Z mojej perspektywy, z profesorem Krzysztofem Żmijewskim można mieć tyle samo przyjemności (linki też tu i tu) co i kłopotu. Taki już widocznie jego urok jest…
Tym razem po udzielonym ze swadą wywiadzie dla WNP pt „Hipokryzja UE w polityce energetycznej” mam z nim kłopot. Tym bardziej, że sporo zrobił dla zazielenienia energetyki, a za tym wszak świadomie oręduje blog odnawialny. Chodzi mi głównie o tytuł wywiadu za co prof. Żmijewski nie odpowiada, ale tytuł jednak z czegoś wynika…
Niektóre tezy wywiadu są i ciekawe i mi bliskie, nawet jeżeli wymagają komentarza jak np.: „Wszystkie wyliczenia dotyczące emisyjności w sposób milczący przyjmują, że emisyjność liczy się z perspektywy produkcji - kto produkuje ten emituje, kto nie produkuje to nie emituje [nie wszystkie, bo cele dla OZE na 2020 UE liczy się w bilansie ZUŻYCIA energii finalnej przyp. aut]. Poziom emisyjności można liczyć także z perspektywy konsumpcji - kto konsumuje ten inicjuje emisje, a kto nie konsumuje ten oszczędza... Ale UE, w szczególności jej wiodące państwa członkowskie, nie namawiają do ograniczenia konsumpcji. Nie przestajemy czegoś używać dlatego, że się zużyło, tylko dlatego, że nam się znudziło” [opłaty za emisje CO2 wpływają na koszty energii a to wpływa na ograniczenie konsumpcji energii, czy zbędnej konsumpcji, przyp. aut]. Podoba mi się też teza Krzysztofa o większej efektywności walki z efektem cieplarnianym i zwiększoną emisyjnością poprzez instrumenty podatkowe (powszechny podatek od emisji CO2) niż systemu ETS. Tu też drobny komentarz : skoro krytykujemy UE to dlaczego Polska nie poszła drogą Szwecji i dlaczego nie proponowała tego rozwiązania w UE? Czy podatek tak samo jak ETS nie pogorszyłby konkurencyjności naszej "umęczonej" polityką klimatyczną gospodarki, co jest leit motive całości wywiadu?
Ale są takie wątki realne czy nawet domyślne (o szerszą percepcję społeczną tu chodzi), które mi nie całkowicie nie odpowiadają, choć wzbudzają powszechny poklask, nie tylko wśród komentatorów WNP, ale i na innych forach i poważnych blogach, np. Adama Dudy.
Krzysztof Żmijewski wyciąga przeciw UE, Komisji Europejskiej (KE), a w szczególności Komisarz ds. Klimatu Pani Connie Hedegaard ciężkie oskarżenia (to zresztą ostatnio standard w krajowej publicystyce gospodarczej, por. poprzedni wpis), poczynając od „antypolskiego” Pakietu klimatycznego 3 x 20 %, a kończąc na nowej, jeszcze bardziej antypolskiej strategii klimatycznej (w zasadzie bez emisyjnej) UE do 2050 roku. W wywiadzie sporo argumentów/chwytów typowych dla, znacznie mniej niż prof. Żmijewski znających temat, denialistów klimatycznych i „zatroskanych patriotów” takich jak świadome niszczenie gospodarki, tworzenie bezrobocia itd. Krzysztof Żmijewski nie jest z pewnością denialistą (zresztą sam mówi „wierzę w zmiany klimatu”?); z jednej strony krytykuje KE za doktrynerstwo klimatyczne i działania na szkodę „lekko zapóźnionych” krajów takich jak Polska, a z drugiej strony za to, że UE nie wystarczająco dokręca śruby zwłaszcza tam gdzie chodzi o efektywność energetyczną, co jest zresztą ulubionym elementem koncepcji energetycznych propagowanych przez Profesora. Daje to mu podstawę do sformułowania zarzutu, że UE - omotana przez kraje „postindustrialne” - jest hipokrytką, a zapewne uczciwa do bólu i nie odpowiadająca za to, że tylko trochę smrodzi Polska (wszak Chiny bardziej!) – niewinną ofiarą hipokryzji UE i intryg lub obsesji Pani Hedegaard (w kontekście całego wywiadu prof. Żmijewskiego to prawdziwy czarny charakter, ale z wypowiedzi nie można wykluczyć że równię dobrze może to być efekt krótkowzroczności lub kobiecej naiwności?).
Antyunijne tezy z zakresy polityki energetycznej i klimatycznej (akurat w siódmą rocznicę ślubu z UE i skonsumowania przez Pannę Młodą ponad polowę z ok. setki miliardów Euro mocno „zielonego” posagu z lat 2004-2013) stawiane przez prof. Żmijewskiego niezwykle łatwo trafiają w dzisiejsze roszczenia energetyki korporacyjnej, związków zawodowych, a tym samym polityków szukających tamże posad (np. w zarządach Kampanii Węglowej, PSE i wielu radach nadzorczych), drogich pieniędzy na wybory i taniego poklasku (wszak jedno i drugie w kampanii wyborczej jest na cenę złota). Są to bowiem tezy nie tylko wygodne w użyciu ale tak wydawałoby się oczywiste, że już dalej nie warto myśleć (po co się przemęczać?). Wygodnie jest też krytykowanie UE za błędy w polityce efektywności energetycznej, bo dobrze jest się ująć za „biedą energetyczną” wywołaną polityką UE; wszak wszyscy z definicji są za mniejszymi rachunkami i ochroną biednych. Gorzej z dowodami, ale po co dowody jak wszyscy wiedzą? Powtarzanie przez wszystkich (tak jak w przypadku krytyki polityki klimatycznej, tu wszyscy też są jednomyślni), że np. „najtańsza energia jest energia niezużyta/niewyprodukowana” nie jest szkodliwym społecznie poglądem, ale zawsze warto byłoby choć zapytać tu o koszt i opłacalność publicznego wsparcia (nie osobistych inwestycji) i porównać zasadnością publicznego wsparcia np. OZE. Czyż ustawa o efektywności energetycznej nie niesie niemałych kosztów publicznych związane z białymi certyfikatami? Krzysztof Żmijewski, na przykładzie n.b. „drogich wiatraków” mówi: „...jeśli daje się dotacje, to ten produkt drożeje”, ale jak rozumiem prawo to nie obowiązuje wtedy gdy są dotacje do efektywności energetycznej oraz (wbrew polityce UE) do sektora wydobycia węgla czy energetyki jądrowej? Przykładów takiej właśnie „tytułowej” hipokryzji jest w naszej debacie znacznie więcej, ale cały ten wpis sprowadza się do mojej niezgody na oskarżania o hipokryzję UE jako całości i będącej bez skazy Polski jako jej ofiary (nie piszę o egoizmach narodowych i żonglowaniu przez kraje członkowskie UE przedziwnymi nieraz argumentami, bo nie o niuanse tu chodzi).
Prof. Zmijewski mówi: „Budynki pochłaniają ok. 40 proc. energii, a mogą być one źródłem 60 proc. oszczędności energii [jakbym sluchal Hedegaard:)]. UE nie zrobiła jednak nic, aby to zrobić [akurat robi wiele, znacznie więcej od Polski, nawet jak skutecznosc pozostawia sporo do zyczenia, przyp. aut.] Zamiast tego wprowadzono miękkie standardy i zobowiązania, których nikt nie kontroluje. Przyjęto cele 3x20 ale dwa z nich (ograniczenie emisji CO2 i wzrost wykorzystywania energii z OZE) są obowiązkowe a trzeci - czyli zmniejszenie zużycia energii - jest nie obowiązkowy. To pokazuje sposób myślenia KE i jej hipokryzję”.
