W zasadzie chce zakończyć temat pakietu klimatycznego. Przewijał się on przez cały rok przez „odnawialny” blog, a ostatnio go wręcz zdominował. Trzeba się cieszyć, że został przegłosowany a w środku pakietu prawdziwa perełka- dyrektywa o promocji stosowania odnawialnych źródeł energii z 15%, prawnie wiążącym celem dla Polski na 2020 r., która nie została praktycznie naruszona w szaleństwie negocjacyjnym ostatnich miesięcy i tygodni.
W negocjacjach ucierpiała głównie dyrektywa ETS i tylko pośrednio efektywność energetyczna i OZE (będzie je trudniej wdrażać). Polska ponoć wygrała. Osobiście nie widzę korzyści ani dla Polski, ani dla energetyki, ani dla obywateli, nawet mieszkańców Śląska. Dostaliśmy obiecane przez Komisję Europejską na samym początku (w styczniu) w ramach tzw. funduszu solidarnościowego 60 mld zł (10% wartości uprawnień), tylko sprzedajemy to na użytek polityczny jako sukces negocjacyjny. Wywalczyliśmy z jednej strony derogacje (okresy przejciowe), czyli stopniowe wprowadzanie aukcji na emisje e energetyce węglowej (od 30% puli emisji w 2013 r. do 100% w 2020 r.),a z drugiej strony (z dodatkowych 2% funduszu solidarnościowego) możliwość dotowania do wysokości 15% modernizacji i budowy elektrowni w ramach furtki pozwalającej ominąć zasady pomocy publicznej (głównie) dla sektora węglowego (chodzi o CCS). Nie zauważaliśmy tylko, że jak elektrownie nie będą płacić opłat na uprawnienia do CO2, to rząd nie będzie miał z czego im dawać dotacji. Przegapiliśmy też fakt, że derogacjami zwiększaliśmy ryzyko inwestycyjne zarówno w OZE jak i CCS i banki karzą nam za to (ryzyko) więcej płacić w postaci odsetek. Ucierpi sam flagowy CCS, bo przy niższej cenie uprawnień (a na pewno przy niższych oplatach za emisje CO2), nie bedzie się elektrowniom kalkulowal w biznes planach (latwiej bedzie inwetowac w demonstracyjne w krajach bez derogacji). Pewnie inwestycji nie będzie a koszty energii będą tak wysokie, jakby bysmy inwestowali. Rząd będzie musial przejsc na "reczne sterowanie" cen energii, wolumenow produkcji, ale bez twardych instrumentow sklaniania do inwestycji; źle to wróży nazej energetyce. Nie chcę teraz tego tematu teraz rozwijać, bo po wrzutkach „last minute” do pakietu negocjatorów z prawie wszystkich państw członkowskich UE, dalej nie wiem jaka jest końcowa treść zatwierdzonego pakietu i chyba na dzisiaj niewielu ma w tej materii wiedzę.
Chciałem się zając tym „sukcesem” od strony negocjowania ostatecznych zapisów przez rząd Polski. Zachętą do zajęcia się tym jest trochę naturalna przekora, a trochę zaczęta dyskusja pod poprzednim wpisem, zakończonym kontrowersyjną tezą, że w zasadzie „Negocjacje wcale nie są udane wtedy gdy wszyscy są zadowoleni; zazwyczaj lepiej jest jak wszyscy są tak samo niezadowoleni”.
Zacznę od tych co powinni być najbardziej zadowoleni po wykonaniu morderczego wręcz zadania, czyli trzech rządowych, technicznych fachowców od negocjacji: Mikołaj Dowgielewicz (szef UKIE), Piotr Serafin – Podsekretarz Stanu w UKIE oraz Marcin Korolec – podsekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki. Osoby te, sprawne w negocjacjach, doprowadziły do wywalczenia przez Polskę prawa weta i są chwalone zarówno przez opozycje z PiS (zresztą ministrowie Korolec i Serafin pracowali w poprzednim rządzie i już wcześniej mieli okazję wyćwiczyć się w mówieniu „niet” w Brukseli), ale mają też pełne uznanie Premiera, który ich publicznie chwali i dzieli się radością z udanych dla Polski negocjacji. O premię dla nich wnioskuje Szef MSZ Radosław Sikorski w artykule Premie dla negocjatorów „Sikorski (…) zaznaczył, że to pokazuje, iż sukces można osiągnąć wtedy, gdy się "gra zręcznie, a nie w tej topornej, publicystycznej poetyce +twardo albo miękko+", bo - jak mówił - nie o to chodzi. "Chodzi o to, aby wygrać zręcznie, mądrze i z sukcesem" - dodał szef MSZ. Pytany, który z partnerów był najbardziej nieugięty, odparł: "największy szermierczy pojedynek był z tymi, którzy naprawdę wiedzą i nad którymi - jak mówił premier - udawało nam się uzyskać przewagę informacyjną, ekspercką w niektórych momentach". "To była Komisja Europejska" - powiedział Sikorski”.
Więcej o niewątpliwie interesujących kulisach, zwłaszcza negocjacji nad derogacjami aukcjoningu, można przeczytać w artykule w Gazecie Wyborczej „Ekspertom Komisji Europejskiej wydawało się do tej pory, że ta stopniowość będzie oznaczała np. 60 proc. darmowych w 2015 r., 40 proc. darmowych w 2016 i tak dalej aż do zera w 2020 r. Tak jednak nie będzie! W ostatnich minutach negocjacji polskim negocjatorom udało się zmodyfikować zapis, dyskretnie wyrzucając procenty. Była przysłowiowa za pięć dwunasta, więc prowadzący obrady szczytu Francuzi się na to zgodzili. A ponieważ w UE nie ma oficjalnej definicji słowa "stopniowo", my będziemy mogli ograniczać liczbę darmowych procentów np. tylko o 1 proc. rocznie, wszem wobec mówiąc, że tak właśnie rozumiemy "stopniowość". I w ten sposób aż do 2018 r., kiedy przewidziana jest rewizja zapisów dyrektywy, będziemy mogli dawać elektrowniom co najmniej 64 proc. darmowych zezwoleń, - mówi ze śmiechem jeden z polskich negocjatorów proszący o zachowanie anonimowości. Portal WNP przedstawił ten sukces pod znamiennym tytułem: „Polscy negocjatorzy wywiedli w pole speców Komisji Europejskiej”. W ten oto „sprytny” sposób doprowadzamy do „powtórki z rozrywki”, bo kiedy w latach 2005-06, krótko po wprowadzeniu ETS, kilka rządów rozdało swoim elektrowniom węglowych darmowe zezwolenia na emisję CO2, firmy je sprzedały, nadymając swoje księgowe zyski (za to nie inwestując ani eurocenta w modernizację). Zdając sobie z tego sprawę Minister Korolec mówi, że teraz tak nie będzie: „Zabronimy elektrowniom handlu darmowymi zezwoleniami na emisję CO2, bo ustalenia ze szczytu w Brukseli dają nam taką możliwość (???). Chcemy odebrać elektrowniom pokusę "windfall profits". Jest w tym trochę obawy przed własnym sukcesem i pierwsze refleksje, które może doprowadzą do rewizji nazwania polskich negocjacji „olbrzymim sukcesem”. Mam tylko nadzieję, że jak już wszyscy na spokojnie pomyslimy o tym co z sukcesem wywalczyliśmy, to nie okaże się nam nagle, że potwierdziło się powiedzenie, że „jak Pan Bóg chce kogoś ukarać to spełnia jego życzenia”….
Już parę dni po szczycie UE w Brukseli, Gazeta Prawna pisze o wątpliwościach po sukcesie „Przez koszty limitów CO2 nowe elektrownie mogą w ogóle nie powstać”. Najpóźniej w 2012 roku zostaną określone te instalacje, na podstawie wniosku państwa członkowskiego zatwierdzonego przez Komisję Europejską, które otrzymają bezpłatne uprawnienia. Będą je mogły dostać te instalacje, które najpóźniej 31 grudnia 2008 r. istniały, choć w terminie późniejszym zostały zmodernizowane, i te w przypadku których proces inwestycyjny był juz fizycznie rozpoczęty - wyjaśnia Wojciech Burkiewicz z UKIE”. I dalej już pada sugestia dla sektora energetyki węglowej w Polsce: „oznacza to, że firmy energetyczne, które nie zaczęły inwestycji w nowe moce, mają dwa tygodnie na działania, które pozwolą im udowodnić, że do końca 2008 roku inwestycje zostały fizycznie zainicjowane. Jeśli tego nie zrobią, ich nowe elektrownie będą musiały od 2013 roku kupować całość uprawnień do emisji CO2. - Dopiero rozpoczęła się dyskusja, co znaczy moment fizycznego zainicjowania inwestycji”. Oczywiście teraz elektrownie wkopują pierwsze szpadle pod budowę elektrowni i zbierają „dowody papierowe” że właśnie zaczęły kolejne wielkie budowy socjalizmu. Na tym także, nie tylko na "sprycie" negocjacyjnym (bez jasnej wizji końca i skutków negocjacji), polega w tym przypadku nasza narodowa przebiegłość, czy może pozytwynie - zaradnosc.
Czyli negocjacje się udały, rząd politycznie je zdyskontował, ale dalej nie wiadomo co z tym sukcesem robić. Nie chce już dalej wchodzić w to, czy negocjacje przebiegały ze strategiczną wizją końca, czy tylko z wizją paru migawek w mediach krajowych. Śmiem twierdzić, że żadnej strategii to nie było, była tylko techniczna strategia negocjacji (częsciowo "gra w dupniaka"), która przyniosła skutek, bo większości zależało na celu pakietu klimatycznego (może trochę grali w szachy?), a Polsce aby na nim rząd jak najwięcej mógł krótkotrwale politycznie zarobić. Zresztą nie tylko rząd, bo i Prezydent pod taki medialny sukces chętnie by się podłączył, nawet w bardzo makiaweliczny sposób: „wykręty Lecha Kaczyńskiego w sprawie pakietu klimatycznego w rodzaju: nie podpisałem traktatu lizbońskiego, żeby ułatwić rządowi negocjowanie pakietu klimatycznego straciły już sens”. Pisze o tym Cezary Michalski w Dzienniku. Powraca pytanie o liderów zmieniających swiat....
Czy dobrze się z tym zwycięstwem czujemy? Czy jeszcze kiedyś w lepiej przemyślanej sprawie nam się uda coś wynegocjować? Warto przypomnieć, że wystąpiliśmy z rozwalającą pakiet propozycja zmian (i zachęcającą innych szabrowników) dopiero 10 października (1,5 roku od momentu rozpoczęciu oficjalnych rozmów na ten temat) i od tego momentu prowadziliśmy negocjacje pod groźbą weta.
Jakże zmieniła się Polska dyplomacja w UE.
Stefan Meller w książce „Świat wg Mellera” opisał szczyt UE sprzed zaledwie 3 lat (dokładnie 15 grudnia 2005 r.), kiedy to powstał pierwszy Sojusz Polsko-Francuski z Niemcami w tle. Chodziło o podobną stawkę – budżet UE na lata 2007-2013, a Polska walczyła o środki na tzw. ścianę wschodnią”. Premier Marcinkiewicz natrafiając na problemy ale bojąc się otwarcia puszki Pandory z roszczeniami, z bólem powiedział na zakończenie szczytu: „Polska została pokrzywdzona; w imię solidarności europejskiej, nie możemy jednak stawiać weta”. Pisał dalej minister Meller: „Na sali zapanowała cisza, prawie było słychać, jak wszyscy głęboko wciągają powietrze. Siedzieliśmy z Marcinkiewiczem, nagle zobaczyłem że Angela Merkel przywołuje mnie gestem ręki. Usłyszałem – wie Pan postanowiłam, że część pieniędzy jakie odstaliśmy na landy wschodnie, przeznaczę na Polskę B. My sobie poradzimy, jesteśmy bogatym krajem, pokryjemy różnicę ze środków innych landów. Proszę pójść do Premiera i mu to powtórzyć”…. Po przerwie Angela Merkel zakomunikowala o swojej decyzji/popozycji na forum Rady UE, a wlasnie teraz ... wojewodztwa sciany wschodniej skladaja wnioski na pare mld Euro (pewnie tez beda klopoty z wykorzystaniem tego sukcesu, ale to juz inna sprawa).
W tym kontekście, najbardziej było mi przykro czytać wcześniej cytowany fragment wypowiedzi negocjatora (satysfakcja ze śmiechem) o tym jak wywiódl w pole speców Komisji Europejskiej, tak jakby na jarmarku sprzedawal nabywcy padlą chabetę jako ogiera. Wiem że dyplomacja i negocjacje mają swoje prawa, wiem, że inni moze byli jeszcze gorsi (?) ale od strony merytorycznej przegraliśmy na swoich pomysłach naszą konkurencyjność i innowacyjność, staracilimy (w tym rząd i koalicja PO-PSL) olbrzymi kapitał zaufania, oslabilismy wysilki Ministra Nowickiego na COP-14 i szanse na pelniejszą promocję tamże, a za styl negocjacji w sprawie pakietu jest mi po prostu wstyd.
Źle, że w partnerach widzimy tylko przeciwników i źle, że największego wroga widzimy w Komisji Europejskiej, która jest tak samo trudna dla wszystkich,a dla nas moglaby byc dlugo sojusznikiem w wielu sprawach. Komisarz Dimas nie bez powodu powiedział wczoraj w Parlamencie Europejskim: "Everybody is a bit dissatisfied ... but the package is equitable, fair and is going to deliver [set] environmental objectives" by the end of the next decade". Jak donoszą agencje, członkowie PE dosć trzeźwo oceniali sytuację: “criticised a "blizzard" of concessions granted especially to industrial and coal-dependent member states in Central and Eastern Europe. New member states will be bought off with a solidarity slush fund, cap and trade emissions permits will be given away when they should have been auctioned, and major players like electricity companies will get derogations that amount to super subsidies". Przedstwiciel brytyjskich liberalów Graham Watson skonkludowal: "All of this pushes down the cost of carbon, cuts the cash raised and makes the emissions targets harder to hit," the MEP. Nasi MEP (euro-parlamentarzysci), po sukcesie siedzieli cicho, jakby troche zawstydzeni. Bo i co tu mówić?
Nie jest dokladnie tak jak dyplomatycznie (idealistycznie, odpowiedzialnie?) mówil cytowany powyżej Dimas, bo są jednak mniej i bardziej niezadowoleni, ale faktem jest ze na wielkim sukcesie negocjacyjnym Polski straciliśmy wszyscy. Teraz trzeba wyciągać z pakietu wszystko to co w nim zostało i co jest dobre, a najlepsza jest (na szczęście zapomniana w negocjacjach) dyrektywa promująca OZE :).
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
czwartek, grudnia 18, 2008
piątek, grudnia 12, 2008
Cud klimatyczno-gospodarczy
Do wczoraj, po wypowiedziach członków rządu można było sądzić że pakiet klimatyczny UE to gwóźdź do trumny polskiej i europejskiej gospodarki. Dzisiaj, z wypowiedzi premiera i członków rządu można wywnioskować, że to najlepszy deal i pewnie gdyby więcej pakietów klimatycznych UE chciała, to Polska stała by się światową potęgą finansową i gospodarczą.
Dzięki komentarzom red. Niklewicza ze szczytu w Brukseli, publikowanym na bieżąco na jego blogu dowiedziałem się np., że dzięki świetnym negocjacjom Polska w okresie 2013-2020 zyskała minimum 160 mld zł (100 mld zaoszczędzonych na niższych cenach energii i 60 z budżetu UE z tytułu przychodów z aukcji uprawnień do emisji CO2, zresztą liczonych skromnie wg wcześniej podważanych szacunków KE- 39 Euro/t). Wychodzi minimum 20 mld zl/rok, czyli ok. 7,2% wszystkich wpływów budżetowych Polski, czyli prawie tyle ile kosztować miało wdrożenie pakietu klimatycznego wg Raportu 2030 (dokładnie 7,5%), którym posługiwał się rząd w negocjacjach.
Czyli jak dobrze rozumiem Polska osiągnie cele pakietu klimatycznego bezkosztowo? Mało tego, jak twierdzi główny negocjator – Minister Dowgielewicz także UE zrealizuje swój cel 3 x 20% „nikt nie zakwestionował głównego celu pakietu, czyli 20 procentowej redukcji emisji CO2 do 2020 r., to nadal da się osiągnąć”. Aby nie było żadnych wątpliwości i ew. czepialstwa ze strony ludzi o małej wierze, Premier od razu czujnie dodaje, że będzie „pilnować tego, żeby (pomimo sukcesu) ceny energii nie poszybowały w górę przygotowuje ustawowe zmiany, które wzmocnią Urząd Regulacji Energetyki, kiedy będzie trzeba kontrolować ceny”. Prawda że inteligentne i proste? Ale czy ktos z doradców Premiera pomyslal, że mówimy o okresie 2013-2020, kiedy to dopiero kontestowana przez Polskę częsć pakietu klimatycznego ma wejsc w zycie i czy wyobrazil sobie jak bedzie wtedy wygladal (już zapewne zliberalizowany) rynek energii w UE i skala mozliwego i uzasadnionego interencjonizmu? Zamiast proponowac np. ustawe o wsparciu OZE, tak aby w 2020 zapewnić udzial wrynku 25-30% zielonej energii elektrycznej, w wiekszosci od niezaleznych dostawców energii, mamy anchroniczną ideę ustawodawczą, ktora de facto dotyczyć moze co najwyżej lat 2009/2012(w ciagu 2007-2008, ceny "prądu" już skoczyly o kilkadziesiat procent), ktora ma ograniczac nie tyle negatywne skutki pakietu klimatyczngego w wersji KE, ale skutki tego co politycy w pakiecie namieszali z iluzorycznym zalożeniem o swej potędze.
Myślę sobie, że niedługo razem z premierem Tuskiem oraz autorami Raportu 2030 zobaczę ich chodzących po powierzchni wody. Zresztą inni, nie mający także kompleksów, przywódcy państw członkowskich UE, też chyba do tego obrazka dołączą. Prawie wszyscy wyrwali z pakietu ile się dało i wspólnie ogłosili sukces i światowe przewodnictwo klimatyczne UE.
Analizowałem naprawdę porządnie zrobione analizy KE i wiem że wszystkie cele pakietu 3 x 20% są ze sobą związane i tak daleko idące zmodyfikowanie (totalne rozmydlenie, a nawet wywrócenie) 20-tki związanej z aukcjami uprawnień CO2, nie tylko nie pozwoli osiągnąć 20% redukcji emisji, ale osłabi szanse na 20% redukcje zapotrzebowania na energię i wręcz uniemożliwi osiągnięcie celu związanego z OZE. Gwałtownie rosnąć będzie np. ryzyko inwestycji w OZE i będzie ono odpowiednio skalkulowane przez banki (wzrośnie koszt pieniądza na OZE), a ceny energii nie będą stymulowały innowacji w energetyce. Z przykrocią muszę dodać, że niemalże jednoczesnie z rozmontowywaniem pakietu w Brukseli, Minister Nowicki na COP-14 w Poznaniu zlożyl polityczną deklaracje ze Polska zobowizuje się do redukcji emisji w 2020 r. o ... 30%.
Na jakiej podstawie politycy-cudotwórcy twierdzą, że wszystkim przybędzie a cale będą osiągnięte, a może nawet przekroczone? Czy każdy przedstawicieli rządów zgłaszając swoje roszczenia w Brukseli przedstawiał wiarygodne wyliczenia i udowadniał że nie spowoduje ono osłabienia celu przyjmowanej regulacji lub przerzucenia kosztów na sąsiada? Dlaczego Prezydencja francuska pozwoliła na „spontaniczne wrzutki” nie ograniczając dyskusji na szczycie brukselskim tylko do propozycji zgłoszonych wcześniej i przeanalizowanych z punktu widzenia kosztów i wykonalności?
UE osiągnęła mniej za więcej. Koszty jednostkowe redukcji emisji CO2, przy obecnej wersji pakietu klimatycznego będą większe (mniejsza redukcja przy podobnych kosztach w całym systemie).
Największym beneficjantem cudu klimatyczno-gospodarczego na cała kolejną dekadę (a nawet w niektórych przypadkach na 15-lecie) tak przyjmowanych „na kolanie” regulacji jest wielka energetyka, która stała się w myśl przyjętych ustaleń znowu beneficjentem olbrzymiej pomocy publicznej (możliwe wsparcie inwestycji w elektrowniach do 15% i udzielenie pomocy publicznej bez zgody KE, która do tej pory była niezawodnym policjantem) tylko dlatego, że będzie robiła dalej to co robi, tylko ze wsparciem. Krótkotrwałym beneficjentem stają się politycy – cudotwórcy, którzy liczą na zdyskontowanie cudu w najbliższych wyborach. Stratni będą tylko obywatele krajów UE, ale beneficjenci „cudu” myślą że jest ich tak wielu i tak niezorientowanych, że nikt nie zauważy że traci. Czyli w zasadzie wszyscy powinni być zadowoleni?
Negocjacje wcale nie są udane wtedy gdy wszyscy są zadowoleni; zazwyczaj lepiej jest tak wszyscy są tak samo niezadowoleni. Za to lubię urzędników KE, którzy przedkładają najczęściej propozycje przemyślane, realne i tak skonstruowane, że nikomu się nie podobają. Najgorzej jak za sprawy tak skomplikowane biorą się politycy, bez wczesniejszego, rzetelnego rozpoznania calosci problemu. Wtedy uchroń nas Panie od takich nieswiadomych cudotwórców i takich cynicznych obłudników (nie wiadomo czego tu więcej).
Dzięki komentarzom red. Niklewicza ze szczytu w Brukseli, publikowanym na bieżąco na jego blogu dowiedziałem się np., że dzięki świetnym negocjacjom Polska w okresie 2013-2020 zyskała minimum 160 mld zł (100 mld zaoszczędzonych na niższych cenach energii i 60 z budżetu UE z tytułu przychodów z aukcji uprawnień do emisji CO2, zresztą liczonych skromnie wg wcześniej podważanych szacunków KE- 39 Euro/t). Wychodzi minimum 20 mld zl/rok, czyli ok. 7,2% wszystkich wpływów budżetowych Polski, czyli prawie tyle ile kosztować miało wdrożenie pakietu klimatycznego wg Raportu 2030 (dokładnie 7,5%), którym posługiwał się rząd w negocjacjach.
Czyli jak dobrze rozumiem Polska osiągnie cele pakietu klimatycznego bezkosztowo? Mało tego, jak twierdzi główny negocjator – Minister Dowgielewicz także UE zrealizuje swój cel 3 x 20% „nikt nie zakwestionował głównego celu pakietu, czyli 20 procentowej redukcji emisji CO2 do 2020 r., to nadal da się osiągnąć”. Aby nie było żadnych wątpliwości i ew. czepialstwa ze strony ludzi o małej wierze, Premier od razu czujnie dodaje, że będzie „pilnować tego, żeby (pomimo sukcesu) ceny energii nie poszybowały w górę przygotowuje ustawowe zmiany, które wzmocnią Urząd Regulacji Energetyki, kiedy będzie trzeba kontrolować ceny”. Prawda że inteligentne i proste? Ale czy ktos z doradców Premiera pomyslal, że mówimy o okresie 2013-2020, kiedy to dopiero kontestowana przez Polskę częsć pakietu klimatycznego ma wejsc w zycie i czy wyobrazil sobie jak bedzie wtedy wygladal (już zapewne zliberalizowany) rynek energii w UE i skala mozliwego i uzasadnionego interencjonizmu? Zamiast proponowac np. ustawe o wsparciu OZE, tak aby w 2020 zapewnić udzial wrynku 25-30% zielonej energii elektrycznej, w wiekszosci od niezaleznych dostawców energii, mamy anchroniczną ideę ustawodawczą, ktora de facto dotyczyć moze co najwyżej lat 2009/2012(w ciagu 2007-2008, ceny "prądu" już skoczyly o kilkadziesiat procent), ktora ma ograniczac nie tyle negatywne skutki pakietu klimatyczngego w wersji KE, ale skutki tego co politycy w pakiecie namieszali z iluzorycznym zalożeniem o swej potędze.
Myślę sobie, że niedługo razem z premierem Tuskiem oraz autorami Raportu 2030 zobaczę ich chodzących po powierzchni wody. Zresztą inni, nie mający także kompleksów, przywódcy państw członkowskich UE, też chyba do tego obrazka dołączą. Prawie wszyscy wyrwali z pakietu ile się dało i wspólnie ogłosili sukces i światowe przewodnictwo klimatyczne UE.
