszedł drugi już w 1978 r. Obawiam się, że u nas kryzys wróci, pewnie jeszcze parę razy doświadczymy huśtawki przed 2020 r. Wydaje się że Polska potrzebuje dłuższego okresu na adaptację niż inne kraje. Prawdopodobnie najpoważniejsza adaptacja do warunków „pokryzysowych” będzie polegała na wyraźnej korekcie w dół zapotrzebowania na energię. Ze wstępnych wypowiedzi Prof. Mielczarskiego badającego elastyczność cenową energii elektrycznej wynika, że dłuższe niż w innych krajach ale nieuchronne dostosowanie gospodarki do nowej sytuacji spowoduje że nie będzie uzasadnienia do budowy nowych elektorowi węglowych (nie piszę o odtworzeniowych i modernizacyjnych) i jądrowych (pewnie będzie o tym więcej w kolejnym wywiadzie dla portalu ChrońmyKlimat).
Paradoksalnie dla OZE był lepszy czas przed kryzysem, ale po pierwszym kryzysie ‘2008/2009 sektor ten będzie się rozwijał bardziej racjonalnie i jeszcze bardziej oddolnie. OZE to niekwestionowany klucz do nowej zielonej rewolucji, pokryzysowej.
Skutki kryzysu, także a może głownie pozytywne, dobrze czuje prof. Jan Popczyk, który w wykładzie inaugurującym 65 rok akademicki Politechniki Śląskiej w Gliwicach, w którym nakreślił scenariusz energetyki przyszłości. Mówił, że energetykę czeka "piąta fala innowacyjności", która zmieni kształt energetyki. >Wcześniejsze fale, budujące etapowo współczesną energetykę, przyniosły kolejno rozwój energetyki węglowej (od wynalezienia maszyny parowej), transportu opartego na ropie naftowej, elektroenergetyki systemowej (w tym atomowej) i energetyki gazowej. Ostatnia fala innowacyjności w energetyce wiązała się z informatyzacją i internetem. Jej skutkiem będzie to że za 20 lat po ulicach może jeździć kilka milionów samochodów elektrycznych, korzystających z kilku milionów terminali (głównie prywatnych) do "tankowania". W polskim krajobrazie pojawi się po wieleset tysięcy kolektorów słonecznych, pomp ciepła, ogniw fotowoltaicznych i wiatraków przydomowych. Samoloty będą "tankowane" ze stacji wodorowych. Ogniwa paliwowe będą powszechnymi technologiami<.
Nawet nie podejrzewałem, że w „pomaratonowym i kryzysowym” wpisie wymienię nazwiska trzech profesorów, którzy choć znają doskonale elektroenergetykę i szeroki kontekst energetyki jądrowej, ale nie znaleźli się w składzie właśnie powołanego Społecznego Zespołu Doradców przy Pełnomocniku Rządu ds. Energetyki Jądrowej. Widzę w Zespole tylko parę zaledwie nazwisk które ew. mogą bardziej krytycznie spojrzeć na problemy związane z „pokryzysowym” masowym planem inwestycyjnym w nowe, na pewno nie tanie i raczej pewne że zbędne (też w rozpatrywanej dłuższej perspektywie, aż 50-cio letniej) moce atomowe. Cała ta idea wydaje mi się jeszcze większym anachronizmem, niż nawet (wpis) parę miesięcy wczesniej.
Dobrze zatem, że cała trójką ww. i cytowanych „niepokornych” profesorów przeszła lub przechodzi na (jak to kiedyś powtórzył za Georgiem Lucasem … Premier Pawlak) „zieloną stronę mocy”. Przydadzą się bardzo wlasnie po tej stronie, nie tylko zielonej ale racjonalnej i obiektywnej.
niedziela, września 20, 2009
Prof. Barbara Skarga 1919-2009; nie wszytko niestety jest odnawialne, ale...
Dwa smutne wydarzenia z końca tygodnia prowokują do zastanowienia się nad sensem naszych działań a może i więcej – nad sensem życia. To tragedia w kopalni węgla w Rudzie Śląskiej i śmierć prof. Barbary Skargi.
Nie dostrzegam żadnego sensu w śmierci górników. Nie wiem jak długo i jak głęboko trzeba będzie jeszcze fedrować. Niemcy ostatnią kopalnie zamkną w 2018 r. i to wcale nie dlatego że zabraknie węgla
Potem, na takich głębokościach jak w Rudzie Śląskiej, w takiej temperaturze, przy takim zagrożeniu metanowym, będą już tylko fedrować w Chinach, RPA i może na Ukrainie i niestety pewnie dalej w Polsce. Czy nie lepiej poczekać na technologię podziemnego zgazowania węgla czy też nie zostawić zasoby "czarnego złota" przyszłym pokoleniom, które je mądrzej i bezpieczniej wykorzystają? Jaki jest teraz sens narażania życia ludzi? Jaki jest sens cierpienia ich rodzin i bliskich?
Prof. Barbara Skarga, aby przejść do drugiego żałobnego wątku, zawsze twierdziła, pomimo przeżycia osobiscie niezwykle dramatyczych sowidczeń, że nie jest prawdą, że cierpienie uszlachetnia; mówiła „cierpienie niszczy i upokarza, (…) odziera z godności”.
Skąd prof. Skarga na „odnawialnym”? Pojawiła się 2 lata temu, wraz z początkiem blogu, kiedy wręcz zmuszany przez „platformę blogową” do ujawnienia swoich zainteresowań i ulubionych wytworów kultury, wskazałem w swoim profilu m.in. na książkę – wywiad rzekę z Panią Profesor: „Innego końca świata nie będzie”. Ta książka nie tylko dużo wnosi do zrozumienia filozofii jaką uprawiała Pani Profesor, ale przede wszystkim pokazuję piękną jej osobowość i niesamowitą jej biografię.
Wiele o jej życiu, twórczości jako filozofa (czy filozofki- jakby sama o tym zapewne powiedziała), nauczyciela akademickiego i bacznego obserwatora i komentatora naszych nie zawsze racjonalnych i nie zawsze prawnych działań można przeczytać w weekendowym wydaniu Wyborczej.
Być może dla czytelników „odnawianego” ważnym wątkiem w jej życiorysie może być to, że przed wojną studiowała na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej (jak się okazuje po takim wydziale i z matematycznym umysłem być filozofem – od metafizyki, ale też doskonałym etykiem, też nie bez znaczenia w energetyce), w czasie wojny była żołnierzem AK, potem spędziła prawie 11 lat w sowieckich gułagach. Nie narzekała. Twierdziła, że był to nawet … „interesujący okres”, ale że może trochę za długo to trwało...". Najgorzej wspomina głód, to z tego powodu zapomniała kilka z języków jakich nauczyła się przed wojną, w tym grekę i łacinę - niezwykle ważne środki poznania dla filozofa. Ale, po powrocie z łagru, poradziła sobie i bez tego, bazując na językach nowożytnych i tlumaczeniach.
Wyborcza publikuje fragment ostatniej ksiązki Pani Profesor Skargi „Tercet metafizyczny” nt. śmierci. Pisze: "(...) Umarły najczęściej zostawia po sobie trochę wspomnień u najbliższych, wspomnień zacierających się szybko, choć w człowieku na ogół tkwi pragnienie przekazania czegoś po sobie, co by miało nie tylko indywidualne, lecz także uniwersalne znaczenie, a więc mogłoby trwać nadal w tym społecznym świecie. Chciałby w ten sposób przedłużyć swoje bycie i - co ważniejsze - nadać mu sens"
I dalej: "Co będzie więc ze mną po śmierci? Na takie pytanie nie ma odpowiedzi."
W tej ostatniej książce i w rozdziale zatytułowanym „Skończoność”, niejako zaprzeczającym idei „Odnawialnego”, jest nie tylko mądrość ale i prawdziwa odwaga w podejmowaniu tematu i mądrość w jego krótkiej kwintesencji.
Profesor Geoffrry Miller z Uniwersytetu Stanu Nowy Meksyk, psycholog, autor ksiązki „Umysł w Zalotach” pisze (tłumaczenie Agnieszki Nowak): „Jestem optymistą w sprawie śmierci. Po raz pierwszy w historii życia na Ziemi wydaje się możliwe – niełatwe, ale możliwe – aby świadomie zwierzęta takie jak my, mogły mieć dobrą śmierć. Dobra śmierć to wielki trumf, do czego warto dążyć i co należy przyjąć. Powiem więcej- dobrą śmierć powinno się nagrywać i pokazywać w mediach jako moralny przykład dla nas wszystkich”. I dalej (…) mam na myśli śmierć, która pokazuje światu, że my humaniści, traktujemy świat poważnie to, co głosimy”. I jeszcze dalej, (…) „moje przekonania i pragnienia niemal takie same jak te tkwiące u podłoża świadomości 6 mld innych ludzi i niezliczonych zwierząt, których doświadczenia będą trwały, kiedy moje życie się kończy”.
Magdalena Sroda, uczennica Prof. Skargi, pisząc że jej mentorka „zamknęła wszystkie swoje sprawy”, przytacza jeden z jej ostatnich snów: Miała kiedyś sen o czekoladzie. "Śniło mi się, że umarłam, a wokół było pełno kadzi z czekoladą. Boże, pani Magdo, dlaczego akurat czekolada?! Nie znoszę czekolady. Whisky to co innego, ale czekolada?
Przypominam sobie jak prawie dwa lata temu, z okazji 88 rocznicy urodzin prof. Barbary Skargi (wtedy narodził się „odnawialny”) odbyło się wspominkowe spotkane w redakcji Gazety Wyborczej. Prof. Janusz Tazbir wspominał” :”Kiedyś razem z Basią piliśmy wino. Potem Basia nalegała, że podrzuci mnie do domu samochodem, a ja się wymawiałem. W końcu zapytała: - Janusz, skąd w tobie tyle drobnomieszczańskiego przywiązania do życia?”
Na koniec spotkania Adam Michnik złożył życzenia Pani Profesor nawiązując do słów prof. Tazbira: - Nie masz pojęcia Basiu, jak my wszyscy jesteśmy przywiązani do życia. Twojego życia”.