Wszak dyrektywa 2006/32/WE w sprawie efektywności końcowego wykorzystania energii czekała w Polsce 5 lat ustawę o efektywności energetycznej. Czyja to wina? Pewnie UE? Czy Polska nie jest przypadkiem dużym członkiem UE i czy nie mogłaby zgłosić choć raz konstruktywnej propozycji aby zaostrzyć dyrektywę, wprowadzić skuteczne kary za jej niewdrożenie i jeszcze wzmocnić ją podatkiem węglowym? Czy UE nie wymaga pod groźbą kary traktowej aby dyrektywa 2009/28/WE, wymagająca wprowadzenia minimalnych udzialów OZE w budynkach, była wdrożona w Polsce do grudnia 2009 roku? Kto jest winny, że ustawy wdrażającej tę dyrektywę nie będzie do 2012 a może i 2013 roku? Czy promując dyrektywami i swoimi funduszami OZE i efektywność energetyczną, polityka UE nie pomaga takim także takim krajom jak Polska modernizować energetykę i całą gospodarkę? Czy mamy w Polsce w bilansach energetycznych za dużo węgla w energetyce czy za mało, czy chcemy mieć więcej czy mniej i czy hipokryzja UE polega na tym, że sama rozwija technologie niskowęglowe a Polskę „wpuszcza w kanał” aby dalej stawiała na węgiel? Moim zdaniem nie. UE wyraźnie mówi i z wyprzedzeniem zapowiada i wprowadza regulacje aby uciekać od nieefektwności, uciekać od wysokiej emisyjności (to niezwykle ryzykowne pozostawać pod tym względem daleko w tyle) od konserwowania dotychczasowej energetyki bo wtedy właśnie definitywnie w globalnej walce przegramy z Chinami, Indiami, Brazylią itd. W zielonej gospodarce też będzie trudno, ale szanse na konkurencyjność są znacznie większe.
Nie zgadzam się ani z tezą o hipokryzji UE, ani z tezą, że mamy wszystkimi dostępnymi środkami opóźniać proces transformacji energetyki (i tak tego nie zatrzymamy, a dla dobrego samopoczucia nie warto) gdyż świat pędzi i nie będzie czakał na marudera i malkontenta oraz kunktatora z Bożej Łaski. Prof Żmijewski mówi, że to przez politykę klimatyczną bedzie Europa dwu prędkosci, a nie przez to, że Polska nadmiernie zwalnia i sama do tego prowadzi, spychajac calą UE w obszar gdzie tylko wszyscy przegrac mozemy. Leszek Balcerowicz tłumacząc się kiedys z terapii szokowej sprzed 20 lat powiedział „po co pełzać, lepiej biec”. Wtedy było trudno ale teraz możemy spokojnie biec, o ile nie będziemy ignorować polityki UE, a tym badziej czynić z tego cnoty. Bez konsekwetnej realizacji polityki UE nie wiemy dokąd biec ani nawet gdzie dryfujemy (może nawet nie chodzi o dwie prędkosci, tylko calkiem rozne kierunki ruchu, co byloby jeszcze wiekszym zagrozeniem dla Polski). Chodzi też o to, aby krajowe firmy energetyczne miały tę nieprzyjemną pewność (uznaly "niewygodną prawdę"), że zmiany są nieodwracalne, nie są kontestowane przez rządzących, bo tylko wtedy autentycznie i szybko zmienią swoje postawy i się uratują. Właśnie to hipokryzja naszego rządu i polityków, wszystkich w zasadzie maści, w zakresie polityki klimatyczno-energetycznej UE doprowadzi wprost do bankructwa tych firm, bankructwa krajowej energetyki i spycha Polskę na margines. Szkoda, że w sposób mniej lub bardziej zamierzony, swoją retoryką Krzysztof Żmijewski wspiera to co trzeba zmieniać a nie konserwować
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
sobota, kwietnia 30, 2011
niedziela, kwietnia 17, 2011
Kłamstwa i przepowiednie energetyczne
Politycy lubią używać słowo „kłamstwo” w odniesieniu do wydarzeń z przeszłości:” kłamstwo oświęcimskie”,” kłamstwo katyńskie” i pewnie wiele innych kłamstw. Znaczną część kłamstw historycznych daje się w końcu wyjawić, ale znacznie łatwiej kłamać jest „na wyrost”, zwłaszcza jak chodzi o daleką przyszłość. Kto bowiem pociągnie do odpowiedzialności politycznej czy moralnej tych którzy fałszują przyszłość lub chocby tylko pomylą się co do przyszłości. Nikt, bo co najwyżej o takich "pomyłkach" czy naginanych przeinaczeniach kronikarze, biografowie i historycy będą wspominać tylko w przypadku wybitnych postaci historycznych i to też wybiórczo, a nikt z tego powodu nie będzie rozliczał „drobnych oszustów”. Zresztą mam takie poczucie że obecnie w Polsce nikt za przyszłość nie odpowiada, a to oznacza, że w sprawach przyszłości można mówić dosłownie wszystko, choćby na zasadzie „papier cierpliwy jest…”, bez konieczności uzasadniania.
Takie myśli mnie naszły czytając wywiad w kwietniowym (już post fukushimowskim) numerze miesiecznika Energia Gigawat z Panią Minister Hanną Trojanowską – pełnomocnikiem rządu ds. energetyki jądrowej, pt. „Europa dwóch fobii”, skrót w wersji dostępnej elektronicznej pt. „Jeśli nie atom to co?”. Pani Minister pytana o ew. alternatywę dla energetyki jądrowej w Polsce mówi tak: „Po prostu nie stać nas na to, by nie rozwijać energetyki jądrowej. Bo jeśli nie energetyka jądrowa, to co? (…). Potencjał energetyki odnawialnej mimo wspierania jej rozwoju przez państwo jest na tyle niski, że nie może stanowić substytutu czy alternatywy dla dużych systemowych elektrowni”.
Jestem ciekaw na podstawie jakich to, zapewne głębokich analiz, Pani Minister tak twierdzi. Jaka praca badawcza (nie pytam o ew. zanotowaną przez historyków czy biblistów wypowiedzi Kasandry lub Sybili - panie historycznie zawsze miały większe zdolności przewidywania) upoważnia Panią Minister do stwierdzenia, że „potencjał odnawialnych źródeł (w Polsce) energii jest niski …”. I dlaczego OZE muszą być alternatywą dla ‘dużych systemowych elektrowni” i kto powiedział że przyszłość do takich bohemotów należy ? Mógłbym wskazać wiele opracowań na podbudowie naukowej wspartych dodatkowo "zdrowym rozsądkiem" twierdzących coś wręcz przeciwnego, np. „Small is profitable” czy (przepraszam za nieskromność, ale to akurat rzeczywiście znam:), choć z łatwością mogę wskazać wiele innych) „Scenariusz zaopatrzenia Polski w czyste nośniki energii w perspektywie długookresowej” (z modelu nie chce wyjć inaczej niż ponad 80% udzial zielonej energii elektrycznej w 2050 i obywamy sie bez elektrowni jądrowych) czy oceny potencjalów OZE możliwych do praktycznego wykorzystania już do 2020 r. Można by też zapytać, którą z opcji OZE czy Atom obecnie, wbrew logice "państwo bardziej wspiera" i czy anagazowanie państwa w Atom i jego promocję, choćby poprzez powolanie wlasnie Pani Minister Trojanowiskiej na pelnomocnika (wraz z calym aparatem i budztem) nie swiadczy o czyms wrecz przeciwnym... Dziwnym trafem, pomimo podjętych wysilkow, nie udalo sie zespolowi Pani Minister potwierdzić tezy o niskich kosztach energii jądrowej w Polsce, ale jakiż to problem powiedzieć, że "nie stać nas nas by (jej) nie rozwijać".
Od razu dodam, że jesli chodzi o kwestie potencjalow to nie sposób też uzasadnić tezy Pani Minister Trojanowskiej jedynie Polityką energetyczną (PEP 2030), co jest tyle wątpliwym co i czesto bedyskusyjnie uzywanym argumentem, gdyż jedynym uzasadnieniem analitycznym co do udziału OZE w zużyciu energii wysokości 15% w 2020 roku był cel UE wyznaczony dla Polski i nikt nie klopotal sie innymi analizami. Z kolei w okresie do 2030 udział OZE (także bez uzasadnienia analitycznego) zostały dalej zheblowane (tłumaczę to chęcią zrobienia miejsca energetyce jądrowej, choć za rękę autora rządowej prognozy nie złapałem) do ok. 16% w bilansie energii finalnej), co jest ewenementem na skalę światową i dlatego cały świat zapewne czeka do tej pory na wyjaśnienie w tej sprawie.
