sobota, czerwca 04, 2011

O emocjach wokół decyzji Niemiec o całkowitej rezygnacji z energetyki jądrowej do 2022 roku i jej doniosłości

Decyzja z 30 maja niemieckiej prawicowo-liberalnej koalicji rządowej, uzgodniona z zielono-lewicową opozycją o całkowitej i jak się zdaje już definitywnej rezygnacji z energetyki jądrowej już od 2022 roku przedstawiana jest w Polsce jako efekt nieracjonalnych emocji po Fukushimie, w wyniku których „zieloni pchnęli (romantycznych i nieświadomych konsekwencji?) Niemców przeciw energii nuklearnej” (cytat za Europosłem PIS Konradem Szymańskim jest tylko przykładem setek takich komentarzy ze strony krajowej energetyki „zatroskanej” ostatnio konsumentami energii, polityków i krajowych decydentów). Na tle przedstawianej jako nad Wisłą nieracjonalną decyzji niemieckiego rządu, jako niezwykle pragmatyczne uznawane są wypowiedzi firm energetycznych, że to bardzo dobrze dla Polski (podobnie wypowiada się czeski CEZ) bo otwiera drogę do eksportu energii do Niemiec z obecnych elektrowni węglowych. A już za szczyt racjonalizmu w naszym zascianku uchodzi szeroko cytowane także w świecie oświadczenie Premiera Tuska dla WSJ o zbawiennych skutkach dej decyzji za naszą granica otwierającej wrota i renesans (polskiego) węgla na dłużej. Cytat za EurActive: "From Poland's point of view, this is a good thing," he said. It means coal-based power will be back on the agenda." Opatrzone zresztą stosownym komentarzem: "Polish Prime Minister Donald Tusk saw an opportunity for Poland's dirty coal plants". Komentarz to reakcja spwodowana raczej niepotrzeną, cynicznie brzmiącą wypowiedzią szefa naszego rządu, która chluby na swiecie nam niestey nie dodaje, a w Polsce wzmacnia i tak duży zamęt wokól energetyki.

Wygląda tak jakby polski Premier stoickim spokojem dawał nauczkę mającej zbyt gorącą głowę Kanclerz Merkel. Tylko pogratulować Premierowi dobrego i -działającej razem z nim "w poczuciu odpowiedzialności za kraj i konsumentów energii" - energetyce, dobrego samopoczucia. Nie sądzę, że poparte jest to jakąkolwiek analizą ale strachem lub brakiem wyczucia chwili i obraźni. Bo czyż nie może wywołać popłochu wśród krajowych energetyków niemieckie założenie, że jeżeli zostanie jakaś/jakies (jedna najlepsza, max 3 z obecnych 17) elektrownia jądrowa w Niemczech po 2020 roku to będzie ona ew. pracować jako tzw. "szczytowa", a nie będzie pracować w tzw. „podstawie” (termin z XX-wiecznej elektroenergetyki uzasadniający, że OZE niestabilne mogą być tylko marginesem). Jeszcze trudniej niż dotychczas wobec decyzji Niemiec uzasadnić dalszy rozwój polskiego programu jądrowego, skoro nawet gospodarcze strony gazet takich jak Financial Times co najwyżej stawiają tezę (cytat za DGP) , że „kraje ze słabszym sektorem OZE będą miały problem z porzuceniem energii nuklearnej…”, ale nikt nie pisze że „z jej rozwojem od podstaw”, bo tak na wiecie nikt poza Poslką nie mysli. Decyzja zapadła wbrew interesom niemieckich koncernów energetycznych i nie jest już tak, że co jest dobre dla korporacji energetycznych jest dobre dla kraju (widać procesy dostsosowawcze koncernów, np. Simens wczesniej oglosil wycofanie sie z biznesu jądrowego a stal sie globalnym liderem w morskich elektrownaich wiatrowych), my dalej pozwalany aby rząd byl prowadzony na pasku koncernow energetycznych.