Nic więcej nie potrafię dodać, ale mam nadzieję że optymizm, odwaga w szukaniu prawdy i jej głoszeniu oraz poczucie humoru Pani Profesor i … jej zmiłowanie do wina „będą trwać nadal w (także w moim) świecie”.
Nie dostrzegam żadnego sensu w śmierci górników. Nie wiem jak długo i jak głęboko trzeba będzie jeszcze fedrować. Niemcy ostatnią kopalnie zamkną w 2018 r. i to wcale nie dlatego że zabraknie węgla
Potem, na takich głębokościach jak w Rudzie Śląskiej, w takiej temperaturze, przy takim zagrożeniu metanowym, będą już tylko fedrować w Chinach, RPA i może na Ukrainie i niestety pewnie dalej w Polsce. Czy nie lepiej poczekać na technologię podziemnego zgazowania węgla czy też nie zostawić zasoby "czarnego złota" przyszłym pokoleniom, które je mądrzej i bezpieczniej wykorzystają? Jaki jest teraz sens narażania życia ludzi? Jaki jest sens cierpienia ich rodzin i bliskich?
Prof. Barbara Skarga, aby przejść do drugiego żałobnego wątku, zawsze twierdziła, pomimo przeżycia osobiscie niezwykle dramatyczych sowidczeń, że nie jest prawdą, że cierpienie uszlachetnia; mówiła „cierpienie niszczy i upokarza, (…) odziera z godności”.
Skąd prof. Skarga na „odnawialnym”? Pojawiła się 2 lata temu, wraz z początkiem blogu, kiedy wręcz zmuszany przez „platformę blogową” do ujawnienia swoich zainteresowań i ulubionych wytworów kultury, wskazałem w swoim profilu m.in. na książkę – wywiad rzekę z Panią Profesor: „Innego końca świata nie będzie”. Ta książka nie tylko dużo wnosi do zrozumienia filozofii jaką uprawiała Pani Profesor, ale przede wszystkim pokazuję piękną jej osobowość i niesamowitą jej biografię.
Wiele o jej życiu, twórczości jako filozofa (czy filozofki- jakby sama o tym zapewne powiedziała), nauczyciela akademickiego i bacznego obserwatora i komentatora naszych nie zawsze racjonalnych i nie zawsze prawnych działań można przeczytać w weekendowym wydaniu Wyborczej.
Być może dla czytelników „odnawianego” ważnym wątkiem w jej życiorysie może być to, że przed wojną studiowała na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej (jak się okazuje po takim wydziale i z matematycznym umysłem być filozofem – od metafizyki, ale też doskonałym etykiem, też nie bez znaczenia w energetyce), w czasie wojny była żołnierzem AK, potem spędziła prawie 11 lat w sowieckich gułagach. Nie narzekała. Twierdziła, że był to nawet … „interesujący okres”, ale że może trochę za długo to trwało...". Najgorzej wspomina głód, to z tego powodu zapomniała kilka z języków jakich nauczyła się przed wojną, w tym grekę i łacinę - niezwykle ważne środki poznania dla filozofa. Ale, po powrocie z łagru, poradziła sobie i bez tego, bazując na językach nowożytnych i tlumaczeniach.
Wyborcza publikuje fragment ostatniej ksiązki Pani Profesor Skargi „Tercet metafizyczny” nt. śmierci. Pisze: "(...) Umarły najczęściej zostawia po sobie trochę wspomnień u najbliższych, wspomnień zacierających się szybko, choć w człowieku na ogół tkwi pragnienie przekazania czegoś po sobie, co by miało nie tylko indywidualne, lecz także uniwersalne znaczenie, a więc mogłoby trwać nadal w tym społecznym świecie. Chciałby w ten sposób przedłużyć swoje bycie i - co ważniejsze - nadać mu sens"
I dalej: "Co będzie więc ze mną po śmierci? Na takie pytanie nie ma odpowiedzi."
W tej ostatniej książce i w rozdziale zatytułowanym „Skończoność”, niejako zaprzeczającym idei „Odnawialnego”, jest nie tylko mądrość ale i prawdziwa odwaga w podejmowaniu tematu i mądrość w jego krótkiej kwintesencji.
Profesor Geoffrry Miller z Uniwersytetu Stanu Nowy Meksyk, psycholog, autor ksiązki „Umysł w Zalotach” pisze (tłumaczenie Agnieszki Nowak): „Jestem optymistą w sprawie śmierci. Po raz pierwszy w historii życia na Ziemi wydaje się możliwe – niełatwe, ale możliwe – aby świadomie zwierzęta takie jak my, mogły mieć dobrą śmierć. Dobra śmierć to wielki trumf, do czego warto dążyć i co należy przyjąć. Powiem więcej- dobrą śmierć powinno się nagrywać i pokazywać w mediach jako moralny przykład dla nas wszystkich”. I dalej (…) mam na myśli śmierć, która pokazuje światu, że my humaniści, traktujemy świat poważnie to, co głosimy”. I jeszcze dalej, (…) „moje przekonania i pragnienia niemal takie same jak te tkwiące u podłoża świadomości 6 mld innych ludzi i niezliczonych zwierząt, których doświadczenia będą trwały, kiedy moje życie się kończy”.
Magdalena Sroda, uczennica Prof. Skargi, pisząc że jej mentorka „zamknęła wszystkie swoje sprawy”, przytacza jeden z jej ostatnich snów: Miała kiedyś sen o czekoladzie. "Śniło mi się, że umarłam, a wokół było pełno kadzi z czekoladą. Boże, pani Magdo, dlaczego akurat czekolada?! Nie znoszę czekolady. Whisky to co innego, ale czekolada?
Przypominam sobie jak prawie dwa lata temu, z okazji 88 rocznicy urodzin prof. Barbary Skargi (wtedy narodził się „odnawialny”) odbyło się wspominkowe spotkane w redakcji Gazety Wyborczej. Prof. Janusz Tazbir wspominał” :”Kiedyś razem z Basią piliśmy wino. Potem Basia nalegała, że podrzuci mnie do domu samochodem, a ja się wymawiałem. W końcu zapytała: - Janusz, skąd w tobie tyle drobnomieszczańskiego przywiązania do życia?”
Na koniec spotkania Adam Michnik złożył życzenia Pani Profesor nawiązując do słów prof. Tazbira: - Nie masz pojęcia Basiu, jak my wszyscy jesteśmy przywiązani do życia. Twojego życia”.
Nic więcej nie potrafię dodać, ale mam nadzieję że optymizm, odwaga w szukaniu prawdy i jej głoszeniu oraz poczucie humoru Pani Profesor i … jej zmiłowanie do wina „będą trwać nadal w (także w moim) świecie”.
piątek, września 11, 2009
Przebiec maraton (na makaronie?) i pojechać do pracy rowerem (elektrycznym ?)
…to takie małe marzenia, które mają jednak pewien związek z tematyką „odnawialnego”; bilanse energetyczne, bilanse CO2 i dylematy z cyklu biomasa na talerz czy do kotła, jak choćby w tym wpisie czy też do baku samochodu. Dylematów w sprawie szybkiego "dokarmiania" uprawami rolniczymi kotłów i baków samochodów nie ma minister Marek Sawicki, który walcząc o interesy rolników i widząc że biopaliwa zbyt wolno się przyjmują, przedstawił (cytowany już na odnawialnym) sugestywny argument: „samochody to nie konie i nie trzeba ich stopniowo przyzwyczajać do alkoholu” :).
Nie jest to tylko akademicki dylemat i nie tylko anegdotyczny, choć dzisiaj od anegdot nie będę się odżegnywał i skorzystam z okazji do zaprezentowania paru blogów.
Do rozważań na ten temat zainspirowała mnie „instrukcja maratończyka”, z jaką się zapoznałem po zrejestrowaniu jako uczestnik 31-go Maratonu Warszawskiego. Zdaniem fachowców rozwiązaniem dla maratończyków chcących jak ja przebiec 42 km 195 m są węglowodany, a szczególnie polecane są … makarony. W makaronach siła i wolno uwalniany magazyn energii. Lekarze i dietetycy twierdzą bowiem, że skrobia z makaronu oraz warzyw (jeśli są w spaghetti) ulega powolnemu trawieniu – są najprostszym źródłem energii. Z 1 g węglowodanów pozyskujemy 4 Kcal ciepła (z 1 g tłuszczy - 9 Kcal). Pozwalają na oszczędną gospodarkę białkami i tłuszczami. Organizm korzysta z niej zgodnie ze swoim potrzebami … Czyż np. makaron z mąki razowej z przemiału ziarna tak wykorzystany to nie lepsze rozwiązanie (pomijając już całkiem kluczowe w tym momencie kwestie etyczne) niż spalanie ziarna w kotle albo - po wyprodukowaniu czystego alkoholu - w baku ? Moim zdaniem zdecydowanie tak, bo w czasie biegu wyemituję ok. 0,5 kg CO2, a jest to równoważnik emisji CO2 przy produkcji 1 kg mąki, 2,5 km marchewki lub przejechanie samochodem 5 km. Oczywiście tak jak mało efektywnym energetycznie i ekologicznie jest wrzucanie żywności do kotła czy wlewanie do baku, tak samo trzeba uważać na to co jemy. Gdybym „biegał na wołowinie” to limit emisji CO2 na poziomie 0,5 kg, pozwoliłby na wyprodukowanie tylko 25 gramów wołowiny (daleko bym na takiej ilości „paliwa” nie pobiegł…), ale tu już zostawiam znacznie więcej swobody na osobiste wybory ...