Jeżeli jednak do znanych z historii Pań przepowiadających przyszłość, oprócz ww. Kasandry i Sybili dołączymy Panią Minister Trojanowską i wyjaśnimy śmiałość w formułowaniu hipotez kobiecą intuicją (mam autentyczny respekt to takich tez) to jak wytłumaczyć prognozę Pani Connie Hedegaard – nie mająca póki co dobrej prasy w Polsce - komisarz ds. działań w dziedzinie klimatu w Komisji Europejskiej, która firmując projekt nowej „Mapy drogowej UE w kierunku niskowęglowej gospodarki do 2050 roku”(nb. z 8 marca ...) podpisuję się pod stwierdzeniem, że nie tylko że spadną emisje CO2 w sektorze wytwarzania energii elektrycznej spadną w UE o 54-68% do 2030 roku (w stosunku do 1990 roku) , to jeszcze zakłada, że w tym okresie udział energii elektrycznej z OZE sięgnie 75-80% (w 2050 roku do 100%). Nawet jeżeli w Polsce Pani Hedegaard traktowana jest jak zla czarownica, to raczej nikt nie podważa istoty jej tez, tylko co najwyżej twierdzi, że nie odpowiadają one naszym bieżcym interesom.
I kto tu zaklina rzeczywistość, a w szczególności przyszłość? Być może obie Panie, ale zdecydowana większosć prac badawczych, analitycznych, a także zdrowy rozsądek jest blizej Pani Hedegaard. Przy dostępnych potencjalach OZE i trednach kosztow atom-OZE oraz obecnym 30-40% tempie wzrostu energetyki odnawialnej (przy systemtycznym ubytku mocy jadrowych), w udział 17,7 % (wynika to z PEP 2030) energii elektrycznej z OZE zużyciu energii w 2030 roku w Polsce (prawie ten sam co w 2020 roku!) mogę uwierzyć tylko wtedy, gdyby w tym samym czasie dla równowagi w innym scenariuszu 80% transportu w naszym kraju miał stanowić transport konny (owies bowiem to w tym przypadku odnawialne paliwo, a Polska z takim udziałem owsa w bilansie energii w transporcie jest tak samo wiarygodna jak z przewidzianym w PEP 2030 udziałem OZE-E).
Pani Minister Trojanowska, odbiegająca w swoich poglądach znacząco od obecnego stanu wiedzy, jeżeli nie chcę wejść w rolę czarodziejki -od przepowiedni energetycznych lub hochsztaplerki - od klamstwa energetycznego, powinna ujawnić cóż to za nieznana szerzej wiedza tajemna za jej nader skromnymi w stosunku do OZE przepowiedniami stoi...
Takie myśli mnie naszły czytając wywiad w kwietniowym (już post fukushimowskim) numerze miesiecznika Energia Gigawat z Panią Minister Hanną Trojanowską – pełnomocnikiem rządu ds. energetyki jądrowej, pt. „Europa dwóch fobii”, skrót w wersji dostępnej elektronicznej pt. „Jeśli nie atom to co?”. Pani Minister pytana o ew. alternatywę dla energetyki jądrowej w Polsce mówi tak: „Po prostu nie stać nas na to, by nie rozwijać energetyki jądrowej. Bo jeśli nie energetyka jądrowa, to co? (…). Potencjał energetyki odnawialnej mimo wspierania jej rozwoju przez państwo jest na tyle niski, że nie może stanowić substytutu czy alternatywy dla dużych systemowych elektrowni”.
Jestem ciekaw na podstawie jakich to, zapewne głębokich analiz, Pani Minister tak twierdzi. Jaka praca badawcza (nie pytam o ew. zanotowaną przez historyków czy biblistów wypowiedzi Kasandry lub Sybili - panie historycznie zawsze miały większe zdolności przewidywania) upoważnia Panią Minister do stwierdzenia, że „potencjał odnawialnych źródeł (w Polsce) energii jest niski …”. I dlaczego OZE muszą być alternatywą dla ‘dużych systemowych elektrowni” i kto powiedział że przyszłość do takich bohemotów należy ? Mógłbym wskazać wiele opracowań na podbudowie naukowej wspartych dodatkowo "zdrowym rozsądkiem" twierdzących coś wręcz przeciwnego, np. „Small is profitable” czy (przepraszam za nieskromność, ale to akurat rzeczywiście znam:), choć z łatwością mogę wskazać wiele innych) „Scenariusz zaopatrzenia Polski w czyste nośniki energii w perspektywie długookresowej” (z modelu nie chce wyjć inaczej niż ponad 80% udzial zielonej energii elektrycznej w 2050 i obywamy sie bez elektrowni jądrowych) czy oceny potencjalów OZE możliwych do praktycznego wykorzystania już do 2020 r. Można by też zapytać, którą z opcji OZE czy Atom obecnie, wbrew logice "państwo bardziej wspiera" i czy anagazowanie państwa w Atom i jego promocję, choćby poprzez powolanie wlasnie Pani Minister Trojanowiskiej na pelnomocnika (wraz z calym aparatem i budztem) nie swiadczy o czyms wrecz przeciwnym... Dziwnym trafem, pomimo podjętych wysilkow, nie udalo sie zespolowi Pani Minister potwierdzić tezy o niskich kosztach energii jądrowej w Polsce, ale jakiż to problem powiedzieć, że "nie stać nas nas by (jej) nie rozwijać".
Od razu dodam, że jesli chodzi o kwestie potencjalow to nie sposób też uzasadnić tezy Pani Minister Trojanowskiej jedynie Polityką energetyczną (PEP 2030), co jest tyle wątpliwym co i czesto bedyskusyjnie uzywanym argumentem, gdyż jedynym uzasadnieniem analitycznym co do udziału OZE w zużyciu energii wysokości 15% w 2020 roku był cel UE wyznaczony dla Polski i nikt nie klopotal sie innymi analizami. Z kolei w okresie do 2030 udział OZE (także bez uzasadnienia analitycznego) zostały dalej zheblowane (tłumaczę to chęcią zrobienia miejsca energetyce jądrowej, choć za rękę autora rządowej prognozy nie złapałem) do ok. 16% w bilansie energii finalnej), co jest ewenementem na skalę światową i dlatego cały świat zapewne czeka do tej pory na wyjaśnienie w tej sprawie.
Jeżeli jednak do znanych z historii Pań przepowiadających przyszłość, oprócz ww. Kasandry i Sybili dołączymy Panią Minister Trojanowską i wyjaśnimy śmiałość w formułowaniu hipotez kobiecą intuicją (mam autentyczny respekt to takich tez) to jak wytłumaczyć prognozę Pani Connie Hedegaard – nie mająca póki co dobrej prasy w Polsce - komisarz ds. działań w dziedzinie klimatu w Komisji Europejskiej, która firmując projekt nowej „Mapy drogowej UE w kierunku niskowęglowej gospodarki do 2050 roku”(nb. z 8 marca ...) podpisuję się pod stwierdzeniem, że nie tylko że spadną emisje CO2 w sektorze wytwarzania energii elektrycznej spadną w UE o 54-68% do 2030 roku (w stosunku do 1990 roku) , to jeszcze zakłada, że w tym okresie udział energii elektrycznej z OZE sięgnie 75-80% (w 2050 roku do 100%). Nawet jeżeli w Polsce Pani Hedegaard traktowana jest jak zla czarownica, to raczej nikt nie podważa istoty jej tez, tylko co najwyżej twierdzi, że nie odpowiadają one naszym bieżcym interesom.
I kto tu zaklina rzeczywistość, a w szczególności przyszłość? Być może obie Panie, ale zdecydowana większosć prac badawczych, analitycznych, a także zdrowy rozsądek jest blizej Pani Hedegaard. Przy dostępnych potencjalach OZE i trednach kosztow atom-OZE oraz obecnym 30-40% tempie wzrostu energetyki odnawialnej (przy systemtycznym ubytku mocy jadrowych), w udział 17,7 % (wynika to z PEP 2030) energii elektrycznej z OZE zużyciu energii w 2030 roku w Polsce (prawie ten sam co w 2020 roku!) mogę uwierzyć tylko wtedy, gdyby w tym samym czasie dla równowagi w innym scenariuszu 80% transportu w naszym kraju miał stanowić transport konny (owies bowiem to w tym przypadku odnawialne paliwo, a Polska z takim udziałem owsa w bilansie energii w transporcie jest tak samo wiarygodna jak z przewidzianym w PEP 2030 udziałem OZE-E).