Przypomnę, że chodzi o zamknięcie 17 elektrowni jądrowych dających w 2010 roku niemalże 24% energii elektrycznej (zaraz po Fukishimie 7 z nich zamknięto z dnia na dzien z powodow bezpieczenstwa) w wyniku czego udział energii z atomu w 2023 roku w Niemczech będzie wynosił zero i musi byc wyepelnona szybkim rozwojem OZE. Jestem przekonany, że podstawy tej donioslej decyzji są u nas zbyt pobieżnie analizowane. Jej konsekwencje, nie tylko dla Niemiec, ale dla świata i dla Polski (ale nie w takim duchu jak mówi o tym nasz premier), są zdecydowanie niedocenione, natomiast lekceważąca (chyba już wyborcza) retoryka takich jak ww. wypowiedzi jest szkodliwa dla utrwalania blednego("obowiązującego") kierunku myslenia i dalszego rozwoju sytuacji w Polsce.
Przeglądając prasę z całego tygodnia natrafiłem na szereg publicystycznych płycizn, ale jednej a artykułów chciałbym szczególnie polecić; jest to „Jutro bez atomu” Piotra Burasa w weekendowej Gazecie Wyborczej (niestety artykuł nie jest dostępny w wersji elektronicznej). Autor pisze: ”Rezygnując z energii atomowej, Niemcy rozpoczynają wielki społeczny eksperyment. Jak może wyglądać społeczeństwo, które w środku Europy nie korzysta nie tylko z atomu, lecz także z węgla, ropy i gazu? Po tej batalii kurz szybko nie opadnie”. Autor, cytując szefa Fraunhofer Institut – Jurgena Schmida pisze że „dzisiaj dysponujemy już technologiami na pozyskanie całej (100%) energii ze źródeł odnawialnych”. Ale poza technologicznymi zwraca uwagę przede wszystkim na uwarunkowania społeczne, pisze: „Zmiana w polityce, a może doraźna kalkulacja Merkel oraz emocjonalny zryw obywateli otwierają drogę w nieznane, po której przebyciu Niemcy będą zapewne innym państwem i innym społeczeństwem”. I dalej - cytując - jednego z ideologów zmiany paradygmatu - Clausa Leggewie z Instytutu Nauki o Kulturze w Essen) – „Kiedy w Polsce miliony zwolenników Solidarności protestowało przeciw komunizmowi, mało kto wiedział ”.
Zgadzam się także z tym (Piotr Buras to znawca społeczeństwa i kultury niemieckiej) ale nie podzielam wątpliwości związanych z ew. „doraźną kalkulacja Merkel” czy „emocjonalnym zrywem obywateli” (nie zaprzeczając że silniej niż inne nacje reagują na zagrożenia dla środowiska i zagrożenia totalitaryzmami dla których pożywką może być energetyka jądrowa).

Na początku 2007 roku (jeszcze przed polityczną akceptacją Pakietu klimatycznego UE w marcu 2007) spotkałem się z niemieckimi decydentami i politykami (z kilku ugrupowań partyjnych), którzy zaprezentowali mi wyniki opracowanego w instytucie DLR w 2006 r. i zaakceptowanego i wydanego przez niemieckie ministerstwo ds. środowiska i bezpieczeństwa reaktorów (BMU) tzw. „Lead study” dotyczącego prognozy energetycznej Niemiec do 2020 roku, z perspektywą do 2030/2050. Pełniejsza wersja tego studium jest opublikowana w wersji niemieckojęzycznej (była też weryfikowana i aktualizowana w 2008 roku). Z tego stadium dokładnie wynikalo, że w 2023 roku nie będzie ani jednej MWh energii elektrycznej z elektrowni jądrowych i że ten ubytek z nawiązką kompensują OZE. Są też staranie i precyzyjnie policzone koszty energii elektrycznej z paliw kopalnych i OZE, z konkluzją, że w 2025 roku OZE stają się tańsze niż energia elektryczna (to samo dotyczy ciepła) z paliw kopalnych. Są też policzone niezbędne nakłady inwestycyjne, rozważone wymogi w zakresie przesyłu i dystrybucji energii elektrycznej z OZE (głownie generowanej na północy Niemiec) i rozwoju sieci oraz konsekwencje w postaci tworzenia miejsc pracy w OZE w poszczególnych landach, niezbędne działania i ich skutki jeśli chodzi o efektywność energetyczną i emisje CO2. Dokument ten był uznanym już wówczas jako wiodący realistyczny i obowiązujący i w pełni respektujący (nawet przez rządzącą wtedy koalicję prawicową) propozycje „czerwono-zielonej” koalicji pod przewodnictwem Schroedera z 1998 roku o zamknięciu do 2022 roku elektrowni atomowych.