Czy zatem promując bieganie chodzi mi o energię? Pewnie nie po to robię, tak jak nie głównie dla względów utylitarnych uprawia się seks, choć są tego także praktyczne konsekwencje. Z pewnością chodzi o zdrowie i w jakimś zakresie także o utrzymanie zdolności do wygodnego „transportu na bliskie i średnie odległości”. Kiedyś, choć do szkoły lub do pracy trzeba było i można było iść na pieszo lub choćby jechać rowerem (przypomina mi się taki obrazek zapamiętany z filmu epoki socjalizmu „Daleko od szosy”, gdzie choć z domu do stacji PKP trzeba było dojechać rowerem, a potem bylo już tykko trudniej), teraz w tym celu samodzielnie pokonujemy dziennie najwyżej kilkaset metrów. Czy będziemy chętniej chodzić do pracy aby poprawić kondycje fizyczną i psychiczną (relaks), mając świadomość ze jeszcze coś zaoszczędzamy? Wszak nie bez kozery najlepsi biegacze długodystansowcy pochodzą z takich krajów jak Etiopia, gdzie zwyczajnie nie ma możliwości podróżowania wszędzie gdzie się da samochodami i windami. U nas np. prof. Leszek Balcerowicz (n.b. dobry przełajowiec) konsekwentnie twierdzi, że jeżeli wchodzi niżej niż na 10 piętro nigdy nie używa windy i widać że daleko i wysoko zaszedł i się specjalnie tym nie zmęczył :).
Nic dziwnego, że ludzie szukają ruchu i dobie innego deficytowego dobra jakim są czas na przemieszczanie się zatłoczonymi ulicami i energia/paliwa do napędu czworokołowców, widzą sens aby w ten sposób praca mięśni jeszcze czemuś mogła służyć… Oczywiście moje zamierzenie się na maraton nie przełoży się jak u Kenijczyka na regularne bieganie do pracy i z pracy, bo odległości mam do pokonania takie jak w Kenii (w obie strony – trochę więcej jak maraton), a wydolność niestety, coraz słabszą :) i nawet rowerem (przy lepiej rozwiniętych ścieżkach rowerowych) pewnie niedługo nie byłbym w stanie regularnie dojeżdżać do pracy. Próbowałem wczesniej skuter, ale to w zasadzie tylko przejaw "jedynie" inkrementalnego zmniejszenia transportochłonności i poprawy kontaktu z przestrzenią. Jezeli już to lepsze efekty uzyskać można skuterem elektrycznym o którego bilansach energetycznych (też ekonomicznych) pisał na swoim blogu Pan Bogdan Szymański. A może uda się debiut rynkowy polsliego mini samochodu (skuter na 3 kolach) elektrycznego SAM Cree z Piaseczna? Jego zasięg to 100 km, czyli wystarczy na dwa dni moich podrózy za chlebem...
Ale mnie marzy się … rower elektryczny. Wtedy mógłbym pedałować bardziej wg uznania, potrzeb i aktualnych możliwości. Spodobał mi się nawet „paradoks samoregulującego wydajność dynama” zaczerpnięty z jeszcze innego blogu, którym sie przy okazji podzielę: Gdy jest bardzo ciemno a żarówka jest słaba wtedy możemy albo jechać powoli i mieć bardzo słabe światło albo jechać szybko i mieć trochę mocniejsze światło. W pierwszym przypadku prawie nic nie widzimy, a w drugim widzimy trochę więcej ale ze względu na dużą szybkość jazdy możemy nie zdążyć zareagować w niebezpieczeństwie. Dobra przypowieść, także na okoliczność sterowania innymi potrzebami konsumpcyjnymi…
Sądziłem, że w tym dążeniu do jeżdżenia rowerem ze wspomaganiem elektrycznym (wprowadzania na rynek „warszawski”:) jestem bardziej oryginalny, a nawet rewolucyjny, ale jak się dowiedziałem z innego ciekawego blogu, że po chińskich drogach jeździ 100 mln (!!!) rowerów elektrycznych (nawet jeżeli nie jest to "high-tech"), to pomyślałem sobie, że mam całkiem przyziemne potrzeby.
Zresztą takie dążenia do pewnego typu prostoty (nazwać ją można „low- tech") daje się wokół mnie zauważyć. Coraz częściej na seminariach, warsztatach, targach muszę odpowiadać na pytania dlaczego nie ma na rynku np. napędzanych siła mięśni ludzkich (pedałami) mini-generatorów elektrycznych zasilających akumulatory, które na działkach rekreacyjnych mogłyby służyć do zasilanie lodówki, telewizorów (ogólnie RTV) czy ładowania laptopów, telefonów komórkowych itp. Ludzie chcą się poruszać, potrzebują ruchu i zarówno transport jak i ruch fizyczny, zwłaszcza na świeżym powierzu stają się dobrami deficytowymi.
Jak już w zasadzie wydawalo mi sie że potwierdziłem kilka swoich tez, przeczytałem w dzisiejszej Wyborczej wywiad z pisarzem Andrzejem Stasiukiem „Idę, będąc nieco gruby”. Wywiad tak jak jego bohater – ciekawy, miejscami zabawny. Pana Andrzeja, jako fana szybkich samochodów („facet może pożądać kobiety i samochodu, a nie np. kosmetyków”), którego - jeśli już czymś się martwi naprawdę, to „schyłkiem silnika benzynowego oraz wysokoprężnego” :) - denerwują … biegający ! Mówi, że to obsesja zdrowia i chudości! „W Hamburgu poszedłem po południu na spacer do parku i myślałem, że mnie kurwa stratują. Nie było ani jednego spacerującego! Wszyscy w tych strojach, wszyscy chudzi jak kościotrupy i myślę: gdzie ja jestem!? Atak szkieletorów! A ja chciałem się przejść niespiesznie, wypiwszy piwo, będąc nieco grubym. Poszedłem stamtąd. Ohydne. Gatunek ludzki całkiem stracił godność. Z własną śmiercią sobie nie potrafi poradzić. Zabiegać ją chce. Koniec człowieczeństwa!”
I tak oto ja, "będąc nieco chudym" - biedny „Szkieletor” (bardzo mi to określenie przypadło do gustu:)- zamiast pozytywnego zakończenia swojej blognotki mam kolejne powody do moralnego niepokoju :). Może lepiej już nie kombinować, nie biegać, ugrilować karkówkę i pozostać przy samochodzie z silnikiem benzynowym?
Nie jest to tylko akademicki dylemat i nie tylko anegdotyczny, choć dzisiaj od anegdot nie będę się odżegnywał i skorzystam z okazji do zaprezentowania paru blogów.
Do rozważań na ten temat zainspirowała mnie „instrukcja maratończyka”, z jaką się zapoznałem po zrejestrowaniu jako uczestnik 31-go Maratonu Warszawskiego. Zdaniem fachowców rozwiązaniem dla maratończyków chcących jak ja przebiec 42 km 195 m są węglowodany, a szczególnie polecane są … makarony. W makaronach siła i wolno uwalniany magazyn energii. Lekarze i dietetycy twierdzą bowiem, że skrobia z makaronu oraz warzyw (jeśli są w spaghetti) ulega powolnemu trawieniu – są najprostszym źródłem energii. Z 1 g węglowodanów pozyskujemy 4 Kcal ciepła (z 1 g tłuszczy - 9 Kcal). Pozwalają na oszczędną gospodarkę białkami i tłuszczami. Organizm korzysta z niej zgodnie ze swoim potrzebami … Czyż np. makaron z mąki razowej z przemiału ziarna tak wykorzystany to nie lepsze rozwiązanie (pomijając już całkiem kluczowe w tym momencie kwestie etyczne) niż spalanie ziarna w kotle albo - po wyprodukowaniu czystego alkoholu - w baku ? Moim zdaniem zdecydowanie tak, bo w czasie biegu wyemituję ok. 0,5 kg CO2, a jest to równoważnik emisji CO2 przy produkcji 1 kg mąki, 2,5 km marchewki lub przejechanie samochodem 5 km. Oczywiście tak jak mało efektywnym energetycznie i ekologicznie jest wrzucanie żywności do kotła czy wlewanie do baku, tak samo trzeba uważać na to co jemy. Gdybym „biegał na wołowinie” to limit emisji CO2 na poziomie 0,5 kg, pozwoliłby na wyprodukowanie tylko 25 gramów wołowiny (daleko bym na takiej ilości „paliwa” nie pobiegł…), ale tu już zostawiam znacznie więcej swobody na osobiste wybory ...
Czy zatem promując bieganie chodzi mi o energię? Pewnie nie po to robię, tak jak nie głównie dla względów utylitarnych uprawia się seks, choć są tego także praktyczne konsekwencje. Z pewnością chodzi o zdrowie i w jakimś zakresie także o utrzymanie zdolności do wygodnego „transportu na bliskie i średnie odległości”. Kiedyś, choć do szkoły lub do pracy trzeba było i można było iść na pieszo lub choćby jechać rowerem (przypomina mi się taki obrazek zapamiętany z filmu epoki socjalizmu „Daleko od szosy”, gdzie choć z domu do stacji PKP trzeba było dojechać rowerem, a potem bylo już tykko trudniej), teraz w tym celu samodzielnie pokonujemy dziennie najwyżej kilkaset metrów. Czy będziemy chętniej chodzić do pracy aby poprawić kondycje fizyczną i psychiczną (relaks), mając świadomość ze jeszcze coś zaoszczędzamy? Wszak nie bez kozery najlepsi biegacze długodystansowcy pochodzą z takich krajów jak Etiopia, gdzie zwyczajnie nie ma możliwości podróżowania wszędzie gdzie się da samochodami i windami. U nas np. prof. Leszek Balcerowicz (n.b. dobry przełajowiec) konsekwentnie twierdzi, że jeżeli wchodzi niżej niż na 10 piętro nigdy nie używa windy i widać że daleko i wysoko zaszedł i się specjalnie tym nie zmęczył :).
