Odnawialna źródła energii (OZE) w Polsce nigdy dłużej nie cieszyły się z nawet „małej” stabilizacji, ale skala niepewności i ryzyka inwestycyjnego i rynkowego, które jest pochodna ryzyka regulacyjnego i politycznego rośnie szybko oraz ogólnej koniunktury gospodarczej od paru lat systematycznie rośnie. W najwyżej rangi dokumentach UE (nawet tak zasadniczych i ogólnych jak strategia Europa ‘2020), gdy jest mowa o przyszłości, przywołanie OZE i zielonej gospodarki jest standardem (niemalże tak, jak w epoce minionej już ponad 20 lat temu powołanie na zjazd/uchwalę „Partii” czy KPZR), co daje tak potrzebną obecnie stabilność, bo jest tu wyrazem przyzwolenia wiekszosci z 500 mln obywateli UE.
Przyznam, że nawet nie liczyłem na jakieś specjalne potraktowanie OZE we wczorajszym expose Premiera Tuska. Analiza -na odnawialnym blogu poprzedniego expose- wskazywała na jego pozytywne strony jako na szanse, których nawet w obliczu Pakietu klimatycznego i przed kryzysem gospodarczym nie dało się wyzwolić, a potem było tylko gorzej... Zresztą widać, że same słowa premiera niewiele znaczą, o ile po ew. uzyskaniu dodatkowego realnego wsparcia politycznego (tak było w 2001 po przyjęciu „Strategii rozwoju energetyki odnawialnej”) i regulacyjnego (tak było w 2005 r. po wejściu do UE i wymuszonej Traktatem akcesyjnym implementacji dyrektyw UE) za tym nie pójdzie wyzwolenie ludzkiej aktywności. Ale wsparcie polityczne w expose czy umowie koalicyjnej (której nie znamy) jest potrzebne OZE zwłaszcza w obecnej kadencji, ale pewnie w następnej też, do czasu aż OZE osiągną znaczące udziały i konkurencyjność ekonomiczną nie tylko w wybranych niszach.
Tym razem w expose nie ma bezpośrednich odniesień do OZE (jak i do innych ważnych kwestii, taki był pomysł na expose). Wiadomo tylko że nie są traktowane jako istotny element bieżącej polityki i nie jako obszar gdzie zapowiadana jest zmiana (na lepsze). Gdyby to się okazało prawdą, już na wstępie można zadać sobie pytanie "czy możliwe jest życie", a tym bardziej rozwój OZE bez specjalnej atencji i wsparcia ze strony rządu. Wegetacja na marginesie rynku pewnie tak, ale rozwój? Dodam, że obecnie dwie grupy technologii energetycznych wymagają w szczególności silnego wsparcia państwa i przyjaznej atmosfery do rozwoju: energetyka odnawialna i jądrowa- jako szczególnie nieopłacalna w racjonalnie skalkulowanym rachunku ekonomicznym. Tylko ta druga cieszy się wsparciem rząd (przynajmniej cieszyła się wsparciem tej samej koalicji dotychczas), co … pogarsza pozycje tej pierwszej.
Ale skoro tak, to może warto szukać wszystkich innych odniesień w exposé które można by twórczo(?) wykorzystać jako argument na rzecz OZE w czekającej nas debacie społecznej, gospodarczej i politycznej wokół ustawy dot. OZE (ciągle zaaresztowanej w szufladzie i czekającej na łaskawe oko Pana Premiera). Osobiście, poza obojętnością na „problem” OZE doszukałem się w expose znamion przyszłych kłopotów czy utrudnień ze wsparciem OZE. Np. w związku z (tu ze zrozumiałą silnym powiewem nadchodzącego kryzysu) presją na Tuska i determinacją jego samego na zmniejszanie deficytu budżetowego, co wpłynie na możliwość stosowania takich instrumentów jak dotacje budżetowe (przy braku środków UE. Skutkiem tego kierunku niezmylania jest zapowiedź likwidacji ulg podatkowych „pro-rozwojowych” jak np. na internet. Częściowo tylko to można zrozumieć. Według raportu Ministerstwa Finansów (cytat za FOR) o preferencjach podatkowych w 2009 roku obowiązywało w Polsce 138 preferencji w podatku PIT o łącznej wartości 34 mld oraz 54 preferencje w podatku CIT o łącznej wartości 7,6 mld zł. Ale są wśród tych ulg już niekonieczne czy niepotrzebne i byłoby nierozsądnym gdyby tu zadziałało „prawo siekiery” i wykluczenie aktywnego stosowania instrumentów podatkowych. Nie wiadomo też na ile jest szansa na dyskusję o ulgach w podatku VAT (przynajmniej o podwyżkach stawki VAT nie było mowy) na produkcje urządzeń, ważnych i skutecznych zwłaszcza w przypadku małych, nie prowadzących działalności gospodarczej inwestorów. Dla firm działających w OZE nie wpłynie też dobrze podniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne. Branża OZE nie bazuje głównie, jak np tradycyjna energetyka, na kosztach surowców tylko na drożejącym kapitale intelektualnym, który będzie proporcjonalne jeszcze droższy. Firmy OZE, w przeciwieństwie do korporacji energetycznych inwestują i nie mają nadwyżek na wzrost obciążeń płacowych. Brak szczególnego ujęcia się premiera za bezrobotnymi i aktywizacją runku pracy, zwłaszcza dla młodych, będzie kolejnym problemem do pokonania przy próbie skutecznej argumentacji na szczeblu rządu, że OZE to trwałe i nowoczesne miejsca pracy. Nie będzie to argument do odrzucenia wprost, ale też wprost Tusk nie odwołuje się do tego i nie będzie w debacie powołać się na prosty fakt (tu nieco złośliwie, z uwagi na niemalże absolutną władzę Premiera do frazeologii poprzedniej epoki) że „pierwszy sekretarz powiedział". Kwestie klimatyczne, co jest niezrozumiałe, przestały już dawno odgrywać rolę w polskiej polityce wobec OZE, a sam formalny obowiązek wynikający z implementacji dyrektywy 2009/28/WE nie jest tak jak kiedyś silnym imperatywem do konkretnego działania. Po pierwsze nie ma pewności że -wobec poważnej tym razem fali kryzysu gospodarczego w UE - Komisja Europejska będzie w tej sprawie (egzekucji) nieubłagana, a po drugi dlatego że wobec uchybień w ew. wdrożeniu dyrektywy kary mogą być naliczone najwcześniej w… 2022 roku (trzy kadencje do przodu).
Żeby już nie przedłużać litanii żalów, mogą wskazać jeden wątek który mnie zainteresował w kontekście tez stawianych w niniejszym wpisie. Sprawa dotyczy planów rządu wprowadzenia podatku od kopalin, danin pobieranych przez państwo (tzw. royalties). Popieram ten pomysł nie tyle z powodów związanych tylko z wyrównaniem szans dla OZE, ale także z uwagi na szerszy kontekst ekologiczny i gospodarczy oraz społeczny (o czym z a chwilę). Premier wspomniał o miedzi (z tego już wybuchła tzw. afera giełdowa KGHM), srebrze i gazie łupkowym , a ale jeżeli chcemy być konsekwentni to samo powinno dotyczyć węgla, gazu i resztek ropy. Gdyby to był rzeczywisty podatek i powszechny, koszty paliw lepiej oddawałyby ich międzypokoleniową wartość krańcową, poprawiłyby nieco konkurencyjność OZE a wpływy z jego wprowadzenia mogłoby zwolnić środki budżetowe na wsparcie działań innowacyjnych, pro-rozwojowych i aktywne wsparcie w tworzeniu miejsc pracy. Jest to typowy i twórczy postulat zielonych ekonomistów i niektórych liberalnych także. Zany jest pod nazwą „tax what you burn, not what you earn”. Przy okazji dyskusji o podatkach na surowce nieodnawiane kosztem zmniejszenia obciążenia podatkami kosztów pracy ew. zainteresowanych mogę odesłać do artykułu Todda Litmana, który opisuje zjawisko w warunkach amerykańskich (choć głównie z punktu widzenia carbon tax, a nie royalties które bardziej odpowiadają warunkom polskim; zresztą w USA zasoby kopalne są bardziej w rekach właścicieli ziemskich niż państwa). W polityce sloganem tym posluzyl sie w kampanii wyborczej 2008 r. w Kandzie Stephan Dion- poprzedni przywódca Partii Liberalnej, ale przegral wybory.... Więcej na ten temat było też wcześniej na blogu „odnawialnym”, także z perspektywy amerykańskiej na tle UE i PL. W trochę bardziej moralizatorskim tonie (zahaczającym o etykę) pisany był na ten temat inny wpis na odnawialnym.
I teraz, wobec niezwykle skromnej listy możliwości dla wsparcia OZE „politycznymi” argumentami” jakie tym razem mogłem wyłowić (pewnie nie jestem w najlepszej formie :) z kryzysowego, „księgowego” i zachowawczego expose chciałbym poprosić czytelników „ odnawialnego” o komentarze i sugestie jak „sprzedać” OZE na obecnej hermetycznej giełdzie politycznej, jak trafić do ludzi z OZE jako rozwiązaniem a nie kosztem i jak spowodować aby znalazły się one znacznie wyżej niż dotychczas w politycznej agendzie rządu, nie wykluczając też ew. ponadpartyjnego wsparcia ze strony opozycji (to już byłaby niewyobrażalna pełnia szczęścia, niemalże jak poparcie wejścia do NATO!). Czas (albo tylko widmo) kryzysu powoduje, że inwestycje w OZE nazywane są przez złośliwych i koniunkturalnych polityków i publicystów „bańką” (tu nawet nie ma znaczenia, że niesłusznie; wszak innych inwestycji nie ma, deficyt energii się pojawi, a koncerny energetyczne faktycznie mają nadwyżki), społeczne argumenty za ich rozwojem nazywane są próbą „ratowania ludzi za ich własne pieniądze” (też niesłusznie, bo to realny ratunek z czekającej opresji, którego indywidualnie, bez roli państwa, nie da się zorganizować), ale z takimi opiniami sektor OZE musi sobie radzić. Ich ignorowanie i przechodzenia nad nimi do porządku dziennego w debacie publicznej (branża OZE się ożywia tylko wtedy gdy mowa o cenie certyfikatu) niczego dobrego obecnie nie przyniesie.
PS 1 Dopisuje ku pamięci jeszcze jeden wątek z expose: Wśród priorytetów rządu, obok działań antykryzysowych związanych z niepewną sytuacją strefy euro, znajdują się m.in. pozyskanie minimum 300 mld zł z budżetu UE na lata 2014-2020, bo ma ono swój potencjał argumentacji za wykorzystaniem OZE w Polsce, o ile KE przeforsuje swój pomysł przyznania funduszy od pełnego wdrożenia dyrektyw (w tym 2009/28/WE) oraz wymóg minimalnego 20% udziału wydatków na OZE i EE w przyszłych funduszach strukturalnych. To temat "rozwojowy" na dalsze bognotki...
PS 2 (13-10-2012). Niestetety po drugiem expose jesli chodzi o OZE i energetyke prosumecka/obywatelską jest jeszcze gorzej, por wpis: http://odnawialny.blogspot.com/2012/10/ii-expose-premiera-wielkie-inwestycje.html
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
sobota, listopada 19, 2011
sobota, października 29, 2011
Pełnomocnik rządu ds. OZE czy departament energetyki odnawialnej?
Do bieżących i narastających problemów jakie mieliśmy z energetyką odnawialną przed wyborami, doszły obecnie nowe związane z dalszym opóźnieniem we wdrożeniu dyrektywy 2009/28/WE (ryzyko regulacyjne ciąglego braku ustawy i stosownej informacji) wzmacnianym dodatkowo przez niepewność polityczną (ostateczny skład koalicji i przesądzenia personalne jeśli chodzi o obsadę kluczowych dla OZE resortów) i enigmatyczną zapowiedź zmian instytucjonalnych wokół sektora OZE. Tylko w tej ostatniej sprawie są rozważane cztery rozwiązania zgłaszane przez (dotychczasowych) koalicjantów i środowiska pozarządowe.
1- Przyłączenie ministerstwa środowiska do resortu gospodarki (stworzenie mega ministerstwa/imperium)
2- Utworzenie nowego ministerstwa ds. energii i klimatu poprzez „wyjęcie” (np. na wzór Danii, Wielkiej Brytanii) odpowiednich kompetencji z dwu ww. ministerstw
3- Powołanie pełnomocnika rządu ds. OZE
4- Utworzenie w ministerstwie gospodarki (MG) departamentu energetyki odnawialnej
W przypadku dwu pierwszych z ww. koncepcji chodzi w znacznej mierze o rozwiązania polityczne (nowe rozdanie wpływów i stanowisk/łupów po wyborach) ale oficjalnie, zresztą nie bez podstaw, mowa jest o potrzebie poprawy koordynacji i wzmocnenia działań rządu w zakresie energii i środowiska. Jeżeli chodziłoby tylko o OZE to tej koordynacji (nie mówiac już o chęci działania) rzeczywiście brakuje. Wystarczy przyjrzeć się obecnej strukturze kompetencji wobec OZE, analizowanej niedawno przez Instytut Energetyki Odnawialnej na potrzeby Banku Światowego, aby bez trudu stwierdzić, że nawet jeżeli na schemacie poniższym nie ma wszystkich mających znaczenie dla OZE instytucji (ARiMR, NCBiR, GUS, PKN, województwa samorządowe, itd.) to i tak skalę problemu widać.
Do tego dochodzi brak praktycznej współpracy czy rywalizacja o wpływy i środki pomiędzy instytucjami nadzorowanymi nawet przez tego samego koalicjanta. Ale jeżeli pominiemy ww. rozwiązania nr 1 i 2 - gdzie decyduje czysta polityka i swoista dla niej logika (ministerstwo ds. energii i klimatu powinno byc powolane razem z pakietem klimatycznym UE jakies 3-4 lata temu, a nie teraz gdy na proaktywne dzialanie jest za późno i inicjatorom raczej chodzi o podzial srodkow z aukcji uprawnien do emisji CO2) i skupimy się na rozwiązaniach nr 3 i 4 których wprowadzenie w zasadzie nie wymaga poważniejszych zmian kompetencyjnych (ustawowych) to powstają dylematy czy lepszy jest „pełnomocnik” czy "departament", czy potrzebne jest jednocześnie i jedno i drugie.
Dochodzą opinie że pełnomocnik ds. OZE ulokowany w MG jest niezbędny aby zrównoważyć pełnomocnika ds. energetyki jądrowej, który dodatkowo marginalizuje OZE wzmacniając „atom”. Zgadzam się z tym, ale nie sądzę aby to był silny argument o ile wcześniej nie ma sformułowanego konkretnego zakresu zadań i kompetencji, które powinny wynikać z krytycznej oceny dotychczasowych efektów pracy rządu i przyszłych wyzwań dla cegło sektora. Jest bowiem obawa stworzenia fasadowego stanowiska bez kompetencji („Jan bez Ziemi”) i pełnomocnika który nic nie będzie mógł, a da dodatkowe alibi innym do „nic nie robienia” lub nawet blokowania jego poczynań i ośmieszenia domagających się pełnomocnika środowisk związanych z OZE na zasadzie sfomulowanej przez Gałczyńskiego „…chcieliście Polski no to ją macie, skumbrie w tomacie….”. Z tym rozwiązaniem wiąże się też duże ryzyko personalne, z uwagi na polityczne (pozamerytoryczne) kryteria wyboru osoby na stanowisko w ramach doraźnego dzialenia łupów wyborczych. Biorąc też pod uwagę niezbyt udane doświadczenia z efektami działania poprzedniego pełnomocnika rządu ds. alternatywnych źródeł energii powołanego jeszcze w 2006 r. za czasów rządów PIS, skłaniałbym się ku domaganiu się przede wszystkim i najpierw decyzji o utworzenia w MG silnego organizacyjnie i kadrowo departamentu ds. OZE (stanowiska z konkursu), uzupełnionego pełnomocnikiem ds OZE lub nadzorowanego przez podsekretarza stanu odpowiedzialnego za sprawy OZE wraz np. z kwestiami zielonej gospodarki, innowacji. Jeżeli nadzór nad nowym departementem miałby sprawowować podeskretarz stanu odpowiedzialny (tak jak dotychczas) za węgiel lub nawet atom, to efekt byłby jak do tej pory, czyli taki jakby wilkowi owieczki pilnować kazano...
Wobec toczących się w kuluarach i na korytarzach ministerstw rozmów „jak tu się ustawić; z wiatrem czy pod wiatr”) wypada mi poprzeć to co już na „odnawialnym” zostało powiedziane ponad 2 lata temu, we wpisie „Pokawałkowany świat”. Chodzi o departament mający prestiż spoleczny i polityczny i z tego wynikającą ochronę polityczną, silny merytoryczne i zdolny do formułowania i wdrażania strategii, mający oparcie w organizacjach ze srodowiska OZE, nastawiony na działania na zewnątrz i rozliczanego z efektów, a nie departament typu „administracyjnego” ubezwłasnowolniony biurokracją rządową, rozliczany ze spełnienia procedur i premiowany na postawy zachowawcze.
Nie niedoceniałbym faktu że obecnie jest jeszcze skromny, młody „zasób kadrowy” w departamencie energetyki w MG na którym można jeszcze spróbować coś większego zbudować. To muszą być bowiem osoby z przygotowaniem administracyjnym ale mlode, z poczuciem misji, ktorego nie zniweczą blokady polityczne. Postępujący bowiem rozkład instytucjonalny sektora OZE (praktyczny brak zaplecza naukowego, think tanków, wyspecjalizowanych merytorycznie agencji itd.) powoduje że nie ma na czym budować. Taki departament nie może jednak siedzieć w kącie ministerstwa i grzecznie czekać na uwolnienie możliwosci działania, aż zasobami regulacynymi pożywią się więksi, ciągle nienasyceni "amatorzy dziobania" rodem z węgla, gazu i atomu. Przyznam że pomimo dobrej woli nie rozumiem do dzisiaj dlaczego projekt ustawy dot. OZE (będąc pilnym i już gotowym do konsultacji) musi czekać aż "nowelizacje prawa energetycznego i gazowego bedą gotowe" (oficjalny powód opoźnień), podczas gdy ustawy jądrowe przygotowane w potężnnym obecnie i wysokobudżetowym departamencie nie będąc pilnymi ani wymaganymi przez UE nie musialy czekać...
Wzmocnienie departamentu i znaczenia OZE w MG powinno opierać się także na aktywnym i ciągłym włączeniu w jego prace instytucji i organów zewnętrznych, bo to da mu konieczną silę. Przywrócić trzeba przede wszystkim praktyczny wpływ ministerstwa środowiska na OZE, gdyż w dobie wdrażania pakietu klimatycznego to naturalny sojusznik szerszego myslenia, a tymczasem ministerstwo „używane” jest głównie do załatwiania w imieniu MG i korporacji energetycznych spraw ETS, które przytłaczają problemy OZE i inne prorozwojowe na forum rządowym. Tak jak proponowane bylo parę lat temu na odnawialnym, ważniejsze od samego pełnomocnika wydaje mi się powołanie przez premiera międzyresortowego zespołu ds. OZE (kilka lat temu taka inicjatywa była podjęta przez Ministra Środowiska). Taki zespół może znacznie szybciej wprowadzić OZE do agendy i priorytetów prac rady ministrów niż osamotniowny pełnomocnik. Ale wlasnie przy takiej koncepcji tworzenia odpowiednich struktur i kompetencji stanowisko pełnomocnika jako koordynatora zaczyna mieć sens, inaczej jest to - nieprzymierzając i nie starając się o poprawność polityczną i językową - dobieranie „konia do bata”.
Z informacji jakie mam o projekcie ustawy o OZE przygotowanym w MG nie wynika jednak aby kwestie niedowładu organizacyjnego i potrzeby wzmacniania merytorycznego organów rządowych i ministerialnych w zakresie OZE były dostrzeżone, a właśnie w ustawie, wraz z zadaniami i instrumentami wdrożenia takie kwestie powinny być ujęte. Pozostawienie spraw w gestii wewnętrznych zarządzeń (pozaustawowych i nie poddających sie zewnętrznej kontroli) będzie dalej źródłem instytucjonalnej degradacji OZE i narażeniem nie tylko na marginalizację branży ale też wystawieniem na agresywny lobbing i szarpanie sukna ze strony silniejszych, „z dojściami”. Pelnomocnik bez departamentu i struktur temu niestety moglby własnie słuzyć.
1- Przyłączenie ministerstwa środowiska do resortu gospodarki (stworzenie mega ministerstwa/imperium)
2- Utworzenie nowego ministerstwa ds. energii i klimatu poprzez „wyjęcie” (np. na wzór Danii, Wielkiej Brytanii) odpowiednich kompetencji z dwu ww. ministerstw
3- Powołanie pełnomocnika rządu ds. OZE
4- Utworzenie w ministerstwie gospodarki (MG) departamentu energetyki odnawialnej
W przypadku dwu pierwszych z ww. koncepcji chodzi w znacznej mierze o rozwiązania polityczne (nowe rozdanie wpływów i stanowisk/łupów po wyborach) ale oficjalnie, zresztą nie bez podstaw, mowa jest o potrzebie poprawy koordynacji i wzmocnenia działań rządu w zakresie energii i środowiska. Jeżeli chodziłoby tylko o OZE to tej koordynacji (nie mówiac już o chęci działania) rzeczywiście brakuje. Wystarczy przyjrzeć się obecnej strukturze kompetencji wobec OZE, analizowanej niedawno przez Instytut Energetyki Odnawialnej na potrzeby Banku Światowego, aby bez trudu stwierdzić, że nawet jeżeli na schemacie poniższym nie ma wszystkich mających znaczenie dla OZE instytucji (ARiMR, NCBiR, GUS, PKN, województwa samorządowe, itd.) to i tak skalę problemu widać.
Do tego dochodzi brak praktycznej współpracy czy rywalizacja o wpływy i środki pomiędzy instytucjami nadzorowanymi nawet przez tego samego koalicjanta. Ale jeżeli pominiemy ww. rozwiązania nr 1 i 2 - gdzie decyduje czysta polityka i swoista dla niej logika (ministerstwo ds. energii i klimatu powinno byc powolane razem z pakietem klimatycznym UE jakies 3-4 lata temu, a nie teraz gdy na proaktywne dzialanie jest za późno i inicjatorom raczej chodzi o podzial srodkow z aukcji uprawnien do emisji CO2) i skupimy się na rozwiązaniach nr 3 i 4 których wprowadzenie w zasadzie nie wymaga poważniejszych zmian kompetencyjnych (ustawowych) to powstają dylematy czy lepszy jest „pełnomocnik” czy "departament", czy potrzebne jest jednocześnie i jedno i drugie.
