W ubiegłym roku zachęcając do udziału w krajowych warszawskich obchodach Dnia Ziemi
skonstatowałem, że obchody czy może lepiej - początek tworzenia tradycji Earth Day -związany jest z rokiem moich urodzin :) i powziąłem postanowienie że w tym dniu "odnawialny" zawsze poświęci swoje pięć minut tej tradycji. Póki co wydaje mi się ona jeszcze (!) bliższa „odnawialnemu” niż tradycja Dnia Energetyka obchodzonego w Polsce, jak twierdzi Wikipedia, 14 sierpnia. Wikipedia podaje też, że takie dni, podobnie jak Dzień Kobiet czy Święto Górnika to raczej tradycja wschodnia, a Dzień Ziemi podobnie jak dzień zakochanych :) i .. odnawiane źródła energii przyszyły do nas z zachodu.
W tym roku jak zwykle centralne obchody Dnia Ziemi 2009 w pierwszą niedzielę po Earth Day 22 kwietnia, ale dzisiaj właśnie więcej czasu poświęcę tradycji amerykańskiej.
Earth Day promowany jest w Ameryce przez Mother Nature Network (MNN). Strona MNN oprowadza po wielu akcjach i inicjatywach, które warto przejrzeć, także na zasadzie „czego to ludzie nie wymyślą” :) i potwierdzenia że ruch skupiony wokół Earth Day ma się dobrze. Ale są tam też sprawy niezwykle poważne.
Barack Obama (n.b. rocznik 1963, o rok starszy od początków tradycji Earth Day) wykorzystał okazję i ogłosił w czasie Earth Day podpisanie nowej regulacji prawnej z zasadami rządzącymi udzielaniem pozwoleń i podziałem zysków z realizacji projektów wiatrowych morskich (off shore), z uwzględnieniem fal i prądów morskich (co ponownie świadczy o dalekowzroczności obecnej amerykańskiej administracji).
Przepis, choć powstawał w bólach, jest bardzo prosty; sprowadzą się w dużym uproszczeniu do określenia udziału stanów nadmorskich w przychodach ze sprzedaży energii elektrycznej wygenerowanej z instalacji off shore. Dodam, ze ta nieco magiczna liczba to 27,5% i chyba właśnie jej końcówka- 7,5% a nawet - 0,5% świadczą o tym jak trudno było ustalić podział kosztów pomiędzy Waszyngton i poszczególne stany i wynegocjować podział korzyści. Dzięki rozporządzeniu otwarte zostaną drzwi (wcześnej blokowane niejasnym podziałem interesów) do uruchomienia już w najbliższych 2-3 latach szeregu farm wiatrowych planowanych już od pewnego czasu nad Atlantykiem.
Polska ciągle czeka na uregulowania prawne w zakresie morskich farm wiatrowych i nic nie wskazuje na to, że proces ich tworzenia zakończy się przed przyszłorocznym Dniem Ziemi ani, że jak już się zakończy, to że nasi włodarze; premier z prezydentem ten domniemany sukces ogłoszą z taką pompą jak Barack Obama w środę w stanie Iowa. Bez tych zasad, jak to twierdzi moja Koleżanka cytowana od czasu do czasu na „odnawialnym”, wójt Gminy Krokowa w imię dobrze pojętych interesów swojej gminy, nie pozwoli na takie darmowe korzystanie z szeroko rozumianych zasobów gminnych, tak jak Pawlak broniąc prawa do swojej ziemi w filmie „Sami swoi" nie pozwalał aby „nad jego niebem samolot bez jego pozwoleństwa latał”:). Politycy są właśnie od mądrego rozstrzygania takich dylematów.
W ww. przemówieniu Obama zapowiedział że już do 2030 roku już 20% energii elektrycznej (pewnie ok. 50% mocy zainstalowanej) w USA pochodzić będzie z energii wiatru. Ważna to zapowiedź, bowiem na ostatniej, niezwykle udanej konferencji wiatrowej PSEW (wspominałem o niej i o przygotowaniach do prezentacji Action plan w jednym z poprzednich wpisów )miałem okazje o polemizowania z jednym z bardziej znanych analityków energetycznych w Polsce, który twierdził że maksymalnie możliwy do wyobrażenia udział mocy zainstalowanej w energetyce wiatrowej w Polsce to 15% całkowietej mocy. Powoływał się przy tym na „prawdziwych energetyków” obchodzących swój dzień 14 sierpnia.
Obama przy okazji ww. przemówienia obalał jeszcze jeden mit, że energetyka wiatrowa nie tworzy miejsc pracy. Jego zdaniem osiągnięcie ww. celu spowoduje stworzenie 250 tys. nowych miejsc pracy (10% z "obiecanych" 2,5 mln wszystkich zielonych miejsc pracy).A u nas mówi się jedynie o tym ilu to (najwyżej setki) inżynierów pożyje z jądrówki (nie wiadomo czy i jak dlugo).
Portal MNN na okoliczność Earth Day zajął się też tym problemem z trochę innej strony. Zadał pytanie które zawody są najlepszą gwarancją bezpieczeństwa pracy w kryzysie i które wyciągają kraj z recesji.
Otoż, zdaniem MNN stwarzające największe nadzieje zawody to:
1 pracownik firm produkujących elektrownie wiatrowe
2 audytor energetyczny
3 mechanik trurbin wiatrowych
4 instalator systemów fotowoltaicznych
5 wykonawca zielonych (energooszczędnych) domów
6 mechanik samochodowy od ogniw paliwowych
7… zielony bloger :)
No właśnie :). Tylko patrzeć jak dobrze dotychczas zarabiające towarzystwo z węgla i stali, betonu i atomu zwali mi się w kryzysie na głowę w postaci konkurencji :).
Ale na poważnie, to nich studenci zastanowią się poważnie przy wyborze specjalizacji na studiach, a maturzyści dobrze wybiorą kierunki. Też dla dobra Ziemi, bo tym na poważnie chyba tylko młodzi moga się zainteresować w też dobrze pojętm własnym interesie.
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
sobota, kwietnia 25, 2009
niedziela, kwietnia 19, 2009
O wsparciu zielonych inwestycjach w rządowych pakietach antykryzysowych USA, UE i PL i znaczeniu środków UE na te cele w PL
O zdradliwych (jak młode wino :) dotacjach było już na odnawialnym. Wygląda na to, że się od nich sektor OZE i beneficjenci programów antykyzysowych (tzw. „stymulusów”) na dobre uzależnili. Prawie tak jak kiedyś występujący gościnnie w Kabarecie Strasznych Panów, Jan Kobuszewski przedstawił uzależnienie się od kołdry w taki sposób: „są tacy odważni co potrafią to robić bez kordły, ale ja bez kordły nie mogę”. Zagubienie w życiu „bez dotacji” wynika w znacznym stopniu z nielogicznych zasad dotacji i niezrozumiałych celów jakim mają służyć.
Jestem sympatykiem zielnego Planu Obamy, a w szczególności jego części energetycznej, np . Ale pewnie dobrze jest patrzeć dalej i szerzej niż tylko na jeden „energetyczny” aspekt jego planu. Okazją do tego stał się czwartkowy artykuł w Gazecie Wyborczej Marcina Bosackiego „Teksas niezawisły jest i basta, czyli awantura o stymulusa”
Co jest w tym znamiennego? Otóż podobnie jak w przypadku funduszy UE dostępnych w Polsce na lata 2007-2013 (64 mld Euro), gdzie ok. 60% z nich pozostało w gestii rządu, a o 40% „biło się” 16 samorządów wojewódzkich (tzw. regionalne programy operacyjne -RPO), w USA z 787 mld $ (niektórzy podaja 972 mld $) ok. 300 mld $ miało zostać „rozdanych” poszczególnym stanom. I tu różnica; nie wszystkie stany (50) chcą tę mannę z nieba a przynajmniej się o nią nie biją. Oczywiście dużą rolę w tym gra polityka wewnętrzna, czyli kasę chcą stany w których rządzą demokraci, a kontestują tę pomoc „stany republikańskie”. Warto Jednak przyjrzeć się argumentacji tych ostatnich, wszak musi ona trafić do ich wyborców. Do tych „zbuntowanych” zaliczyć można właśnie Teksas (rancho Busha), Alaską (rancho niedoszłej wiceprezydent republikanów – Sary Palin), Karolina, Karolina Płn., Luizjana czy Wirginia, nawet rządzony przez demokratę Michigan. Pomimo bezrobocia i problemów gospodarczych nie przyjmują lub nie chciały „miękkich pieniędzy” rzędu kilku mld $ argumentując, że „bezrobotni są używani przez rząd Obamy do promowania socjalizmu”. Takie argumenty biorą się stąd, że Biały Dom przyznał w pakiecie stymulującym środki na przedłużenie probiernia zasiłków o 33 tygodnie w stanach o największym bezrobociu i o 20 w pozostałych stanach oraz wysokość tygodniowych zasiłków z 300$ do 325$, ale od 2011 roku stany miałyby partycypować w tych kosztach. Przynam, że mało to „prorozwojowo” brzmi.
