Profesor Mielczarski podał przykłady z obszaru energetyki. A) firmy
energetyczne: tworzą specjalne centra innowacyjności, gdzie działalność mają
rozpoczynać start-up-y, wśród których 99% nowych pomysłów, to pomysły często
hochsztaplerskie; B) moda koncernów na e-mobility: w USA nikt nie dołożyłby centa
do firmy, która obiecuje produkcję 1 mln samochodów elektrycznych mając kilka
milionów złotych i od roku zajmującej się zabawnymi konkursami na rysunki
samochodów. Mielczarski stawia dwie tezy: 1) państwowe firmy energetyczne typu
Tauron są tak zajęte „wspieraniem innowacyjności”, że nie mają czasu zapytać: „A
po co?” 2) w ośrodkach promocji innowacji nie ma ekspertów,
którzy w początkowej fazie mogliby wykrywać typowe humbugi i je odrzucać.
Śmiały tekst prof. Mielczarskiego, wskazując na potrzebę lepszej selekcji projektów aspirujących do „innowacyjnych”, spotkał się dobrym
przyjęciem wśród komentatorów, którzy problem rozwiązaliby centralizując fundusze
na innowacje, wprowadzając jednocześnie profesjonalne zarządzanie redystrybucją
takiego „Funduszu” np. poprzez udział w ewaluacji profesjonalistów: naukowców, praktyków,
finansistów. Czyli sprawa innowacyjności, w szczególności w energetyce,
sprowadziła się do redystrybucji funduszy publicznych na B+R, których i tak stosunkowo dużo wydajemy. Choć problem poruszony przez prof. Mielczarskiego faktycznie
istnieje, to jego źródła sięgają znacznie głębiej. Z pewnością wcale nie jest prostym to, aby bezstronnych
ekspertów o odpowiedniej do skali problemu wiedzy (o takich upomina się prof.
Mielczarski) znaleźć i im zapłacić tyle, aby chętnie angażowali się w ewaluacje
czasami „odlotowych” a czasami „sprytnych” (koniunkturalnych) pomysłów. W
zasadzie warunki te mogliby najlepiej spełnić zagraniczni ewaluatorzy, ale
koszty tłumaczeń i ich koszty własne to nie jedyna przeszkoda. Coraz mniej jest bowiem takich zagranicznych
ekspertów naukowych, którzy mają kompetencje w energetycznych technologiach
schyłkowych, w czym Polska celuje.
Przede wszystkim chodzi jednak o zbyt niski w Polsce udział
wydatków własnych firm na B+R, zbyt mała rola MŚP, a nade wszystko o koncentrację na
nietrakcyjnych globalnie obszarach badawczych i braku wdrożeń nawet w
kraju. Chodzi zapewne po części i o niesprzyjającą "prawdziwym" innowatorom politykę energetyczną i o priorytety badawcze w energetyce (pochodna polityki resortowej), i o szersze problemu strukturalne i instytucjonalne.
Obiektywnej informacji o innowacyjności Polski i
konkurencyjności polskiego sektora B+R w
tym w energetyce dostarczają Europejski Ranking Innowacyjności (ang. EIS) oraz
rola Polski w europejskich ramowych programach badawczych – obecnie (w latach
2014-2020) program Horyzont 2020
(H2020).
EIS jest rankingiem zaprojektowanym przez KE w celu
monitorowania i realizacji Strategii Lizbońskiej. Badane wskaźniki dotyczą
m.in. takich zagadnień jak zasoby ludzkie dla nauki i techniki, edukacja,
patenty, nakłady na działalność innowacyjną i efekty tej działalności mierzone
wartością sprzedaży wyrobów nowych i zmodernizowanych. Wyniki (indeks) za lata 2010-2015
w zakresie krajowych systemów innowacji obrazuje poniższy wykres
Wykres jest przygnębiający. Polska jest w ogonie, pomimo tego, że w tym okresie byliśmy największym z biorców dotacji unijnych (tych dzielonych w kraju) także na innowacje. Są też dostępne dane na 2016 rok, gdzie zdecydowanie najgorzej wypadamy (i konsekwentnie spadamy) w działalności innowacyjnej w sektorze MŚP (liderem w tej konkurencji są oczywiście Niemcy). Jest to o tyle ważne, zwłaszcza w energetyce, że duże (tzw. „zasiedziałe”) firmy energetyczne nie mają modeli biznesowych nastawionych na innowacje, ale na utrzymanie masowego klienta lub efekt skali i w takich firmach innowacje są kanibalizowane przez bieżący interes sprzedażowy. Niestety, nie jest trudno sobie wyobrazić, że w kolejnych latach obszar energetyka, pomimo angażowania olbrzymich krajowych (zarządzanych przez krajowe instytucje) środków publicznych, ten właśnie, uznany politycznie za „strategiczny” obszar będzie ciągnął polskie wskaźniki innowacji w dół. Niestety potwierdzają się pewne obawy o innowacyjność w centralizowanej energetyce wyrażone na blogu "Odnawialnym" już w momencie powoływania Ministerstwa Energii (wbrew zapowiedziom... innowacje nie powstają w tradycyjnych spółkach energetycznych, ale w MŚP nastawionych na niszowe i przełomowe technologie) .