Nic dziwnego, że ludzie szukają ruchu i dobie innego deficytowego dobra jakim są czas na przemieszczanie się zatłoczonymi ulicami i energia/paliwa do napędu czworokołowców, widzą sens aby w ten sposób praca mięśni jeszcze czemuś mogła służyć… Oczywiście moje zamierzenie się na maraton nie przełoży się jak u Kenijczyka na regularne bieganie do pracy i z pracy, bo odległości mam do pokonania takie jak w Kenii (w obie strony – trochę więcej jak maraton), a wydolność niestety, coraz słabszą :) i nawet rowerem (przy lepiej rozwiniętych ścieżkach rowerowych) pewnie niedługo nie byłbym w stanie regularnie dojeżdżać do pracy. Próbowałem wczesniej skuter, ale to w zasadzie tylko przejaw "jedynie" inkrementalnego zmniejszenia transportochłonności i poprawy kontaktu z przestrzenią. Jezeli już to lepsze efekty uzyskać można skuterem elektrycznym o którego bilansach energetycznych (też ekonomicznych) pisał na swoim blogu Pan Bogdan Szymański. A może uda się debiut rynkowy polsliego mini samochodu (skuter na 3 kolach) elektrycznego SAM Cree z Piaseczna? Jego zasięg to 100 km, czyli wystarczy na dwa dni moich podrózy za chlebem...
Ale mnie marzy się … rower elektryczny. Wtedy mógłbym pedałować bardziej wg uznania, potrzeb i aktualnych możliwości. Spodobał mi się nawet „paradoks samoregulującego wydajność dynama” zaczerpnięty z jeszcze innego blogu, którym sie przy okazji podzielę: Gdy jest bardzo ciemno a żarówka jest słaba wtedy możemy albo jechać powoli i mieć bardzo słabe światło albo jechać szybko i mieć trochę mocniejsze światło. W pierwszym przypadku prawie nic nie widzimy, a w drugim widzimy trochę więcej ale ze względu na dużą szybkość jazdy możemy nie zdążyć zareagować w niebezpieczeństwie. Dobra przypowieść, także na okoliczność sterowania innymi potrzebami konsumpcyjnymi…
Sądziłem, że w tym dążeniu do jeżdżenia rowerem ze wspomaganiem elektrycznym (wprowadzania na rynek „warszawski”:) jestem bardziej oryginalny, a nawet rewolucyjny, ale jak się dowiedziałem z innego ciekawego blogu, że po chińskich drogach jeździ 100 mln (!!!) rowerów elektrycznych (nawet jeżeli nie jest to "high-tech"), to pomyślałem sobie, że mam całkiem przyziemne potrzeby.
Zresztą takie dążenia do pewnego typu prostoty (nazwać ją można „low- tech") daje się wokół mnie zauważyć. Coraz częściej na seminariach, warsztatach, targach muszę odpowiadać na pytania dlaczego nie ma na rynku np. napędzanych siła mięśni ludzkich (pedałami) mini-generatorów elektrycznych zasilających akumulatory, które na działkach rekreacyjnych mogłyby służyć do zasilanie lodówki, telewizorów (ogólnie RTV) czy ładowania laptopów, telefonów komórkowych itp. Ludzie chcą się poruszać, potrzebują ruchu i zarówno transport jak i ruch fizyczny, zwłaszcza na świeżym powierzu stają się dobrami deficytowymi.
Jak już w zasadzie wydawalo mi sie że potwierdziłem kilka swoich tez, przeczytałem w dzisiejszej Wyborczej wywiad z pisarzem Andrzejem Stasiukiem „Idę, będąc nieco gruby”. Wywiad tak jak jego bohater – ciekawy, miejscami zabawny. Pana Andrzeja, jako fana szybkich samochodów („facet może pożądać kobiety i samochodu, a nie np. kosmetyków”), którego - jeśli już czymś się martwi naprawdę, to „schyłkiem silnika benzynowego oraz wysokoprężnego” :) - denerwują … biegający ! Mówi, że to obsesja zdrowia i chudości! „W Hamburgu poszedłem po południu na spacer do parku i myślałem, że mnie kurwa stratują. Nie było ani jednego spacerującego! Wszyscy w tych strojach, wszyscy chudzi jak kościotrupy i myślę: gdzie ja jestem!? Atak szkieletorów! A ja chciałem się przejść niespiesznie, wypiwszy piwo, będąc nieco grubym. Poszedłem stamtąd. Ohydne. Gatunek ludzki całkiem stracił godność. Z własną śmiercią sobie nie potrafi poradzić. Zabiegać ją chce. Koniec człowieczeństwa!”
I tak oto ja, "będąc nieco chudym" - biedny „Szkieletor” (bardzo mi to określenie przypadło do gustu:)- zamiast pozytywnego zakończenia swojej blognotki mam kolejne powody do moralnego niepokoju :). Może lepiej już nie kombinować, nie biegać, ugrilować karkówkę i pozostać przy samochodzie z silnikiem benzynowym?
piątek, sierpnia 28, 2009
Niech rozsądzi to kapusta, czyli czy sąd rozstrzygnie o istnieniu antropogenicznych zmian klimatu ?
Światowe i niektóre krajowe media obiegła informacja podana po raz pierwszy przez Los Angeles Times, że wpływowa Amerykańska Izba Przemysłowo-Handlowa USCC zażądała od EPA - rządowej agendy USA ds. ochrony środowiska, że albo ta w krótkim czasie udowodni ponad wszelką wątpliwość że mamy do czynienia z globalnym ociepleniem wywołanym przez człowieka albo biznes amerykański wystąpi do sądu o unieważnienie wszystkich obciążeń nakładanych przez EPA na przemysł w ramach ustawy o czystym powietrzu.
Zapowiada się „wojna darwinowska”, a w tego typu historycznych sporach rolę arbitra „sąd” pełnił może tylko na samym początku walcząc z herezjami. Od wielu lat taką role w podobnych sytuacjach stara się pełnić nauka. Ale czy tu pomogą wyważone moim zdaniem raporty IPCC jak ostatni, czy też przywoływane w ww. artykule oświadczenia szefów narodowych akademii nauk w sprawie globalnego ocieplenia, czy też naszpikowane faktami raporty EPA?. Moim zdaniem nie, bo nauka (zwłaszcza nauki empiryczne) tam gdzie- i wtedy gdy- jest naprawdę odpowiedzialna nie przedstawi „stuprocentowych dowodów” w takiej sprawie, tak jak nie da się przedstawić niepodważalnych dowodów na istnienie Boga. Nie stoi to jednak na przeszkodzie aby związki wyznaniowe były w pełni i powszechnie sankcjonowane i ich roszczenia chronione w prawie. Czy zatem nie powinno być tak, że w obecnej sytuacji sporów zarówno w przypadku religii jak i globalnego ocieplenia (też nazywanego uszczypliwie „religią” przez sceptyków i przeciwników) należy obecnie wymagać czegoś innego; aby przeciwnicy udowodnili że np. Boga nie ma, albo że nie ma globalnego (antropogenicznego) ocieplenia? Zresztą jest tu rzeczywiście pomieszanie faktów naukowych i przekonań, a tam gdzie chodzi także o przekonania mniejszościowe poglądy musza pokonać ciężką drogę pod prąd aby stać się obowiązującymi (czasami im się udaje).
Pewnie, mówiąc o przekonaniach, trzeba wziąć też pod uwagę fakt, że w sytuacji kryzysu gospodarczego ludzie i biznes mogą się domagać większej pewności w sytuacjach kiedy coś kosztuje. Ostatni Eurobarometr pokazuje, że nawet w UE tylko przez rok odsetek osób twierdzących że globalne ocieplenie to wielki problem spadł z 62% do 50% (jednocześnie obawy o zagrożenie kryzysem wzrosły z 24% do 52% populacji), a co mówić o USA gdzie poparcie dla walki z globalnym ociepleniem było dużo niższe, a kryzys jest znacznie bardziej dokuczliwy. Czyli o politykę pewnie tu bardziej chodzi niż o naukę czy prawo...
Nie wiem jak jest naprawdę i czy dzialania USCC oceniać w kategoriach happeningu, walki politycznej, czy obrony własnych interesów (przynajmniej do czasu) bo jest w tym mieszanina logiki, intuicyjności i cynizmu pasujących zarówno do Pana Janusza Korwina Mikke i jak i Pana Andrzeja Leppera. Problem dla, uznawanej za bardzo poważną i wpływową, USCC może być w tym, że nawet w nas nikt liczący się autorów takich tez poważnie nie traktuje. USCC jest tu zapewne reprezentantem toflerowskiej drugiej fali zmiatanej przez trzecią i moim zdaniem nie tyle bawi się w igraszki ile igra z ogniem. Chyba nie na tym polega społeczna odpowiedzialność biznesu.
Ciekaw jestem co na to nasze organizacje biznesu, choćby KIG, BCC, Lewiatan, Green Effort Group, Forum CO2, ... ?
Chciałbym wszczynającym spór prawny (czy zwykłą awanturę) dzielnym i wielkim przedsiębiorcom zadedykować wiersz Jana Brzechwy „Na straganie”, a zwłaszcza fragment w którym wlaczająca sie do warzywnianej klótni marchewka mówi :
Niech rozsądzi nas kapusta!"
"Co, kapusta?! Głowa pusta?!"
A kapusta rzecze smutnie:
"Moi drodzy, po co kłótnie,
Po co wasze swary głupie,
Wnet i tak zginiemy w zupie…
Dodam że pewnie prostolinijny Brzechwa miał na myśli „ciepłą zupę”:), a sąd amerykański nie jest głupszy niż nasza poczciwa kapusta i sprawę spuentuje w sentencji równie krótko.
Zapowiada się „wojna darwinowska”, a w tego typu historycznych sporach rolę arbitra „sąd” pełnił może tylko na samym początku walcząc z herezjami. Od wielu lat taką role w podobnych sytuacjach stara się pełnić nauka. Ale czy tu pomogą wyważone moim zdaniem raporty IPCC jak ostatni, czy też przywoływane w ww. artykule oświadczenia szefów narodowych akademii nauk w sprawie globalnego ocieplenia, czy też naszpikowane faktami raporty EPA?. Moim zdaniem nie, bo nauka (zwłaszcza nauki empiryczne) tam gdzie- i wtedy gdy- jest naprawdę odpowiedzialna nie przedstawi „stuprocentowych dowodów” w takiej sprawie, tak jak nie da się przedstawić niepodważalnych dowodów na istnienie Boga. Nie stoi to jednak na przeszkodzie aby związki wyznaniowe były w pełni i powszechnie sankcjonowane i ich roszczenia chronione w prawie. Czy zatem nie powinno być tak, że w obecnej sytuacji sporów zarówno w przypadku religii jak i globalnego ocieplenia (też nazywanego uszczypliwie „religią” przez sceptyków i przeciwników) należy obecnie wymagać czegoś innego; aby przeciwnicy udowodnili że np. Boga nie ma, albo że nie ma globalnego (antropogenicznego) ocieplenia? Zresztą jest tu rzeczywiście pomieszanie faktów naukowych i przekonań, a tam gdzie chodzi także o przekonania mniejszościowe poglądy musza pokonać ciężką drogę pod prąd aby stać się obowiązującymi (czasami im się udaje).