Dochodzą opinie że pełnomocnik ds. OZE ulokowany w MG jest niezbędny aby zrównoważyć pełnomocnika ds. energetyki jądrowej, który dodatkowo marginalizuje OZE wzmacniając „atom”. Zgadzam się z tym, ale nie sądzę aby to był silny argument o ile wcześniej nie ma sformułowanego konkretnego zakresu zadań i kompetencji, które powinny wynikać z krytycznej oceny dotychczasowych efektów pracy rządu i przyszłych wyzwań dla cegło sektora. Jest bowiem obawa stworzenia fasadowego stanowiska bez kompetencji („Jan bez Ziemi”) i pełnomocnika który nic nie będzie mógł, a da dodatkowe alibi innym do „nic nie robienia” lub nawet blokowania jego poczynań i ośmieszenia domagających się pełnomocnika środowisk związanych z OZE na zasadzie sfomulowanej przez Gałczyńskiego „…chcieliście Polski no to ją macie, skumbrie w tomacie….”. Z tym rozwiązaniem wiąże się też duże ryzyko personalne, z uwagi na polityczne (pozamerytoryczne) kryteria wyboru osoby na stanowisko w ramach doraźnego dzialenia łupów wyborczych. Biorąc też pod uwagę niezbyt udane doświadczenia z efektami działania poprzedniego pełnomocnika rządu ds. alternatywnych źródeł energii powołanego jeszcze w 2006 r. za czasów rządów PIS, skłaniałbym się ku domaganiu się przede wszystkim i najpierw decyzji o utworzenia w MG silnego organizacyjnie i kadrowo departamentu ds. OZE (stanowiska z konkursu), uzupełnionego pełnomocnikiem ds OZE lub nadzorowanego przez podsekretarza stanu odpowiedzialnego za sprawy OZE wraz np. z kwestiami zielonej gospodarki, innowacji. Jeżeli nadzór nad nowym departementem miałby sprawowować podeskretarz stanu odpowiedzialny (tak jak dotychczas) za węgiel lub nawet atom, to efekt byłby jak do tej pory, czyli taki jakby wilkowi owieczki pilnować kazano...
Wobec toczących się w kuluarach i na korytarzach ministerstw rozmów „jak tu się ustawić; z wiatrem czy pod wiatr”) wypada mi poprzeć to co już na „odnawialnym” zostało powiedziane ponad 2 lata temu, we wpisie „Pokawałkowany świat”. Chodzi o departament mający prestiż spoleczny i polityczny i z tego wynikającą ochronę polityczną, silny merytoryczne i zdolny do formułowania i wdrażania strategii, mający oparcie w organizacjach ze srodowiska OZE, nastawiony na działania na zewnątrz i rozliczanego z efektów, a nie departament typu „administracyjnego” ubezwłasnowolniony biurokracją rządową, rozliczany ze spełnienia procedur i premiowany na postawy zachowawcze.
Nie niedoceniałbym faktu że obecnie jest jeszcze skromny, młody „zasób kadrowy” w departamencie energetyki w MG na którym można jeszcze spróbować coś większego zbudować. To muszą być bowiem osoby z przygotowaniem administracyjnym ale mlode, z poczuciem misji, ktorego nie zniweczą blokady polityczne. Postępujący bowiem rozkład instytucjonalny sektora OZE (praktyczny brak zaplecza naukowego, think tanków, wyspecjalizowanych merytorycznie agencji itd.) powoduje że nie ma na czym budować. Taki departament nie może jednak siedzieć w kącie ministerstwa i grzecznie czekać na uwolnienie możliwosci działania, aż zasobami regulacynymi pożywią się więksi, ciągle nienasyceni "amatorzy dziobania" rodem z węgla, gazu i atomu. Przyznam że pomimo dobrej woli nie rozumiem do dzisiaj dlaczego projekt ustawy dot. OZE (będąc pilnym i już gotowym do konsultacji) musi czekać aż "nowelizacje prawa energetycznego i gazowego bedą gotowe" (oficjalny powód opoźnień), podczas gdy ustawy jądrowe przygotowane w potężnnym obecnie i wysokobudżetowym departamencie nie będąc pilnymi ani wymaganymi przez UE nie musialy czekać...
Wzmocnienie departamentu i znaczenia OZE w MG powinno opierać się także na aktywnym i ciągłym włączeniu w jego prace instytucji i organów zewnętrznych, bo to da mu konieczną silę. Przywrócić trzeba przede wszystkim praktyczny wpływ ministerstwa środowiska na OZE, gdyż w dobie wdrażania pakietu klimatycznego to naturalny sojusznik szerszego myslenia, a tymczasem ministerstwo „używane” jest głównie do załatwiania w imieniu MG i korporacji energetycznych spraw ETS, które przytłaczają problemy OZE i inne prorozwojowe na forum rządowym. Tak jak proponowane bylo parę lat temu na odnawialnym, ważniejsze od samego pełnomocnika wydaje mi się powołanie przez premiera międzyresortowego zespołu ds. OZE (kilka lat temu taka inicjatywa była podjęta przez Ministra Środowiska). Taki zespół może znacznie szybciej wprowadzić OZE do agendy i priorytetów prac rady ministrów niż osamotniowny pełnomocnik. Ale wlasnie przy takiej koncepcji tworzenia odpowiednich struktur i kompetencji stanowisko pełnomocnika jako koordynatora zaczyna mieć sens, inaczej jest to - nieprzymierzając i nie starając się o poprawność polityczną i językową - dobieranie „konia do bata”.
Z informacji jakie mam o projekcie ustawy o OZE przygotowanym w MG nie wynika jednak aby kwestie niedowładu organizacyjnego i potrzeby wzmacniania merytorycznego organów rządowych i ministerialnych w zakresie OZE były dostrzeżone, a właśnie w ustawie, wraz z zadaniami i instrumentami wdrożenia takie kwestie powinny być ujęte. Pozostawienie spraw w gestii wewnętrznych zarządzeń (pozaustawowych i nie poddających sie zewnętrznej kontroli) będzie dalej źródłem instytucjonalnej degradacji OZE i narażeniem nie tylko na marginalizację branży ale też wystawieniem na agresywny lobbing i szarpanie sukna ze strony silniejszych, „z dojściami”. Pelnomocnik bez departamentu i struktur temu niestety moglby własnie słuzyć.
sobota, października 08, 2011
OZE w kampanii wyborczej ‘2011 czyli czarne korporacje i zielone NGO
Świat wcale nie jest zielonoczarny, ale w takich barwach problemy rozwoju energetyki można lepiej przedstawić, niż z szaroburej i mało twórczej perspektywy mdłego polityka z telewizji powtarzającego bezrefleksyjnie lub cynicznie że „potrzebujemy wszystkich źródeł energii”. Dzisiaj pomijając z koniecznosci konkretne przypadki, chciałbym postawić ogólną tezę, że jeśli chodzi o zieloną energię politycy stają się coraz bardziej sceptyczni i coraz bardziej oddalają się od poglądów społeczeństwa i że słabnie wpływ na polityków (i na społeczeństwo) środowisk związanych z OZE, a rośnie wpływ korporacji (zarządów i związków zawodowych). Chciałbym też pokazać przykład dobrej roboty na rzecz zmiany tej szkodliwej spolecznie sytuacji.
Od 2008 roku blog odnawialny parokrotnie zwracał uwagę że długotrwały, zawiązany już w 2007 roku, atak na pakiet klimatyczny 3 x 20% aliansu krajowych korporacji energetycznych z największymi ugrupowaniami parlamentarnymi (paradoks polega na tym, że tu jest także niecodzienna zbieżność posadów koalicji i opozycji parlamentarnej) musi doprowadzić do osłabienia poparcia obywateli dla OZE.
Jeszcze w połowie 2009 roku zwracałem uwagę (powołując się n badania CBOS), że ciągle ponad 83% Polaków oczekuje od rządu zwiększonego zaangażowania we wsparcie OZE, choć jednocześnie z badań dało się zauważyć, że przeciwstawiamy się wprowadzaniu kar i nakazów administracyjnych oraz że czynnik ekonomiczny decyduje o naszych postawach. Przepowiadałem, że stosunkowo szybko poparcie społeczne dla OZE może spaść, a za tym jeszcze trudniej będzie o poparcie polityczne.
Wygląda na to, że się myliłem jesli chodzi o poparcie społeczne. Pomimo rozpoczętej w 2009 roku kampanii rządowej na rzecz czystej energetyki węglowej i czystego węgla, robione rok później badania KE nt. preferencji obywateli UE, w tym polskich, w zakresie technologii energetycznych w corocznym raporcie dotyczącym rozwoju technologii biotechnologicznych na tle innych wskazały Polacy oczekują że OZE (w szczególności energetyką wiatrowa- 84% badanych i słoneczna – 82%) odegrają kluczową rolę w energetyce naszego kraju, a brak jest tego typu jednoznacznych oczekiwań w przypadku energetyki jądrowej (tylko 46% społeczeństwa miało taką nadzieję). Jeszcze bardziej zaskakujące okazały się wyniki badań CBOS zamówione przez Instytut na rzecz Ekorozwoju z końca 201o roku , z których wynika znacznie bardziej pozytywny stosunek Polaków do rozwoju energii wiatrowej 39% (choć niższy tu entuzjazm niż w badaniu KE) i słonecznej (6%), podczas gdy analogicznie wyniki w przypadku energetyki jądrowej i węglowej – po 7% wydawały się druzgocące dla realizowanej polityki i planów energetyki korporacyjnej.
Wydawało się zatem, że temat energetyki odnawianej będzie można łatwo wprowadzić partiom do kampanii wyborczej jako coś pozytywnego na tle powszechnego narzekania na politykę klimatyczną UE i straszenia jej skutkami. Ale tak się nie stało. Technologie bez poparcia społecznego ale z silnym poparciem korporacji i rządu (energetyka jądrowa i gaz łupkowy), związków zawodowych i rządu (energetyka węglowa) i oponiotorczych mediów (zwłaszcza gospodarczych) uzyskały znacznie (nieprporcjonalnie) większe poparcie polityczne niż OZE i efektywność energetyczna. Warto zauważyć jednak, że w sytuacji ogólnoświatowego kryzysu i coraz bardziej powszechnej dominacji myślenia bardziej krótkookresowego oraz braku skłonności do wspierania technologii bardziej przełomowych, efektywność energetyczna uzyskała wśród polityków bardziej powszechne (choć prawdopodobnie płytkie) wparcie niż OZE.
Można zatem zapytać dlaczego tak się stało. Do refleksji na ten temat zachęciła mnie swoim pytaniem dziennikarka EkoNews i w efekcie pomyslałem że politycy bronią krótkookresowych interesów energetyki konwencjonalnej kosztem odnawialnej w efekcie niejasnej dla większosci społeczeństwa sieci powiązań z korporacjami, ulegając przy tym też nadmiernie branżowym związkom zawodowymi. Chciałbym krótko tę właśnie tezę jako ogólną i dotyczącą wszystkich partii a może i krajów z rozwinętym korporacjonizmem rozwinąć i przytoczyć kilka faktów na potwierdzenie. Wartu tu też wesprzeć się teorią noblisty (choć bynajmniej nie dyżurnego bywalcy salonów ani pupilka mediów ekonomicznych) - ekonomisty Edmunda Phelpsa. Przepytany skutecznie przez Rafała Wosia z DGP (niestety nie mam dostępu do linku/wersji elektrownicznej) stwierdził, że narastający na całym świecie korporacjonizm dławi gospodarkę i innowacyjność i sprowadza się do zabiegów korporacji do wpisywania się w „układ” lobbingu regulacyjnego, zdobywania rządowych subsydiów, kontraktów, taryf oraz do coraz silniejszej gospodarki wymiennej z politykami.
Potwierdzają to nawet dane z USA, gdzie pomimo zielonej retoryki administracji Obamy (wieloekrotnie omawianej na odnawialnym) i koncepcji odnowienia w kryzysie nowego ładu na zielono, pomoc publiczną zgarniają tamtejsze korporacje.
Niejako na zamówienie do ww. postawionej tezy o pajęczynie powiązań korporacji i polityki w Polsce, można przeczytać ostry artykuł Dawida Tokarza w Pulsie Biznesu. To tylko przykład znacznie bardziej ogólnego zajwiska ostatatniego 10-lecia w Polsce, a pewnie i na swiecie (o tym dalej). Zatrudnianie osób związanych z politykami w radach nadzorczych korporacji oraz radach spółek córek i spółek wnuczek wzmacnia swpisty „układ”. Wzmocnione korporacje zaczynają coraz silnej oddziaływać na politykę i regulacje nie tylko w Polsce ale w UE – por. wypowiedź Prezesa PGE po spotkaniu zarządu największego europejskiego lobbysty interesów korporacji energetycznych jakim jest Eurelectric. Próbka walki i regulacje o korzystne regulacje „jako branża potrzebujemy unijnego wsparcia zarówno finansowo-inwestycyjnego jak i operacyjnego w zakresie czystych technologii węglowych i gazowych i … klarownych decyzji dających politycznie zielone światło energetyce jądrowej oraz… wsparcia środkami publicznymi wszystkich czystych technologii produkcji energii elektrycznej. (…) Nie sposób przecież konkurować z energetyką odnawialną skoro jest dotowana na etapie realizacji inwestycji i w fazie eksploatacyjnej, a prąd wytworzony z OZE ma prawne gwarancje zbytu”. Kto by się przejmował tym, że członkowie Eurelectric nie płacą pełnego rachunku za koszty zewnętrzne ani tym, że zasoby paliw kopalnych się systematycznie wyczerpują a ich ceny nieodwolalnie rosną (przekładając się wprost na zyski korporacji i koszty odbiorców energii).
Uwodzicielskie sa własnie bieżące zyski korporacji. Miałem niedawno osobiste spotkanie z czołowymi dziennikarzami z Japonii którzy mówili jak trudno jest zgodnie z prawem w Japonii politykowi lub związanemu z nim urzędnikowi państwowemu znaleźć się w radzie nadwzrocznej koncernu energetycznego (choć przyklad TEPCO raczej przeczy tej tezie). U nas to reguła, niestety. OZE nie mają rad nadzorczych do osnadzenia, dużych kontraktów z sektorem publicznym i tak intratnej oferty dla polityków. Przełamania tej sieci powiązań nie dokona sektor OZE dbając o to aby "zielony certyfikat" miał (odpowiednio?) wysoką cenę i wchodząc jako petent w relacje z korporacjami aby "rubla zarobić i cnoty nie stracić". W tej sytuacji także lekkie, deklarowane poparcie społeczne nie wystarczy do zmiany sytuacji. Także, a może przede wszystkim w każdym okresie wyborczym potrzeba ruszenia serc i umysłów aby tworzyć z jednej strony masowyo ruch a z drugiej aby poparcie dla OZE było głębsze.
Warto zatem tu i teraz podziękować tym, którzy takie wyzwania - dotarcia z czyms wiecej niż bierna edukacja (na to sie wszyscy godzą) i czyms wiecej niż wąski branżowy lobbing (to jest nieskuteczne) - w ostatnich miesiącach podjęli. Szkoda że nie mogę tu wymienić organizacji branżowych OZE. Nawet jak niektóre z nich próbowały w debacie politycznej nadać rangę OZE, to nie potrafiły przebić się do szerzej do opinii publicznej, a zamknięte we własnym getcie niewiele mogą zrobić. Uważam, że w pełni na wysokości zadania stanęły tylko zielone NGOs. Podobało mi się twarde przepytanie polityków na okoliczność zielonej energii przez Koalicję Klimatyczną, z którego sporo się można dowiedzieć, ale które to odpytywanie zmusiło polityków do refleksji. Zachęcam do zapoznania się z wynikami badania polityków. Te zaznania są często pokrętne i mało przekonujące, ale dobrze że są, bo wiadomo jak dalej, z kim i nad czym pracować. Naciski na polityków różnych maści w tej sprawie konsekwentnie (w wielu akcjach i wydarzeniach) od momentu ogłoszenia wyborów wywierała czy może lepiej wywierała (?) Greenpeace. Polecam wywiad z szefem Greenpeace pt. "Zieloni politycy”. Czytając obydwa teksty o zielonych partiach i zielonych politykach nie mam pewności czy ma tu zastosowanie z pozoru oczywiste powiedzenie „politycy są tacy jak ich wyborcy”. Ludzie są dużo bardziej za OZE i bardziej sceptyczni wobec końcówki ery paliw kopalnych niż politycy. Ale do ludzi trzeba ciągle docierać, umieć do nich trafić i dęte debaty biznesowo-polityczne niewiele tu zmienią. Przykładem dobrej, pozytywnej ale nie nudnej przedwyborczej roboty jest portal stworzony przez Greenpeace pod bliskim mi tytułem MyOdnawialni. Dzięki temu temat i problem dotarły znacznie szerzej oraz zostały przedstawione znacznie szerszym kontekście i perspektywie niż potrafiły to zrobić organizacje sektora OZE. Uczmy się zatem od zielonych NGOsów.
Od 2008 roku blog odnawialny parokrotnie zwracał uwagę że długotrwały, zawiązany już w 2007 roku, atak na pakiet klimatyczny 3 x 20% aliansu krajowych korporacji energetycznych z największymi ugrupowaniami parlamentarnymi (paradoks polega na tym, że tu jest także niecodzienna zbieżność posadów koalicji i opozycji parlamentarnej) musi doprowadzić do osłabienia poparcia obywateli dla OZE.
Jeszcze w połowie 2009 roku zwracałem uwagę (powołując się n badania CBOS), że ciągle ponad 83% Polaków oczekuje od rządu zwiększonego zaangażowania we wsparcie OZE, choć jednocześnie z badań dało się zauważyć, że przeciwstawiamy się wprowadzaniu kar i nakazów administracyjnych oraz że czynnik ekonomiczny decyduje o naszych postawach. Przepowiadałem, że stosunkowo szybko poparcie społeczne dla OZE może spaść, a za tym jeszcze trudniej będzie o poparcie polityczne.
Wygląda na to, że się myliłem jesli chodzi o poparcie społeczne. Pomimo rozpoczętej w 2009 roku kampanii rządowej na rzecz czystej energetyki węglowej i czystego węgla, robione rok później badania KE nt. preferencji obywateli UE, w tym polskich, w zakresie technologii energetycznych w corocznym raporcie dotyczącym rozwoju technologii biotechnologicznych na tle innych wskazały Polacy oczekują że OZE (w szczególności energetyką wiatrowa- 84% badanych i słoneczna – 82%) odegrają kluczową rolę w energetyce naszego kraju, a brak jest tego typu jednoznacznych oczekiwań w przypadku energetyki jądrowej (tylko 46% społeczeństwa miało taką nadzieję). Jeszcze bardziej zaskakujące okazały się wyniki badań CBOS zamówione przez Instytut na rzecz Ekorozwoju z końca 201o roku , z których wynika znacznie bardziej pozytywny stosunek Polaków do rozwoju energii wiatrowej 39% (choć niższy tu entuzjazm niż w badaniu KE) i słonecznej (6%), podczas gdy analogicznie wyniki w przypadku energetyki jądrowej i węglowej – po 7% wydawały się druzgocące dla realizowanej polityki i planów energetyki korporacyjnej.
Wydawało się zatem, że temat energetyki odnawianej będzie można łatwo wprowadzić partiom do kampanii wyborczej jako coś pozytywnego na tle powszechnego narzekania na politykę klimatyczną UE i straszenia jej skutkami. Ale tak się nie stało. Technologie bez poparcia społecznego ale z silnym poparciem korporacji i rządu (energetyka jądrowa i gaz łupkowy), związków zawodowych i rządu (energetyka węglowa) i oponiotorczych mediów (zwłaszcza gospodarczych) uzyskały znacznie (nieprporcjonalnie) większe poparcie polityczne niż OZE i efektywność energetyczna. Warto zauważyć jednak, że w sytuacji ogólnoświatowego kryzysu i coraz bardziej powszechnej dominacji myślenia bardziej krótkookresowego oraz braku skłonności do wspierania technologii bardziej przełomowych, efektywność energetyczna uzyskała wśród polityków bardziej powszechne (choć prawdopodobnie płytkie) wparcie niż OZE.
Można zatem zapytać dlaczego tak się stało. Do refleksji na ten temat zachęciła mnie swoim pytaniem dziennikarka EkoNews i w efekcie pomyslałem że politycy bronią krótkookresowych interesów energetyki konwencjonalnej kosztem odnawialnej w efekcie niejasnej dla większosci społeczeństwa sieci powiązań z korporacjami, ulegając przy tym też nadmiernie branżowym związkom zawodowymi. Chciałbym krótko tę właśnie tezę jako ogólną i dotyczącą wszystkich partii a może i krajów z rozwinętym korporacjonizmem rozwinąć i przytoczyć kilka faktów na potwierdzenie. Wartu tu też wesprzeć się teorią noblisty (choć bynajmniej nie dyżurnego bywalcy salonów ani pupilka mediów ekonomicznych) - ekonomisty Edmunda Phelpsa. Przepytany skutecznie przez Rafała Wosia z DGP (niestety nie mam dostępu do linku/wersji elektrownicznej) stwierdził, że narastający na całym świecie korporacjonizm dławi gospodarkę i innowacyjność i sprowadza się do zabiegów korporacji do wpisywania się w „układ” lobbingu regulacyjnego, zdobywania rządowych subsydiów, kontraktów, taryf oraz do coraz silniejszej gospodarki wymiennej z politykami.
Potwierdzają to nawet dane z USA, gdzie pomimo zielonej retoryki administracji Obamy (wieloekrotnie omawianej na odnawialnym) i koncepcji odnowienia w kryzysie nowego ładu na zielono, pomoc publiczną zgarniają tamtejsze korporacje.
Niejako na zamówienie do ww. postawionej tezy o pajęczynie powiązań korporacji i polityki w Polsce, można przeczytać ostry artykuł Dawida Tokarza w Pulsie Biznesu. To tylko przykład znacznie bardziej ogólnego zajwiska ostatatniego 10-lecia w Polsce, a pewnie i na swiecie (o tym dalej). Zatrudnianie osób związanych z politykami w radach nadzorczych korporacji oraz radach spółek córek i spółek wnuczek wzmacnia swpisty „układ”. Wzmocnione korporacje zaczynają coraz silnej oddziaływać na politykę i regulacje nie tylko w Polsce ale w UE – por. wypowiedź Prezesa PGE po spotkaniu zarządu największego europejskiego lobbysty interesów korporacji energetycznych jakim jest Eurelectric. Próbka walki i regulacje o korzystne regulacje „jako branża potrzebujemy unijnego wsparcia zarówno finansowo-inwestycyjnego jak i operacyjnego w zakresie czystych technologii węglowych i gazowych i … klarownych decyzji dających politycznie zielone światło energetyce jądrowej oraz… wsparcia środkami publicznymi wszystkich czystych technologii produkcji energii elektrycznej. (…) Nie sposób przecież konkurować z energetyką odnawialną skoro jest dotowana na etapie realizacji inwestycji i w fazie eksploatacyjnej, a prąd wytworzony z OZE ma prawne gwarancje zbytu”. Kto by się przejmował tym, że członkowie Eurelectric nie płacą pełnego rachunku za koszty zewnętrzne ani tym, że zasoby paliw kopalnych się systematycznie wyczerpują a ich ceny nieodwolalnie rosną (przekładając się wprost na zyski korporacji i koszty odbiorców energii).