Jeszcze większy problem Polska ma z konkurencyjności w
innowacjach mierzona skalą pozyskiwanie
środków z konkurencyjnych konkurach na projektu badawcze w ramach H2020
publikowanych przez KE i analizowanych w Polsce przez KPK. KPK
przygotował zestawienie podsumowujące naszą pozycję w konkurencji ubiegania
się o unijne środki na B+R za 2016 rok (po 358 konkursach)- tabela poniżej.
Jeśli chodzi o krajowe finansowanie B+R, to nie wszystko
wygląda tak źle jak opisał prof. Mielczarski, bo największa instytucja
finansująca NCBiR podejmuje w obszarze nauki pewne działania ratunkowe, które marnowane są nie tyle brakiem ewaluatorów ile przyszłościowego rynku w energetyce, który nie chłonie nawet drobnych innowacji rozwijanych przez MŚP, które
wpisywałyby się trendy światowe. Dobrym
przykładem takiego pozytywnego myślenia jest dedykowany dla MŚP program NCBiR „szybka ścieżka” (MŚP decydują o zatrudnieniu jednostek badawczych), ale w
energetyce trafia on na rynek wybitnie nienowoczesny (brak smart grid, OZE,
impulsów cenowych na rynku energii do magazynowania energii i jej oszczędzania,
czy otoczenia rynkowego dla e-mobility itp.) i niepewność potęgowaną przez ciągle mało klarowaną politykę i niestabilne prawo (zwłaszcza w obszarze OZE gdzie prawo tłamsi nowoczesne technologie).
Trudno jednak się nie zgodzić gdy prof. Mielczarski (w sposób nieco
kpiarski?) przedstawia polskie ambicje w
zakresie zgazowania węgla, pisząc, że „ostatnio taką instalację ze stratą 4 mld
USD zamknięto w USA z komentarzem, że gdyby nawet węgiel był za darmo, a nie
jest, to i tak nie opłaca się jego zgazowanie”. Do takich wniosków doprowadził
już wcześniej kosztujący niemalże 400 mln zł program strategiczny „Zaawansowane
technologie pozyskiwania energii”.
Ale tym bardziej warto zapytać, czy w tym kontekście jest
uzasadnienie dla nowego programu „Bloki
200+”, którego celem ma być „dostosowanie polskich bloków energetycznych (starych bloków węglowych) do nowych wyzwań”, a „najlepsze projekty mogą otrzymać nawet ok. 90
mln zł". Jakich światowych innowacji
możemy się w tak trywialnym obszarze za tak duże pieniądze spodziewać? Czy to nie jest aby próba
wykorzystana środków publicznych na badania na które zdaniem prof. Mielczarskiego nas nie
stać (dodam, że w przypadku firm nie poddających restrykcyjnym ograniczeniom wydatkowym jeśli chodzi o
unijne zasady pomocy publicznej), na bezpośrednie dofinansowanie działań, które
w ramach wsparcia takimi kosztowanymi instrumentami jak KDT czy planowany rynek
mocy, powinny być sfinansowane już dawno przez koncerny energetyczne? Tu gdzie
chodzi o pozyskanie dla koncernów energetycznych, dzięki programom badawczym,
miliardów stosunkowo słabo kontrolowanych środków na mało ambitne B+R, chętnych do
ewaluacji „prawdziwie” kosztownych (i w tym sensie nie pozornych)
projektów badawczych nie zabraknie.
Jednak wpuszczanie „w kanał” i zaangażowanie na lata w tak
nieperspektywiczne obszary polskich badaczy (długoterminowo marnowanie skromnego potencjału badawczego) pogorszy jeszcze bardziej światową pozycję i stan
polskiej innowacyjności w energetyce, i postulowana poprawa sposobu ewaluacji
wniosków, zwłaszcza do tak pomyślanego programu, niewiele pomoże, bo zasadniczy problem tkwi w zupełnie innym miejscu.