Pewnie, mówiąc o przekonaniach, trzeba wziąć też pod uwagę fakt, że w sytuacji kryzysu gospodarczego ludzie i biznes mogą się domagać większej pewności w sytuacjach kiedy coś kosztuje. Ostatni Eurobarometr pokazuje, że nawet w UE tylko przez rok odsetek osób twierdzących że globalne ocieplenie to wielki problem spadł z 62% do 50% (jednocześnie obawy o zagrożenie kryzysem wzrosły z 24% do 52% populacji), a co mówić o USA gdzie poparcie dla walki z globalnym ociepleniem było dużo niższe, a kryzys jest znacznie bardziej dokuczliwy. Czyli o politykę pewnie tu bardziej chodzi niż o naukę czy prawo...
Nie wiem jak jest naprawdę i czy dzialania USCC oceniać w kategoriach happeningu, walki politycznej, czy obrony własnych interesów (przynajmniej do czasu) bo jest w tym mieszanina logiki, intuicyjności i cynizmu pasujących zarówno do Pana Janusza Korwina Mikke i jak i Pana Andrzeja Leppera. Problem dla, uznawanej za bardzo poważną i wpływową, USCC może być w tym, że nawet w nas nikt liczący się autorów takich tez poważnie nie traktuje. USCC jest tu zapewne reprezentantem toflerowskiej drugiej fali zmiatanej przez trzecią i moim zdaniem nie tyle bawi się w igraszki ile igra z ogniem. Chyba nie na tym polega społeczna odpowiedzialność biznesu.
Ciekaw jestem co na to nasze organizacje biznesu, choćby KIG, BCC, Lewiatan, Green Effort Group, Forum CO2, ... ?
Chciałbym wszczynającym spór prawny (czy zwykłą awanturę) dzielnym i wielkim przedsiębiorcom zadedykować wiersz Jana Brzechwy „Na straganie”, a zwłaszcza fragment w którym wlaczająca sie do warzywnianej klótni marchewka mówi :
Niech rozsądzi nas kapusta!"
"Co, kapusta?! Głowa pusta?!"
A kapusta rzecze smutnie:
"Moi drodzy, po co kłótnie,
Po co wasze swary głupie,
Wnet i tak zginiemy w zupie…
Dodam że pewnie prostolinijny Brzechwa miał na myśli „ciepłą zupę”:), a sąd amerykański nie jest głupszy niż nasza poczciwa kapusta i sprawę spuentuje w sentencji równie krótko.
poniedziałek, sierpnia 24, 2009
Czy spalanie ziarna zbóż w kotłach energetycznych jest ekologiczne, odpowiedzialne społeczne i innowacyjne?
Pełzający kryzys dociera także do rolnictwa i branży rolno-spożywczej. Mamy ponownie nadprodukcję żywności. Rafał Mładanowicz, prezes Krajowej Federacji Producentów Zbóż (KFPZ) alarmuje w rozmowie z serwisem PortalSpozywczy.pl, ze w ciągu tygodnia ceny zbóż dramatycznie spadły.(…) Nawet przy wysokich plonach, rolnikom nie zwracają się koszty produkcji Chodzi o możliwość dostarczania ziarna słabej jakości, m.in. owsa elektrowniom. Według jego szacunków, za tonę zboża sprzedanego zakładom energetycznym, producenci mogliby otrzymać ok. 380 zł (obecna cena za owies to za owies 180-200 zł/t). Pierwsza partia ziarna energetycznego, ma trafić do jednej z pomorskich elektrociepłowni jeszcze w sierpniu. - To program pilotażowy, ułatwi nam rozmowy z kolejnymi elektrowniami, liczymy też na pomoc ministra rolnictwa i resortu gospodarki - mówi Rafał Mładanowicz. Temat, w ramach misji dobrej woli i w sojuszu robotniczo- chłopskim podjęli i rozwinęli energetycy, przytaczając szybko wyliczenia na portalu WNP.PL , że skoro GJ energii w skupie z biomasy kosztuje w Polsce od 22 do 27 zł, to wartość zboża energetycznego - którego 1 tona średnio posiada 16 GJ - wynosi ok. 380 zł/t.
Można by pomyśleć, że to dobrze pojęty interes gospodarczy, który stabilizuje sytuację rolników, taki innowacyjny element pakiety antykryzysowego i skupu interwencyjnego w okresach nadprodukcji. Twierdzę jednak, że powstawanie takich pomysłów to jedynie przyklad i przejaw poważniejszej choroby w naszym systemie gospodarczym i pomijam tu najbardziej oczywiste argumenty moralne związane z naszym stosunkiem do chleba powszedniego i głodujących (może tym się zajmą prawdzie autorytety moralne, choć mimo wszystko to nie jest raczej temat rozwojowy, o kardynalnym znaczeniu).
Moim zdaniem źródłem choroby jest system wsparcia zielonej energii, a w szczególności bioenergii. Pomimo próby uszczelniania spalania w kotle wszystkiego co „organiczne” w nowej dyrektywie o promocji stosowania odnawialnych źródeł energii w postaci tzw. kryteriów zrównoważoności”, w Polsce chętnie wtłaczamy to systemu wsparcia spalania odpadów (nie mam nic przeciwko zgodnym z prawem termiczną utylizacja odpadów) generując więc ssanie na odpady i zmniejszając tym samym presję (koszty) na ograniczanie ich powstawania u źródła. W najlepsze brniemy dalej w wykorzystanie nasion rzepaku do produkcji biodiesla, choć wiemy że po 2015 roku w świetle ww. dyrektywy nie będzie można tego marnotrawstwa uznać za energię z OZE mającą prawo do wsparcie i do wliczenia do 15% celu OZE (i 10% celu dla paliw „alternatywnych”) dla Polski na 2020 r. Nie możemy się wyplątać ze współspalania biomasy leśnej, mówiąc wprost cennej „papierówki” w kotłach węglowych. Pomysł ze spalaniem „niskiej jakości ziarna” (czyli nie ziarna które jest zepsute, ale ziarna „taniego”) to kolejny niewinnie wyglądający krok w kierunku strefy mętnych, krótkowzrocznych interesów. Nie ma to nic wspólnego z tzw. zrównoważonym rozwojem ani racjonalną (w szerszym sensie) gospodarką, jest zwykłym krótkookresowym cwaniactwem „wioskowego głupka”, ale ma swoje źródło w prawie krajowym.
Kryje się za tym, wysoka cena zielonego certyfikatu. Cena jest na krótko, ale pomysły jakie na tym tle się pojawiają są właśnie doraźne i prawie że „bezinwestycyjne” w stylu szare na zielone. W przywoływanym często m.in. przez coraz silniejsze krajowe lobby jądrowe (w szczególności przed dr Andrzeja Strupczewskiego) wyniki badań projektu UE „Extern-E”, koszty zewnętrzne (uniknięte kosztom środowiskowym powodowanym przez energetykę konwencjonalną) wytwarzania energii z paliw kopalnych w Polsce (np. Biuletyn miesięczny PSE S.A., nr 1/2 2006) wynoszą 26,9 mEURO/kWh energii elektrycznej, czyli ok. 110 PLN/MWh energii elektrycznej. Bieżaca cena zielonego certyfikatu to ok. dwa razy więcej i ta cena jest jednakowa zarówno dla fotowoltaiki, zamortyzowanych dużych (państwowych) elektrowni wodnych, jak i współspalania w kotłach papierówki czy ziarna zbóż ew. odpadów w ramach szeroko rozumianej w Polsce definicji „odpadów biodegradowalnych”, wśród których np. mączka kostna to czyste paliwo. Moim zdaniem zaliczenie do OZE tych ostatnich paliw i płacona na tę okoliczność zbyt wysoka to źródło patologii gospodarczej a nie dbałości o ochronę środowiska.
Drugi aspekt tej sprawy to wchodzenie we współprace dwu najsilniejszych krajowych lobbies: rolniczego (to potęga, choć jeszcze nie tak zmonopolizowana jak energetyka) i energetycznego (słabizna w porównaniu z rolnictwem, ale silnie zmonopolizowana). Taki alians potrafi wygenerować olbrzymie korzyści, ale raczej nie w imię ochrony środowiska i w interesie obywateli, tylko dla siebie kosztem konsumenta żywności i odbiorcy energii. Czy URE, w ramach obecnych przepisów może nie wydać zielonego certyfikatu na spalone ziarno (dlatego, że przez moment jest tanie)? Na razie to mająca doraźne wsaprcie polityczne "niewinna zabawa", ale czy takim "strategcznym aliansom" nie powinien się przyglądać się UOKiK czy choćby, slabe u nas, organizacje konsumenckie?
Czy takie pomysły nie trafią w postaci wniosku do Programu Operacyjnego „Innowacyjna Gospodarka” zabierając środki na prawdziwe innowacje? Prawie 20 lat temu będąc na stypendium w Ohio State University brałem udział w realizacji takiego projektu badawczego i komercyjnego zlecenia zarazem związanego ze spalaniem fluidalnym ziarna kukurydzy, pochodzącego z tzw. rezerw żywnościowych Stanów Zjednoczonych (likwidacja ziarna nie nadającego się do konsumpcyjnego i paszowego wykorzystania), ale te partie przed spaleniem musiały mieć „certyfikat” stosownego urzędu i nikomu nie przyszło do głowy aby dawać z tego powodu komukolwiek nagrodę w postaci certyfikatu. Przyznam jednak, że potem, za kadencji prezydenta Georga W. Busha nie takie cuda się także w Ameryce działy, a gigantyczne subsydia rolne dla właścicieli wielkich farm, cła zaporowe na import brazylijskiego bioetanolu i zerowe cła na import wenezuelskiej ropy, itp. (pisałem o tym kiedyś i pisze o tym czasami w Wyborczej Pan Andrzej Lubowski w kontekscie zmagań Prezydenta Obamy z tą spuścizną „wolnego rynku”) popsuły ten obraz rozsądku jaki zapamiętałem z tamtych czasów. Wydaje mi się, że stajemy się kontynuatorem nikczemnych elementów polityki prezydenta Busha, który twierdził m.in. , że „to nie zanieczyszczenia zagrażają środowisku naturalnemu; jego prawdziwymi wrogami są nieczystości w wodzie i powietrzu” :).