W związku z tym, 15 kwietnia - dokładnie w ostatnim dniu składania amerykańskich PITów (aż się zestresowałem ze to ciągle przedemną i że też mogę 30 kwietnia być mniej przychylnym dla OZE :) - lokalni działacze partii republikańskiej zorganizowali demonstracje pod herbatką pachnącym hasłem TEA (Tax Enough Aready).
Jest to jednak zupełnie inna postawa niż np. marszałków naszych województw, którzy znając swoich wyborców nie mogli sobie pozwolić na takie argumenty i wszyscy walczyli o każde Euro dla swojego regionu na zasadzie „to be or not to be” i o „herbatce” nie mogło być mowy. Lektura artykułu i cała ta sytuacja zachęciła mnie do bliższego przejrzenia się ogólnej dystrybucji środków w pakiecie stabilizacyjnym pretendenta Obamy.
Korzystając z doskonale udokumentowanego w publikacje zagraniczne blogu Kocham Czytać dotarłem do sugestywnego zestawienia skali pomocy na zielone inwestycje w ramach pakietów stymulacyjnych w różnych krajach. A w szczególności w wygodnej do wykorzystania publikacji Financial Times „Which country has the greenest bail-out?” z 2 marca br. z przejrzystym schematem/rysunkiem (o analogiczne pomysły - tu wizualizacja dystrybucji pomocy dla OZE) błagałem wręcz czytelników we wpisie nt. wizualizacji Action plan” :) Otóż z całego pakietu stymulacyjnego, ostatecznie (po obcinkowaniu przez Kongres) w USA na zielone inwestycje przeznaczono „jedynie” 112,3 mld $ (12% całości), w tym 22,5 mld $ na OZE i aż 52 mld $ na modernizację sieci przesyłowych, a 10 na publiczny zielony transport . We efekcie ma powstać 2,5 mln zielonych miejsc pracy. Dla porównania UE przeznaczyć chce na te cele 15 mld $ plus bezpośrednio $22 mld $ na energetyka wiatrowa off shore i CCS, plus ulgi w podatku VAT. plus dzialania każdego z krajów członkowskich oddzielnie (jest mowa o łacznej kwocie 170 mld Euro). Razem 59% całości „recovery plan”. Na czele zielonego wsparcia dla gospodarki są Korea Płd.- 81% wszystkich środków symulusa, ale zaraz za UE są Chiny (na końcu listy są Włosi z 1% na zielone inwestycje).
Czyli Ameryka Obamy z 12% nie jest na czele pod względem udziały procentowego, ale także pod względem kwoty wsparcie na zielone inwestycje ustępuję Chinom ( 221,3 mld $). Dalej wspieram Obamę duchowo, bo po Bushu to zbawienie dla upadającej Ameryki, ale widzę jak impet w kierunku prorozwojowym za oceanem spada na rzecz działań doraźnych.
Oczywiście trudno krytykować administrację Obamy i Kongres, jeżeli nasz rządowy plan antykryzysowy „Plan stabilności i rozwoju - wzmocnienie gospodarki Polski wobec światowego kryzysu finansowego” opiewa na 91,3 mld zł (prawdę mowiąc, trudno w ww. dokumencie doliczyć się tej zadeklarowanej kwoty), ale w pakiecie w zasadzie nie ma żadnych (!) dodatkowych środków na zielone inwestycje . Co prawda 3 z 30 przewidzianych działań dotyczą zielonych inwestycji (OZE, efektywność energetyczne i promocja ekologicznych samochodów) ale środki na te są na tyle niesprecyzowane (chodzi raczej o dzialania "kosmetyczne"), że w zasadzie można powiedzieć że na zielone inwestycje, ponad to co i tak było zaplanowane, przeznaczyliśmy całe 0% pakietu (w jedneym z opracowań HSBC widzialem ze doliczono sie 1,5 mld euro na zielone inwestycje w polskim recovery plan, ale nie wiem jak HSBC do tego optymistycznego wniosku doszlo).
Czyli w zasadzie na rząd nie ma co się oglądać i trzeba brać czerpać garściami z tego do obecnie mamy dostępne w funduszach UE, która zadbała (bez nacisku UE byłoby znacznie mniej) aby 1 mld Euro mógł być do 2013 przeznaczony na OZE (1.5% całości budżetu). Właśnie zakończył się pierwszy nabór wniosków na konkurs w ramach PO Infrastruktura i Środowisko, Priorytetu IX – Infrastruktura energetyczna przyjazna środowisku i efektywność energetyczna, Działanie 9.4 „Wytwarzanie energii ze źródeł odnawialnych (najważniejszy program nakierowany na OZE). W ramach konkursu wpłynęło 120 wniosków o dofinansowanie, w tym 86 wniosków na farmy wiatrowe, 19 na biogaz, 6 na elektrownie wodne, 5 na biomasę oraz po 2 na geotermię i energie słoneczna. Całkowita kwota o którą ubiegają się potencjalni beneficjenci kształtuje się na poziomie ok. 3,148 mld PLN, podczas gdy na realizację projektów wyłonionych do dofinansowania w ramach konkursu dostępna jest kwota 742 mln PLN.
Struktura zgłoszonych wniosków niekoniecznie odpowiada sile poszczególnych rodzajów OZE, bo kryteria naboru promowały wielkie inwestycje, ale jakościowo widać, że energetyka wiatrowa jest obecnie kołem napędowych sektora OZE w Polsce. Szkoda ze niektóre inwestycje czekały 1-3 lata na realizacje z powodu opóźnień w uruchomieniu całego programu PO IiŚ i szkoda że ¾ z aplikantów odejście z konkursów z przysłowiowym kwitkiem. Tu właśnie przydałby się polski stymulus antykryzysowy, gdyby był rzeczywiście prorozwojowym…. Wszak liczba projektów wskazuje, ze chodzić może o ok. 2 TWh zielonej energii elektrycznej wyprodukowanej już w 2010, czyli prawie 20% celu postawionego dla Polski w dyrektywie 2001/77/WE (ok. 10 TWh co, odpowiadac moze 7,5% udzialu energi z OZE w zyzyciu energii elektrycznej brutto) ktorego bez tych projektów i dodatkowych dzialan nie wypelnimy...
Poza dodatkowymi (stosunku do funduszy UE na OZE i wymaganego wspólfinnsowania) środkami na OZE, byłby prorozwjowym, gdyby wraz ze wsparciem energetyki wiatrowej wsparty został także rozwój sieci elektroenergetycznych, który w polskim pakiecie stymulacyjnym został ograniczony jedynie do "eliminacji barier (prawnych) w realizacji inwestycji liniowych". Dla porządku dodam, że jakikolwiek "recovery plan" ma sens tylko wtedy kiedy srodki będa wydane teraz, w latach 2009/2010, czyli duzo daje kto szybko daje.
Dlatego to za mało Panie Premierze i nie tak. Trudno się też domyslic o co Panu w tym pakiecie chodzi. Lepiej mniej a konkretniej, mniej doraźnie a za to z szerzą wizją końca. Nie będę też mial pewnosci co do zagospodarowania daniny na państwo z mojego zeznania podatkowego.
A może regiony, miasta i gminy mądrze i strategicznie wykorzystają swoje srodki, bo byloby lepiej gdyby ich jednak nie oddawaly "do centrali".
