sobota, grudnia 15, 2012

O braku woli wdrożenia dyrektywy 2009/28/WE o promocji odnawialnych źródeł energii i spychaniu na boczny tor prac nad ustawą o OZE

Minęło już dwa lata i tydzień od wymaganego prawem UE wdrożenia dyrektywą 2009/28/WE o promocji odnawialnych źródeł energii  (OZE).   Nic nie wskazuje na to, że po opracowaniu w Ministerstwie Gospodarki (MG) projektu ustawy o OZE, która ma wdrożyć dyrektywę i po skierowaniu projektu regulacji  na komitet Rady Ministrów  (RM), sprawy posuwają się  szybko do przodu,  ani nawet że idą w dobrym kierunku. Nie widać też woli politycznej aby  sytuację zmienić.

26-go listopada w Sejmie  miało miejsce wysłuchanie poselskie w sprawie wdrożenia dyrektywy o promocji OZE w Polsce. Znamienne było to, że spośród parlamentarzystów  na sali, za wyjątkiem posła Kalisza z SLD,  byli w zasadzie tylko członkowie Klubu Poselskiego Ruchu Palikota (RP). Mała zatem część parlamentarzystów jest  tematem zainteresowana i pewnie jeszcze mniejsza część jest tym autentycznie zatroskana.  Tematyka  i samo wydarzenie nie odbiły się większym echem  w mediach. Wsparcie dla szybkiego wdrożenia projektu ustawy o OZE nie było  też duże. Najbardziej jednoznacznie zostało wyartykułowane niezawodnie  przez prof. Macieja Nowickiego, Krajową Izbę Elektroniki i Telekomunikacji KIGEiT (warto aby środowiska OZE zwróciły większa uwagę na ten fakt) oraz Związek Pracodawców Forum Energetyki Odnawianej ZP FEO  (tu nie ma zaskoczenia).

Nie jest tajemnicą, że generalnie zgadzam się z wieloma elementami  aktualnej wersji projektu ustawy o OZE przygotowanej w Ministerstwie Gospodarki. Za najbardziej cenne uważam, to, że projekt  obniża koszy wsparcia OZE i jednoczenie wprowadza mikroźródła i energetykę prosumencką i próbuje skończyć z najwierniejszą korupcjogenną patologią w energetyce odnawialnej jaką jest współspalanie - rys. ponizej pokazuje że proponowany w regulacji system wsparcia jest zbilansowany i daje szanse na zrównoważony rozwój OZE.
Jestem świadom niedociągnięć, ale uważam, że  jako całość, jest to obecnie  najlepsza, kompleksowa (choć  za wąsko ujmuje kwestię zielonego ciepła) propozycja wdrożenia w Polsce  dyrektywy 2009/28/WE. Uważam też, że już dawno powinna być wyłączona z tzw. trójpaku energetycznego”, gdzie chodzi też o nowelizację Prawa energetycznego  i Prawa gazowego. Gdzie „pod dywanem” buldogi korporacyjne walczą o swoje interesy, nie oszczędzając przy tym obywatelsko pomyślanego projektu ustawy o OZE.   Prace nad ustawą o OZE zamiast przyspieszać – zwalniają. Obawiam się też, że obecny wzbierający na sile  lobbing bardziej wpływowych i bogatszych grup interesu (oddziaływających, poza świadomością i kontrolą społeczną -  metodą „korytarzową”  bezpośrednio na ministerstwa i posłów) bardziej popsuje niż poprawi projekt regulacji i bardziej go zablokuje niż popchnie do przodu. Za potwierdzeniem tej tezy posłużyć mogą stanowiska niektórych ministerstw zgłoszonych już na pierwszym etapie prac RM  nad projektem ustawy o OZE – na Komitecie ds. Europejskich RM.

Za wysoce niemerytorycznie, wręcz skandaliczne uważam uwagi do projektu ustawy zgłoszone przez Ministerstwo Skarbu Państwa  (MSP). MSP pisze cynicznie, że są to uwagi o charakterze „europejskim” , że bez współspalnia Polska nie osiąganie 15% udziału OZE jako krajowego celu dyrektywy 2009/28/WE, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie – utrzymani współspalania blokuje inwestycje w OZE i oddala nas każdego dnia od celu. Wszystkie z 47 instalacji elektorownianego złomu, które obecnie uprawiają współspalanie wyniszczające stare kotły i które w większości nie spełniają wymogów ekologicznych, wypadną w ciągu kilku lat z eksploatacji zostawiając dziurę, którą coraz trudniej  będzie zasypać (brak czasu i zmarnowane środki na wsparcie współspalania). 
 Wielkim rozczarowaniem jest stanowisko  Ministerstwa Finansów (MF), zwłaszcza, że od strony ekonomicznej projekt ustawy ma dobrą OSR, znacznie lepsza niż szereg propozycji zgłaszanych przez MF.  Zamiast zobaczyć w ustawie o OZE szanse na inwestycje prywatne, w tym obywateli- prosumentów  (wtedy gdy spadają publiczne i gdy grozi widmo kryzysu)  i zamiast stać za budową rynku  zielonej energii ( a nie niszczącego gospodarkę monopolu), MF jest przeciwne np. instalacji inteligentnych liczników (aby prosument miał wiedzę i mógł racjonalizować swoje działania a operator działać w sposób planowy) oraz opowiada się za wyeliminowaniem wsparcia mikroinstalacji zaproponowanych przez MG  systemem stałych taryf typu  FiT (choć bez tego skarb państwa będzie musiał dopłacać do odbiorców wrażliwych i spółki dystrybucyjne ponosić  nakłady na rozwój sieci pod większe źródła  i na balansowanie mocy). To właśnie bez mikroinstalacji OZE trudno wyobrazić sobie wdrożenie dyrektywy 2009/28/WE i sensowną modernizację i unowocześnienie sektora energetycznego. MF powinno na tym zależeć, tak samo jak MPiPS na miejscach pracy a MG na zielonej gospodarce i eksporcie.  Stanowiska MSP i MF, nie tylko że są nieracjonalne i motywowane bieżącymi interesami korporacji. Odbiegają zdecydowanie od  oczekiwań społecznych  w sprawach związanych z rozwojem energetyki. W swojej większości Polacy  świadomie lub choćby intuicyjnie popierają bowiem OZE – tego dowodzą wszelkie badania opinii publicznej, a rząd działa tak jakby nie baczył ani na interes społeczny ani racjonalizm gospodarczy, a niezrozumiałą obstrukcją wobec projektu ustawy o OZE i niefrasobliwością wobec dyrektywy 2009/28/WE tworzy olbrzymi problem dla swojego następcy.

Niestety Sejm RP nie mobilizuje rządu do racjonalnego, zdecydowanego i szybkiego działania. Wprowadza jeszcze większe zmieszanie i niejednoznaczność. Grupa posłów koalicji zgłosiła projekt tzw. „małego trójpaku” , który ma „technicznie”  wdrożyć dyrektywy „ gazową” i elektryczną” i właśnie przy okazji tę o promocji OZE.  „Techniczne” wdrożenie dyrektywy 2009/28/WE o promocji OZE oznacza wdrożenie formalne (bez systemu wsparcia)  poprzez nowelizację Prawa energetycznego (Pe). W uzasadnieniu do swojej inicjatywy wnioskodawcy piszą: Komisja Europejska (KE)wszczęła wobec Rzeczypospolitej Polskiej dwa postępowania formalne w sprawie braku [wdrożenia] Dyrektywy 2009/72/WE [„elektrycznej”] oraz Dyrektywy 2009/73/WE [„gazowej”], (…) w związku z powyższym wydaje się zasadne szybkie procedowanie nad projektem ustawy [nowelizacji Pe] w celu uniknięcia negatywnych konsekwencji finansowych. Stwierdzenie to jest prawdziwe i opóźnienie naganne, ale nie ma jeszcze postępowania wobec braku wdrożenia dyrektywy 2009/28/WE, a skala negatywnych konsekwencji ze strony UE jest nieporównywalnie mniejsza niż  konsekwencje jakie  spowoduje pozostawienie w Pe niezmienionego systemu wsparcia OZE (o czym dalej).  KE zaproponowała (domagać się może w Europejskim Trybunale Stanu ETS) kary w wysokości 88 919 EUR (364 tys. zł] dziennie licząc dopiero od ogłoszenia wyroku przez ETS w przypadku dyrektywy gazowej i 84500 EUR/dzień (346 tys. zł/dzień) w przypadku dyrektywy elektrycznej. Tymczasem system nadmiarowego i zbędnego, a nawet szkodliwego dla bilansu handlowego (import biomasy) i środowiska (podwyższona emisyjność jednostkowa) wsparcia dla współspalania już obecnie kosztuje ponad 1,5 mld zł rocznie (4 110 tys. zł/dzień), czyli o co najmniej rząd wielkości więcej niż hipotetyczna, wyznaczona w stosunku do ww. dyrektyw  kara ze ew. niewdrożenie dyrektywy dot. OZE.  Ilustruje to poniższa tabela. Samo współspalanie kosztuje nas (więcej na stronie IEO  oraz na blogu odnawialnym ) ponad 4 mln zł dziennie, tj. 10-krotnie więcej niż jakakolwiek kara ze strony UE za niewdrożenie jakiekolwiek dyrektywy energetycznej.

Powyższy rachunek nie obejmuje niczym nie uzasadnionych kosztów wsparcia zamortyzowanych dużych elektrowni wodnych (roczny koszt tego wsparcia  jest rzędu  0,5 mld zł). Inicjatywa jest z pewnością na rękę koncernom energetycznym, bo odwraca uwagę od procedowania ustawy o OZE, a w sytuacji gdy „mały trójpak” zostałby uchwalony, nie będzie już argumentu „europejskiego” aby uchwalić ustawę o OZE, która racjonalizuje koszty wsparcia. Uchwalenie  małego trójpaku spowoduje, że pojawi się wiele „polskich” argumentów aby zaniechać prace nad ustawą o OZE. Trafi do kosza, a system wsparcia nie ulegnie zmianie (obciążając coraz bardziej konsumentów, bez szans na spadek kosztów w przyszłości), eliminując z rynku resztę niezależnych producentów energii i blokując skutecznie rozwój energetyki prosumenckiej.  Okazuje się że za takim bardzo prawdopodobnym rozwojem sytuacji  głosowało wczoraj  259 posłów odrzucając wniosek Ruchu Palikota o odrzucenie „małego trójpaku” i skierowując go do dalszych prac sejmowych
Czy w kryzysie, wtedy gdy coraz większa rzesza konsumentów energii staje się „odbiorcami wrażliwymi”  wymagającymi dopłat i taryf socjalnych takie zachowanie Rządu i Sejmu można uznać za racjonalne gospodarczo i społecznie pożądane?  Czy wprowadzenie niemożliwego do oceny ryzyka na rynku OZE i bałaganu legislacyjnego który wymiata kapitał z krajowej zielonej energetyki może być dobrą odpowiedzią na spadek inwestycji i kryzys?   Czy rosnące bezrobocie, zwłaszcza w województwach nieuprzemysłowionych o największych odnawialnych zasobach OZE ,ma być wrzucone w koszty wsparcia socjalnego, które rozsadza budżet państwa?  Czy w końcu polskim problemom na polu narastających kosztów w energetyce i braku impulsów do zmiany winna jest UE i dyrektywa o OZE czy sami sobie  wbrew UE  gotujmy gorszy los?
Trudno znaleźć racjonalne wytłumaczenie zarówno działań (tych destrukcyjnych, blokujących  i kontr-produktywnych)  jak i bierności w sprawach prorozwojowych i obywatelskich. Trudno usprawiedliwić utrzymywanie zabójczego dla krajowej energetyki status quo.  Czy obywatele i tak potrzebne firmy zielonej gospodarki mają  być manipulowani i karani przez własne państwo i jego przedstawicieli reprezentujących destrukcyjny sojusz administracji i korporacji?

sobota, października 13, 2012

II expose Premiera: wielkie inwestycje typu socjalistycznego w XIX wieczny model energetyki za unijne pieniądze?