Analizowałem naprawdę porządnie zrobione analizy KE i wiem że wszystkie cele pakietu 3 x 20% są ze sobą związane i tak daleko idące zmodyfikowanie (totalne rozmydlenie, a nawet wywrócenie) 20-tki związanej z aukcjami uprawnień CO2, nie tylko nie pozwoli osiągnąć 20% redukcji emisji, ale osłabi szanse na 20% redukcje zapotrzebowania na energię i wręcz uniemożliwi osiągnięcie celu związanego z OZE. Gwałtownie rosnąć będzie np. ryzyko inwestycji w OZE i będzie ono odpowiednio skalkulowane przez banki (wzrośnie koszt pieniądza na OZE), a ceny energii nie będą stymulowały innowacji w energetyce. Z przykrocią muszę dodać, że niemalże jednoczesnie z rozmontowywaniem pakietu w Brukseli, Minister Nowicki na COP-14 w Poznaniu zlożyl polityczną deklaracje ze Polska zobowizuje się do redukcji emisji w 2020 r. o ... 30%.
Na jakiej podstawie politycy-cudotwórcy twierdzą, że wszystkim przybędzie a cale będą osiągnięte, a może nawet przekroczone? Czy każdy przedstawicieli rządów zgłaszając swoje roszczenia w Brukseli przedstawiał wiarygodne wyliczenia i udowadniał że nie spowoduje ono osłabienia celu przyjmowanej regulacji lub przerzucenia kosztów na sąsiada? Dlaczego Prezydencja francuska pozwoliła na „spontaniczne wrzutki” nie ograniczając dyskusji na szczycie brukselskim tylko do propozycji zgłoszonych wcześniej i przeanalizowanych z punktu widzenia kosztów i wykonalności?
UE osiągnęła mniej za więcej. Koszty jednostkowe redukcji emisji CO2, przy obecnej wersji pakietu klimatycznego będą większe (mniejsza redukcja przy podobnych kosztach w całym systemie).
Największym beneficjantem cudu klimatyczno-gospodarczego na cała kolejną dekadę (a nawet w niektórych przypadkach na 15-lecie) tak przyjmowanych „na kolanie” regulacji jest wielka energetyka, która stała się w myśl przyjętych ustaleń znowu beneficjentem olbrzymiej pomocy publicznej (możliwe wsparcie inwestycji w elektrowniach do 15% i udzielenie pomocy publicznej bez zgody KE, która do tej pory była niezawodnym policjantem) tylko dlatego, że będzie robiła dalej to co robi, tylko ze wsparciem. Krótkotrwałym beneficjentem stają się politycy – cudotwórcy, którzy liczą na zdyskontowanie cudu w najbliższych wyborach. Stratni będą tylko obywatele krajów UE, ale beneficjenci „cudu” myślą że jest ich tak wielu i tak niezorientowanych, że nikt nie zauważy że traci. Czyli w zasadzie wszyscy powinni być zadowoleni?
Negocjacje wcale nie są udane wtedy gdy wszyscy są zadowoleni; zazwyczaj lepiej jest tak wszyscy są tak samo niezadowoleni. Za to lubię urzędników KE, którzy przedkładają najczęściej propozycje przemyślane, realne i tak skonstruowane, że nikomu się nie podobają. Najgorzej jak za sprawy tak skomplikowane biorą się politycy, bez wczesniejszego, rzetelnego rozpoznania calosci problemu. Wtedy uchroń nas Panie od takich nieswiadomych cudotwórców i takich cynicznych obłudników (nie wiadomo czego tu więcej).
poniedziałek, grudnia 08, 2008
Kosztowne inwestycje w przeszłość i wysokie ceny energii czyli co rząd wynegocjował na „małym szczycie UE w Gdańsku w sprawie pakietu klimatycznego
Półmetek szczytu klimatycznego ONZ w Poznaniu zbiegł się z małym klimatycznym szczytem UE w Gdańsku, gdzie przebrany za Św. Mikołaja Sarkozy zaproponował, aby kraje najbardziej zależne od węgla od 2013 do końca 2019 r. stopniowo dochodziły do kupowania 100 proc. praw do emisji CO2 na aukcjach. Benchmarking niedopracowane hasło ale forsowany m.in. przez Premiera Pawlaka, jako alternatywa co „siekiery CO2” w postaci ETS+aukcje, pozostał jako bez poparcia UE. Red. Konrad Niklewicz na swoim nowym „klimatycznym blogu” podał trochę szczegółów propozycji Sarkozy’ego; „rząd Francji zgadza się, żeby aż do 1 stycznia 2020 r. polskie elektrownie mogły dostawać część zezwoleń na emisję dwutlenku węgla za darmo. W 2013 r. tych darmowych zezwoleń byłoby dokładnie 70 proc. Potem, z każdym rokiem, procent darmowych zmniejszałby się (aż do zera w 2020 r.).
Choć wygląda to na sukces, to potencjalnie największy beneficjent ww. „ustępstw” wobec Polski - Grupa Tauron, nie wykazuje entuzjazmu. Wiceprezes Turon -Stanisław Tokarski - mówi w cytowanej na wstępie Rzeczpospolitej: „do 2019 r. niewiele się zmieni w strukturze produkcji energii w Polsce, może wprawdzie być większy udział źródeł odnawialnych i gazowych, ale nie będzie jeszcze na dużą skalę stosowanych technologii węglowych, które by znacząco ograniczyły emisję CO2”.
Czyli w efekcie „sukcesu” Gdańsko-Poznańskiego, nie ma entuzjazmu ani warunków do zmian. Przepychamy problem pare lat do przodu, aby wrocil ze zdwojoną silą.
Ale zmiany jednak będą. Jak informuje Gazeta Wyborcza „Tusk powiedział również, że uzgodnił z Nicolasem Sarkozym, że Francja pomoże Polsce w budowie elektrowni jądrowych. Przedstawiciele rządu twierdza ze formalna i decyzja ma zapaść w styczniu. Naturę tej transakcji dość obrazowo skomentował Pan Romuald Bartkowicz na swoim blogu, ja pominę ten sukces milczeniem.
Do sukcesu dążymy też na trzecim froncie. W niedzielę w Będlewie pod Poznaniem rozpoczęła się konferencja „Czyste technologie węglowe i nuklearne w zwalczaniu zmian klimatu. Tu rzeczywiście zapowiada się na sukces, tak jak i w drugim ww,. przypadku, bo za własne pieniądze. Andrzej Przybycin z Ministerstwa Środowiska. – smiało zadeklarował, że na badania nad CCS wydamy ok. 34 mln zł z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska (jak twierdzi - jest to też koszt odwiertu jednego otworu do zatłaczania CO2 ). Koszt jest porównywalny z 10 letnim budżetem krajowym na badania naukowe i rozwój w zakresie OZE i z …. odwiertami geotermalnymi w Toruniu. Zarówno te pierwsza jak i nawet druga alternatywa więcej rokują perspektywicznie, ale w przypadku wsparcia CCS decyzje zapada równie szybko jak w przypadku zakupu technologii jądrowej. Ale to tylko początek kosztów. Prof. Jerzy Buzek wyliczył, że zwrot inwestycji w CCS w instalacjach konwencjonalnych z CCS (bez poligneracji) to nawet 30-50 lat, ale do 2020 r. w CCS Polska powinna zainwestować ok. 380 mln euro.
Pominę już pytanie, skąd tak duże srodki, skoro presja na redukcje emisji będzie mnijsza a presja na bieżace zyski wcale nie (por. ww derogacje w aukcjach)? Dodam tylko, że nie tak dawno liczyłem z zespołem, że całkowity nakłady inwestycyjne na osiągniecie 15% udziału OZE w bilansie zużycia energii w Polsce to …60 mln zl, a okresy zwrotu nakładów (bez dotacji) to 10-20 lat. Ale o tym ani w Poznaniu ani w Gdańsku ani w Warszawie ani w Brukseli przedstawiciele rządu nie chcą mówić. Nie podejmują też w sprawie tak spektakularnych decyzji i nie składają ŻADNYCH deklaracji.
Za to, rząd upojony wręcz swoimi sukcesami, w obliczu pewnych kosztów i wątpliwych korzyci, powinien się zastanowić nad kolejnym szasną na kolejny "sukces" - wszak wszystko to co robi, robi ponoć na rzecz taniej energii dla kowlaskiego. Problemem, ten był już kilkukrotnie dyskutowany na odnawialnym i ma wielkie szanse stać się takim samym, a może nawet ostateznym "sukcesem" jak te ww. Media do tej pory twardo staly za strategią negocjacyjną rządu. Ale Łukasz Ruciński w Rzeczpospolitej pod znamiennym i trafnym tytułem „Sukces w negocjacjach, ale prąd i tak zdrożeje” pisze, że „gabinet Tuska stanie w obliczu kilku naprawdę poważnych problemów, bo mobilizując polską opinię publiczną przeciw projektowi pakietu, rząd straszył obywateli, że po przyjęciu propozycji Komisji Europejskiej ceny prądu wystrzelą w kosmos. Problem w tym, że także w obecnej sytuacji – gdy Unia zgodziła się na nasze postulaty – prąd może zdrożeć, i to dość mocno. Po pierwsze – ekonomiści już zaobserwowali w innych krajach, że elektrownie, którym przyznano darmowe limity CO2, i tak podwyższają ceny energii, tak jakby musiały za te limity płacić. Po drugie – polska energetyka to niemal przedpotopowy skansen, który potrzebuje ogromnych pieniędzy na modernizację”. W tej sprawie tyle się już wcześniej mądrzyłem, że także pominę ostateczną konstatację „sukcesu negocjacyjnego” milczeniem.
Negocjacje się powiodły ale pacjent nie wytrzyma. Pełna sprzeczności mieszanina propozycji i rozwiązań jakie wyszły z dzielnych negocjacji Polski z UE to prawdziwa bomba z opóźnionym zapłonem. Najtańsze, najlepsze i najbardziej perspektywiczne rozwiązania, które n.b. miał promować pakiet klimatyczny (OZE i efektywność energetyczna, których potrzebujemy jak powietrza), w Polsce przegrywają z tym co drogie, nieinnowacyjne i uwsteczniające i tak zacofany gospodarczo kraj. Polska traci szansę.
Staram się nie używać ostrzejszych słów, bo wiem że natura problemu o jakim piszę od pewnego czasu nie jest banalna, ale aż się prosi taka oto smutna puenta: co by tu jeszcze i w pakiecie klimatycznym UE, i na szczycie ONZ w Poznaniu i w Polsce spieprzyć! Pozytywne jest tylko to, że chyba już nic.
Choć wygląda to na sukces, to potencjalnie największy beneficjent ww. „ustępstw” wobec Polski - Grupa Tauron, nie wykazuje entuzjazmu. Wiceprezes Turon -Stanisław Tokarski - mówi w cytowanej na wstępie Rzeczpospolitej: „do 2019 r. niewiele się zmieni w strukturze produkcji energii w Polsce, może wprawdzie być większy udział źródeł odnawialnych i gazowych, ale nie będzie jeszcze na dużą skalę stosowanych technologii węglowych, które by znacząco ograniczyły emisję CO2”.
Czyli w efekcie „sukcesu” Gdańsko-Poznańskiego, nie ma entuzjazmu ani warunków do zmian. Przepychamy problem pare lat do przodu, aby wrocil ze zdwojoną silą.
Ale zmiany jednak będą. Jak informuje Gazeta Wyborcza „Tusk powiedział również, że uzgodnił z Nicolasem Sarkozym, że Francja pomoże Polsce w budowie elektrowni jądrowych. Przedstawiciele rządu twierdza ze formalna i decyzja ma zapaść w styczniu. Naturę tej transakcji dość obrazowo skomentował Pan Romuald Bartkowicz na swoim blogu, ja pominę ten sukces milczeniem.
Do sukcesu dążymy też na trzecim froncie. W niedzielę w Będlewie pod Poznaniem rozpoczęła się konferencja „Czyste technologie węglowe i nuklearne w zwalczaniu zmian klimatu. Tu rzeczywiście zapowiada się na sukces, tak jak i w drugim ww,. przypadku, bo za własne pieniądze. Andrzej Przybycin z Ministerstwa Środowiska. – smiało zadeklarował, że na badania nad CCS wydamy ok. 34 mln zł z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska (jak twierdzi - jest to też koszt odwiertu jednego otworu do zatłaczania CO2 ). Koszt jest porównywalny z 10 letnim budżetem krajowym na badania naukowe i rozwój w zakresie OZE i z …. odwiertami geotermalnymi w Toruniu. Zarówno te pierwsza jak i nawet druga alternatywa więcej rokują perspektywicznie, ale w przypadku wsparcia CCS decyzje zapada równie szybko jak w przypadku zakupu technologii jądrowej. Ale to tylko początek kosztów. Prof. Jerzy Buzek wyliczył, że zwrot inwestycji w CCS w instalacjach konwencjonalnych z CCS (bez poligneracji) to nawet 30-50 lat, ale do 2020 r. w CCS Polska powinna zainwestować ok. 380 mln euro.
Pominę już pytanie, skąd tak duże srodki, skoro presja na redukcje emisji będzie mnijsza a presja na bieżace zyski wcale nie (por. ww derogacje w aukcjach)? Dodam tylko, że nie tak dawno liczyłem z zespołem, że całkowity nakłady inwestycyjne na osiągniecie 15% udziału OZE w bilansie zużycia energii w Polsce to …60 mln zl, a okresy zwrotu nakładów (bez dotacji) to 10-20 lat. Ale o tym ani w Poznaniu ani w Gdańsku ani w Warszawie ani w Brukseli przedstawiciele rządu nie chcą mówić. Nie podejmują też w sprawie tak spektakularnych decyzji i nie składają ŻADNYCH deklaracji.
Za to, rząd upojony wręcz swoimi sukcesami, w obliczu pewnych kosztów i wątpliwych korzyci, powinien się zastanowić nad kolejnym szasną na kolejny "sukces" - wszak wszystko to co robi, robi ponoć na rzecz taniej energii dla kowlaskiego. Problemem, ten był już kilkukrotnie dyskutowany na odnawialnym i ma wielkie szanse stać się takim samym, a może nawet ostateznym "sukcesem" jak te ww. Media do tej pory twardo staly za strategią negocjacyjną rządu. Ale Łukasz Ruciński w Rzeczpospolitej pod znamiennym i trafnym tytułem „Sukces w negocjacjach, ale prąd i tak zdrożeje” pisze, że „gabinet Tuska stanie w obliczu kilku naprawdę poważnych problemów, bo mobilizując polską opinię publiczną przeciw projektowi pakietu, rząd straszył obywateli, że po przyjęciu propozycji Komisji Europejskiej ceny prądu wystrzelą w kosmos. Problem w tym, że także w obecnej sytuacji – gdy Unia zgodziła się na nasze postulaty – prąd może zdrożeć, i to dość mocno. Po pierwsze – ekonomiści już zaobserwowali w innych krajach, że elektrownie, którym przyznano darmowe limity CO2, i tak podwyższają ceny energii, tak jakby musiały za te limity płacić. Po drugie – polska energetyka to niemal przedpotopowy skansen, który potrzebuje ogromnych pieniędzy na modernizację”. W tej sprawie tyle się już wcześniej mądrzyłem, że także pominę ostateczną konstatację „sukcesu negocjacyjnego” milczeniem.
Negocjacje się powiodły ale pacjent nie wytrzyma. Pełna sprzeczności mieszanina propozycji i rozwiązań jakie wyszły z dzielnych negocjacji Polski z UE to prawdziwa bomba z opóźnionym zapłonem. Najtańsze, najlepsze i najbardziej perspektywiczne rozwiązania, które n.b. miał promować pakiet klimatyczny (OZE i efektywność energetyczna, których potrzebujemy jak powietrza), w Polsce przegrywają z tym co drogie, nieinnowacyjne i uwsteczniające i tak zacofany gospodarczo kraj. Polska traci szansę.
Staram się nie używać ostrzejszych słów, bo wiem że natura problemu o jakim piszę od pewnego czasu nie jest banalna, ale aż się prosi taka oto smutna puenta: co by tu jeszcze i w pakiecie klimatycznym UE, i na szczycie ONZ w Poznaniu i w Polsce spieprzyć! Pozytywne jest tylko to, że chyba już nic.
piątek, grudnia 05, 2008
O braku wyobraźni, czyli gdzie są przywódcy ze spójną wizją klimatyczno-energetyczną
Albert Einstein twierdził, że "Wyobraźnia bez wiedzy może stworzyć rzeczy piękne. Wiedza bez wyobraźni najwyżej doskonałe." W szczególności, w czasie przełomu, rewolucji jaką mamy dzisiaj, wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy.
W sprawach energetyczno-klimatycznych wiedza jaką posługuje się rząd jest wiedzą minioną, a wyobraźni w tym jest niewiele. Czy rzeczywiście było tak trudno aby skojarzyć, że pakiet klimatyczny, szczyt klimatyczny są ze sobą ściśle związane (nawet, jak w tragedii greckiej, ze względu na jedność miejsca i czasu) i biorąc na siebie przewodniczenie szczytowi i odpowiedzialność z jego powodzenie, nie można jednocześnie brać na siebie odpowiedzialności za zawetowanie pakietu? Na szczycie w Poznaniu, na konferencjach prasowych w Warszawie i w negocjajcach w Brukseli widzimy teraz własnych polityków jako bezradnych wobec wyzwań i działających na oślep. Nie mając polityki energetycznej (czyja to wina?) kontestując własną (przyjętą przez rzad i sejm), politykę ekologiczną, działają w ciemno, bez latarnii. Jednocześnie nie wykorzystują w dostatecznym stopniu wyobraźni służącej do budowy nadrzędnej i pozytywnej wizji. Rząd, robiąc taktyczne tyllko uniki potyka się w własne nogi i już sam nie wie w jakim kapeluszu na głowie ma jeździć do każdego z ww. miast, a w szczególności w jakim wystąpić w Poznaniu (np. poprzedni wpis).
O potrzebie odważnych decyzji w kontekście szczytu w Poznaniu mówi, chyba jako pierwszy publicysta, Igor Janke. Pyta, czy wykorzystamy szczyt i pakiet klimatyczny jako szansę na innowacje, czy będziemy je traktować jako zagrożenie i ciągle walcząc nie z zagrożeniem klimatycznym tylko z inicjatywami, które mają temu zagrożeniu przeciwdziałać. Konkluduje, że nie widać polityków którzy traktowali by szczyt i pakiet zarazem, jako wielka szanse dla Polski.
Pytany o te sprawy, pewna wizję w wywiadzie w radio TOK FM próbował przedstawić Rafał Dutkiewicz prezes Ruchu Obywatelskiego Polska XXI , nieoficjalnie także jeden z kandydatów na prezydenta RP . Będąc z Wrocławia i wiedząc ze Dolny Śląsk kryje znaczące pokłady (dodam, że trudno dotepnego) węgla twierdzi że rząd zaprzepaścił szanse na to, aby szczyt poznański wykorzystać do ogłoszenia większego projektu skazującego jak wielkim bogactwie narodowym jest … węgiel, czysty węgiel. To już jest jakaś myśl wizjonerska (podobnie mówi prof. Buzek, który jest w tym bardziej „techniczny”, a mniej „polityczny”), która jednak mnie jakoś nie porwała, a i świat, powoli ale konsekwentnie odchodzący od węgla, też pewnie z tego powodu nie zamrze z zachwytu. Choć nie jest to wizja Baraka Obamy, ale oczywiście życzę powodzenia p. Dutkiewiczowi.
Ogólne w swej naturze przyczyny problemów i trudności ze sformułowaniem (w szczególnosci w Polsce) porywającej wizji w obszarze energia i środowiskow zostały zasygnalizowane przez szfa Międzynarodowego Zielonego Krzyża - Prof. Alexandrem Likhotalem, w doskonałym wywiadzie red. M. Kozmany. Mówi m.in.: "Mamy tak naprawdę jeden wielki kryzys: kryzys przywództwa i wizji. Nie myślimy, jak zapobiegać kryzysom, próbujemy je tylko naprawić. To są tylko reakcje, działania obronne. Tymczasem przywództwo oznacza gotowość do uprzedzania faktów i wprowadzenia zmian w ramach określonej wizji przyszłości” (polecam gorąco cały wywiad). Sądzę że właśnie odważnych polityków tego kalibru, z taką samoświadomością i umiejętnością oderwania się od spraw bieżących, brakuje nam od dawna w Polsce.
Szukając polityka poza rządem, który mógłby taką wizje sformułować, wypada posłuchać co myślą i mówią posłowie; tu pewnie większą role odgrywają posłowie Parlamentu Europejskiego. Właśnie skończyła się debata w PE na ten temat. Przy całej różnorodności poglądów, widać generalnie, że PE jest bardziej otwartym na pakiet i na zmiany niż przedstawiciele rządów i głów pastw UE w Radzie UE. Np. odwołując się do serwisu PE, poseł Martin Schultz z Niemiec twierdzi że "decyzja Rady, aby do porozumienia doprowadzić na szczeblu szefów państw i rządów nie była najmądrzejsza, gdyż tam trzeba będzie podjąć decyzje jednomyślnie". Dodaje, że PE przygotował się do przyjęcia pakietu do końca tego roku i będzie to sukces przede wszystkim posłów do PE, a w mniejszym stopniu prezydencji (francuskiej).
Ale nasi posłowie PE (związani i z krajową koalicją i opozycją) myślą podobnie jak rząd i jak wojsko wspierają oficjalne stanowisko rządu na Radzie. Argumenty są chyba jeszcze bardziej anachronicznie niż te używane przez rząd. Np. poseł Bogdan Pęk mówi: „Walka ze zmianami klimatycznymi to największa utopia naszych czasów. Ograniczanie emisji doprowadzi do redukcji temperatury o 0,02 stopnie Celsjusza, co jest poniżej granicy błędu statystycznego i doprowadzi do gwałtownego obniżenia rozwoju i cywilizacji ludzkiej”. A posłanka Urszula Krupa, poza utyskiwaniem na UE (za diety z UE) zauważa …„Rozwój technologii CCS spowoduje ograniczenie pozyskiwania energii geotermalnej”.
U posłów inaczej niż u przedstawicieli rządu, wyobraźnia jest nieco bardziej rozwinięta, ale z wiedzą może być nieco gorzej. Czy to się da jakoś połączyć i zbudować na tym wizję na miarę Polski, Europy i Świata, i na miarę XXI wieku?
W sprawach energetyczno-klimatycznych wiedza jaką posługuje się rząd jest wiedzą minioną, a wyobraźni w tym jest niewiele. Czy rzeczywiście było tak trudno aby skojarzyć, że pakiet klimatyczny, szczyt klimatyczny są ze sobą ściśle związane (nawet, jak w tragedii greckiej, ze względu na jedność miejsca i czasu) i biorąc na siebie przewodniczenie szczytowi i odpowiedzialność z jego powodzenie, nie można jednocześnie brać na siebie odpowiedzialności za zawetowanie pakietu? Na szczycie w Poznaniu, na konferencjach prasowych w Warszawie i w negocjajcach w Brukseli widzimy teraz własnych polityków jako bezradnych wobec wyzwań i działających na oślep. Nie mając polityki energetycznej (czyja to wina?) kontestując własną (przyjętą przez rzad i sejm), politykę ekologiczną, działają w ciemno, bez latarnii. Jednocześnie nie wykorzystują w dostatecznym stopniu wyobraźni służącej do budowy nadrzędnej i pozytywnej wizji. Rząd, robiąc taktyczne tyllko uniki potyka się w własne nogi i już sam nie wie w jakim kapeluszu na głowie ma jeździć do każdego z ww. miast, a w szczególności w jakim wystąpić w Poznaniu (np. poprzedni wpis).
O potrzebie odważnych decyzji w kontekście szczytu w Poznaniu mówi, chyba jako pierwszy publicysta, Igor Janke. Pyta, czy wykorzystamy szczyt i pakiet klimatyczny jako szansę na innowacje, czy będziemy je traktować jako zagrożenie i ciągle walcząc nie z zagrożeniem klimatycznym tylko z inicjatywami, które mają temu zagrożeniu przeciwdziałać. Konkluduje, że nie widać polityków którzy traktowali by szczyt i pakiet zarazem, jako wielka szanse dla Polski.