Jestem sympatykiem zielnego Planu Obamy, a w szczególności jego części energetycznej, np . Ale pewnie dobrze jest patrzeć dalej i szerzej niż tylko na jeden „energetyczny” aspekt jego planu. Okazją do tego stał się czwartkowy artykuł w Gazecie Wyborczej Marcina Bosackiego „Teksas niezawisły jest i basta, czyli awantura o stymulusa”
Co jest w tym znamiennego? Otóż podobnie jak w przypadku funduszy UE dostępnych w Polsce na lata 2007-2013 (64 mld Euro), gdzie ok. 60% z nich pozostało w gestii rządu, a o 40% „biło się” 16 samorządów wojewódzkich (tzw. regionalne programy operacyjne -RPO), w USA z 787 mld $ (niektórzy podaja 972 mld $) ok. 300 mld $ miało zostać „rozdanych” poszczególnym stanom. I tu różnica; nie wszystkie stany (50) chcą tę mannę z nieba a przynajmniej się o nią nie biją. Oczywiście dużą rolę w tym gra polityka wewnętrzna, czyli kasę chcą stany w których rządzą demokraci, a kontestują tę pomoc „stany republikańskie”. Warto Jednak przyjrzeć się argumentacji tych ostatnich, wszak musi ona trafić do ich wyborców. Do tych „zbuntowanych” zaliczyć można właśnie Teksas (rancho Busha), Alaską (rancho niedoszłej wiceprezydent republikanów – Sary Palin), Karolina, Karolina Płn., Luizjana czy Wirginia, nawet rządzony przez demokratę Michigan. Pomimo bezrobocia i problemów gospodarczych nie przyjmują lub nie chciały „miękkich pieniędzy” rzędu kilku mld $ argumentując, że „bezrobotni są używani przez rząd Obamy do promowania socjalizmu”. Takie argumenty biorą się stąd, że Biały Dom przyznał w pakiecie stymulującym środki na przedłużenie probiernia zasiłków o 33 tygodnie w stanach o największym bezrobociu i o 20 w pozostałych stanach oraz wysokość tygodniowych zasiłków z 300$ do 325$, ale od 2011 roku stany miałyby partycypować w tych kosztach. Przynam, że mało to „prorozwojowo” brzmi.
W związku z tym, 15 kwietnia - dokładnie w ostatnim dniu składania amerykańskich PITów (aż się zestresowałem ze to ciągle przedemną i że też mogę 30 kwietnia być mniej przychylnym dla OZE :) - lokalni działacze partii republikańskiej zorganizowali demonstracje pod herbatką pachnącym hasłem TEA (Tax Enough Aready).
Jest to jednak zupełnie inna postawa niż np. marszałków naszych województw, którzy znając swoich wyborców nie mogli sobie pozwolić na takie argumenty i wszyscy walczyli o każde Euro dla swojego regionu na zasadzie „to be or not to be” i o „herbatce” nie mogło być mowy. Lektura artykułu i cała ta sytuacja zachęciła mnie do bliższego przejrzenia się ogólnej dystrybucji środków w pakiecie stabilizacyjnym pretendenta Obamy.
Korzystając z doskonale udokumentowanego w publikacje zagraniczne blogu Kocham Czytać dotarłem do sugestywnego zestawienia skali pomocy na zielone inwestycje w ramach pakietów stymulacyjnych w różnych krajach. A w szczególności w wygodnej do wykorzystania publikacji Financial Times „Which country has the greenest bail-out?” z 2 marca br. z przejrzystym schematem/rysunkiem (o analogiczne pomysły - tu wizualizacja dystrybucji pomocy dla OZE) błagałem wręcz czytelników we wpisie nt. wizualizacji Action plan” :) Otóż z całego pakietu stymulacyjnego, ostatecznie (po obcinkowaniu przez Kongres) w USA na zielone inwestycje przeznaczono „jedynie” 112,3 mld $ (12% całości), w tym 22,5 mld $ na OZE i aż 52 mld $ na modernizację sieci przesyłowych, a 10 na publiczny zielony transport . We efekcie ma powstać 2,5 mln zielonych miejsc pracy. Dla porównania UE przeznaczyć chce na te cele 15 mld $ plus bezpośrednio $22 mld $ na energetyka wiatrowa off shore i CCS, plus ulgi w podatku VAT. plus dzialania każdego z krajów członkowskich oddzielnie (jest mowa o łacznej kwocie 170 mld Euro). Razem 59% całości „recovery plan”. Na czele zielonego wsparcia dla gospodarki są Korea Płd.- 81% wszystkich środków symulusa, ale zaraz za UE są Chiny (na końcu listy są Włosi z 1% na zielone inwestycje).
Czyli Ameryka Obamy z 12% nie jest na czele pod względem udziały procentowego, ale także pod względem kwoty wsparcie na zielone inwestycje ustępuję Chinom ( 221,3 mld $). Dalej wspieram Obamę duchowo, bo po Bushu to zbawienie dla upadającej Ameryki, ale widzę jak impet w kierunku prorozwojowym za oceanem spada na rzecz działań doraźnych.
Oczywiście trudno krytykować administrację Obamy i Kongres, jeżeli nasz rządowy plan antykryzysowy „Plan stabilności i rozwoju - wzmocnienie gospodarki Polski wobec światowego kryzysu finansowego” opiewa na 91,3 mld zł (prawdę mowiąc, trudno w ww. dokumencie doliczyć się tej zadeklarowanej kwoty), ale w pakiecie w zasadzie nie ma żadnych (!) dodatkowych środków na zielone inwestycje . Co prawda 3 z 30 przewidzianych działań dotyczą zielonych inwestycji (OZE, efektywność energetyczne i promocja ekologicznych samochodów) ale środki na te są na tyle niesprecyzowane (chodzi raczej o dzialania "kosmetyczne"), że w zasadzie można powiedzieć że na zielone inwestycje, ponad to co i tak było zaplanowane, przeznaczyliśmy całe 0% pakietu (w jedneym z opracowań HSBC widzialem ze doliczono sie 1,5 mld euro na zielone inwestycje w polskim recovery plan, ale nie wiem jak HSBC do tego optymistycznego wniosku doszlo).
Czyli w zasadzie na rząd nie ma co się oglądać i trzeba brać czerpać garściami z tego do obecnie mamy dostępne w funduszach UE, która zadbała (bez nacisku UE byłoby znacznie mniej) aby 1 mld Euro mógł być do 2013 przeznaczony na OZE (1.5% całości budżetu). Właśnie zakończył się pierwszy nabór wniosków na konkurs w ramach PO Infrastruktura i Środowisko, Priorytetu IX – Infrastruktura energetyczna przyjazna środowisku i efektywność energetyczna, Działanie 9.4 „Wytwarzanie energii ze źródeł odnawialnych (najważniejszy program nakierowany na OZE). W ramach konkursu wpłynęło 120 wniosków o dofinansowanie, w tym 86 wniosków na farmy wiatrowe, 19 na biogaz, 6 na elektrownie wodne, 5 na biomasę oraz po 2 na geotermię i energie słoneczna. Całkowita kwota o którą ubiegają się potencjalni beneficjenci kształtuje się na poziomie ok. 3,148 mld PLN, podczas gdy na realizację projektów wyłonionych do dofinansowania w ramach konkursu dostępna jest kwota 742 mln PLN.
Struktura zgłoszonych wniosków niekoniecznie odpowiada sile poszczególnych rodzajów OZE, bo kryteria naboru promowały wielkie inwestycje, ale jakościowo widać, że energetyka wiatrowa jest obecnie kołem napędowych sektora OZE w Polsce. Szkoda ze niektóre inwestycje czekały 1-3 lata na realizacje z powodu opóźnień w uruchomieniu całego programu PO IiŚ i szkoda że ¾ z aplikantów odejście z konkursów z przysłowiowym kwitkiem. Tu właśnie przydałby się polski stymulus antykryzysowy, gdyby był rzeczywiście prorozwojowym…. Wszak liczba projektów wskazuje, ze chodzić może o ok. 2 TWh zielonej energii elektrycznej wyprodukowanej już w 2010, czyli prawie 20% celu postawionego dla Polski w dyrektywie 2001/77/WE (ok. 10 TWh co, odpowiadac moze 7,5% udzialu energi z OZE w zyzyciu energii elektrycznej brutto) ktorego bez tych projektów i dodatkowych dzialan nie wypelnimy...
Poza dodatkowymi (stosunku do funduszy UE na OZE i wymaganego wspólfinnsowania) środkami na OZE, byłby prorozwjowym, gdyby wraz ze wsparciem energetyki wiatrowej wsparty został także rozwój sieci elektroenergetycznych, który w polskim pakiecie stymulacyjnym został ograniczony jedynie do "eliminacji barier (prawnych) w realizacji inwestycji liniowych". Dla porządku dodam, że jakikolwiek "recovery plan" ma sens tylko wtedy kiedy srodki będa wydane teraz, w latach 2009/2010, czyli duzo daje kto szybko daje.
Dlatego to za mało Panie Premierze i nie tak. Trudno się też domyslic o co Panu w tym pakiecie chodzi. Lepiej mniej a konkretniej, mniej doraźnie a za to z szerzą wizją końca. Nie będę też mial pewnosci co do zagospodarowania daniny na państwo z mojego zeznania podatkowego.
A może regiony, miasta i gminy mądrze i strategicznie wykorzystają swoje srodki, bo byloby lepiej gdyby ich jednak nie oddawaly "do centrali".
poniedziałek, kwietnia 13, 2009
Świat w 2100 r. czyli energia słoneczna i nuklearna geopolityka?