Opublikowanie projektu ustawy o OZE wraz z tzw. ustawą wprowadzającą do całego trójpaku ustaw energetycznych zbiegło się czasowo z prezentacją wizji rozwoju energetyki (i szerzej gospodarki) zaprezentowanej w II expose Premiera. I … zazgrzytało, zwłaszcza że mówił o przyszlości gospodarki, miejscach pracy i UE.

Nie tylko dlatego że o ustawie o OZE (wykorzystanie olbrzymich krajowych niewyczerpalnych  zasobów energii)  premier nie wspominał a np. o projekcie ustawy o gazie łupkowym (wiadomo że albo jest albo go nie ma) owszem.
Nie był łaskaw podkreślić, że (zgodnie z OSR projektu ustawy o OZE) utworzy ona 80 tys. nowych miejsc pracy (głownie w MŚP, czyli w całym kraju) , ale łatwo ogólnikowo stwierdził wielkie przedsięwzięcia energetyczne angażujące pracę tysięcy i dziesiątek tysięcy ludzi i że jego program zainwestowania  60 mld zł w energetykę węglową i w gaz łupkowy za pośrednictwem państwowych spółek energetycznych  będzie także przekładał się na konkretne miejsca pracy już od roku 2013.  Mało to konkretne i mało wiarygodne, tym bardziej że zatrudnienie w energetyce węglowej spadnie  a w sektorze gazowym  będzie, po etapie wiercenia kolejnych odwiertów, bardzo trudno o trwałe miejsca pracy (wszystkie wyliczenia w tym obszarze są obecnie zwyczajnie naciągane i podszyte politycznym chciejstwem).


Warto się przyjrzeć w jakie to przyszłościowe (tak Premier wprost mówi o  łupkach)  obszary gospodarki, a w szczególności energetyki i rząd chce inwestować .  Chodzi tu m.in. o: budowę bloków energetycznych (głownie PGE, Tauron i Enea)  w Turowie, w Opolu, w Puławach, w Blachowni, w Stalowej Woli, w Jaworznie, w Kozienicach, we Włocławku, kontynuację  budowy terminalu gazowego, gazociągów, magazynów na gaz i obowiązkowych wręcz inwestycji spółek skarbu państw a (PGNiG, Orlenu, Lotosu,  KGHM) w łupki.  Premier i wtórujący mu dwaj ministrowie   (skarbu i finansów; znamienny to tandem) twierdzą, że inwestycje w energetykę, łupki (też drogi i kolej) oraz program BGK "Inwestycje Polski" (spółka ma być zasilona środkami skarbu państwa, głównie udziałami w spółkach energetycznych i surowcowych)  pochłoną 228 mld zł, z tego sama energetyka  ma pochłonąć 60 mld zł.  Większość  osób choć trochę zaznajomionych z tematem raczej nie będzie miała wątpliwości z odpowiedzią na pytanie czy chcemy inwestować w nowoczesną, czy tym bardziej zieloną energetykę.  Skala i przedmiot przedsięwzięć realizowanych prawie dosłownie przez rząd (za pomocą  spółek skarbu państwa w trybie nakazowo-rozdzielczym) przypomina wielkie budowy socjalizmu i z pewnością parę firm (zarządów, rad nadzorczych itp.) marzy aby znowu na takie budowy się załapać. Oderwany od realiów rynkowych oraz jakiekolwiek głębszej logiki rozwojowej pomysł na wydatkowanie (w różnej formie; udziałów, poręczeń itp. ) skromnych w sumie środków publicznych na najdroższą energetykę węglową która nie ma przyszłości oraz (póki co) marzenia z krainy łupków to tylko część problemu. Źródła finansowania to drugi problem.

Premier i szef  resortu finansów  potwierdzają zapowiedź z pierwszego expose, że w latach 2014-2020 Polska spodziewa się otrzymać na inwestycje 300 mld zł z Unii Europejskiej. Jako źródła finansowania projektów inwestycyjnych premier i minister finansów  wskazują: budżet państwa - 15 proc., przedsiębiorstwa prywatne i państwowe - 13 proc., instytucje finansowe - 16 proc., środki z UE - 39 proc. (plus współfinansowanie  - 17 proc.).  Oznacza to, że rząd chce na nienowoczesną, drogą i z pewnością nie zieloną energetykę oraz wydać prawie  …90 mld  (228 x 0,39) zł  z budżetu UE.  I tu chyba wyliczenia ministra finansów zaczynają już nawet arytmetycznie odbiegać od realiów.
Struktura budżetu całej polityki spójności UE na lata  2014-2020 (wg założeń Komisji Europejskiej 336 mld euro) przedstawia się bowiem tak:
  1. Regiony celu konwergencji – 162,6 mld euro
  2. Regiony przejściowe – 39 mld euro
  3. Regiony celu konkurencyjności – 53,1 mld euro
  4. Współpraca terytorialna – 11,7 mld euro
  5. Fundusz Spójności – 68,7 mld euro
  6.  Regiony ultraperyferyjne i o niskiej gęstości zaludnienia – 0,9 mld euro
z czego wszystkie pozycje (w najmniejszym stopniu poz. 5, co nie znaczy że na elektrownie węglowe) są to tzw. inwestycje zielonej, innowacyjnej gospodarki  i tylko takie będą finansowane. W szczególności jest tu konieczność wydatkowani określonych kwot na energetykę odnawialna i efektywność energetyczną (tzw. warunkowość pozyskania środków, która wymaga  m.in. wdrożenia dyrektywy o OZE i uchwalenia ustawy o OZE). Jakim sposobem czy cudem rząd chce wyciągnąć te środki na inwestycje infrastrukturalne typu realnego socjalizmu Premier nie powiedział. Wszak proponuje działania będące w sprzeczności z fundamentalną zasadą polityki spójności UE, bo chce wesprzeć kilka firm i kilka miast, które i tak są bogate i dalej brnie w wielkie inwestycje infrastrukturalne, za którymi nie ma rynku i szerszych korzyści. Ta koncepcja lepiej lub gorzej zadziałała w okresie 2007-2013, ale teraz jest inaczej. Wydaje się oczywistym,  że rząd ma plan aby dofinansować państwowe i nieinnowacyjne molochy z funduszy UE, gdyż walczył w tym roku w Brukseli aby zmienić  propozycje Komisji Europejskiej (KE) z czerwca ub. roku  aby ich beneficjentami mogły się stać duże przedsiębiorstwa (KE proponowała, aby były to tylko MŚP). Ale celów zasadniczych perspektyw 2014-2020 i "zieloności" i innowacyjności budżetu UE nie zmieni, bo to już jest przesądzone. Nie może być bowiem zgody na transfer środków UE do realizujących de facto antyunijną politykę spółek skarbu państwa. Rząd zapowiada utworzenie ogromnej  spółki do której mają być przekazane udziały skarbu państwa , co z kolei ma stanowić zabezpieczenie dla kredytów finansujących państwowe programy dla tychże spółek na „brudne” inwestycje. Karkołomne to i podszyte zabiegiem księgowy (wirtualne środki publiczne i unijne i krajowe) ale myślenie  typu „rząd się wyżywi” oraz "w tabelkach będzie się zgadzać" musiało prawdopodobnie lec u podstaw analiz wykonanych na potrzeby exposé.  Na osłodę bardziej w zgodzie z polityka UE,  premier i minister finansów przedstawili propozycję przeznaczenia 60 mld zł na linię kredytową BGK dla MSP (ale chodzi tu raczej o  kredyty obrotowe a nie inwestycje, czy w szczególności zielone inwestycje), ale wygląda na to, że to już nie są "inwestycje polskie". Polskie są ponoć tylko  inwestycje "państwa polskiego" (nb. Mariusz Szczygieł pisze, że w całej UE na granicach widać napisy typu: Czechy, Niemcy, Francja, a u wrót Polski widać tablice "Państwo Polskie"). Ale czy my, w przeciwieństwie np. do Niemców, mamy za mało węgla, centralizacji  i  monopolu w energetyce, czy mamy za dużo zielonej energii, czy w gospodarce sektor prywatny a w szczególności  MŚP (zwłaszcza małe przedsiębiorstwa) i obywatele mają wystarczająco silną pozycję aby rząd dalej wspierał państwowe molochy?

Plany te sprawiają przygnebiające wrażenie. Widziałem  różne pakiety stymulujące na czas kryzysu (tu rozumiem  Premiera, że próbuje działać), ale tak konserwatywny (sprawiający wrażenie chęci nacjonalizacji gospodarki), zamknięty  na postęp oraz de facto  cofający kraj w rozwoju  widzę po raz pierwszy.  Chyba najcelniej skomentował expose red. Witold Gadomski z Gazety Wyborczej (dodam, bynajmniej nie zwolennik zielonej gospodarki). Napisał tak: pomysł (inwestycje spółek skarbu państwa) jest niebezpieczny z kilku powodów;  (...) stworzony zostanie kolejny moloch, zarządzany według politycznego klucza. Tego rodzaju państwowe molochy na całym świecie są mniej efektywne niż prywatne spółki. Potrafią wydawać pieniądze, ale nie potrafią ich zarabiać. Państwowy moloch będzie konkurował z kapitałem prywatnym, w tym zagranicznym, korzystając ze wsparcia państwa i państwowych regulacji. Prywatni przedsiębiorcy wobec nieuczciwej konkurencji i po prostu wycofają się z obszarów, zajmowanych przez państwo - w tym z energetyki.

Premier nie  wspomniał o tym, jak przyciągać kapitał zagraniczny czy prywatny, jak pobudzać inwestycje prywatnych firm i obywateli , w tym np. w OZE i energetykę prosumecką. Wszak inwestycje w sektor OZE do 2020 roku to niemalże 90 mld zł. Wg Premiera będzie lepiej jak w stare i wątpliwe technologie inwestować będzie państwowy moloch, a zadania dla niego wyznaczą odpowiedni ministrowie. Pomysły gospodarcze w gruncie rzeczy niewiele różnią się od pomysłów PIS. Obie partie mówią dzisiaj jednym głosem  - więcej państwa, jak kąśliwie zauważa też Gadomski.  Źle to wróży dla gospodarki, w szczególności tej zielonej, zła to wiadomość dla energetyki odnawialnej i innowacyjnej gospodarki.  

W sensie gospodarczym premier nie wykorzystał expose jako okazji do zmobilizowania ludzi; powiedział, że za nich  rząd (i partia) sprawę załatwi (za domniemane unijne pieniądze), a krąg jego doradców zamyka się coraz bardziej do interesariuszy firm państwowych (typowy atrybut partii władzy).  Drugie w tej kadencji expose premiera Tuska jest dla OZE jeszcze mniej budujące niż pierwsze – por. wpis na odnawialnym  i zarówno u Tuska jak i Kaczyńskiego nie ma już nawet śladu z toflerowskiej trzeciej fali  . Wracamy do drugiej fali, czyli epoki węgla i stali.  Choć  od tego właśnie zaczęły się ponad  60 lat temu i UE i realny socjalizm w Polsce i można  te wydarzenia celebrować, to  jednak Premier chyba odrobinę przesadził . "Na szczęście" wyliczenia ministra finansów sprawiają wrażenie mało wiarygodnych jeśli chodzi o pozyskanie finansowania z UE. Jest nadzieja na to, że z ew. kryzysu będziemy wychodzić  uruchamiając olbrzymie rezerwy przedsiębiorczości  tkwiące w ludziach i prywatnych firmach i ze wsparciem środków UE (tu, już zgodnie z ich przeznaczeniem) zaczniemy w końcu budować nowoczesną, zieloną gospodarkę, a nie pompować ostatni grosz i robić dobrze kilku molochom i rzeszy dobrze opłacanych (vide ministerstwo skarbu) urzędników państwowych i ich rodzin.

poniedziałek, sierpnia 13, 2012

Filozoficznie o konieczności magazynowania energii z OZE

Dyskusja wokół drugiego, oficjalnego projektu ustawy o OZE toczy się wokół interesów branżowych których synonimem są wysokości współczynników korekcyjnych, wysokości taryf na energie z mikroinstalacji, konieczności indeksowania inflacją w nieskończoność opłat zastępczych i ceny energii z jednoczesną możliwością sprzedaży jej po wyższej cenie na rynku. Wersja 2.0 projektu nie jest już krytykowana całościowo. Krytykowane są tylko jej elementy, ale w ramach systemu jaki sam projekt stworzył.