Zastanawiając się nad tym wszystkim, postanowiłem sprawdzić zerknąłem czy KFPZ i „Pomorska Elektrociepłownia” mogą być w świetle swoich planów działań i naszych standardów uznani jako organizacje „społecznie odpowiedzialne”. Na stronie internetowej tworzonego w Polsce przez Magazyn Forbes i Giełdę Papierów Wartościowych nowego indeksu typu Corporate Social Responsibilty (CSR) o nazwie RESPECT (od "dostojnych" Responsibility, Ecology, Sustainability, Participation, Environment, Community, Transparency) przejrzałem ankietę , jakie kryteria musza spełniać spółki, które taki indeks będą tworzyć. W trakcie lektury ankiety zauważyłem, że ww. organizacje byłyby wręcz wzorowym przykładem CSR, bo np. (odwołuję się do punktów ankiety nr 32,33,24 z sugerowanymi odpowiedziami wskazującymi w tym przypadku jednoznacznie na „tak” ):
-Czy w trakcie ostatniego roku finansowego spółka podjęła działania na rzecz ograniczenia zużycia energii lub wody? tak, zgodnie z naszą strategią monitorujemy poziom zużycia i podejmowaliśmy konkretne kroki by zużycie ograniczyć
-Czy firma monitoruje wpływ podejmowanych przez siebie działań na klimat? tak, zgodnie z naszą strategią szacujemy ilości emitowanych gazów cieplarnianych pochodzących z istotnych źródeł
-Czy firma segreguje odpady i odzyskuje surowce wtórne? - tak, recycling dotyczy większości istotnych odpadów nadających się do wtórnego przetworzenia (...)
Czyli czego ja się czepiam? KFPZ i, do tej pory woląca pozostać animimową, „Pomorska Elektrociepłownia” to w naszych warunkach biznesowe wzory do naśladowania, a mnie, "ciemnemu chłopu ze wsi" się tylko Ameryka Obamy przyśniła. Problem zatem nie tkwi w tych firmach - dzialają na rynku w ramach obowiązujących regulacji, tylko w zasadach leżących u podstaw naszej polityki energetycznej, rolnej i ochrony środowiska oraz polityki wspierania przedsiębiorczości, w tym sposobom promocji społecznej odpowiedzialnosci biznesu - CSR. Tak jak zaznaczyłem wczesniej, sprawy mentalnosci, etyki, moralnosci, empatii zostawilem lepszym od siebie specjalistom.
Można by pomyśleć, że to dobrze pojęty interes gospodarczy, który stabilizuje sytuację rolników, taki innowacyjny element pakiety antykryzysowego i skupu interwencyjnego w okresach nadprodukcji. Twierdzę jednak, że powstawanie takich pomysłów to jedynie przyklad i przejaw poważniejszej choroby w naszym systemie gospodarczym i pomijam tu najbardziej oczywiste argumenty moralne związane z naszym stosunkiem do chleba powszedniego i głodujących (może tym się zajmą prawdzie autorytety moralne, choć mimo wszystko to nie jest raczej temat rozwojowy, o kardynalnym znaczeniu).
Moim zdaniem źródłem choroby jest system wsparcia zielonej energii, a w szczególności bioenergii. Pomimo próby uszczelniania spalania w kotle wszystkiego co „organiczne” w nowej dyrektywie o promocji stosowania odnawialnych źródeł energii w postaci tzw. kryteriów zrównoważoności”, w Polsce chętnie wtłaczamy to systemu wsparcia spalania odpadów (nie mam nic przeciwko zgodnym z prawem termiczną utylizacja odpadów) generując więc ssanie na odpady i zmniejszając tym samym presję (koszty) na ograniczanie ich powstawania u źródła. W najlepsze brniemy dalej w wykorzystanie nasion rzepaku do produkcji biodiesla, choć wiemy że po 2015 roku w świetle ww. dyrektywy nie będzie można tego marnotrawstwa uznać za energię z OZE mającą prawo do wsparcie i do wliczenia do 15% celu OZE (i 10% celu dla paliw „alternatywnych”) dla Polski na 2020 r. Nie możemy się wyplątać ze współspalania biomasy leśnej, mówiąc wprost cennej „papierówki” w kotłach węglowych. Pomysł ze spalaniem „niskiej jakości ziarna” (czyli nie ziarna które jest zepsute, ale ziarna „taniego”) to kolejny niewinnie wyglądający krok w kierunku strefy mętnych, krótkowzrocznych interesów. Nie ma to nic wspólnego z tzw. zrównoważonym rozwojem ani racjonalną (w szerszym sensie) gospodarką, jest zwykłym krótkookresowym cwaniactwem „wioskowego głupka”, ale ma swoje źródło w prawie krajowym.
Kryje się za tym, wysoka cena zielonego certyfikatu. Cena jest na krótko, ale pomysły jakie na tym tle się pojawiają są właśnie doraźne i prawie że „bezinwestycyjne” w stylu szare na zielone. W przywoływanym często m.in. przez coraz silniejsze krajowe lobby jądrowe (w szczególności przed dr Andrzeja Strupczewskiego) wyniki badań projektu UE „Extern-E”, koszty zewnętrzne (uniknięte kosztom środowiskowym powodowanym przez energetykę konwencjonalną) wytwarzania energii z paliw kopalnych w Polsce (np. Biuletyn miesięczny PSE S.A., nr 1/2 2006) wynoszą 26,9 mEURO/kWh energii elektrycznej, czyli ok. 110 PLN/MWh energii elektrycznej. Bieżaca cena zielonego certyfikatu to ok. dwa razy więcej i ta cena jest jednakowa zarówno dla fotowoltaiki, zamortyzowanych dużych (państwowych) elektrowni wodnych, jak i współspalania w kotłach papierówki czy ziarna zbóż ew. odpadów w ramach szeroko rozumianej w Polsce definicji „odpadów biodegradowalnych”, wśród których np. mączka kostna to czyste paliwo. Moim zdaniem zaliczenie do OZE tych ostatnich paliw i płacona na tę okoliczność zbyt wysoka to źródło patologii gospodarczej a nie dbałości o ochronę środowiska.
Drugi aspekt tej sprawy to wchodzenie we współprace dwu najsilniejszych krajowych lobbies: rolniczego (to potęga, choć jeszcze nie tak zmonopolizowana jak energetyka) i energetycznego (słabizna w porównaniu z rolnictwem, ale silnie zmonopolizowana). Taki alians potrafi wygenerować olbrzymie korzyści, ale raczej nie w imię ochrony środowiska i w interesie obywateli, tylko dla siebie kosztem konsumenta żywności i odbiorcy energii. Czy URE, w ramach obecnych przepisów może nie wydać zielonego certyfikatu na spalone ziarno (dlatego, że przez moment jest tanie)? Na razie to mająca doraźne wsaprcie polityczne "niewinna zabawa", ale czy takim "strategcznym aliansom" nie powinien się przyglądać się UOKiK czy choćby, slabe u nas, organizacje konsumenckie?
Czy takie pomysły nie trafią w postaci wniosku do Programu Operacyjnego „Innowacyjna Gospodarka” zabierając środki na prawdziwe innowacje? Prawie 20 lat temu będąc na stypendium w Ohio State University brałem udział w realizacji takiego projektu badawczego i komercyjnego zlecenia zarazem związanego ze spalaniem fluidalnym ziarna kukurydzy, pochodzącego z tzw. rezerw żywnościowych Stanów Zjednoczonych (likwidacja ziarna nie nadającego się do konsumpcyjnego i paszowego wykorzystania), ale te partie przed spaleniem musiały mieć „certyfikat” stosownego urzędu i nikomu nie przyszło do głowy aby dawać z tego powodu komukolwiek nagrodę w postaci certyfikatu. Przyznam jednak, że potem, za kadencji prezydenta Georga W. Busha nie takie cuda się także w Ameryce działy, a gigantyczne subsydia rolne dla właścicieli wielkich farm, cła zaporowe na import brazylijskiego bioetanolu i zerowe cła na import wenezuelskiej ropy, itp. (pisałem o tym kiedyś i pisze o tym czasami w Wyborczej Pan Andrzej Lubowski w kontekscie zmagań Prezydenta Obamy z tą spuścizną „wolnego rynku”) popsuły ten obraz rozsądku jaki zapamiętałem z tamtych czasów. Wydaje mi się, że stajemy się kontynuatorem nikczemnych elementów polityki prezydenta Busha, który twierdził m.in. , że „to nie zanieczyszczenia zagrażają środowisku naturalnemu; jego prawdziwymi wrogami są nieczystości w wodzie i powietrzu” :).