Przegląd świątecznych czasopism i gazet zwrócił moja uwagę na artykuł w dodatku do Gazety Wyborczej „Gazecie na Wielkanoc, gdzie Andrzej Lubowski, amerykański ekonomista i publicysta (wcześniej kierował zespołem strategii Visy w USA) omówił książkę George'a Friedmana "The Next 100 Years " George’a Friedmana. Autor ksiązki to politolog, doradca agend rządowych ds. bezpieczeństwa i właścicielem prywatnej firmy wywiadowczej oraz założyciel prywatnego amerykańskiego (think tanku)- Instytutu Stratfor, porwał się na scenariusz polityczny dla świata do 2100 roku.
Jak słusznie zauważa Lubowski, w obecny świecie zawirowań, wszelakie prognozowanie są wyjątkowo trudne, ale te najdłuższe są najmniej ryzykowane (trudno powiedzieć „sprawdzam”). Na odnawialnym omawiane były różne prognozy dotyczące energetyki na 2010 (trywialne, ale trudno przewidywalne z uwagi na bieżącą politykę) , 2020 (wokół 3 x 20% najwięcej ostatnio krążyłem), 2030 (PEP, prognoza IEA "World Energy Outlook") i 2050 (prognoza Greenpeace „Energy [R]revolution"), ale przyznam że zabrało mi wyobraźni aby zastanawiać się na 2100 r., co może świadczyć, że tak naprawdę w kategoriach przyszłych pokoleń nie myślę :).
W energetyce mamy pewien problem z prognozowaniem średniookresowym (o krótkookresowym już nie wspomnę), bo czujemy że zbliża się rewolucja w energetyce, a ta nie jest na rękę obecnym dogmatom, a w szczególności paradygmatom naukowym i interesom politycznym oraz przemysłowym. Mamy bowiem do czynienia z czymś takim jak rewolucja Kartezjańska (poprzedzona przez Galileusza i Kopernika i utwierdzona przez Newtona) i trudne upowszechnianie się mechanistycznego obrazu świata wobec naruszania wcześniejszego paradygmatu Arystotelesa bronionego przez ówczesny Kościół. Jak stwierdził Fritiof Capra (choćby w ostatnio wznowionych wywiadach prof. Osiatyńskiego „Zrozumieć Świat”), trwająca jeszcze fala rewolucji naukowej dążąca do zastąpienia coraz bardziej już przestarzałej teorii mechanistycznej teorią systemów starającej się odzwierciedlić czynnik ewolucji, nielinearności, odczuć, czy zwyczajnie nowego ekologicznego światopoglądu, co prawda nie prowadzi do prześladowań (vide Galileusz), ale establishment nie chce na nią dać ... pieniędzy :). Zdaniem Capry świat organizacji, przemysłowy i świat akademicki podtrzymują ciągle redukcjonistyczne poglądy.
Wydaje się, że wynik ostatnich wyborów prezydenckich w USA są okazją do „kruszenia murów” i udawania, np. stylu „uznajemy potencjał OZE, ale on będzie realizowalny dopiero za 100 lat”, czyli właśnie wtedy kiedy niewielu z nas żyjących to już tak naprawdę interesuje. Friedman nie naraża się za bardzo ale i nie jest skrępowany ograniczeniami w przełamywaniu schematyzmu.
Choć autor zarobi na jej wydaniu bez potrzeby dotowania ze strony zasiedziałego establishmentu, a ja jego książkę znam tylko z kilku omówień, tak właśnie "kontekstowo" patrzę na Friedmanowskie „science fiction”. W okresie nowej rewolucji przemysłowej i splocie interesów krótko- i średniookresowych znacznie łatwiej przechodzi uzgodnienie dalekosiężnej wizji i potem cofanie się (“backcasting”) do czasów nam bliższych, niż ekstrapolacje. Widać np. że taka właśnie metoda pracy przyjęta nad nowym Energy Outlook IEA czy Energy [R]revolution Greenpeace prowadzą to innych wyników niż ekstrapolacyjne podejście wykorzystanie m.in. w też omawianym na odnawialnym „Raporcie 2030” Energsys/PKEE.
Kończąc te metodologiczne dygresje, chciałbym zająć się bardzo pobieżnie tylko paroma poruszanymi w książce kwestiami; tymi które dotyczą Polski, technologii energetycznych i wojskowych (n.b. mamy wlasnie czas pokojowych demonstracji wielkanocnych...), w tej niezobowiązującej wizji przyszłości amerykańskiego politologa. Friedman oparł snucie swoich wątków na dwu założeniach: niezwykle szybki przyrost ludności świata (wywołujący m.in. zapotrzebowanie na nośniki energii) i rewolucję w metodach pozyskania energii. Nad wszystkim unosi się polityka w stylu carycy Katarzyny, niestety.
To co mnie właśnie w książce rozczarowuje (myślę o przesłaniu) to skupienie się na tym „kto kogo” czyli mocarstwowości i „gwiezdnych wojnach” jako czymś „co tygryski lubią najbardziej”. Wygląda na to, że od czasu jak Kain zabił Abla tylko technologie się rozwijają a człowiek nie staje się lepszy, przynajmniej do 2100 roku. Książka spodoba się jednak większości naszych polityków bo … po wojnie 2050 r. (jadrowej oczywiscie) Polska stanie się mocarstwem rozwijającym się kosztem Rosji i Europy środkowej, sięgającym ponownie od morza do morza (narodowe porty nad ... Adriatykiem i w Grecji). Jako że historia lub się powtarzać, znowu spowodujemy zagrożenie dla innej przyszłej potęgi świata islamskiego - Turcji (na razie walczymy ambicjonalnie ale nieskutecznie o stołek w G20:). Friedman milczy na temat sukcesów w budowie sieci naszych gazoportów, rur gazowych i elektrowni jądrowych, zaznacza tylko, że w połowie wieku energii może nam brakować, a system zaopatrzenia w paliwa będzie dalej łatwo zniszczyć. Czyli pewnie jednak wcześniej odniesiemy „wiekopomne sukcesy” :).
I tu przejdę już do spraw energii. Ameryka w wizji Friedmana stawia na energię słoneczną i staje się dla świata tym, czym obecnie jest Arabia Saudyjska. Autor w ostatnich wywiadach podkreśla że już obecnie NASA pracuje nad wytworzenie energii elektrycznej w kosmosie i jej przesyle falami radiowymi na Ziemię. Rozwija to w innym wywiadzie.
Jeden z fragmentów ksiązki łączy wyżej omawiane wątki. W pokonaniu Niemiec i Turcji i osłabieniu Rosji pomaga Polsce właśnie Ameryka ze swoją słoneczną technologią kosmiczną i to właśnie dzięki zdobyciu przewagi w sferze zapatrzenia w energię Polska staje się mocarstwem od morza do morza. Widać, że generacja energii w przestrzeni kosmicznej wygrywa z generacją jej w systemach PV na powierzchni ziemi i przesyłem np. z terenów pustynnych do zurbanizowanych (wspominany na „odnawialnym” projekt DESERT) liniami prądu stałego (HVDC). Pewnie także dlatego, że Ameryka jest lepsza (ma większą przewagę technologiczną) w kosmosie niż na pustyni, ale czy tylko dlatego?
Ksiązka pisana jest z p. widzenia amerykańskiego i jakoś wpisuje się jednak w obecną politykę. Np. na ostatniej amerykańskiej konferencji Renewable Energy Technology (RETECH ‘2009) - nie jest to bynajmniej konferencja nt. "science fiction"), z niezwykle sugestywnym wystąpieniem prezydenta Obamy („renewable energy will lead the 21st century”), przedstawiciele firmy PowerSat Co z Waszyngtonu, twierdzili, że właśnie umieszczenie systemów fotowoltaicznych na orbicie „działa 24h/dobę i pozwala pozyskać 20 razy więcej energii niż na powierzchni Ziemi, a rozwinięta już bezprzewodowa transmisja pozowoli na jej dostarczenie do każdego zakątka ziemi”.
Taka wizja energetyki odnawialnej jest mi niekoniecznie bliska, ale wydaje się być możliwą. Widać bowiem, że w globalnej wizji energetyka odnawialna staje się scentralizowaną oraz znowu (nawet odnawialna) energia staje się elementem wielkiej geopolityki. Mam nadzieję, że nasi politycy nie zrozumieją, że możemy czekać na Amerykę i jej technologię i nic nie robić, poza budową CCSów i elektrowni jądrowych.