Pani Minister Trojanowska, odbiegająca w swoich poglądach znacząco od obecnego stanu wiedzy, jeżeli nie chcę wejść w rolę czarodziejki -od przepowiedni energetycznych lub hochsztaplerki - od klamstwa energetycznego, powinna ujawnić cóż to za nieznana szerzej wiedza tajemna za jej nader skromnymi w stosunku do OZE przepowiedniami stoi...
wtorek, kwietnia 12, 2011
Czarnobyl to było wspaniałe doświadczenie …
Dzisiejsze zagajenie też nie będzie super optymistycznie... Zbliża się 25-ta rocznica katastrofy w Czarnobylu. Starsi pamiętają te dni dość dobrze i pewnie pamiętają amerykański film science fiction „The day after” (Nazajutrz), pokazujący możliwe scenariusz zachowania ludzi po ataku niekarnym ZSRR na USA. Zespół polskich twórców filmowych, pod patronatem TVP1 i redakcji Teatru Telewizji, z reżyserem Januszem Dymkiem zrealizowali film „Czarnobyl, cztery dni w kwietniu” który można zaliczyć do „filmu faktu”. Opisuje nie tylko „nazajutrz” (następnego dnia po wybychu w Czarnobylu obywatel sowiecki jeszcze nie wiedział co się wydarzylo, to chyba najbardziej odroznia tamta katastrofe od Fukushimy, nawet jak stopien zagrozenia nr 7 jest od dzisiaj ten sam), ale cztery kolejne dni po wybuchu w Polsce i w Rosji. Kilka dni temu odbył się przedpremierowy pokaz filmu, za parę dni będzie jego emisja w telewizji; trochę więcej o samym filmie.
Byłem na pokazie przedpremierowym w kinie Muranów. Bohater filmu, prof. Zbigniew Jaworowski był gościem pokazu przedpremierowego. W znacznej mierze pisał też tekst będący kanwą scenariusza filmu i był dla twórców źródłem danych historycznych. Prof. Jaworowski w czasie katastrofy był pracownikiem Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie i odegrał znaczącą rolę w zawiadomieniu władz o niebezpieczeństwie skażenia oraz, wchodząc do zespołu partyjno-rządowego – w podjęciu decyzji o podaniu dzieciom i mieszkańcom płynu „Lugola”, co zapewne pozytywną rolę w ochronie zdrowia (rak tarczycy) ludności zagrożonej akumulacją dużymi dawkami jodu radioaktywnego.
Prof. Jaworowski jest obecnie szefem Stowarzyszenia Ekologów na rzecz Energii Nuklearnej (SEREN) i słynie, razem z niewielką grupę ludzi w dojrzałym wieku, którzy mają korzenie pierwszej polskiej przygodzie nuklearnej związanej z budową w laatch 80-tych elektrowni jądrowej w Zarnowcu (znaczna część tych osób była na pokazie) i których kariera zawodowa została przerwana w 1986 roku po katastrofie w Czarnobylu, i dziś widzą swoją drugą i ostatnią szansę w związku z reaktywacją programu jądrowego, który z całą determinacją wspierają.
W atmosferze Fukushimy i przy okazji rocznicy katastrofy w Czarnobylu dalej w sposób nieskrępowany promują energetykę jądrową i dyskusja po pokazie filmu też niestety temu służyła. Choć jak mi się jednak wydaje intencją twórców było pokazanie problemów, napięć i dramatów jakie powstają wtedy gdy władza nie informuje obywateli w sprawach ważnych.
Po pokazie Zbigniew Jaworowski, ku łatwo wyczuwalnemu zdziwieniu widzów, a u znacznej części ich konsternacji zaczął od tego że energetyka jądrowa to największy wynalazek ludzkości „porównywalny z wynalezieniem ognia”, Greenpeace to „banda wariatów”, stwierdził ponad wszelką wątpliwość że po wybuchu w Czarnobylu nikt nie zginął a nawet nie zachorował z powodu dawek promieniowania, naprawdę niebezpieczna dla ludzi jest energetyka odnawialna, w tym np. w uznanej za profesora za "najbardziej bezpieczą energetyce wodnej zginęło w nieodleglych katastrofach 265 tys. osób”, a katastrofy w Czarnobylu i w Fukushimie to „jedne z najbardziej wspaniałych doświadczeń bo w ich efekcie dużo się o energetyce jądrowej nauczyliśmy”.
Brzmiało to tak dogmatycznie i bezdyskusyjnie oraz przynajmniej dla mnie groteskowo jak gombrowiczowskie „Słowacki wielkim poetą był”, ale śmieszne to wcale nie było. Dawno na własne oczy nie widziałem takiej wręcz rewolucyjnej żarliwości i raczej niezwykłej w świecie naukowym gotowości do formułowania wielce ryzykowanych tez. Wiem że prof. Jaworowski ma swoje lata i choć z minionego okresu to z pewnością ma cenne doświadczenia, ale jeżeli osoby tak myślące są obecnie ekspertami (w pewnym sensie naturalnymi i jedynymi) w tworzeniu prawnych warunków bezpieczeństwa pracy elektrowni jądrowych w Polsce, to „strach się bać” nie jest nadmiernie przerysowaną parabolą.
A film, choć jest w nim spora doza subiektywizmu i chyba niedostatek konsultacji, w pewnym stopniu może się próbować obronić sam, bez aktywnego wsparcia swego głównego bohatera. Sprawa Czarnobyla i ówczesnego socjalistycznego kolorytu (energetyka jądrowa i centralizm pasowały do siebie i się wzajemnie wspierały) tkwi bowiem dość głęboko w naszej świadomości, utrwaliła się w pamięci w skutek dużych emocji, a po ćwierć wieku może być przedmiotem znacznie głębszej refleksji niż ta będąca w udziale prof. Jaworowskiego.
Byłem na pokazie przedpremierowym w kinie Muranów. Bohater filmu, prof. Zbigniew Jaworowski był gościem pokazu przedpremierowego. W znacznej mierze pisał też tekst będący kanwą scenariusza filmu i był dla twórców źródłem danych historycznych. Prof. Jaworowski w czasie katastrofy był pracownikiem Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie i odegrał znaczącą rolę w zawiadomieniu władz o niebezpieczeństwie skażenia oraz, wchodząc do zespołu partyjno-rządowego – w podjęciu decyzji o podaniu dzieciom i mieszkańcom płynu „Lugola”, co zapewne pozytywną rolę w ochronie zdrowia (rak tarczycy) ludności zagrożonej akumulacją dużymi dawkami jodu radioaktywnego.
Prof. Jaworowski jest obecnie szefem Stowarzyszenia Ekologów na rzecz Energii Nuklearnej (SEREN) i słynie, razem z niewielką grupę ludzi w dojrzałym wieku, którzy mają korzenie pierwszej polskiej przygodzie nuklearnej związanej z budową w laatch 80-tych elektrowni jądrowej w Zarnowcu (znaczna część tych osób była na pokazie) i których kariera zawodowa została przerwana w 1986 roku po katastrofie w Czarnobylu, i dziś widzą swoją drugą i ostatnią szansę w związku z reaktywacją programu jądrowego, który z całą determinacją wspierają.
W atmosferze Fukushimy i przy okazji rocznicy katastrofy w Czarnobylu dalej w sposób nieskrępowany promują energetykę jądrową i dyskusja po pokazie filmu też niestety temu służyła. Choć jak mi się jednak wydaje intencją twórców było pokazanie problemów, napięć i dramatów jakie powstają wtedy gdy władza nie informuje obywateli w sprawach ważnych.
Po pokazie Zbigniew Jaworowski, ku łatwo wyczuwalnemu zdziwieniu widzów, a u znacznej części ich konsternacji zaczął od tego że energetyka jądrowa to największy wynalazek ludzkości „porównywalny z wynalezieniem ognia”, Greenpeace to „banda wariatów”, stwierdził ponad wszelką wątpliwość że po wybuchu w Czarnobylu nikt nie zginął a nawet nie zachorował z powodu dawek promieniowania, naprawdę niebezpieczna dla ludzi jest energetyka odnawialna, w tym np. w uznanej za profesora za "najbardziej bezpieczą energetyce wodnej zginęło w nieodleglych katastrofach 265 tys. osób”, a katastrofy w Czarnobylu i w Fukushimie to „jedne z najbardziej wspaniałych doświadczeń bo w ich efekcie dużo się o energetyce jądrowej nauczyliśmy”.
Brzmiało to tak dogmatycznie i bezdyskusyjnie oraz przynajmniej dla mnie groteskowo jak gombrowiczowskie „Słowacki wielkim poetą był”, ale śmieszne to wcale nie było. Dawno na własne oczy nie widziałem takiej wręcz rewolucyjnej żarliwości i raczej niezwykłej w świecie naukowym gotowości do formułowania wielce ryzykowanych tez. Wiem że prof. Jaworowski ma swoje lata i choć z minionego okresu to z pewnością ma cenne doświadczenia, ale jeżeli osoby tak myślące są obecnie ekspertami (w pewnym sensie naturalnymi i jedynymi) w tworzeniu prawnych warunków bezpieczeństwa pracy elektrowni jądrowych w Polsce, to „strach się bać” nie jest nadmiernie przerysowaną parabolą.