Pytany o te sprawy, pewna wizję w wywiadzie w radio TOK FM próbował przedstawić Rafał Dutkiewicz prezes Ruchu Obywatelskiego Polska XXI , nieoficjalnie także jeden z kandydatów na prezydenta RP . Będąc z Wrocławia i wiedząc ze Dolny Śląsk kryje znaczące pokłady (dodam, że trudno dotepnego) węgla twierdzi że rząd zaprzepaścił szanse na to, aby szczyt poznański wykorzystać do ogłoszenia większego projektu skazującego jak wielkim bogactwie narodowym jest … węgiel, czysty węgiel. To już jest jakaś myśl wizjonerska (podobnie mówi prof. Buzek, który jest w tym bardziej „techniczny”, a mniej „polityczny”), która jednak mnie jakoś nie porwała, a i świat, powoli ale konsekwentnie odchodzący od węgla, też pewnie z tego powodu nie zamrze z zachwytu. Choć nie jest to wizja Baraka Obamy, ale oczywiście życzę powodzenia p. Dutkiewiczowi.
Ogólne w swej naturze przyczyny problemów i trudności ze sformułowaniem (w szczególnosci w Polsce) porywającej wizji w obszarze energia i środowiskow zostały zasygnalizowane przez szfa Międzynarodowego Zielonego Krzyża - Prof. Alexandrem Likhotalem, w doskonałym wywiadzie red. M. Kozmany. Mówi m.in.: "Mamy tak naprawdę jeden wielki kryzys: kryzys przywództwa i wizji. Nie myślimy, jak zapobiegać kryzysom, próbujemy je tylko naprawić. To są tylko reakcje, działania obronne. Tymczasem przywództwo oznacza gotowość do uprzedzania faktów i wprowadzenia zmian w ramach określonej wizji przyszłości” (polecam gorąco cały wywiad). Sądzę że właśnie odważnych polityków tego kalibru, z taką samoświadomością i umiejętnością oderwania się od spraw bieżących, brakuje nam od dawna w Polsce.
Szukając polityka poza rządem, który mógłby taką wizje sformułować, wypada posłuchać co myślą i mówią posłowie; tu pewnie większą role odgrywają posłowie Parlamentu Europejskiego. Właśnie skończyła się debata w PE na ten temat. Przy całej różnorodności poglądów, widać generalnie, że PE jest bardziej otwartym na pakiet i na zmiany niż przedstawiciele rządów i głów pastw UE w Radzie UE. Np. odwołując się do serwisu PE, poseł Martin Schultz z Niemiec twierdzi że "decyzja Rady, aby do porozumienia doprowadzić na szczeblu szefów państw i rządów nie była najmądrzejsza, gdyż tam trzeba będzie podjąć decyzje jednomyślnie". Dodaje, że PE przygotował się do przyjęcia pakietu do końca tego roku i będzie to sukces przede wszystkim posłów do PE, a w mniejszym stopniu prezydencji (francuskiej).
Ale nasi posłowie PE (związani i z krajową koalicją i opozycją) myślą podobnie jak rząd i jak wojsko wspierają oficjalne stanowisko rządu na Radzie. Argumenty są chyba jeszcze bardziej anachronicznie niż te używane przez rząd. Np. poseł Bogdan Pęk mówi: „Walka ze zmianami klimatycznymi to największa utopia naszych czasów. Ograniczanie emisji doprowadzi do redukcji temperatury o 0,02 stopnie Celsjusza, co jest poniżej granicy błędu statystycznego i doprowadzi do gwałtownego obniżenia rozwoju i cywilizacji ludzkiej”. A posłanka Urszula Krupa, poza utyskiwaniem na UE (za diety z UE) zauważa …„Rozwój technologii CCS spowoduje ograniczenie pozyskiwania energii geotermalnej”.
U posłów inaczej niż u przedstawicieli rządu, wyobraźnia jest nieco bardziej rozwinięta, ale z wiedzą może być nieco gorzej. Czy to się da jakoś połączyć i zbudować na tym wizję na miarę Polski, Europy i Świata, i na miarę XXI wieku?
wtorek, grudnia 02, 2008
O kontrowersjach poznańsko-warszawskich z Brukselą w tle i nowym portalu informującym o COP-14
Kilka dni temu na jednej z debat Minister Korolec, odpowiedzialny za negocjacje z Komisja Europejską w sprawach pakietu klimatycznego, a w szczegolnosci w kwestii energetyki, mowil, że nie ma nawet czasu na rozmowy z doradcami czy dzienikarzami, bo w ostatnich tygodniach rozmowy w grupach przygotowujacych stanowisko w tej sprawie na Rade UE szykowaną na 11 grudnia, trwaja bez przerwy przez 5 dni w tygodniu po 10 godzin dziennie, zazwyczaj w Brukseli.
W zwiazku z tym, że od dwu dni dodatkowo większosc dziennikarzy specjalizujących sie w tematyce zwiazanej z energia i zmianami klimatu, w poszukiwaniu "newsa" (zadbal o to wczoraj np. Premier Tusk) wyjechala do na COP-14 do Poznania, mozna domniemywać, ze np. w Warszawie nie juz nikogo kompetenetnego w przedmiotowej sprawie i centralne dzienniki i media moga sie w końcu zając tym co naprawdę jest ważne :). Jest to też szana zaistnienia dla polityków i dziennikarzy, ktorzy myslą o gospodarce i kryzysie finansowym a nie "zabawach w zielone"...
Jeżeli dodatkowo uwzglednić fakt, że także w Poznaniu rozbily swoje obozu dokuczliwe dla polityków organizacje ekologiczne (rozdajace codziennie m.in. zaszczytny tytul "skamieliny dnia"), to w zasadzie jest to najlepszy moment aby w stolicy rozpocząc klimatyczny antyszczyt. I rzeczywicie premier Pawlak juz okazję wykorzystal i organizujac Summit on Sectoral Cooperation, czym skutecznie i efektownie wzniecil kontrrewolucyjne powstanie warszawskie.
Jednoczesnie gloszac w Poznaniu "swiatowa solidarnosc klimtyczna", w oslabionej przez "ekologow" Brukseli przedstwiciele rzadu RP moga latwiej wyszarpac od innych, wpatrzonych w Poznan, czlonkow UE pare ton CO2 dla siebie. Zauważa to m.in. Financial Times.
Szukajac krajowej informacji o przebiegu dyskusji na szczycie w Poznaniu, przejrzalem rozne serwisy i rzeczywiscie, biezacych informacji nie ma za wiele, ale doszedlem do wniosku, że chyba najszerzej i naszybciej informuje nowy, firmowany przez Instytut na rzecz Ekorozwoju portal organizacji ekologicznych "Chrońmy klimat". Czyli jest jednak ktos, kto pracuje i w Poznaniu i w Warszawie, wychodzac z zalozenia ze Brukseli do Warszawy w grudniu tego roku najlepiej jechać (ekologiczną koleją oczywicie:), przez Poznan.
Aby te klimatyczną geografię zrozumiec chyba mogę ten wlasnie portal zarekomendować czytelnikom, (ktorzy jeszcze do Poznania nie wyjchali:), a szczegolnie tym którzy są bardziej zainteresowani bardziej rewolucją niż pelzającą kontrrewolucją.
W zwiazku z tym, że od dwu dni dodatkowo większosc dziennikarzy specjalizujących sie w tematyce zwiazanej z energia i zmianami klimatu, w poszukiwaniu "newsa" (zadbal o to wczoraj np. Premier Tusk) wyjechala do na COP-14 do Poznania, mozna domniemywać, ze np. w Warszawie nie juz nikogo kompetenetnego w przedmiotowej sprawie i centralne dzienniki i media moga sie w końcu zając tym co naprawdę jest ważne :). Jest to też szana zaistnienia dla polityków i dziennikarzy, ktorzy myslą o gospodarce i kryzysie finansowym a nie "zabawach w zielone"...
Jeżeli dodatkowo uwzglednić fakt, że także w Poznaniu rozbily swoje obozu dokuczliwe dla polityków organizacje ekologiczne (rozdajace codziennie m.in. zaszczytny tytul "skamieliny dnia"), to w zasadzie jest to najlepszy moment aby w stolicy rozpocząc klimatyczny antyszczyt. I rzeczywicie premier Pawlak juz okazję wykorzystal i organizujac Summit on Sectoral Cooperation, czym skutecznie i efektownie wzniecil kontrrewolucyjne powstanie warszawskie.
Jednoczesnie gloszac w Poznaniu "swiatowa solidarnosc klimtyczna", w oslabionej przez "ekologow" Brukseli przedstwiciele rzadu RP moga latwiej wyszarpac od innych, wpatrzonych w Poznan, czlonkow UE pare ton CO2 dla siebie. Zauważa to m.in. Financial Times.
Szukajac krajowej informacji o przebiegu dyskusji na szczycie w Poznaniu, przejrzalem rozne serwisy i rzeczywiscie, biezacych informacji nie ma za wiele, ale doszedlem do wniosku, że chyba najszerzej i naszybciej informuje nowy, firmowany przez Instytut na rzecz Ekorozwoju portal organizacji ekologicznych "Chrońmy klimat". Czyli jest jednak ktos, kto pracuje i w Poznaniu i w Warszawie, wychodzac z zalozenia ze Brukseli do Warszawy w grudniu tego roku najlepiej jechać (ekologiczną koleją oczywicie:), przez Poznan.
Aby te klimatyczną geografię zrozumiec chyba mogę ten wlasnie portal zarekomendować czytelnikom, (ktorzy jeszcze do Poznania nie wyjchali:), a szczegolnie tym którzy są bardziej zainteresowani bardziej rewolucją niż pelzającą kontrrewolucją.
czwartek, listopada 27, 2008
Czy z powodu pakietu klimatycznego grozi nam „carbon leakage” do Chin i okolic?
Mam szczęście w życiu bo rozmawiam z ciekawymi ludźmi z przemysłu, oczywiście to wszystko przez te debaty klimatyczne :). Parę tygodni w Sejmie miałem przyjemność słuchać Andrzeja
Werkowskiego a dzisiaj na debacie organizowanej przez Procesy Inwestycyjne i tygodnik Polityka z Tomaszem Chruszczowem, obydwaj z Forum CO2. Dzięki temu wsłuchuje się w glos racjonalnego przemysłu który wysuwa argumenty, że pakiet klimatyczny trzeba zawetować, bo inaczej nam przemysł cały wyemigruje do Chin (i okolic), które za CO2 nie płaca (faktycznie środowisko, n.b. prace ludzi też, traktują jako dobro totalnie wolne, a darmowe zwiększanie w nim koncentracji CO2, to tylko jeden i to nie najważniejszy element).
Forum CO2 rożni się w argumentacji za wetem klimatycznym od energetyki, bo ta cieszy się w Polsce pozycją monopolistyczną i nie wyemigruje z Polski z powodu wysokich kosztów CO2, ale zostanie z powodu ... wysokich cen energii jakie tak czy siak, niezależnie od pakietu będziemy płacić za duże ilości energii jakie konsumujemy.
Trochę o problemie "leakages" już pisałem czy komentowałem , ale warto głębiej zastanowić się nad zasadnością obawy o emigrację przemysłu do krajów azjatyckich jako formy „carbon leakage" i innych zagrożeń: „job leakage” czy “welfare leakage”…. Czy to rzeczywiście jest ucieczka przemysłu do eldorado, gdzie nie do tej pory nie trzeba płacić praktycznie za żadne koszty zewnętrzne (externalities)? jest tak atrakcyjna ? Czy rzeczywiście jest to miejsce dla przemsylu w rodzaj raju podatkowego i prosperity gospodarczej na tle aktywnie walczacej z zanieczyszczeniami UE?
Zawsze miałem wątpliwości. Główny powód był taki, że budując co tydzień nową elektrownię węglową i nie będąc w stanie tak, jak ma to miejsce w UE czy USA, oddzielić emisji CO2 od SO2, NOx, pyłów i dioksyn itp. Chiny i inne coraz mniej ryczące pierwsze azjatyckie tygrysy gospodarcze (dlaczego?) muszą się liczyć z takim zanieczyszczeniem atmosfery, które jest nie tylko groźne dla naturalnego środowiska przyrodniczego ale i dla człowieka. Pamiętamy obrazki z olimpiady w Pekinie, a niektórzy z nas mogli sami doświadczyć smogu na chińskich ulicach i innych metropolii, gdzie dotarli np. w celach biznesowych, w ślad za carbon leakkage…. Ale indywidualne doświadczenie nie zawsze wszystkich przekonuje. Europejczyk wychowany w kulcie nauki szuka szerszego uzasadnienia.
Tak się składa, że opublikowano właśnie najnowszy raport UNEP/ONZ nt „tajemniczej” chmury brudy jaka zacienia Azję i powoduje wiele zjawisk wtórnych uwidaczniających ww. zjawisko nadmiernej emisji zanieczyszczeń i pokazujących jego skomplikowany związek z efektem cieplarnianym. Rzeczywiście wygląda na to, że Chińczycy mogą się zatruć i chcąc zarobić na carbon leakage mogą znacznie więcej stracić.
Czy to nie jest tak, że z tego właśnie powodu Chiny, pomimo budowy na potęgę elektrowni węglowych, ogłaszają pakiet reform ekologicznych całkiem podobny do pakietu klimatycznego stawiający na efektywność energetyczną i odnawialne zródła energii, z programie rządowym opiewającym na podobną kwotę jak UE USA (150 mld USD) oraz 15% celem na 2015 rok? To wszak oznacza też koszty.
Czy może bardziej możemy obawiać się że Chińczycy w poszukiwaniu promyka slonca i powietrza do oddychania do nas przyjdą, a niekoniecznie ich (póki co) tanie produkty?
Czy UE, mając duży rynek zbytu i wysokie standarty jakosci i czystosci srodowiskowej nie ma skuteczych instrumentów (np. cla, wymogi certyfikacji obciązajace tych co sa podejrzani o "smordzenie") aby spowodowac ze Chiny musza sie zazielenic i poniesc koszty? Czy europejskie firmy nie moge stososowac zasady "fair trade" i promowac produkty wyprodukowane zgodnie za zasada poszanowania srodowiska?
A jeżeli tak, to czy mamy się az tak bardzo obawiać carbon leakage?
Werkowskiego a dzisiaj na debacie organizowanej przez Procesy Inwestycyjne i tygodnik Polityka z Tomaszem Chruszczowem, obydwaj z Forum CO2. Dzięki temu wsłuchuje się w glos racjonalnego przemysłu który wysuwa argumenty, że pakiet klimatyczny trzeba zawetować, bo inaczej nam przemysł cały wyemigruje do Chin (i okolic), które za CO2 nie płaca (faktycznie środowisko, n.b. prace ludzi też, traktują jako dobro totalnie wolne, a darmowe zwiększanie w nim koncentracji CO2, to tylko jeden i to nie najważniejszy element).
Forum CO2 rożni się w argumentacji za wetem klimatycznym od energetyki, bo ta cieszy się w Polsce pozycją monopolistyczną i nie wyemigruje z Polski z powodu wysokich kosztów CO2, ale zostanie z powodu ... wysokich cen energii jakie tak czy siak, niezależnie od pakietu będziemy płacić za duże ilości energii jakie konsumujemy.
Trochę o problemie "leakages" już pisałem czy komentowałem , ale warto głębiej zastanowić się nad zasadnością obawy o emigrację przemysłu do krajów azjatyckich jako formy „carbon leakage" i innych zagrożeń: „job leakage” czy “welfare leakage”…. Czy to rzeczywiście jest ucieczka przemysłu do eldorado, gdzie nie do tej pory nie trzeba płacić praktycznie za żadne koszty zewnętrzne (externalities)? jest tak atrakcyjna ? Czy rzeczywiście jest to miejsce dla przemsylu w rodzaj raju podatkowego i prosperity gospodarczej na tle aktywnie walczacej z zanieczyszczeniami UE?
Zawsze miałem wątpliwości. Główny powód był taki, że budując co tydzień nową elektrownię węglową i nie będąc w stanie tak, jak ma to miejsce w UE czy USA, oddzielić emisji CO2 od SO2, NOx, pyłów i dioksyn itp. Chiny i inne coraz mniej ryczące pierwsze azjatyckie tygrysy gospodarcze (dlaczego?) muszą się liczyć z takim zanieczyszczeniem atmosfery, które jest nie tylko groźne dla naturalnego środowiska przyrodniczego ale i dla człowieka. Pamiętamy obrazki z olimpiady w Pekinie, a niektórzy z nas mogli sami doświadczyć smogu na chińskich ulicach i innych metropolii, gdzie dotarli np. w celach biznesowych, w ślad za carbon leakkage…. Ale indywidualne doświadczenie nie zawsze wszystkich przekonuje. Europejczyk wychowany w kulcie nauki szuka szerszego uzasadnienia.
Tak się składa, że opublikowano właśnie najnowszy raport UNEP/ONZ nt „tajemniczej” chmury brudy jaka zacienia Azję i powoduje wiele zjawisk wtórnych uwidaczniających ww. zjawisko nadmiernej emisji zanieczyszczeń i pokazujących jego skomplikowany związek z efektem cieplarnianym. Rzeczywiście wygląda na to, że Chińczycy mogą się zatruć i chcąc zarobić na carbon leakage mogą znacznie więcej stracić.
Czy to nie jest tak, że z tego właśnie powodu Chiny, pomimo budowy na potęgę elektrowni węglowych, ogłaszają pakiet reform ekologicznych całkiem podobny do pakietu klimatycznego stawiający na efektywność energetyczną i odnawialne zródła energii, z programie rządowym opiewającym na podobną kwotę jak UE USA (150 mld USD) oraz 15% celem na 2015 rok? To wszak oznacza też koszty.
Czy może bardziej możemy obawiać się że Chińczycy w poszukiwaniu promyka slonca i powietrza do oddychania do nas przyjdą, a niekoniecznie ich (póki co) tanie produkty?
Czy UE, mając duży rynek zbytu i wysokie standarty jakosci i czystosci srodowiskowej nie ma skuteczych instrumentów (np. cla, wymogi certyfikacji obciązajace tych co sa podejrzani o "smordzenie") aby spowodowac ze Chiny musza sie zazielenic i poniesc koszty? Czy europejskie firmy nie moge stososowac zasady "fair trade" i promowac produkty wyprodukowane zgodnie za zasada poszanowania srodowiska?
A jeżeli tak, to czy mamy się az tak bardzo obawiać carbon leakage?
poniedziałek, listopada 24, 2008
ERENE – wsparcie dla pakietu klimatycznego i szansa na przesuniecie środków na badania i rozwój z "węgla i atomu" na OZE
Do tej pory budżety na badania i rozwój (B+R) w Europie i USA w dominującej części przeznaczane były na badania w zakresie konwencjonalnych technologii energetycznych. W USA np. w 2006 r. np. budżet B+R na energetykę wyniósł 798 mln USD, na energetykę jądrową 402 mln USD a na energetykę odnawialną zaledwie 241 mln USD). W UE rozróżnione są środki na badania w energetyce jądrowej oraz tzw. „non nuclear energy researach” które zawsze pochłaniały większość środków na badania naukowe i demonstracje. Te ostanie przed 7 PR UE wspierały głównie odnawialne źródła energii i efektywności energetyczną, ale w 7PR (od 2007 -o 2013) ważną pozycję (nie do końca zdefiniowaną) w budżecie na B+R w energetyce – 2,35 mld Euro stanowią tzw. technologie czystego węgla, w tym na rzecz wychwytu i magazynowania CO2, a budżet na energetykę jądrową (3,2 mld Euro) jest dalej wyższy od całej reszty. W Polsce w zasadzie zawsze ponad 90% środków na badania w energetyce dotyczyło technologii węglowych.
Nawet spodziewałem się że paradoksalnie propozycja pakietu klimatycznego wywoła ofensywę sektora węglowego, czego widomym dowodem jest dyskutowany w poprzednich wpisach na „odnawialnym” Raport 2030 i jego skala oddziaływania na bieżące decyzje polityczne. Wiedząc że część poświęcona badaniom naukowym w Raporcie 2030 była pisana przez Instytut Chemicznej Przeróbki Węgla (ICHPW) nawet się nie zdziwiłem że głównym beneficjentem naukowym wdrażania pakietu klimatycznego w wersji zaproponowanej przez Polski Komitet Energii Elektrycznej będzie (dalej) sektor węglowy („czysty węgiel i CCS). Śmiać mi się tylko trochę chciało, jak przeczytałem w Raporcie 2030 że "w celu przełamania barier w … badaniach naukowych w energetyce (CCS), oprócz finansowania instalacji demonstracyjnych, ma mieć taki sam system wsparcia jak OZE"!. Ale wiedząc że prawdziwe i warte zainwestowania w badania problemy są tak naprawdę w energetyce odnawialnej, traktowałem i traktuje Raport 2030 jako zwykły lobbing i nie sądziłem że akurat skok na środki na badania naukowe może być jednym z ważniejszych postulatów rodowiska stojącego za raportem.
Nie sądziłem że pakiet klimatyczny i obecne wyzwania klimatyczno-energetyczne mogą być źródłem innych zewnętrznych inicjatyw aby jeszcze bardziej zwiększyć budżet B+R na węgiel i energetykę jądrową kosztem tego skromnego na energetykę odnawialną i efektywność energetyczną.
Za hasłem „jeszcze więcej na B+R w węglu albo weto klimatyczne” opowiedział się ostatnio bardzo znany i szanowny ekonomista p. Krzysztof Rybiński (partner w Ernst & Young i były wiceprezes NBP) na debacie demos Europa. Wpisuje się to np. w trwający już ponad rok lobbing prof. Jerzego Buzka na forum UE i w Polsce za halsem „więcej środków na B+R w węglu”. Obecnie, po zatwierdzeniu FP7 (prof. Buzek był posłem- sprawozdawcą ds. tego programu w Parlamencie Europejskim) lobbing koncentruje się na pozyskaniu przez Polskę dwu pierwszych projektów demonstracyjnych 7 PR na budowę instalacji wychwytu i składowania CO2.
Nie wiedzę specjalnie aby jakiś inny polityk, mając tak silne poparcie rządu zabiegał o środki UE na rozwój OZE w Polsce, np. w ramach kompensaty za pewne obciążenie Polski wynikające z pakietu klimatycznego. Uważam to za poważny strategiczny i negocjacyjny błąd. Problem przejmowania środków z budżetu B+R na badania w schyłkowych obszarach energetyki do jakich zaliczam technologie węglowe i jądrowej jest stare są te technologie i nie służy moim zdaniem innowacyjnej energetyce. Służy obronie stanu posiadania tej tradycyjnej zarówno w UE jak w części krajów członkowskich, zwłaszcza tych słabiej rozwiniętych, które na długo ugrzęzły w koleinach prowadzących do coraz wyższych a nie coraz niższych cen energii i dodatkowo konieczności zapłacenia olbrzymiego i nieregulowanego w pełni od wielu lat corocznie nawisu kosztów zewnętrznych.
Pojawiła się jednak idea która może w ciągu kilku lat diametralnie zmienić redystrybucję środków na finansowanie B+R w UE i obszary współpracy na rzecz innowacji w energetyce pomiędzy państwami członkowskimi UE. Tą ideą , która jest w pewnym sensie cennym produktem odpadowym pakietu klimatycznego UE, jest ustanowienie Europejskiej Wspólnoty Odnawialnych Źródeł Energii – ERENE. Polecam wywiad z pomysłodawczynią p Panią Michale Schreyer dla Fundacji Heinricha Bolla. Pani Schreyer, jako były Komisarzem UE ds. Budżetu, zgłaszając ideę powołania jako instytucjonalnego uzupełnienia pakietu klimatycznego UE w postaci ERENE miała pełną świadomość przyczyn instytucjonalnych podziału budżetu UE na B+R z dominującym udziałem obecnie energetyki jądrowej idzie na energetykę jądrową (w najbliższych kilku latach prawie 900 mln euro rocznie, w porównaniu do ok. 550 mln Euro na resztę B+R w energetyce) , głównie poprzez Europejską Wspólnotę Energii Atomowej (EUROATOM). Komisarz Schreyer przewiduje też źródłem zasilenia budżetu B+R na nowe technologie w energetyce odnawialnej w UE mogą być też wpływu z aukcji na zakup uprawnie do emisji CO2. Biorąc pod uwagę, że Europejska Wspólnota Węgla i Stali (ESWS) która przez prawie 50 lat wspierała sektor węglowy ( w tym wpływa na budżety badań naukowych na technologie węglowe) już nie istnieje, a środki na badania w energetyce w dalszym ciągu niejako siła rozpędu preferują węgiel kosztem energetyki odnawialnej i zamiast stymulować rozwój nowych technologii wspierają te schyłkowe, propozycja ERENE wydaje się być jednym z sensowniejszych koncepcji jakie powstały wokół pakietu klimatycznego UE. Sądzę że warto śledzić postępy w rozwoju idei ERENE (zawiera ona zresztą dużo więcej dobrych pomysłów niż tylko uczynienie budżetu B+R UE bardziej odpowiadającym obcym wyzwaniom), która może spowodować ze podatki podatnika w UE będą rozsądniej wydawane. Sądzę że, zamiast tracić cała energię na pozyskanie z 7PR środków na dwa demonstracyjne projekty CCS, do których i tak trzeba włożyć własne środki oraz olbrzymie koszty ryzyka, że efektów nie zdążymy już skonsumować (mamlające zasoby ekonomiczne węgla kamiennego drożejące jego ceny, właśnie ideę ERENE z pełną mocą powinien wesprzeć właśnie rząd polski.