Aby ew. uprzedzić zbyt szybkie wyciąganie takich nietrafnych wniosków, podaje link do przykładu innego powiewu świeżości z „Ameryki Obamy”. W dobrze udokumentowanej publikacji “The High Cost of Nuclear Power - Why America Should Choose a Clean Energy Future Over New Nuclear Reactors”, z wykorzystaniem najnowszych badań nad “niewygodnymi” zagadnieniami (przybywa ich w Ameryce jak grzybów po deszczu), zespól autorów koordynowany przez Maryland PIRG Foundation wykazał że koszty energetyki jądrowej są znacznie wyższe niż podawane (przerzucane razem z ryzykiem na barki podatników) przez firmy energetyczne i nie rozwiążą żadnego z problemów Ameryki. Autorzy w dość przekonujący sposób potwierdzają to co głosi u nas Koalicja Klimatyczna, że z 1$ zainwestowanego w efektywność energetyczną można „uzyskać” 5 x więcej energii, w energetykę wiatrową off shore 2 x więcej, a w cieplne elektrownie słoneczne o 30% więcej w porównaniu z energetyką jądrową i węglowym CCS (obie ostatnie technologie są kosztowo siebie warte). Zlinearyzowany koszy energii elektrycznej w centach(2008) /kWh energii z elektrowni jądrowych (15) jest nieco niższy niż z węglowych z CCS (17) ale znacznie wyższy od energetyki wiatrowej (10), nawet nieco wyższy od biogazu (13). Polecam tę publikację, do uważniejszego przeczytania i dalszej dyskusji.
PS. Jako zwolennik „otwartej na nowe” polityki prezydenta Obamy i dla złagodzenia wojennych i mocarstwowych nastrojów po zapoznaniu się z publikacją Friedmana :) podaję link do zdjęcia nowego sympatycznego mieszkanca Bialego Domu.
Jak słusznie zauważa Lubowski, w obecny świecie zawirowań, wszelakie prognozowanie są wyjątkowo trudne, ale te najdłuższe są najmniej ryzykowane (trudno powiedzieć „sprawdzam”). Na odnawialnym omawiane były różne prognozy dotyczące energetyki na 2010 (trywialne, ale trudno przewidywalne z uwagi na bieżącą politykę) , 2020 (wokół 3 x 20% najwięcej ostatnio krążyłem), 2030 (PEP, prognoza IEA "World Energy Outlook") i 2050 (prognoza Greenpeace „Energy [R]revolution"), ale przyznam że zabrało mi wyobraźni aby zastanawiać się na 2100 r., co może świadczyć, że tak naprawdę w kategoriach przyszłych pokoleń nie myślę :).
W energetyce mamy pewien problem z prognozowaniem średniookresowym (o krótkookresowym już nie wspomnę), bo czujemy że zbliża się rewolucja w energetyce, a ta nie jest na rękę obecnym dogmatom, a w szczególności paradygmatom naukowym i interesom politycznym oraz przemysłowym. Mamy bowiem do czynienia z czymś takim jak rewolucja Kartezjańska (poprzedzona przez Galileusza i Kopernika i utwierdzona przez Newtona) i trudne upowszechnianie się mechanistycznego obrazu świata wobec naruszania wcześniejszego paradygmatu Arystotelesa bronionego przez ówczesny Kościół. Jak stwierdził Fritiof Capra (choćby w ostatnio wznowionych wywiadach prof. Osiatyńskiego „Zrozumieć Świat”), trwająca jeszcze fala rewolucji naukowej dążąca do zastąpienia coraz bardziej już przestarzałej teorii mechanistycznej teorią systemów starającej się odzwierciedlić czynnik ewolucji, nielinearności, odczuć, czy zwyczajnie nowego ekologicznego światopoglądu, co prawda nie prowadzi do prześladowań (vide Galileusz), ale establishment nie chce na nią dać ... pieniędzy :). Zdaniem Capry świat organizacji, przemysłowy i świat akademicki podtrzymują ciągle redukcjonistyczne poglądy.
Wydaje się, że wynik ostatnich wyborów prezydenckich w USA są okazją do „kruszenia murów” i udawania, np. stylu „uznajemy potencjał OZE, ale on będzie realizowalny dopiero za 100 lat”, czyli właśnie wtedy kiedy niewielu z nas żyjących to już tak naprawdę interesuje. Friedman nie naraża się za bardzo ale i nie jest skrępowany ograniczeniami w przełamywaniu schematyzmu.
Choć autor zarobi na jej wydaniu bez potrzeby dotowania ze strony zasiedziałego establishmentu, a ja jego książkę znam tylko z kilku omówień, tak właśnie "kontekstowo" patrzę na Friedmanowskie „science fiction”. W okresie nowej rewolucji przemysłowej i splocie interesów krótko- i średniookresowych znacznie łatwiej przechodzi uzgodnienie dalekosiężnej wizji i potem cofanie się (“backcasting”) do czasów nam bliższych, niż ekstrapolacje. Widać np. że taka właśnie metoda pracy przyjęta nad nowym Energy Outlook IEA czy Energy [R]revolution Greenpeace prowadzą to innych wyników niż ekstrapolacyjne podejście wykorzystanie m.in. w też omawianym na odnawialnym „Raporcie 2030” Energsys/PKEE.
Kończąc te metodologiczne dygresje, chciałbym zająć się bardzo pobieżnie tylko paroma poruszanymi w książce kwestiami; tymi które dotyczą Polski, technologii energetycznych i wojskowych (n.b. mamy wlasnie czas pokojowych demonstracji wielkanocnych...), w tej niezobowiązującej wizji przyszłości amerykańskiego politologa. Friedman oparł snucie swoich wątków na dwu założeniach: niezwykle szybki przyrost ludności świata (wywołujący m.in. zapotrzebowanie na nośniki energii) i rewolucję w metodach pozyskania energii. Nad wszystkim unosi się polityka w stylu carycy Katarzyny, niestety.
To co mnie właśnie w książce rozczarowuje (myślę o przesłaniu) to skupienie się na tym „kto kogo” czyli mocarstwowości i „gwiezdnych wojnach” jako czymś „co tygryski lubią najbardziej”. Wygląda na to, że od czasu jak Kain zabił Abla tylko technologie się rozwijają a człowiek nie staje się lepszy, przynajmniej do 2100 roku. Książka spodoba się jednak większości naszych polityków bo … po wojnie 2050 r. (jadrowej oczywiscie) Polska stanie się mocarstwem rozwijającym się kosztem Rosji i Europy środkowej, sięgającym ponownie od morza do morza (narodowe porty nad ... Adriatykiem i w Grecji). Jako że historia lub się powtarzać, znowu spowodujemy zagrożenie dla innej przyszłej potęgi świata islamskiego - Turcji (na razie walczymy ambicjonalnie ale nieskutecznie o stołek w G20:). Friedman milczy na temat sukcesów w budowie sieci naszych gazoportów, rur gazowych i elektrowni jądrowych, zaznacza tylko, że w połowie wieku energii może nam brakować, a system zaopatrzenia w paliwa będzie dalej łatwo zniszczyć. Czyli pewnie jednak wcześniej odniesiemy „wiekopomne sukcesy” :).
I tu przejdę już do spraw energii. Ameryka w wizji Friedmana stawia na energię słoneczną i staje się dla świata tym, czym obecnie jest Arabia Saudyjska. Autor w ostatnich wywiadach podkreśla że już obecnie NASA pracuje nad wytworzenie energii elektrycznej w kosmosie i jej przesyle falami radiowymi na Ziemię. Rozwija to w innym wywiadzie.
Jeden z fragmentów ksiązki łączy wyżej omawiane wątki. W pokonaniu Niemiec i Turcji i osłabieniu Rosji pomaga Polsce właśnie Ameryka ze swoją słoneczną technologią kosmiczną i to właśnie dzięki zdobyciu przewagi w sferze zapatrzenia w energię Polska staje się mocarstwem od morza do morza. Widać, że generacja energii w przestrzeni kosmicznej wygrywa z generacją jej w systemach PV na powierzchni ziemi i przesyłem np. z terenów pustynnych do zurbanizowanych (wspominany na „odnawialnym” projekt DESERT) liniami prądu stałego (HVDC). Pewnie także dlatego, że Ameryka jest lepsza (ma większą przewagę technologiczną) w kosmosie niż na pustyni, ale czy tylko dlatego?
Ksiązka pisana jest z p. widzenia amerykańskiego i jakoś wpisuje się jednak w obecną politykę. Np. na ostatniej amerykańskiej konferencji Renewable Energy Technology (RETECH ‘2009) - nie jest to bynajmniej konferencja nt. "science fiction"), z niezwykle sugestywnym wystąpieniem prezydenta Obamy („renewable energy will lead the 21st century”), przedstawiciele firmy PowerSat Co z Waszyngtonu, twierdzili, że właśnie umieszczenie systemów fotowoltaicznych na orbicie „działa 24h/dobę i pozwala pozyskać 20 razy więcej energii niż na powierzchni Ziemi, a rozwinięta już bezprzewodowa transmisja pozowoli na jej dostarczenie do każdego zakątka ziemi”.