A film, choć jest w nim spora doza subiektywizmu i chyba niedostatek konsultacji, w pewnym stopniu może się próbować obronić sam, bez aktywnego wsparcia swego głównego bohatera. Sprawa Czarnobyla i ówczesnego socjalistycznego kolorytu (energetyka jądrowa i centralizm pasowały do siebie i się wzajemnie wspierały) tkwi bowiem dość głęboko w naszej świadomości, utrwaliła się w pamięci w skutek dużych emocji, a po ćwierć wieku może być przedmiotem znacznie głębszej refleksji niż ta będąca w udziale prof. Jaworowskiego.
sobota, kwietnia 09, 2011
Czas goni, świat ucieka czyli wielkopostna melancholia na odnawialnym blogu
Dzisiaj będzie smutno, wielkopostnie i żałobnie wręcz :), niejako w tradycji , bądź co bądź odnawialnego blogu :), ale też o tym, że nie tylko „energia tania już była”, ale i o przemijaniu i o tym że młodym też się już było i się jest tylko na zdjęciach (to tak jak z cenami energii; 'niskie już byly' :).
Poza tym,że mamy rok Skłodowskiej-Curie (pewnie Pani Maria nie ze wszystkimi tezami na „odnawialnym” się zgadza?) obchodzimy też rok Milosza. Z blogu poświęconego pisarzowi przytaczam fragment dialogu o przemijaniu w adaptacji A. Poniedzielskiego: „Dziennikarka: Co sądzi Pan o przemijaniu? Mistrz: Jestem przeciw”, który oznacza że z upływem czasu można sobie radzić na i na smutno i na wesoło i w takim czarno-bialym duchu bedzie dalej.
Olga Tokarczuk w znanym dziele „Prawiek i inne czasu” napisała taką smutną (mimo pewnej obietnicy) mantrę: „Bóg widzi, czas ucieka ,śmierć goni, wieczność czeka”. Wiele lat temu słuchałem tego w teatrze i ciągle mi to pobrzmiewa i zmusza do refleksji o przemijaniu, z osobistej perspektywy i w wersji "zaadoptowanej-soft" użylem w tytule wpisu. Zmiana fizis uwidoczniona na zdjęciach to dowód wprost na to że czas upływa szybciej niż myślimy. Nie tylko jednak o doznania wizualne tu chodzi. Przemijanie można też zarejestrować patrząc jak się zmienia nasze myślenie. Znawca wina (przyznam że korzystam często :) z jego dobrych porad), literatury i też pesymistyczny pisarz Marek Bieńczyk wybiera do publikacji zazwyczaj swoje czarno-białe, smutnawe zdjęcia, ale w tej swojej wrodzonej melancholii mówi w Dużym Formacie tak: "..starzenie się mężczyzny jest niekiedy pociągające dla kobiet. Ten szary zarost, ...te bruzdy, a każda z nich jak wąwóz Somosierry, ta szyja z grdyką rozlataną jak winda biurowca, te siwe skronie … Gorzej gdy otworzy usta …”. No właśnie :).
W tym tygodniu dotarły ważne dla mnie opinie, ktore musialem przemyslec. Jedna z Brukseli: „martwi mnie, ze jest Pan tak pesymistyczny co do rozwoju OZE w Polsce”. Z drugiej strony też ważna dla mnie opinia dotarła z Warszawy: "twoim zdjęciem na blogu wprowadzasz osoby czytające twoje (kasandryczne) teksty w błąd”. Jak rozumiem jest (był do dzisiaj!) dysonans pomiędzy pesymizmem tekstu a nazbyt (mimo wszystko) ptymistycznym zdjęciem, pewnie tak duży jak pomiędzy polityką UE dot OZE i krajową.
Niestety nie mam żadnej poważniejszej przesłanki aby od razu zacząć pisać bardziej optymistycznie o energetyce odnawialnej w Polsce, choć ciągle mam taką nadzieję i obiecać mogę, że się będę starał. Wszak ponoć mogę zniechęcić świat finansów i pogorszyć koniunkturę w zielonej gospodarce w Polsce. Np. prof. Z. Bauman mówi że współczesny świat nie lubi pesymistów i stara się ich unikać jak niemalże jak zarazy. Ale jedyne co mogę szybko zmienić i zmniejszyć dysonans czytelników, to dopasować (czasowo) swoje zdjęcie, aby bardziej odpowiadało stanowi ducha. Wyszukałem odpowiednie zdjęcie w czerni, które nazwałem „nagrobkowym” i właśnie zamieniłem na witrynie blogowej z tym poprzednim, zdezaktualizowanym i ponoć „dobrodusznym”, nie licząc już specjalnie na względy kobiet (Markowi Bieńczykowi z zasady ufam, ale bez przesady :) .
Skończę z tą "żałobą" (zmieniając znowu zdjęcie), jak tylko będzie uchwalona ustawa o odnawialnych źródłach energii. Wtedy też ruszą w górę indeksy giełdowe firm z zielonej gospodarki, wskaźniki sprzedaży i optymizmu, a zdjęcie powinno byc indeksem koniunktury wzrostu i pewnie dojrzalosci rynku zagrzewajacym do inwestyji. Niestety ja wtedy będę też inaczej wyglądał, ale może aż tyle czasu nie uplynie… W związku z końcem, już chyba na dobre ? żaloby narodowej (nie branzowej, ku jakiej sie poniekąd sklaniam) przeczytałem jak Biskup Pieronek powiedział: „niech żałoba trwa kilka miesięcy, rok, ale w końcu musi ją zastąpić normalne życie”. .. to i ja nie zamierzam być zbyt długo „świadomym męczennikiem”, bo „czas ucieka” …. Niech przy okazji ta koncowa mantra będzię też wielkopostną refelsksją dla tych co odpowiadają za krajową energetykę i gospodarkę.
Poza tym,że mamy rok Skłodowskiej-Curie (pewnie Pani Maria nie ze wszystkimi tezami na „odnawialnym” się zgadza?) obchodzimy też rok Milosza. Z blogu poświęconego pisarzowi przytaczam fragment dialogu o przemijaniu w adaptacji A. Poniedzielskiego: „Dziennikarka: Co sądzi Pan o przemijaniu? Mistrz: Jestem przeciw”, który oznacza że z upływem czasu można sobie radzić na i na smutno i na wesoło i w takim czarno-bialym duchu bedzie dalej.
Olga Tokarczuk w znanym dziele „Prawiek i inne czasu” napisała taką smutną (mimo pewnej obietnicy) mantrę: „Bóg widzi, czas ucieka ,śmierć goni, wieczność czeka”. Wiele lat temu słuchałem tego w teatrze i ciągle mi to pobrzmiewa i zmusza do refleksji o przemijaniu, z osobistej perspektywy i w wersji "zaadoptowanej-soft" użylem w tytule wpisu. Zmiana fizis uwidoczniona na zdjęciach to dowód wprost na to że czas upływa szybciej niż myślimy. Nie tylko jednak o doznania wizualne tu chodzi. Przemijanie można też zarejestrować patrząc jak się zmienia nasze myślenie. Znawca wina (przyznam że korzystam często :) z jego dobrych porad), literatury i też pesymistyczny pisarz Marek Bieńczyk wybiera do publikacji zazwyczaj swoje czarno-białe, smutnawe zdjęcia, ale w tej swojej wrodzonej melancholii mówi w Dużym Formacie tak: "..starzenie się mężczyzny jest niekiedy pociągające dla kobiet. Ten szary zarost, ...te bruzdy, a każda z nich jak wąwóz Somosierry, ta szyja z grdyką rozlataną jak winda biurowca, te siwe skronie … Gorzej gdy otworzy usta …”. No właśnie :).
W tym tygodniu dotarły ważne dla mnie opinie, ktore musialem przemyslec. Jedna z Brukseli: „martwi mnie, ze jest Pan tak pesymistyczny co do rozwoju OZE w Polsce”. Z drugiej strony też ważna dla mnie opinia dotarła z Warszawy: "twoim zdjęciem na blogu wprowadzasz osoby czytające twoje (kasandryczne) teksty w błąd”. Jak rozumiem jest (był do dzisiaj!) dysonans pomiędzy pesymizmem tekstu a nazbyt (mimo wszystko) ptymistycznym zdjęciem, pewnie tak duży jak pomiędzy polityką UE dot OZE i krajową.