Interesem Polski w UE nie jest też dalsze pompowaniu budżetu EUROATOM, bo zyskują na tym wcale nie najbiedniejsze, tradycyjne kraje atomowe (Francja, Szwecja, Włochy, Holandia) a my swoim krótkowzrocznym gadaniem po potrzebie rozwoju energetyki jądrowej takiemu scenariuszowi redystrybucji środków w UE właśnie sprzyjamy. ERENE jako trzecia z kolei, po EURATOM i WSWS, Wspólnota w UE stałaby się symbolem zmian w które po raz pierwszy Polska wiele twórczego mogłaby wnieść i wiele zyskać – dużo więcej niż na lansowaniu CCS jako priorytetowego, jeśli nie jedynego „klimatycznego”, popieranego „w ciemno” przez energetykę, tematu badawczego.
Nawet spodziewałem się że paradoksalnie propozycja pakietu klimatycznego wywoła ofensywę sektora węglowego, czego widomym dowodem jest dyskutowany w poprzednich wpisach na „odnawialnym” Raport 2030 i jego skala oddziaływania na bieżące decyzje polityczne. Wiedząc że część poświęcona badaniom naukowym w Raporcie 2030 była pisana przez Instytut Chemicznej Przeróbki Węgla (ICHPW) nawet się nie zdziwiłem że głównym beneficjentem naukowym wdrażania pakietu klimatycznego w wersji zaproponowanej przez Polski Komitet Energii Elektrycznej będzie (dalej) sektor węglowy („czysty węgiel i CCS). Śmiać mi się tylko trochę chciało, jak przeczytałem w Raporcie 2030 że "w celu przełamania barier w … badaniach naukowych w energetyce (CCS), oprócz finansowania instalacji demonstracyjnych, ma mieć taki sam system wsparcia jak OZE"!. Ale wiedząc że prawdziwe i warte zainwestowania w badania problemy są tak naprawdę w energetyce odnawialnej, traktowałem i traktuje Raport 2030 jako zwykły lobbing i nie sądziłem że akurat skok na środki na badania naukowe może być jednym z ważniejszych postulatów rodowiska stojącego za raportem.
Nie sądziłem że pakiet klimatyczny i obecne wyzwania klimatyczno-energetyczne mogą być źródłem innych zewnętrznych inicjatyw aby jeszcze bardziej zwiększyć budżet B+R na węgiel i energetykę jądrową kosztem tego skromnego na energetykę odnawialną i efektywność energetyczną.
Za hasłem „jeszcze więcej na B+R w węglu albo weto klimatyczne” opowiedział się ostatnio bardzo znany i szanowny ekonomista p. Krzysztof Rybiński (partner w Ernst & Young i były wiceprezes NBP) na debacie demos Europa. Wpisuje się to np. w trwający już ponad rok lobbing prof. Jerzego Buzka na forum UE i w Polsce za halsem „więcej środków na B+R w węglu”. Obecnie, po zatwierdzeniu FP7 (prof. Buzek był posłem- sprawozdawcą ds. tego programu w Parlamencie Europejskim) lobbing koncentruje się na pozyskaniu przez Polskę dwu pierwszych projektów demonstracyjnych 7 PR na budowę instalacji wychwytu i składowania CO2.
Nie wiedzę specjalnie aby jakiś inny polityk, mając tak silne poparcie rządu zabiegał o środki UE na rozwój OZE w Polsce, np. w ramach kompensaty za pewne obciążenie Polski wynikające z pakietu klimatycznego. Uważam to za poważny strategiczny i negocjacyjny błąd. Problem przejmowania środków z budżetu B+R na badania w schyłkowych obszarach energetyki do jakich zaliczam technologie węglowe i jądrowej jest stare są te technologie i nie służy moim zdaniem innowacyjnej energetyce. Służy obronie stanu posiadania tej tradycyjnej zarówno w UE jak w części krajów członkowskich, zwłaszcza tych słabiej rozwiniętych, które na długo ugrzęzły w koleinach prowadzących do coraz wyższych a nie coraz niższych cen energii i dodatkowo konieczności zapłacenia olbrzymiego i nieregulowanego w pełni od wielu lat corocznie nawisu kosztów zewnętrznych.
Pojawiła się jednak idea która może w ciągu kilku lat diametralnie zmienić redystrybucję środków na finansowanie B+R w UE i obszary współpracy na rzecz innowacji w energetyce pomiędzy państwami członkowskimi UE. Tą ideą , która jest w pewnym sensie cennym produktem odpadowym pakietu klimatycznego UE, jest ustanowienie Europejskiej Wspólnoty Odnawialnych Źródeł Energii – ERENE. Polecam wywiad z pomysłodawczynią p Panią Michale Schreyer dla Fundacji Heinricha Bolla. Pani Schreyer, jako były Komisarzem UE ds. Budżetu, zgłaszając ideę powołania jako instytucjonalnego uzupełnienia pakietu klimatycznego UE w postaci ERENE miała pełną świadomość przyczyn instytucjonalnych podziału budżetu UE na B+R z dominującym udziałem obecnie energetyki jądrowej idzie na energetykę jądrową (w najbliższych kilku latach prawie 900 mln euro rocznie, w porównaniu do ok. 550 mln Euro na resztę B+R w energetyce) , głównie poprzez Europejską Wspólnotę Energii Atomowej (EUROATOM). Komisarz Schreyer przewiduje też źródłem zasilenia budżetu B+R na nowe technologie w energetyce odnawialnej w UE mogą być też wpływu z aukcji na zakup uprawnie do emisji CO2. Biorąc pod uwagę, że Europejska Wspólnota Węgla i Stali (ESWS) która przez prawie 50 lat wspierała sektor węglowy ( w tym wpływa na budżety badań naukowych na technologie węglowe) już nie istnieje, a środki na badania w energetyce w dalszym ciągu niejako siła rozpędu preferują węgiel kosztem energetyki odnawialnej i zamiast stymulować rozwój nowych technologii wspierają te schyłkowe, propozycja ERENE wydaje się być jednym z sensowniejszych koncepcji jakie powstały wokół pakietu klimatycznego UE. Sądzę że warto śledzić postępy w rozwoju idei ERENE (zawiera ona zresztą dużo więcej dobrych pomysłów niż tylko uczynienie budżetu B+R UE bardziej odpowiadającym obcym wyzwaniom), która może spowodować ze podatki podatnika w UE będą rozsądniej wydawane. Sądzę że, zamiast tracić cała energię na pozyskanie z 7PR środków na dwa demonstracyjne projekty CCS, do których i tak trzeba włożyć własne środki oraz olbrzymie koszty ryzyka, że efektów nie zdążymy już skonsumować (mamlające zasoby ekonomiczne węgla kamiennego drożejące jego ceny, właśnie ideę ERENE z pełną mocą powinien wesprzeć właśnie rząd polski.
Interesem Polski w UE nie jest też dalsze pompowaniu budżetu EUROATOM, bo zyskują na tym wcale nie najbiedniejsze, tradycyjne kraje atomowe (Francja, Szwecja, Włochy, Holandia) a my swoim krótkowzrocznym gadaniem po potrzebie rozwoju energetyki jądrowej takiemu scenariuszowi redystrybucji środków w UE właśnie sprzyjamy. ERENE jako trzecia z kolei, po EURATOM i WSWS, Wspólnota w UE stałaby się symbolem zmian w które po raz pierwszy Polska wiele twórczego mogłaby wnieść i wiele zyskać – dużo więcej niż na lansowaniu CCS jako priorytetowego, jeśli nie jedynego „klimatycznego”, popieranego „w ciemno” przez energetykę, tematu badawczego.
czwartek, listopada 20, 2008
Raport 2030 na cenzurowanym i szarża Polski na pakiet klimatyczny na zakręcie
Najważniejszym źródłem obiegowych poglądów krytycznych wobec pakietu klimatycznego UE jest raport (nazywany Raportem 2030) zrobiony przez firmę Energsys na zamówienie Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej (stowarzyszenie przedsiębiorstw energetyki zawodowej) pod długim tytułem, który sam w zasadzie jest tezą o próbie („pod płaszczykiem” ochrony klimatu) zniszczenia naszej energetyki i gospodarki i państwa oraz doprowadzenia do ubóstwa naszego społeczeństwa, a w szczególności jego najuboższej części - emerytów . Raport szybko stał się biblią przeciwników pakietu klimatycznego i podejmowane także na „odnawialnym” doraźne próby dyskusji z niektórymi tylko „jastrzębimi” poglądami na pakiet klimatyczny w Polsce, zawsze gdzieś prowadziły do tego właśnie źródła. Źródła ważnego ale cytowanego nazbyt bezkrytycznie, nawet na zasadzie zakrzyczenia czy zagadania. Raport stał się flagowym orężem energetyki i szybko także rządu w walce o narodowy interes w Brukseli. Zresztą autorzy reportu otwarcie mówili że ok. 1800 stron (w tym ok. 1600 do niedawna bylo tajnych) zostało stworzone po to aby „ciężarem argumentów” i właśnie „zagadaniem” zmusić UE do ustępstw wobec Polski (nie było mowy o polskiej energetyce tylko właśnie o Polsce). Inwestycja energetyki w Raport 2030 szybko mogła się zwrócić, bo na jego tezach rząd nie tylko doprowadził do decyzji Prezydencji francuskiej o małym szczycie UE w Gdańsku (planowanym na 6 grudnia) gdzie pod wpływem groźby naszego weta, Prezydencja Francji ma zaoferować Polsce (i może paru innym krajom z naszego regionu) rekompensatę za to że mają węgiel. Siła argumentów (mające swoje źródło m.in. w objętosci Raportu 2030) Polski była tak duża, że ostatnia propozycja Francji aby polskie firmy były zwolnione przez 3 lata konieczności kupowania CO2 na aukcjach) została z mety odrzucona jako „nie do przyjęcia przez ... energetykę”.
Parę dni temu w obiegu pojawiło się jednak 18 stron dobrze skrojonej i mocno skondensowanej Ewaluacji Raportu 2030 firmowanej przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR) i dostępnej na portalu chronmyklimat.pl , aby cała, bardziej polityczna i biznesowa a mniej merytoryczna konstrukcją zatrzęsło w posadach. Zatrzęsło tak, że Raport nie zdążył nawet trafić na stronę domową IBnGR, ale prawie jednocześnie z podaniem informacji do wiadomości publicznej zarząd IBnGR sam zaczął wycofywać się w treści "ewaluacji", NP. np. na portalu gazeta.pl, czy (jeszcze bardziej gorliwie) na portalu bankier.pl, zanim ktokolwiek podjął dyskusje merytoryczną czy krytykę wyników ewaluacji.
Ewaluacja nie jest z pewnością w każdym calu perfekcyjna i akurat mam odmienne spojrzenie na słabości Raportu 2030 z punktu widzenia ujęcia w nim OZE (punkty 3.2.3, 3.2.7, czy 3.5.3 w dokumencie IBnGR) niż autorzy ewaluacji. Wygląda jednak na uczciwą robotę i jako całość jest moim zdaniem bardzo dobrym dokumentem obnażającym wręcz tendencyjność w założeniach i przekłamania w wynikach i interpretacjach Raportu 2030. Dzięki kompleksowemu podejściu daje wielokrotnie więcej niż np. dziesiątki wpisów na „odnawialnym”i nie tylko na treść ale też reakcję na pojawienie się ewaluacji (zaparcie się autora i wręcz milczenie na forach energetycznych) sprawa ta wymaga specjalnej atencji, a może nawet troski.
Siłą rzeczy przypomniało mi się zauważone kilka lat temu przez Komisję Europejska dość dziecinne żonglowanie przez rząd nieprawdziwymi danymi czy wręcz mataczenie wielkością emisji CO2 przy opracowywaniu i przyjmowaniu pierwszego NAP. W wyniku tego dostaliśmy wtedy znacznie mniej uprawnień do darmowej emisji niż moglibyśmy dostać. Teraz idzie o znacznie większą stawkę, a Polską siłę argumentów zaczyna zastępować argument siły polskiej energetyki. Przyznam, że ze względu na skalę interesów gospodarczych i politycznych jakie pojawienie się Ewaluacji może naruszyć, trochę boję się o jej nieujawnionych autorów i o firmujący ją, po wycofaniu się IBnGR, obecnie (na swoim portalu chronmyklimat.pl), tylko i wyłącznie Instytut na rzecz Ekorozwoju, ze wsparciem, jak sądzę, Koalicji Klimatycznej.
Zachęcam do zapoznania się w „Ewaluacją” i oczywiście do dyskusji merytorycznej, ale także do zastanowienia się nad przyczynami i kulisami odcięcia się IBnGR od własnego raportu i dopuszczenie nawet do interpretacji dziennikarskiej, że ten znany i zasłużony gdański think tank zastał „zmanipulowany przez Koalicję Klimatyczną” (portal Nowego Przemysłu). Chcę wyrazić nadzieję, że w tej nowej i przełomowej sytuacji, na której będziemy się pewnie wszyscy uczyć co to znaczy uczciwość debaty i uczciwość negocjacji w Polsce i w UE, Instytut na rzecz Ekorozwoju i Koalicja Klimatyczna organizacji pozarządowych uzyskają wsparcie największych krajowych autorytetów, gdyż to dzięki nim z szeptanek korytarzowych i wygodnych przemilczeń możemy przejść do prawdziwej debaty w ramach społeczeństwa obywatelskiego i otwartego. Nie chcę moralizować, ale musimy się sami jeszcze raz zastanowić czy dojrzeliśmy do mądrego funkcjonowania w strukturach UE.
Parę dni temu w obiegu pojawiło się jednak 18 stron dobrze skrojonej i mocno skondensowanej Ewaluacji Raportu 2030 firmowanej przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR) i dostępnej na portalu chronmyklimat.pl , aby cała, bardziej polityczna i biznesowa a mniej merytoryczna konstrukcją zatrzęsło w posadach. Zatrzęsło tak, że Raport nie zdążył nawet trafić na stronę domową IBnGR, ale prawie jednocześnie z podaniem informacji do wiadomości publicznej zarząd IBnGR sam zaczął wycofywać się w treści "ewaluacji", NP. np. na portalu gazeta.pl, czy (jeszcze bardziej gorliwie) na portalu bankier.pl, zanim ktokolwiek podjął dyskusje merytoryczną czy krytykę wyników ewaluacji.
Ewaluacja nie jest z pewnością w każdym calu perfekcyjna i akurat mam odmienne spojrzenie na słabości Raportu 2030 z punktu widzenia ujęcia w nim OZE (punkty 3.2.3, 3.2.7, czy 3.5.3 w dokumencie IBnGR) niż autorzy ewaluacji. Wygląda jednak na uczciwą robotę i jako całość jest moim zdaniem bardzo dobrym dokumentem obnażającym wręcz tendencyjność w założeniach i przekłamania w wynikach i interpretacjach Raportu 2030. Dzięki kompleksowemu podejściu daje wielokrotnie więcej niż np. dziesiątki wpisów na „odnawialnym”i nie tylko na treść ale też reakcję na pojawienie się ewaluacji (zaparcie się autora i wręcz milczenie na forach energetycznych) sprawa ta wymaga specjalnej atencji, a może nawet troski.
Siłą rzeczy przypomniało mi się zauważone kilka lat temu przez Komisję Europejska dość dziecinne żonglowanie przez rząd nieprawdziwymi danymi czy wręcz mataczenie wielkością emisji CO2 przy opracowywaniu i przyjmowaniu pierwszego NAP. W wyniku tego dostaliśmy wtedy znacznie mniej uprawnień do darmowej emisji niż moglibyśmy dostać. Teraz idzie o znacznie większą stawkę, a Polską siłę argumentów zaczyna zastępować argument siły polskiej energetyki. Przyznam, że ze względu na skalę interesów gospodarczych i politycznych jakie pojawienie się Ewaluacji może naruszyć, trochę boję się o jej nieujawnionych autorów i o firmujący ją, po wycofaniu się IBnGR, obecnie (na swoim portalu chronmyklimat.pl), tylko i wyłącznie Instytut na rzecz Ekorozwoju, ze wsparciem, jak sądzę, Koalicji Klimatycznej.
Zachęcam do zapoznania się w „Ewaluacją” i oczywiście do dyskusji merytorycznej, ale także do zastanowienia się nad przyczynami i kulisami odcięcia się IBnGR od własnego raportu i dopuszczenie nawet do interpretacji dziennikarskiej, że ten znany i zasłużony gdański think tank zastał „zmanipulowany przez Koalicję Klimatyczną” (portal Nowego Przemysłu). Chcę wyrazić nadzieję, że w tej nowej i przełomowej sytuacji, na której będziemy się pewnie wszyscy uczyć co to znaczy uczciwość debaty i uczciwość negocjacji w Polsce i w UE, Instytut na rzecz Ekorozwoju i Koalicja Klimatyczna organizacji pozarządowych uzyskają wsparcie największych krajowych autorytetów, gdyż to dzięki nim z szeptanek korytarzowych i wygodnych przemilczeń możemy przejść do prawdziwej debaty w ramach społeczeństwa obywatelskiego i otwartego. Nie chcę moralizować, ale musimy się sami jeszcze raz zastanowić czy dojrzeliśmy do mądrego funkcjonowania w strukturach UE.
poniedziałek, listopada 17, 2008
O wysypie debat klimatycznych i o naukowcu którego cenię
Wraz ze zbliżaniem się poznańskiego COP-u i odliczaniem dni do decyzji UE w sprawie pakietu klimatycznego przybywa analiz, wypowiedzi, stanowisk i opracowań oraz debat. To dobrze, nawet jak wielość poglądów była znacznie ograniczona, a dyskusja sprowadza się najczęściej do prezentacji i ochrony osobistych i korporacyjnych interesów. Jakiś czas temu think- tank prof. Balcerowicza – Forum Obywatelskiego Rozwoju - zapowiedziało inicjatywę na rzecz „uczciwej debaty” i też chciał prostować nie tylko uproszczenia ale nawet napiętnować kłamstewka i kłamstwa o gospodarce (to już bardzo blisko pakietu klimatycznego), ale jakoś na oficjalnej stronie Forum efektów nie widać, prawie tak jak w Komisji Posła Palikota, która miała już dawno uporać się z nadmiarem biurokracji w gospodarce. Może to być jakąś okolicznością łagodzącą i częściowy wytłumaczeniem braku wystarczających postępów na odnawialnmy blogu w tropieniu nieprawdziwych argumentów używanych w coraz bardziej gorącej debacie klimatycznej :).
Dzisiaj właśnie chciałem trochę więcej o jakości debaty klimatycznej, jej uczestnikach i warunkach w jakich debatę uznać można za uczciwą, a kiedy jest ona tylko pozoranctwem.
Do uczciwej dyskusji potrzeba i czasu i wiedzy, pewnego typu "otwartej atmosfery debaty", niekoniecznie zbyt dużych pieniędzy i zbyt dużych interesów, bo te przeszkadzają w otwartym na różne argumenty myśleniu. Potrzeba też instytucji społeczeństwa obywatelskiego, w tym niezależnych (także od rządu) ośrodków badawczych. Takowe na świecie często są zapleczem partii politycznych, dużych organizacji społecznych i dzięki nim debata odbywa się na wyższym poziomie. Tego w Polsce brakuje i zamiast debaty mamy albo monolog albo awanturę.
Zerknąłem na stronkę think-thanka pracującego dla opozycyjnego PIS, co tam słychać w sprawie pakietu? Instytut Sobieskiego ma problemy energetyczne wpisane do swojego zakresu działania i jest to pewnie pokłosie planów budowy przez rząd Kaczyńskiego wielu rur gazowych i terminali; co rząd zrobił, niech think-tank uzasadni :). Na temat pakietu Instytut Sobieskiego wymownie milczy; może lepiej było zignorować aby nie wdepnąć na polityczną minę? Śmielej opozycyjny think-tank zabrał się do projektu polityki energetycznej rządu Tuska. Tekst nawet ciekawy ale aż zastanawia brak odniesienia w komentarzach do pakietu klimatycznego, tak jakby tylko rury gazowe się liczyły. Czyli na jakiej podstawie posłowie PiS przyjmują stanowiska w skomplikowanej sprawie pakietu i COP?
Jeszcze ciekawszym jest pytanie na jakiej podstawie PO formułuje swoje własne (nie te przejmowane od przemysłu) poglądy na pakiet klimatyczny? Chyba nie na podstawie ww. projektu niedokończonej polityki energetycznej firmowanej jednak póki co przez PSL? Warto jednak odnotować, że pierwszy krok w kierunku stworzenia zaplecza myślenia długofalowego został zrobiony i po sobotniej konwencji PO w końcu ma dopełnić dzieła powołania własnego thin-tanku - Instytutu Obywatelskiego. Poniewczasie dla pakietu, ale dobrze ze myślenie długofalowe ma w Platformie może mieć też swoją przyszłość …Zobaczymy czy nie skończy się tylko na poprawianiu słupków wyborczych czy też uzasadnianiu najmniej w przeszłości trafionych decyzji PO, jak np. tej o budwie elektrowni jądrowej.
Takie tkwiące w przeszłości lub uśpione think-tanki, na niewiele się w debacie politycznej nad pakietem klimatycznym zdadzą. W sytuacji gdy rząd też nie ma swojego „rządowego” zaplecza w myśleniu o przyszłości jakim parę lat temu jeszcze formalnie tylko było Rządowe Centrum Studiów Strategicznych, najlepiej do dyskusji są przygotowane organizacje przemysłowe, z jasno określonym interesem i trudno się dziwić, ze to on nadaje kierunek debacie klimatycznej oraz na fakt, że przemysl może obecnie liczyć i na koalicje i na opozycje, i na media które bynajmniej niezbyt często uprawiają i dopuszczają na swoich łamach wolnomyślicielstwo i nie zawsze też radzą sobie z takim tematem jak pakiet klimatyczny.
Przejrzałem kilka zaproszeń na debaty klimatyczne organizowane często też przez horyzontalne think-tanki (nastawione na debatę a raczej nie na tworzenie oryginalnych podstaw wiedzy) i media z udziałem przemysłu, rządu, polityków oraz nielicznych u nas organizacji ekologicznych (stanowią one tylko 2% wszystkich organizacji pożytku publicznego w Polsce i nie są niestety u nas zbyt popoluarne) i niezależnych ekspertów (tu już jest trudniej, niektórzy piszą o części z nich jako „tzw. niezależnych ekspertach”, ale dobrze że trafiają się nie tylko "tak zwani"). Rzadkością w tych debatach są stanowiska krajowych ośrodków naukowych, uczelni i instytutów (do tego jeszcze wrócę) i debatujący przerzucają się trudnymi do weryfikacji wynikami analiz ośrodków zagranicznych.
Trudno uogólniać ale i trudno mówić, że są one kwintesencją uczciwej debaty, bo służą prezentowaniu nie tyle poglądów ile zazwyczaj wprost własnych interesów, w mniejszym lub większym stopniu wspartych demagogią, a brakuje bardziej obiektywnego, rzeczowego opisu złożonej sytuacji, a bez tego trudno o rzetelną debatę na argumenty merytoryczne. Środek ciężkości różnych interesów przy rozdebatowanym stole zazwyczaj daleki jest od sedna prawdy. Trudno zatem się dziwić, że urabiana w ten sposób opinia publiczna i utwierdzane w takich debatach stanowisko rządu będą dryfować w kierunku oczekiwań najsilniejszych grup interesu, czyli przemysłu, nawet wbrew faktom. Po konsolidacji pionowej, stworzeniu energetycznych oligopoli zależnych od rządu i zabiciu w ten sposób wszelkiego „wolnomyślicielstwa” w przemyśle, trudno się też dziwić że przemysł reprezentuje wyjątkowo zgodne stanowisko, które tym bardziej ochocza przyjmuje rząd, kreujący się na obrońcę krajowej gospodarki, bez względu na to czy chodzi o jej częsć innowacyjną i efektywną czy też mniej chlubne ale dobrze okopane pozostalosci.