Uwodzicielskie sa własnie bieżące zyski korporacji. Miałem niedawno osobiste spotkanie z czołowymi dziennikarzami z Japonii którzy mówili jak trudno jest zgodnie z prawem w Japonii politykowi lub związanemu z nim urzędnikowi państwowemu znaleźć się w radzie nadwzrocznej koncernu energetycznego (choć przyklad TEPCO raczej przeczy tej tezie). U nas to reguła, niestety. OZE nie mają rad nadzorczych do osnadzenia, dużych kontraktów z sektorem publicznym i tak intratnej oferty dla polityków. Przełamania tej sieci powiązań nie dokona sektor OZE dbając o to aby "zielony certyfikat" miał (odpowiednio?) wysoką cenę i wchodząc jako petent w relacje z korporacjami aby "rubla zarobić i cnoty nie stracić". W tej sytuacji także lekkie, deklarowane poparcie społeczne nie wystarczy do zmiany sytuacji. Także, a może przede wszystkim w każdym okresie wyborczym potrzeba ruszenia serc i umysłów aby tworzyć z jednej strony masowyo ruch a z drugiej aby poparcie dla OZE było głębsze.
Warto zatem tu i teraz podziękować tym, którzy takie wyzwania - dotarcia z czyms wiecej niż bierna edukacja (na to sie wszyscy godzą) i czyms wiecej niż wąski branżowy lobbing (to jest nieskuteczne) - w ostatnich miesiącach podjęli. Szkoda że nie mogę tu wymienić organizacji branżowych OZE. Nawet jak niektóre z nich próbowały w debacie politycznej nadać rangę OZE, to nie potrafiły przebić się do szerzej do opinii publicznej, a zamknięte we własnym getcie niewiele mogą zrobić. Uważam, że w pełni na wysokości zadania stanęły tylko zielone NGOs. Podobało mi się twarde przepytanie polityków na okoliczność zielonej energii przez Koalicję Klimatyczną, z którego sporo się można dowiedzieć, ale które to odpytywanie zmusiło polityków do refleksji. Zachęcam do zapoznania się z wynikami badania polityków. Te zaznania są często pokrętne i mało przekonujące, ale dobrze że są, bo wiadomo jak dalej, z kim i nad czym pracować. Naciski na polityków różnych maści w tej sprawie konsekwentnie (w wielu akcjach i wydarzeniach) od momentu ogłoszenia wyborów wywierała czy może lepiej wywierała (?) Greenpeace. Polecam wywiad z szefem Greenpeace pt. "Zieloni politycy”. Czytając obydwa teksty o zielonych partiach i zielonych politykach nie mam pewności czy ma tu zastosowanie z pozoru oczywiste powiedzenie „politycy są tacy jak ich wyborcy”. Ludzie są dużo bardziej za OZE i bardziej sceptyczni wobec końcówki ery paliw kopalnych niż politycy. Ale do ludzi trzeba ciągle docierać, umieć do nich trafić i dęte debaty biznesowo-polityczne niewiele tu zmienią. Przykładem dobrej, pozytywnej ale nie nudnej przedwyborczej roboty jest portal stworzony przez Greenpeace pod bliskim mi tytułem MyOdnawialni. Dzięki temu temat i problem dotarły znacznie szerzej oraz zostały przedstawione znacznie szerszym kontekście i perspektywie niż potrafiły to zrobić organizacje sektora OZE. Uczmy się zatem od zielonych NGOsów.
sobota, września 17, 2011
Morski Wiatr Kontra Atom – koniec dyskusji w mediach nad raportem czy początek szerszej dyskusji politycznej nad programem jądrowym?
Ktoś w końcu powie że odnawialny blog wykazuje zbyt silne (chorobliwe?) inklinacje w kierunku atomu i z całej palety „odnawialnych” alternatyw od dwu miesięcy pisze tylko o morskiej energetyce wiatrowej, a zaniedbuje bardziej dojrzałe i mniej scentralizowane technologie OZE. Zaryzykuję dzisiaj jeszcze raz wątek jądrowy i potem obiecuję poprawę. Przyznam, że rynek na którym mają funkcjonować morskie farmy wiatrowe (MFW) i elektrownie jądrowe (EJ) nie jest naprawdę aż tak spolaryzowany i liczy się caly, zielony, wspierający wzajemnie mix energetyczny, z wieloma rodzajami i technologiami OZE. Ale czasami trzeba problem nieco sztucznie wyizolować aby jakiekolwiek analizy i dyskusje/rozmowy były w ogóle możliwe i aby służyły one ogólnemu podniesieniu wiedzy w rzeczowej, merytorycznej debacie. Niech zatem nieopierzone MFW jeszcze troche powalczą o miejsce OZE na przyszlym rynku z mającym za sobą silne poparcie polityczne i medialne pretendentem do nie lada udziałów w rynku energii i rosnacym apetycie na srodki finansowe na inwestycje.
Niemalże dokładnie 2 miesiącach, kiedy to na konferencji prasowej w Gdańsku został zaprezentowany raport znany jako „Morski Wiatr Kontra Atom” (MWKA), w dn. 15 września odbyła się na jego temat debata zorganizowana przez Gdański Park Naukowo- Technologiczny w ramach inicjatywy (programu) Forum Energia i Samorządność. Pierwsze spotkanie w tej sprawie 2 miesiące temu (też w Gdańsku) glównie z dziennikarzami (konferecnja prasowa) oraz zainteresowanymi środowiskami wywołało żywy i szeroki odzew w mediach zagranicznych, krajowych i regionalnych, której towarzyszył brak reakcji ze strony środowisk energetyki jądrowej. Byly setki doniesien i milczenie ze strony srodowisk związanych z EJ. Teraz, choć niezwykle konfrontacyjnie pomyślana debata była b. ciekawa, obecne na niej media zachowały dużą powściągliwość w nadaniu jej priorytetu, za to głośno (częściowo „prewencyjnie”?) wypowiedziały się środowiska energetyki jądrowej.
Dokładnie w dniu debaty w mediach pojawił się krytyczny wobec raportu wywiad z prof. Strupczewskim nt. rzekomych błędów w raporcie przy porównywaniu obu technologii. Bardzo chętnie korzystam z krytycznych uwag w szczególności takich osób jak prof. Strupczewski i skrupulatnie je zbieram aby raport MWKA zaktualizować, ale niestety w tym momencie prawie wszystkie argumenty mojego szanowanego adwersarza są chybione. W szczególności raport MWKA właśnie w calach porównawczych nie zakłada ŻADNEGO wsparcia ze środków publicznych dla MFW (tak jak i EJ) i „wyłudzania kosztów od społeczeństwa” (jak nie bez niepotrzebnych tu negatywnych emocji stwierdza prof. Strupczewski), nie dotyczy lądowej energetyki wiatrowej tylko morskiej (ma to znaczenie zwłaszcza w przypadku współczynników wykorzystania mocy), ale przede wszystkim nie dotyczy koszów z przeszłości (kiedy krzywe kosztów energii z nowych EJ (tych prawie nie było) i MFW (te się „uczyły”) jeszcze się nie przecięły, tylko sytuacji na rok 2020 i dalsze. Nieprawdzie są też nieudokumentowane stwierdzenia prof. Strupczewskiego, że Polska ma stosukowo słabe warunki wiatrowe (to nieprawda, zwłaszcza w odniesieniu do Bałtyku), że jednak koszty energetyki jądrowej spadają (nie ma na to, żadnych dowodów, a na tezę przeciwną wiele). Zastanawia też całkowite przemilczanie i uparte bagatelizowanie istnienia jakiegokolwiek „efektu Fukushimy” jeśli chodzi o koszty finansowe (koszty kapitału, koszty ubezpieczenia) po stronie EJ, tym bardziej że jak pokazuje raport MWKA inwestycje EJ są niezwykle na nie wrażliwe. Nie miałem przyjemności polemizować tym razem z prof. Strupczewskim w Gdańsku , ale jego argumenty warto przytoczyć bo są znamienne, tak jak i czas ukazania się wywiadu.
W czasie debaty w Gdańsku, w szczegolnosci środowiska inżynierskie, akademickie i managerskie skupione wokół planów wielkiej inwestycji typu socjalistycznego i używały podobnych argumentów. Doszły jeszcze dodatkowe, konserwatywne, związane ze stereotypem że aby była MFW musi być EJ do „pracy ciągłej w podstawie” systemu energetycznego (ma to skutki też dla ocen ekonomicznych, bo wygodnie było do tej pory zakładać, że EJ pracuje 8000 h/rok i cały czas zarabia, niezależnie od potrzeb energetycznych i innych źródeł wytwarzania energii w systemie). Uczestnicy debaty są bardzo silnie przywiązani do tych dobrze ugruntowanych w XX wieku poglądów i bardzo sceptycznie przyjmują informacje o już w praktyce dokonanej zmianie paradygmatu i przykładach z Niemiec, Danii czy Hiszpanii gdzie operator sieci tak zarządza generacją, ze w podstawie są „niestabilne OZE”, a jak moc jest za duża, wyłączane są elektrownie węglowe i jądrowe.
W sumie pomimo momentami konfrontacyjnego i zbyt szerokiego charakteru spotkanie w Gdańsku uważam za potrzebne. Raport MWKA sam w sobie nie zmieni polityki energetyczej z dnia na dzień i nie wszyscy sie z nim zgodzą, ale upewniłem się, że stawia własciwy problem używając poprawnej metody. Nie chcę jednostronnie szerzej oceniać (tudno ze srodka) i streszczać tej ponad dwugodzinnej debaty, być może jej organizatorzy to zrobią. Uwagi panelistow i uczestnikow debaty sporo wniosły do mojego myslenia o zalozeniach i wynikach pracy, ale mam takie wrażenie, że raport MWKA się obronił, tak jak i jego zasadnicze tezy i wnioski. Drobne korekty jakie bym teraz, po kilku miesiącach, wprowadził poprawiłyby ekonomikę MFW kosztem EJ. Byłem wobec MFW zbyt asekurancki przy wyborze metody analiz (sprzyjającej EJ) i doborze danych wejsciowych (zbyt zachowawczych w stosunku do MFW), a z drugej strony czas i argumenty z zewnatrz dzialają na niekorzysć atomu. Mam też takie pozytywne -moim zdaniem -odczucie, że w zwartych do tej pory szeregach zwolenników energetyki jądrowej zaczynają pojawiać się wątpliwości, zwłaszcza jeśli chodzi o stronę ekonomiczną,finansową i kosztową pierwszej inwestycji. Nie chodzi tu o radosć z powodu ew. „pękniecie” monolitu interesariuszy EJ i o rozbijanie „jedności robotniczo-chłopskiej” (wytworzonego układu, nie lubię tego słowa, polityczno- biznesowego) ale o to, że okazało się, że w sprawie wyniów pojedynku EJ i MFW (jako wystawionego do zawodów jednak stosunkowo drogiego zawodnika z dużej drużyny OZE) można już rozmawiać. A jeżeli można rozmawiać o alternatywie dwu inwestycji (EJ i MFW) tzn. że można też rozmawiać o alternatywie szerokiego programu rozwoju OZE (obejmujacego rozne technologie) w stosunku do trafiającego już na problemy Programu Polskiej Energetyki Jądrowej PPEJ. Wspomnę tu tylko na opóźnienia związane np. z zakończeniem procedury konsultacji międzynarodowych prognozy oddziaływania na środowisko (opory ze strony Niemiec, Austrii, Szwecji) i niemożność przyjęcia PPEJ przez rząd tej kadencji. Słuchając szerszych wypowiedzi przedstawicieli rządu, zwłaszcza MRiRW i w pewnym zakresie MŚ, też można doszukać się pierwszych „ale”. Tu jestem optymistą jeśli chodzi o możliwość moim zdaniem koniecznej weryfikacji PPEJ, bo nie jest to dobrze przygotowany program, a dynamiczne otoczenie ekonomiczne czyni go z dnia na dzień coraz bardziej anachronicznym. Ryzyko braku, tylko z powodów ekonomiczno-finansowych (pozyskanie srodkow na inwestycje i ryzyko, że energia z EJ bedzie za droga na rynku aby ja sprzedać), realizacji PPEJ i w terminie pierwszej EJ jest tak duże, że trzeba w tym samym tempie rozwijać MFW i postawić wyższy cel niż w obencym KPD na wszystkie OZE. Tę alteratywę trzeba pilnie rozwijać i chodz tu o prawdziwy zwrot w polityce energeycznej.
Ale w tym wszystkim jest też groźba "zabetonowania" sytuacji i zwarcia szeregów zwolenników EJ (nie tak dawno furorę robiło „ściąganie cugli” i skutki tego także dla energetyki nie były dobre), i pójścia zarówno „w zaparte” jak i „na całość”. Nawet jak z pewną przesadą to nie bez powodu porównuję budowę EJ w Żarnowcu (w ramach nie najlepszej jakości centralnego planowania) do budów realnego socjalizmu gdzie koszty nie grały roli, gdyż dojść do głosu może też znana „zasada” z tego okresu teza że „„w miarę rozwoju socjalizmu, walka klas zaostrza się” i inna równe szaleńcza i chyba dalej atualna - „kto ma media ten ma władzę”. Takie właśnie myśli miałem rozmawiając po gdańskiej debacie z paroma nieco zagubionymi „linią wydawców” dziennikarzami, takie mam patrząc na niezwykle skromny tym razem odzew w mediach po debacie, np. Radio Gdańsk , czytając polemikę prof. Strupczewskiego ukazującą się chyba w nieprzypadkowym momencie (?) i czytając (przy braku przyjęcia PPEJ przez rząd i braku wyboru doradcy inwestycyjnego oraz zatwierdzenia lokalizacji EJ) o rozpoczęciu przez PGE negocjacji rozmów z dostawcami technologii. To wszystko, zwłaszcza w kontekście zbliżających się wyborów parlamentarnych i moim zdaniem istniejącego jednak „embarga politycznego” na wątpliwości w sprawie wcześniejszej decyzji nie wróży dobrze racjonalnej w sensie ekonomicznym i bezpiecznej realizacji PPEJ (ew. próba skrócenia procedur i desperackiego obniżenia kosztów nie będą sprzyjać poprawie bezpieczeństwa). Czy opiniotwórcze media, owładnięte poprawnością politycznej większosci oraz liczące na sponsoring wokół inwestycji i wspieranej przez rząd kampanii na rzecz energetyki jądrowej, nie są nadmiernie powściągliwe w sprawie PPEJ?
Niemalże dokładnie 2 miesiącach, kiedy to na konferencji prasowej w Gdańsku został zaprezentowany raport znany jako „Morski Wiatr Kontra Atom” (MWKA), w dn. 15 września odbyła się na jego temat debata zorganizowana przez Gdański Park Naukowo- Technologiczny w ramach inicjatywy (programu) Forum Energia i Samorządność. Pierwsze spotkanie w tej sprawie 2 miesiące temu (też w Gdańsku) glównie z dziennikarzami (konferecnja prasowa) oraz zainteresowanymi środowiskami wywołało żywy i szeroki odzew w mediach zagranicznych, krajowych i regionalnych, której towarzyszył brak reakcji ze strony środowisk energetyki jądrowej. Byly setki doniesien i milczenie ze strony srodowisk związanych z EJ. Teraz, choć niezwykle konfrontacyjnie pomyślana debata była b. ciekawa, obecne na niej media zachowały dużą powściągliwość w nadaniu jej priorytetu, za to głośno (częściowo „prewencyjnie”?) wypowiedziały się środowiska energetyki jądrowej.
Dokładnie w dniu debaty w mediach pojawił się krytyczny wobec raportu wywiad z prof. Strupczewskim nt. rzekomych błędów w raporcie przy porównywaniu obu technologii. Bardzo chętnie korzystam z krytycznych uwag w szczególności takich osób jak prof. Strupczewski i skrupulatnie je zbieram aby raport MWKA zaktualizować, ale niestety w tym momencie prawie wszystkie argumenty mojego szanowanego adwersarza są chybione. W szczególności raport MWKA właśnie w calach porównawczych nie zakłada ŻADNEGO wsparcia ze środków publicznych dla MFW (tak jak i EJ) i „wyłudzania kosztów od społeczeństwa” (jak nie bez niepotrzebnych tu negatywnych emocji stwierdza prof. Strupczewski), nie dotyczy lądowej energetyki wiatrowej tylko morskiej (ma to znaczenie zwłaszcza w przypadku współczynników wykorzystania mocy), ale przede wszystkim nie dotyczy koszów z przeszłości (kiedy krzywe kosztów energii z nowych EJ (tych prawie nie było) i MFW (te się „uczyły”) jeszcze się nie przecięły, tylko sytuacji na rok 2020 i dalsze. Nieprawdzie są też nieudokumentowane stwierdzenia prof. Strupczewskiego, że Polska ma stosukowo słabe warunki wiatrowe (to nieprawda, zwłaszcza w odniesieniu do Bałtyku), że jednak koszty energetyki jądrowej spadają (nie ma na to, żadnych dowodów, a na tezę przeciwną wiele). Zastanawia też całkowite przemilczanie i uparte bagatelizowanie istnienia jakiegokolwiek „efektu Fukushimy” jeśli chodzi o koszty finansowe (koszty kapitału, koszty ubezpieczenia) po stronie EJ, tym bardziej że jak pokazuje raport MWKA inwestycje EJ są niezwykle na nie wrażliwe. Nie miałem przyjemności polemizować tym razem z prof. Strupczewskim w Gdańsku , ale jego argumenty warto przytoczyć bo są znamienne, tak jak i czas ukazania się wywiadu.
W czasie debaty w Gdańsku, w szczegolnosci środowiska inżynierskie, akademickie i managerskie skupione wokół planów wielkiej inwestycji typu socjalistycznego i używały podobnych argumentów. Doszły jeszcze dodatkowe, konserwatywne, związane ze stereotypem że aby była MFW musi być EJ do „pracy ciągłej w podstawie” systemu energetycznego (ma to skutki też dla ocen ekonomicznych, bo wygodnie było do tej pory zakładać, że EJ pracuje 8000 h/rok i cały czas zarabia, niezależnie od potrzeb energetycznych i innych źródeł wytwarzania energii w systemie). Uczestnicy debaty są bardzo silnie przywiązani do tych dobrze ugruntowanych w XX wieku poglądów i bardzo sceptycznie przyjmują informacje o już w praktyce dokonanej zmianie paradygmatu i przykładach z Niemiec, Danii czy Hiszpanii gdzie operator sieci tak zarządza generacją, ze w podstawie są „niestabilne OZE”, a jak moc jest za duża, wyłączane są elektrownie węglowe i jądrowe.
W sumie pomimo momentami konfrontacyjnego i zbyt szerokiego charakteru spotkanie w Gdańsku uważam za potrzebne. Raport MWKA sam w sobie nie zmieni polityki energetyczej z dnia na dzień i nie wszyscy sie z nim zgodzą, ale upewniłem się, że stawia własciwy problem używając poprawnej metody. Nie chcę jednostronnie szerzej oceniać (tudno ze srodka) i streszczać tej ponad dwugodzinnej debaty, być może jej organizatorzy to zrobią. Uwagi panelistow i uczestnikow debaty sporo wniosły do mojego myslenia o zalozeniach i wynikach pracy, ale mam takie wrażenie, że raport MWKA się obronił, tak jak i jego zasadnicze tezy i wnioski. Drobne korekty jakie bym teraz, po kilku miesiącach, wprowadził poprawiłyby ekonomikę MFW kosztem EJ. Byłem wobec MFW zbyt asekurancki przy wyborze metody analiz (sprzyjającej EJ) i doborze danych wejsciowych (zbyt zachowawczych w stosunku do MFW), a z drugej strony czas i argumenty z zewnatrz dzialają na niekorzysć atomu. Mam też takie pozytywne -moim zdaniem -odczucie, że w zwartych do tej pory szeregach zwolenników energetyki jądrowej zaczynają pojawiać się wątpliwości, zwłaszcza jeśli chodzi o stronę ekonomiczną,finansową i kosztową pierwszej inwestycji. Nie chodzi tu o radosć z powodu ew. „pękniecie” monolitu interesariuszy EJ i o rozbijanie „jedności robotniczo-chłopskiej” (wytworzonego układu, nie lubię tego słowa, polityczno- biznesowego) ale o to, że okazało się, że w sprawie wyniów pojedynku EJ i MFW (jako wystawionego do zawodów jednak stosunkowo drogiego zawodnika z dużej drużyny OZE) można już rozmawiać. A jeżeli można rozmawiać o alternatywie dwu inwestycji (EJ i MFW) tzn. że można też rozmawiać o alternatywie szerokiego programu rozwoju OZE (obejmujacego rozne technologie) w stosunku do trafiającego już na problemy Programu Polskiej Energetyki Jądrowej PPEJ. Wspomnę tu tylko na opóźnienia związane np. z zakończeniem procedury konsultacji międzynarodowych prognozy oddziaływania na środowisko (opory ze strony Niemiec, Austrii, Szwecji) i niemożność przyjęcia PPEJ przez rząd tej kadencji. Słuchając szerszych wypowiedzi przedstawicieli rządu, zwłaszcza MRiRW i w pewnym zakresie MŚ, też można doszukać się pierwszych „ale”. Tu jestem optymistą jeśli chodzi o możliwość moim zdaniem koniecznej weryfikacji PPEJ, bo nie jest to dobrze przygotowany program, a dynamiczne otoczenie ekonomiczne czyni go z dnia na dzień coraz bardziej anachronicznym. Ryzyko braku, tylko z powodów ekonomiczno-finansowych (pozyskanie srodkow na inwestycje i ryzyko, że energia z EJ bedzie za droga na rynku aby ja sprzedać), realizacji PPEJ i w terminie pierwszej EJ jest tak duże, że trzeba w tym samym tempie rozwijać MFW i postawić wyższy cel niż w obencym KPD na wszystkie OZE. Tę alteratywę trzeba pilnie rozwijać i chodz tu o prawdziwy zwrot w polityce energeycznej.
Ale w tym wszystkim jest też groźba "zabetonowania" sytuacji i zwarcia szeregów zwolenników EJ (nie tak dawno furorę robiło „ściąganie cugli” i skutki tego także dla energetyki nie były dobre), i pójścia zarówno „w zaparte” jak i „na całość”. Nawet jak z pewną przesadą to nie bez powodu porównuję budowę EJ w Żarnowcu (w ramach nie najlepszej jakości centralnego planowania) do budów realnego socjalizmu gdzie koszty nie grały roli, gdyż dojść do głosu może też znana „zasada” z tego okresu teza że „„w miarę rozwoju socjalizmu, walka klas zaostrza się” i inna równe szaleńcza i chyba dalej atualna - „kto ma media ten ma władzę”. Takie właśnie myśli miałem rozmawiając po gdańskiej debacie z paroma nieco zagubionymi „linią wydawców” dziennikarzami, takie mam patrząc na niezwykle skromny tym razem odzew w mediach po debacie, np. Radio Gdańsk , czytając polemikę prof. Strupczewskiego ukazującą się chyba w nieprzypadkowym momencie (?) i czytając (przy braku przyjęcia PPEJ przez rząd i braku wyboru doradcy inwestycyjnego oraz zatwierdzenia lokalizacji EJ) o rozpoczęciu przez PGE negocjacji rozmów z dostawcami technologii. To wszystko, zwłaszcza w kontekście zbliżających się wyborów parlamentarnych i moim zdaniem istniejącego jednak „embarga politycznego” na wątpliwości w sprawie wcześniejszej decyzji nie wróży dobrze racjonalnej w sensie ekonomicznym i bezpiecznej realizacji PPEJ (ew. próba skrócenia procedur i desperackiego obniżenia kosztów nie będą sprzyjać poprawie bezpieczeństwa). Czy opiniotwórcze media, owładnięte poprawnością politycznej większosci oraz liczące na sponsoring wokół inwestycji i wspieranej przez rząd kampanii na rzecz energetyki jądrowej, nie są nadmiernie powściągliwe w sprawie PPEJ?
niedziela, września 04, 2011
Interpelacja poselska w sprawie raportu „Morski wiatr kontra atom”
Omówiony w poprzednim wpisie raport IEO „Analiza porównawcza kosztów morskiej energetyki wiatrowej i energetyki jądrowej oraz ich potencjału tworzenia miejsc pracy”, zwany jako „Morski wiatr kontra atom” (MWKA), doczekał się nie tylko polemiki ze środowiskiem SEP i „Stowarzyszenia na rzecz Elektrowni Jądrowej w Województwie Pomorskim” (polemika), ale także poselskiej interpelacji i odpowiedzi ministerstwa gospodarki.