Prawie nikt już nie mówi o tym czego w projekcie ustawy nie ma. Wyjątkiem jest Prezes URE Marek Woszczyk który w wywiadzie dla WNP mówi, że brak w systemie wsparcia technologii magazynowania energii elektrycznej. Twierdzi : „skoro wsparciu podlegać mają takie technologie, które nie gwarantują przewidywalnej generacji energii, to również wskazane byłoby przekazanie inwestorom czytelnego sygnału, że na rynku jest miejsce dla swego rodzaju stabilizatorów generacji nieprzewidywalnej, głównie wiatrowej i solarnej”. I dodaje: „ Cieszę się z przepisów dotyczących wsparcia dla mikro i małych źródeł wytwórczych oraz przewidywanych dla nich ułatwień takich jak brak opłaty przyłączeniowej czy możliwość rozpoczęcia działania bez konieczności uzyskiwania koncesji. Tego typu rozwiązania są zgodne z jednym z filarów strategicznych regulacji, którą zamierzam prowadzić, a mam tu na myśli promowanie rozwoju energetyki rozproszonej w środowisku sieci inteligentnych”. Wszak inteligencja sieci polega właśnie na dostosowaniu podaży i popytu , a tego nie da zrobić bez jakiejś formy magazynowania i bilansowania w czasie.

Warto zauważyć, że znacznie gorsza pierwsza wersja projektu ustawy o OZE (z grudnia ub. roku) w kwestii aktywnego podejścia do problemów magazynowania i bilansowania, przynajmniej teoretycznie (w praktyce proponowane rozwiązania by nie działały) była bardziej przewidująca. Co prawda tylko w odniesieniu do mikroinstalacji, którym dawała priorytet o ile minimum 70% energii wyprodukowanej byłoby zużywane na potrzeby producenta –prosumenta. Przy dużej liczbie mikróźródeł ta zasada mogłaby odciążyć sieć i koszty jej rozbudowy (też niestety ograniczyć szybki wzrost zielonej mocy). Jeżeli chodzi o „duże” źródła OZE to przyzwyczaiły się do przerzucania kosztów bilansowania na „system energetyczny”, czyli na konsumentów energii i udają, że problemu niema. Pamiętam dyskusję sprzed 10 lat, gdy wraz z obowiązkiem odbioru energii z OZE i ideą wprowadzenia zielonych certyfikatów (później niepotrzebnie nazwanych świadectwami pochodzenia, z czego wyszedł nieszczęśliwy skrót - ŚP) powstała możliwość z jednej strony uznania za koszt uzasadniony prognozowania dobowo-godzinowego, a z drugiej mniejszego (na początku) lub większego związania ceny odbieranej zielonej energii z rynkiem bilansującym. Opór środowisk OZE (w szczególności energetyki wiatrowej) był jednak wtedy olbrzymi. Wszyscy doszli szybko do wniosku że „pierwszy milion trzeba ukraść” (taka była wtedy opinia - autorstwo tej prowokacji przypisywano Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu- o naturze start up’ów :), a potem ... potem zobaczymy. Problem także i tu wyjdzie np. przy opracowywaniu kolejnej „instrukcji ruchu w sieci” (tzw. IRiESP). Środowiska energetyki odnawialnej też na swoją korzyść interpretują istotę ŚP jako wartości materialnej niemalże stałej w cyklu rocznym i wieloletnim, oderwanej od kosztów, rynku (i wartości ekologicznej też). Energii z OZE nie można magazynować (pierwotnie utrwalony u nas paradygmat) ale można magazynować papiery – ŚP (bez wliczonych, tu odjętych, kosztów magazynowania). Czyli ŚP ma wymiar pieniężny, ale oderwany od realnej wartości ekologicznej i funkcjonalnej. Ponoć to właśnie (i możliwa gra stojąca za tym) miało być synonimem „rynkowego podejścia”. Owszem, można i tak, ale co z tego ma gospodarka czy konsument energii?

Nauczyliśmy się przerzucać koszty energii bez jej magazynowania i bilansowania na innych (niech się „ktoś” potem martwi), a ew. zyski ze zmagazynowanych papierów „wartościowych” zatrzymywać dla siebie (nawet jak to wysoce ryzykowne, choć dla niektórych sama gra lub obietnica wygranej są sexi). Idzie w tym o to jak wycenić wartości ŚP (też w zróżnicowanych taryfach FiT), a w tym wartość ekologiczną danego OZE w całym systemie i w dłuższej perspektywie. I jak długo taki ułomny system, ślepy na niektóre koszty może trwać i jak odblokować działania naprawcze? Jak spowodować aby rynek zaczął szukać rozwiązań, a OZE mogły się w przyszłości nie gorzej niż obecnie i bez systemowych barier i ograniczeń rozwijać?

Problem jest nieco filozoficzny, bo system trwa. Pomimo ukrytych kosztów w bieżącej gospodarce (i ew. korzyści indywidualnych) trwał dekadę i może przetrwać jeszcze jedną. Obiecujący filozofujący ekonomista czeski Tomas Sedlacek w swojej najnowszej , zajmującej książce „Ekonomia dobra i zła” (wyd. Studio Emka 2012), doszukał się analogii pomiędzy energią, pieniądzem i magazynowaniem oraz przerzucaniem kosztów w czasie i przestrzeni. Postrzegając pieniądze (dające się magazynować i przenosić w czasie) jako energię pisze tak: „…możliwe jest odzieranie przyszłości z energii w celu uzyskania korzyści teraźniejszych. Energię z przyszłości do teraźniejszości przenosi dług, ale oszczędzanie prowadzi do akumulowania (magazynowania) energii z przeszłości i przesyłaniu jej do teraźniejszości. Polityka fiskalna i pieniężna to nic innego jak zarządzenie (tą) energią”. I dodaje, że wzrost gospodarczy można z łatwością osiągnąć przez zadłużenie, ew. zmiany stóp procentowych. Pokazuje, że tak można robić i tak się da robić, ale z tego może się też wziąć kryzys finansowy. Wtedy, jak mówił na konferencji prasowej w Ministerstwie Gospodarki (zresztą razem z J. Rifkin’em, który ma ideę fix z magazynowaniem energii w wodorze) musimy sprzedawać wzrost (na trwałym wzroście powinno zależeć środowiskom OZE), a kupować stabilność (tu zazwyczaj zyskuje energetyka kopalna), bo tylko w ten sposób wyjdziemy z koła długów.

Moim zdaniem także ta przypowieść i analogia potwierdzają, że konieczne jest (wcześniejszy cytat jeszcze raz) przekazanie inwestorom czytelnego sygnału, że na rynku jest miejsce dla swego rodzaju stabilizatorów generacji nieprzewidywalnej, głównie wiatrowej i solarnej. Czyli prezes URE dostrzega coś czego inwestorzy nie chcą dostrzec i mówi że dalej także w energetyce odnawialnej, której domena jest przyszłość , nie można także tej przyszłości obciążać bez końca kosztami dzisiejszego zaniechania. Poza samym magazynowaniem energii, OZE mogą łączyć się w grupy bilansujące także ze źródłami ciepła, bo te jak np. kolektory słoneczne sama płacę za magazynowanie energii i nie udają, że problemu nie ma) , mikrosieci i ostatecznie w sieci inteligentne.

Idąc tropem myślenia Sedlacka i czerpiąc z jego książki, warto dodać że bez takiego sygnału (najlepiej w ustawie o OZE lub w Prawie energetycznym) i bez adekwatnych działań (mamy już dostępnych szereg rozwiązań technologicznych), możemy mieć dobre samopoczucie, ale krótko. Jak w piątkowy wieczór w trakcie picia alkoholu (energia pożyczona); przeżywamy cudne chwile, ale inwestując w piątkowy wieczór w konsumpcję, alkohol wyciąga nam energię z sobotniego poranka…

sobota, lipca 14, 2012

Współspalanie trzęsie ustawą o OZE i zamierza drenować kieszenie odbiorców energii aż do 2017 roku

Poprzedni wpis na 'odnawialnym" w sprawie zagrożenia (alternatywne rozwiązanie) jakim dla uchwalenia ustawy o OZE jest poselski projekt nowelizacji ustawy Prawa energetycznego (Pe), bazował na analizie sytuacji (otoczenia) i przypuszczeniach opartych na wcześniejszych doświadczeniach. W tej sprawie pojawiły się nowe raporty (o czym dalej), wypowiedzi oraz uzupełnijające informacje, pozwalajace na lepszą definicję problemu i rozwiniecie postawionej tezy.
W tle problemu (zagrożenia dla ustawy o OZE) łatwo było dostrzec dwa czynniki sprawcze: a) rzeczywistą chęć uniknięcia kar za niewdrożenie dyrektywy o OZE oraz b) interesy obecnych dominujących uczestników rynku i beneficjentów systemu wsparcia świadectwami pochodzenia, w szczególności współspalania czyli m.in. lasów w kotłach elektrowni węglowych.

Pierwszy argument wydawał się być racjonalnym. Jeżeli ustawa o OZE nie byłaby uchwalona np. do 5 grudnia br. (tj. dwa lata po wymaganym terminie wdrożenia dyrektywy o OZE), a Komisja Europejska (KE) zgłosiła skutecznie sprawę do Europejskiego Trybunału Stanu (ETS), Polska ma szansę na karę rzędu 125 tys. Euro (0,5 mln zł) za każdy dzień opóźnienia, czyli ok. 365 mln zł. Są to konkretne pieniądze. Ale na problem można popatrzeć inaczej. Jeżeli w tym roku wejdzie nowelizacja ustawy Pe, a np. ustawa o OZE wejdzie w życie przez te perturbacje tylko rok później, to niepotrzebnie -bez zainwestowania w nowe moce, ze wzrostem importu biomasy do 1-2 mld zł/rok, kosztem niszczenia kotłów energetycznych „współspalających” i spadku ich sprawności, i z tytułu świadectw pochodzenia - konsumenci energii zapłacą w ciągu jednego „dodatkowego" roku obowiązywania starych rozwiązań ok. 4 mld zł (250 tys. Euro/dziennie – tak, tyle możemy płacić bez sensu, nic z tego w zamian nie mając na dzisiaj i na jutro). Jest to o rząd wielkości więcej niż ew. kara ze strony KE/ETS. Dodać jednak wymaga że sprawa nie została jeszcze skierowana do ETS i Polska szybko procedując ustawę o OZE, która rzeczywiście wdraża dyrektywę, zapewne kary z UE by uniknęła i znacząco ulżyła kieszeni konsumenta energii w najbliższych latach.