Trochę uprzedzony takim myśleniem, i też doświadczeniem wlasnego udziału w innych debatach, przeczytałem zapis kolejnej w dzisiejszym wydaniu dzienniku Rzeczpospolita. „Jak Polska może wygrać na walce z globalnym ociepleniem”. Tytuł wskazywał na bliską mi tezę, żeby działać pozytywnie i w duchu pakietu klimatycznego, ale w środku na 6 ważnych dyskutantów: premier Pawlak, minister Reiter, dyr. Jacek Jaśkiewicz, prezes Marian Strumiłło, p. Wojciech Hann i prof. Jan Popczyk, tylko tych dwu ostatnich takie podejście uznało za słuszne. Rządowo- przemysłowa grupa zajęła z góry upatrzone pozycje i twki tam niezlomie, bez cienia wątpliwoci czy chęci wylamiania sie z szeregu. Trochę mnie zaskoczyło, że Wojciech Hann z Delloite nie dołączył do większości (wszak Delloite to nie think-tank a zlecenia z rządu i przemysłu sobie ceni) mówił m.in. „Polska może zdobyć pieniądze pod warunkiem, że przedstawi się jako zwolennik nowych regulacji walki z globalnym ociepleniem”. Może to znak, że idzie nowe?
Ale najbardziej przemawia do mnie to co mówi prof. Jan Popczyk, który konsekwentnie nic łatwego i nic za darmo nie obiecywał, ale jako jedyny rzeczowo mówił, że powtarzane, a nie zweryfikowane od strony naukowej informacje o groźbach podwyżek cen energii elektrycznej o 100% i skokach ceny uprawnień do emisji tony CO2 z powodu pakietu klimatycznego mogą być wielokrotnie zawyżone. Te proste wątpliwości i stwierdzenia, zgodne także z pierwotnymi wyliczeniami KE, zeszły już dawno z centrum krajowej debaty, gdy iście wojskowa struktura skonsolidowanej energetyki z jednym dowódcą w rządzie przyjęła za dobrą monetę to co na pierwszy rzut oka jest wygodne dla wszystkich i tylko takie monety są sprzedawane przez jednomyslną machine przemyslowo-urzedniczna na krajowym targowisku pakietu klimatycznego.
Prof. Popczyk zarówno ostrzegał: „Jeżeli nie pójdziemy w energetykę innowacyjną i ochronimy energetykę istniejącą, to pamiętajmy, że ona już dwa razy w ostatnich kilku latach wygrała i z rządem, i z gospodarką" jak i konstatował fakty: „Eliminacja kontraktów długoterminowych to duże obciążenie dla gospodarki, podobnie jak (…) powstawanie grup energetycznych. Oba projekty miały prowadzić do obniżenia cen, a jest odwrotnie i nie ma modernizacji technologii” , a w końcu zaproponował jakże normalne w negocjacjach rozwiązanie „spróbować handlu – przekonać Unię, by się zgodziła na zmniejszenie jednego celu (redukcja CO2) , w zamian za co Polska weźmie na siebie wyższe zobowiązania w zakresie np. produkcji energii odnawialnej. Mamy wyznaczone 15 proc., ale dla Polski nie ma żadnego ryzyka zrealizowania 20 proc”.
Tu Pan trafił Panie Profesorze nie tylko w bliski mi tok rozumowania, ale w ten rodzaj prostoty, otwartości i niezależność myślenia oraz otwarcia na to co nowe, czego zawsze oczekuje od naukowców. Nie tak dawno wspominałem ciepło na blogu o prof. Faberze i o IUNGu, ale jak to się dzieje, że państwowe instytuty odpowiedzialne za energetykę, OZE, ochronę środowiska milczą w tak ważnych sprawach. Czy tylko z braku kompetencji czy tylko dlatego że jest to trudne i trochę boli, czy też dlatego niewygodne dla tych co finansują naukę: dla rządu i dla przemysłu? Nauka nie moze sie chować za plecami przemyslu, bo zngusnieje, musi wyprzedzac jego potrzbeby bo inaczej dziala na niekorzysc swojego chlebodawcy.
Idzie Pan pod prąd Panie Profesorze, ale używa Pan bardzo racjnalnych argumentów i ratuje Pan twarz nauki w tej skomplikowanej i podatnej albo na oportunizm albo na celowe manipulacje debacie.
Dzisiaj właśnie chciałem trochę więcej o jakości debaty klimatycznej, jej uczestnikach i warunkach w jakich debatę uznać można za uczciwą, a kiedy jest ona tylko pozoranctwem.
Do uczciwej dyskusji potrzeba i czasu i wiedzy, pewnego typu "otwartej atmosfery debaty", niekoniecznie zbyt dużych pieniędzy i zbyt dużych interesów, bo te przeszkadzają w otwartym na różne argumenty myśleniu. Potrzeba też instytucji społeczeństwa obywatelskiego, w tym niezależnych (także od rządu) ośrodków badawczych. Takowe na świecie często są zapleczem partii politycznych, dużych organizacji społecznych i dzięki nim debata odbywa się na wyższym poziomie. Tego w Polsce brakuje i zamiast debaty mamy albo monolog albo awanturę.
Zerknąłem na stronkę think-thanka pracującego dla opozycyjnego PIS, co tam słychać w sprawie pakietu? Instytut Sobieskiego ma problemy energetyczne wpisane do swojego zakresu działania i jest to pewnie pokłosie planów budowy przez rząd Kaczyńskiego wielu rur gazowych i terminali; co rząd zrobił, niech think-tank uzasadni :). Na temat pakietu Instytut Sobieskiego wymownie milczy; może lepiej było zignorować aby nie wdepnąć na polityczną minę? Śmielej opozycyjny think-tank zabrał się do projektu polityki energetycznej rządu Tuska. Tekst nawet ciekawy ale aż zastanawia brak odniesienia w komentarzach do pakietu klimatycznego, tak jakby tylko rury gazowe się liczyły. Czyli na jakiej podstawie posłowie PiS przyjmują stanowiska w skomplikowanej sprawie pakietu i COP?
Jeszcze ciekawszym jest pytanie na jakiej podstawie PO formułuje swoje własne (nie te przejmowane od przemysłu) poglądy na pakiet klimatyczny? Chyba nie na podstawie ww. projektu niedokończonej polityki energetycznej firmowanej jednak póki co przez PSL? Warto jednak odnotować, że pierwszy krok w kierunku stworzenia zaplecza myślenia długofalowego został zrobiony i po sobotniej konwencji PO w końcu ma dopełnić dzieła powołania własnego thin-tanku - Instytutu Obywatelskiego. Poniewczasie dla pakietu, ale dobrze ze myślenie długofalowe ma w Platformie może mieć też swoją przyszłość …Zobaczymy czy nie skończy się tylko na poprawianiu słupków wyborczych czy też uzasadnianiu najmniej w przeszłości trafionych decyzji PO, jak np. tej o budwie elektrowni jądrowej.
Takie tkwiące w przeszłości lub uśpione think-tanki, na niewiele się w debacie politycznej nad pakietem klimatycznym zdadzą. W sytuacji gdy rząd też nie ma swojego „rządowego” zaplecza w myśleniu o przyszłości jakim parę lat temu jeszcze formalnie tylko było Rządowe Centrum Studiów Strategicznych, najlepiej do dyskusji są przygotowane organizacje przemysłowe, z jasno określonym interesem i trudno się dziwić, ze to on nadaje kierunek debacie klimatycznej oraz na fakt, że przemysl może obecnie liczyć i na koalicje i na opozycje, i na media które bynajmniej niezbyt często uprawiają i dopuszczają na swoich łamach wolnomyślicielstwo i nie zawsze też radzą sobie z takim tematem jak pakiet klimatyczny.
Przejrzałem kilka zaproszeń na debaty klimatyczne organizowane często też przez horyzontalne think-tanki (nastawione na debatę a raczej nie na tworzenie oryginalnych podstaw wiedzy) i media z udziałem przemysłu, rządu, polityków oraz nielicznych u nas organizacji ekologicznych (stanowią one tylko 2% wszystkich organizacji pożytku publicznego w Polsce i nie są niestety u nas zbyt popoluarne) i niezależnych ekspertów (tu już jest trudniej, niektórzy piszą o części z nich jako „tzw. niezależnych ekspertach”, ale dobrze że trafiają się nie tylko "tak zwani"). Rzadkością w tych debatach są stanowiska krajowych ośrodków naukowych, uczelni i instytutów (do tego jeszcze wrócę) i debatujący przerzucają się trudnymi do weryfikacji wynikami analiz ośrodków zagranicznych.
Trudno uogólniać ale i trudno mówić, że są one kwintesencją uczciwej debaty, bo służą prezentowaniu nie tyle poglądów ile zazwyczaj wprost własnych interesów, w mniejszym lub większym stopniu wspartych demagogią, a brakuje bardziej obiektywnego, rzeczowego opisu złożonej sytuacji, a bez tego trudno o rzetelną debatę na argumenty merytoryczne. Środek ciężkości różnych interesów przy rozdebatowanym stole zazwyczaj daleki jest od sedna prawdy. Trudno zatem się dziwić, że urabiana w ten sposób opinia publiczna i utwierdzane w takich debatach stanowisko rządu będą dryfować w kierunku oczekiwań najsilniejszych grup interesu, czyli przemysłu, nawet wbrew faktom. Po konsolidacji pionowej, stworzeniu energetycznych oligopoli zależnych od rządu i zabiciu w ten sposób wszelkiego „wolnomyślicielstwa” w przemyśle, trudno się też dziwić że przemysł reprezentuje wyjątkowo zgodne stanowisko, które tym bardziej ochocza przyjmuje rząd, kreujący się na obrońcę krajowej gospodarki, bez względu na to czy chodzi o jej częsć innowacyjną i efektywną czy też mniej chlubne ale dobrze okopane pozostalosci.
Trochę uprzedzony takim myśleniem, i też doświadczeniem wlasnego udziału w innych debatach, przeczytałem zapis kolejnej w dzisiejszym wydaniu dzienniku Rzeczpospolita. „Jak Polska może wygrać na walce z globalnym ociepleniem”. Tytuł wskazywał na bliską mi tezę, żeby działać pozytywnie i w duchu pakietu klimatycznego, ale w środku na 6 ważnych dyskutantów: premier Pawlak, minister Reiter, dyr. Jacek Jaśkiewicz, prezes Marian Strumiłło, p. Wojciech Hann i prof. Jan Popczyk, tylko tych dwu ostatnich takie podejście uznało za słuszne. Rządowo- przemysłowa grupa zajęła z góry upatrzone pozycje i twki tam niezlomie, bez cienia wątpliwoci czy chęci wylamiania sie z szeregu. Trochę mnie zaskoczyło, że Wojciech Hann z Delloite nie dołączył do większości (wszak Delloite to nie think-tank a zlecenia z rządu i przemysłu sobie ceni) mówił m.in. „Polska może zdobyć pieniądze pod warunkiem, że przedstawi się jako zwolennik nowych regulacji walki z globalnym ociepleniem”. Może to znak, że idzie nowe?
Ale najbardziej przemawia do mnie to co mówi prof. Jan Popczyk, który konsekwentnie nic łatwego i nic za darmo nie obiecywał, ale jako jedyny rzeczowo mówił, że powtarzane, a nie zweryfikowane od strony naukowej informacje o groźbach podwyżek cen energii elektrycznej o 100% i skokach ceny uprawnień do emisji tony CO2 z powodu pakietu klimatycznego mogą być wielokrotnie zawyżone. Te proste wątpliwości i stwierdzenia, zgodne także z pierwotnymi wyliczeniami KE, zeszły już dawno z centrum krajowej debaty, gdy iście wojskowa struktura skonsolidowanej energetyki z jednym dowódcą w rządzie przyjęła za dobrą monetę to co na pierwszy rzut oka jest wygodne dla wszystkich i tylko takie monety są sprzedawane przez jednomyslną machine przemyslowo-urzedniczna na krajowym targowisku pakietu klimatycznego.
Prof. Popczyk zarówno ostrzegał: „Jeżeli nie pójdziemy w energetykę innowacyjną i ochronimy energetykę istniejącą, to pamiętajmy, że ona już dwa razy w ostatnich kilku latach wygrała i z rządem, i z gospodarką" jak i konstatował fakty: „Eliminacja kontraktów długoterminowych to duże obciążenie dla gospodarki, podobnie jak (…) powstawanie grup energetycznych. Oba projekty miały prowadzić do obniżenia cen, a jest odwrotnie i nie ma modernizacji technologii” , a w końcu zaproponował jakże normalne w negocjacjach rozwiązanie „spróbować handlu – przekonać Unię, by się zgodziła na zmniejszenie jednego celu (redukcja CO2) , w zamian za co Polska weźmie na siebie wyższe zobowiązania w zakresie np. produkcji energii odnawialnej. Mamy wyznaczone 15 proc., ale dla Polski nie ma żadnego ryzyka zrealizowania 20 proc”.
Tu Pan trafił Panie Profesorze nie tylko w bliski mi tok rozumowania, ale w ten rodzaj prostoty, otwartości i niezależność myślenia oraz otwarcia na to co nowe, czego zawsze oczekuje od naukowców. Nie tak dawno wspominałem ciepło na blogu o prof. Faberze i o IUNGu, ale jak to się dzieje, że państwowe instytuty odpowiedzialne za energetykę, OZE, ochronę środowiska milczą w tak ważnych sprawach. Czy tylko z braku kompetencji czy tylko dlatego że jest to trudne i trochę boli, czy też dlatego niewygodne dla tych co finansują naukę: dla rządu i dla przemysłu? Nauka nie moze sie chować za plecami przemyslu, bo zngusnieje, musi wyprzedzac jego potrzbeby bo inaczej dziala na niekorzysc swojego chlebodawcy.
Idzie Pan pod prąd Panie Profesorze, ale używa Pan bardzo racjnalnych argumentów i ratuje Pan twarz nauki w tej skomplikowanej i podatnej albo na oportunizm albo na celowe manipulacje debacie.
piątek, listopada 14, 2008
O determinacji Komisji Europejskiej i Prezydencji francuskiej w sprawie pakietu klimatycznego i o miałkości i zygzakach krajowej polityki klimatycznej
Komisja Europejska rozpoczęła ofensywę medialną związaną z promocją działań na rzecz ochrony klimatu, w uruchamiając specjalną stronę na swoim serwerze. Promuje tam miedzy innymi konferencję COP-14 w Poznaniu (nam samym trochę tu niezręcznie z powodu zwalczania unijnych planów redukcji emisji CO2), w tym w szczególności promocją zaproponowanego w styczniu br. pakietu klimatycznego. Szczególnie zwraca uwagę strona adresowana bezpośrednio do zwykłych mieszkańców UE. Razem z portalem informacyjnym Komisja Europejska ogłosiła wyniki sondażu na temat oceny przez obywateli państw członkowskich UE stanowiska i działań swoich rządów w sprawie pakietu klimatycznego. Sondaż wykazał że w praw medialnemu jazgotowi, Polacy krytycznie oceniają działania i zaangażowanie rządu na rzecz ochrony klimatu, uznając je aż w 72 % za niewystarczające, a tylko 18% uważa, że może zagrożenie zmianami klimatu jest wyolbrzymiane. Jednocześnie aż 89 z nas uważa, że podejmowanie działania na rzecz ochrony klimatu nie jest w swoich skutkach zbyt kosztowane, szkoda jednak że tylko 3% z nas zainstalowało u siebie w domu urządzenia służące wykorzystaniu OZE. 60% obywateli jest za tym, aby elektrownie płaciły za uprawnienia do emisji CO2. Czy taki obraz opinii społecznej można wytworzyć sobie czytając krajowe media?
Ale to tylko część dobrze zaadresowanej kampanii. Widać także ruch na blogach komisarzy UE, w w szczególności odpowiedzialnego za obszar środowisko – Komisarza Stawrosa Dimasa. Dimas przywołuje m.in. najnowszy raport OECD nt, braku działań na rzecz ochrony klimatu, który potwierdza wyliczenia raportu Sterna i ocenia koszty średnim okresie na 14% GDP.
W naszym kraju znana i bezkrytycznie powtarzana za Raportem Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej i cytowana jest inna liczba, nie mówiaca ile kosztuje brak dzialania ale samo dzialanie – wdrożenie pakietu klimatycznego UE w Polsce ma kosztować … 15% PKB! Ostatnio mając okazje spotkań z przedstawicielami rządu i ośrodków badawczych we Włoszech (razem z Polska Włosi były najbardziej krytyczne wobec pakietu na ostatniej Radzie Europejskiej), przekonałem się że w naszej kampanii przeciw pakietowi i w protestach wyglądamy jak naiwne Baranki Boże, bo Włosi oceniają koszty wdrożenia pakietu na … max 1% ich PKB, podczas gdy cała UE ocenia że koszty wdrożenia pakietu nie przekroczą 0,5%. Czy my przypadkiem nie wyglądamy na wyjątkowo bezczelnych lobbystów ? Czy mamy prawo się obrażać, że uznawana przez nas za arogancką Komisja Europejska z Włochami rozmawia dalej, a z nami już nie chce?
W innym wpisie Dimas powołuje się na raport Deutsche Bank (cytowanego w Polsce tylko z powodu chęci postraszenia opinii publicznej wysokimi kosztami oceny wdrożenia pakietu klimatycznego UE) twierdząc że za wdrożeniem pakietu klimatycznego UE nie opowiadają się tylko rządy, obywatele, zielone NGO-sy, ale także przemysł.
Sądzę że gdyby zrobić podobny, uczciwy sondaż w przemyśle, wyniki byłoby podobne do tych jakie uzyskano od mieszkańców naszego kraju. Wiele firm bowiem się zazieleniło, a wiele w przypadku braku zazielenienia naszej energetyki niż nie zyska w krótkim okresie a starci w perspektywie średniookresowej.
Poza Komisarzem Dimasem do ostatniej ofensywny dyplomatycznej w Polsce przystąpił też szef obecnej Prezydencji UE – Nikolas Sarkozy. Po wczorajszym spotkaniu z premierem Tuskiem, zdecydował się na przyjazd w dniu 6 grudnia, głównie w sprawie pakietu klimatycznego, do Gdańska, gdzie m.in. ma się odbyć mały szczyt UE z towarzystwem niezadowolonych z Europy Środkowej. Cały czas zastanawiałem się co Sarkozy zaproponuje (co da) Tuskowi, aby załatwić za swojej prezydencji sprawę pakietu. Chyba już teraz można się domyśleć co to będzie. Bezpośrednio po powrocie z Paryża Tusk udał się na spotkanie z Marszałkiem Pomorskim Janem Kozłowskim i zapowiedział radykalne przyśpieszenie prac nad budową elektrowni jądrowej, a narodowy program ma być gotowy już do końca przyszłego roku! Myślę, że Sarkozy w ramach targów w imieniu UE zaoferował Polsce pomoc Francji w budowie elektrowni jądrowej, tu raczej sprawa jest przesądzona – na Pomorzu. Czy mamy zatem mieć elektrownie jądrową za pakiet klimatyczny i pakiet klimatyczny z elekrownią jądrową?
Zaskakuje przypadkowość i doraźność polskiej polityki i brak w tym wszystkim szerzej wizji oraz wątpię w zdolność rządu do zrealizowania tej idei, ale mimo wszystko UE jest bliżej przyjęcia pakietu klimatycznego niż była po ostatniej Radzie Europejskiej. Jednoczesne działania Dimasa jako najwyższego urzadnika UE ds. pakietu kliamtycznego i Sarkozyego jako obecnego politycznego przywodcy UE wydają się być dobrze zaplanowanymi i skoordynowanym, i chyba jest po ich stronie wystarczająca determinacja aby sprawę pakietu klimatycznego doprowadzić do końca.
Ale to tylko część dobrze zaadresowanej kampanii. Widać także ruch na blogach komisarzy UE, w w szczególności odpowiedzialnego za obszar środowisko – Komisarza Stawrosa Dimasa. Dimas przywołuje m.in. najnowszy raport OECD nt, braku działań na rzecz ochrony klimatu, który potwierdza wyliczenia raportu Sterna i ocenia koszty średnim okresie na 14% GDP.
W naszym kraju znana i bezkrytycznie powtarzana za Raportem Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej i cytowana jest inna liczba, nie mówiaca ile kosztuje brak dzialania ale samo dzialanie – wdrożenie pakietu klimatycznego UE w Polsce ma kosztować … 15% PKB! Ostatnio mając okazje spotkań z przedstawicielami rządu i ośrodków badawczych we Włoszech (razem z Polska Włosi były najbardziej krytyczne wobec pakietu na ostatniej Radzie Europejskiej), przekonałem się że w naszej kampanii przeciw pakietowi i w protestach wyglądamy jak naiwne Baranki Boże, bo Włosi oceniają koszty wdrożenia pakietu na … max 1% ich PKB, podczas gdy cała UE ocenia że koszty wdrożenia pakietu nie przekroczą 0,5%. Czy my przypadkiem nie wyglądamy na wyjątkowo bezczelnych lobbystów ? Czy mamy prawo się obrażać, że uznawana przez nas za arogancką Komisja Europejska z Włochami rozmawia dalej, a z nami już nie chce?
W innym wpisie Dimas powołuje się na raport Deutsche Bank (cytowanego w Polsce tylko z powodu chęci postraszenia opinii publicznej wysokimi kosztami oceny wdrożenia pakietu klimatycznego UE) twierdząc że za wdrożeniem pakietu klimatycznego UE nie opowiadają się tylko rządy, obywatele, zielone NGO-sy, ale także przemysł.
Sądzę że gdyby zrobić podobny, uczciwy sondaż w przemyśle, wyniki byłoby podobne do tych jakie uzyskano od mieszkańców naszego kraju. Wiele firm bowiem się zazieleniło, a wiele w przypadku braku zazielenienia naszej energetyki niż nie zyska w krótkim okresie a starci w perspektywie średniookresowej.
Poza Komisarzem Dimasem do ostatniej ofensywny dyplomatycznej w Polsce przystąpił też szef obecnej Prezydencji UE – Nikolas Sarkozy. Po wczorajszym spotkaniu z premierem Tuskiem, zdecydował się na przyjazd w dniu 6 grudnia, głównie w sprawie pakietu klimatycznego, do Gdańska, gdzie m.in. ma się odbyć mały szczyt UE z towarzystwem niezadowolonych z Europy Środkowej. Cały czas zastanawiałem się co Sarkozy zaproponuje (co da) Tuskowi, aby załatwić za swojej prezydencji sprawę pakietu. Chyba już teraz można się domyśleć co to będzie. Bezpośrednio po powrocie z Paryża Tusk udał się na spotkanie z Marszałkiem Pomorskim Janem Kozłowskim i zapowiedział radykalne przyśpieszenie prac nad budową elektrowni jądrowej, a narodowy program ma być gotowy już do końca przyszłego roku! Myślę, że Sarkozy w ramach targów w imieniu UE zaoferował Polsce pomoc Francji w budowie elektrowni jądrowej, tu raczej sprawa jest przesądzona – na Pomorzu. Czy mamy zatem mieć elektrownie jądrową za pakiet klimatyczny i pakiet klimatyczny z elekrownią jądrową?
Zaskakuje przypadkowość i doraźność polskiej polityki i brak w tym wszystkim szerzej wizji oraz wątpię w zdolność rządu do zrealizowania tej idei, ale mimo wszystko UE jest bliżej przyjęcia pakietu klimatycznego niż była po ostatniej Radzie Europejskiej. Jednoczesne działania Dimasa jako najwyższego urzadnika UE ds. pakietu kliamtycznego i Sarkozyego jako obecnego politycznego przywodcy UE wydają się być dobrze zaplanowanymi i skoordynowanym, i chyba jest po ich stronie wystarczająca determinacja aby sprawę pakietu klimatycznego doprowadzić do końca.
poniedziałek, listopada 10, 2008
Petycja krajowych producentów energii elektrycznej do rządu RP w sprawie zawetowania pakietu klimatycznego UE z powodu troski monopolisty o klienta
Słowo się rzekło, trzeba dalej drążyć problem niezrozumienia lub przeinaczania sensu pakietu klimatycznego UE…
Ciężko mi idzie z „odkłamywaniem” (co zresztą czujnie :) zauważył „k1001” w poprzednim komentarzu), a wtedy najlepiej wesprzeć się albo jakimś autorytetem, najlepiej uznanym klasykiem, najlpiej takim z poczuciem humoru:). Jako że pakiet najczęściej jest atakowany z pozycji „liberalnych” (ekolodzy dławią wolny rynek i duszą gospodarkę), skorzystam z klasyka myśli liberalnej, który zasłynął z wykorzystania w nauce ekonomii niezwykle trafnych historyjek podbudowanych duża dozą humoru i umiejętnością sprowadzania błędnych założeń i słabych albo nazbyt oczywistych argumentów do absurdu.