Zastanawiając się nad tym wszystkim, postanowiłem sprawdzić zerknąłem czy KFPZ i „Pomorska Elektrociepłownia” mogą być w świetle swoich planów działań i naszych standardów uznani jako organizacje „społecznie odpowiedzialne”. Na stronie internetowej tworzonego w Polsce przez Magazyn Forbes i Giełdę Papierów Wartościowych nowego indeksu typu Corporate Social Responsibilty (CSR) o nazwie RESPECT (od "dostojnych" Responsibility, Ecology, Sustainability, Participation, Environment, Community, Transparency) przejrzałem ankietę , jakie kryteria musza spełniać spółki, które taki indeks będą tworzyć. W trakcie lektury ankiety zauważyłem, że ww. organizacje byłyby wręcz wzorowym przykładem CSR, bo np. (odwołuję się do punktów ankiety nr 32,33,24 z sugerowanymi odpowiedziami wskazującymi w tym przypadku jednoznacznie na „tak” ):
-Czy w trakcie ostatniego roku finansowego spółka podjęła działania na rzecz ograniczenia zużycia energii lub wody? tak, zgodnie z naszą strategią monitorujemy poziom zużycia i podejmowaliśmy konkretne kroki by zużycie ograniczyć
-Czy firma monitoruje wpływ podejmowanych przez siebie działań na klimat? tak, zgodnie z naszą strategią szacujemy ilości emitowanych gazów cieplarnianych pochodzących z istotnych źródeł
-Czy firma segreguje odpady i odzyskuje surowce wtórne? - tak, recycling dotyczy większości istotnych odpadów nadających się do wtórnego przetworzenia (...)
Czyli czego ja się czepiam? KFPZ i, do tej pory woląca pozostać animimową, „Pomorska Elektrociepłownia” to w naszych warunkach biznesowe wzory do naśladowania, a mnie, "ciemnemu chłopu ze wsi" się tylko Ameryka Obamy przyśniła. Problem zatem nie tkwi w tych firmach - dzialają na rynku w ramach obowiązujących regulacji, tylko w zasadach leżących u podstaw naszej polityki energetycznej, rolnej i ochrony środowiska oraz polityki wspierania przedsiębiorczości, w tym sposobom promocji społecznej odpowiedzialnosci biznesu - CSR. Tak jak zaznaczyłem wczesniej, sprawy mentalnosci, etyki, moralnosci, empatii zostawilem lepszym od siebie specjalistom.
środa, sierpnia 12, 2009
Energia i bezpieczeństwo energetyczne to coś więcej niż rurociągi, ale czy PO to coś więcej niż PIS?
Tak, w sprawie rurociagów i energii, twierdzi z prof. Jadwiga Staniszkis w wywiadzie dla Rzeczpospolitej pod intrygującym tytułem „Jesienią rzucę się do walki” , który zapowiada amunicję dla mediów do ew. krytyki obecnie prowadzonej polityki w obszarze energetyki.
Prof. Staniszkis, znany politolog i autorka dość śmiałych tez(zdarzało się czasami że słabiej, jedynie jakosciowo udokumentowanych) i koncepcji na tym polu w swoim czasie swoimi komentarzami wspierała koncepcję polityki PIS w zakresie bezpieczeństwa państwa i nie słyszałem żeby wcześniej krytykowała zapoczątkowaną przez PIS politykę energetyczną polegająca np. centralizacji, utrwalaniu (jesli nie renacjonalizacji) tego co wydaje się być strategiczne oraz właśnie opieraniu koncepcji bezpieczeństwa energetycznego na „rurociągach” i geopolityce, z pominięciem OZE i innowacyjności (odrzuceniem strategii Lizbońskiej, nie tylko traktatu Lizbońskiego). Dlatego ucieszyło mnie takie stanowisko Pani Profesor, bo to osoba o dużym wspływie na dyskurs polityczny w Polsce w sprawach, nazwijmy to kardynalnych.
Prof. Staniszkis twierdzi że energię trzeba widzieć w ujęciu znacznie szerszym niż rurociągi, gazociąg Nabucco itd. Powołuje się na raporty amerykańskiego wywiadu (pewnie to ciekawy, ale, w przeciwieństwie do omawianego niedawno na odnawialnym raportu Instytytu Stratford raczej trudo dostępny dokument) mówiący Europa i Japonia przedstawiane są jako dwa obszary klęski energetycznej do 2025 roku. Zauważa, że w tej chwili nie prowadzi się żadnych przygotowań do tego, co będzie kluczowe dla zapewnienia wystarczającej ilości energii – czyli do wprowadzenia nowych technologii (…) i z pewnym żalem mówi „gdyby Polska, która w Unii długo podkreślała problem bezpieczeństwa energetycznego, poszła dalej, nie wyłącznie w kierunku geopolityki, ale technologii...”
Łączy po raz pierwszy ze szczebla wielkiej polityki dywersyfikacją dostaw energii z innowacyjnością: „Polska mogłaby dołożyć do tego problem nowych technologii. Stany Zjednoczone w czasie kryzysu – przy obniżonych aspiracjach społecznych – wykorzystują nową, silniejszą pozycję państwa w systemie finansowym, żeby wpompować wielkie pieniądze w rozwój technologii”. Postuluje że „w interesie Polski jest skłonienie Europy, by powiedziała sobie: "zamykamy się w naszym wąskim klubie, bo tylko on jest w stanie dokonać tego technologicznego skoku". Ten skok można zrobić, wykorzystując dorobek intelektualny nowych państw Unii. (...) Dlatego robienie hasła naszej prezydencji [w UE w 2011r, przyp. GW] z obronności narazi nas na śmieszność. Wystarczy przyjrzeć się stanowi naszej armii, błędom w zakupach sprzętu...”
Nie sadzę że jest to już ruch w kierunku OZE; Pani Profesor wywiadzie podaje przykłady pewnych technologii, które mogą bazować OZE (mysli raczej o alternatywnych paliwach plynnych, raczej nie o substytucyjnym transporcie elektrycznym, kojarzac to z mozliwoscia ogranicznia importu ropy), ale trudno mi wyciągnąć wniosek, że widzi szerzej dywersyfikację i role w nich krajowych odnawialnych zasobów energii. Odnotowuje jednak ten głos bo zanosi się na krytykę polityki energetycznej i koncepcji bezpieczeństwa energetycznego prowadzonych przez obecną koalicję, która pod tym względem (i nie tylko) coraz mniej się różni od poprzedniej i choć wydaje się być bardziej otwarta na nowe technologie (raczej w obszarach poza OZE, jak chocby technologia prof Nazimka, tez nastawiona na "nasz węgiel zamiast rosyjskiej ropy"), to właśnie paradoksalnie z małej aktywności na tym polu zaczyna być krytykowana przez osobę kojarzoną z polityką rządu Jarosława Kaczyńskiego.
Ta polityka rzeczywiście zaczyna ewoluować w kierunku który może budzić niepokój z powodu konsekwentnego wpychania Polski w objęcia technologii schyłkowych i już w średnim okresie ('2020) niezwykle drogich (niekonkurencyjnych wobec OZE) i chyba coraz większego nierozumienia jakie będą szersze i strategiczne konsekwencje pakietu klimatycznego UE i obecnego spowolnia gospodarczego, wspartego w USA i UE oraz wiodących krajach Wspólnoty, wachlarzem pakietów stymulacyjnych nastawionych na OZE. Nie rozwijam takich wątków jak peak oil itp. które wspierać będa zieloną rewolucję energetyczną.
Wcześniej dość ciepło wypowiadałem się na „odnawianym” na temat dużo lepszego moim zdaniem programu koalicji PO-PSL niż PIS z ówczesnymi koalicjanami w sprawach energetycznych, choćby z powodu dostrzeżenia różnicy w stosunku do poprzednich. Podoba mi się nawet (poza rolą OZE w latach 2020-2030) projekt nowej polityki energetycznej PEP'2030 i wstępne koncepcję strategii rozwoju kraju prezentowane wcześniej przez Zespół Doradców Strategicznych Prezesa Rady Ministrów (zwanego „Zespołem Boniego”)
Ale jak patrzę na końcowy wynik tych poszukiwań - "Raport Polska 2030” zwany (dla odróżnienia od Raportu PKEE pod tym podobntn tytułem "Raport 2030" i z podobnymi tezami w obszarze energetyki i pakietu klimatycznego UE) "raportem Boniego", a w szczególności na rozdział 5, zwanym też „Wyzwaniem” poświęcony w szczególnoci bezpieczeństwu energetyczno-klimatycznemu, to sądzę ze prof. Staniszkis szykująca się „do ataku” ma rację.
Autorzy raportu Boniego (jest to w sumie ciekawy zbiór różnych informacji) piszą na początku słusznie: „Przemyślane decyzje (wybór opcji efektywnych ze względu na cel, funkcje i koszty) dotyczące przyszłych źródeł energii w Polsce mają znaczenie dla harmonizacji wyzwań klimatycznych i stworzenia warunków bezpieczeństwa energetycznego kraju. Choć są sceptczni wobec mozliwosci rozwoju nowych technologii energetycznych w Polsce to nawet ciekawe pytanie brzmi, czy „lokalne”, własne źródła energii mają i mogą mieć tylko komplementarny charakter wobec dostawców „centralnych”, czy będą zyskiwały na samodzielności. Czyli zaczynają (pytają) dobrze, ale czym dłużej się czyta tekst tym bardziej widać powrót do koncepcji bezpieczeństwa energetycznego (rurociągi, terminale, energia jądrowa i węgiel - nasza odpowiedź na pakiet klimatyczny…) wg PIS. Wystarczy przytoczyć wniosek końcowy dotyczący OZE(!): „Ustalenie horyzontu czasowego udziału OZE w strukturze wytwarzania – na poziomie 20%, a później ew. 30% (do 2030 r.) z uwzględnieniem założenia, że w wypadku Polski węgiel jest cennym dobrem, należy go oszczędzać, choć po okresie inkubacji technologii „czystego węgla” (do lat 2020–2025 r.) może warto go wykorzystywać mniej (do 2040–2050 r.), czyniąc z węgla rezerwę strategiczną na II połowę XXI wieku”...
Nie jest to z pewnością ani strategiczna wizja rozwoju Polski z punktu widzenia energetyki, ani z punktu bezpieczeństwa energetyczno-klimatycznego ale coś czuję, że ciężko będzie z nią walczyć. Czuję że walka z tak glęboko zakorzeniinym juz mysleniem zajmie kilka lat, zanim czarno na białym nie będzie widać że koncepcja ta nie wytrzymują właśnie „wyzwań” współczesnego świata. Zespól Doradców potwierdzil to co "najwyższy" Szef wlasnie zrobil lub powiedział ze zrobi i wszyscy którzy cos znaczą w wielkiej polityce są zadowoleni, bo nawet opozycja powinna być zadowolona z realizacji jej tez z czasów jak była u władzy.