Interpelacje to prawo posłów (zwłaszcza opozycji) i jest zapewne zmora urzędników ministerialnych, którzy musza na nie odpowiadać. Patrząc na „aktywność” posłów w tym zakresie widać, że tą bronią posługuje się głównie opozycja, a np. posłanka Anna Sobecka użyła jej w obecnej kadencji 1326 razy... Ale interpelacja jest to też cenne źródło informacji, do którego nie ma dostępu tzw. „zwyczajny obywatel”. Aż dziw bierze, że tak mało jest interpelacji poświęconych OZE, a w szczególności zastanowić może fakt, dlaczego wobec już niemalże 9-miesiecznego opóźnienia we wdrożeniu dyrektywy 2009/28/WE i upływu ponad roku o zapowiedzi „rychłego” przekazania do Laski Marszałkowskiej rządowego projektu ustawy o OZE , żaden poseł nie zapytał o opóźnienia i konkrety. Czy to ignorancja, niedocenianie, lekceważenie, słabość czekających na gotowe („ktoś” to w końcu załatwi) środowisk OZE, a może wstydliwe przeświadczenie że „wszyscy są winni” (choć to ostatnie akurat sprzyja niekończącym się interpelacjom "smoleńskim")?
Interpelacji indywidualnej, na wzór dziesiątek poświęconych atomowi i gazowi łupkowemu doczekała się jednak morska energetyka wiatrowa. W sprawie morskich farm wiatrowych (MFW) i raportu (MWKA) interpelację zgłosił ostatnio - ok. 10 dni po prezentacji wyników raportu - poseł John Godson.
Poseł Godson (PO) pyta Ministra Gospodarki (MG) m in.: 1) czy ministerstwo gospodarki (MG) ma w planach wytwarzanie energii za pomocą MFW, 2) jakie jest stanowisko MG w sprawie konkurencyjności energii pozyskiwanej przez MFW w stosunku do elektrowni jądrowych, 3) i na koniec – czy zna i jaka jest opinia MG o raporcie instytutu Energetyki Odnawialnej dot. MWKA.
W odpowiedziach na pierwsze dwa pytania (powyżej tylko początek odpowiedzi) MG odpowiada jak zwykle, ogólnie, odwołując się tam gdzie może do polityki energetycznej PEP2030 i Krajowego Planu Działań (KPD), ale też jeśli chodzi o potencjał energetyczny na najbliższe 15-20 lat (7 GW), potencjał tworzenia miejsc pracy (8000 etatów) pośrednio potwierdza dane przyjęte do analiz w raporcie MWKA, a w przypadku wysokości nakładów inwestycyjnych na MFW nawet je zaniża w stosunku do tych przyjętych w raporcie. I tak na 2020 rok nakłady te oceniono na ok. 2,25 mld EUR/GW , podczas gdy w raporcie MWKA przyjęto ok. 2,6 mld EUR; MG w swojej odpowiedzi na interpelację przyjęło też znacznie szybsze tempo spadku kosztów MFW do 2030 r. – do 1,25 mld EUR/GW niż w raporcie MKWA). Niezwykle pozytywnie (ale i optymistycznie i, -wobec wcześniejszych niespełnionych - coraz mniej wiarygodnie brzmi zapowiedź MG o tym, że do rozwoju MFW przyczyni się ustawa OZE, która wprowadzi „korzystny i stabilny system wsparcia dla MFW”. Mimo wszystko to ważna zapowiedź, bo w dotychczasowych prezentacjach koncepcji (tylko) ustawy, odrębna regulacja dot. MFW nie była tak jednoznacznie zapowiadana.
Jeżeli chodzi o odpowiedź na 3 pytanie w interpelacji posla Godsona, to zaczyna się też pozytywnie i konstruktywnie; MG potwierdzilo że zna raport MWKA i go szczegółowo analizuje. Nie można zatem mowić o lekceważeniu, ku czemu sklaniają sie niektore srodowiska energetyki jądrowej.
Zgłasza jednak kilka „wstępnych” uwag dot. a) zawyżonego (45%) współczynnika wykorzystania mocy, b) pominiętych kosztów dotacji i wsparcia produkcji energii z MFW na koszt produkcji energii elektrycznej w kraju, c) braku ujęcia kosztów przyłączenia MFW do sieci.
I tu, czekając na pełniejszą analizę w MG wyników raportu MWKA chciałem, krótko tylko wyjaśnić, że:
Ad a) przyjęcie produktywności MFW na Bałtyku na poziomie 45% jest poparte w raporcie MWKA szerszą analizą teoretyczną i uzasadnione prezentacją danych empirycznych (str. 23 raporty MWKA) , w świetle których 45% (wobec podawanych w literaturze 45-55%) to wartość konserwatywna. Aby odwołać się do innych danych wywodzących się z grupy PGE, która jako całość nieporównywalnie silniej dotychczas angażowała się w budowę EJ niż MFW, przyjmując pierwsze założenia dotyczące budowy do 2020 r. pierwsze 1 GW farmy wiatrowej na Bałtyku, przyjmuje jej produktywność na poziomie 46-51% (obliczone na podstawie zał. produkcji energii 4000-4500 GWh/rok).
Ad b) analizy w raporcie MWKA zakładają że ani EJ Żarnowiec ani klaster MFW nie uzyskają żadnych dotacji, gwarancji bakowych ani wsparcia eksploatacyjnego i na krótką metę rzeczywiście koszty obu źródeł (jako koszty krańcowe w nowym energy mix) są niekonkurencyjne wobec energii z dotychczasowych, zamortyzowanych źródeł. W MWkA chodzi jednak o PORÓWANIE dwu technologii, bez zakłóceń metodycznych wynikających z ew. mniej lub bardziej jawnego systemu wsparcia.
Ad c) koszty przyłączenia do sieci MFW i wyprowadzenia mocy zostały wstępnie (na obecnym etapie) wyszacowane i ujęte , ale w modelu porównawczych analiz ekonomicznych do nakładów inwestycyjnych overnight - w raporcie str. 26 - została dodana tylko różnica (25 mln zł) w przyłączeniu do sieci MFW i EJ.
Mam nadzieję, że ta dyskusja będzie dalej trwała i że m.in. wzmocni to plany PGE w zakresie MFW kosztem EJ, które nie bazują moim zdaniem na rzetelnych i aktualnych analizach ekonomicznych. Jeżeli taka rzeczywista korekta w strategii tej spółki giełdowej sie nie pojawi (dywersyfikacji i alterntywa do kosztownej i ryzykownej energetyki jądrowej), PGE zacznie moim zdaniem tracić to co ma najceniejszego - zaufanie inwestorów.
W odpowiedzi na interpelację posła Godsona MG odwoło się do dwu dokumentów, z których pierwszy dotyczy nieznanego szerszemu kręgu raportowi ARE pt. „Analiza porównawcza kosztów wytwarzania energii elektrycznej w elektrowniach jądrowych, węglowych gazowych i w odnawialnych źródłach energii”, który chyba (najwyższa pora) trzeba ujawnić, zwłaszcza że był on i ponoć dalej jest bazą ekonomiczną do decyzji w sprawie realizacji programu PPEJ. Ale nie mniej interesuje mnie, a powinno zainteresować też inwestorów i banki, inny raport ARE z tego roku pt. „Aktualizacja prognozy zapotrzebowania na paliwa i energię do 2030 roku”, zapowiadający ... 43% wzrost - jeszcze wyższe niż w PEP2030 - zapotrzebowanie na finalną energię elektryczną.
Choć o tejemniczym raporcie niewiele wiadomo, a już prawie nic o przyjętych zalozeniach i metodyce, to stawiam tezę, o możliwym przeszacowaniu zapotrzebowania (zwłaszcza po 2020 roku) i nie uwzględnieniu także w tej prognozie pewnej adaptacji rynku do wyższych cen energii elektrycznej. Dziwić może to, że tak ważne i pewnie kontrowersyjne opracowanie, wpływające na decyzje MG i rządu jeśli chodzi o wsparcie (do pewnego poziomu) nowych inwestycji w energetyce nie jest znane i nie było konsultowane. Brak jest rzetelnej i powszechnie dostępnej (weryfikacja i jednakowe poinformowanie uczestników rynku) informacji na temat prognoz zapotrzebowania na energię.
Tak więc, pomimo banalnosci odpowiedzi, przynajmniej niektóre interpelacje poselskie prowadzą do pozyskania ciekawych danych/faktów, szkoda tylko że niedostępnych w systemie zwyczajnego dostępu do informacji publicznej.
Interpelacje to prawo posłów (zwłaszcza opozycji) i jest zapewne zmora urzędników ministerialnych, którzy musza na nie odpowiadać. Patrząc na „aktywność” posłów w tym zakresie widać, że tą bronią posługuje się głównie opozycja, a np. posłanka Anna Sobecka użyła jej w obecnej kadencji 1326 razy... Ale interpelacja jest to też cenne źródło informacji, do którego nie ma dostępu tzw. „zwyczajny obywatel”. Aż dziw bierze, że tak mało jest interpelacji poświęconych OZE, a w szczególności zastanowić może fakt, dlaczego wobec już niemalże 9-miesiecznego opóźnienia we wdrożeniu dyrektywy 2009/28/WE i upływu ponad roku o zapowiedzi „rychłego” przekazania do Laski Marszałkowskiej rządowego projektu ustawy o OZE , żaden poseł nie zapytał o opóźnienia i konkrety. Czy to ignorancja, niedocenianie, lekceważenie, słabość czekających na gotowe („ktoś” to w końcu załatwi) środowisk OZE, a może wstydliwe przeświadczenie że „wszyscy są winni” (choć to ostatnie akurat sprzyja niekończącym się interpelacjom "smoleńskim")?
Interpelacji indywidualnej, na wzór dziesiątek poświęconych atomowi i gazowi łupkowemu doczekała się jednak morska energetyka wiatrowa. W sprawie morskich farm wiatrowych (MFW) i raportu (MWKA) interpelację zgłosił ostatnio - ok. 10 dni po prezentacji wyników raportu - poseł John Godson.
Poseł Godson (PO) pyta Ministra Gospodarki (MG) m in.: 1) czy ministerstwo gospodarki (MG) ma w planach wytwarzanie energii za pomocą MFW, 2) jakie jest stanowisko MG w sprawie konkurencyjności energii pozyskiwanej przez MFW w stosunku do elektrowni jądrowych, 3) i na koniec – czy zna i jaka jest opinia MG o raporcie instytutu Energetyki Odnawialnej dot. MWKA.
W odpowiedziach na pierwsze dwa pytania (powyżej tylko początek odpowiedzi) MG odpowiada jak zwykle, ogólnie, odwołując się tam gdzie może do polityki energetycznej PEP2030 i Krajowego Planu Działań (KPD), ale też jeśli chodzi o potencjał energetyczny na najbliższe 15-20 lat (7 GW), potencjał tworzenia miejsc pracy (8000 etatów) pośrednio potwierdza dane przyjęte do analiz w raporcie MWKA, a w przypadku wysokości nakładów inwestycyjnych na MFW nawet je zaniża w stosunku do tych przyjętych w raporcie. I tak na 2020 rok nakłady te oceniono na ok. 2,25 mld EUR/GW , podczas gdy w raporcie MWKA przyjęto ok. 2,6 mld EUR; MG w swojej odpowiedzi na interpelację przyjęło też znacznie szybsze tempo spadku kosztów MFW do 2030 r. – do 1,25 mld EUR/GW niż w raporcie MKWA). Niezwykle pozytywnie (ale i optymistycznie i, -wobec wcześniejszych niespełnionych - coraz mniej wiarygodnie brzmi zapowiedź MG o tym, że do rozwoju MFW przyczyni się ustawa OZE, która wprowadzi „korzystny i stabilny system wsparcia dla MFW”. Mimo wszystko to ważna zapowiedź, bo w dotychczasowych prezentacjach koncepcji (tylko) ustawy, odrębna regulacja dot. MFW nie była tak jednoznacznie zapowiadana.
Jeżeli chodzi o odpowiedź na 3 pytanie w interpelacji posla Godsona, to zaczyna się też pozytywnie i konstruktywnie; MG potwierdzilo że zna raport MWKA i go szczegółowo analizuje. Nie można zatem mowić o lekceważeniu, ku czemu sklaniają sie niektore srodowiska energetyki jądrowej.
Zgłasza jednak kilka „wstępnych” uwag dot. a) zawyżonego (45%) współczynnika wykorzystania mocy, b) pominiętych kosztów dotacji i wsparcia produkcji energii z MFW na koszt produkcji energii elektrycznej w kraju, c) braku ujęcia kosztów przyłączenia MFW do sieci.
I tu, czekając na pełniejszą analizę w MG wyników raportu MWKA chciałem, krótko tylko wyjaśnić, że:
Ad a) przyjęcie produktywności MFW na Bałtyku na poziomie 45% jest poparte w raporcie MWKA szerszą analizą teoretyczną i uzasadnione prezentacją danych empirycznych (str. 23 raporty MWKA) , w świetle których 45% (wobec podawanych w literaturze 45-55%) to wartość konserwatywna. Aby odwołać się do innych danych wywodzących się z grupy PGE, która jako całość nieporównywalnie silniej dotychczas angażowała się w budowę EJ niż MFW, przyjmując pierwsze założenia dotyczące budowy do 2020 r. pierwsze 1 GW farmy wiatrowej na Bałtyku, przyjmuje jej produktywność na poziomie 46-51% (obliczone na podstawie zał. produkcji energii 4000-4500 GWh/rok).
Ad b) analizy w raporcie MWKA zakładają że ani EJ Żarnowiec ani klaster MFW nie uzyskają żadnych dotacji, gwarancji bakowych ani wsparcia eksploatacyjnego i na krótką metę rzeczywiście koszty obu źródeł (jako koszty krańcowe w nowym energy mix) są niekonkurencyjne wobec energii z dotychczasowych, zamortyzowanych źródeł. W MWkA chodzi jednak o PORÓWANIE dwu technologii, bez zakłóceń metodycznych wynikających z ew. mniej lub bardziej jawnego systemu wsparcia.
Ad c) koszty przyłączenia do sieci MFW i wyprowadzenia mocy zostały wstępnie (na obecnym etapie) wyszacowane i ujęte , ale w modelu porównawczych analiz ekonomicznych do nakładów inwestycyjnych overnight - w raporcie str. 26 - została dodana tylko różnica (25 mln zł) w przyłączeniu do sieci MFW i EJ.
Mam nadzieję, że ta dyskusja będzie dalej trwała i że m.in. wzmocni to plany PGE w zakresie MFW kosztem EJ, które nie bazują moim zdaniem na rzetelnych i aktualnych analizach ekonomicznych. Jeżeli taka rzeczywista korekta w strategii tej spółki giełdowej sie nie pojawi (dywersyfikacji i alterntywa do kosztownej i ryzykownej energetyki jądrowej), PGE zacznie moim zdaniem tracić to co ma najceniejszego - zaufanie inwestorów.
W odpowiedzi na interpelację posła Godsona MG odwoło się do dwu dokumentów, z których pierwszy dotyczy nieznanego szerszemu kręgu raportowi ARE pt. „Analiza porównawcza kosztów wytwarzania energii elektrycznej w elektrowniach jądrowych, węglowych gazowych i w odnawialnych źródłach energii”, który chyba (najwyższa pora) trzeba ujawnić, zwłaszcza że był on i ponoć dalej jest bazą ekonomiczną do decyzji w sprawie realizacji programu PPEJ. Ale nie mniej interesuje mnie, a powinno zainteresować też inwestorów i banki, inny raport ARE z tego roku pt. „Aktualizacja prognozy zapotrzebowania na paliwa i energię do 2030 roku”, zapowiadający ... 43% wzrost - jeszcze wyższe niż w PEP2030 - zapotrzebowanie na finalną energię elektryczną.
Choć o tejemniczym raporcie niewiele wiadomo, a już prawie nic o przyjętych zalozeniach i metodyce, to stawiam tezę, o możliwym przeszacowaniu zapotrzebowania (zwłaszcza po 2020 roku) i nie uwzględnieniu także w tej prognozie pewnej adaptacji rynku do wyższych cen energii elektrycznej. Dziwić może to, że tak ważne i pewnie kontrowersyjne opracowanie, wpływające na decyzje MG i rządu jeśli chodzi o wsparcie (do pewnego poziomu) nowych inwestycji w energetyce nie jest znane i nie było konsultowane. Brak jest rzetelnej i powszechnie dostępnej (weryfikacja i jednakowe poinformowanie uczestników rynku) informacji na temat prognoz zapotrzebowania na energię.
Tak więc, pomimo banalnosci odpowiedzi, przynajmniej niektóre interpelacje poselskie prowadzą do pozyskania ciekawych danych/faktów, szkoda tylko że niedostępnych w systemie zwyczajnego dostępu do informacji publicznej.
niedziela, sierpnia 21, 2011
Morski wiatr kontra atom [po 132 zł/MWh?]
Na końcu poprzedniego wpisu zapowiedziałem że powrócę do wyników raportu nt. porównania kosztów energii jądrowej i wiatrowej, w szerszym kontekście bazowania na znajomości kosztów w energetyce (zarówno trendów, stanu obecnego i prognoz) a przynajmniej staranności i badania i usiłowań w tym zakresie oraz otwartej dyskusji na ten temat i badania i uwzględniania ekonomicznych skutków decyzji. Uznałem ten problem za szczególnie ważny dla Polski gdzie już od dawna koszty przestałyby wyznacznikiem decyzji w energetyce, a to kryterium zastąpiono np. spekulatywnym, niezdefiniowanym i ponoć ważniejszym (bezcennym?) kryterium bezpieczeństwa energetycznego lub kryterium wyborczym ew. wobec braku danych – kryterium „kto lepiej lobbuje”.
W ostatnim czasie zaskoczyła mnie tylko (na zasadzie wyjątku?) ekonomiczna argumentacja Polski przeciw strategii budowy w UE gospodarki niskoemisyjnej do roku 2050, zgodnie z kontestowanym w Polsce projektem dokumentu "Energy Roadmap 2050 and investment needs in sustainable energy technologies”. Prof. Andrzej Kraszewski, minister środowiska, stwierdził bowiem, że „ambicje UE, w tym mapa drogowa 2050, nie jest poparta dogłębnymi analizami ekonomicznymi" i stawia pytanie w imieniu rządu polskiego: „Unio, czy policzyłaś koszty realizacji tych propozycji?”. Bardzo mi się taka postawa podoba, szkoda tylko że przyjmowana jest na wyjątkowe okazje i że społeczeństwo polskie nie dowiaduje się z ośrodków rządowych jakie są dokładne wyliczenia w tym zakresie i gdzie i jak się różnią od wyliczeń KE i jak blędne (nie po to aby krytykowac, ale sie uczyc) byly kalkulacje rządowe z 20087/2008 r. (negocjacje Pakietu 3 x 20).
A że to wyjątkowe -jak na standardy krajowe - oświadczenie wystarczy przeczytać wypowiedź posła Andrzeja Czerwińskiego, przewodniczącego p,odkomisji stałej do spraw energetyki Komisji Gospodarki, który w odpowiedzi na postanowienia dyrektywy 2009/72/WE, która mówi, że wdrożenie inteligentnych systemów pomiarowych może być uzależnione od ekonomicznej oceny wszystkich długoterminowych kosztów i korzyści dla rynku oraz indywidualnego konsumenta lub od oceny, która forma inteligentnego pomiaru jest uzasadniona z ekonomicznego punktu widzenia i najbardziej opłacalna, stwierdza, że „teraz wykonywanie samej analizy jest jakby musztardą po obiedzie, bo jesteśmy o ten krok do przodu , że wiemy , że to jest potrzebne i nie trzeba środków i czasu przeznaczać na tworzenie papierów, że to jest dobre”. Rozumiem Pana Posła, że chce aby ustawa o inteligentnych sieciach była jak najszybciej uchwalona (trzymam kciuki) ale dlaczego taka analiza (choćby wstępna) nie była wykona wcześniej ?
Moim zdaniem brak takich informacji, niechęć do poznawania i pogłębiania ekonomicznej oraz brak weryfikacji przyszłej konkurencyjności różnych technologii oraz brak poważniejszej i szerszej refleksji kosztowej nad zintegrowanym wdrażaniem Pakietu klimatycznego UE stały się przyczyną zagalopowania się polityków w sprawie energetyki jądrowej w Polsce i realizowanego „wbrew faktom/kosztom” programu PPEJ. Wyniki raportu „Morski wiatr konta atom”, do którego teraz chcę nawiązać miały się stać bazą do szerszej i pogłębionej dyskusji i dzisiaj planowałem odnieść się do najciekawszych wątków z różnych forów gdzie raport był dyskutowany. Przyznam, że troche mi brakowało szerszej reakcji środowisk reprezentujących energetykę jądrową (zazwyczaj aktywnie zwalczających inne poglądy, co jest zjawiskiem pozytywnym), ale w związku z tym, że dopiero niedawno pojawił się oficjalny materiał polemiczny wobec raportu w Gazecie Wyborczej, w którym jest też trochę zgryźliwości wobec blogu „odnawialnego” i jego autora :),a jednocześnie powijała się argumentacja „kosztowa”, pozwolę sobie właśnie na blogu na odpowiedź na polemiką”.
Chodzi artykuł p. Jerzego Pirsztela ze Stowarzyszenia Elektryków Polskich wydaniu Gazety Wyborczej-Trójmiasto z dn. 8 sierpnia pod tym samym tytułem co sam raport "Morski wiatr kontra atom" (artykul nie jest dostepny w sieci, dlatego publikuje go na blogu wyżej "jako dowód" w postaci obrazu). Treść artykułu wskazuje, że jego autor raportu nie zna i kosztów nie liczy, ale nie przeszkadza mu to w sążnistej jego krytyce.