„Między złym a dobrym ekonomistą jest tylko jedna różnica; pierwszy dostrzega i bierze pod uwagę skutki widoczne i bezpośrednie, drugi przewiduje również odlegle” ( ....). Od takiej właśnie wymownej syntezy poglądów ekonomicznych XIX wiecznego klasyka ekonomi politycznej, liberała (lepiej „liberaliana”) – Fryderyka Bastiata, chciałbym zacząć szukanie bardziej ogólnej analogii pomiędzy tym co napiętnował lub nawet wyśmiewał a obecnie dominującymi w Polsce, oficjalnymi poglądami na pakiet klimatyczny UE. Ekonomista ten twierdził: „Człowiek przyciągnięty przez to co widać, nie nauczywszy się jeszcze sądzić po tym czego nie widać, oddaje się zgubnym zwyczajom nie przez słabość ale przez wyrachowanie”.
Dlatego z jego pomocą spróbuję w sposób bardziej jaskrawy zbadać skutki niektórych krytykowanych przezemnie ostatnio (starcze malkontenstwo?) poczynań przeciwstawiając temu co widać, to czego nie widać.
Jako kanwę niniejszego felietonu wybrałem jeden ze studiów przypadku opisany w 1845 roku przez Bastiata w wymownej formie PETYCJI do deputoanych od „Producentów świeczek, latarni, lichtarzy, lamp ulicznych, knotów i kapturów do gaszenia świec oraz od producentów łoju, oleju, rycyny, alkoholu i ogólnie wszystkiego, co się wiąże z oświetleniem” , opublikowanej we Francji w 1845 roku (polskie tłumaczenie Tomasz Wyszyńskiego)
Pozwolę sobie tylko na zacytowanie fragmentów tego wielce ciekawego, aczkolwiek niewielkiego dzieła.
„(..) Cierpimy z powodu rujnującej konkurencji zagranicznego rywala, który najwyraźniej pracuje w warunkach tak dalece dla produkcji światła lepszych niż nasze, że zalewa nim nasz krajowy rynek po niesłychanie niskiej cenie; od momentu, kiedy się pojawia, nasza sprzedaż zamiera, wszyscy konsumenci zwracają się do niego, a branża francuskiego przemysłu, której odgałęzienia są niezliczone, doprowadzana jest nagle do całkowitej stagnacji. Rywal ten, którym jest nie kto inny niż Słońce, prowadzi przeciw nam wojnę tak bezlitośnie (…)”.
Słońce jako wróg (zwłaszcza w swoje aktualnej, drogiej odmianie „fotowoltaicznej”) dodaje tu smaku klasykowi, ale czy rzeczywiście nie doszukamy się tu łatwo argumentów np. naszej prawdzwie przemysłowej Green Effort Group ? (więcej o tej skutecznej na naszym gruncie inicjatywie krajowej energetyki w poprzednich wpisach)Czyż niektórych nutek nie powtarza rząd na forach UE?
Albo dalej: „jeśli odetniecie tak dalece jak to tylko możliwe dostęp do światła naturalnego i tym samym stworzycie potrzebę na sztuczne światło, któraż gałąź przemysłu we Francji nie zostanie ostatecznie pobudzona?”
I tu mamy w Polsce cały peleton firm zgromadzonych też w Green Effort Group, które tylko czekają na „pobudzenie” w postaci polkiego weta na Radzie Europy?
Ale czy przypadkiem Bastiat nie dokłada też obecnym (tym sprzed pakietu klimatycznego, a z czasów słynnej pierwszej ustawy biopaliowej) lobbystom i kompeksowi agroprzemysłowemu proroczo wyprzedzając naturalnie słusznie wyglądajace argumenty sprzed 5 lat: „Jeśli Francja będzie konsumować więcej łoju, będzie musiało być więcej bydła i owiec, i wskutek tego będziemy świadkami wzrostu ilości nawozu, podstawy wszelkiej zamożności w rolnictwie. Jeśli Francja będzie konsumować więcej oleju, będziemy świadkami rozwoju upraw maku, oliwki i rzepaku. Te pożywne rośliny pojawią się dokładnie w odpowiednim czasie, aby umożliwić nam zyskowne wykorzystanie zwiększonej urodzajności, którą hodowla bydła przydała ziemi”.
Przechodząc jednak do spraw bliższych energetykom i ich szczerze umotywowanego parcia na zmniejszenie kosztów akcjoningu uprawnień do CO2 (bez jednoczesnego zmniejszania ceny energii elektrycznej dla odbiorców końcowych) warto zacytować taki fragment petycji: „Nie ma żadnego potrzebującego zbieracza rycyny na szczytach jego wydm piaskowych, żadnego biednego górnika w głębiach jego czarnego dołu, którzy nie otrzymają wyższych wypłat i nie będą cieszyć się zwiększonym dobrobytem” (...), „nie ma ani jednego Francuza, od bogatego akcjonariusza Anzin Company do najskromniejszego sprzedawcy zapałek, którego warunki nie poprawiłyby się poprzez powodzenie naszej petycji”.
Pomimo sprowadzania sprawy do absurdu, Baitiat w najśmielszej i bogatej zarazem wyobraźni nie przewidział czym petycja producentów lichtarzy i knotów do deputowanych może różnić się od „petycji krajowej energetyki do rządu”. Pisał bowiem "Już nie macie prawa odwoływać się do interesu konsumenta poświęcacie go zawsze, kiedy tylko odkrywacie, że przeciwny jest interesowi producenta. Robicie tak, by pobudzić przemysł i zwiększyć zatrudnienie. Z tego samego powodu powinniście zrobić tak i tym razem”. Tego że nasza wrażliwa na niedole Kowalskiego energetyka i konsekwentna w wywracaniu pakietu klimatycznego UE stanie murem za konsumentem („groźba wzrostu kosztów energii w rodzinach emeryckich do 20%”) nikt nie mógł przewidzieć, nawet jeżeli wg Eurostat tylko w latach „sprzed klimatycznej zarazy” (2001-2007) cena energii elektrycznej dla Kowalskiego wzrosła o prawie 70%. Jako nie pamiętam ówczesnego głosu zatroskanej energetyki...
Dalej już jednak petycja Bastiata jest już zgodna z tezami energetyków (i wygląda na to, że ją znali wczeniej): „Jeśli przemysłowiec zyskuje na ochronie, uczyni on rolnika bogatym. I na odwrót, jeśli rolnictwo jest bogate, otworzy rynki dla produktów przemysłowych (..) Jeśli przyznacie nam monopol w produkcji światła w dzień, przede wszystkim kupować będziemy wielkie ilości łoju, węgla drzewnego, oleju, rycyny, wosku, alkoholu, srebra, żelaza, brązu i kryształów, by zaopatrzyć naszą gałąź przemysłu; a co więcej – my i nasi dostawcy, stanąwszy się bogatymi, będziemy konsumować wiele i rozprzestrzeniać dobrobyt na wszystkie dziedziny krajowego przemysłu”.
Przemysł od zawsze pisał petycje, takie jego prawo, ale rząd powinien wiedzieć nie tylko co zyska jak petycję przyjemnie i zamieni ją w akt prawny, ale o co straci w sensie możliwości rozwoju kraju i co straci cicha większość, która tak przekonujących petycji nie potrafi pisać? Jakie będą koszty zaniechania poboru opłat z aukcji, jeżeli z tego powodu szanse na niższe ceny energii są iluzoryczne? Czy jest możliwe wtedy wdrożenie części „odnawialnej” pakietu klimatycznego? Kto zapłaci za brak wypełnienia "odnawialnych" zobowiązań? Dwa razy konsument? Czy wtedy będzie miał jeszcze pieniądze aby zainwestować w poprawę efektywności energetycznej?
Dlatego, korzystając z przestrogi i zarazem przepowiedni klasyka, warto dokładniej niż do tej pory badać skutki ekonomicznych poczynań przeciwstawiając temu co wszyscy widzą (dodając cenę zakupu aukcji do ceny energii elektrycznej) to czego nie widać.
Ciężko mi idzie z „odkłamywaniem” (co zresztą czujnie :) zauważył „k1001” w poprzednim komentarzu), a wtedy najlepiej wesprzeć się albo jakimś autorytetem, najlepiej uznanym klasykiem, najlpiej takim z poczuciem humoru:). Jako że pakiet najczęściej jest atakowany z pozycji „liberalnych” (ekolodzy dławią wolny rynek i duszą gospodarkę), skorzystam z klasyka myśli liberalnej, który zasłynął z wykorzystania w nauce ekonomii niezwykle trafnych historyjek podbudowanych duża dozą humoru i umiejętnością sprowadzania błędnych założeń i słabych albo nazbyt oczywistych argumentów do absurdu.
„Między złym a dobrym ekonomistą jest tylko jedna różnica; pierwszy dostrzega i bierze pod uwagę skutki widoczne i bezpośrednie, drugi przewiduje również odlegle” ( ....). Od takiej właśnie wymownej syntezy poglądów ekonomicznych XIX wiecznego klasyka ekonomi politycznej, liberała (lepiej „liberaliana”) – Fryderyka Bastiata, chciałbym zacząć szukanie bardziej ogólnej analogii pomiędzy tym co napiętnował lub nawet wyśmiewał a obecnie dominującymi w Polsce, oficjalnymi poglądami na pakiet klimatyczny UE. Ekonomista ten twierdził: „Człowiek przyciągnięty przez to co widać, nie nauczywszy się jeszcze sądzić po tym czego nie widać, oddaje się zgubnym zwyczajom nie przez słabość ale przez wyrachowanie”.
Dlatego z jego pomocą spróbuję w sposób bardziej jaskrawy zbadać skutki niektórych krytykowanych przezemnie ostatnio (starcze malkontenstwo?) poczynań przeciwstawiając temu co widać, to czego nie widać.
Jako kanwę niniejszego felietonu wybrałem jeden ze studiów przypadku opisany w 1845 roku przez Bastiata w wymownej formie PETYCJI do deputoanych od „Producentów świeczek, latarni, lichtarzy, lamp ulicznych, knotów i kapturów do gaszenia świec oraz od producentów łoju, oleju, rycyny, alkoholu i ogólnie wszystkiego, co się wiąże z oświetleniem” , opublikowanej we Francji w 1845 roku (polskie tłumaczenie Tomasz Wyszyńskiego)
Pozwolę sobie tylko na zacytowanie fragmentów tego wielce ciekawego, aczkolwiek niewielkiego dzieła.
„(..) Cierpimy z powodu rujnującej konkurencji zagranicznego rywala, który najwyraźniej pracuje w warunkach tak dalece dla produkcji światła lepszych niż nasze, że zalewa nim nasz krajowy rynek po niesłychanie niskiej cenie; od momentu, kiedy się pojawia, nasza sprzedaż zamiera, wszyscy konsumenci zwracają się do niego, a branża francuskiego przemysłu, której odgałęzienia są niezliczone, doprowadzana jest nagle do całkowitej stagnacji. Rywal ten, którym jest nie kto inny niż Słońce, prowadzi przeciw nam wojnę tak bezlitośnie (…)”.
Słońce jako wróg (zwłaszcza w swoje aktualnej, drogiej odmianie „fotowoltaicznej”) dodaje tu smaku klasykowi, ale czy rzeczywiście nie doszukamy się tu łatwo argumentów np. naszej prawdzwie przemysłowej Green Effort Group ? (więcej o tej skutecznej na naszym gruncie inicjatywie krajowej energetyki w poprzednich wpisach)Czyż niektórych nutek nie powtarza rząd na forach UE?
Albo dalej: „jeśli odetniecie tak dalece jak to tylko możliwe dostęp do światła naturalnego i tym samym stworzycie potrzebę na sztuczne światło, któraż gałąź przemysłu we Francji nie zostanie ostatecznie pobudzona?”
I tu mamy w Polsce cały peleton firm zgromadzonych też w Green Effort Group, które tylko czekają na „pobudzenie” w postaci polkiego weta na Radzie Europy?
Ale czy przypadkiem Bastiat nie dokłada też obecnym (tym sprzed pakietu klimatycznego, a z czasów słynnej pierwszej ustawy biopaliowej) lobbystom i kompeksowi agroprzemysłowemu proroczo wyprzedzając naturalnie słusznie wyglądajace argumenty sprzed 5 lat: „Jeśli Francja będzie konsumować więcej łoju, będzie musiało być więcej bydła i owiec, i wskutek tego będziemy świadkami wzrostu ilości nawozu, podstawy wszelkiej zamożności w rolnictwie. Jeśli Francja będzie konsumować więcej oleju, będziemy świadkami rozwoju upraw maku, oliwki i rzepaku. Te pożywne rośliny pojawią się dokładnie w odpowiednim czasie, aby umożliwić nam zyskowne wykorzystanie zwiększonej urodzajności, którą hodowla bydła przydała ziemi”.
Przechodząc jednak do spraw bliższych energetykom i ich szczerze umotywowanego parcia na zmniejszenie kosztów akcjoningu uprawnień do CO2 (bez jednoczesnego zmniejszania ceny energii elektrycznej dla odbiorców końcowych) warto zacytować taki fragment petycji: „Nie ma żadnego potrzebującego zbieracza rycyny na szczytach jego wydm piaskowych, żadnego biednego górnika w głębiach jego czarnego dołu, którzy nie otrzymają wyższych wypłat i nie będą cieszyć się zwiększonym dobrobytem” (...), „nie ma ani jednego Francuza, od bogatego akcjonariusza Anzin Company do najskromniejszego sprzedawcy zapałek, którego warunki nie poprawiłyby się poprzez powodzenie naszej petycji”.
Pomimo sprowadzania sprawy do absurdu, Baitiat w najśmielszej i bogatej zarazem wyobraźni nie przewidział czym petycja producentów lichtarzy i knotów do deputowanych może różnić się od „petycji krajowej energetyki do rządu”. Pisał bowiem "Już nie macie prawa odwoływać się do interesu konsumenta poświęcacie go zawsze, kiedy tylko odkrywacie, że przeciwny jest interesowi producenta. Robicie tak, by pobudzić przemysł i zwiększyć zatrudnienie. Z tego samego powodu powinniście zrobić tak i tym razem”. Tego że nasza wrażliwa na niedole Kowalskiego energetyka i konsekwentna w wywracaniu pakietu klimatycznego UE stanie murem za konsumentem („groźba wzrostu kosztów energii w rodzinach emeryckich do 20%”) nikt nie mógł przewidzieć, nawet jeżeli wg Eurostat tylko w latach „sprzed klimatycznej zarazy” (2001-2007) cena energii elektrycznej dla Kowalskiego wzrosła o prawie 70%. Jako nie pamiętam ówczesnego głosu zatroskanej energetyki...
Dalej już jednak petycja Bastiata jest już zgodna z tezami energetyków (i wygląda na to, że ją znali wczeniej): „Jeśli przemysłowiec zyskuje na ochronie, uczyni on rolnika bogatym. I na odwrót, jeśli rolnictwo jest bogate, otworzy rynki dla produktów przemysłowych (..) Jeśli przyznacie nam monopol w produkcji światła w dzień, przede wszystkim kupować będziemy wielkie ilości łoju, węgla drzewnego, oleju, rycyny, wosku, alkoholu, srebra, żelaza, brązu i kryształów, by zaopatrzyć naszą gałąź przemysłu; a co więcej – my i nasi dostawcy, stanąwszy się bogatymi, będziemy konsumować wiele i rozprzestrzeniać dobrobyt na wszystkie dziedziny krajowego przemysłu”.
Przemysł od zawsze pisał petycje, takie jego prawo, ale rząd powinien wiedzieć nie tylko co zyska jak petycję przyjemnie i zamieni ją w akt prawny, ale o co straci w sensie możliwości rozwoju kraju i co straci cicha większość, która tak przekonujących petycji nie potrafi pisać? Jakie będą koszty zaniechania poboru opłat z aukcji, jeżeli z tego powodu szanse na niższe ceny energii są iluzoryczne? Czy jest możliwe wtedy wdrożenie części „odnawialnej” pakietu klimatycznego? Kto zapłaci za brak wypełnienia "odnawialnych" zobowiązań? Dwa razy konsument? Czy wtedy będzie miał jeszcze pieniądze aby zainwestować w poprawę efektywności energetycznej?
Dlatego, korzystając z przestrogi i zarazem przepowiedni klasyka, warto dokładniej niż do tej pory badać skutki ekonomicznych poczynań przeciwstawiając temu co wszyscy widzą (dodając cenę zakupu aukcji do ceny energii elektrycznej) to czego nie widać.
piątek, listopada 07, 2008
Zapraszając do prostowania nieporozumień i przekłamań wokół pakietu klimatycznego UE 3 x 20%
Pakietu klimatyczny UE stał się przedmiotem walki o interesy wielkich graczy. W walce o pieniądze tych, którzy na pakiecie potrafią tylko stracić (slabo słychać tych, którzy potrafiliby na nim zarobić), razem z ich ulubionym wezwanim pod adresem rządu - „zawetować”, idzie czarna propaganda pakietu (dostaje się zresztą całej UE i tzw. "ekoogom") z wątpliwymi argumentami merytorycznymi. Wydaje mi się, że skala przekłamań lub niedopowiedzeń w tej sprawie w mediach jest olbrzymia. W tej sytuacji nie tyle zastanawia zgodnosć poglądów rzadu, polityków, energetyki i mediów (natychmiastowy interes do zrobienia tu widac), ile przywalające milczenie różnego rodzaju think tanków czy niezależnych i nastawionych na pokazywanie szerszej perspektywy spolecznej instytutów badawczych. W takich okolicznosciach, w imieniu patrzących zazwyczaj dalej ale niestety w Polsce niezoranizowanych w ruch konsumencki indywidualnych konsumentów energii przemawia ... energetyka; wilk owieczek pilnuje...
Pomyślałem sobie żeby wpisy listopadowe i pierwsze grudniowe poświęcić na „odnawialnym” ew. sprostowaniom czy „odkłamywaniu” czarnej propagandy. 4-go grudnia, przed COP-14 jest przewidziane spotkanie Rady Europejskiej w sprawie pakietu, ale ostatecznie pakiet ma być zatwierdzony (lub odrzucony) 11-grudnia na kolejnej Radzie, przed samym końcem COP-14, kiedy to prezydencja francuska UE ma plan aby ew. sukcesem uchwalenia pakietu podzielić się ze stronami Konwencji Klimatycznej, reprezentowanymi w tym czasie w Poznaniu. Wydaje się, że w układzie międzynarodowym, po ostatnich wyborach w USA i po sugestywnym oficjalnym otwarciu Chin na OZE i na dyskusje w sprawie ochrony klimatu, jest szansa na to, aby UE pozyskała dla swojej idei inne, dotychczas bardziej oportunistyczne państwa. O to wszak w pakiecie chodzi, ale tak się może stać tylko wtedy kiedy porozumie się sama. Tu jest coraz gorzej, a rolę głównego hamulcowego odgrywa Polska. Rozumiem negocjajce i zabieganie o pewne zapisy w pakietcie, ale w coraz bardziej zapalczywej i w tej chwli już ambicjonalnej walce, latwo o używanie agumentów balamutnych i swego rodaju zaslepienie, prowadzące nawet do dzialań wbrew szerzej pojętym interesom obywateli.
Nie znam krajowego ośrodka (w rodzaju „watch dog”), który zajmowałby się śledzeniem i prostowaniem tej jednostronnej niestety debaty wewnętrznej w sprawie pakietu klimatycznego, co też skutkuje klopotami w prezentacji stanowiska Polski na zewnątrz. Wobec przekłamań i wątpliwych argumentów stosowanych przez Polską i bez pewności że rzeczywiście leżą one w interesie naszego kraju, być może ciche popiskiwanie :) z „odnawialnego” blogu ktoś usłyszy (nie mam tu na mysli "reprezentantów obcych interesów" :) i w sposób bardziej zorganizowany spróbuje wpłynąć na bardziej wyważone spojrzenie na pakiet klimatyczny przez nasz rząd?
Nie chcę magalomańsko nawolywać "obrońcy pakietu lączcie sie" :), ale zapraszam do aktywnego zgłaszania przekłamań medialnych i próby prostowania zbyt jednostronnych, latwych, wygodnych, ale obecnie powszechnie obowiązujących ocen pakietu.
Zacznę sam, od biopaliw.
Będąc wczoraj na konferencji NOT w Białowieży na temat roli biomasy w realizacji pakietu klimatycznego UE, wysłuchałem bardzo ciekawego referatu prof. Antoniego Fabera z Instytutu Upraw Nawożenia i Gleboznawstwa z sugestywną tezą „Żywność głupcze!”, nawiązującą do zawołania prezydenta Clintona „Gospodarka głupcze!”. Prof. Faber potwierdził tezę, że wchodząc w mało efektywne biopaliwa niewiele zyskujemy na bezpieczeństwie energetycznym, a tracimy na bezpieczeństwie żywnościowym. Przez niektórych uczestników konferencji, głównie tych już wcześniej negatywnie nastawionych do pakietu lub tych zwyczajnie nie znających idei pakietu, mądre, niezależne i odważne wystąpienie prof. Fabera zostało odebrane jako kolejny powód do „wetowania” przez Polskę pakietu klimatycznego.
Tymczasem właśnie pakiet, a w szczególności jego kluczowy element – dyrektywa o promocji stosowania odnawialnych źródeł energii ma być pierwszym dokumentem najwyższej rangi w UE, który wprowadzić ma zasady zrównoważoności środowiskowej i gospodarczej zarazem w produkcji i wykorzystaniu biopaliw. Artykuł 12 p. 2 projektu dyrektywy określił minimalne wymagania w zakresie redukcji emisji gazów cieplarnianych na wysokości 35%, co w zasadzie wykluczałoby mniej efektywne technologie produkcji biodiesla i bioetanolu z surowców żywnościowych (dotychczas zbudowane instalacje mogłyby korzystać z systemu wsparcia do 2013 r.). Na fali kryzysu żywnościowego i skoku cen żywności w pierwszej połowie ‘2008 r., Parlament Europejski zaproponował aby tę propozycje Komisji Europejskiej zaostrzyć, podnosząc próg minimalnej redukcji emisji w przypadku stosowania biopaliw do 40% i dalej do 60% po 2015 r. Ale, już nie oglądając się na efektywność, ani zagrożenie zmniejszenia bezpieczeństwa żywnościowego, kraje które dużo wczesnej zainwestowały w biopaliwową pomyłkę (Francja, Austria) oraz Polska, która bezmyślnie i trochę na własne życzenie w biopaliwową pułapkę wpadła jako ostania, na jednym z ostatnich spotkań ministerialnych UE w tej sprawie przegłosowały, że biopaliwa 1-szej generacji z redukcją emisji min. 35% mogą być produkowane i zaliczane do ew. wypełnienia nowych celów w tym zakresie (10% biopaliw i napędów alternatywnych w 2010 r.) do 2015 roku, a potem próg ten ma być podniesiony do 40% - doniesienie PAP z ubieglego tygodnia uzyskane z UKIE, ktore koordynuje dzialania rządu na forum UE na rzecz oslabienia pakietu.
Zmiany są znamienne ale niewielkie i być może w pewnym sensie uzasadnione, ale to rządy zglaszają ryzykowne dla obywateli propozycje i byloby źle gdyby właśnie pakiet klimatyczny (a nie dotychczasowe zasady promocji biopaliw) miał być krytykowany za groźbę „głodu na świecie” czy utraty bezpieczeństwa żywnosciowego, podczas gdy jego zapisy promują efektywne biopaliwa drugiej generacji, a nade wszystko ekologiczne i efektywne w całym cyklu życia technologie transportowe. Pakiet potwierdza tylko jeszcze raz kardynalną zasadę, że patrzenie na energetykę, transport i gospodarkę przez redukcje emisji CO2, to przede wszytkim szukanie efektywności w całym systemie i pobudzanie do innowacji.
Pomyślałem sobie żeby wpisy listopadowe i pierwsze grudniowe poświęcić na „odnawialnym” ew. sprostowaniom czy „odkłamywaniu” czarnej propagandy. 4-go grudnia, przed COP-14 jest przewidziane spotkanie Rady Europejskiej w sprawie pakietu, ale ostatecznie pakiet ma być zatwierdzony (lub odrzucony) 11-grudnia na kolejnej Radzie, przed samym końcem COP-14, kiedy to prezydencja francuska UE ma plan aby ew. sukcesem uchwalenia pakietu podzielić się ze stronami Konwencji Klimatycznej, reprezentowanymi w tym czasie w Poznaniu. Wydaje się, że w układzie międzynarodowym, po ostatnich wyborach w USA i po sugestywnym oficjalnym otwarciu Chin na OZE i na dyskusje w sprawie ochrony klimatu, jest szansa na to, aby UE pozyskała dla swojej idei inne, dotychczas bardziej oportunistyczne państwa. O to wszak w pakiecie chodzi, ale tak się może stać tylko wtedy kiedy porozumie się sama. Tu jest coraz gorzej, a rolę głównego hamulcowego odgrywa Polska. Rozumiem negocjajce i zabieganie o pewne zapisy w pakietcie, ale w coraz bardziej zapalczywej i w tej chwli już ambicjonalnej walce, latwo o używanie agumentów balamutnych i swego rodaju zaslepienie, prowadzące nawet do dzialań wbrew szerzej pojętym interesom obywateli.