Taka wizja energetyki odnawialnej jest mi niekoniecznie bliska, ale wydaje się być możliwą. Widać bowiem, że w globalnej wizji energetyka odnawialna staje się scentralizowaną oraz znowu (nawet odnawialna) energia staje się elementem wielkiej geopolityki. Mam nadzieję, że nasi politycy nie zrozumieją, że możemy czekać na Amerykę i jej technologię i nic nie robić, poza budową CCSów i elektrowni jądrowych.
Aby ew. uprzedzić zbyt szybkie wyciąganie takich nietrafnych wniosków, podaje link do przykładu innego powiewu świeżości z „Ameryki Obamy”. W dobrze udokumentowanej publikacji “The High Cost of Nuclear Power - Why America Should Choose a Clean Energy Future Over New Nuclear Reactors”, z wykorzystaniem najnowszych badań nad “niewygodnymi” zagadnieniami (przybywa ich w Ameryce jak grzybów po deszczu), zespól autorów koordynowany przez Maryland PIRG Foundation wykazał że koszty energetyki jądrowej są znacznie wyższe niż podawane (przerzucane razem z ryzykiem na barki podatników) przez firmy energetyczne i nie rozwiążą żadnego z problemów Ameryki. Autorzy w dość przekonujący sposób potwierdzają to co głosi u nas Koalicja Klimatyczna, że z 1$ zainwestowanego w efektywność energetyczną można „uzyskać” 5 x więcej energii, w energetykę wiatrową off shore 2 x więcej, a w cieplne elektrownie słoneczne o 30% więcej w porównaniu z energetyką jądrową i węglowym CCS (obie ostatnie technologie są kosztowo siebie warte). Zlinearyzowany koszy energii elektrycznej w centach(2008) /kWh energii z elektrowni jądrowych (15) jest nieco niższy niż z węglowych z CCS (17) ale znacznie wyższy od energetyki wiatrowej (10), nawet nieco wyższy od biogazu (13). Polecam tę publikację, do uważniejszego przeczytania i dalszej dyskusji.
PS. Jako zwolennik „otwartej na nowe” polityki prezydenta Obamy i dla złagodzenia wojennych i mocarstwowych nastrojów po zapoznaniu się z publikacją Friedmana :) podaję link do zdjęcia nowego sympatycznego mieszkanca Bialego Domu.
sobota, kwietnia 04, 2009
Wyobrazić sobie, narysować i zrozumieć narodowy plan działań na rzecz odnawialnych źródeł energii do 2020 r.
Zostałem poproszony o przygotowanie na organizowaną przez PSEW największą tegoroczną konferencję w energetyce wiatrowej prezentacji nt. narodowego planu działań dla odnawialnych źródeł energii do 2020 r. (Action plan) i roli w nim energetyki wiatrowej. Zanim się zabiorę do roboty, trochę refleksji, które (przy odrobinie wyobraźni) prowadzić mogą do wniosku typowego jak na okres w który weszliśmy – że przygotowanie „prawdziwego” Action plan to nie tylko wyzwanie ale i droga cierniowa z dwu powodów: koniecznego i poważnego naruszania obecnych interesów i kłopotów z jasnym i zrozumiałym przedstawieniem samej idei. Zacznę od „przedstawienia idei" i pomyslalem sobie ze najlepiej gdyby zlożony w sumie problem udalo sie narysowac; stąd zresztą ten "pszukuący" wpis o schematach i rysunkach w pracach trudnych do opisania i przekazania.
Od dawna już nie piszę dłuższych, starannie zredagowanych tekstów bo na to brakuje czasu. Od wielu lat nie głoszę też wielogodzinnych cyklów wykładów, zresztą kto takie chciał teraz słuchać :). Jeżeli coś robię w celu przekazania myśli (poza uprawieniem blogiem oczywiście:), na co mam zazwyczaj 10-20 minut, to właśnie prezentacje, czyli „pismo obrazkowe”. Myślenie logiczne zaczyna przenikać się z myśleniem skrótowym, asocjacyjnym, takim aby zebrać myśli i dotrzeć do odbiorcy. Wszystkie informacje multimedialne mają dzisiaj postać niezwykle skrótową i jak pisze prof. Bogdan Dembiński „pozbawioną zazwyczaj wymiaru myślenia syntetycznego, analitycznego czy kontekstowego, co rodzi specyficzny typ umysłowości odbiorcy, która znamionuje powierzchowność”. Bazują ona coraz częściej na obrazie telewizyjnym i skrótowej informacji, a w obszarach nauki i techniki na schematach i rysunkach. Ale czy to zawsze jest źle? Czy schematy i wizualizacje powinny być wtórne do porządnie zredagowanego tekstu czy mogą być pierwotne, co jest np., zbieżne z teorią uczenia się w postaci „map myśli” Tonego Buzana? Ale jak mogą być pierwotne to czy od razu mamy z tym biec do słuchaczy, zanim zapiszemy myśli w postaci tekstu lub modelu matematycznego i zanim zweryfikujemy?
Zastanawiając się nad zadaniem i szerzej nad problemem, wpadł mi w ręce tygodnik Wysokie Obcasy, które promuje kobiece podejście i sposób widzenia świata, może nie aż tak logiczne ale dość dobrze radzące sobie z problemami niezwykle złożonymi, w tym np. z wielką liczba zmiennych i danych. Prof. Bożena Czerny w artykule „Astronomki” w Wysokich Obcasach, po tym jak prof. Paczyński przyjął ją kiedyś do katedry jako sekretarkę bo potrzebował kogoś, kto by mu przepisywał prace, wspomina: ...”myślałam - są ludzie mądrzy, którzy wiedzą, jakie zadanie trzeba rozwiązać, i są ludzie głupi, czyli ja, którzy tego nie wiedzą. Tymczasem profesor mówił: 'Hm, ciekawe, coś mi się tu nie zgadza. Z jednej strony tak, ale z drugiej… Może spróbujmy narysować sobie obrazek'. Rysował: tu jedna gwiazda, tam druga, tu dysk, tu się kręci, tam wylatuje. I tak sobie głośno myślał. Wtedy zobaczyłam, jak się wpada na dobre pomysły. To był przełom. Teraz też tak robię. Zaczyna się od szkicu”.
Przy okazji, choć to luźno związane z tematem, dodam, że w tym samu numerze intrygujący wykres stanowi ilustracje do krytycznego felietonu (z cyklu "kit") Marty Strzeleckiej nt. filmu Miss Conception” w którym francuski specjalista informuje pacjentkę, że „podczas owulacji powinna spędzać każdą sekundę z mężczyzną” i pozytywnej recenzji (hit) innego filmu o niechcianej ciąży „Kelnerka”, namalował przedstawiciel grupy „Krecha”. Napiszę, że to niebanalny rysunek. Zaciekawia, zmusza do szukania logiki i choć to groteska w czystej postaci to trafia do odbiorcy pokazuje tandetność ulicznego myślenia. Jednocześnie zachęca do czytania tekstu.
Wracając do przykładów z własnego podwórka, dodam, że problemy z wdrażaniem a nawet promocją energetyki odnawialnej to częściowo dowód na to, że nasza wyobraźnia nie nadąża za historycznym przyspieszeniem transformacją, czy wręcz rewolucją energetyczną. To tak jak z marksistowska bazą i nadbudową. Kilka lat temu doświadczyłem (o szczególach dalej) jak trudno być zrozumiałym mówiąc o energetyce odnawialnej jako o systemie, i rozwijać ją z wizją nie tyle 50 lat (nikt się tym nie przejmuje, ale np. 10 lat do przodu. Wiadomo że jeżeli ktoś stara się być konkretny, odnosić się do spraw bieżących to nawet wchodząc w konflikty interesów z obecnymi rynkami, może na zasadzie ekstrapolacji trendów rozmawiać o 3-5 latach do przodu, co odpowiada np. cyklowi inwestycyjnemu w małe źródła energii i trafia do wyobraźni tego, kto dzisiaj zaczyna taka inwestycje rozważać. Ale 10-15 lat, to perspektywa sredniokresowa, trudna do praktycznego ujęcia, ale już nie taka abstrakcyjna. W krótkim okresie w ogóle nie jesteśmy przygotowani na akceptacje radykalnych zmian (zakłóciły by one status quo w którym żyjemy), ale nie potrafimy się też tak łatwo godzić się na radykalne zmiany w okresie dekady. Za to z obojętnością przyjmujemy informacje o rewolucji energetycznej 2050 roku i dalszych. Ale poza ścieraniem się krótkookresowych interesów (tu żadne graficzne i przejrzyście przedstawione argumenty nie pomagają), mamy też problem ze zrozumieniem istoty i mentalną akceptacją „nowego”, wprowadzanego w stare ramy pojęciowe.