Jestem bardzo ciekaw z jaką argumentacji w tym tygodniu (20 lipca) do Brukseli pojedzie minister gospodarki (zapewne Podsekretarz Stanu Tomasz Tomczykiewicz, bo ten sam problem dotyczy też dwu innych dyrektyw energetycznych), aby zniechęcić KE do ostatecznego uruchomienia procedury karnej. Przypominam, że pod koniec marca KE zagroziła Polsce (też Grecji i Finlandii) skierowaniem sprawy do ETS, jeśli w ciągu dwóch miesięcy nie wprowadzą postanowień dyrektyw, w tym dyrektywy o OZE do swojego prawodawstwa.
Można się jednak domyślać, że nie będzie mówił o tym, że rząd RP ma w końcu ukrócić patologię współspalnia i szeroko wdrożyć regulacje UE i ducha Pakietu klimatycznego idyrektywy o OZE. Być może powie, że zawiniły środowiska OZE bo zgłosiły 2500 stron uwag do projektu ustawy i pominiecie tego męczącego dialogu poprzez cichą i szybką (bez szerokiej konsultacji społecznej) nowelizacje Pe da to już we wrześniu efekty o jakie KE chodzi? Skąd taka teza? Otóż Pan Minister Tomczykiewicz zabrał głos w tej sprawie, gdzie poszedł dalej niż nawet sięgają jego formalne kompetencje. Obiecując, że cały „trójpak energetyczny”, w tym ustawa o OZE, pomimo inicjatywy poselskiej będzie uchwalony jeszcze w tym roku. Warto zauważyć, że akurat za element trójpaku jakim jest ustawa o OZE, Minister Tomczykiewicz w ramach podziału kompetencji w MG nie odpowiada i tu-nie podważając intencji- oczywiście wiarygodny nie jest. W tej sprawie powinien się wypowiadać Wicepremier Pawlak lub Minister Kasprzak, który to faktycznie zrobił, ale podkreślił harmonogram prac bieżących, a nie efekt końcowy, obecnie nieprzewidywalny. Ale ku mojemu zdziwieniu Minister Tomczykiewicz poszedł jeszcze dalej w swoich stwierdzeniach, oficjalnie opowiadając się za kontynuacją wysokiego wsparcia za współspalaniem w ew. nowej ustawie o OZE stwierdzając: „Te współczynniki dla współspalania i tak są bardzo niskie – tłumaczył. – Ci, którzy inwestują w ten rodzaj energetyki, uważają, że ten współczynnik jest za niski, i że „położy to współspalanie…. To jest ważne ze względu na zobowiązania unijne, aby do 2020 roku 15 proc. energii pochodziło z energii zielonej”. Pan Minister postawił wysoce ryzykowną i całkowicie niezweryfikowaną tezę o konieczności współspalania dla wypełnienia celów UE (jest dokładnie odwrotnie, bo ani współspalanie nie jest wymagane, ani nawet zielona energią elektryczna tylko końcowa, a tej będzie więcej jeżeli biomasa zamiast do 47 elektrowni współspalających będzie wykorzystana lokalnie). Pewnie też wie, że w najbliższych miesiącach wyjdzie z Brukseli projekt regulacji o drastycznym ograniczeniu możliwości dalszego współspalnia. Ale nie dodał też, że uchwalenie nowelizacji Pe, bez uchwalenia ustawy o OZE, nie obniży współczynników – pozostaną na tym samym poziomie równym jeden aż do 2017 roku, podczas gdy w projekcie ustawy o OZE prezentowanym w MG w dniu 29 maja, miały obowiązywać tylko 5 lat. Gdyby ta "majowa" propozycja weszła w życie od stycznia 2013 roku, polska energetyka pozbywała by się ciężaru kosztów i nieefektywności w taki sposób jak to jest pokazane na wykresie, pokazującym schodzącą do zera w 2017 roku liczbę instalacji współspalających, które już wcześniej z nawiązką pokryły koszty swoich stosunkowo niewielkich inwestycji.
Liczba instalacji współspalających korzystających ze wsparcia w postaci świadectw pochodzenia, zgodnie z projektem ustawy o OZE w wersji z 25 maja br.

Jeżeli porównamy rozwiązanie z maja i to de facto proponowane przez Pana Ministra Tomczykiewicza w sensie utrzymania intensywności wsparcia współspalania i okresu wsparcia do 2017 r. (potwierdza to np. dzisiejszy artykuł Witolda Gadomskiego w Gazecie Wyborczej), to okazuje się że gra idzie o ok. 6 mld zł w tym okresie 2012-2017 (prawie 3 mln zł dziennie) niemalże darmowych wpływach do elektrowni współspalających i o taką samą kwotę odpływów z kieszeni konsumentów energii. Nie na tym chyba ma polegać dbałość o odbiorcę energii, efektywność, innowacyjność czy bezpieczeństwo energetyczne. Jednocześnie mniej lub bardziej jawnie postawione tezy Pana Ministra Tomczykiewicza uzyskały szerokie poparcie na łamach wczorajszej Rzeczpospolitej w postaci wywiadu z przedstawicielem jednego z większych beneficjentów trwania obecnego systemu wsparcia współspalania – grupy GDF Suez. Dyrektor Robert Guzik mówi że biomasa, a w szczególności współspalanie” może stanowić polską specjalność …”. Problem polega jednak na tym, że tak jak w przypadku współspalania nikt na świecie nie "specjalizuje się" w budowie i eksploatacji np. lokomotyw węglowo-parowych, czyli co nam po taka specjalność?

Nie jestem pewien czy ten sojusz za miliardy biznesu, polityków i mediów dopuści do coraz bardziej ułomnej debaty jakiekolwiek argumenty merytoryczne. Instytut Energetyki Odnawialnej opublikował właśnie szerszy raport o patologii współspalania, ale podał też sposób na znacznie lepsze wykorzystanie biomasy. Odsyłam zainteresowanych.

Sprawa ma bezpośredni związek z pracami nad ustawą o OZE, ale problem jest zbyt złożony aby społeczeństwo mogło się w tej sprawie wypowiedzieć i pewnie będzie dalej płacić bez szemrania, a firmy branży OZE coraz bardziej uzależniać się od koncernów energetycznych. Potrzebne byłoby zaangażowanie najwyższej rangi i klasy polityków, którym zależy na tym, aby Polska specjalizowała się tam, gdzie to ma sens. M.in. w tej sprawie Koalicja Klimatyczna i Związek Pracodawców Forum Energetyki Odnawialnej zwróciły się z listem otwartym do Premiera Pawlaka. Zainteresowanych dalszymi losami ustawy o OZE odsyłam do stron internetowych tych organizacji i do krótkiej informacji prasowej.

niedziela, lipca 01, 2012

Déjà vu, czyli ustawa o OZE jest zagrożona!

W 2003 r. kierowałem pracami zespołu przygotowującego projekt kompleksowej ustawy o OZE. Ustawa miała w założeniu wdrażać dyrektywę 77/2001/WE dot. OZE. Projekt naruszał interesy aktualnych uczestników rynku energii, gdyż ustawa miała torować drogę do rozwoju nowych technologii OZE na następną dekadę i do uczestnictwa w tym procesie niezależnych producentów energii. Przez pół roku nie mogła zostać przyjęta przez kierownictwo Ministerstwa Środowiska, gdzie dotarł lobbing dotychczasowych graczy, przez kolejne pół roku nie została skierowana do Laski Marszałkowskiej przez rząd. Skończyło się na kolejnej kadłubkowej nowelizacji Prawa energetycznego (Pe) – stworzeniu artykułu 9a. Takie spóźnione i partykularne tworzenie prawa skończyło się patologicznym rozwojem współspalania i wsparciem dużej energetyki wodnej gdzie przez 8 lat nie przybyło ani jednego megawata nowych mocy. Po roku formalne argumenty za porzuceniem idei ustawy o OZE na rzecz Pe były wręcz oczywiste: „MUSIMY wdrożyć dyrektywę”. Także wsparcie współspalania było uznane z KONIECZNOŚĆ: „tu najszybciej można uzyskać efekty i wyjść z bloków startowych”. Rzeczywiście wystartowaliśmy, tylko w zupełnie innym niż trzeba było kierunku i teraz nie możną już zatrzymać rozpędzonej kupy elektrownianego złomu, który pożera zasoby finansowe, zasoby biomasy i w swym nienasyceniu zżera już własny ogon. Koszty tego eksperymentu nie spadają wraz ze wzrostem skali ale rosną i drenują nasze kieszenie.
W tym okresie wg IEO samo współspalanie pochłonęło ok. 3.9 mld zł z kieszeni konsumenta, a skala kosztów rośnie z roku na rok. Tak się kończą działania doraźne, prowizorki, pozoranctwo, brak woli rzeczywistego rozwiązania problemów i uczciwego wdrażania ustawodawstwa unijnego. Tak się też kończą pozorne „oszczędności” na wdrażaniu tegoż ustawodawstwa i pośpieszne nadrabianie zapóźnień. spowodowanych wcześniejszymi opieszałością i brakiem wyobraźni. Brakiem wyobraźni i krótkowzroczności także w niektórych środowiskach OZE, chcących krótkoterminowo zarobić wsiadając do tego samego pociągu co korporacje. Nie warto nawet wspominać o tym, że przygotowując w 2003 roku ustawę, przewidzieliśmy i staraliśmy się zapobiec negatywnym zjawiskom, które obecnie utrudniają rozwój niezależnych OZE. W szczególności był to system planowania i włączania samorządów lokalnych w rozwój OZE (wraz z finansowaniem…), a także mechanizmy zapobiegające nadpodaży świadectw pochodzenia. Nie warto wspominać, bo było i minęło, a my – uczestnicy tamtej inicjatywy - od lat obserwując rynek OZE, możemy teraz tylko powiedzieć „a nie mówiliśmy

W pierwszej wersji „Krajowego planu działania w zakresie OZE” (KPD) z maja 2010 roku zostało zapowiedziane wdrożenie nowej dyrektywy 28/2009/WE nową ustawą o OZE. Potwierdziła to oficjalna wersja z grudnia 2010 r., kiedy też upłynął termin prawnego wdrożenia dyrektywy. Co prawda przyjęto błędną procedurę pracy nad ustawą o OZE (bez konsultacji jej założeń), ale w połowie 2011 r. była gotowa do konsultacji pierwsza jej wersja. Nie została jednak skierowana w najszybszym możliwym terminie do konsultacji i dalszego doskonalenia. Została „zaaresztowana” na pół roku na Placu Trzech Krzyży, bo brak szerszej diagnozy i przesadna wiara we własne siły resortu gospodarki doprowadziły do koncepcji jednoczesnej implementacji trzeciego pakietu energetycznego UE (dotyczy urynkowienia sektora gazowego i elektroenergetycznego) i ostatniej, najbardziej zapóźnionej części pakietu klimatycznego – dyrektywy o OZE. Nazywane to zostało „trójpakiem”, czyli jednoczesną nowelizacją Pe, Prawa gazowego i uchwaleniem ustawy o OZE. Nie słyszałem o takim sztucznym warunkowaniu i blokowaniu procedowania innych regulacji okołoklimatycznych, w tym ustawy o ETS, ustawy o efektywności energetycznej czy nawet np. ustaw jądrowych. Prezentacja trójpaku 22-go grudniu 2011 r. pokazała nierealność całego złożonego przedsięwzięcia (bezproduktywna strata czasu) i niską jakość projektów, także w sensie prawnym (dostęp do prawników i jakość ich pracy to wąskie gardło w MG). Projekt ustawy o OZE w efekcie naprawdę szerokiej reakcji środowiska OZE został poprawiony w MG, ale bezproduktywna szarpanina i przeciąganie liny przez tzw. „energetykę” już nie tylko w MG ale także w procesie konsultacji międzyresortowych „trójpaku” trwa dalej w najlepsze, bez zwracania uwagi, że opóźnienie we wdrożeniu dyrektywy 28/2009 niedługo wyniesie już 2 lata, grożąc coraz poważniejszymi sankcjami karnymi i utratą części środków UE na lata 2014-2020. W międzyczasie sektor OZE dryfuje bezproduktywnie i, w efekcie anachronicznego systemu wsparcia, generuje niepotrzebne koszty.

W dniu 26.06.2012 roku grupa posłów PO wniosła projekt zmian w ustawie Prawo energetyczne (Pe) oraz innych ustawach. Celem zmiany jest m.in. zapewnienie pełnej implementacji przepisów dyrektywy z 23 kwietnia 2009 r. w sprawie promowania stosowania energii ze źródeł odnawialnych. Komisja Europejska upominała już dwukrotnie Polskę za brak wdrożenie dyrektywy i przygotowuje się do wszczęcia postępowania formalnego w tej. Posłowie uzasadniają podjęcie działań chęcią uniknięcia, także w tym przypadku, ew. negatywnych konsekwencji finansowych dla Polski. Także i tu argumenty są tylko pozornie przekonujące, bo nowelizacja wprowadzona w taki sposób nie rozwiąże zasadniczych problemów, a w istocie służyć będzie dezinformacji i wprowadzi atmosferę tymczasowości oraz zamieszanie na silnie rozchwianym brakiem regulacji rynku.