Pozamerytoryczne wątki, których nie brakuje w artykule Pana Jerzego Pirsztela, w tym jarmarczne dyskredytowanie autorów raportu i mało eleganckie, nie poparte ani jednym faktem zarzucanie im (nam) stronniczości, zostały pominięte w niniejszym wpisie. Ale fakt, że autor artykułu przywołuje selektywnie (zresztą niestarannie) dane i opracowania zwolenników EJ, które są ewidentnie stronnicze i wprowadzają decydentów i opinię publiczną w błąd, zwłaszcza jeśli chodzi o koszty, wymaga przynajmniej komenatrza i sprostowania.
Wobec pominięcia przez Pana Jerzego Pirsztela spraw merytorycznych, do których w swoim eseju się odnosi, wypada przypomnieć, że jednym z ważniejszych wniosków z raportu „Morski wiatr kontra atom” jest stwierdzenie, że klaster MFW pozwala na uzyskanie energii elektrycznej o koszcie równym 104 EUR/MWh (w EUR z 2011 r.), czyli o kilka procent niższym w stosunku do energii z EJ. Po stronie EJ istnieje dodatkowo bardzo duże ryzyko dalszego wzrostu kosztów, natomiast po stronie MFW silne przesłanki, że cena energii będzie niższa od obliczonej. Dyskusja uzyskanych wyników i ich zestawienie z danymi literaturowymi potwierdzają obliczony poziom kosztów energii z MFW, oraz wskazują na znaczne, niemalże dwukrotne, zaniżenie kosztów produkcji energii z EJ podanych w Polskim Programie Energetyki Jądrowej ( PPEJ), czyli 57 EUR/MWh.
Autor artykułu stawia następujące zarzuty:
•Wykorzystanie w analizach porównawczych modelu ekonomicznego opracowanego w amerykańskim MIT, „którego opracowania nie mogą być brane pod uwagę dla polskich warunków”. Dziwny to zarzut bo wyniki z tego modelu (co prawda wybiórczo) są przywoływane w oficjalnym dokumencie rządowym Prognoza Oddziaływania na Środowisko PPEJ, jak również przez prof. Andrzeja Strupczewskiego w rozdziale poświęconym ekonomice (unikalne w literaturze krajowej podjęcie tego zagadnienia przez zwolennika energetyki jądrowej) w jego najnowszej książce „Nie bójmy się energetyki jądrowej”, Warszawa, 2010. Powstaje też pytanie z jakiego modelu można w Polsce skorzystać, skoro nikt tak zaawansowanych analiz ekonomicznych jak MIT dla EJ nie robi, ani tym bardziej nikt, co podkreśla też prof. Strupczewski, nie potrafił pokonać do tej pory problemów merytorycznych przy porównaniu ekonomiki EJ i innych technologii energetycznych. Autor artykułu nie wyjaśnia skąd, jak nie z doświadczeń zagranicznych i prognoz pozyskać informacje o kosztach budowy EJ i ich strukturze.
•Brak założeń wyjściowych. Zarzut ten jest bezpodstawny, gdyż raport niemalże 20% tekstu poświęca prezentacji założeń, oraz zawiera precyzyjne odwołania bibliograficzne (w znacznej mierze jest to publicznie dostępny raport MIT).
•Na „dowód”, że autorzy raportu się mylą, przytaczane są arbitralnie pełne błędów i uproszczeń osobiste przemyślenia co do kosztów EJ i MFW. Choć raport wyraźnie wymienia koszty na 2020 r., autor przyjmując „lekko” nakłady na budowę EJ w wysokości 3 mln Euro, posługuje się danymi z ubiegłej dekady, nie zauważając co się działo z kosztami do czasu katastrofy w Fukushimie i co się dzieje po katastrofie. Nie zastanawia się nawet czy te koszty nie mogą wzrosnąć (choćby część tzw. owner’s cost) w kraju który obecnie, jako jedyny na świecie, po raz pierwszy taką elektrownię chce budować, nie mając w tym zakresie doświadczenia.
Nie wiadomo na jakiej podstawie autor „po swojemu” szacuje parametry kosztowe MFW. Przyjmuje np. współczynnik wykorzystania mocy 30%, podczas gdy dla wybudowanych MFW na Bałtyku wynosi on powyżej 40% i rośnie przy budowie kolejnych (wiele miejsca temu zagadnieniu poświęcono w samym raporcie). Planowana do realizacji w ciągu najbliższych 2 lat farma wiatrowa Baltic II zakłada współczynnik wykorzystania mocy na poziomie 48%. Podjęto także próbę odwołania się do wyobraźni czytelnika, epatując koniecznością posadowienia 5000 wiatraków. Cóż, jako że „znamy się na energetyce odnawialnej” (co był łaskaw zauważyć nasz oponent), wiemy także doskonale jaka jest moc pojedynczego wiatraka… Wiemy też, że do roku 2020 (a więc w założonym przez nas horyzoncie czasowym), zgodnie z przedłożonymi Komisji Europejskiej Krajowymi Planami Działania na rzecz OZE w Europie Północnej Wielka Brytania planuje instalację prawie 13 000 MW, Niemcy 10 000 MW, a Francja 6 000 MW. Realizacja tych ambitnych scenariuszy rozwoju morskiej energetyki wiatrowej będzie wymagała instalacji tysięcy turbin, co jest truizmem dla każdego specjalisty i ogromnym wyzwaniem dla europejskiego przemysłu energetyki wiatrowej. Przyjęte w raporcie koszty (zarówno inwestycyjne jak i eksploatacyjne) morskiej energetyki wiatrowej fakt ten uwzględniają. Z drugiej strony duża ilość turbin (co, w raporcie zostało to uwzględnione w rachunku kosztów, także przyłączenia do sieci) jest jedną z przyczyn, dla których należy spodziewać się intensywnego rozwoju rynku usług i dostaw dla morskiej energetyki wiatrowej oraz wzrostu zapotrzebowania na wykwalifikowany personel. Należy jednak wspomnieć, że turbin może być nieco mniej, niż wyobrażają to sobie laicy. Już obecnie standardem przy nowych projektach są turbiny o mocach powyżej 3 MW, a w ciągu 2 lat większość liczących się producentów zapowiada wprowadzenie do obrotu rynkowego maszyn o mocach 5-7 MW (takie turbiny są już obecnie instalowane na morzu lub znajdują się w fazie testów polowych). Z kronikarskiego obowiązku trzeba nadmienić, że trwają też prace nad turbinami o mocach powyżej 10 MW. Stąd, o ile nasza hipotetyczna inwestycja realizowana byłaby po 2015 roku, turbin byłoby zapewne około 1000. Jest to ilość, która w energetyce wiatrowej nikogo nie szokuje, a na naszych wodach, co potwierdza Instytut Morski w Gdańsku, znaleźć możemy miejsce na o wiele więcej (ponad 3500 km2). Nie wiadomo zresztą, dlaczego autor artykułu podaje oderwane od rzeczywistości koszty jednostkowe dla MFW budowanych 25 km od brzegu. W obecnej sytuacji prawnej i przy założeniu wykluczenia z rozwoju morskiej energetyki wiatrowej obszarów objętych ochroną obszarową, morskie farmy wiatrowe powstać mogą w Polsce w odległości ponad 40 km od brzegu i taki scenariusz rozważano w raporcie.
Zaniżając niemalże dwukrotnie koszty budowy EJ prognozowane w raporcie i literaturze przedmiotu na 2020 oraz w niemalże podobnej proporcji zaniżając współczynniki wykorzystania mocy MFW planowanych do realizacji w 2020 roku, autor dochodzi po paru operacjach arytmetycznych do wniosku, że EJ są niemalże dwukrotnie tańsze inwestycyjnie od MFW. Taka sytuacja mogła mieć miejsce w ubiegłym stuleciu, jednakże już kilka lat temu nastąpiło przecięcie krzywych kosztów obu technologii, a więc wyniki, do jakich doszedł autor artykułu (na bazie błędnych założeń) są nie do wyobrażenia za 10 lat.
Autor artykułu nie szacuje kosztów energii z EJ i MFW, zaznacza tylko, że są zaniżone na rynku z powodu 250-300% dopłaty do ceny energii. Tym samym nawet w obecnie funkcjonującym systemie wsparcia zawyża dwukrotnie dopłaty w postaci tzw. świadectw pochodzenia zielonej energii. Najważniejsze jest jednak to, że raport w analizie kosztów nie uwzględniał ŻADNEGO systemu wsparcia ani dla MFW ani dla EJ i koszty MFW okazały się niższe. Warto jednak pamiętać, że ani obliczone w raporcie koszty energii z MFW oraz EJ nie są niskie, bo są tzw. kosztami „krańcowymi”, czyli z nowych (najdroższych) źródeł w systemie energetycznym.
Kontynuując wątek kosztów energii z nowych źródeł, autor zacytował jako najbardziej wiarygodne wyniki analiz „firmy Energomontaż” (takie opracowanie nie jest znane autorom raportu, choć domyślają się, że prawdopodobnie chodzi autorowi o opracowanie Energoprojekt Katowice sprzed 4 lat), z których wynika, że koszt energii z nowych EJ na 2020 będą wynosić 132 zł/MWh (ok. 33 euro/MWh), czyli znacznie mniej niż obecna cena energii na rynku (ze zamortyzowanych i nie obciążonych kosztami CO2 elektrowni węglowych). Jest to koszt niespotykany w całej światowej literaturze przedmiotu, a nawet w innych optymistycznych źródłach polskich (zaniżony minimum 2-4 krotnie) i tu już trudno o polemikę. Wypada tylko pogratulować autorowi bezstronności, wiedzy ekonomicznej i życiowego optymizmu. Ciekawe czy w tych trudnych czasach, z widmem kryzysu za oknem, banki też będą chcialy podzielic ten optymizm wokół konkurencyjnoci budowy EJ Żarnowiec, bo jesli chodzi o egzekwowanie wiedzy ekonomicznej niezbędnej do pokonania odpornosci rządu na niekorzystne wyniki analiz ekonomicznych dot. kosztów energii z EJ, to chyba tylko banki mogą powiedzieć "sprawdzam" i w końcu to nazbyt -jak na okolicznosci- dobre samopoczucie przerwać.
sobota, lipca 30, 2011
Early to bed, early to rise, work like hell and advertise
Tytuł wpisu, w dowolnym, mało porywającym tłumaczeniu „idź wcześnie spać, a od rana intensywnie pracuj i reklamuj to co robisz” nie brzmi ani zachęcająco ani absolutnie nie pasuje do letniej (nawet jak mokrej tego roku) kanikuły. Jest to jedna z tych „prostych porad” i dewiz zapracowanego przedsiębiorcy Teda Turnera, który jako biznesmen wspiera odnawialne źródła energii i działa m.in. wbrew antyekologicznym subsydiom i pewnie przez to musi dłużej pracować niż ci którzy z „brudnych” technologii i wsparcia dla nich korzystają bez żenady.
Ale sięgnąłem po ten cytat „ nie tylko z racji pracowitych wakacji” :) - to też próba usprawiedliwienia ciszy blogowej..., ale za sprawą Arnolda Schwarzeneggera, który na konferencji ONZ w Wiedniu, w pierwszym dniu tego lata i wakacji jednocześnie, poświeconej roli OZE (wspartych efektywnością energetyczną) w zaopatrzeniu globu w energię, w porywającym przemówieniu, na zakończenie odwołał się do tego cytatu, opisując swoją ciężką robotę w celu zazielenienia Kalifornii (wtedy gdy był jej gubernatorem), ale przede wszystkim pokazując na własnym przykładzie że samą praca bez reklamy daleko się nie zajdzie, także wtedy (a może zwłaszcza wtedy) gdy chodzi o OZE.
Konferencja doprowadziła do uzgodnienia na forum agend ONZ 30% udziału OZE w globalnym zużyciu energii w 2030 roku i, będąc jej uczestnikiem, pragnę zwrócić uwagę na jej wyniki i dodatkowe trochę nieoczekiwane swoje refesksje jako jej uczestnika. Krótka informacja z linkami znajduje się na stronie internetowej Instytutu Energetyki Odnawialnej. Jest tam też link do wspomnianego wystąpienia Arnolda Schwarzenegera, które w ramach wakacyjnego relaksu polecam do posłuchania i obejrzenia, nawet jak trwa niemalże pól godziny. W relacji ze swojej „posługi jako gubernatora podkreśla że udało mu się pogodzić wzrost gospodarczy z dużymi wydatkami na zieloną energetykę i w efekcie w latach 2003-2007 GDP i przychody Stanu wzrosły o 1/3, a w okresie kryzysu światowego od 2008 r. zielona gospodarka w Kalifornii stworzyła 10 x więcej miejsc pracy inne sektory gospodarki. Warto zobaczyć jak zawodowy aktor nauczył się roli (mówił z pamięci) i jak i czym potrafi trafiać do ludzi gdy mówi o OZE i czym porwał Kalifornię do zazieleniania się.
Np. w Polsce wiedząc jak trudno jest „sprzedać” OZE wtedy gdy inwestorzy pytają tylko o wysokość dotacji i cenę zielonego certyfikatu próbujemy argumentować poprawą bezpieczeństwa energetycznego, innowacyjnością oraz (rzadko) miejscami pracy. Schwarzenneger w swojej robocie w Kalifornii („od podstaw” i jak twierdzi „bottom up”, aby odróżnić swój „prowincjonalizm od Waszyngtonu) mówi o wolności i zdrowiu ludzi którym zagrażają paliwa kopalne, które (jak twierdzi) zabijają ludzi.
Mówi np. „A green economy would end this dependence and give us energy freedom”. Powołując sie na wyniki badań Cornell University mówi: “40 % of deaths worldwide are caused by water, air and soil pollution. I porównuje: “In the United States alone, 100,000 people die a year because of pollution. That’s more than the combined deaths from car accidents, drunk drivers, gang wars, suicides or Iraq and Afghanistan”.
Konkluduje, że choć różnych, wymagających dużego wysiłku i środków, prób przekonania obywateli tylko to „zdrowotne” hasło zadziałało i udało mu się tylko dlatego że znalazł odpowiedni język oraz radzi: We are not communicating in the right way. We aren’t telling the people about what matters. But one commercial worked much better than the others. It was the one that emphasized the unhealthy impacts of pollution, including 1 in 6 kids in out Central Valley having asthma. We saw how well it tested, and we put it up on the airwaves all over California.
Słuchając tego wystąpienia przypomniałem sobie jak KE nie może na Polsce wymusić spełnienia norm UE w wielu polskich aglomeracjach dotyczących jakości powietrza (PM10, NO2) i jak krajowa energetyka systematycznie podtruwa ludzi nie ponosząc kosztów leczenia. Temat ten też powraca też przy okazji dyskusji niskoemisyjnej energetycznej mapy drogowej UE do 2050. Komisarz Hedegaard uzasadnia projekt tego dokumentu tak: „Zmniejszyłoby to również zanieczyszczenie powietrza i związane z nim koszty zdrowotne. Łącznie korzyści związane z lepszą jakością powietrza mogłyby sięgać rocznie 88 mld euro w okresie do 2050”.
Ale to temat na inny wpis i wracam do Szwarcenegera.
Potwierdzając tezy konferencji ONZ o zapewnieniu, dzięki OZE, dostępu do energii na całym globie w 2030 roku, nie mówi że to samo przyjdzie, albo że rządy za ludzi, gminy czy regiony to załatwią, ale odwołując się do ww. prostej dewizy biznesowej Teda Turnera (tu chyba się przejęzyczył z nazwiskiem) i dobytych doświadczeń na całkiem dużą skale. Kalifornia to jednak coś więcej niż mała gmina austriacka Gussing, od której zaczął mowę) podobnie do sloganu„Yes, we can!" Obamy mówi – "Let’s do it!".
Zwykła mowa ale 1000 delegatów z całego świata na konferencji ONZ, pomimo wielu ekspertów i aktualnych decydentów w roli prelegentów, najuważniej słuchało tego właśnie b. długiego wystąpienia.
Udając się w końcu na krótki urlop, chciałbym zapowiedzieć, że po powrocie spróbuję nawiązać do innej informacji podanej parę tygodni temu na stronie IEO dotyczącej publikacji przez Greenpeace Polska raportu pod bokserskim tytułem „Morski wiatr kontra atom” (werdykt ze wskazaniem na morskie farmy wiatrowe, ale nie wiem czy znajdą sie kibice którzy kupią bilety na rewanż:), a w szczególności do kwestii ocen ekonomicznych technologii OZE i w ogóle technologii energetycznych. Tu akurat Greenpeace zadbał o reklamę wyników raportu, choć nie wiem czy z hasłem (koszty za energię i miejsca pracy) udało się dotrzeć choćby do części ludzi jak Szwarcenegerowi. Sądzę jednak, że niektóre zalożenia i wyniki raportu wymagają merytorycznej dyskusji(dyskusja już sie zaczęla w mediach np. tu i na blogu Adama Dudy). Stawiam wstępnie tezę, że brak informacji, niechęć do poznawania i pogłębiania ekonomicznej (czasami to jest wygodne dl adecydentów) i nieusuwane rozbieżności w danych dot. bieżacych kosztów oraz brak weryfikacji przyszłej konkurencyjności różnych technologii staje się dla Polski olbrzymim problemem, ale więcej na ten temat po urlopie.
Ale sięgnąłem po ten cytat „ nie tylko z racji pracowitych wakacji” :) - to też próba usprawiedliwienia ciszy blogowej..., ale za sprawą Arnolda Schwarzeneggera, który na konferencji ONZ w Wiedniu, w pierwszym dniu tego lata i wakacji jednocześnie, poświeconej roli OZE (wspartych efektywnością energetyczną) w zaopatrzeniu globu w energię, w porywającym przemówieniu, na zakończenie odwołał się do tego cytatu, opisując swoją ciężką robotę w celu zazielenienia Kalifornii (wtedy gdy był jej gubernatorem), ale przede wszystkim pokazując na własnym przykładzie że samą praca bez reklamy daleko się nie zajdzie, także wtedy (a może zwłaszcza wtedy) gdy chodzi o OZE.
Konferencja doprowadziła do uzgodnienia na forum agend ONZ 30% udziału OZE w globalnym zużyciu energii w 2030 roku i, będąc jej uczestnikiem, pragnę zwrócić uwagę na jej wyniki i dodatkowe trochę nieoczekiwane swoje refesksje jako jej uczestnika. Krótka informacja z linkami znajduje się na stronie internetowej Instytutu Energetyki Odnawialnej. Jest tam też link do wspomnianego wystąpienia Arnolda Schwarzenegera, które w ramach wakacyjnego relaksu polecam do posłuchania i obejrzenia, nawet jak trwa niemalże pól godziny. W relacji ze swojej „posługi jako gubernatora podkreśla że udało mu się pogodzić wzrost gospodarczy z dużymi wydatkami na zieloną energetykę i w efekcie w latach 2003-2007 GDP i przychody Stanu wzrosły o 1/3, a w okresie kryzysu światowego od 2008 r. zielona gospodarka w Kalifornii stworzyła 10 x więcej miejsc pracy inne sektory gospodarki. Warto zobaczyć jak zawodowy aktor nauczył się roli (mówił z pamięci) i jak i czym potrafi trafiać do ludzi gdy mówi o OZE i czym porwał Kalifornię do zazieleniania się.
Np. w Polsce wiedząc jak trudno jest „sprzedać” OZE wtedy gdy inwestorzy pytają tylko o wysokość dotacji i cenę zielonego certyfikatu próbujemy argumentować poprawą bezpieczeństwa energetycznego, innowacyjnością oraz (rzadko) miejscami pracy. Schwarzenneger w swojej robocie w Kalifornii („od podstaw” i jak twierdzi „bottom up”, aby odróżnić swój „prowincjonalizm od Waszyngtonu) mówi o wolności i zdrowiu ludzi którym zagrażają paliwa kopalne, które (jak twierdzi) zabijają ludzi.
Mówi np. „A green economy would end this dependence and give us energy freedom”. Powołując sie na wyniki badań Cornell University mówi: “40 % of deaths worldwide are caused by water, air and soil pollution. I porównuje: “In the United States alone, 100,000 people die a year because of pollution. That’s more than the combined deaths from car accidents, drunk drivers, gang wars, suicides or Iraq and Afghanistan”.
Konkluduje, że choć różnych, wymagających dużego wysiłku i środków, prób przekonania obywateli tylko to „zdrowotne” hasło zadziałało i udało mu się tylko dlatego że znalazł odpowiedni język oraz radzi: We are not communicating in the right way. We aren’t telling the people about what matters. But one commercial worked much better than the others. It was the one that emphasized the unhealthy impacts of pollution, including 1 in 6 kids in out Central Valley having asthma. We saw how well it tested, and we put it up on the airwaves all over California.
Słuchając tego wystąpienia przypomniałem sobie jak KE nie może na Polsce wymusić spełnienia norm UE w wielu polskich aglomeracjach dotyczących jakości powietrza (PM10, NO2) i jak krajowa energetyka systematycznie podtruwa ludzi nie ponosząc kosztów leczenia. Temat ten też powraca też przy okazji dyskusji niskoemisyjnej energetycznej mapy drogowej UE do 2050. Komisarz Hedegaard uzasadnia projekt tego dokumentu tak: „Zmniejszyłoby to również zanieczyszczenie powietrza i związane z nim koszty zdrowotne. Łącznie korzyści związane z lepszą jakością powietrza mogłyby sięgać rocznie 88 mld euro w okresie do 2050”.
Ale to temat na inny wpis i wracam do Szwarcenegera.
Potwierdzając tezy konferencji ONZ o zapewnieniu, dzięki OZE, dostępu do energii na całym globie w 2030 roku, nie mówi że to samo przyjdzie, albo że rządy za ludzi, gminy czy regiony to załatwią, ale odwołując się do ww. prostej dewizy biznesowej Teda Turnera (tu chyba się przejęzyczył z nazwiskiem) i dobytych doświadczeń na całkiem dużą skale. Kalifornia to jednak coś więcej niż mała gmina austriacka Gussing, od której zaczął mowę) podobnie do sloganu„Yes, we can!" Obamy mówi – "Let’s do it!".
Zwykła mowa ale 1000 delegatów z całego świata na konferencji ONZ, pomimo wielu ekspertów i aktualnych decydentów w roli prelegentów, najuważniej słuchało tego właśnie b. długiego wystąpienia.