Niestety nie mam żadnej poważniejszej przesłanki aby od razu zacząć pisać bardziej optymistycznie o energetyce odnawialnej w Polsce, choć ciągle mam taką nadzieję i obiecać mogę, że się będę starał. Wszak ponoć mogę zniechęcić świat finansów i pogorszyć koniunkturę w zielonej gospodarce w Polsce. Np. prof. Z. Bauman mówi że współczesny świat nie lubi pesymistów i stara się ich unikać jak niemalże jak zarazy. Ale jedyne co mogę szybko zmienić i zmniejszyć dysonans czytelników, to dopasować (czasowo) swoje zdjęcie, aby bardziej odpowiadało stanowi ducha. Wyszukałem odpowiednie zdjęcie w czerni, które nazwałem „nagrobkowym” i właśnie zamieniłem na witrynie blogowej z tym poprzednim, zdezaktualizowanym i ponoć „dobrodusznym”, nie licząc już specjalnie na względy kobiet (Markowi Bieńczykowi z zasady ufam, ale bez przesady :) .
Skończę z tą "żałobą" (zmieniając znowu zdjęcie), jak tylko będzie uchwalona ustawa o odnawialnych źródłach energii. Wtedy też ruszą w górę indeksy giełdowe firm z zielonej gospodarki, wskaźniki sprzedaży i optymizmu, a zdjęcie powinno byc indeksem koniunktury wzrostu i pewnie dojrzalosci rynku zagrzewajacym do inwestyji. Niestety ja wtedy będę też inaczej wyglądał, ale może aż tyle czasu nie uplynie… W związku z końcem, już chyba na dobre ? żaloby narodowej (nie branzowej, ku jakiej sie poniekąd sklaniam) przeczytałem jak Biskup Pieronek powiedział: „niech żałoba trwa kilka miesięcy, rok, ale w końcu musi ją zastąpić normalne życie”. .. to i ja nie zamierzam być zbyt długo „świadomym męczennikiem”, bo „czas ucieka” …. Niech przy okazji ta koncowa mantra będzię też wielkopostną refelsksją dla tych co odpowiadają za krajową energetykę i gospodarkę.
wtorek, kwietnia 05, 2011
Zero dotacji z UE dla Polski bez ustawy o odnawialnych źródłach energii
Tytuł wpisu zapożyczyłem ale twórczo :) przetworzyłem z Rzeczpospolitej. To dobry tytuł artykulu "z dotacją" na eksponowanym miejscu; do jego tresci jeszcze wroce.
W Polsce magiczne słowo dotacja ma bardzo dobre i już nawet całkiem naturalne/codzienne skojarzenia. Słyszałem nawet, że rady miast, gmin i nawet wiosek występują z wnioskami o dowołanie odpowiednich organów wykonawczych, o ile te zdecydują się zbudować (zrobić) cokolwiek ze środków własnych, tzn. bez dotacji z UE. Stawiane są też ponoć zarzutu prawne: o "braku gospodarnosci", a nawet używany jest paragraf o "działaniu na szkodę" własnej organizacji czy mieszkańców :). W tak ciekawym kraju i czasie żyjemy…
Sektor energetyki odnawialnej z magii słowa dotacja skorzystał i to nie tylko w bezpośrednim sensie finansowym. W okresie 2007-2013 mamy jako kraj szansę zainkasować ogólnie 67,3 mld Euro, z tego ok. 1 mld na OZE czyli ok. 1,5% (Komisja Europejska -KE zalecała minimum 2-4%, a jej ambicje na przyszlosć w tym zakresie rosną). Ale jeszcze bardziej chyba OZE skorzystało na tym, że trzeba było starać się te środki się wydać, a kara polityczna za niewydanie była najwyższa. Wszyscy się krzątali zatem aby każde Euro wydać, ale byłoby to trudne choćby bez najprostszych zrębów systemu prawnego i dzięki temu kilka ustaw dotyczących mniej lub bardziej OZE ujrzało światło dzienne lub zostało znowelizowanych. Jak już rząd zobaczył, że środki UE na energetykę i środowisko (skumulowane w olbrzymim programie PO IiŚ) przepołowił i że wydatkowanie środków jakoś idzie, zabrakło presji i woli kontynuowania dalszych prac legislacyjnych, czemu z kolei dałem wyraz w poprzednich wpisach i nie jest to bynajmniej dla mnie powód do satysfakcji.
Także wśród biorców dotacji (czyli wyborców) narasta przekonanie że „dotacja musi być”! To tak jak z „kordłą” naszego satyryka, twierdzącego w pierwszej osobie że „niektórzy bez niej mogą a ja nie” :). Doświadczyłem uczestnicząc niedawno w konferencji nt. kredytów z dotacją NFOŚiGW na kolektory słoneczne, na której padło stwierdzenie że „kredyt z dotacją znacznie lepiej się sprzedaje niż kredyt preferencyjny” (pomimo tej samej wartosci netto korzysci finanswych dla biorcy). Rzeczywiście zatem obecnie dotacja to swego rodzaju standard a brak dotacji to groźba wysokiego dyskomfortu, który w energetyce odnawialnej jeszcze przez kilka lat jest dyskomfortem uzasadnionym obiektywnie, ale juz przy budowie piekarni czy drogi może troche dziwić bo ma chyba tylko psychologiczne, a nie materialne podloże.
I teraz już wracam do meritum. Polska zamierza (nasza tegoroczna prezydencja w UE ma temu służyć) aby w okresie 2014-2020 uzyskać nie mniej niż kolejne 67 mld Euro. Ustalane są właśnie zasady wydatkowania tych środków i rząd RP zabiega m.in. aby w ramach oczywistego priorytetu na wsparcie „innowacji” do tej kategorii można było zaliczyć m.in. energetykę jądrową. Niestety KE zaczyna stawiać niewygodne dla nas warunki. Mianowicie KE będzie forsowała tzw. zasadę warunkowości. Jej wprowadzenie oznacza, że dany kraj otrzyma pieniądze dopiero po spełnieniu trzech głównych warunków. Pierwszym warunków ubiegania sie o dotacje UE będzie wdrożenie wszystkich niezbędnych dyrektyw wymaganych przez Unię, np. dotyczących ochrony środowiska…. Obecnie standardem jest, że kraje nie wprowadzają dyrektyw płynących z Brukseli na czas (Polska w obszarze ochrony środowiska doczekała się już kilkunastu postępowań z tego powodu, ale niewiele sobie z tego robiła, bo problemy będące efektem opóźnień pojawiają się dopiero na etapie kontroli i rozliczania dotowanych inwestycji… Teraz jest też mowa o tym, że „nici z dotacji” o ile (op. cit.)kraj nie posiada odpowiednich strategii rozwoju na poziomie krajowym i regionalnym. Tu brawo dla regionow, które w mozole takie zrównoważone strategie energetyczne dobrowolnie robią, bo z uwagi na pakiet klimatyczny OZE będą priorytetem przy programowaniu budzetu 2014-2020.
I tu dochodzimy do konkluzji także z poprzednich blognotek na odnawialnym. Jeżeli dyrektywa 2009/28/WE o promocji energii ze źródeł odnawialnych jest jedną z ważniejszych obecnie detektyw uzasadniających pomoc publiczną w UE i o ile ta dyrektywa jest? w Polsce wdrażaną ustawą o odnawialnych źródłach energii i o ile realnie (nie chodzi tu o markowanie) tej ustawy rząd nie ma w planach legislacyjnych (por. też poprzedni wpis tu i tu) to oznacza, że prawdopodbnie także w okresie do końca 2012 roku (także z powodu przerwy w pracach legislacyjnych spowodowanych wyborami) ustawa nie nabierze mocy prawnej. Czyli wtedy gdy muszą zapaść końcowe decyzje w sprawie funduszy UE 2014 -2020, Polska nie spełni przynajmniej jednego kryterium ich absorpcji, przynajmniej na OZE (ale konsekwncje moga byc szersze) ktore moga stanowic minimum kilka procent calosci. W kraju rozkochanym w dotacjach to polityczna kara śmierci dla rządu, moze nawet w przypadku jego czlonkow do trzeciego pokolenia, bo więcej takich dotacji w UE nie będzie.