Przywołuję w pamięci problemy na jakie natrafił mój zespół w 2002 r przy próbie przeprowadzenia przez rząd programu wykonawczego do strategii rozwoju energetyki odnawialnej, dotyczącego w szczególności energetyki wiatrowej . Schemat koordynacji działań różnych instytucji i podmiotów przedstawiony na str. 65 programu, podobnie jak zaprojektowany i narysowany, kompletnie wtedy nieznany system zielonych certyfikatów (str. 63) były koniecznymi (aczkolwiek niewystarczającym) załącznikami do zachęcenia do przeczytania programu i próby zrozumienia. Ale jak już czytelnicy zainteresowani status quo zrozumieli o co chodzi, skutecznie blokowali przyjęcie dokumentu przez radę ministrów.
Na jeszcze większe problemy natrafiłem rok później przy próbie wprowadzenia na rade ministrów ustawy o wykorzystaniu odnawialnych zasobów energii i promocji odnawialnych źródeł energii. Nikt nie był zainteresowany czytaniem skomplikowanego projektu ustawy, która była (przy okazji dyskusji nad wdrażaniem pierwszej dyrektywy UE dot. OZE; 2001/77/WE) pierwszą próbą kompleksowej regulacji sektora energetyki odnawialnej, czy wręcz wprowadzenia wyrwy w systemie ułożonego pod energetykę konwencjonalną prawa. Aby zacząć rozmowę, także trzeba było ustawę namalować i tak chyba powstał pierwszy w Polsce a może i w całej galaktyce (pamiętam że „ustawową” malarką była wtedy Pani (oczywiście :) Katarzyna Michałowska –Knap). Poniżej jeden z rysunków ustawy
Schematy pozwoliły przedstawić ideę i cel ustawy, ale jednocześnie skalę skomplikowania problemów jakie trzeba rozwiązać. Wcale problem (dla którego ustawy zazwyczaj są tworzone) typu „jak podzielić tort”, czy bardziej konkretnie „ile zł za MWh ma dostać producent zielonej energii” nie był tu jedynym ani nawet kluczowym i dlatego dla wyżej postawionego celu publicznego trudno było pozyskać silne wsparcie. Urzędnicy i politycy jak tylko już pojęli skalę problemu, zdecydowali się na „obcinkowanie: projektu i wprowadzenie go fragmentami do Prawa energetycznego, w taki sposób, aby wielka energetyka nie musiała doznawać wstrząsu. Teraz, dopiero po 5 latach w projekcie polityki energetycznej do 2030 roku, ministerstwo gospodarki zapowiada, że w celu wdrożenia nowej dyrektywy o promocji OZE, trzeba będzie albo jeszcze raz nowelizować Prawo energetyczne, albo … wrócić do koncepcji odrębnej ustawy.
Także ostatnio obserwuję wykorzystanie grafiki do „rysowania” skomplikowanych problemów w energetyce. Można choćby odwołać się do tego jak prof. Gerhard Bartodziej i dr Michał Tomaszewski na konwersatorium „Inteligentna Energetyka” na Politechnice Śląskiej próbowali na zasadzie „minimum słów max obrazu” spróbowali przedstawić problem … bezpieczeństwa elektroenergetycznego. Jest tu próba wykorzystania schematów do pokazania problemu bezpieczeństwa energetycznego w sposób systemowy, ale czy uświadomienie skala skomplikowania nie zachęci „centralnych decydentów”, na co dzień problem sprowadzają do kurków gazowych i blackoutów, do dalszego myślenia w kategoriach li tylko wybranych elementów systemu i zadbania interesariuszy na różnych szczeblach o swoje tylko bezpieczeństwo czy interesy? Podobnie sprawy się mają z systemowym podejściem do lokalnego planowania energetycznego narysowanego na zaprzyjaźnionym blogu. Czy systemowe podejście nie jest w sprzeczności z konkretnymi planami które ludzie, bez oczekiwania na systemowe uzasadnienie, chcą realizować. Czy władze Klempicza i Żarnowca są w tej chwili przygotowane na systemowa analizę czy im się rzeczywiście elektrownia jądrowa opłaca czy też potrzebują tylko potwierdzenia że tak?
Czyli bez jasnego i skrótowego (chwytliwego?) przedstawienia myśli wybiegającej w przyszłość (nie tak jak w przypadku ustawy budżetowej czy uchwalenia budżetu gminy) nikt się sprawą nie zainteresuje, a jak już się uda przestawić jasno dalekosiężny problem to pojawia się poważne zagrożenie że problemy dnia dzisiejszego zniszczą ideę w zarodku.
Nie jest zatem latwo przedstawić ideę w sposob systemowy i byc zrozumianym. Jedyna pociecha jest taka, że mniejsze problemy bedą z akceptacją, bo tym razem Action plan musi byc najpierw zaakceptowany przez Komisje Europejska. I na tym chyba glównie polega donioslosc przyjetej w grudniu nowej dyrektywy OZE w stosunku do poprzedniej; rząd może bowiem powiedzieć wplywowym oportunistom tekstem prezedenta Walęsy - "Nie chcę ale muszę...".
To ważne, bo w przeciwieństwie do badania kwazarów, białych karłów i czarnych dziur i przyszłości naszej galaktyki za 7 mld lat, „Plan działań na rzecz OZE” - Action plan, to problem polityczny i … medialny. Chwytliwe haslo "2000 bigazowni na '2020" to jakby toche za malo, choc na mapie da sie narysowac i kazda gmina moze miec nadzieje.... Czyli jak przedstawić (narysować?) nowy Action plan aby wszyscy zrozumieli, a nikt go nie „utłukł” zanim powstanie? Szkoda że Prof. Popczyk, próbujący się przebić z nowoczesnymi ideami w energetyce (i wykorzystujący schematy graficzne w swoich prezentacjach niebanalnych idei dla energetyków), ma swoją wersję koncepcji „Action planu” przedstawić na konferencji PIGEO dopiero w maju.
Może ktoś z czytelników nam coś podpowie?
Od dawna już nie piszę dłuższych, starannie zredagowanych tekstów bo na to brakuje czasu. Od wielu lat nie głoszę też wielogodzinnych cyklów wykładów, zresztą kto takie chciał teraz słuchać :). Jeżeli coś robię w celu przekazania myśli (poza uprawieniem blogiem oczywiście:), na co mam zazwyczaj 10-20 minut, to właśnie prezentacje, czyli „pismo obrazkowe”. Myślenie logiczne zaczyna przenikać się z myśleniem skrótowym, asocjacyjnym, takim aby zebrać myśli i dotrzeć do odbiorcy. Wszystkie informacje multimedialne mają dzisiaj postać niezwykle skrótową i jak pisze prof. Bogdan Dembiński „pozbawioną zazwyczaj wymiaru myślenia syntetycznego, analitycznego czy kontekstowego, co rodzi specyficzny typ umysłowości odbiorcy, która znamionuje powierzchowność”. Bazują ona coraz częściej na obrazie telewizyjnym i skrótowej informacji, a w obszarach nauki i techniki na schematach i rysunkach. Ale czy to zawsze jest źle? Czy schematy i wizualizacje powinny być wtórne do porządnie zredagowanego tekstu czy mogą być pierwotne, co jest np., zbieżne z teorią uczenia się w postaci „map myśli” Tonego Buzana? Ale jak mogą być pierwotne to czy od razu mamy z tym biec do słuchaczy, zanim zapiszemy myśli w postaci tekstu lub modelu matematycznego i zanim zweryfikujemy?
Zastanawiając się nad zadaniem i szerzej nad problemem, wpadł mi w ręce tygodnik Wysokie Obcasy, które promuje kobiece podejście i sposób widzenia świata, może nie aż tak logiczne ale dość dobrze radzące sobie z problemami niezwykle złożonymi, w tym np. z wielką liczba zmiennych i danych. Prof. Bożena Czerny w artykule „Astronomki” w Wysokich Obcasach, po tym jak prof. Paczyński przyjął ją kiedyś do katedry jako sekretarkę bo potrzebował kogoś, kto by mu przepisywał prace, wspomina: ...”myślałam - są ludzie mądrzy, którzy wiedzą, jakie zadanie trzeba rozwiązać, i są ludzie głupi, czyli ja, którzy tego nie wiedzą. Tymczasem profesor mówił: 'Hm, ciekawe, coś mi się tu nie zgadza. Z jednej strony tak, ale z drugiej… Może spróbujmy narysować sobie obrazek'. Rysował: tu jedna gwiazda, tam druga, tu dysk, tu się kręci, tam wylatuje. I tak sobie głośno myślał. Wtedy zobaczyłam, jak się wpada na dobre pomysły. To był przełom. Teraz też tak robię. Zaczyna się od szkicu”.