Inicjatywa poselska jest całkowitym zaskoczeniem dla środowiska energetyki odnawialnej,śledzącego od dwóch lat z najwyższą uwagą losy oczekiwanego rządowego projektu kompleksowej ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE) i od grudnia ub. roku zaangażowanego w konsultacje projektu kompleksowej regulacji. Powstaje uzasadnione pytanie dlaczego przedłużają się prace nad projektem ustawy autorstwa Ministerstwa Gospodarki, zwłaszcza w ostatnim okresie, kiedy uzyskiwał on coraz szersze poparcie branży odnawialnych źródeł energii, a w szczególności niezależnych producentów energii z OZE oraz przyszłych prosumentów doceniających tworzenie ustawowych podstaw prawnych dla rozwoju mikro-instalacji (tego nie zapewni nowelizacja poselska bo mikroinstalacje pozostałyby w systemie wsparcie świadectwami pochodzenia, baz szans na rozwój).
Zaproponowane w projekcie poselskim rozwiązania, choć bazują na całych fragmentach projektu ustawy o OZE autorstwa Ministerstwa Gospodarki, nie służą dalszemu rozwojowi energetyki odnawialnej. Są tylko techniczną formą wypełnienia niektórych przepisów dyrektywy, nie uwzględniają „jej ducha” ani realnych potrzeb sektora. Nie sądzę aby takie rozwiązanie pozwoliło nawet na formalne „wywiązanie” się z obowiązku wobec UE; stworzy tylko złudzenie tak jak każde zamiatanie pod dywan. Większość kluczowych problemów, w tym w szczególności spraw związanych ze wsparciem OZE pozostaje nierozwiązana, co uniemożliwi rozwój nowych technologii i inwestycji, w szczególności w zakresie mikroinstalacji. Jeżeli proponowane przepisy weszłyby w życie, kontynuowane będzie nieefektywne, nadmiarowe wsparcie dla współspalania biomasy z węglem w elektrowniach systemowych oraz dla dużej, zamortyzowanej energetyki wodnej. Wg analiz Instytutu Energetyki Odnawialnej, brak ograniczenia wsparcia dla ww. technologii spowoduje, że nie tylko w 2012 roku, ale także w latach 2013-2015 wystąpi permanentna nadpodaż świadectw pochodzenia (ŚP) i dalszy spadek ich wartości. Stanie się tak także przy podwyższeniu celów ilościowych w rozporządzeniu do Pe dot. obowiązków przedsiębiorstw w zakresie przedstawiania do umorzenia ŚP, do poziomu odpowiadającego Krajowemu Planowi Działań (KPD). Taka sytuacja nie tylko nie pozwoli na rozwój mikroinstalacji, ale także ograniczy przychody wszystkich podmiotów obecnie funkcjonujących na rynku.

Utrzymanie status quo wg powyższego scenariusza jest o tyle prawdopodobne, że sprzyjać będzie (też pozornie) niektórym podmiotom – największym beneficjentom dotychczasowego systemu wsparcia, a po formalnym/technicznym zaimplementowaniu dyrektywy zastopuje dalsze prace nad ustawą o OZE, bo odpadnie argument tzw. „konieczności prawnej” i rozwój sektora energetyki odnawialnej i nowych technologii i inwestycji może znowu zostać zamrożony na kolejne lata. Może się zdarzyć tak, że ustawa o OZE, której kolejną wersję Ministerstwo Gospodarki przedstawiało pod koniec maja br. nie zostanie uchwalona, a wprowadzona w nieprzemyślany sposób nowelizacja Pe, przedłużając i powodując dodatkowe ryzyko regulacyjne, nie oddali ryzyka procedury karnej dla Polski. Ale prawdziwym kosztem dla obywateli: konsumentów energii i podatników nie jest kara ze strony UE, ale dalsze finansowanie patologii obecnego systemu. Nowe inwestycje nie będą realizowane bo wszyscy będą wiedzieli że to prowizorka, która potrwać długo, aż do kolejnego dramatycznego przełomu. Zagrożenie to wynika z tego, że po uchwaleniu nowelizacji Pe, Sejm i Rząd uznają, że sprawa w zasadzie jest załatwiona. Nie będzie silnego argumentu zewnętrznego, aby działać aktywnie w tym zakresie. Zachowaniu ciszy nad trumną i aprobacie „nic nie robienia” sprzyjać będą interesy silnych grup, w tym tak jak na przełomie 2004/2005, części środowisk energetyki odnawialnej. Nie rozwinie się przemysł OZE, nie przybędzie miejsc pracy, nie skorzystają samorządy i społeczności lokalne.

Prace wielu środowisk nad projektem ustawy o OZE oraz kompleksowym i rzeczywistym rozwiązaniem problemów i autentycznym wdrożeniem prawa UE w Polsce zostaną zniweczone. Powstaną duże straty w sensie kapitału społecznego (i tak deficytowego).
Trzeba zatem zarzucić działania pozorne, wycofać kadłubkowe rozwiązanie, które spowoduje jeszcze większe zamieszanie i koszty, ale jednocześnie wyrwać projekt ustawy OZE z trójpaku i skierować go, jako rządowy projekt, samodzielnie, na najszybszą z możliwych ścieżek legislacyjnych do Sejmu.

W tym momencie choć pali się już grunt pod nogami, to trzeba śpieszyć się powoli i nie pozwolić na często występujące w pożarach szabrowanie i rabunek (także finansowe konsekwencje prowokowania takich postaw są wyższe niż ew. kara ze strony Komisji Europejskiej za brak przestrzegania przepisów ... p.poż.). Raz już przez to przeszliśmy – może pora zacząć uczyć się z historii.

wtorek, maja 01, 2012

Dlaczego nie spadają ceny świadectw pochodzenia za energię z OZE?

Mowa będzie o cenie notowanych na Towarowej Giełdzie Energii (TGE) praw majątkowych do świadectw pochodzenia (ŚP) wydawanych przez Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki (URE) za energię wyprodukowaną w odnawialnych źródeł energii (OZE). Jedno ŚP to 1 MWh zielonej energii elektrycznej, której szybko przybywa. Czy rzeczywiście spada cena ŚP, czy spadnie w wyniku ich spodziewanej nadpodaży w stosunku do obowiązku (określone minimum na dany rok) wynikającego z rozporządzenia? Wybór ”tematu” sam w sobie może być kontrowersyjny bo ktoś może powiedzieć „kracz a wykraczesz” lub skoro jest zaskakująco „cicho nad tą trumną” (tu nota bene z napisem "ŚP") to pewnie jakieś powody muszą być. Można np. postawić tezę, że w sprawie ryzyka nadpodaży ŚP część bardziej świadomych uczestników rynku ma powody do zachowania dyskrecji, a część nie wie jeszcze o co chodzi? Ale wtedy, jak twierdzi ekonomista Joseph Stiglitz, nie ma symetrii informacyjnej i nie ma też rynku. System ŚP jako instrument wsparcia OZE - w swej wersji ortodoksyjnej stosowny jest w zasadzie już tylko w Polsce - nie jest przejrzysty, a ryzyko skutków nadpodaży ŚP nie wszystkich jednakowo dotyczy.

O tym, że wobec zatrzymania wzrostu obowiązku ilościowego energii z OZE - w latach 2010-2012 pozostaje on na stałym poziome 10,4% - oraz dużej dynamice wzrostu energii elektrycznej z OZE (głównie ze współspalnia oraz energetyki wiatrowej) ceny ŚP mogą spaść już w pierwszej połowie 2012 roku pisał Instytut Energetyki Odnawialnej (IEO) w opracowaniach z końca 2011 roku dla Ministerstwa Gospodarki (MG) oraz dla PSEW dotyczących także analizy skutków wystąpienia nadpodaży ŚP na sektor OZE. Wyniki tych opracowań były omawiane/komentowane w mediach. IEO informował, że trwała nadpodaż ŚP będzie bardzo niekorzystna zwłaszcza dla małych, niezależnych wytwórców energii z OZE, tych którzy sprzedają ŚP poprzez giełdę (nie w tzw. kontraktach długoterminowych - obecnie większość) oraz, że na rynku zwiększa się koncentracja dużych firm energetycznych które dyktują warunki funkcjonowania rynku ŚP, zarówno od strony podaży (10 największych producentów obejmuje ponad 50% rynku) jak i popytu (2 największych sprzedawców energii odbiorcom końcowym).
Kluczowe rekomendację IEO to:
podniesienie w rozporządzeniu Ministra Gospodarki celów ilościowych dla OZE na lata 2012-2020, co najmniej do poziomu produkcji energii elektrycznej z OZE zakładanego w KPD
• w ustawie o OZE: wyłączenie z systemu wsparcia świadectwami pochodzenia inwestycji zamortyzowanych (oddanych przed 1997 rokiem) oraz wprowadzenie współczynników korekcyjnych wiążących ilość wydawanych świadectw pochodzenia z ilością wyprodukowanej energii, uwzględniających uzasadnione koszty produkcji energii z OZE (w szczególności ograniczenie wsparcia dla współspalania w postaci wprowadzenia współczynnika korekcyjnego w wysokości nie większej niż 20% oraz ograniczanie spalania drewna pełnowartościowego)
• wyłączenie małych źródeł energii odnawialnej z systemu świadectw pochodzenia i objęcie ich mechanizmem stałych cen (z możliwością korekt uwzględniających stan rozwoju danej technologii), na okres 15 lat,
• zapewnienie równego dostępu do informacji dla wszystkich interesariuszy, jasny przekaz odnośnie założeń towarzyszących wprowadzeniu ww. działań i nowego systemu wsparcia OZE
.

Rekomendacje te zostały wzięte pod uwagę przez MG przy opracowywaniu projektów aktów prawnych, w tym rozporządzenia o OZE oraz ustawy o OZE (dla porządku link do pierwszej wersji projektu). Choć od strony „psychologicznej” działania takie, nawet jak silnie spóźnione, powinny ustabilizować rynek, to jednak regulacji tych formalnie nie ma (nie wiadomo czy będą w tym roku). Przyjmując zatem że IEO w swoich analizach ma rację, „fizyczne” przekroczenie minimalnego udziału energii z OZE (10,4%) ma właśnie miejsce co powinno mieć potwierdzenie w ilości wydanych ŚP i rynek („o ile rynek jest”, niezawodna Agnieszka Osiecka zawsze pomocna) powinien zareagować właśnie spadkiem cen na ŚP. Przynajmniej tak się dzieje z tzw. czerwonymi certyfikatami z kogeneracji (węglowej) od lipca ub. roku – 3-krotny spadek ceny nadmiarowych w stosunku do zobowiązania praw majątkowych, por. raport TGE).

Póki co (dane do końca marca) informacje z TGE dot. OZE nie wskazują na istotny spadek cen praw majątkowych do zielonych ŚP (oznaczanych obecnie indeksem PM OZE – linia czerwona na wykresie).

Źródło: TGE

W ciągu roku („rok do roku”, od kwietnia 2011 do marca 2012) średnia ważona cena ŚP liczona indeksem PMOZE spadła zaledwie o ok 1,5 zł (z 279,1 do 277,7 zł/MWh). Widać co prawda w ostatnich miesiącach styczeń-marzec 2012 nieco bardziej trend spadkowy, ale spadek wynosi zaledwie 2% (z 283,5 do 277,7 zł/MWh). Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w lutym 2012 zrewaloryzowana została przez Prezesa URE opłata zastępcza (w praktyce ustalająca dotychczas cenę ŚP) z 274,92 (w 2011 r.) do 286,74 zł/MWh, czyli o ok. 4,6% to i tak względne odchylenie ceny ŚP poniżej 7% nie stanowi jeszcze większego problemu. Powstaje jednak pytanie co się będzie dalej?