Słusznie w cytowanym artykule Pani Minister Bieńkowska zauważa: „Resort będzie się koncentrował na wszelkich zagadnieniach związanych z unijną polityką spójności, a głównymi będą walka o jej budżet i prestiż. – Nasze najważniejsze priorytety to .. uzyskanie co najmniej takiej samej kwoty w jej ramach dla Polski po 2013 r., jaką mamy obecnie, oraz podniesienie rangi politycznej tej polityki – wskazuje Elżbieta Bieńkowska, minister rozwoju regionalnego”.
Szczerze chcąc pomóc Pani Minister w realizacji tych trafiających w społeczne i polityczne oczekiwania zamiarów, pragnę zasugerować przyjrzenie się omawianemu w poprzednim wpisie planowi prac legislacyjnych rządu i sprawdzenie czy w celu skorzystania z dotacji w warunkach forsowanych przez KE powinniśmy jako priorytetową (tak che rząd poz. 42 pod ww linkiem) potraktować np. ustawę o inwestycjach w energetyce jądrowej (jaka dyrektywa nas do tego obliguje, może cos przeoczylem?) czy może jednak warto nadać priorytet pracom nad ustawą o odnawialnych źródeł energii (poz. 64 pod ww linkiem), na której nie tylko opracowanie ale wejscie w życie bezskutecznie czeka caly swiat razem z KE od 5 grudnia ub.r. i jakos nie może sie doczekać… Wszak nie tylko o prestiż ale i o pieniądze tu chodzi, i o wybory chyba też?
W Polsce magiczne słowo dotacja ma bardzo dobre i już nawet całkiem naturalne/codzienne skojarzenia. Słyszałem nawet, że rady miast, gmin i nawet wiosek występują z wnioskami o dowołanie odpowiednich organów wykonawczych, o ile te zdecydują się zbudować (zrobić) cokolwiek ze środków własnych, tzn. bez dotacji z UE. Stawiane są też ponoć zarzutu prawne: o "braku gospodarnosci", a nawet używany jest paragraf o "działaniu na szkodę" własnej organizacji czy mieszkańców :). W tak ciekawym kraju i czasie żyjemy…
Sektor energetyki odnawialnej z magii słowa dotacja skorzystał i to nie tylko w bezpośrednim sensie finansowym. W okresie 2007-2013 mamy jako kraj szansę zainkasować ogólnie 67,3 mld Euro, z tego ok. 1 mld na OZE czyli ok. 1,5% (Komisja Europejska -KE zalecała minimum 2-4%, a jej ambicje na przyszlosć w tym zakresie rosną). Ale jeszcze bardziej chyba OZE skorzystało na tym, że trzeba było starać się te środki się wydać, a kara polityczna za niewydanie była najwyższa. Wszyscy się krzątali zatem aby każde Euro wydać, ale byłoby to trudne choćby bez najprostszych zrębów systemu prawnego i dzięki temu kilka ustaw dotyczących mniej lub bardziej OZE ujrzało światło dzienne lub zostało znowelizowanych. Jak już rząd zobaczył, że środki UE na energetykę i środowisko (skumulowane w olbrzymim programie PO IiŚ) przepołowił i że wydatkowanie środków jakoś idzie, zabrakło presji i woli kontynuowania dalszych prac legislacyjnych, czemu z kolei dałem wyraz w poprzednich wpisach i nie jest to bynajmniej dla mnie powód do satysfakcji.
Także wśród biorców dotacji (czyli wyborców) narasta przekonanie że „dotacja musi być”! To tak jak z „kordłą” naszego satyryka, twierdzącego w pierwszej osobie że „niektórzy bez niej mogą a ja nie” :). Doświadczyłem uczestnicząc niedawno w konferencji nt. kredytów z dotacją NFOŚiGW na kolektory słoneczne, na której padło stwierdzenie że „kredyt z dotacją znacznie lepiej się sprzedaje niż kredyt preferencyjny” (pomimo tej samej wartosci netto korzysci finanswych dla biorcy). Rzeczywiście zatem obecnie dotacja to swego rodzaju standard a brak dotacji to groźba wysokiego dyskomfortu, który w energetyce odnawialnej jeszcze przez kilka lat jest dyskomfortem uzasadnionym obiektywnie, ale juz przy budowie piekarni czy drogi może troche dziwić bo ma chyba tylko psychologiczne, a nie materialne podloże.
I teraz już wracam do meritum. Polska zamierza (nasza tegoroczna prezydencja w UE ma temu służyć) aby w okresie 2014-2020 uzyskać nie mniej niż kolejne 67 mld Euro. Ustalane są właśnie zasady wydatkowania tych środków i rząd RP zabiega m.in. aby w ramach oczywistego priorytetu na wsparcie „innowacji” do tej kategorii można było zaliczyć m.in. energetykę jądrową. Niestety KE zaczyna stawiać niewygodne dla nas warunki. Mianowicie KE będzie forsowała tzw. zasadę warunkowości. Jej wprowadzenie oznacza, że dany kraj otrzyma pieniądze dopiero po spełnieniu trzech głównych warunków. Pierwszym warunków ubiegania sie o dotacje UE będzie wdrożenie wszystkich niezbędnych dyrektyw wymaganych przez Unię, np. dotyczących ochrony środowiska…. Obecnie standardem jest, że kraje nie wprowadzają dyrektyw płynących z Brukseli na czas (Polska w obszarze ochrony środowiska doczekała się już kilkunastu postępowań z tego powodu, ale niewiele sobie z tego robiła, bo problemy będące efektem opóźnień pojawiają się dopiero na etapie kontroli i rozliczania dotowanych inwestycji… Teraz jest też mowa o tym, że „nici z dotacji” o ile (op. cit.)kraj nie posiada odpowiednich strategii rozwoju na poziomie krajowym i regionalnym. Tu brawo dla regionow, które w mozole takie zrównoważone strategie energetyczne dobrowolnie robią, bo z uwagi na pakiet klimatyczny OZE będą priorytetem przy programowaniu budzetu 2014-2020.
I tu dochodzimy do konkluzji także z poprzednich blognotek na odnawialnym. Jeżeli dyrektywa 2009/28/WE o promocji energii ze źródeł odnawialnych jest jedną z ważniejszych obecnie detektyw uzasadniających pomoc publiczną w UE i o ile ta dyrektywa jest? w Polsce wdrażaną ustawą o odnawialnych źródłach energii i o ile realnie (nie chodzi tu o markowanie) tej ustawy rząd nie ma w planach legislacyjnych (por. też poprzedni wpis tu i tu) to oznacza, że prawdopodbnie także w okresie do końca 2012 roku (także z powodu przerwy w pracach legislacyjnych spowodowanych wyborami) ustawa nie nabierze mocy prawnej. Czyli wtedy gdy muszą zapaść końcowe decyzje w sprawie funduszy UE 2014 -2020, Polska nie spełni przynajmniej jednego kryterium ich absorpcji, przynajmniej na OZE (ale konsekwncje moga byc szersze) ktore moga stanowic minimum kilka procent calosci. W kraju rozkochanym w dotacjach to polityczna kara śmierci dla rządu, moze nawet w przypadku jego czlonkow do trzeciego pokolenia, bo więcej takich dotacji w UE nie będzie.
Słusznie w cytowanym artykule Pani Minister Bieńkowska zauważa: „Resort będzie się koncentrował na wszelkich zagadnieniach związanych z unijną polityką spójności, a głównymi będą walka o jej budżet i prestiż. – Nasze najważniejsze priorytety to .. uzyskanie co najmniej takiej samej kwoty w jej ramach dla Polski po 2013 r., jaką mamy obecnie, oraz podniesienie rangi politycznej tej polityki – wskazuje Elżbieta Bieńkowska, minister rozwoju regionalnego”.