Niedawna decyzja Kanclerz Merkel, sprzed katastrofy w Fukushimie o wydłużeniu okresu użytkowania starych atomówek, była tylko ryzykowanym i jak się okazało chwilowym odejściem od uzgodnionej strategii, ale po Fukushimie, wszystko wróciło do normy. Nie ma tu żadnej „jazdy bez trzymanek”, nie ma tu nieracjonalnych emocji, jest tylko jeszcze silniejsze wsparcie społeczne i od tygodnia także powszechne wsparcie polityczne dla czegoś co już dawno było przemyślane i wpisane w niemiecką strategię. W świetle powyższych spostrzeżeń sądzę, że ten wielki plan przejścia od paliw kopalnych i energii jądrowej (nawet krotkotrwale wbrew polityce klimatycznej UE) do OZE Niemcom się uda. Decyzję można porówanać do ogloszenia dokladnie 50 lat temu programu Apollo, na ktorgo realizację potrzeba bylo Ameryce 9 lat, a ktory byl znacznie prostszym programem bowymagal silnego zaangażowania "tylko" klikudziesieciu kluczowych instytucji rządowych i firm. Tu chodzi o zaangażowanie i aktywne wlączenie calego spoleczenstwa, tysięcy firm i pozyskania do wspólpracy istotnego fragmentu globalnej gospodarki - "zielonej gospodarki". Ale chyba rzeczywiście tylko Niemcom taka zmiana paradygmatu może się udać, bez większego ryzyka kompromitacji samej idei zmiany, a konsekwencje tego będą wprost niewyobrażalne, w szczególności dla naszych obecnych krajowych włodarzy energetyki.

Oczywiście mieszkając w Polsce i znając z autopsji polskie realia, wiem jak skomplikowane jest to zadanie i jak wielki, wręcz cywilizacyjny jest to projekt. Bardzo podobny do niemieckiego scenariusz przejscia od węgla do OZE (z gazem ale bez energetyki jądrowej, jako etapu poredniego) nie spotkal sie z nawet najmniejszym politycznym zaintreresowaniem rządu. Do takiego projektu, poza dobrą wolą, otwartoscią i wyczuciem trendów są bowiem potrzebne i wiedza, i technologia, i sprawność organizacyjna, i konsekwencja, i odpowiedzialność oraz olbrzymi kapitał społeczny. Są to zasoby skromnie dzisiaj występujące w Polsce, w przeciwieństwie do odnawialnych zasobów energii, które są nawet większe u nas niż w Niemczech i na których możmy bazować. Polacy decydując się na energetykę jądrowa wtedy gdy drożeje i gdy kończy się jej epoka są bardziej „w gorącej wodzie kąpani” (choć nie widać tu ani typowej dla nas odwagi ani rozpalonej wyobraźni, ktora moglaby pokryć choć troche braki w wiedzy) niż Niemcy stawiający na taniejące i niesione globalną falą OZE, bo to jest właśnie racjonalne. Wyzwolane przez polityków lekceważenie i negatywne tylko emocje są demobiliujące, uniemożliwjaą twórcze skorzystanie z wielkiego projektu naszego sąsiada i dzialają ewidentnie na naszą niekorzysć. Emocje sa tu (zarowno w Niemczech jak i w Polsce) przydatne, ale jak są pozytywne. Przez zasciankowosć, anachronicznosć dzialan związanych z budowa elektrowni jądrowych i nierealnymi planami rowoju energetyki węglowej w dalszej persepktywie, przez zamknięcie na "nowe" i brak pozytywnych emocji tracimy mozliwosć glebszej wspólpracy i wspóluczestniczenia w jednym z najwększych projektow cywilizacyjnych naszych czasów, dziejącym sie tu (tuż za miedzą) i teraz.