Pewne światło na niejasną i dość zawiłą sytuację na rynku zmielonych ŚP rzuca opublikowane właśnie „Sprawozdanie z działalności Prezesa URE w 2011 roku”. Choć znaleźć w nim można wiele informacji o kontroli wypełnienia przez podmioty zobowiązane (głównie sprzedawców energii) obowiązku udziału energii z OZE to skorzystanie z umieszczonych w sprawozdaniu danych na potrzeby analizy rynku ŚP nie jest proste. Wynika to z faktu, że sprawozdanie obejmuje tylko rok kalendarzowy działalności, a wydawanie i umarzanie (spełnienie zobowiązania) ŚP odbywa się w okresie od marca do marca. W calach porównawczych, aby lepiej zobrazować aktualną sytuację na rynku ŚP wykonane zostały w IEO zestawienia z ubiegłych lat (w latach kalendarzowych) – wykres poniżej.
Źródło: IEO na podstawie sprawozdań Prezesa URE

W 2011 roku wydano „tylko” 8 487 840,494 ŚP (poniżej 8,5 TWh), czyli tylko 2/3 oczekiwanej; szacowanej po 3 kwartałach (15% wzrost w stosunku do 2010 r.) i prognozowanej przez różne ośrodki np. ARE czy IEO produkcji energii OZE - ok. 12,5 TWh. To był kolejny dobry rok dla energetyki wiatrowej, która wyprzedziła energetykę wodna (2011 rok był słaby meteorologicznie dla energetyki wodnej, ale też mijają lata a nowych inwestycji nie ma) i stała się drugim producentem energii z OZE . Technologia współspalania, choć zdobyła wg wszystkich prognoz ponad 50% udział w rynku, ma za 2011 r. stosunkowo i wyjątkowo na tle innych lat mało już wydanych ŚP. Prezes URE w swoim sprawozdaniu tłumaczy że w 14 przypadkach wydał postanowienia o odmowie wydania zielonych ŚP i podaje ogólne przyczyny odmowy - niedotrzymywanie terminów przedłożenia i występowanie z wnioskiem o świadectwa przed uzyskaniem koncesji lub przed dokonaniem zmiany w koncesji już udzielonej.

Można się tylko domyślać że w tej drugiej sprawie chodzi tu m.in. o "innowacyjność" w wyszukiwaniu przez instalacje współspalające po całym świecie biomasy typu „agro” (wymaganej rozporządzeniem MG, aby ograniczyć „spalanie lasów”) i przekraczanie ram koncesyjnych (i racjonalnych granic) co do wielkości jej udziału w strumieniu paliwa. Przerosło to zapewne zdolnosci URE do kontroli formalnej i choćby wyrywkowych inspekcji "on site". Sprawy o duże zapewne pieniądze toczą się w sądzie. W praktycznym stosowaniu ŚP doprowadziliśmy do sytuacji, gdy o tym czy energia jest zielona czy nie decydować musi URE i sąd, jak nawet wiemy że zielona nie jest. Wszystko jednak wskazuje na to, ze istnieje znacznie większa niż zazwyczaj (wynika to wprost z wykresu) pula niewydanych ŚP -zwłaszcza dla współspalania, która w każdej chwili może znaleźć się na rynku i wpłynąć na ceny ŚP. Druga hipoteza, bardziej makiaweliczna, to celowe opóźnianie przedstawiania do wydawania i umarzania ŚP przez uczestników rynku, aby nie dopuścić do zbyt szybkiego i zbyt gwałtownego spadku ceny lub korekty prawa. Tylko w 2011 roku wartość rynku zielonych ŚP można było szacować na ok 3,4 mld zł (przyjmując wstępnie, że produkcja energii z OZE wyniosła ok 12,5 TWh) jest więc o co grać. Jeżeli nie zostanie podniesiony cel na 2012 rok albo nie znajdzie się rozwiązania prawnego na ograniczenie praw nabytych w przypadku współspalnia i zamortyzowanej dużej energetyki wodnej) do spadku ceny wcześniej czy później musi dojść.

Bezradni wobec tego faktu pozostaną mali, niezależni (od korporacji) uczestnicy rynku na TGE. Ci więksi w obecnym systemie mogą prowadzić grę, która niekoniecznie pasuje do modelu rynku o jakim np. pisze Stiglitz. System wsparcia ŚP nie tylko że nie sprawdza się wtedy gdy jest ich niedobór - wysokie i nieuzasadnione (jak np. w przypadku współspalania) koszty w systemie, gdy „rynkowość” jest pozorna bo to administracyjnie ustalana opłata zastępcza a nie rynek wyznacza de facto cenę, ale także wtedy gdy jest nadpodaż ŚP; oberwą ci co tworzą realny, zdywersyfikowany i konkurencyjny rynek, a skorzystają i przewagę zdobywają ci którzy prą do jego monopolizacji i rozliczają się w grupach energetycznych (brak wdrożenia zasady tzw. unbundlingu), gdzie trudno rozróżnić kto jest zobowiązanym a kto producentem zielonej energii. Rośnie dodatkowe ryzyko i niestety uzasadnione pytanie czy energia ze współspalania jest rzeczywiście zielona, a to nie jest ryzyko tylko dla wspołspalających(tu koncerny nie ryzykują, rozliczając proporcjonalnie niewielkie koszty także w systemie ETS) ale w systemie zobowiązań ilościowych dla reszty "prawdziwego" rynku OZE. Tak czy inaczej system wsparcia OZE w Polsce zielonymi certyfikatami się degeneruje i jest do remontu (kapitalnego).

środa, marca 14, 2012

Dzielnym obrońcom polskiego przemysłu przed "absolutną polityką gospodarczą UE prowadzoną +pod płaszczykiem ochrony klimatu+"

Po zawetowaniu przez Polskę konkluzji z piątkowej Rady UE w sprawie tworzenia długofalowej polityki ochrony klimatu widzę tylko „dobrą minę do złej gry” u autorów weta i nie mogę się doszukać żadnych nowych, konkretnych, konstruktywnych argumentów. Jak mantra powtarzana jest teza o zamachu na nasz przemysł, bez nawet najmniejszej próby wyważenia że nie chodzi o cały przemysł i wcale nie o jego najzdrowszą i najbardziej pro-rozwojową cześć. Osoba bezpośrednio wetująca w imieniu Polski, Wiceminister Środowiska - Pani Beata Jaczewska mówiła wprost: „ Podczas rozmów o celach redukcyjnych emisji CO2 nikt nie mówi o ekologii i klimacie. Wszyscy mówią o pieniądzach. Więc my też…. Europejska polityka klimatyczna jest absolutnie polityką gospodarczą. Powstała w tych krajach, które miały już wcześniej opracowane technologie odnawialne”. Radości pod znamiennym dla Polski hasłem "OZE przegrało - węgiel wygrał" nie kryje europoseł Bogdan Marcinkiewicz, nie mając nawet cienia obawy, że pewnie wszyscy tu przegrali.

Widać w tych wypowiedziach dwa problemy: a) Polska nie chce tracić tam gdzie i tak straci i dziwić może że nie chce zarabiać tam gdzie można - działając razem, solidarnie z UE, b) nieuzasadnione, niemal całkowite wyizolowanie polityki klimatycznej w Polsce z istoty polityki ochrony środowiska i podporządkowanie jej krótkoterminowym interesom gospodarczym, a to zazwyczaj źle się kończy dla gospodarki. Oczywiście taka polityka odpowiada tradycyjnemu przemysłowi - np. wypowiedź przedstawiciela tzw. „kompleksu paliwowo energetycznego” - Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego -oceniającego polskie weto: „Rząd sprzeciwiając się podwyższeniu limitów redukcji CO2 zadbał o interes polskich firm”. Nie dziwi, choć wygląda jakby polski przemysł zamiast szukać uczieczki w efektywnosci energetycznej i ochrony w sensownej strategii UE, chce samodzielnie iść (tak jak stoi) na z góry przegraną wojnę z Chinami i innymi, których pobić nie może. Ale nawet przemysł ma tu refleksję, której nie widać u wypowiadających się przedstawicieli rządu. Dyrektor Biura Izby mówi: „to czego zabrakło przy wecie było zebranie koalicji - trochę żal, że nikt nas nie poparł…”. Drobiażdżek, prawda?

Nawet mnie, przywykłemu do chodzenia pod prąd, w sytuacji gdy ponad 90% moich rozmówców ma zdecydowanie odmienne zdanie zawsze przychodzi do głowy aby udać się po diagnozę i poradę do ... psychologa i sprawdzić czy to już całkowita fiksacja czy tylko objawy :). Ale rząd nie ma takiej refleksji nawet gdy ponad 95% jemu podobnych (głosy na Radzie UE w tej sprawie rozłożyły się jak 26:1) myśli inaczej.

Wrócę do spraw środowiskowych. Wiedząc, że wobec całkowitego braku refleksji lobbującego przemysłu ciężkiego i będących pod jego urokiem decydentów nie ma większych szans na szybką zmianę w myśleniu, nieoczekiwanie trafiłem na artykuł Tomasza Ulanowskiego w Gazecie Wyborczej w sprawie pokrewnej do europejskiej polityki klimatycznej prowadzonej rzekomo wbrew interesom całego naszego przemysłu jaką było i, jak się okazuje jeszcze jest, polityka ochrony warstwy ozonowej. Artykuł został napisany na okoliczność śmierci prof. Rowlanda – noblisty który w 1973 roku odkrył przemysłowe przyczyny (freony) powstawania dziury ozonowej. Ulanowski przytacza na te okoliczność anegdotkę o uczonym. Kiedy po dokonanym odkryciu, któregoś wieczoru wrócił do domu i kiedy żona zapytała go, jak minął dzień, odpalił, że w pracy wszystko OK, kochanie - pocałował żonę na powitanie. - Ale świat czeka rychły koniec :).

Ta kwestia - globalnych skutków działalności przemysłu, ma sporo analogii z obecną koślawą dyskusją o „absolutnej polityce gospodarczej UE” wobec problemu ochrony klimatu. Jak pisze red. Ulanowski, po publikacji odkrycia Rowlanda w "Nature", wielki przemysł urządził nagonkę przeciwko badaczowi (krytykowali go nawet koledzy po fachu), którą można porównać do dzisiejszych ataków na klimatologów ostrzegających ludzkość przed globalnym ociepleniem. Freony były bowiem wówczas powszechnie używane i trudno było sobie wyobrazić bez nich cywilizację. Ale udało się, po 14 latach zmagań podpisano protokół montrealski.
Zachowania przemysłu w tej sprawie i w innych kwestiach o znaczeniu globalnym (np. wprowadzenie katalizatorów w samochodach czy efektywności energetycznej w urządzeniach domowych) opisywałem na blogu. Znajduje się tam taka konkluzja pokazująca, że polityka niedostrzegania problemów środowiskowych nigdy biznesowi się na dłuższą metę nie opłaca i trzeba tu znacznie więcej elastyczność w myśleniu. Dla porządku zacytuję ... samego siebie :): "Prawie zawsze okazywało się, ze najwięksi truciciele, działając już z pełną świadomością na szkodę konsumentów i zarabiając na nich oraz zwalczając zmiany wynajmując nawet agresywnych lobbystów, w praktyce znacznie wczesnej podejmowały działania dostosowawcze, walcząc o utrzymanie pozycji na rynkach w ramach nowych antycypowanych regulacji. Niektóre z nich jak już czuły że uzyskały np. technologiczna przewagę konkurencyjną "przywdziewały zielone szaty" i stawały się rzecznikami zmian. Te które tego nie zrozumiały przestały istnieć".

Moim zdaniem kontynuacja obecnie prowadzonej w Polsce polityki klimatycznej będzie zgubna zarówno dla polskiego przemysłu jak i dla rządu i kraju mającego ambicje rozwojowe. Rząd musi pilnie szukać porozumienia z UE, a kierujący dotychczas najmniej pro-rozwojowym przemysłem muszą przestać żyć złudzeniami.