Nie znam krajowego ośrodka (w rodzaju „watch dog”), który zajmowałby się śledzeniem i prostowaniem tej jednostronnej niestety debaty wewnętrznej w sprawie pakietu klimatycznego, co też skutkuje klopotami w prezentacji stanowiska Polski na zewnątrz. Wobec przekłamań i wątpliwych argumentów stosowanych przez Polską i bez pewności że rzeczywiście leżą one w interesie naszego kraju, być może ciche popiskiwanie :) z „odnawialnego” blogu ktoś usłyszy (nie mam tu na mysli "reprezentantów obcych interesów" :) i w sposób bardziej zorganizowany spróbuje wpłynąć na bardziej wyważone spojrzenie na pakiet klimatyczny przez nasz rząd?
Nie chcę magalomańsko nawolywać "obrońcy pakietu lączcie sie" :), ale zapraszam do aktywnego zgłaszania przekłamań medialnych i próby prostowania zbyt jednostronnych, latwych, wygodnych, ale obecnie powszechnie obowiązujących ocen pakietu.
Zacznę sam, od biopaliw.
Będąc wczoraj na konferencji NOT w Białowieży na temat roli biomasy w realizacji pakietu klimatycznego UE, wysłuchałem bardzo ciekawego referatu prof. Antoniego Fabera z Instytutu Upraw Nawożenia i Gleboznawstwa z sugestywną tezą „Żywność głupcze!”, nawiązującą do zawołania prezydenta Clintona „Gospodarka głupcze!”. Prof. Faber potwierdził tezę, że wchodząc w mało efektywne biopaliwa niewiele zyskujemy na bezpieczeństwie energetycznym, a tracimy na bezpieczeństwie żywnościowym. Przez niektórych uczestników konferencji, głównie tych już wcześniej negatywnie nastawionych do pakietu lub tych zwyczajnie nie znających idei pakietu, mądre, niezależne i odważne wystąpienie prof. Fabera zostało odebrane jako kolejny powód do „wetowania” przez Polskę pakietu klimatycznego.
Tymczasem właśnie pakiet, a w szczególności jego kluczowy element – dyrektywa o promocji stosowania odnawialnych źródeł energii ma być pierwszym dokumentem najwyższej rangi w UE, który wprowadzić ma zasady zrównoważoności środowiskowej i gospodarczej zarazem w produkcji i wykorzystaniu biopaliw. Artykuł 12 p. 2 projektu dyrektywy określił minimalne wymagania w zakresie redukcji emisji gazów cieplarnianych na wysokości 35%, co w zasadzie wykluczałoby mniej efektywne technologie produkcji biodiesla i bioetanolu z surowców żywnościowych (dotychczas zbudowane instalacje mogłyby korzystać z systemu wsparcia do 2013 r.). Na fali kryzysu żywnościowego i skoku cen żywności w pierwszej połowie ‘2008 r., Parlament Europejski zaproponował aby tę propozycje Komisji Europejskiej zaostrzyć, podnosząc próg minimalnej redukcji emisji w przypadku stosowania biopaliw do 40% i dalej do 60% po 2015 r. Ale, już nie oglądając się na efektywność, ani zagrożenie zmniejszenia bezpieczeństwa żywnościowego, kraje które dużo wczesnej zainwestowały w biopaliwową pomyłkę (Francja, Austria) oraz Polska, która bezmyślnie i trochę na własne życzenie w biopaliwową pułapkę wpadła jako ostania, na jednym z ostatnich spotkań ministerialnych UE w tej sprawie przegłosowały, że biopaliwa 1-szej generacji z redukcją emisji min. 35% mogą być produkowane i zaliczane do ew. wypełnienia nowych celów w tym zakresie (10% biopaliw i napędów alternatywnych w 2010 r.) do 2015 roku, a potem próg ten ma być podniesiony do 40% - doniesienie PAP z ubieglego tygodnia uzyskane z UKIE, ktore koordynuje dzialania rządu na forum UE na rzecz oslabienia pakietu.
Zmiany są znamienne ale niewielkie i być może w pewnym sensie uzasadnione, ale to rządy zglaszają ryzykowne dla obywateli propozycje i byloby źle gdyby właśnie pakiet klimatyczny (a nie dotychczasowe zasady promocji biopaliw) miał być krytykowany za groźbę „głodu na świecie” czy utraty bezpieczeństwa żywnosciowego, podczas gdy jego zapisy promują efektywne biopaliwa drugiej generacji, a nade wszystko ekologiczne i efektywne w całym cyklu życia technologie transportowe. Pakiet potwierdza tylko jeszcze raz kardynalną zasadę, że patrzenie na energetykę, transport i gospodarkę przez redukcje emisji CO2, to przede wszytkim szukanie efektywności w całym systemie i pobudzanie do innowacji.
niedziela, października 26, 2008
Mieć albo być, czyli o męskim i damskim postrzeganiu ekologii
Ciężkie ostatnio tematy podejmuję, co może nie jest dobrym rozwiązaniem na „ciężkie czasy”. Po przejrzeniu zaprzyjaźnionych blogów (wszędzie ciężko, kosztowo i technologicznie, ale lekkosć dostrzegłem między innymi na blogu energooszczędność doszedłem do wniosku że autor – gospodarz blogu jak magnes, jako jedyny z blogowiczów, przyciąga "powabnym powiewem lekkości" piękne zapewne Panie i pozazdrościłem Panie Henryku :). Na odnawialnym kiedyś gościła czasami przemiła Pani Kinga, ale wymownie milczy od kilku miesięcy :) Czy gdzieś tam, w cyberprzestrzeni jest, jwt Pani pani Kingo?, że zawołam wykorzystując dobre i skuteczne (!) praktyki Pana Henryka? Wolam Panie też trochę na pomoc, bo w tej blogowej dyskusji nt OZE są potrzebne ze swoim bardziej dlugookresowym patrzeniem w przyszlosc i wieksza skolonnoscia do inwestowania nawet przy nizszej stopie zwrotu (IRR), gdy naprawde o sprawy ważne chodzi...
Ale chciałem (tylko trochę) poważniej. Pracują już 20 lat w energetyce odnawialnej, było różnie, przeważnie ciężko, ale kiedyś zauważyłem że środowisku w którym pracuje jest stosunkowo dużo Pań i kilka lat temu, siedząc za stołem jeden z konferencji z kilkoma Paniami z różnych krajów dałem nieśmiały wyraz zadowolenia z tego właśnie faktu. Jedna z Pań (profesor uniwersytetu w Rydze i dodatku kobieta biznesu) popatrzyła na mnie z politowaniem i powiedziała: czy wiesz dlaczego tak jest? Odpowiedziałem dyplomatycznie że pewnie mam szczęście w życiu, ona na to twardo, że powód jest jeden; różnica w zarobkach w energetyce odnawialnej i klasycznej. W ten sposób oto zostałem sprowadzony na ziemię :). Tam gdzie ja – jakby zniewieściały :), zaczynam dyskusję będącą na styku energetyki odnawialnej i klasycznej zawsze moim partnerem jest mężczyzna i już się temu nawet nie dziwię, że mężczyźni, zwłaszcza ci „prawdziwi” bronią jak lwy energetyki tradycyjnej, a tę odnawialną uważają zazwyczaj za, delikatnie mówiąc, infantylną.
Ale po weekendowym przeglądzie prasy (kobiecej oczywiście :) mam dla nich złe wieści… W „Wysokich obcasach” w wywiadzie zatytułowanym „Plemnik z temperamentem” z prof. Kupiszem z Instytutu Genetyki Człowieka, przeczytałem, że z powodu zanieczyszczenia środowiska Polacy mają spermę niskiej jakości; „od trzech do pięciu razy mniej plemników niż u Kanadyjczyka czy Fina (zielona Dania nie jest na czele, bo wiatry nawiewają tam zanieczyszczenie z niezbyt dbającej o środowisko Wielkiej Brytanii)”. Prof. Kupisz (spec od biologii rozrodu) konkluduje, że „szkód spowodowanych zanieczyszczeniem środowiska nie da się nadrobić jakością życia czy lepszym odżywianiem”. No i co na to „prawdziwi” mężczyźni od „prawdziwej” energetyki(prezenujący się zresztą szczerze jako patrioci broniący żywotnych spraw polskiej rodziny zgrożonej kosztownymi OZE; przepraszam z góry za odrobinę demagogii)? Ci zniewieściali przy okazji też ucierpią (też na dalsze odległości, niestety...), ale przynajmniej nie będą brać tego ewidentnego oslabiebia szansy na sukces tak do siebie :) i tak cierpieć. Oj osłabi to Panów, osłabi :) i przez to może jednak zachęci do trudnych dla wszystkich zresztą ponowanych wyborów, typu „mieć czy być” ?
Ale mam takie wrażenie, że „tych prawdziwych” coraz więcej przechodzi na stronę OZE. Może ja 20 lat temu za wcześnie przeszedłem? Ale czasy sie gwaltownie zmnieniaja. W dodatku do Wyborczej „Mój biznes” uradowałem się z wyników konkursu „Pomysł na firmę”. Z 12 finalistów, wybranych przez wiarygodnie jury (nie związanego bynajmniej z OZE, poza tym jedna Pani – dr Eris, a reszta niestety Panowie, ale na potrzeby mojej tezy to może nawet dobrze), aż trójka Panów (znowy woda na mlyn mojej tezy) została nagrodzona za biznesowe pomysły z zakresu OZE (dwóch dwudziestoparolatków - idzie młodość która pozwala na robienie rzeczy z pozoru niemożliwych i jeden pięćdziesięciolatek – doświadczenie wyklucza ryzykowne wybory życiowe). Nagrodzeni Panowie chcą albo sprzedawać, montować i serwisować kolektory słoneczne, albo budować (wcale nie tylko projektować albo o tym uczyć) farmy wiatrowe. Witamy zatem w klubie prawdziwych facetów dbających o plemniki swoje i innych oraz zapraszam, chyba mogę w imieniu nagrodzonych, Panie do tego biznesu i oczywiście do współpracy! Dobrze jeżeli Panie mają wybór, wszak o wolny rynek (nie tylko blogowy i nie tylko w wersji darwinowskiej) i swiadomy wybór tu chodzi :)
Ale chciałem (tylko trochę) poważniej. Pracują już 20 lat w energetyce odnawialnej, było różnie, przeważnie ciężko, ale kiedyś zauważyłem że środowisku w którym pracuje jest stosunkowo dużo Pań i kilka lat temu, siedząc za stołem jeden z konferencji z kilkoma Paniami z różnych krajów dałem nieśmiały wyraz zadowolenia z tego właśnie faktu. Jedna z Pań (profesor uniwersytetu w Rydze i dodatku kobieta biznesu) popatrzyła na mnie z politowaniem i powiedziała: czy wiesz dlaczego tak jest? Odpowiedziałem dyplomatycznie że pewnie mam szczęście w życiu, ona na to twardo, że powód jest jeden; różnica w zarobkach w energetyce odnawialnej i klasycznej. W ten sposób oto zostałem sprowadzony na ziemię :). Tam gdzie ja – jakby zniewieściały :), zaczynam dyskusję będącą na styku energetyki odnawialnej i klasycznej zawsze moim partnerem jest mężczyzna i już się temu nawet nie dziwię, że mężczyźni, zwłaszcza ci „prawdziwi” bronią jak lwy energetyki tradycyjnej, a tę odnawialną uważają zazwyczaj za, delikatnie mówiąc, infantylną.
Ale po weekendowym przeglądzie prasy (kobiecej oczywiście :) mam dla nich złe wieści… W „Wysokich obcasach” w wywiadzie zatytułowanym „Plemnik z temperamentem” z prof. Kupiszem z Instytutu Genetyki Człowieka, przeczytałem, że z powodu zanieczyszczenia środowiska Polacy mają spermę niskiej jakości; „od trzech do pięciu razy mniej plemników niż u Kanadyjczyka czy Fina (zielona Dania nie jest na czele, bo wiatry nawiewają tam zanieczyszczenie z niezbyt dbającej o środowisko Wielkiej Brytanii)”. Prof. Kupisz (spec od biologii rozrodu) konkluduje, że „szkód spowodowanych zanieczyszczeniem środowiska nie da się nadrobić jakością życia czy lepszym odżywianiem”. No i co na to „prawdziwi” mężczyźni od „prawdziwej” energetyki(prezenujący się zresztą szczerze jako patrioci broniący żywotnych spraw polskiej rodziny zgrożonej kosztownymi OZE; przepraszam z góry za odrobinę demagogii)? Ci zniewieściali przy okazji też ucierpią (też na dalsze odległości, niestety...), ale przynajmniej nie będą brać tego ewidentnego oslabiebia szansy na sukces tak do siebie :) i tak cierpieć. Oj osłabi to Panów, osłabi :) i przez to może jednak zachęci do trudnych dla wszystkich zresztą ponowanych wyborów, typu „mieć czy być” ?
Ale mam takie wrażenie, że „tych prawdziwych” coraz więcej przechodzi na stronę OZE. Może ja 20 lat temu za wcześnie przeszedłem? Ale czasy sie gwaltownie zmnieniaja. W dodatku do Wyborczej „Mój biznes” uradowałem się z wyników konkursu „Pomysł na firmę”. Z 12 finalistów, wybranych przez wiarygodnie jury (nie związanego bynajmniej z OZE, poza tym jedna Pani – dr Eris, a reszta niestety Panowie, ale na potrzeby mojej tezy to może nawet dobrze), aż trójka Panów (znowy woda na mlyn mojej tezy) została nagrodzona za biznesowe pomysły z zakresu OZE (dwóch dwudziestoparolatków - idzie młodość która pozwala na robienie rzeczy z pozoru niemożliwych i jeden pięćdziesięciolatek – doświadczenie wyklucza ryzykowne wybory życiowe). Nagrodzeni Panowie chcą albo sprzedawać, montować i serwisować kolektory słoneczne, albo budować (wcale nie tylko projektować albo o tym uczyć) farmy wiatrowe. Witamy zatem w klubie prawdziwych facetów dbających o plemniki swoje i innych oraz zapraszam, chyba mogę w imieniu nagrodzonych, Panie do tego biznesu i oczywiście do współpracy! Dobrze jeżeli Panie mają wybór, wszak o wolny rynek (nie tylko blogowy i nie tylko w wersji darwinowskiej) i swiadomy wybór tu chodzi :)
środa, października 22, 2008
O zarabianiu na pakiecie klimatycznym czyli przyjacielska rozmowa z prof. Krzysztofem Żmijewskim
Szanowny Panie Profesorze, Drogi Krzysiu
Dziękuję za zwrócenie na swoim blogu na WNP (wpis „Ile zarobimy na pakiecie klimatycznym”) uwagi na mój skromny felietonik w poprzednim wpisie na „odnawialnym”. Próbowałem na Twoim blogu umieścić poniższy tekst, ale mi się nie udało (może za długi?:) dlatego odpisuje na "odnawialnym" (będę wdzięczny jak poinformujesz czytelników swego blogu).
Zacznę od języka Green Effort Group, który wydał mi się nie najszczęśliwiej dobrany w stosunku do istoty problemu. Piszesz, że to język Pakietu Klimatyczno-Energetycznego.
Zrobiłem małą zabawę słowną aby pokazać jaki jest ten język, sięgając na początek po tzw. „Citizens’ Summary” tego pakietu (tylko 2 strony!, chciałbym umieć tak zwięźle pisać). Podaję wyniki wyszukiwania dwu słów: renewable energy – 11; fossil fuels – 1 trafienie.
Nieco szerszy dokument stanowiący wprowadzenie do pakietu “Background” (5 stron): daje takie wyniki zabawy z wyszukiwarką: Renewable energy – 56, fossil fuels- 6 trafień.
Szukałem w tych tekstach Twoich „groźnych” funduszy o dziwnej nazwie, ale nie było, ale jak wklepałem tylko słów “fund” wyskoczyło takie zdanie: “More and more consider that increasing our use of renewable energy is fund(amental) in order to live in a clean, sustainable and safer environment”.Nie ma tam też Green Effort Group ani też Black Effort Group. Znam doskonale te wzystkie slowa, ktore uzywasz, ale one sa trochę obok, z innej bajki i sprawdzają się w innych niż pakiet sytuacjach.
Czy zatem tylko po słowach kluczowych uzywanych w wyżej cytownych dokumentach źródlowych widzisz Krzysiu o czym jest Pakiet Energetyczno-Klimatyczny?
Reszta słów którymi posługuje się Green Effort Group to język graczy giełdowych, też tych od różnej maści „certyfikatów”, „świadectw”… (też tych którzy dostrzegli konieczność wręcz perfekcyjnego stosowania reguł rynkowych dla zielonej energii, a dla czarnej niekoniecznie), na których jeszcze nie czas. W jakimś zakresie tyczy to się też kolei dyskusji. Najpierw powinni się wypowiedzieć obywatele „citizens” do których zwróciła się Komisja Europejska na samym wstępie, potem do odpowiedzialnych za swoich obywateli samorządów terytorialnych (por. wspierającą pakiet klimatyczny inicjatywę Komisji Europejskiej zwaną Konwentem Burmistrzów) a spragnieni gry giełdowej energetycy, powinni trochę poczekać i najpierw posłuchać innych. To są bardzo dobrzy fachowcy od produkcji i sprzedaży energii (i instrumentów pochodnych) i zapewniają obecnie w 95% podaż energii w domu, ale pakiet klimatyczny to szeroki problem i wybitnie interdyscyplinarny.
Czy zatem widzisz dla kogo jest Pakiet Energetyczno-Klimatyczny? Czy wiesz jak jego ogłoszenie pakietu pozytywnie wpłynęło na działania podnoszące efektywność i plany inwestycyjne u konsumentów energii (mieszkańców i firm) oraz wśród samorządów terytorialnych. W tym kierunku zaczęli działać i mają już pierwsze dobre efekty, a być może członkowie Green Effort Group stracili część dobrej energii i czas na blokowanie? Boję się też, że wywrócicie cały pakiet (choć Wasze sprawy to tylko cześć całości) i możecie spowodowac że Wasi członkowie będą równać do najbardziej pasywnego.
Bo czym jest zdominowana nasza dyskusja w mediach ? Trudną terminologią giełdową, uproszczonym językiem politycznym i w ten sposób prezentowanymi obawami, głównie Twojej Grupy. Nie jest to absolutnie nie na temat, ale jest wiele pobocznych tematów wpychanych do pakietu (razem z kosztami i interesami paru grup, choć przyznam, że rzeczywiście mogłem zastosować nadużycie i posłużyłem się wyłącznie Green Effort Group jako „czarnego luda”, ale jesteście symbolem i niezwykle ważnym partnerem) i nie ma tu zachowanej zasady proporcjonalności. Nie zrozumieliśmy właściwie tego pakietu nad Wisłą, a bardziej precyzyjnie: Ty i Twoja Grupa go zrozumiała, ale inni niekoniecznie i stąd funkcjonuje jako zdeformowany, a obecne próby przesunięcia dyskusji odrobinę bliżej istoty problemu z jakim UE w się mierzy są niezwykle trudne.
Wyżej sobie cenisz Raport ‘2030 dla PKEE niż raport dla Greenpeace Polska. Masz prawo i sam widzę różnice, także w warunkach realizacji tych raportów, która tak się ma jak 95% rynku energii elektrycznej w Polsce z węgla do 5% z OZE. Wiem sam, że jako autorzy nie byliśmy w stanie w krótkim czasie wystarczająco szeroko wejść w problem, na który patrzę zresztą z pokorą i którego sam nie jestem w stanie zgłębić tak jak bym chciał, pomimo tego że już nie raz się z nim mierzyłem – np. ubieglorocznm raporcie i znam jego ciężar. Ale przynajmniej w dwu sprawach, jako autorzy, nie mamy sobie ale i Greenpeace nic do zarzucenia: w całkowitej niezależności i obiektywizmie przy przyjmowaniu założeń i w sumienności w badaniu problemu w warunkach takich jakie mieliśmy. Nie chwalę się też autorstwem, zresztą czujni recenzenci szybko z takich ciągot do nadmiernej dumy ze zrobionej roboty wyleczą (por. komentarze właśnie na portalu WNP dotyczące właśnie ujęcia kosztów wdrożenia pakietu, o które pytasz: „Raport nie wykaże stopnia zwrotu inwestycji (tzw. rentowność). Nikt przecież nie wpakuje paru miliardów złotych w inwestycje, żeby zyski miała... gmina! Jako przykład podaje się produkowanie ciepła w jakieś mieścinie. Dla ekologów to samo co energia elektryczna! Nie jesteśmy uzależnieni od węgla? To chyba jakiś żart! Największe w Europie złoża surowca na którym w jakimś stopniu budujemy niezależność energetyczną od Rosjan, a Green-oszołom mówi o energii z wiaterku. Problem bezrobotnych górników, energetyków rozwiąże się sam - zostaną zatrudnieni na farmach wiatrowych. Generalnie "zieloni" (w temacie…)”.
I właśnie co do kosztów. Ciężko nam było wyliczyć koszty w całej gospodarce (podsektorach), bo nasz model ma pewne ograniczenia i pewnie model którym posłużył się Energsys, który wykonał prace dla PKEE i któremu nic nie można zarzucić jeżeli chodzi o profesjonalizm (można się czepiać tylko założeń, a nawet trzeba to robić), może mieć większe możliwości. Ale w przypadku energii elektrycznej, która najbardziej interesuje Green Effort Group, takie kalkulacje zrobiliśmy i wyniki podaliśmy na stronach 35-36 Raportu Greenpeace. Co z nich wynika? Rzeczywiście masz rację, w roku 2020, realizacja naszego scenariusza (wypełniającego w całości cele pakietu klimatycznego, nawet z drobną nawiązką), w stosunku do polityki „nicnierobienia” (to nie jest Twój scenariusz, bo Ty coś jednak chcesz robić) kosztuje w Polsce wszystkich konsumentów energii elektrycznej o … 5% więcej (oczywiście przy naszych założeniach co do spadku kosztów OZE, umiarkowanego wzrostu cen uprawnień do emisji CO2 i silnego spadku energochłonności, który jak wiem popierasz). Potem różnice w kosztach rosną do łącznej różnicy w obu scenariuszach ponad 16% w 2030 (oczywiście nie uwzględnialiśmy w modelu, że koncerny energetyczne maksymalizując swoje wyniki finansowe w scenariuszu referencyjnym - tego wszak od zarządów wymaga właściciel – mogą łatwo jeszcze zmniejszyć tę różnice kosztach scenariuszy). W całym okresie do 2030 roku konsumenci płacą za energię elektryczną tylko (w rachunku ciągnionym) o 6.5% więcej. To nie jest wzrost cen ani o 70% powtarzane jak mantra w mediach (tych bardziej powściągliwych) ani nawet średnio ok. 40-50% jak w Raporcie PKEE. Dodam że w 2050 r., scenariusz alternatywny daje już koszty zaopatrzenia w energię elektryczną o 13% niższe w stosunku do referencyjnego. Oczywiście są to tylko scenariusze, a nie prognozy. Wasz wielce prawdopodobny błąd w liczeniu nie jest arytmetyczny, ale nie potrafiliście czerpać z idei pakietu, w którym każda z „dwudziestek” wspiera dwie pozostałe i nie potrafiliście moim zdaniem, powiązać wpływu impulsu cenowego (lub tylko świadomości jego nieuchronności) na pożądane zachowania w gospodarce. Oczywiście trudno tu o precyzyjne wyliczenia i „dowody”, ale proszę tylko, zastanów się nad tym.
Ogólnie problem polega tylko na tym, że jesteś za dobry w argumentacji i to co mówisz schodzi jak świeże bułeczki, a ja sprzedaje czerstwy i trudny do zgryzienia chleb. Ty sprzedajesz bardziej lub mniej udokumentowane oszczędności dla konkretnej grupy, a ja sprzedaje … koszty. Twój scenariusz jest prosty a jasno sprecyzowany cel dobrze określonych grup jest w zasięgu ręki (przekonać i przegłosować używając określonych argumentami) czy jednej niepelnej kadencji. Możesz go zrealizować bazując na kilku prezesach, paru ministrach i premierze, a do wypełnienia „mojego” scenariusza trzeba milionów, świadomych i chętnych do wysiłku ludzi. Ale zwykli konsumenci energii patrzą dalej i wierzę w swój scenariusz.