Przy okazji, choć to luźno związane z tematem, dodam, że w tym samu numerze intrygujący wykres stanowi ilustracje do krytycznego felietonu (z cyklu "kit") Marty Strzeleckiej nt. filmu Miss Conception” w którym francuski specjalista informuje pacjentkę, że „podczas owulacji powinna spędzać każdą sekundę z mężczyzną” i pozytywnej recenzji (hit) innego filmu o niechcianej ciąży „Kelnerka”, namalował przedstawiciel grupy „Krecha”. Napiszę, że to niebanalny rysunek. Zaciekawia, zmusza do szukania logiki i choć to groteska w czystej postaci to trafia do odbiorcy pokazuje tandetność ulicznego myślenia. Jednocześnie zachęca do czytania tekstu.
Wracając do przykładów z własnego podwórka, dodam, że problemy z wdrażaniem a nawet promocją energetyki odnawialnej to częściowo dowód na to, że nasza wyobraźnia nie nadąża za historycznym przyspieszeniem transformacją, czy wręcz rewolucją energetyczną. To tak jak z marksistowska bazą i nadbudową. Kilka lat temu doświadczyłem (o szczególach dalej) jak trudno być zrozumiałym mówiąc o energetyce odnawialnej jako o systemie, i rozwijać ją z wizją nie tyle 50 lat (nikt się tym nie przejmuje, ale np. 10 lat do przodu. Wiadomo że jeżeli ktoś stara się być konkretny, odnosić się do spraw bieżących to nawet wchodząc w konflikty interesów z obecnymi rynkami, może na zasadzie ekstrapolacji trendów rozmawiać o 3-5 latach do przodu, co odpowiada np. cyklowi inwestycyjnemu w małe źródła energii i trafia do wyobraźni tego, kto dzisiaj zaczyna taka inwestycje rozważać. Ale 10-15 lat, to perspektywa sredniokresowa, trudna do praktycznego ujęcia, ale już nie taka abstrakcyjna. W krótkim okresie w ogóle nie jesteśmy przygotowani na akceptacje radykalnych zmian (zakłóciły by one status quo w którym żyjemy), ale nie potrafimy się też tak łatwo godzić się na radykalne zmiany w okresie dekady. Za to z obojętnością przyjmujemy informacje o rewolucji energetycznej 2050 roku i dalszych. Ale poza ścieraniem się krótkookresowych interesów (tu żadne graficzne i przejrzyście przedstawione argumenty nie pomagają), mamy też problem ze zrozumieniem istoty i mentalną akceptacją „nowego”, wprowadzanego w stare ramy pojęciowe.
Przywołuję w pamięci problemy na jakie natrafił mój zespół w 2002 r przy próbie przeprowadzenia przez rząd programu wykonawczego do strategii rozwoju energetyki odnawialnej, dotyczącego w szczególności energetyki wiatrowej . Schemat koordynacji działań różnych instytucji i podmiotów przedstawiony na str. 65 programu, podobnie jak zaprojektowany i narysowany, kompletnie wtedy nieznany system zielonych certyfikatów (str. 63) były koniecznymi (aczkolwiek niewystarczającym) załącznikami do zachęcenia do przeczytania programu i próby zrozumienia. Ale jak już czytelnicy zainteresowani status quo zrozumieli o co chodzi, skutecznie blokowali przyjęcie dokumentu przez radę ministrów.
Na jeszcze większe problemy natrafiłem rok później przy próbie wprowadzenia na rade ministrów ustawy o wykorzystaniu odnawialnych zasobów energii i promocji odnawialnych źródeł energii. Nikt nie był zainteresowany czytaniem skomplikowanego projektu ustawy, która była (przy okazji dyskusji nad wdrażaniem pierwszej dyrektywy UE dot. OZE; 2001/77/WE) pierwszą próbą kompleksowej regulacji sektora energetyki odnawialnej, czy wręcz wprowadzenia wyrwy w systemie ułożonego pod energetykę konwencjonalną prawa. Aby zacząć rozmowę, także trzeba było ustawę namalować i tak chyba powstał pierwszy w Polsce a może i w całej galaktyce (pamiętam że „ustawową” malarką była wtedy Pani (oczywiście :) Katarzyna Michałowska –Knap). Poniżej jeden z rysunków ustawy
Schemat wprowadzający do projektu ustawy o OZE z 2012 roku, źródło: EC BREC |
Schematy pozwoliły przedstawić ideę i cel ustawy, ale jednocześnie skalę skomplikowania problemów jakie trzeba rozwiązać. Wcale problem (dla którego ustawy zazwyczaj są tworzone) typu „jak podzielić tort”, czy bardziej konkretnie „ile zł za MWh ma dostać producent zielonej energii” nie był tu jedynym ani nawet kluczowym i dlatego dla wyżej postawionego celu publicznego trudno było pozyskać silne wsparcie. Urzędnicy i politycy jak tylko już pojęli skalę problemu, zdecydowali się na „obcinkowanie: projektu i wprowadzenie go fragmentami do Prawa energetycznego, w taki sposób, aby wielka energetyka nie musiała doznawać wstrząsu. Teraz, dopiero po 5 latach w projekcie polityki energetycznej do 2030 roku, ministerstwo gospodarki zapowiada, że w celu wdrożenia nowej dyrektywy o promocji OZE, trzeba będzie albo jeszcze raz nowelizować Prawo energetyczne, albo … wrócić do koncepcji odrębnej ustawy.
Także ostatnio obserwuję wykorzystanie grafiki do „rysowania” skomplikowanych problemów w energetyce. Można choćby odwołać się do tego jak prof. Gerhard Bartodziej i dr Michał Tomaszewski na konwersatorium „Inteligentna Energetyka” na Politechnice Śląskiej próbowali na zasadzie „minimum słów max obrazu” spróbowali przedstawić problem … bezpieczeństwa elektroenergetycznego. Jest tu próba wykorzystania schematów do pokazania problemu bezpieczeństwa energetycznego w sposób systemowy, ale czy uświadomienie skala skomplikowania nie zachęci „centralnych decydentów”, na co dzień problem sprowadzają do kurków gazowych i blackoutów, do dalszego myślenia w kategoriach li tylko wybranych elementów systemu i zadbania interesariuszy na różnych szczeblach o swoje tylko bezpieczeństwo czy interesy? Podobnie sprawy się mają z systemowym podejściem do lokalnego planowania energetycznego narysowanego na zaprzyjaźnionym blogu. Czy systemowe podejście nie jest w sprzeczności z konkretnymi planami które ludzie, bez oczekiwania na systemowe uzasadnienie, chcą realizować. Czy władze Klempicza i Żarnowca są w tej chwili przygotowane na systemowa analizę czy im się rzeczywiście elektrownia jądrowa opłaca czy też potrzebują tylko potwierdzenia że tak?
Czyli bez jasnego i skrótowego (chwytliwego?) przedstawienia myśli wybiegającej w przyszłość (nie tak jak w przypadku ustawy budżetowej czy uchwalenia budżetu gminy) nikt się sprawą nie zainteresuje, a jak już się uda przestawić jasno dalekosiężny problem to pojawia się poważne zagrożenie że problemy dnia dzisiejszego zniszczą ideę w zarodku.
Nie jest zatem latwo przedstawić ideę w sposob systemowy i byc zrozumianym. Jedyna pociecha jest taka, że mniejsze problemy bedą z akceptacją, bo tym razem Action plan musi byc najpierw zaakceptowany przez Komisje Europejska. I na tym chyba glównie polega donioslosc przyjetej w grudniu nowej dyrektywy OZE w stosunku do poprzedniej; rząd może bowiem powiedzieć wplywowym oportunistom tekstem prezedenta Walęsy - "Nie chcę ale muszę...".
To ważne, bo w przeciwieństwie do badania kwazarów, białych karłów i czarnych dziur i przyszłości naszej galaktyki za 7 mld lat, „Plan działań na rzecz OZE” - Action plan, to problem polityczny i … medialny. Chwytliwe haslo "2000 bigazowni na '2020" to jakby toche za malo, choc na mapie da sie narysowac i kazda gmina moze miec nadzieje.... Czyli jak przedstawić (narysować?) nowy Action plan aby wszyscy zrozumieli, a nikt go nie „utłukł” zanim powstanie? Szkoda że Prof. Popczyk, próbujący się przebić z nowoczesnymi ideami w energetyce (i wykorzystujący schematy graficzne w swoich prezentacjach niebanalnych idei dla energetyków), ma swoją wersję koncepcji „Action planu” przedstawić na konferencji PIGEO dopiero w maju.
Może ktoś z czytelników nam coś podpowie?