Nadzieją zatem rzeczyiscie pozostaje prof. Staniszkis. Czy ktoś się jeszcze przyłączy, czy musimy także to cierpliwie przeczekać?
PS. A może do takiej organicznej roboty potrzeba „niepokonanych” ? Męczy mnie że niezłomny propagator OZE, Pan Romuald Bartkowicz, który poświecił sporo czasu i pracy organicznej aby choć blogerzy (nawet tacy od przypadku do przypadku jak ja) myśleli bez nadmiernych ogrniczeń i prezentowali trochę inaczej o energetyce niż w wydaniu oficjalnym, w konkursie wlasnie „Dla Niepokonanych” jest ciągle na 50-60 miejscu na ok. 2000 blogów startujących w konkursie. Proszę odwiedzających „odnawialny” o glosowanie na konkursowy blog Pana Romualda, to niezwykła osoba, wykonująca ciężką pracę organiczna, po to aby w przyszłości było znacznie bezpieczniej i lepiej niż w naszych oficjalnych raportach.
Prof. Staniszkis, znany politolog i autorka dość śmiałych tez(zdarzało się czasami że słabiej, jedynie jakosciowo udokumentowanych) i koncepcji na tym polu w swoim czasie swoimi komentarzami wspierała koncepcję polityki PIS w zakresie bezpieczeństwa państwa i nie słyszałem żeby wcześniej krytykowała zapoczątkowaną przez PIS politykę energetyczną polegająca np. centralizacji, utrwalaniu (jesli nie renacjonalizacji) tego co wydaje się być strategiczne oraz właśnie opieraniu koncepcji bezpieczeństwa energetycznego na „rurociągach” i geopolityce, z pominięciem OZE i innowacyjności (odrzuceniem strategii Lizbońskiej, nie tylko traktatu Lizbońskiego). Dlatego ucieszyło mnie takie stanowisko Pani Profesor, bo to osoba o dużym wspływie na dyskurs polityczny w Polsce w sprawach, nazwijmy to kardynalnych.
Prof. Staniszkis twierdzi że energię trzeba widzieć w ujęciu znacznie szerszym niż rurociągi, gazociąg Nabucco itd. Powołuje się na raporty amerykańskiego wywiadu (pewnie to ciekawy, ale, w przeciwieństwie do omawianego niedawno na odnawialnym raportu Instytytu Stratford raczej trudo dostępny dokument) mówiący Europa i Japonia przedstawiane są jako dwa obszary klęski energetycznej do 2025 roku. Zauważa, że w tej chwili nie prowadzi się żadnych przygotowań do tego, co będzie kluczowe dla zapewnienia wystarczającej ilości energii – czyli do wprowadzenia nowych technologii (…) i z pewnym żalem mówi „gdyby Polska, która w Unii długo podkreślała problem bezpieczeństwa energetycznego, poszła dalej, nie wyłącznie w kierunku geopolityki, ale technologii...”
Łączy po raz pierwszy ze szczebla wielkiej polityki dywersyfikacją dostaw energii z innowacyjnością: „Polska mogłaby dołożyć do tego problem nowych technologii. Stany Zjednoczone w czasie kryzysu – przy obniżonych aspiracjach społecznych – wykorzystują nową, silniejszą pozycję państwa w systemie finansowym, żeby wpompować wielkie pieniądze w rozwój technologii”. Postuluje że „w interesie Polski jest skłonienie Europy, by powiedziała sobie: "zamykamy się w naszym wąskim klubie, bo tylko on jest w stanie dokonać tego technologicznego skoku". Ten skok można zrobić, wykorzystując dorobek intelektualny nowych państw Unii. (...) Dlatego robienie hasła naszej prezydencji [w UE w 2011r, przyp. GW] z obronności narazi nas na śmieszność. Wystarczy przyjrzeć się stanowi naszej armii, błędom w zakupach sprzętu...”
Nie sadzę że jest to już ruch w kierunku OZE; Pani Profesor wywiadzie podaje przykłady pewnych technologii, które mogą bazować OZE (mysli raczej o alternatywnych paliwach plynnych, raczej nie o substytucyjnym transporcie elektrycznym, kojarzac to z mozliwoscia ogranicznia importu ropy), ale trudno mi wyciągnąć wniosek, że widzi szerzej dywersyfikację i role w nich krajowych odnawialnych zasobów energii. Odnotowuje jednak ten głos bo zanosi się na krytykę polityki energetycznej i koncepcji bezpieczeństwa energetycznego prowadzonych przez obecną koalicję, która pod tym względem (i nie tylko) coraz mniej się różni od poprzedniej i choć wydaje się być bardziej otwarta na nowe technologie (raczej w obszarach poza OZE, jak chocby technologia prof Nazimka, tez nastawiona na "nasz węgiel zamiast rosyjskiej ropy"), to właśnie paradoksalnie z małej aktywności na tym polu zaczyna być krytykowana przez osobę kojarzoną z polityką rządu Jarosława Kaczyńskiego.
Ta polityka rzeczywiście zaczyna ewoluować w kierunku który może budzić niepokój z powodu konsekwentnego wpychania Polski w objęcia technologii schyłkowych i już w średnim okresie ('2020) niezwykle drogich (niekonkurencyjnych wobec OZE) i chyba coraz większego nierozumienia jakie będą szersze i strategiczne konsekwencje pakietu klimatycznego UE i obecnego spowolnia gospodarczego, wspartego w USA i UE oraz wiodących krajach Wspólnoty, wachlarzem pakietów stymulacyjnych nastawionych na OZE. Nie rozwijam takich wątków jak peak oil itp. które wspierać będa zieloną rewolucję energetyczną.
Wcześniej dość ciepło wypowiadałem się na „odnawianym” na temat dużo lepszego moim zdaniem programu koalicji PO-PSL niż PIS z ówczesnymi koalicjanami w sprawach energetycznych, choćby z powodu dostrzeżenia różnicy w stosunku do poprzednich. Podoba mi się nawet (poza rolą OZE w latach 2020-2030) projekt nowej polityki energetycznej PEP'2030 i wstępne koncepcję strategii rozwoju kraju prezentowane wcześniej przez Zespół Doradców Strategicznych Prezesa Rady Ministrów (zwanego „Zespołem Boniego”)
Ale jak patrzę na końcowy wynik tych poszukiwań - "Raport Polska 2030” zwany (dla odróżnienia od Raportu PKEE pod tym podobntn tytułem "Raport 2030" i z podobnymi tezami w obszarze energetyki i pakietu klimatycznego UE) "raportem Boniego", a w szczególności na rozdział 5, zwanym też „Wyzwaniem” poświęcony w szczególnoci bezpieczeństwu energetyczno-klimatycznemu, to sądzę ze prof. Staniszkis szykująca się „do ataku” ma rację.
Autorzy raportu Boniego (jest to w sumie ciekawy zbiór różnych informacji) piszą na początku słusznie: „Przemyślane decyzje (wybór opcji efektywnych ze względu na cel, funkcje i koszty) dotyczące przyszłych źródeł energii w Polsce mają znaczenie dla harmonizacji wyzwań klimatycznych i stworzenia warunków bezpieczeństwa energetycznego kraju. Choć są sceptczni wobec mozliwosci rozwoju nowych technologii energetycznych w Polsce to nawet ciekawe pytanie brzmi, czy „lokalne”, własne źródła energii mają i mogą mieć tylko komplementarny charakter wobec dostawców „centralnych”, czy będą zyskiwały na samodzielności. Czyli zaczynają (pytają) dobrze, ale czym dłużej się czyta tekst tym bardziej widać powrót do koncepcji bezpieczeństwa energetycznego (rurociągi, terminale, energia jądrowa i węgiel - nasza odpowiedź na pakiet klimatyczny…) wg PIS. Wystarczy przytoczyć wniosek końcowy dotyczący OZE(!): „Ustalenie horyzontu czasowego udziału OZE w strukturze wytwarzania – na poziomie 20%, a później ew. 30% (do 2030 r.) z uwzględnieniem założenia, że w wypadku Polski węgiel jest cennym dobrem, należy go oszczędzać, choć po okresie inkubacji technologii „czystego węgla” (do lat 2020–2025 r.) może warto go wykorzystywać mniej (do 2040–2050 r.), czyniąc z węgla rezerwę strategiczną na II połowę XXI wieku”...
Nie jest to z pewnością ani strategiczna wizja rozwoju Polski z punktu widzenia energetyki, ani z punktu bezpieczeństwa energetyczno-klimatycznego ale coś czuję, że ciężko będzie z nią walczyć. Czuję że walka z tak glęboko zakorzeniinym juz mysleniem zajmie kilka lat, zanim czarno na białym nie będzie widać że koncepcja ta nie wytrzymują właśnie „wyzwań” współczesnego świata. Zespól Doradców potwierdzil to co "najwyższy" Szef wlasnie zrobil lub powiedział ze zrobi i wszyscy którzy cos znaczą w wielkiej polityce są zadowoleni, bo nawet opozycja powinna być zadowolona z realizacji jej tez z czasów jak była u władzy.
Nadzieją zatem rzeczyiscie pozostaje prof. Staniszkis. Czy ktoś się jeszcze przyłączy, czy musimy także to cierpliwie przeczekać?
PS. A może do takiej organicznej roboty potrzeba „niepokonanych” ? Męczy mnie że niezłomny propagator OZE, Pan Romuald Bartkowicz, który poświecił sporo czasu i pracy organicznej aby choć blogerzy (nawet tacy od przypadku do przypadku jak ja) myśleli bez nadmiernych ogrniczeń i prezentowali trochę inaczej o energetyce niż w wydaniu oficjalnym, w konkursie wlasnie „Dla Niepokonanych” jest ciągle na 50-60 miejscu na ok. 2000 blogów startujących w konkursie. Proszę odwiedzających „odnawialny” o glosowanie na konkursowy blog Pana Romualda, to niezwykła osoba, wykonująca ciężką pracę organiczna, po to aby w przyszłości było znacznie bezpieczniej i lepiej niż w naszych oficjalnych raportach.