PS. Z artykułu red. Ulanowskiego wynika inna "refleksja środowiskowa", też dla przemysłu OZE, a zwłaszcza producentów pomp ciepła (też tych geotermalnych), pracujących na substytucie freonów – HFCs. Choć nie niszczą ozonu, są gazami silnie cieplarnianymi- 1,6 tys. razy bardziej szkodliwymi niż CO2. Przytoczony w artykule raport UNDP ostrzega, że jeśli zużycie HFCs będzie rosło, to do połowy wieku będzie ono odpowiedzialne za nawet jedną czwartą globalnego ocieplenia. Tu też przemysł musi szukać rozwiązań i nie powinien chować głowy w piasek bo może się obudzić ...tak jak w innym polskim przysłowiu. Tym bardziej, że problem dostrzegła już UE w dyrektywie 2009/28/WE.... Czasami różnica pomiędzy "responsible industry" a "free-rider" może być niewielka i wymaga dla pozytywnego odróżnienia się ciągłego wysiłku raczej tych pierwszych, bo tym drugim zwłaszcza w Polsce- jeśli chodzi o samopoczucie - nic nie przeszkadza.

sobota, marca 03, 2012

Departament Energii Odnawialnej

Na wniosek Wicepremiera Pawlaka i decyzją Premiera Tuska w Ministerstwie Gospodarki (MG) tydzień temu utworzony został Departament Energii Odnawialnej (DEO). W strukturze ministerstwa departament podlega Ministrowi Mieczysławowi Kasprzakowi – sekretarzowi stanu w ministerstwie - de facto pierwszemu zastępcy ministra gospodarki i obecnie wicepremiera.

Wymieniam te nazwiska i stanowiska aby podkreślić, że energetyka odnawialna staje się właśnie samodzielnym obszarem administracji państwowej i mam nadzieję, że odrębna ustawa o odnawialnych źródłach energii wkrótce ten fakt przypieczętuje. Wolalbym "rynkowe" wdrażanie OZE a nie "instytucjonalne", ale rynku nie ma też w energetyce, gazie łupkowym czy tym bardziej energtyce jądrowej. Powołanie departamentu jest oczywiście znamienne, bo dzieje się w dobie mniej lub bardziej (raczej to pierwsze) skutecznej deregulacji w gospodarce i programowego jej odbiurokratyzowania oraz ciecia kosztów w administracji państwowej. To zapewne nie była łatwa decyzja do przeprowadzenia (może właśnie szum wokół projektu ustawy o OZE paradoksalnie okazał się pomocny), ale na obecnym etapie stała się koniecznością.
Był taki moment przed naszym wejściem do UE (2000-2003) kiedy do stworzenia podstaw politycznych i prawnych rozwoju branży OZE wystarczył horyzontalny (wielozadaniowy) Departament Ochrony Środowiska w Ministerstwie Środowiska, którym kierował dyrektor Kamieński. Radził też sobie jako wicedyrektor odpowiedzialny już w MG za OZE w latach 2005-2007. Gdy został Dyrektorem Departamentu Energetyki i potem gdy został odwołany problemów zaczynało przybywać lawinowo, głównie z powodu Pakietu klimatycznego UE, kiedy larum wobec ETS podniosła energetyka korporacyjna i jako zorganizowany wpływowy lobbysta wsparta ministrem skarbu przejęła inicjatywę w debacie i zaczęła jeszcze silniej wpływać na politykę energetyczną, Prawo energetyczne także na sektor OZE spychając go na margines dyskusji i próbując wykorzystać (np. współspalanie) jedynie jako przejściowy instrument wdrażania ETS, a nie nowy obszar do trwałego rozwoju.

Do tej pory za OZE odpowiadał i nadzorował Wydział Odnawialnych Źródeł Energii (naczelnikiem wydziału był p. Mariusz Radziszewski) - wicedyrektor departamentu energetyki - Janusz Pilitowski, który obecnie kieruje DEO. To w Wydziale powstawał projekt ustawy o OZE. Projekt krytykowany ale mający jednak kilka dobrych pomysłów (nawet jak za słabo zinstrumentalizowanych) jak ograniczenie wsparcia dla współspalania i dużej energetyki wodnej czy promocji mikroinstalacji, a więc pomysłów które jednak nie zrodziły się w głowach korporacji energetycznych. Nowy departament wymaga wzmocnienia kadrowego. Jest mowa obecnie o 15 pracownikach i choć byłby to wzrost zatrudnienia w tym zakresie w MG o 100% i znaczący postęp, i choć bezwzględnie, co do zasady popieram ograniczanie biurokracji i etatów w administracji to nie sądzę że taki stan zatrudnienia okaże się wystarczającym. Liczy się tez jakość pracowników a takich co znają problemy branży OZE i jednocześnie mają już zdobyte doświadczenie/przygotowanie administracyjne w zasadzie nie ma poza MG. Zostało tylko kilka etatów w MRiRW oraz w MŚ.

Kończy się właśnie termin zgłaszania kandydatur na dyrektora DEO. Wśród wymagań związanych ze stanowiskiem pracy wymienia się m.in. umiejętności z zakresu "... zarządzania konfliktem, efektywnej komunikacji". W świetle uciążliwego „rozwodu” części pracowników przechodzących do DEO z departamentem energetyki, konieczności „wewnętrznego „rozpychania” się w ministerstwie, ale przede wszystkim wobec dalece niedopracowanego projektu ustawy ilości (na dzisiaj 131!) i zakresu uwag (zapewne ok. 1000 stron rozstrzelonych uwag do tekstu który trudno zrozumieć) nadesłanych do projektu ustawy - pisma z uwagami pod linkiem – te właśnie kompetencje dyrektora nowego departamentu mogą się okazać się kluczowe :).

Nowy departament wymaga też wsparcia organizacyjnego i merytorycznego oraz poparcia politycznego zarówno wewnątrz MG, jak i na zewnątrz. To moim zdaniem dobrze, że nie podlega podsekretarzowi stanu nadzorującemu departament energetyki - tzw. „energetykę z elektroenergetykę”, która coraz bardziej przypomina masę upadłościową o dużych roszczeniach i wymaga diametralnie odrębnego podejścia regulacyjnego (tu: deregulacyjnego). OZE wymagają innego podejścia i ochrony w okresie rozwoju i to dobrze że DEO podlega sekretarzowi stanu. Minister Kasprzak ma trudne i nieoczywiste zadanie – pisałem o tym niedawno, ale wierzę że sobie poradzi – nie ma zbyt wielu departamentów bezpośrednio podległych i konkurencyjnie wyciągających zasoby czasowe i ma dość dobre umocowanie formalne. Może praktycznie pełnić funkcję pełnomocnika rządu ds. OZE i na mocy obecnej ustawy kompetencyjnej koordynować także pracę innych ministerstw i wcale nie żałuję, że tej funkcji formalnie nie ma, bo departament to trwała struktura z potencjałem rozwoju do konkretnej pracy, a pełnomocnik to zazwyczaj doraźna, podatna na lobbing efemeryda polityczna i zawsze wielka niewiadoma.

Jeszcze ważniejsze od wsparcia wewnętrznego jest wsparcie zewnętrzne – czyli środowisk związanych z OZE. Sytuacja jest trudna, choćby z następujących powodów: a) wyczerpanie się możliwości wsparcia OZE instrumentami Prawa energetycznego wzmocnione wyczerpaniem się dotacji z UE na OZE, b) uzasadnione emocje wokół ustawy o OZE oraz c) widoczne już dryfowanie i wyhamowanie rynku oraz d) rosnący zakres niewypełnionych zobowiązań (także terminowych związanych z raportowaniem) wobec KE i to wszystko w okresie „reorganizacji w biegu”. Uważam, że trzeba dać DEO czas na spokojną pracę i duży kredyt zaufania. Ale trzeba wymagać poprawienia i przeprowadzenia ustawy OZE przez rząd i Sejm i Senat, wraz z podpisem Prezydenta przed końcem roku. To najważniejsze i najtrudniejsze przedsięwzięcie nowego departamentu. Harmonogram tego "projektu z krytyczną ścieżką" DEO powinien rozpisać z rezerwą czasową tak, aby w kluczowej sprawie nie zawieść.

PS. Po ponad trzech latach działania DEO do tematu wróciłem w znacznie bardziej refleksyjnym tonie   http://www.odnawialny.blogspot.com/2015/09/ministerstwo-energetyki-owszem-ale.html . DEO jest dalej potrzebne, nawet jeszcze bardziej, ale otoczenie jest jest trudniejsze niż było, a problemy do rozwiązania są jeszcze większe...

niedziela, lutego 05, 2012

Co nadaje się do kosza? W ostatnią noc pisania uwag do projektu ustawy o OZE

Jutro mija termin nadsyłania uwag do projektu ustawy o OZE i dzisiaj przypada noc pisania tychże uwag. Przeżyliśmy męki pisania (najpierw czytania!) uwag do projektu Krajowego planu działań w zakresie odnawialnych źródeł energii (KPD). Nie była to wielka literatura. Odnawialny opisywał te męki już niemalże dwa lata temu, a potem skromne tego owoce. Projekt ustawy o OZE, choć i tak o połowę krótszy niż KPD dobrą literaturą narodową nie jest. Niewielka część narodu próbuje pojąć o co chodzi i jakoś to skomentować (na placu pozostało jeszcze dosłownie paru dziennikarzy, aby mętne myśli przekazać dalej). Jaki jest materiał źródłowy i jakie jest zapytanie taka będą też uwagi i odpowiedź. Wszystko to przypomina męki Cześnika dyktującego list Dyndalskiemu i to słynne - jak to zacząć „Mocium Panie…” („Zemsta” Aleksandra Fredry) obrazujące niemoc twórczą wobec niejasno sformułowanego problemu i męki tego ostatniego.

W przypadku projektu ustawy o OZE też ręce opadają i zapewne wiele organizacji branżowych podda się i nic nie napisze do jutra do 16:00 (nb. z odsieczą nie przyjadą i uwag też nie przyślą obywatele Niemiec, którzy zadali sobie dużo trudu aby zrozumieć o co chodzi o OOŚ Programu Polskiej Energetyki Jądrowej i gremialnie zgłosili swoje uwagi w liczbie 30 000 :). Inne, większe organizacje, które stać na prawników przyślą opinie kilkudziesięciostronicowe na udostępnionym przez Ministrostwo Gospodarki specjalnym formularzu „lobbysty” (trzymający w ryzach). Organizacje mają się wypowiedzieć konkretnie, co do konkretnych artykułów, a nie filozofować! Problem w tym, że o ile zarówno cele ustawy jak i cześć artykułów nie są aż tak złe, to całość pozostawię bardzo dużo do życzenia. Na jakość projektu regulacji i jakość uwag oraz trwającej już chaotycznej debaty wpływa to, że rząd zdecydował się na procedowanie projektu bez konsultacji założeń do ustawy i bez projektów rozporządzeń. Dalszej pracy nie sprzyjają też powierzchowność uzasadnienia i oceny skutków (zwłaszcza ekonomicznych) tej regulacji.

Szkoda że taka lektura i taka „robota” nie pozwalała odnotować ma blogu wspomnienia po śmierci wielkiej poetki, mistrzyni krótkiej i przejrzystej formy i precyzyjnej treści– Wiesławy Szymborskiej. Rzadko kiedy odnawialny blog wychodzi poza obszar swoich kompetencji (por. wspomnienie o prof. Barbarze Skardze ), ale czasami emocje (tu niezwykle przykre) ponoszą. Szymborska poza błędami młodości nie publikowała niczego co nie byłoby dopracowane. Na pytanie dlaczego napisała tak mało wierszy w długim życiu, poetka odpowiedziała: „bo mam w domu kosz na sieci”. Nasi legislatorzy też częściej o tym starym wynalazku powinni pamiętać zanim ich "proza" trafi do konsultacji społecznych. Wszak wydawać by się mogło że to właśnie niedopracowane ustawy trafiają do kosza, a nie wiersze wielkich poetów. Przyznać też trzeba, że nadprodukcja ustaw (z tym chyba mamy ostatnio do czynienia) tak jak i wierszy nie służy jakości.