3 komentarze:

  1. Witam Panie Grzegorzu,

    odnoszę wrażenie, że "wpadam tu do Pana" albo z prośbą o wytłumaczenie świata albo z nieśmiałą próbą kontrapunktu optymistycznego. Chyba się rodzi mi nowa, świecka tradycja. Zatem, ponieważ ostatnio był optymizm, dziś prośba.

    Włosi, Szwajcarzy i Niemcy odchodzą od atomu (niektórzy na świecie również ale tu interesuje mnie akurat kwestia naszego osiedla europejskiego). Jest to jakoś tam przemyślana mniej lub więcej decyzja, z którą się można zgadzać lub nie. Natomiast, że jest to dobre dla Polski, jest już chyba bezsprzeczne. I teraz pytanie: skoro w związku z tym zdrożeje prawo do emisji CO2, to czy jako kraj, który jest jeszcze na razie traktowany ulgowo pod tym względem, możemy tą sytuację przekuć na pieniądze, które wpadną do worka, który kiedyś, jak już sobie wyjaśnimy w narodzie, która ścieżka energetyczna jest najlepsza, będzie można na tą ścieżkę przeznaczyć, czy raczej ta sytuacja to tylko zysk molochów, który natychmiast przejedzą a za dwa lata będą lamentować w rytm "olaboga olaboga"?

    pozdrawiam
    Jakub

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Jakubie, decyzje Szwajcarów nie powodują nagłych skutków na rynku, a włoskiego programu jądrowego i tak rynek nie brał poważnie (nawet biorąc poprawkę na fantazję/romantyczną naturę Włochów ). Ale nie zauważyłem specjalnych, czy tym bardziej trwałych ruchów cen uprawnień do emisji CO2 na giełdach po tym jak Niemcy podęli decyzję o rezygnacji z atomu (drobne wahnięcia dało się zauważyć po Fukushimie). Może też dlatego, że plan pewnego zwiększenia udziału gazu jest tamże wpisany od dawna w niemiecką politykę energetyczną, a i sama decyzja z 31 maja (nb. o wyłączeniu tylko paru EJ, reszta przetrwa do końca okresu obowiązywania obecnego drugiego okresu ETS - do 2012 i trzeciego do 2020) nie jest zwykłą rezygnacja z atomu, ale rozwojem OZE – nieemitującego substytutu atomu (nazywane jest to w uproszczeniu "wiatr zamiast atomu"). Tak więc ew. wyłączenia EJ np. po stress testach wpłyną chwilowo na rynek energii elektrycznej ale nieznacznie lub wcale na ceny uprawnień CO2 (EUA).
    Dotychczasowe limity CO2 dla polskich firm nie zmuszały ich do zakupu uprawnień, raczej wszystkie koncerny mogły zarobić. Póki co jednak środki przejadają i nie inwestują (jeżeli pominiemy "papierowe inwestycje"). od 2013 sytuacja się powoli zacznie zmieniać, nawet jak niektóre derogacje do 2020 dla ew. nowobudowanych elektrowni uda się uzyskać. Ale wtedy część środków z aukcji wpłynie na specjalne konto rządu RP (wpadną "do worka"). Środki te teoretycznie powinny pójść na inwestycje w gospodarkę niemisyjną, w tym zwłaszcza OZE. Nie wiadomo jednak kto i na jakich zasadach będzie dysponentem tych środków

    OdpowiedzUsuń
  3. Hello Mr. Gregory, One Of The Best Post
    Unlimited web hosting

    OdpowiedzUsuń