Szczerze chcąc pomóc Pani Minister w realizacji tych trafiających w społeczne i polityczne oczekiwania zamiarów, pragnę zasugerować przyjrzenie się omawianemu w poprzednim wpisie planowi prac legislacyjnych rządu i sprawdzenie czy w celu skorzystania z dotacji w warunkach forsowanych przez KE powinniśmy jako priorytetową (tak che rząd poz. 42 pod ww linkiem) potraktować np. ustawę o inwestycjach w energetyce jądrowej (jaka dyrektywa nas do tego obliguje, może cos przeoczylem?) czy może jednak warto nadać priorytet pracom nad ustawą o odnawialnych źródeł energii (poz. 64 pod ww linkiem), na której nie tylko opracowanie ale wejscie w życie bezskutecznie czeka caly swiat razem z KE od 5 grudnia ub.r. i jakos nie może sie doczekać… Wszak nie tylko o prestiż ale i o pieniądze tu chodzi, i o wybory chyba też?
sobota, kwietnia 02, 2011
Strach się bać, czyli jak Rząd i Sejm "w obawie przed energetyką odnawialną" zgodnie dbają o bezpieczeństwo energetyczne i jądrowe
Zakończyły się konsultacje społeczne ogłoszonej pod koniec grudnia Strategicznej Oceny Oddziaływania na Środowisko (OOŚ) Programu Polskiej Energetyki Jądrowej (PPEJ) – o samym programie już trochę było na „odnawialnym”, o OOŚ mniej. Organizacje ekologiczne wymogły, aby konsultacje tego dokumentu trwały dłużej niż miesiąc (tak proponował rząd) i teraz swoje stanowiska opublikował m.in. Instytut na rzecz Ekorozwoju i Fundacja Greenpeace Polska. Obie organizacje wytykają dokumentowi oczywiste i momentami rażące błędy, które zdecydowanie wpływają na bezpieczeństwo środowiskowe energetyki jądrowej. Obie zwracają uwagę także na brak przedstawienia rzetelnych alternatyw. Greenpeace pisze np. że „w dokumencie zupełnie brakuje analizy wariantów alternatywnych, w tym także tych, które zakładają brak potrzeby budowy elektrowni jądrowej. Dlatego decyzja o jej budowie może być podjęta na niepewnych przesłankach”.
Tymczasem Sejm 1 kwietnia (choć to nie jest śmieszne), „bez zbędnej zwłoki” powołał komisję nadzwyczajną, do której trafią rządowe, przyjęte w lutym projekty nowelizacji Prawa atomowego oraz tzw. ustawy inwestycyjnej. Rząd przyjął oba projekty w drugiej połowie lutego br. Jak zapowiada obecnie rząd, „w nowych proponowanych regulacjach największy nacisk położono na zapewnienie bezpieczeństwa w przyszłych elektrowniach”. W głosowaniu wzięło udział 386 posłów i wszyscy (!) opowiedzieli się za jej powołaniem. Nikt nie zastanowił się nad tym, że może warto poczekać z pracami legislacyjnymi aż zakończy się postępowanie z OOŚ, które może sporo wnieść w lepsze naświetlenie kwestii bezpieczeństwa, czy na wyniki inspekcji bezpieczenstwa pracy wszystkich elektrowni jadrowych w UE - jeżeli rzekomo o bezpieczeństwo tu chodzi, ani tym bardziej nikt nie czekał na analizy alternatywne związane w szczególności z OZE.
Starym zwyczajem (jeden z poprzednich wpisów ) przypomnę się w sprawie procedowania czy ściślej braku procedowania ustawy o odnawialnych źródłach energii – poz. 64 w harmonogramie pracy rządu na 2011 rok. Jak nietrudno zauważyć, choć dyrektywa o promocji energii ze źródeł odnawialnych jest tu niezwykle precyzyjna co do wymaganego terminu uchwalenia ustawy (5-12-2010!) to ustawa ta w wykazie prac rządu nie ma klauzuli „priorytet”, tak jak niewymagające pośpiechu tylko szczególnej rozwagi, a teraz też zwykłej refleksji ustawy atomowe (np. poz. 42, 67).
Zdaję sobie sprawę z natłoku prac legislacyjnych i nie sądzę, że straszenie to najlepsza metoda przekonywania do czegokolwiek. Jednak przyjęta w tym natłoku kolejność prac, tempo i priorytety oraz prezentowana jakość pracy legislacyjnej Sejmu i Rządu w imię poprawy bezpieczeństwa energetycznego i jądrowego oznaczają że powinniśmy się jako obywatele naprawdę zatroskać o jedno i o drugie, a dodatkowo także o bezpieczeństwo naszych kieszeni. Chęć „robienia dobrze” wybranym z tłumu grupom interesów („zbawcze pomysły”) przy jednoczesnym parciu na kieszenie wszystkich podatników zawsze silnie wzrasta przed wyborami. Tak samo jak chęć zostawienia spraw ważnych ale trudnych tym co przyjdą po wyborach i będą rozliczani z tego co musiało być zrobione a nie zostało oraz naprawieniem tego co w pośpiechu zostało zrobione, choć nie było konieczne. Z dwu skierowanych do "speckomisji" projektow ustaw, pisane "na kolanie" Prawo atomowe bedzie musialo byc wielokrotnie zmieniane z uwagi na rownolegle procesy w UE, a jądrowa ustawa inwestycyjna to potencjalnie olbrzymi obszar ryzyka i kosztow, bo zdaniem jej autorow ma zapewnić "niezmienne warunki inwestowania" w atom, a te warunki z uwagi własnie na bezpieczeństwo na nowo są definiowane przez tych dla których energia jądrowa nie jest li tylko abstrakcją polityczną.
Ktos kto w obecnej sytuacji zwleka z ustawą o odnawialnych źrodlach energii naraża cały sektor na dryfowanie, a kraj na coraz bardziej dramatyczne "wybory".
Tymczasem Sejm 1 kwietnia (choć to nie jest śmieszne), „bez zbędnej zwłoki” powołał komisję nadzwyczajną, do której trafią rządowe, przyjęte w lutym projekty nowelizacji Prawa atomowego oraz tzw. ustawy inwestycyjnej. Rząd przyjął oba projekty w drugiej połowie lutego br. Jak zapowiada obecnie rząd, „w nowych proponowanych regulacjach największy nacisk położono na zapewnienie bezpieczeństwa w przyszłych elektrowniach”. W głosowaniu wzięło udział 386 posłów i wszyscy (!) opowiedzieli się za jej powołaniem. Nikt nie zastanowił się nad tym, że może warto poczekać z pracami legislacyjnymi aż zakończy się postępowanie z OOŚ, które może sporo wnieść w lepsze naświetlenie kwestii bezpieczeństwa, czy na wyniki inspekcji bezpieczenstwa pracy wszystkich elektrowni jadrowych w UE - jeżeli rzekomo o bezpieczeństwo tu chodzi, ani tym bardziej nikt nie czekał na analizy alternatywne związane w szczególności z OZE.
Starym zwyczajem (jeden z poprzednich wpisów ) przypomnę się w sprawie procedowania czy ściślej braku procedowania ustawy o odnawialnych źródłach energii – poz. 64 w harmonogramie pracy rządu na 2011 rok. Jak nietrudno zauważyć, choć dyrektywa o promocji energii ze źródeł odnawialnych jest tu niezwykle precyzyjna co do wymaganego terminu uchwalenia ustawy (5-12-2010!) to ustawa ta w wykazie prac rządu nie ma klauzuli „priorytet”, tak jak niewymagające pośpiechu tylko szczególnej rozwagi, a teraz też zwykłej refleksji ustawy atomowe (np. poz. 42, 67).
Zdaję sobie sprawę z natłoku prac legislacyjnych i nie sądzę, że straszenie to najlepsza metoda przekonywania do czegokolwiek. Jednak przyjęta w tym natłoku kolejność prac, tempo i priorytety oraz prezentowana jakość pracy legislacyjnej Sejmu i Rządu w imię poprawy bezpieczeństwa energetycznego i jądrowego oznaczają że powinniśmy się jako obywatele naprawdę zatroskać o jedno i o drugie, a dodatkowo także o bezpieczeństwo naszych kieszeni. Chęć „robienia dobrze” wybranym z tłumu grupom interesów („zbawcze pomysły”) przy jednoczesnym parciu na kieszenie wszystkich podatników zawsze silnie wzrasta przed wyborami. Tak samo jak chęć zostawienia spraw ważnych ale trudnych tym co przyjdą po wyborach i będą rozliczani z tego co musiało być zrobione a nie zostało oraz naprawieniem tego co w pośpiechu zostało zrobione, choć nie było konieczne. Z dwu skierowanych do "speckomisji" projektow ustaw, pisane "na kolanie" Prawo atomowe bedzie musialo byc wielokrotnie zmieniane z uwagi na rownolegle procesy w UE, a jądrowa ustawa inwestycyjna to potencjalnie olbrzymi obszar ryzyka i kosztow, bo zdaniem jej autorow ma zapewnić "niezmienne warunki inwestowania" w atom, a te warunki z uwagi własnie na bezpieczeństwo na nowo są definiowane przez tych dla których energia jądrowa nie jest li tylko abstrakcją polityczną.
Ktos kto w obecnej sytuacji zwleka z ustawą o odnawialnych źrodlach energii naraża cały sektor na dryfowanie, a kraj na coraz bardziej dramatyczne "wybory".