W niezwykle ciekawym tekście – wspomnieniu w Gazecie Wyborczej, autorki tak przypominają podejście bohaterki do pisania - cutując jej słowa: „... drukuję niewiele, bo piszę nocą, a we dnie mam paskudny zwyczaj czytania tego co napisała i stwierdzam, że nie wszystko wytrzymuje próbę bodajże jednego obrotu kuli ziemskiej”.
Niech to będzie dedykacja dla legislatorów z Rządowego Centrum Legislacji; niech się pomęczą z czytaniem tego co sami napisali i zastanowią czy dostali dobre założenia z Ministerstwa Gospodarki (zawsze mogli poprosić o lepsze) czy sami robotę spaprali. Dlatego tak chętnie uciekam od tej - kluczowej dla mnie ustawy - do niezobowiazujacej poezji Szymborskiej i jej wspomnień oraz wspomnień o niej. Dzięki jej poezji wiem też, że to co sam piszę pozostawia wiele do życzenia (skróty myślowe i dłużyzny jednocześnie :), o literówkach "starego dyslektyka" nie wspomiając) i różnica pomiędzy mną a legislatorami jest niewielka (no może poza wynagrodzeniem :). Szymborska miała wielką umiejętność skupiania się i koncentracji na szczególe i choć preferowała krótkie formy to jednak to co tak świetnie robiła jest to w znacznej mierze zaprzeczeniem "bylejakiego" życia blogowego...

Jedno z głębszych życiowych przesłań Pani Wiesławy spisane przez Panie Bikont i Szczęsną: „Nie uważam tych lat [aktywności w okresie stalinizmu] za stracone. W rezultacie na zawsze uodporniłam się na wszelkie doktryny zwalniające ludzi z obowiązku samodzielnego myślenia. Wiem jak jest; dostrzegać tylko to co chciałoby się dostrzec, słyszeć tylko to co chciałoby się słyszeć, i skutecznie tłumić wszelkie wątpliwości” (przemianę od człowieka pewnego swoich racji do człowieka wątpiącego opisała we wierszu „Możliwości”).

Za dużo tych wątpliwości we mnie (a za mało możliwości) przy pisaniu uwag do projektu ustawy o OZE i już sam nie wiem czy to projekt ustawy powinien trafić wczesnej do kosza i nie zabierać innym czasu na wiwisekcję mętnej zupy pomidorowej czy moja opinia o nim.

piątek, stycznia 06, 2012

Odnawialne jubileusze czyli never solve a good problem

Przychodzi niestety taki moment kiedy jubileusze i przeszłość zaczynają dominować nad myśleniem o przyszłości. Tam gdzie wydaje się że za przyszłość nikt nie odpowiada, tak jak w Polsce, łatwiej o „powrót do przeszłości”. Zawsze interesowała mnie przyszłość nawet ta odległa, a teraźniejszość tylko wtedy gdy mogła na przyszłość wpłynąć. Dzisiaj teraźniejszość dla krajowej energetyki odnawialnej nieodłącznie związana jest z projektem ustawy o odnawialnych źródłach energii i której przyszłość jest dalej niejasna, a wraz z tym niepewna jest przyszłość OZE w Polsce. W spóźnionym noworocznym wpisie pozwolę sobie na chwilę słabości, a nawet odrobinę sentymentalizmu i skupienie się na tym co jest wiadome, czyli przeszłości i teraźniejszości i na tym czego (i czy?) uczy nas historia OZE.

Urodziłem się 50 lat temu, w czasie kiedy prezydent Kennedy rozpoczął realizacje programu Apollo, i już w pierwszej klasie szkoły podstawowej widziałem jak Neil Armstrong z załogą lądował na Księżycu (tak, to się udało w okresie krótszym niż dekada!). Wydawało się że wszystko jest możliwe i możemy oderwać się od historycznych trendów.

Kiedy 25 lat temu, zaraz po trzecim kryzysie energetycznym (dokładnie „naftowym”), kończyłem politechnikę przeczytałem w Przeglądzie Technicznym (wychodzi do dzisiaj) że za kilka lat OZE będą konkurencyjne na rynku, a one dalej się tylko dobrze zapowiadają...

10 lat temu, współtworzyłem Instytut Energetyki Odnawialnej widząc konieczność budowy wyspecjalizowanych w OZE i niezależnych instytucji oraz koncentracji wiedzy w tym obszarze aby możliwe było wywarcie wpływu na zmiany, też w sferze regulacji i aby szybciej poprawiać konkurencyjność OZE.

W końcu były ku temu podstawy; choć nie byliśmy jeszcze w UE, ale stamtąd już wiał „wiatr odnowy”. W 2001 roku Sejm RP przyjął „Strategię rozwoju energetyki odnawialnej” w opracowaniu której aktywnie uczestniczyłem i sporo czasu poświęciłem przeprowadzenie jej przez rząd i Sejm. Już w 2002 roku w zespole którym kierowałem powstał, na zamówienie ministerstwa środowiska, projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii (dokładnie o „gospodarowaniu odnawialnymi zasobami energii i promocji energetyki odnawialnej”), link -treść ówczesnego projektu. Teraz myślę, ze był to bardzo dobry projekt, bo … nikomu z uczestników rynku w pełni się nie podobał :). Projekt, nie został jednak skierowany przez rząd do Laski Marszałkowskiej (nie miejsce tu i czas by szczegółowo pisać o tym dlaczego sprawy OZE zaczęły grzęznąć w bieżącej polityce i w rosnących wpływach na nią firm energetycznych).

Dlatego po 25 latach pracy zawodowej poświęconej wyłącznie OZE - pewnie czas na jakiś „artystyczny” benefis ?:)- znowu często czytam, że ... „za kilka lat OZE będą konkurencyjne”.

Po 10 latach od zakończenia pracy nad pierwszym projektem ustawy o OZE, w przededniu Wigilii, ministerstwo gospodarki zaprezentowało grubo ponad rok „wyglądany”(używając bożonarodzeniowej frazeologii) nowy projekt ustawy o OZE. Odbyło to się w formie widowiskowej noworocznej szopki w której zamiast Trzech Króli, dar w postaci projektu ustawy OZE przyniosło trzech ministrów: ustępujący wiceminister Maciej Kaliski (do końca roku ubiegłego odpowiedzialny za energetykę), nowy wiceminister (pochodzący tradycyjnie ze Śląska) od br. odpowiedzialny za energetykę - Tomasz Tomczykiewicz i sam minister gospodarki – premier Pawlak. W zasadzie do odnowionej sali ministerstwa „Pod Kopułą” przyniesiono nie tylko projekt ustawy o OZE ale trzy projekty (w trójpaku są też nowelizacje ustaw związanych z OZE: Prawo energetyczne i Prawo gazowe). Wśród mędrców z darami nie było też od dawna wyglądanego ale ostatecznie przez Premiera nie powołanego pełnomocnika rządu ds. OZE. Dopiero kilka dni później okazało się, ze za OZE odpowiadać będzie sekretarz stanu Mieczysław Kasprzak (patrz zarządzenie ministra gospodarki , § 4, p.3). To znamienne, że w końcu kompetencyjnie OZE odseparowano od "energetyki ale trudno odgadnąć czy chodzi o ich wzmocnienie, czy ochroną przed przejęciem przez korporacje czy też może pozbycie się kłopotu i skierowanie na boczny tor polityki energetycznej. To też trudne i wydaje się że wewnętrznie sprzeczne zadanie, bo minister Kasprzak jest już nowym pełnomocnikiem rządu ale ... ds. deregulacji gospodarczych. W sprawie dodatkowego "odnawialnego" zadania przyjdzie mu natomiast ostro regulować, i to w sytuacji gdy zapisy oddanego w jego ręce projektu ustawy o OZE są (przez zmodyfikowany ale jeszcze bardziej zagmatwany system zielonych certyfikatów) silnie zbiurokratyzowane.
Pozytywne może być to, że ma doświadczenie we współpracy ze organizacjami samorządowymi (ZPP) promującymi generację rozproszoną i związkami rolników ZRKiOR (w Niemczech 21% mocy zainstalowanej w systemach PV jest w rękach rolników i ponad 11% całości zielonej mocy, łącznie z energetyką wiatrową, zlokalizowana niemalże w 100% w gospodarstwach rolnych) i być może uda mu się odejść od zgubnej polityki traktowania rolnictwa jako zaplecza do produkcji rzepaku i biopaliw i marnowania jego areałów na współspalanie...

Jubileuszowych paradoksów jest więcej, dodam np., że 10 lat temu za OZE w strukturze rady ministrów był odpowiedzialny nie minister gospodarki, ale środowiska, a w jego imieniu działał m.in. wiceminister środowiska Radosław Gawlik, który po ponad 10 latach został właśnie w tym samym czasie - w grudniu ‘2011 wybrany na szefa opozycyjnej i ciągle pozaparlamentarnej partii zielonych - Zieloni2004, która jako jedyna (paradoks historii, bo to koalicja rządząca uznaje ustawę o OZE za priorytet) silnie, głośno i konsekwentnie promuje OZE. W wywiadzie dla Gazety Wyborczej z zawodem mówi m.in.: „…rząd i parlament przyjęły trzy ustawy dotyczące energetyki jądrowej w rok, a nie są w stanie od 15 lat przyjąć ustawy o energii odnawialnej…”. Fakt, 20 lat temu zdecydowaliśmy (nb. też głosem Posła Gawlika) że energetyki jądrowej nie będziemy rozwijać, a 10 lat temu był juz gotowy projekt ustawy o OZE… Czy w takich meandrach jest jakaś logika czy tylko cichy chichot historii?

Z okazji jubileuszu 10-lecia próbowaliśmy w zespole Instytutu Energetyki Odnawialnej opowiedzieć meandry rozwoju OZE w ostatniej dekadzie oraz popatrzeć z większą dozą optymizmu na przyszłość i przygotować grunt (historyczny kontekst) pod dyskusję nad nową ustawą o OZE. Zainteresowanych odsyłam na stronę Instytutu i ew. zachęcam do komentarzy i wspomnień.

Historia OZE w Polsce jest pełna paradoksów i wymaga dużo cierpliwości i determinacji aby ją zrozumieć, a nawet przeczytać. Odsylam do dłuższych rozważań na portalu Wyborczej. Czy z tej historii OZE można się czegoś nauczyć i jak się ona zakończy? Czy w końcu bodziemy mięli ustawę o OZE która coś zmieni, czy też trzeba będzie trochę już tylko dłużej poczekać aż OZE, bez oglądania się na pozorne wsparcie prawne, same staną się konkurencyjne?

Wygląda na to, że jeśli chodzi o ustawę o OZE, to niestety nie ma mowy o "końcu historii" tworzenia skutecznych i efektywnych regulacji. Dlatego zostawię na następy wpis ocenę tego daru który przynieśli „trzej królowie” w postaci ustawy o OZE i przekazali, czy podrzucili (?) "temu czwartemu" (minister Kasprzak) do wdrożenia. Nb.PSEW, widząc że energetyce wiatrowej projekt może bardziej zaszkodzić niż pomóc, pisze z przekąsem o „prezencie pod choinkę”:).

Nawiązując do jubileuszu 10-lecia Instytutu Energetyki Odnawianej oraz w ramach przygotowań do dalszej batalii o kształt ustawy o OZE zadedykuję wszystkim „weteranom”, z licznymi kombatanckimi bliznami :), ale też odpowiednio zahartowanych, piosenkę Wojciecha Młynarskiego „Jeszcze w zielone gramy”.

Wszystkim czytelnikom "odnawialnego" życze pomyślności w Nowym Roku.