Udając się w końcu na krótki urlop, chciałbym zapowiedzieć, że po powrocie spróbuję nawiązać do innej informacji podanej parę tygodni temu na stronie IEO dotyczącej publikacji przez Greenpeace Polska raportu pod bokserskim tytułem „Morski wiatr kontra atom” (werdykt ze wskazaniem na morskie farmy wiatrowe, ale nie wiem czy znajdą sie kibice którzy kupią bilety na rewanż:), a w szczególności do kwestii ocen ekonomicznych technologii OZE i w ogóle technologii energetycznych. Tu akurat Greenpeace zadbał o reklamę wyników raportu, choć nie wiem czy z hasłem (koszty za energię i miejsca pracy) udało się dotrzeć choćby do części ludzi jak Szwarcenegerowi. Sądzę jednak, że niektóre zalożenia i wyniki raportu wymagają merytorycznej dyskusji(dyskusja już sie zaczęla w mediach np. tu i na blogu Adama Dudy). Stawiam wstępnie tezę, że brak informacji, niechęć do poznawania i pogłębiania ekonomicznej (czasami to jest wygodne dl adecydentów) i nieusuwane rozbieżności w danych dot. bieżacych kosztów oraz brak weryfikacji przyszłej konkurencyjności różnych technologii staje się dla Polski olbrzymim problemem, ale więcej na ten temat po urlopie.
sobota, czerwca 04, 2011
O emocjach wokół decyzji Niemiec o całkowitej rezygnacji z energetyki jądrowej do 2022 roku i jej doniosłości
Decyzja z 30 maja niemieckiej prawicowo-liberalnej koalicji rządowej, uzgodniona z zielono-lewicową opozycją o całkowitej i jak się zdaje już definitywnej rezygnacji z energetyki jądrowej już od 2022 roku przedstawiana jest w Polsce jako efekt nieracjonalnych emocji po Fukushimie, w wyniku których „zieloni pchnęli (romantycznych i nieświadomych konsekwencji?) Niemców przeciw energii nuklearnej” (cytat za Europosłem PIS Konradem Szymańskim jest tylko przykładem setek takich komentarzy ze strony krajowej energetyki „zatroskanej” ostatnio konsumentami energii, polityków i krajowych decydentów). Na tle przedstawianej jako nad Wisłą nieracjonalną decyzji niemieckiego rządu, jako niezwykle pragmatyczne uznawane są wypowiedzi firm energetycznych, że to bardzo dobrze dla Polski (podobnie wypowiada się czeski CEZ) bo otwiera drogę do eksportu energii do Niemiec z obecnych elektrowni węglowych. A już za szczyt racjonalizmu w naszym zascianku uchodzi szeroko cytowane także w świecie oświadczenie Premiera Tuska dla WSJ o zbawiennych skutkach dej decyzji za naszą granica otwierającej wrota i renesans (polskiego) węgla na dłużej. Cytat za EurActive: "From Poland's point of view, this is a good thing," he said. It means coal-based power will be back on the agenda." Opatrzone zresztą stosownym komentarzem: "Polish Prime Minister Donald Tusk saw an opportunity for Poland's dirty coal plants". Komentarz to reakcja spwodowana raczej niepotrzeną, cynicznie brzmiącą wypowiedzią szefa naszego rządu, która chluby na swiecie nam niestey nie dodaje, a w Polsce wzmacnia i tak duży zamęt wokól energetyki.
Wygląda tak jakby polski Premier stoickim spokojem dawał nauczkę mającej zbyt gorącą głowę Kanclerz Merkel. Tylko pogratulować Premierowi dobrego i -działającej razem z nim "w poczuciu odpowiedzialności za kraj i konsumentów energii" - energetyce, dobrego samopoczucia. Nie sądzę, że poparte jest to jakąkolwiek analizą ale strachem lub brakiem wyczucia chwili i obraźni. Bo czyż nie może wywołać popłochu wśród krajowych energetyków niemieckie założenie, że jeżeli zostanie jakaś/jakies (jedna najlepsza, max 3 z obecnych 17) elektrownia jądrowa w Niemczech po 2020 roku to będzie ona ew. pracować jako tzw. "szczytowa", a nie będzie pracować w tzw. „podstawie” (termin z XX-wiecznej elektroenergetyki uzasadniający, że OZE niestabilne mogą być tylko marginesem). Jeszcze trudniej niż dotychczas wobec decyzji Niemiec uzasadnić dalszy rozwój polskiego programu jądrowego, skoro nawet gospodarcze strony gazet takich jak Financial Times co najwyżej stawiają tezę (cytat za DGP) , że „kraje ze słabszym sektorem OZE będą miały problem z porzuceniem energii nuklearnej…”, ale nikt nie pisze że „z jej rozwojem od podstaw”, bo tak na wiecie nikt poza Poslką nie mysli. Decyzja zapadła wbrew interesom niemieckich koncernów energetycznych i nie jest już tak, że co jest dobre dla korporacji energetycznych jest dobre dla kraju (widać procesy dostsosowawcze koncernów, np. Simens wczesniej oglosil wycofanie sie z biznesu jądrowego a stal sie globalnym liderem w morskich elektrownaich wiatrowych), my dalej pozwalany aby rząd byl prowadzony na pasku koncernow energetycznych.
Przypomnę, że chodzi o zamknięcie 17 elektrowni jądrowych dających w 2010 roku niemalże 24% energii elektrycznej (zaraz po Fukishimie 7 z nich zamknięto z dnia na dzien z powodow bezpieczenstwa) w wyniku czego udział energii z atomu w 2023 roku w Niemczech będzie wynosił zero i musi byc wyepelnona szybkim rozwojem OZE. Jestem przekonany, że podstawy tej donioslej decyzji są u nas zbyt pobieżnie analizowane. Jej konsekwencje, nie tylko dla Niemiec, ale dla świata i dla Polski (ale nie w takim duchu jak mówi o tym nasz premier), są zdecydowanie niedocenione, natomiast lekceważąca (chyba już wyborcza) retoryka takich jak ww. wypowiedzi jest szkodliwa dla utrwalania blednego("obowiązującego") kierunku myslenia i dalszego rozwoju sytuacji w Polsce.
Przeglądając prasę z całego tygodnia natrafiłem na szereg publicystycznych płycizn, ale jednej a artykułów chciałbym szczególnie polecić; jest to „Jutro bez atomu” Piotra Burasa w weekendowej Gazecie Wyborczej (niestety artykuł nie jest dostępny w wersji elektronicznej). Autor pisze: ”Rezygnując z energii atomowej, Niemcy rozpoczynają wielki społeczny eksperyment. Jak może wyglądać społeczeństwo, które w środku Europy nie korzysta nie tylko z atomu, lecz także z węgla, ropy i gazu? Po tej batalii kurz szybko nie opadnie”. Autor, cytując szefa Fraunhofer Institut – Jurgena Schmida pisze że „dzisiaj dysponujemy już technologiami na pozyskanie całej (100%) energii ze źródeł odnawialnych”. Ale poza technologicznymi zwraca uwagę przede wszystkim na uwarunkowania społeczne, pisze: „Zmiana w polityce, a może doraźna kalkulacja Merkel oraz emocjonalny zryw obywateli otwierają drogę w nieznane, po której przebyciu Niemcy będą zapewne innym państwem i innym społeczeństwem”. I dalej - cytując - jednego z ideologów zmiany paradygmatu - Clausa Leggewie z Instytutu Nauki o Kulturze w Essen) – „Kiedy w Polsce miliony zwolenników Solidarności protestowało przeciw komunizmowi, mało kto wiedział ”.
Zgadzam się także z tym (Piotr Buras to znawca społeczeństwa i kultury niemieckiej) ale nie podzielam wątpliwości związanych z ew. „doraźną kalkulacja Merkel” czy „emocjonalnym zrywem obywateli” (nie zaprzeczając że silniej niż inne nacje reagują na zagrożenia dla środowiska i zagrożenia totalitaryzmami dla których pożywką może być energetyka jądrowa).
Na początku 2007 roku (jeszcze przed polityczną akceptacją Pakietu klimatycznego UE w marcu 2007) spotkałem się z niemieckimi decydentami i politykami (z kilku ugrupowań partyjnych), którzy zaprezentowali mi wyniki opracowanego w instytucie DLR w 2006 r. i zaakceptowanego i wydanego przez niemieckie ministerstwo ds. środowiska i bezpieczeństwa reaktorów (BMU) tzw. „Lead study” dotyczącego prognozy energetycznej Niemiec do 2020 roku, z perspektywą do 2030/2050. Pełniejsza wersja tego studium jest opublikowana w wersji niemieckojęzycznej (była też weryfikowana i aktualizowana w 2008 roku). Z tego stadium dokładnie wynikalo, że w 2023 roku nie będzie ani jednej MWh energii elektrycznej z elektrowni jądrowych i że ten ubytek z nawiązką kompensują OZE. Są też staranie i precyzyjnie policzone koszty energii elektrycznej z paliw kopalnych i OZE, z konkluzją, że w 2025 roku OZE stają się tańsze niż energia elektryczna (to samo dotyczy ciepła) z paliw kopalnych. Są też policzone niezbędne nakłady inwestycyjne, rozważone wymogi w zakresie przesyłu i dystrybucji energii elektrycznej z OZE (głownie generowanej na północy Niemiec) i rozwoju sieci oraz konsekwencje w postaci tworzenia miejsc pracy w OZE w poszczególnych landach, niezbędne działania i ich skutki jeśli chodzi o efektywność energetyczną i emisje CO2. Dokument ten był uznanym już wówczas jako wiodący realistyczny i obowiązujący i w pełni respektujący (nawet przez rządzącą wtedy koalicję prawicową) propozycje „czerwono-zielonej” koalicji pod przewodnictwem Schroedera z 1998 roku o zamknięciu do 2022 roku elektrowni atomowych.
Niedawna decyzja Kanclerz Merkel, sprzed katastrofy w Fukushimie o wydłużeniu okresu użytkowania starych atomówek, była tylko ryzykowanym i jak się okazało chwilowym odejściem od uzgodnionej strategii, ale po Fukushimie, wszystko wróciło do normy. Nie ma tu żadnej „jazdy bez trzymanek”, nie ma tu nieracjonalnych emocji, jest tylko jeszcze silniejsze wsparcie społeczne i od tygodnia także powszechne wsparcie polityczne dla czegoś co już dawno było przemyślane i wpisane w niemiecką strategię. W świetle powyższych spostrzeżeń sądzę, że ten wielki plan przejścia od paliw kopalnych i energii jądrowej (nawet krotkotrwale wbrew polityce klimatycznej UE) do OZE Niemcom się uda. Decyzję można porówanać do ogloszenia dokladnie 50 lat temu programu Apollo, na ktorgo realizację potrzeba bylo Ameryce 9 lat, a ktory byl znacznie prostszym programem bowymagal silnego zaangażowania "tylko" klikudziesieciu kluczowych instytucji rządowych i firm. Tu chodzi o zaangażowanie i aktywne wlączenie calego spoleczenstwa, tysięcy firm i pozyskania do wspólpracy istotnego fragmentu globalnej gospodarki - "zielonej gospodarki". Ale chyba rzeczywiście tylko Niemcom taka zmiana paradygmatu może się udać, bez większego ryzyka kompromitacji samej idei zmiany, a konsekwencje tego będą wprost niewyobrażalne, w szczególności dla naszych obecnych krajowych włodarzy energetyki.
Oczywiście mieszkając w Polsce i znając z autopsji polskie realia, wiem jak skomplikowane jest to zadanie i jak wielki, wręcz cywilizacyjny jest to projekt. Bardzo podobny do niemieckiego scenariusz przejscia od węgla do OZE (z gazem ale bez energetyki jądrowej, jako etapu poredniego) nie spotkal sie z nawet najmniejszym politycznym zaintreresowaniem rządu. Do takiego projektu, poza dobrą wolą, otwartoscią i wyczuciem trendów są bowiem potrzebne i wiedza, i technologia, i sprawność organizacyjna, i konsekwencja, i odpowiedzialność oraz olbrzymi kapitał społeczny. Są to zasoby skromnie dzisiaj występujące w Polsce, w przeciwieństwie do odnawialnych zasobów energii, które są nawet większe u nas niż w Niemczech i na których możmy bazować. Polacy decydując się na energetykę jądrowa wtedy gdy drożeje i gdy kończy się jej epoka są bardziej „w gorącej wodzie kąpani” (choć nie widać tu ani typowej dla nas odwagi ani rozpalonej wyobraźni, ktora moglaby pokryć choć troche braki w wiedzy) niż Niemcy stawiający na taniejące i niesione globalną falą OZE, bo to jest właśnie racjonalne. Wyzwolane przez polityków lekceważenie i negatywne tylko emocje są demobiliujące, uniemożliwjaą twórcze skorzystanie z wielkiego projektu naszego sąsiada i dzialają ewidentnie na naszą niekorzysć. Emocje sa tu (zarowno w Niemczech jak i w Polsce) przydatne, ale jak są pozytywne. Przez zasciankowosć, anachronicznosć dzialan związanych z budowa elektrowni jądrowych i nierealnymi planami rowoju energetyki węglowej w dalszej persepktywie, przez zamknięcie na "nowe" i brak pozytywnych emocji tracimy mozliwosć glebszej wspólpracy i wspóluczestniczenia w jednym z najwększych projektow cywilizacyjnych naszych czasów, dziejącym sie tu (tuż za miedzą) i teraz.
Wygląda tak jakby polski Premier stoickim spokojem dawał nauczkę mającej zbyt gorącą głowę Kanclerz Merkel. Tylko pogratulować Premierowi dobrego i -działającej razem z nim "w poczuciu odpowiedzialności za kraj i konsumentów energii" - energetyce, dobrego samopoczucia. Nie sądzę, że poparte jest to jakąkolwiek analizą ale strachem lub brakiem wyczucia chwili i obraźni. Bo czyż nie może wywołać popłochu wśród krajowych energetyków niemieckie założenie, że jeżeli zostanie jakaś/jakies (jedna najlepsza, max 3 z obecnych 17) elektrownia jądrowa w Niemczech po 2020 roku to będzie ona ew. pracować jako tzw. "szczytowa", a nie będzie pracować w tzw. „podstawie” (termin z XX-wiecznej elektroenergetyki uzasadniający, że OZE niestabilne mogą być tylko marginesem). Jeszcze trudniej niż dotychczas wobec decyzji Niemiec uzasadnić dalszy rozwój polskiego programu jądrowego, skoro nawet gospodarcze strony gazet takich jak Financial Times co najwyżej stawiają tezę (cytat za DGP) , że „kraje ze słabszym sektorem OZE będą miały problem z porzuceniem energii nuklearnej…”, ale nikt nie pisze że „z jej rozwojem od podstaw”, bo tak na wiecie nikt poza Poslką nie mysli. Decyzja zapadła wbrew interesom niemieckich koncernów energetycznych i nie jest już tak, że co jest dobre dla korporacji energetycznych jest dobre dla kraju (widać procesy dostsosowawcze koncernów, np. Simens wczesniej oglosil wycofanie sie z biznesu jądrowego a stal sie globalnym liderem w morskich elektrownaich wiatrowych), my dalej pozwalany aby rząd byl prowadzony na pasku koncernow energetycznych.
Przypomnę, że chodzi o zamknięcie 17 elektrowni jądrowych dających w 2010 roku niemalże 24% energii elektrycznej (zaraz po Fukishimie 7 z nich zamknięto z dnia na dzien z powodow bezpieczenstwa) w wyniku czego udział energii z atomu w 2023 roku w Niemczech będzie wynosił zero i musi byc wyepelnona szybkim rozwojem OZE. Jestem przekonany, że podstawy tej donioslej decyzji są u nas zbyt pobieżnie analizowane. Jej konsekwencje, nie tylko dla Niemiec, ale dla świata i dla Polski (ale nie w takim duchu jak mówi o tym nasz premier), są zdecydowanie niedocenione, natomiast lekceważąca (chyba już wyborcza) retoryka takich jak ww. wypowiedzi jest szkodliwa dla utrwalania blednego("obowiązującego") kierunku myslenia i dalszego rozwoju sytuacji w Polsce.
Przeglądając prasę z całego tygodnia natrafiłem na szereg publicystycznych płycizn, ale jednej a artykułów chciałbym szczególnie polecić; jest to „Jutro bez atomu” Piotra Burasa w weekendowej Gazecie Wyborczej (niestety artykuł nie jest dostępny w wersji elektronicznej). Autor pisze: ”Rezygnując z energii atomowej, Niemcy rozpoczynają wielki społeczny eksperyment. Jak może wyglądać społeczeństwo, które w środku Europy nie korzysta nie tylko z atomu, lecz także z węgla, ropy i gazu? Po tej batalii kurz szybko nie opadnie”. Autor, cytując szefa Fraunhofer Institut – Jurgena Schmida pisze że „dzisiaj dysponujemy już technologiami na pozyskanie całej (100%) energii ze źródeł odnawialnych”. Ale poza technologicznymi zwraca uwagę przede wszystkim na uwarunkowania społeczne, pisze: „Zmiana w polityce, a może doraźna kalkulacja Merkel oraz emocjonalny zryw obywateli otwierają drogę w nieznane, po której przebyciu Niemcy będą zapewne innym państwem i innym społeczeństwem”. I dalej - cytując - jednego z ideologów zmiany paradygmatu - Clausa Leggewie z Instytutu Nauki o Kulturze w Essen) – „Kiedy w Polsce miliony zwolenników Solidarności protestowało przeciw komunizmowi, mało kto wiedział ”.
Zgadzam się także z tym (Piotr Buras to znawca społeczeństwa i kultury niemieckiej) ale nie podzielam wątpliwości związanych z ew. „doraźną kalkulacja Merkel” czy „emocjonalnym zrywem obywateli” (nie zaprzeczając że silniej niż inne nacje reagują na zagrożenia dla środowiska i zagrożenia totalitaryzmami dla których pożywką może być energetyka jądrowa).
Na początku 2007 roku (jeszcze przed polityczną akceptacją Pakietu klimatycznego UE w marcu 2007) spotkałem się z niemieckimi decydentami i politykami (z kilku ugrupowań partyjnych), którzy zaprezentowali mi wyniki opracowanego w instytucie DLR w 2006 r. i zaakceptowanego i wydanego przez niemieckie ministerstwo ds. środowiska i bezpieczeństwa reaktorów (BMU) tzw. „Lead study” dotyczącego prognozy energetycznej Niemiec do 2020 roku, z perspektywą do 2030/2050. Pełniejsza wersja tego studium jest opublikowana w wersji niemieckojęzycznej (była też weryfikowana i aktualizowana w 2008 roku). Z tego stadium dokładnie wynikalo, że w 2023 roku nie będzie ani jednej MWh energii elektrycznej z elektrowni jądrowych i że ten ubytek z nawiązką kompensują OZE. Są też staranie i precyzyjnie policzone koszty energii elektrycznej z paliw kopalnych i OZE, z konkluzją, że w 2025 roku OZE stają się tańsze niż energia elektryczna (to samo dotyczy ciepła) z paliw kopalnych. Są też policzone niezbędne nakłady inwestycyjne, rozważone wymogi w zakresie przesyłu i dystrybucji energii elektrycznej z OZE (głownie generowanej na północy Niemiec) i rozwoju sieci oraz konsekwencje w postaci tworzenia miejsc pracy w OZE w poszczególnych landach, niezbędne działania i ich skutki jeśli chodzi o efektywność energetyczną i emisje CO2. Dokument ten był uznanym już wówczas jako wiodący realistyczny i obowiązujący i w pełni respektujący (nawet przez rządzącą wtedy koalicję prawicową) propozycje „czerwono-zielonej” koalicji pod przewodnictwem Schroedera z 1998 roku o zamknięciu do 2022 roku elektrowni atomowych.
Niedawna decyzja Kanclerz Merkel, sprzed katastrofy w Fukushimie o wydłużeniu okresu użytkowania starych atomówek, była tylko ryzykowanym i jak się okazało chwilowym odejściem od uzgodnionej strategii, ale po Fukushimie, wszystko wróciło do normy. Nie ma tu żadnej „jazdy bez trzymanek”, nie ma tu nieracjonalnych emocji, jest tylko jeszcze silniejsze wsparcie społeczne i od tygodnia także powszechne wsparcie polityczne dla czegoś co już dawno było przemyślane i wpisane w niemiecką strategię. W świetle powyższych spostrzeżeń sądzę, że ten wielki plan przejścia od paliw kopalnych i energii jądrowej (nawet krotkotrwale wbrew polityce klimatycznej UE) do OZE Niemcom się uda. Decyzję można porówanać do ogloszenia dokladnie 50 lat temu programu Apollo, na ktorgo realizację potrzeba bylo Ameryce 9 lat, a ktory byl znacznie prostszym programem bowymagal silnego zaangażowania "tylko" klikudziesieciu kluczowych instytucji rządowych i firm. Tu chodzi o zaangażowanie i aktywne wlączenie calego spoleczenstwa, tysięcy firm i pozyskania do wspólpracy istotnego fragmentu globalnej gospodarki - "zielonej gospodarki". Ale chyba rzeczywiście tylko Niemcom taka zmiana paradygmatu może się udać, bez większego ryzyka kompromitacji samej idei zmiany, a konsekwencje tego będą wprost niewyobrażalne, w szczególności dla naszych obecnych krajowych włodarzy energetyki.
Oczywiście mieszkając w Polsce i znając z autopsji polskie realia, wiem jak skomplikowane jest to zadanie i jak wielki, wręcz cywilizacyjny jest to projekt. Bardzo podobny do niemieckiego scenariusz przejscia od węgla do OZE (z gazem ale bez energetyki jądrowej, jako etapu poredniego) nie spotkal sie z nawet najmniejszym politycznym zaintreresowaniem rządu. Do takiego projektu, poza dobrą wolą, otwartoscią i wyczuciem trendów są bowiem potrzebne i wiedza, i technologia, i sprawność organizacyjna, i konsekwencja, i odpowiedzialność oraz olbrzymi kapitał społeczny. Są to zasoby skromnie dzisiaj występujące w Polsce, w przeciwieństwie do odnawialnych zasobów energii, które są nawet większe u nas niż w Niemczech i na których możmy bazować. Polacy decydując się na energetykę jądrowa wtedy gdy drożeje i gdy kończy się jej epoka są bardziej „w gorącej wodzie kąpani” (choć nie widać tu ani typowej dla nas odwagi ani rozpalonej wyobraźni, ktora moglaby pokryć choć troche braki w wiedzy) niż Niemcy stawiający na taniejące i niesione globalną falą OZE, bo to jest właśnie racjonalne. Wyzwolane przez polityków lekceważenie i negatywne tylko emocje są demobiliujące, uniemożliwjaą twórcze skorzystanie z wielkiego projektu naszego sąsiada i dzialają ewidentnie na naszą niekorzysć. Emocje sa tu (zarowno w Niemczech jak i w Polsce) przydatne, ale jak są pozytywne. Przez zasciankowosć, anachronicznosć dzialan związanych z budowa elektrowni jądrowych i nierealnymi planami rowoju energetyki węglowej w dalszej persepktywie, przez zamknięcie na "nowe" i brak pozytywnych emocji tracimy mozliwosć glebszej wspólpracy i wspóluczestniczenia w jednym z najwększych projektow cywilizacyjnych naszych czasów, dziejącym sie tu (tuż za miedzą) i teraz.
niedziela, maja 29, 2011
Dlaczego nie tylko UE ale i administracja prezydetna Obamy nie rozumieją o co chodzi polskiemu rządowi w energetyce?
Jest taki stary dowcip, zaczynający pytaniem o zwolenników Stanów Zjednoczonych na świecie, z gotową odpowiedzią że - jest ich dwóch: Stany Zjednoczone i Polska, z tym że Polska jest większym. Dowcip swiadczy też o tym ze pomimo olbrzymich roznic dobrze się jako kraje rozumielismy. Po zakonczonej wczoraj wizycie prezydenta Obamy w Warszawie, pojawił się komentarz Zbigniewa Lewickiego dla "Spiegla": Naszemu rządowi brakuje pomysłu na to, jak rozwijać stosunki z USA (cytat za Gazetą Wyborczą). Odnosząc się tylko do wątków wizyty dotyczących współpracy gospodarczej, a w szczególności energetycznej (oczywiscie najbardziej o OZE - jako obszaru koniecznej wręcz wspolpracy miedzynarodowej- mi w tym wpisie chodzi), zaznaczę że wcale tak nie musiało być, jak zapewne rzeczywiście wyszło. Nie neguję potrzeby innych niz OZE obszarów współpracy w energetyce, ale chce wskazać na niewykorzystaną szansę, niepełne rozpoznanie proporcji, wlasnych mozliwosci i oczekiwan partnera. Dziwić może, że władze RP nie zauważyły, że od paru lat jest inny prezydent i inna polityka w zakresie energetyki w USA i trzeba z nim inaczej rozmawiać niż z poprzednikiem. Inaczej skonczyć się może narzekaniem, że "znowu nikt nas nie rozumie".
Blog odnawialny kilkakrotnie sygnalizował że jednak coś się w Ameryce od czasu Busha juniora jednak zmieniło, np. tu i tu i tu. Wydawało się, że zauważyła to Kancelaria Prezydenta RP, w które imieniu Minister Sokołowski z parę tygodni temu tak zarysował możliwy scenariusz przygotowywanej rozmowy prezentów Polski i USA: prezydenci rozmawiać będą o współpracy …. gospodarczej - głównie w kontekście wydobycia gazu łupkowego… Polska jest zainteresowana pozyskaniem jak najlepszych technologii i tym, aby gaz łupkowy rzeczywiście w sposób bezpieczny mógł być jak najszybciej wydobywany – powiedział prezydencki minister. Zaznaczył, że Amerykanie są także zaawansowani jeśli chodzi o tzw. odnawialne źródła energii. - Polityka UE zmierza do redukcji emisji C02, co za tym idzie będziemy musieli modernizować naszą gospodarkę, już to robimy, potrzebujemy nowoczesnych technologii”. Wiedząc że Polska zawsze szuka cudownych rozwiązań nie dziwiłem się gazem łupkowym ale „tzw. „odnawialne źródła energii” wskazywały że jest szansa na współpracę w obszarze na który Ameryka Obamy rzeczywiście postawiła.
Nadzieje te pokładałem też m.in. na jednej z lepszych merytorycznie i organizacyjnie konferencji energetycznych w br., zorganizowanym specjalnie przed wizytą Obamy przez Polską Izbę Energetyki i Ochrony Środowiska i United States Energy Association - Polsko-Amerykańskim Stole Energetycznym, - program można zobaczyć pod tym linkiem. Konferencja, będąca swego rodzju przygotowaniem do wizyty Obamy, skupiła się na tym co jest „na stole” rozmów biznesowych i politycznych w krajach rozwiniętych nt. energii i klimatu czyli energetyki odnawialne, efektywności energetycznej i tego co jest akcentowane w polskiej polityce czyli gazu łupkowego, czystego węgla z CCS i energetyki jądrowej. Proporcje zatem zostały zachowane i żadna z opcji nie została pominięta. Rząd amerykański był reprezentowany przez dwu wiceministrów odpowiadających za współpracę międzynarodową (czytaj ekspert technologii) w energetyce jądrową oraz odnawialnych źródeł energii, inne obszary energetyki były bezpośrednio reprezentowane przez szefów amerykańskich firm energetycznych.
Zrobiło na mnie wrażenie wystąpienie na sesji poświęconej OZE ministra Petera Pereza,z którym mialem przyjmnosc byc w tym samym panelu i który bezposrednio w obecnosci przedstaicieli rzadu RP, w interesujący i przekonujący sposob zaprezentował politykę administracji Baracka Obamy w zakresie zielonych technologii. Mówił m.in. że dla USA i dla wszystkich nowoczesnych gospodarek na świecie to niezwykle atrakcyjny biznes i miejsca pracy dla ludzi; „W najgorszych latach dla światowej gospodarki 2008/2009 (światowy kryzys) energetyka odnawialna jako w zasadzie jedyna branża zanotowała wzrost ok. 10%, a w 2010 roku obroty w tym sektorze gospodarki wyniosły 243 mld USD”. Podkreślił że rząd USA przeznaczył w ramach pakietu stabilizacyjnego 90 mld USA na rozwój OZE, w tym na RTD, wytwarzanie zielonej energii i na produkcję urządzeń dla OZE. Z tego ostatniego był w szczególności rad, bo sam przez wiele lat kierował koncernami wytwarzającymi urządzenia, (ostatnio był szefem najbardziej znanej na świecie wytwórni fortepianów Steinwaya). Wspominając o partnerstwie i współpracy z Polską i współpracy pomiędzy firmami uczciwie mówił, że zależy mu na eksporcie amerykańskich technologii OZE i na pomocy rządu USA w tym zakresie dla Polski (wiadomo że tylko w niektórych obszarach rząd może „pomóc”, na rynkach w pełni rozwiniętych firmy działają samodzielnie). Brzmiało to zachęcająco i wiarygodnie.
Niestety te oferty, zapowiedzi i deklaracje poszły w niwecz i ostatecznie Obama rozmawiał w Warszawie w zasadzie tylko o gazie łupkowym, a byl zaczepiany tylko o energetykę jądrową. W sprawie energetyki jądrowej, co nietrudno było przewidzieć, stwierdził on bez entuzjazmu że „Stany Zjednoczone są gotowe służyć konsultacjami dotyczącymi energii jądrowej, a jej eksploatacja musi się odbywać w sposób bezpieczny i przejrzysty”. Premier Tusk tylko jednostronnie próbował zachować w tej kwestii dobrą minę potwierdzając „pełną wolę strony polskiej do współpracy w sprawie energetyki jądrowej”, dodając „Amerykanie będą dla nas wyjątkowo cennymi partnerami jako kraj doświadczony i z dobrą wolą”...
W sprawie gazu łupkowego Obama poszedł trochę dalej, stwierdzając, że należy go (cytat za WNP) „wykorzystać, a złoża można zbadać i eksploatować w sposób bezpieczny dla środowiska” (ważna wydaje mi się ta druga część zdania Obamy). Pragmatyczni amerykanie nie poruszyli wspolpracy w zakresie CCS, a i Polska po niczym nie uzasadnionej euforii chyba powoli ten temat odpuszcza. Rozumiem, że efektywnsc energetyczna w USA to nie jest jeszcze modny temat, UE jest tu znacznie bardziej zaawansowana.
Ale dziwić powinno to, że przy polityce energetycznej administracji USA nie zaproponowaliśmy współpracy w energetyce odnawialnej, gdyż tu rzeczywiście moglibyśmy współpracując z Ameryką zaproponować też cos co jest jednczesnie w pełni zgodne i z racją stanu Ameryki i z polityką UE, a nie tylko deklaratywne na okolicznosć wizyty.
Co nam zatem zostało po naprawdę potencjalnie ważnej wizycie? Sięgnijmy do oficjalnych komunikatów. Prezydent Barack Obama i premier Donald Tusk podkreślili wagę współpracy obu krajów w dziedzinie bezpieczeństwa energetycznego. Chodzi o współpracę między rządami i firmami prywatnymi związaną z rozwojem niekonwencjonalnych źródeł energii, w tym szczególnie gazu łupkowego [mętene slowotwórstwo kwitnie; po "niskoemisyjnej" zamiast "niskoweglowej" gospodarce mamy "niekonwencjonalne" zasoby energii ktore traktowane sa niemalze jak "innowacyjne i odnawialne", a moze i "niewyczerpalne"? - przyp. aut.]. Wymiana doświadczeń i technologii będzie służyła tworzeniu sektora gazowego na zasadach zrównoważonych i przyjaznych dla środowiska. Donald Tusk nawiązał do kwestii Polsko-Amerykańskiego Funduszu Przedsiębiorczości ustanowionego dwadzieścia lat temu przez Kongres Amerykański. Fundusz ten, o wartości 200 milionów dolarów, powstał w celu wspomagania budowy gospodarki rynkowej w Polsce. Teraz, szef polskiego rządu zaproponował powołanie Polsko-Amerykańskiego Funduszu dla Innowacyjności (...). Zadaniem Funduszu byłoby wspieranie współpracy naukowej pomiędzy najlepszymi ośrodkami naukowymi w USA w Polsce. Jak dodaje Bartosz Węglarczyk : „...jesienią odbędzie się okrągły stół, w którym udział wezmą przedstawiciele ministerstw gospodarczych i agend rządowych z obu krajów. Do 1 października uczestnicy tego spotkania otrzymają raport na temat najpotrzebniejszych zmian prawnych i proceduralnych, jakich domagają się biznesmeni w obu krajach; w trakcie spotkania przedyskutowane będą możliwości ściślejszej współpracy obu krajów w sektorze energetycznym, w tym także o kolejnych inwestycjach amerykańskich w Polsce, przede wszystkim w wydobycie gazu łupkowego”.
Moim zdaniem chodzi właśnie o to aby „nie przede wszystkim” o gazie łupkowym, bo niewiele jeszcze na ten temat wiemy i potrzeba dużo badań geologicznych i analiz ekonomicznych i środowiskowych i sporo czasu aby w tej sprawie rozpocząć ew. sensowną współprace. Poza tym jak mówi Piotr Woźniak: „Wiadomo, że właścicielami technologii poszukiwań i wydobycia gazu łupkowego są amerykańskie prywatne firmy i nawet prezydent USA nie może ich zmusić do dzielenia się swoimi rozwiązaniami z kimkolwiek”.
Cały czas na jakikolwiek gest rządu RP czy inicjatywe międzynarodową czeka sektor energetyki odnawialnej który już dzisiaj może podjąć wspartą także rządowymi (też unijnymi) środkami współpracę, bo jest realnym, istniejącym i tu możemy współpracować bez ryzyka, wręcz na zasadzie non regret. Jest też sektorem rzeczywiscie innowacyjnym - tu nawiązuję do nazwy Funduszu jaki ma powstac (nie warto bowiem tworzyc takiego funduszu dla gazu lupkowego, bo tu problemy leżą gdzie indziej, ani nie czas na bilaterlany funusz badawczy w energetyce jądrowej jezeli nawet z unijnego ITER nie korzystamy, a np. naszych publikacji swiatowych nie dopatrzylem sie). Wlasnie w obszarze OZE moglibysmy też pozytywnie wykorzystać to co premier Tusk ogłosił jako rzekomą szansę dla nadchodzącej polskiej prezydencji w UE: „współpraca z USA [z kontekstu wypowiedzi wynika, że tylko gaz lupkowy ma premier na mysli, niestety] stanowić będzie dobrą okazją do wzmocnienia transatlantyckiego dialogu dotyczącego współpracy i energii”. Coś mi się nie wydaje bowiem, że jakakolwiek współpraca związana z gazem łupkowym polskiej prezydencji i w ogóle wzmocnieniu naszej obecności w UE będzie służyć, ale sprawę prezydencji zostawię na jeden z kolejnych wpisów.
Rację ma zatem cytowany na wstępie p. Lewicki mówiąc że rządowi brakuje pomysłu na to, jak rozwijać stosunki z USA. Dodam, że moim zdaniem naszemu rządowi brakuje nawet trochę więcej - brakuje pomysłu jak rozwijać politykę energetyczną i ekologiczną, a to właśnie powoduje coraz większe problemy we współpracy nie tylko z USA ale i z UE, choć zbliża nas np. do Białorusi. Tu nie chodzi już o Europę dwu predkosci czy rozne predkosci Polski i USA, ale o to, że Polska porusza sie w innym kierunku i na drodze spotyka tylko to co gospodarki rozwinite porzucają (czasami chcą jeszcze na tym parę dolarów zarobic) lub porzucily znacznie wczesniej. Jak sie nie otrząsniemy, niedlugo tylko prezydent Lukaszenka bedzie nas w stanie zrozumiec.
PS. Z Izby Gospodarczej Energetyki i Ochrony Srodowiska dostalem zdjęcia ze wzmiankowanego we wpisie Polsko -Amerykańskiego Stolu Energetycznego, który bedzie zgodnie z ustaleniami obu rządów kontynuowany. Zdjęcie z sesji OZE prowadzonej przez Pana Ministra Pereza (trzeci od lewej, przy okazji czytelnikom "odnawialnego" zwroce uwage na zdjęcie p. Mariusza Radziszewskiego- nowego Naczelnika Wydzialu OZE w MG -drugi od lewej), którego wystąpienie b. przypadlo mi do gustu i ktore na pamiątkę, za zgoda Izby, publikuję na "odnawialnym".
Blog odnawialny kilkakrotnie sygnalizował że jednak coś się w Ameryce od czasu Busha juniora jednak zmieniło, np. tu i tu i tu. Wydawało się, że zauważyła to Kancelaria Prezydenta RP, w które imieniu Minister Sokołowski z parę tygodni temu tak zarysował możliwy scenariusz przygotowywanej rozmowy prezentów Polski i USA: prezydenci rozmawiać będą o współpracy …. gospodarczej - głównie w kontekście wydobycia gazu łupkowego… Polska jest zainteresowana pozyskaniem jak najlepszych technologii i tym, aby gaz łupkowy rzeczywiście w sposób bezpieczny mógł być jak najszybciej wydobywany – powiedział prezydencki minister. Zaznaczył, że Amerykanie są także zaawansowani jeśli chodzi o tzw. odnawialne źródła energii. - Polityka UE zmierza do redukcji emisji C02, co za tym idzie będziemy musieli modernizować naszą gospodarkę, już to robimy, potrzebujemy nowoczesnych technologii”. Wiedząc że Polska zawsze szuka cudownych rozwiązań nie dziwiłem się gazem łupkowym ale „tzw. „odnawialne źródła energii” wskazywały że jest szansa na współpracę w obszarze na który Ameryka Obamy rzeczywiście postawiła.
Nadzieje te pokładałem też m.in. na jednej z lepszych merytorycznie i organizacyjnie konferencji energetycznych w br., zorganizowanym specjalnie przed wizytą Obamy przez Polską Izbę Energetyki i Ochrony Środowiska i United States Energy Association - Polsko-Amerykańskim Stole Energetycznym, - program można zobaczyć pod tym linkiem. Konferencja, będąca swego rodzju przygotowaniem do wizyty Obamy, skupiła się na tym co jest „na stole” rozmów biznesowych i politycznych w krajach rozwiniętych nt. energii i klimatu czyli energetyki odnawialne, efektywności energetycznej i tego co jest akcentowane w polskiej polityce czyli gazu łupkowego, czystego węgla z CCS i energetyki jądrowej. Proporcje zatem zostały zachowane i żadna z opcji nie została pominięta. Rząd amerykański był reprezentowany przez dwu wiceministrów odpowiadających za współpracę międzynarodową (czytaj ekspert technologii) w energetyce jądrową oraz odnawialnych źródeł energii, inne obszary energetyki były bezpośrednio reprezentowane przez szefów amerykańskich firm energetycznych.
Zrobiło na mnie wrażenie wystąpienie na sesji poświęconej OZE ministra Petera Pereza,z którym mialem przyjmnosc byc w tym samym panelu i który bezposrednio w obecnosci przedstaicieli rzadu RP, w interesujący i przekonujący sposob zaprezentował politykę administracji Baracka Obamy w zakresie zielonych technologii. Mówił m.in. że dla USA i dla wszystkich nowoczesnych gospodarek na świecie to niezwykle atrakcyjny biznes i miejsca pracy dla ludzi; „W najgorszych latach dla światowej gospodarki 2008/2009 (światowy kryzys) energetyka odnawialna jako w zasadzie jedyna branża zanotowała wzrost ok. 10%, a w 2010 roku obroty w tym sektorze gospodarki wyniosły 243 mld USD”. Podkreślił że rząd USA przeznaczył w ramach pakietu stabilizacyjnego 90 mld USA na rozwój OZE, w tym na RTD, wytwarzanie zielonej energii i na produkcję urządzeń dla OZE. Z tego ostatniego był w szczególności rad, bo sam przez wiele lat kierował koncernami wytwarzającymi urządzenia, (ostatnio był szefem najbardziej znanej na świecie wytwórni fortepianów Steinwaya). Wspominając o partnerstwie i współpracy z Polską i współpracy pomiędzy firmami uczciwie mówił, że zależy mu na eksporcie amerykańskich technologii OZE i na pomocy rządu USA w tym zakresie dla Polski (wiadomo że tylko w niektórych obszarach rząd może „pomóc”, na rynkach w pełni rozwiniętych firmy działają samodzielnie). Brzmiało to zachęcająco i wiarygodnie.
Niestety te oferty, zapowiedzi i deklaracje poszły w niwecz i ostatecznie Obama rozmawiał w Warszawie w zasadzie tylko o gazie łupkowym, a byl zaczepiany tylko o energetykę jądrową. W sprawie energetyki jądrowej, co nietrudno było przewidzieć, stwierdził on bez entuzjazmu że „Stany Zjednoczone są gotowe służyć konsultacjami dotyczącymi energii jądrowej, a jej eksploatacja musi się odbywać w sposób bezpieczny i przejrzysty”. Premier Tusk tylko jednostronnie próbował zachować w tej kwestii dobrą minę potwierdzając „pełną wolę strony polskiej do współpracy w sprawie energetyki jądrowej”, dodając „Amerykanie będą dla nas wyjątkowo cennymi partnerami jako kraj doświadczony i z dobrą wolą”...
W sprawie gazu łupkowego Obama poszedł trochę dalej, stwierdzając, że należy go (cytat za WNP) „wykorzystać, a złoża można zbadać i eksploatować w sposób bezpieczny dla środowiska” (ważna wydaje mi się ta druga część zdania Obamy). Pragmatyczni amerykanie nie poruszyli wspolpracy w zakresie CCS, a i Polska po niczym nie uzasadnionej euforii chyba powoli ten temat odpuszcza. Rozumiem, że efektywnsc energetyczna w USA to nie jest jeszcze modny temat, UE jest tu znacznie bardziej zaawansowana.
Ale dziwić powinno to, że przy polityce energetycznej administracji USA nie zaproponowaliśmy współpracy w energetyce odnawialnej, gdyż tu rzeczywiście moglibyśmy współpracując z Ameryką zaproponować też cos co jest jednczesnie w pełni zgodne i z racją stanu Ameryki i z polityką UE, a nie tylko deklaratywne na okolicznosć wizyty.
Co nam zatem zostało po naprawdę potencjalnie ważnej wizycie? Sięgnijmy do oficjalnych komunikatów. Prezydent Barack Obama i premier Donald Tusk podkreślili wagę współpracy obu krajów w dziedzinie bezpieczeństwa energetycznego. Chodzi o współpracę między rządami i firmami prywatnymi związaną z rozwojem niekonwencjonalnych źródeł energii, w tym szczególnie gazu łupkowego [mętene slowotwórstwo kwitnie; po "niskoemisyjnej" zamiast "niskoweglowej" gospodarce mamy "niekonwencjonalne" zasoby energii ktore traktowane sa niemalze jak "innowacyjne i odnawialne", a moze i "niewyczerpalne"? - przyp. aut.]. Wymiana doświadczeń i technologii będzie służyła tworzeniu sektora gazowego na zasadach zrównoważonych i przyjaznych dla środowiska. Donald Tusk nawiązał do kwestii Polsko-Amerykańskiego Funduszu Przedsiębiorczości ustanowionego dwadzieścia lat temu przez Kongres Amerykański. Fundusz ten, o wartości 200 milionów dolarów, powstał w celu wspomagania budowy gospodarki rynkowej w Polsce. Teraz, szef polskiego rządu zaproponował powołanie Polsko-Amerykańskiego Funduszu dla Innowacyjności (...). Zadaniem Funduszu byłoby wspieranie współpracy naukowej pomiędzy najlepszymi ośrodkami naukowymi w USA w Polsce. Jak dodaje Bartosz Węglarczyk : „...jesienią odbędzie się okrągły stół, w którym udział wezmą przedstawiciele ministerstw gospodarczych i agend rządowych z obu krajów. Do 1 października uczestnicy tego spotkania otrzymają raport na temat najpotrzebniejszych zmian prawnych i proceduralnych, jakich domagają się biznesmeni w obu krajach; w trakcie spotkania przedyskutowane będą możliwości ściślejszej współpracy obu krajów w sektorze energetycznym, w tym także o kolejnych inwestycjach amerykańskich w Polsce, przede wszystkim w wydobycie gazu łupkowego”.
Moim zdaniem chodzi właśnie o to aby „nie przede wszystkim” o gazie łupkowym, bo niewiele jeszcze na ten temat wiemy i potrzeba dużo badań geologicznych i analiz ekonomicznych i środowiskowych i sporo czasu aby w tej sprawie rozpocząć ew. sensowną współprace. Poza tym jak mówi Piotr Woźniak: „Wiadomo, że właścicielami technologii poszukiwań i wydobycia gazu łupkowego są amerykańskie prywatne firmy i nawet prezydent USA nie może ich zmusić do dzielenia się swoimi rozwiązaniami z kimkolwiek”.
Cały czas na jakikolwiek gest rządu RP czy inicjatywe międzynarodową czeka sektor energetyki odnawialnej który już dzisiaj może podjąć wspartą także rządowymi (też unijnymi) środkami współpracę, bo jest realnym, istniejącym i tu możemy współpracować bez ryzyka, wręcz na zasadzie non regret. Jest też sektorem rzeczywiscie innowacyjnym - tu nawiązuję do nazwy Funduszu jaki ma powstac (nie warto bowiem tworzyc takiego funduszu dla gazu lupkowego, bo tu problemy leżą gdzie indziej, ani nie czas na bilaterlany funusz badawczy w energetyce jądrowej jezeli nawet z unijnego ITER nie korzystamy, a np. naszych publikacji swiatowych nie dopatrzylem sie). Wlasnie w obszarze OZE moglibysmy też pozytywnie wykorzystać to co premier Tusk ogłosił jako rzekomą szansę dla nadchodzącej polskiej prezydencji w UE: „współpraca z USA [z kontekstu wypowiedzi wynika, że tylko gaz lupkowy ma premier na mysli, niestety] stanowić będzie dobrą okazją do wzmocnienia transatlantyckiego dialogu dotyczącego współpracy i energii”. Coś mi się nie wydaje bowiem, że jakakolwiek współpraca związana z gazem łupkowym polskiej prezydencji i w ogóle wzmocnieniu naszej obecności w UE będzie służyć, ale sprawę prezydencji zostawię na jeden z kolejnych wpisów.
Rację ma zatem cytowany na wstępie p. Lewicki mówiąc że rządowi brakuje pomysłu na to, jak rozwijać stosunki z USA. Dodam, że moim zdaniem naszemu rządowi brakuje nawet trochę więcej - brakuje pomysłu jak rozwijać politykę energetyczną i ekologiczną, a to właśnie powoduje coraz większe problemy we współpracy nie tylko z USA ale i z UE, choć zbliża nas np. do Białorusi. Tu nie chodzi już o Europę dwu predkosci czy rozne predkosci Polski i USA, ale o to, że Polska porusza sie w innym kierunku i na drodze spotyka tylko to co gospodarki rozwinite porzucają (czasami chcą jeszcze na tym parę dolarów zarobic) lub porzucily znacznie wczesniej. Jak sie nie otrząsniemy, niedlugo tylko prezydent Lukaszenka bedzie nas w stanie zrozumiec.
PS. Z Izby Gospodarczej Energetyki i Ochrony Srodowiska dostalem zdjęcia ze wzmiankowanego we wpisie Polsko -Amerykańskiego Stolu Energetycznego, który bedzie zgodnie z ustaleniami obu rządów kontynuowany. Zdjęcie z sesji OZE prowadzonej przez Pana Ministra Pereza (trzeci od lewej, przy okazji czytelnikom "odnawialnego" zwroce uwage na zdjęcie p. Mariusza Radziszewskiego- nowego Naczelnika Wydzialu OZE w MG -drugi od lewej), którego wystąpienie b. przypadlo mi do gustu i ktore na pamiątkę, za zgoda Izby, publikuję na "odnawialnym".
sobota, kwietnia 30, 2011
O polskiej hipokryzji czyli Krzysztofowi Żmijewskiemu do sztambucha
Z mojej perspektywy, z profesorem Krzysztofem Żmijewskim można mieć tyle samo przyjemności (linki też tu i tu) co i kłopotu. Taki już widocznie jego urok jest…
Tym razem po udzielonym ze swadą wywiadzie dla WNP pt „Hipokryzja UE w polityce energetycznej” mam z nim kłopot. Tym bardziej, że sporo zrobił dla zazielenienia energetyki, a za tym wszak świadomie oręduje blog odnawialny. Chodzi mi głównie o tytuł wywiadu za co prof. Żmijewski nie odpowiada, ale tytuł jednak z czegoś wynika…
Niektóre tezy wywiadu są i ciekawe i mi bliskie, nawet jeżeli wymagają komentarza jak np.: „Wszystkie wyliczenia dotyczące emisyjności w sposób milczący przyjmują, że emisyjność liczy się z perspektywy produkcji - kto produkuje ten emituje, kto nie produkuje to nie emituje [nie wszystkie, bo cele dla OZE na 2020 UE liczy się w bilansie ZUŻYCIA energii finalnej przyp. aut]. Poziom emisyjności można liczyć także z perspektywy konsumpcji - kto konsumuje ten inicjuje emisje, a kto nie konsumuje ten oszczędza... Ale UE, w szczególności jej wiodące państwa członkowskie, nie namawiają do ograniczenia konsumpcji. Nie przestajemy czegoś używać dlatego, że się zużyło, tylko dlatego, że nam się znudziło” [opłaty za emisje CO2 wpływają na koszty energii a to wpływa na ograniczenie konsumpcji energii, czy zbędnej konsumpcji, przyp. aut]. Podoba mi się też teza Krzysztofa o większej efektywności walki z efektem cieplarnianym i zwiększoną emisyjnością poprzez instrumenty podatkowe (powszechny podatek od emisji CO2) niż systemu ETS. Tu też drobny komentarz : skoro krytykujemy UE to dlaczego Polska nie poszła drogą Szwecji i dlaczego nie proponowała tego rozwiązania w UE? Czy podatek tak samo jak ETS nie pogorszyłby konkurencyjności naszej "umęczonej" polityką klimatyczną gospodarki, co jest leit motive całości wywiadu?
Ale są takie wątki realne czy nawet domyślne (o szerszą percepcję społeczną tu chodzi), które mi nie całkowicie nie odpowiadają, choć wzbudzają powszechny poklask, nie tylko wśród komentatorów WNP, ale i na innych forach i poważnych blogach, np. Adama Dudy.
Krzysztof Żmijewski wyciąga przeciw UE, Komisji Europejskiej (KE), a w szczególności Komisarz ds. Klimatu Pani Connie Hedegaard ciężkie oskarżenia (to zresztą ostatnio standard w krajowej publicystyce gospodarczej, por. poprzedni wpis), poczynając od „antypolskiego” Pakietu klimatycznego 3 x 20 %, a kończąc na nowej, jeszcze bardziej antypolskiej strategii klimatycznej (w zasadzie bez emisyjnej) UE do 2050 roku. W wywiadzie sporo argumentów/chwytów typowych dla, znacznie mniej niż prof. Żmijewski znających temat, denialistów klimatycznych i „zatroskanych patriotów” takich jak świadome niszczenie gospodarki, tworzenie bezrobocia itd. Krzysztof Żmijewski nie jest z pewnością denialistą (zresztą sam mówi „wierzę w zmiany klimatu”?); z jednej strony krytykuje KE za doktrynerstwo klimatyczne i działania na szkodę „lekko zapóźnionych” krajów takich jak Polska, a z drugiej strony za to, że UE nie wystarczająco dokręca śruby zwłaszcza tam gdzie chodzi o efektywność energetyczną, co jest zresztą ulubionym elementem koncepcji energetycznych propagowanych przez Profesora. Daje to mu podstawę do sformułowania zarzutu, że UE - omotana przez kraje „postindustrialne” - jest hipokrytką, a zapewne uczciwa do bólu i nie odpowiadająca za to, że tylko trochę smrodzi Polska (wszak Chiny bardziej!) – niewinną ofiarą hipokryzji UE i intryg lub obsesji Pani Hedegaard (w kontekście całego wywiadu prof. Żmijewskiego to prawdziwy czarny charakter, ale z wypowiedzi nie można wykluczyć że równię dobrze może to być efekt krótkowzroczności lub kobiecej naiwności?).
Antyunijne tezy z zakresy polityki energetycznej i klimatycznej (akurat w siódmą rocznicę ślubu z UE i skonsumowania przez Pannę Młodą ponad polowę z ok. setki miliardów Euro mocno „zielonego” posagu z lat 2004-2013) stawiane przez prof. Żmijewskiego niezwykle łatwo trafiają w dzisiejsze roszczenia energetyki korporacyjnej, związków zawodowych, a tym samym polityków szukających tamże posad (np. w zarządach Kampanii Węglowej, PSE i wielu radach nadzorczych), drogich pieniędzy na wybory i taniego poklasku (wszak jedno i drugie w kampanii wyborczej jest na cenę złota). Są to bowiem tezy nie tylko wygodne w użyciu ale tak wydawałoby się oczywiste, że już dalej nie warto myśleć (po co się przemęczać?). Wygodnie jest też krytykowanie UE za błędy w polityce efektywności energetycznej, bo dobrze jest się ująć za „biedą energetyczną” wywołaną polityką UE; wszak wszyscy z definicji są za mniejszymi rachunkami i ochroną biednych. Gorzej z dowodami, ale po co dowody jak wszyscy wiedzą? Powtarzanie przez wszystkich (tak jak w przypadku krytyki polityki klimatycznej, tu wszyscy też są jednomyślni), że np. „najtańsza energia jest energia niezużyta/niewyprodukowana” nie jest szkodliwym społecznie poglądem, ale zawsze warto byłoby choć zapytać tu o koszt i opłacalność publicznego wsparcia (nie osobistych inwestycji) i porównać zasadnością publicznego wsparcia np. OZE. Czyż ustawa o efektywności energetycznej nie niesie niemałych kosztów publicznych związane z białymi certyfikatami? Krzysztof Żmijewski, na przykładzie n.b. „drogich wiatraków” mówi: „...jeśli daje się dotacje, to ten produkt drożeje”, ale jak rozumiem prawo to nie obowiązuje wtedy gdy są dotacje do efektywności energetycznej oraz (wbrew polityce UE) do sektora wydobycia węgla czy energetyki jądrowej? Przykładów takiej właśnie „tytułowej” hipokryzji jest w naszej debacie znacznie więcej, ale cały ten wpis sprowadza się do mojej niezgody na oskarżania o hipokryzję UE jako całości i będącej bez skazy Polski jako jej ofiary (nie piszę o egoizmach narodowych i żonglowaniu przez kraje członkowskie UE przedziwnymi nieraz argumentami, bo nie o niuanse tu chodzi).
Prof. Zmijewski mówi: „Budynki pochłaniają ok. 40 proc. energii, a mogą być one źródłem 60 proc. oszczędności energii [jakbym sluchal Hedegaard:)]. UE nie zrobiła jednak nic, aby to zrobić [akurat robi wiele, znacznie więcej od Polski, nawet jak skutecznosc pozostawia sporo do zyczenia, przyp. aut.] Zamiast tego wprowadzono miękkie standardy i zobowiązania, których nikt nie kontroluje. Przyjęto cele 3x20 ale dwa z nich (ograniczenie emisji CO2 i wzrost wykorzystywania energii z OZE) są obowiązkowe a trzeci - czyli zmniejszenie zużycia energii - jest nie obowiązkowy. To pokazuje sposób myślenia KE i jej hipokryzję”.
Wszak dyrektywa 2006/32/WE w sprawie efektywności końcowego wykorzystania energii czekała w Polsce 5 lat ustawę o efektywności energetycznej. Czyja to wina? Pewnie UE? Czy Polska nie jest przypadkiem dużym członkiem UE i czy nie mogłaby zgłosić choć raz konstruktywnej propozycji aby zaostrzyć dyrektywę, wprowadzić skuteczne kary za jej niewdrożenie i jeszcze wzmocnić ją podatkiem węglowym? Czy UE nie wymaga pod groźbą kary traktowej aby dyrektywa 2009/28/WE, wymagająca wprowadzenia minimalnych udzialów OZE w budynkach, była wdrożona w Polsce do grudnia 2009 roku? Kto jest winny, że ustawy wdrażającej tę dyrektywę nie będzie do 2012 a może i 2013 roku? Czy promując dyrektywami i swoimi funduszami OZE i efektywność energetyczną, polityka UE nie pomaga takim także takim krajom jak Polska modernizować energetykę i całą gospodarkę? Czy mamy w Polsce w bilansach energetycznych za dużo węgla w energetyce czy za mało, czy chcemy mieć więcej czy mniej i czy hipokryzja UE polega na tym, że sama rozwija technologie niskowęglowe a Polskę „wpuszcza w kanał” aby dalej stawiała na węgiel? Moim zdaniem nie. UE wyraźnie mówi i z wyprzedzeniem zapowiada i wprowadza regulacje aby uciekać od nieefektwności, uciekać od wysokiej emisyjności (to niezwykle ryzykowne pozostawać pod tym względem daleko w tyle) od konserwowania dotychczasowej energetyki bo wtedy właśnie definitywnie w globalnej walce przegramy z Chinami, Indiami, Brazylią itd. W zielonej gospodarce też będzie trudno, ale szanse na konkurencyjność są znacznie większe.
Nie zgadzam się ani z tezą o hipokryzji UE, ani z tezą, że mamy wszystkimi dostępnymi środkami opóźniać proces transformacji energetyki (i tak tego nie zatrzymamy, a dla dobrego samopoczucia nie warto) gdyż świat pędzi i nie będzie czakał na marudera i malkontenta oraz kunktatora z Bożej Łaski. Prof Żmijewski mówi, że to przez politykę klimatyczną bedzie Europa dwu prędkosci, a nie przez to, że Polska nadmiernie zwalnia i sama do tego prowadzi, spychajac calą UE w obszar gdzie tylko wszyscy przegrac mozemy. Leszek Balcerowicz tłumacząc się kiedys z terapii szokowej sprzed 20 lat powiedział „po co pełzać, lepiej biec”. Wtedy było trudno ale teraz możemy spokojnie biec, o ile nie będziemy ignorować polityki UE, a tym badziej czynić z tego cnoty. Bez konsekwetnej realizacji polityki UE nie wiemy dokąd biec ani nawet gdzie dryfujemy (może nawet nie chodzi o dwie prędkosci, tylko calkiem rozne kierunki ruchu, co byloby jeszcze wiekszym zagrozeniem dla Polski). Chodzi też o to, aby krajowe firmy energetyczne miały tę nieprzyjemną pewność (uznaly "niewygodną prawdę"), że zmiany są nieodwracalne, nie są kontestowane przez rządzących, bo tylko wtedy autentycznie i szybko zmienią swoje postawy i się uratują. Właśnie to hipokryzja naszego rządu i polityków, wszystkich w zasadzie maści, w zakresie polityki klimatyczno-energetycznej UE doprowadzi wprost do bankructwa tych firm, bankructwa krajowej energetyki i spycha Polskę na margines. Szkoda, że w sposób mniej lub bardziej zamierzony, swoją retoryką Krzysztof Żmijewski wspiera to co trzeba zmieniać a nie konserwować
Tym razem po udzielonym ze swadą wywiadzie dla WNP pt „Hipokryzja UE w polityce energetycznej” mam z nim kłopot. Tym bardziej, że sporo zrobił dla zazielenienia energetyki, a za tym wszak świadomie oręduje blog odnawialny. Chodzi mi głównie o tytuł wywiadu za co prof. Żmijewski nie odpowiada, ale tytuł jednak z czegoś wynika…
Niektóre tezy wywiadu są i ciekawe i mi bliskie, nawet jeżeli wymagają komentarza jak np.: „Wszystkie wyliczenia dotyczące emisyjności w sposób milczący przyjmują, że emisyjność liczy się z perspektywy produkcji - kto produkuje ten emituje, kto nie produkuje to nie emituje [nie wszystkie, bo cele dla OZE na 2020 UE liczy się w bilansie ZUŻYCIA energii finalnej przyp. aut]. Poziom emisyjności można liczyć także z perspektywy konsumpcji - kto konsumuje ten inicjuje emisje, a kto nie konsumuje ten oszczędza... Ale UE, w szczególności jej wiodące państwa członkowskie, nie namawiają do ograniczenia konsumpcji. Nie przestajemy czegoś używać dlatego, że się zużyło, tylko dlatego, że nam się znudziło” [opłaty za emisje CO2 wpływają na koszty energii a to wpływa na ograniczenie konsumpcji energii, czy zbędnej konsumpcji, przyp. aut]. Podoba mi się też teza Krzysztofa o większej efektywności walki z efektem cieplarnianym i zwiększoną emisyjnością poprzez instrumenty podatkowe (powszechny podatek od emisji CO2) niż systemu ETS. Tu też drobny komentarz : skoro krytykujemy UE to dlaczego Polska nie poszła drogą Szwecji i dlaczego nie proponowała tego rozwiązania w UE? Czy podatek tak samo jak ETS nie pogorszyłby konkurencyjności naszej "umęczonej" polityką klimatyczną gospodarki, co jest leit motive całości wywiadu?
Ale są takie wątki realne czy nawet domyślne (o szerszą percepcję społeczną tu chodzi), które mi nie całkowicie nie odpowiadają, choć wzbudzają powszechny poklask, nie tylko wśród komentatorów WNP, ale i na innych forach i poważnych blogach, np. Adama Dudy.
Krzysztof Żmijewski wyciąga przeciw UE, Komisji Europejskiej (KE), a w szczególności Komisarz ds. Klimatu Pani Connie Hedegaard ciężkie oskarżenia (to zresztą ostatnio standard w krajowej publicystyce gospodarczej, por. poprzedni wpis), poczynając od „antypolskiego” Pakietu klimatycznego 3 x 20 %, a kończąc na nowej, jeszcze bardziej antypolskiej strategii klimatycznej (w zasadzie bez emisyjnej) UE do 2050 roku. W wywiadzie sporo argumentów/chwytów typowych dla, znacznie mniej niż prof. Żmijewski znających temat, denialistów klimatycznych i „zatroskanych patriotów” takich jak świadome niszczenie gospodarki, tworzenie bezrobocia itd. Krzysztof Żmijewski nie jest z pewnością denialistą (zresztą sam mówi „wierzę w zmiany klimatu”?); z jednej strony krytykuje KE za doktrynerstwo klimatyczne i działania na szkodę „lekko zapóźnionych” krajów takich jak Polska, a z drugiej strony za to, że UE nie wystarczająco dokręca śruby zwłaszcza tam gdzie chodzi o efektywność energetyczną, co jest zresztą ulubionym elementem koncepcji energetycznych propagowanych przez Profesora. Daje to mu podstawę do sformułowania zarzutu, że UE - omotana przez kraje „postindustrialne” - jest hipokrytką, a zapewne uczciwa do bólu i nie odpowiadająca za to, że tylko trochę smrodzi Polska (wszak Chiny bardziej!) – niewinną ofiarą hipokryzji UE i intryg lub obsesji Pani Hedegaard (w kontekście całego wywiadu prof. Żmijewskiego to prawdziwy czarny charakter, ale z wypowiedzi nie można wykluczyć że równię dobrze może to być efekt krótkowzroczności lub kobiecej naiwności?).
Antyunijne tezy z zakresy polityki energetycznej i klimatycznej (akurat w siódmą rocznicę ślubu z UE i skonsumowania przez Pannę Młodą ponad polowę z ok. setki miliardów Euro mocno „zielonego” posagu z lat 2004-2013) stawiane przez prof. Żmijewskiego niezwykle łatwo trafiają w dzisiejsze roszczenia energetyki korporacyjnej, związków zawodowych, a tym samym polityków szukających tamże posad (np. w zarządach Kampanii Węglowej, PSE i wielu radach nadzorczych), drogich pieniędzy na wybory i taniego poklasku (wszak jedno i drugie w kampanii wyborczej jest na cenę złota). Są to bowiem tezy nie tylko wygodne w użyciu ale tak wydawałoby się oczywiste, że już dalej nie warto myśleć (po co się przemęczać?). Wygodnie jest też krytykowanie UE za błędy w polityce efektywności energetycznej, bo dobrze jest się ująć za „biedą energetyczną” wywołaną polityką UE; wszak wszyscy z definicji są za mniejszymi rachunkami i ochroną biednych. Gorzej z dowodami, ale po co dowody jak wszyscy wiedzą? Powtarzanie przez wszystkich (tak jak w przypadku krytyki polityki klimatycznej, tu wszyscy też są jednomyślni), że np. „najtańsza energia jest energia niezużyta/niewyprodukowana” nie jest szkodliwym społecznie poglądem, ale zawsze warto byłoby choć zapytać tu o koszt i opłacalność publicznego wsparcia (nie osobistych inwestycji) i porównać zasadnością publicznego wsparcia np. OZE. Czyż ustawa o efektywności energetycznej nie niesie niemałych kosztów publicznych związane z białymi certyfikatami? Krzysztof Żmijewski, na przykładzie n.b. „drogich wiatraków” mówi: „...jeśli daje się dotacje, to ten produkt drożeje”, ale jak rozumiem prawo to nie obowiązuje wtedy gdy są dotacje do efektywności energetycznej oraz (wbrew polityce UE) do sektora wydobycia węgla czy energetyki jądrowej? Przykładów takiej właśnie „tytułowej” hipokryzji jest w naszej debacie znacznie więcej, ale cały ten wpis sprowadza się do mojej niezgody na oskarżania o hipokryzję UE jako całości i będącej bez skazy Polski jako jej ofiary (nie piszę o egoizmach narodowych i żonglowaniu przez kraje członkowskie UE przedziwnymi nieraz argumentami, bo nie o niuanse tu chodzi).
Prof. Zmijewski mówi: „Budynki pochłaniają ok. 40 proc. energii, a mogą być one źródłem 60 proc. oszczędności energii [jakbym sluchal Hedegaard:)]. UE nie zrobiła jednak nic, aby to zrobić [akurat robi wiele, znacznie więcej od Polski, nawet jak skutecznosc pozostawia sporo do zyczenia, przyp. aut.] Zamiast tego wprowadzono miękkie standardy i zobowiązania, których nikt nie kontroluje. Przyjęto cele 3x20 ale dwa z nich (ograniczenie emisji CO2 i wzrost wykorzystywania energii z OZE) są obowiązkowe a trzeci - czyli zmniejszenie zużycia energii - jest nie obowiązkowy. To pokazuje sposób myślenia KE i jej hipokryzję”.
Wszak dyrektywa 2006/32/WE w sprawie efektywności końcowego wykorzystania energii czekała w Polsce 5 lat ustawę o efektywności energetycznej. Czyja to wina? Pewnie UE? Czy Polska nie jest przypadkiem dużym członkiem UE i czy nie mogłaby zgłosić choć raz konstruktywnej propozycji aby zaostrzyć dyrektywę, wprowadzić skuteczne kary za jej niewdrożenie i jeszcze wzmocnić ją podatkiem węglowym? Czy UE nie wymaga pod groźbą kary traktowej aby dyrektywa 2009/28/WE, wymagająca wprowadzenia minimalnych udzialów OZE w budynkach, była wdrożona w Polsce do grudnia 2009 roku? Kto jest winny, że ustawy wdrażającej tę dyrektywę nie będzie do 2012 a może i 2013 roku? Czy promując dyrektywami i swoimi funduszami OZE i efektywność energetyczną, polityka UE nie pomaga takim także takim krajom jak Polska modernizować energetykę i całą gospodarkę? Czy mamy w Polsce w bilansach energetycznych za dużo węgla w energetyce czy za mało, czy chcemy mieć więcej czy mniej i czy hipokryzja UE polega na tym, że sama rozwija technologie niskowęglowe a Polskę „wpuszcza w kanał” aby dalej stawiała na węgiel? Moim zdaniem nie. UE wyraźnie mówi i z wyprzedzeniem zapowiada i wprowadza regulacje aby uciekać od nieefektwności, uciekać od wysokiej emisyjności (to niezwykle ryzykowne pozostawać pod tym względem daleko w tyle) od konserwowania dotychczasowej energetyki bo wtedy właśnie definitywnie w globalnej walce przegramy z Chinami, Indiami, Brazylią itd. W zielonej gospodarce też będzie trudno, ale szanse na konkurencyjność są znacznie większe.
Nie zgadzam się ani z tezą o hipokryzji UE, ani z tezą, że mamy wszystkimi dostępnymi środkami opóźniać proces transformacji energetyki (i tak tego nie zatrzymamy, a dla dobrego samopoczucia nie warto) gdyż świat pędzi i nie będzie czakał na marudera i malkontenta oraz kunktatora z Bożej Łaski. Prof Żmijewski mówi, że to przez politykę klimatyczną bedzie Europa dwu prędkosci, a nie przez to, że Polska nadmiernie zwalnia i sama do tego prowadzi, spychajac calą UE w obszar gdzie tylko wszyscy przegrac mozemy. Leszek Balcerowicz tłumacząc się kiedys z terapii szokowej sprzed 20 lat powiedział „po co pełzać, lepiej biec”. Wtedy było trudno ale teraz możemy spokojnie biec, o ile nie będziemy ignorować polityki UE, a tym badziej czynić z tego cnoty. Bez konsekwetnej realizacji polityki UE nie wiemy dokąd biec ani nawet gdzie dryfujemy (może nawet nie chodzi o dwie prędkosci, tylko calkiem rozne kierunki ruchu, co byloby jeszcze wiekszym zagrozeniem dla Polski). Chodzi też o to, aby krajowe firmy energetyczne miały tę nieprzyjemną pewność (uznaly "niewygodną prawdę"), że zmiany są nieodwracalne, nie są kontestowane przez rządzących, bo tylko wtedy autentycznie i szybko zmienią swoje postawy i się uratują. Właśnie to hipokryzja naszego rządu i polityków, wszystkich w zasadzie maści, w zakresie polityki klimatyczno-energetycznej UE doprowadzi wprost do bankructwa tych firm, bankructwa krajowej energetyki i spycha Polskę na margines. Szkoda, że w sposób mniej lub bardziej zamierzony, swoją retoryką Krzysztof Żmijewski wspiera to co trzeba zmieniać a nie konserwować