Dziękuje za zaproszenie, chętnie z Tobą podebatuję, to przyjemność i zaszczyt, choć przyznam, że House of Lords mnie onieśmiela i chyba bliżej mi do izby gmin :).
Pozdrawiam serdecznie
Grzegorz
PS. W Zakopanem podjąłem z Tobą publiczną dyskusję, ale w związku z Twoją lekką wymową, sugestywnym i barwnym językiem i olbrzymią wiedza, proporcje w wykorzystanym przez nas czasie na dyskusje były takie same jak pomiędzy udziałem czarnej i zielonej energii elektrycznej w Polsce. Dziękuję zatem za zaproszenie do dyskusji blogowej.
Dziękuję za zwrócenie na swoim blogu na WNP (wpis „Ile zarobimy na pakiecie klimatycznym”) uwagi na mój skromny felietonik w poprzednim wpisie na „odnawialnym”. Próbowałem na Twoim blogu umieścić poniższy tekst, ale mi się nie udało (może za długi?:) dlatego odpisuje na "odnawialnym" (będę wdzięczny jak poinformujesz czytelników swego blogu).
Zacznę od języka Green Effort Group, który wydał mi się nie najszczęśliwiej dobrany w stosunku do istoty problemu. Piszesz, że to język Pakietu Klimatyczno-Energetycznego.
Zrobiłem małą zabawę słowną aby pokazać jaki jest ten język, sięgając na początek po tzw. „Citizens’ Summary” tego pakietu (tylko 2 strony!, chciałbym umieć tak zwięźle pisać). Podaję wyniki wyszukiwania dwu słów: renewable energy – 11; fossil fuels – 1 trafienie.
Nieco szerszy dokument stanowiący wprowadzenie do pakietu “Background” (5 stron): daje takie wyniki zabawy z wyszukiwarką: Renewable energy – 56, fossil fuels- 6 trafień.
Szukałem w tych tekstach Twoich „groźnych” funduszy o dziwnej nazwie, ale nie było, ale jak wklepałem tylko słów “fund” wyskoczyło takie zdanie: “More and more consider that increasing our use of renewable energy is fund(amental) in order to live in a clean, sustainable and safer environment”.Nie ma tam też Green Effort Group ani też Black Effort Group. Znam doskonale te wzystkie slowa, ktore uzywasz, ale one sa trochę obok, z innej bajki i sprawdzają się w innych niż pakiet sytuacjach.
Czy zatem tylko po słowach kluczowych uzywanych w wyżej cytownych dokumentach źródlowych widzisz Krzysiu o czym jest Pakiet Energetyczno-Klimatyczny?
Reszta słów którymi posługuje się Green Effort Group to język graczy giełdowych, też tych od różnej maści „certyfikatów”, „świadectw”… (też tych którzy dostrzegli konieczność wręcz perfekcyjnego stosowania reguł rynkowych dla zielonej energii, a dla czarnej niekoniecznie), na których jeszcze nie czas. W jakimś zakresie tyczy to się też kolei dyskusji. Najpierw powinni się wypowiedzieć obywatele „citizens” do których zwróciła się Komisja Europejska na samym wstępie, potem do odpowiedzialnych za swoich obywateli samorządów terytorialnych (por. wspierającą pakiet klimatyczny inicjatywę Komisji Europejskiej zwaną Konwentem Burmistrzów) a spragnieni gry giełdowej energetycy, powinni trochę poczekać i najpierw posłuchać innych. To są bardzo dobrzy fachowcy od produkcji i sprzedaży energii (i instrumentów pochodnych) i zapewniają obecnie w 95% podaż energii w domu, ale pakiet klimatyczny to szeroki problem i wybitnie interdyscyplinarny.
Czy zatem widzisz dla kogo jest Pakiet Energetyczno-Klimatyczny? Czy wiesz jak jego ogłoszenie pakietu pozytywnie wpłynęło na działania podnoszące efektywność i plany inwestycyjne u konsumentów energii (mieszkańców i firm) oraz wśród samorządów terytorialnych. W tym kierunku zaczęli działać i mają już pierwsze dobre efekty, a być może członkowie Green Effort Group stracili część dobrej energii i czas na blokowanie? Boję się też, że wywrócicie cały pakiet (choć Wasze sprawy to tylko cześć całości) i możecie spowodowac że Wasi członkowie będą równać do najbardziej pasywnego.
Bo czym jest zdominowana nasza dyskusja w mediach ? Trudną terminologią giełdową, uproszczonym językiem politycznym i w ten sposób prezentowanymi obawami, głównie Twojej Grupy. Nie jest to absolutnie nie na temat, ale jest wiele pobocznych tematów wpychanych do pakietu (razem z kosztami i interesami paru grup, choć przyznam, że rzeczywiście mogłem zastosować nadużycie i posłużyłem się wyłącznie Green Effort Group jako „czarnego luda”, ale jesteście symbolem i niezwykle ważnym partnerem) i nie ma tu zachowanej zasady proporcjonalności. Nie zrozumieliśmy właściwie tego pakietu nad Wisłą, a bardziej precyzyjnie: Ty i Twoja Grupa go zrozumiała, ale inni niekoniecznie i stąd funkcjonuje jako zdeformowany, a obecne próby przesunięcia dyskusji odrobinę bliżej istoty problemu z jakim UE w się mierzy są niezwykle trudne.
Wyżej sobie cenisz Raport ‘2030 dla PKEE niż raport dla Greenpeace Polska. Masz prawo i sam widzę różnice, także w warunkach realizacji tych raportów, która tak się ma jak 95% rynku energii elektrycznej w Polsce z węgla do 5% z OZE. Wiem sam, że jako autorzy nie byliśmy w stanie w krótkim czasie wystarczająco szeroko wejść w problem, na który patrzę zresztą z pokorą i którego sam nie jestem w stanie zgłębić tak jak bym chciał, pomimo tego że już nie raz się z nim mierzyłem – np. ubieglorocznm raporcie i znam jego ciężar. Ale przynajmniej w dwu sprawach, jako autorzy, nie mamy sobie ale i Greenpeace nic do zarzucenia: w całkowitej niezależności i obiektywizmie przy przyjmowaniu założeń i w sumienności w badaniu problemu w warunkach takich jakie mieliśmy. Nie chwalę się też autorstwem, zresztą czujni recenzenci szybko z takich ciągot do nadmiernej dumy ze zrobionej roboty wyleczą (por. komentarze właśnie na portalu WNP dotyczące właśnie ujęcia kosztów wdrożenia pakietu, o które pytasz: „Raport nie wykaże stopnia zwrotu inwestycji (tzw. rentowność). Nikt przecież nie wpakuje paru miliardów złotych w inwestycje, żeby zyski miała... gmina! Jako przykład podaje się produkowanie ciepła w jakieś mieścinie. Dla ekologów to samo co energia elektryczna! Nie jesteśmy uzależnieni od węgla? To chyba jakiś żart! Największe w Europie złoża surowca na którym w jakimś stopniu budujemy niezależność energetyczną od Rosjan, a Green-oszołom mówi o energii z wiaterku. Problem bezrobotnych górników, energetyków rozwiąże się sam - zostaną zatrudnieni na farmach wiatrowych. Generalnie "zieloni" (w temacie…)”.
I właśnie co do kosztów. Ciężko nam było wyliczyć koszty w całej gospodarce (podsektorach), bo nasz model ma pewne ograniczenia i pewnie model którym posłużył się Energsys, który wykonał prace dla PKEE i któremu nic nie można zarzucić jeżeli chodzi o profesjonalizm (można się czepiać tylko założeń, a nawet trzeba to robić), może mieć większe możliwości. Ale w przypadku energii elektrycznej, która najbardziej interesuje Green Effort Group, takie kalkulacje zrobiliśmy i wyniki podaliśmy na stronach 35-36 Raportu Greenpeace. Co z nich wynika? Rzeczywiście masz rację, w roku 2020, realizacja naszego scenariusza (wypełniającego w całości cele pakietu klimatycznego, nawet z drobną nawiązką), w stosunku do polityki „nicnierobienia” (to nie jest Twój scenariusz, bo Ty coś jednak chcesz robić) kosztuje w Polsce wszystkich konsumentów energii elektrycznej o … 5% więcej (oczywiście przy naszych założeniach co do spadku kosztów OZE, umiarkowanego wzrostu cen uprawnień do emisji CO2 i silnego spadku energochłonności, który jak wiem popierasz). Potem różnice w kosztach rosną do łącznej różnicy w obu scenariuszach ponad 16% w 2030 (oczywiście nie uwzględnialiśmy w modelu, że koncerny energetyczne maksymalizując swoje wyniki finansowe w scenariuszu referencyjnym - tego wszak od zarządów wymaga właściciel – mogą łatwo jeszcze zmniejszyć tę różnice kosztach scenariuszy). W całym okresie do 2030 roku konsumenci płacą za energię elektryczną tylko (w rachunku ciągnionym) o 6.5% więcej. To nie jest wzrost cen ani o 70% powtarzane jak mantra w mediach (tych bardziej powściągliwych) ani nawet średnio ok. 40-50% jak w Raporcie PKEE. Dodam że w 2050 r., scenariusz alternatywny daje już koszty zaopatrzenia w energię elektryczną o 13% niższe w stosunku do referencyjnego. Oczywiście są to tylko scenariusze, a nie prognozy. Wasz wielce prawdopodobny błąd w liczeniu nie jest arytmetyczny, ale nie potrafiliście czerpać z idei pakietu, w którym każda z „dwudziestek” wspiera dwie pozostałe i nie potrafiliście moim zdaniem, powiązać wpływu impulsu cenowego (lub tylko świadomości jego nieuchronności) na pożądane zachowania w gospodarce. Oczywiście trudno tu o precyzyjne wyliczenia i „dowody”, ale proszę tylko, zastanów się nad tym.
Ogólnie problem polega tylko na tym, że jesteś za dobry w argumentacji i to co mówisz schodzi jak świeże bułeczki, a ja sprzedaje czerstwy i trudny do zgryzienia chleb. Ty sprzedajesz bardziej lub mniej udokumentowane oszczędności dla konkretnej grupy, a ja sprzedaje … koszty. Twój scenariusz jest prosty a jasno sprecyzowany cel dobrze określonych grup jest w zasięgu ręki (przekonać i przegłosować używając określonych argumentami) czy jednej niepelnej kadencji. Możesz go zrealizować bazując na kilku prezesach, paru ministrach i premierze, a do wypełnienia „mojego” scenariusza trzeba milionów, świadomych i chętnych do wysiłku ludzi. Ale zwykli konsumenci energii patrzą dalej i wierzę w swój scenariusz.
Dziękuje za zaproszenie, chętnie z Tobą podebatuję, to przyjemność i zaszczyt, choć przyznam, że House of Lords mnie onieśmiela i chyba bliżej mi do izby gmin :).
Pozdrawiam serdecznie
Grzegorz
PS. W Zakopanem podjąłem z Tobą publiczną dyskusję, ale w związku z Twoją lekką wymową, sugestywnym i barwnym językiem i olbrzymią wiedza, proporcje w wykorzystanym przez nas czasie na dyskusje były takie same jak pomiędzy udziałem czarnej i zielonej energii elektrycznej w Polsce. Dziękuję zatem za zaproszenie do dyskusji blogowej.
sobota, października 18, 2008
Rząd na pasku energetyki czyli jak Pakiet Klimatyczny UE znalazł się na zakręcie, zanim wyszedł na ostatnią prostą
Ostatni szczyt UE w Brukseli odbył się w cieniu kryzysu finansowego, który jeszcze bardziej przyćmił kryzys klimatyczny, za który niewielu już chce politycznie umierać. W sytuacji kryzysu „portfelowego” przywódcy państw UE zdecydowanie bardziej postanowili zadbać o nasze dzisiejsze kieszenie niż przyszłe pokolenia (czemu pewnie trudno się dziwić) i pakiet klimatyczny zamiast wyjść na ostatnią prostą przed kolejnym grudniowym szczytem, wyszedł w ostry wiraż, z którego wyjdzie (jeżeli wyjdzie) mocno poobijany.
Znając wczesniejszą debatę, nie dziwi także to, że Polska w przypadku nowelizacji dyrektywy o systemie handlu emisjami (EU-ETS) w ramach której, firmy emitujące CO2 miałyby od 2013 roku kupować uprawnienia do emisji na otwartych aukcjach (środki z zakupu uprawnień miałyby wpływać na specjalny fundusz rządowy na wsparcie nowych inwestycji służących ochronie klimatu, o czym dalej) stała się na szczycie przywódcą niezadowolonych. Polska delegacja, w cieniu kryzysu finansowego, zmontowała „węglową” koalicje i odniosła sukces. Opiniotwórcze media: Rzeczpospolita i Gazeta Wyborcza, odtrąbiły zwycięstwo rządu (a nawet Prezydenta) w postaci wywalczenia „weta klimatycznego”. Także europejskie dzienniki jak European Voice odnotowaly kluczową rolę Polski w przekonaniu prezydencji francuskiej do rewizji zapisów pakietu dotyczącego systemu aukcjoningu CO2, zwłaszcza w byłych krajach komunistycznych i zmianie systemu głosowania nad przejęciem pakietu. Czy to nie jest jednak „pyrrusowe” zwycięstwo?
Polegać ono ma na tym, że w grudniowym głosowaniu na Radzie Europejskiej w sprawie zatwierdzenia pakietu klimatycznego będzie obowiązywała jednomyślność. Stanie się tak dlatego, że w ubiegły czwartek na szczycie przegłosowana została uchwała Rady, aby decyzje o przyjęciu pakietu przesunąć ze szczebla rady ministrów środowiska UE, na której obowiązuje głosowanie większościowe, na grudniowy szczyt UE, gdzie wymagana jest jednomyślność. Jeżeli popatrzeć na sprawę z punktu widzenia znaczenia pakietu klimatycznego, to takie przesunięcie decyzji na wyższy szczebel ma swoje uzasadnienie. Przesuwając decyzję na wyższy poziom, uzyskaliśmy zarówno my, jak i inne kraje, prawo weta wobec ostatecznych zapisów pakietu klimatycznego. Jednocześnie jednak znaczenie polityczne pakietu w politycznej agendzie UE tak spadło, że cieszyć się wypada nawet z tego, że przeszedł apel, by pakiet był uzgodniony do grudnia, bo odwleczenie głosowania zwiększa już obecnie niebagatelne ryzyko jego całkowitego upadku.
Rząd decydując się na takie rozwiązanie wsłuchał się głównie w głos dochodzący z krajowych (państwowych) monopoli energetycznych: PGE, Turon, Enea, Energa, które najpierw w ramach PKEE sfinansowały raport o długim tytule, zwany „Raportem ‘2030” mówiący o tym, że wdrożenie pakietu klimatycznego w Polsce będzie kosztowało od 2010 roku coraz drożej i w 2030 roku trzeba będzie na jego wdrożenie przeznaczyć aż 500 mld zł (15% PKB!), a emeryci będą musieli przeznaczać 20% swoich dochodów na energię. Wyniki Raportu 2030, różnią się diametralnie np. z wyliczeniami zaprezentowanymi w krótkim raporcie Instytutu Energetyki Odnawialnej dla Greenpeace Polska (4MB), zwanym "Energy [R]evolution" (więcej) , ale trudno oczekiwać, aby rząd brał bardziej pod uwagę głos cicho popiskujących zielonych NGOsów i instytutów niż własnych championów, "posiadająych" 80% rynku energii elektrycznej. Różnice w wynikach raportów wynikają z przyjętych założeń. Założenia do "Raportu ‘2030", są albo nieznane, albo niezwykle kontrowersyjne (wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną o 51-68%, pomimo wyszacowanego przez autorów wzrostu cen energii o 250%!), czy wręcz tendencyjne (kontynuacja obecnego, nieefektywnego systemu wspierania OZE i naliczanie kosztów aż do 2030 r., pomimo że cena czarnej energii staje się wyższą od zielonej i brak założenia o spadku kosztów energetyki odnawialnej). Mając taki raport w ręku (czy na stole, bo ponoć to prawie 2000 stronicowe dzieło z założenia miało stanowić argument do negocjacji z Komisja Europejską, która nie może sobie pozwolić na przeczytanie takiej „cegły”, zwłaszcza w języku polskim), polskie champions rozpoczęły lobbing na forum rządu, a dopiero potem (z przyzwoleniem rządu) na forum Komisji Europejskiej. Lobbing na w Brukseli i Paryżu (prezydencja francuska) został zorganizowany w ramach zgrabnej, choć trochę megalomańsko i przewrotnie nazwanej grupy nieformalnej „G-6 - Green Effort Group”, do której obok krajowych koncernów energetycznych dołączyły także grupy przemysłowe Forum CO2 i Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu. Te dwie ostanie organizacje, mające cele raczej zgodne z filozofią pakietu klimatycznego UE, nadały wiarygodność inicjatywie. Cele tej grupy i prowadzony lobbing opisane są syntetycznie na portalu czasopisma Nowa Energia.
Lobbing prowadzony przez koncerny energetyczne w rzeczywiście istotnej sprawie niczym nie dziwi. Prof. Jan Popczyk w najnowszym numerze Czystej Energii, pisząc o zagrożeniach dla OZE i pakietu klimatycznego stwierdził, ze jest nim „(…) wielkoskalowa, konserwatywna energetyka korporacyjna, która nie chce i jest też na razie niezdolna do funkcjonowania w nowym obszarze, gdzie czeka ją realna konkurencja ze strony niezależnych inwestorów”. W tym kontekście można nawet pogratulować skuteczności, zwłaszcza że "G-6"udało się przestawić własne cele, jako cele Kowalskiego, a zwłaszcza ... emeryta (przyklad troski o odbiorcę uprawnionego). Choć nie widziałem jeszcze aby światowe i krajowe koncerny energetycznego walczyły o niskie ceny dla odbiorców końcowych, to rząd uznał argumenty przedstawiane przez G-6 jako ważne. Cele walki rządu na ostatnim szczycie omówił krótko red. Konrad Niklewicz w Gazecie Wyborczej. Postulaty Polski sprowadzają się do dwu, późno ale zaskakująco skutecznie zgłoszonych, pomysłów: a) aby stopniowo wprowadzać obowiązek kupowania zezwoleń do emisji CO2 na aukcjach od 2013 r. (od zera do 100% w 2020 r.) oraz b) aby zezwolić, by najnowocześniejsze elektrownie węglowe zawsze dostawały darmowe zezwolenia, a elektrownie mniej nowoczesne płaciły tylko za część emisji, przy nieznacznym wzroscie obciążeń o jedynie 1% rocznie(w sam raz do wrzucenia w koszty i "nic-nie-robienia"). W tym ostatnim przypadku chodzi o tzw. benchmarking, w moim rozumieniu pojęcie(jako zbyt płynne)- nie do zastosowania w regulacji prawnej, ale napuszona, trochę wzięta z żargonu brukselskiego, trochę z języka giełdy, a trochę polityki gospodarczej) nowomowa postulatów G-6 (pakiet pojęć zestawil koordynujący dzialania grupy - prof. Krzysztof Żmijewski) jest znacznie szersza; windfall profits i product surplus, mityczne severeign wealth funds, czy modne carbon leakage. W tym ostatnim przypadku, na podstawie paru zaledwie doniesień w czasopismach energetycznych, grupa sądzi że limity emisji CO2 w UE to główny powód ucieczki przemysłów energochłonnych do np. Chin, a nie widzi że chodzi tu jak dotychczas głównie o brak oczyszczania ścieków, gospodarki odpadami, poszanowania praw pracowniczych tamże itd. oraz nie dostrzega, że to nie firmy UE ale z Chin „rozjadą" nasz przemysł, jeżeli UE, także poprzez własne zobowiązania klimatyczne nie uzyska argumentów do rozmów z Chinami, Indiami itp.
Warto się zastanowić co byłoby efektem takich zmian w pakiecie klimatycznym. Z pewnością rząd uzyska niższe wpływy z zakupu uprawnień do emisji przez przedsiębiorstwa energetyczne, a te poniosą niższe koszty nabycia uprawnień.
Niewiadomo jednak, co się stanie z tak wywalczoną nadwyżką w przedsiębiorstwach. W warunkach wymarzonych przez G-6, prezesi spółek energetycznych, zachowując się zresztą racjonalnie, będą wrzucać zmniejszone koszty nabycia uprawnień w koszty funkcjonowania firm, ale ceny energii będa widnować do takiego poziomu do jakiego pozwoli konkurencja, której zresztą w scenariuszu G-6 w Polsce będzie brakować. Rynek uprawnień do emisji będzie rynkiem europejskim, a więc znowu, prezesi firm energetycznych zachowywali by się nieracjonalnie, gdyby nie nabywali i nie sprzedawali nadwyżkowych uprawnień po cenie innej niż rynkowa. Cena energii sprzedawanej odbiorcom, będzie też rynkową cena „europejską”, niezależnie od wielkości ustępstw w pakiecie klimatycznym uczynionych dla Polski i dla wytwórców energii elektrycznej z węgla. Patrząc na dotychczasowe działania największych krajowych przedsiębiorstw energetycznych, trudno sobie wyobrazić że środki „darowane elektrowniom” pójdą na inwestycje w bardziej czyste i bardziej efektywne technologie wytwarzania energii i jej wykorzystania. Presja będzie za mała, aby firmy zaczęły inwestować, a warunki ramowe promować będą tych co kupują wolno narastający wolumen uprawnień (wolniej niż cena energii) i maksymalizując cenę energii, będą krótkookresowo maksymalizować zysk i wyniki spółek, za co zresztą, nawet "politycznie" powoływane, zarządy firm odpowiadają. Nie będzie się bowiem opłacać robić więcej niż „przetrwać”, bardziej ambitni będą natychmiast eliminowani z zachowwaczego i coraz bardziej zmonopolizowanego rynku.
Gdyby presja kosztowa była wyższa i nieuchronna i gdyby środki z nabycia uprawnień do emisji (mowa jest nawet o 6 mld Euro w latach 2013-2020) trafiały do rządowego funduszu który za pozyskane środki mógłbym organizować strategiczne przetargi (np. za pośrednictwem URE) na budowę nowych mocy wg kryteriów zgodnych z celami pakietu klimatycznego, rząd uzyskałby faktyczną zdolność i instrument koordynacji realizacji polityki państwa i co najważniejsze skutecznie wymuszać (razem z rynkiem idącym, zgodnie z pakietem klimatyznym, w tym samym kierunku) pożądane inwestycje.
Czyli G-6 (a może bardziej G-4, bo do końca sam nie potrafię zidentyfikować celów Forum CO2 i Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu) „robi sobie dobrze”, ale nie sądzę aby dobrze robiła odbiorcom energii i rządowi, który akceptując politycznie nośne, ale puste hasła, zabiera sobie jedyny sensowny instrument wpływania na inwestycje w nowe technologie. Ulegając magii arytmetyki liczenia kosztów na poziomie elementarnym i tkwiąc mentalnie w starej epoce energetyki centralnie sterowanej, rząd traci też szanse na wprowadzanie nie tylko nowych mocy, ale i tak potrzebnych innowacji do energetyki. Rachunek przedstawiony przez G-6 zgadza się bowiem tylko na (przygotowanym przez nich) papierze z wąskim i statycznym podejściem do kosztów i tylko wtedy, gdy ekologia i przeciwdziałanie globalnemu ociepleniu traktowana są w kategoriach kosztów, a nie inwestycji służących rozwojowi. Konserwowanie starej struktury i starego układu w energetyce i uleganie koncernom przemysłowym w kontekście pakietu klimatycznego jest o wiele groźniejsze dla kraju niż uleganie PZPN w sprawie Euro 2012.
Paradoksalnie, jedyny pożytek z takiego obrotu sprawy może mieć … energetyka odnawialna. Bo jest niezwykle mało prawdopodobne, aby rząd RP grożąc wetem w sprawie CO2, zdecydował się na „dodatkowe” grożenie na forum UE obniżeniem celu (20% dla UE, 15% dla Polski) dla OZE. Mało tego, stawiając na koncerny energetyczne, paradoksalnie stawia też na OZE (albo przerzuca na nie obowiazek rozwiązania kryzysu w przyszłosci), bo te pierwsze nie będą w stanie zapewnić ani niskich cen energii ani bezpieczeństwa energetycznego i raczej wcześniej niż później problemy zaopatrzenia w energię rozwiąże Kowalski z kolektorem słonecznym czy turbinką wiatrowa czy na dachu lub mikro CHP w piwnicy, przemysł stawiający na oszczędność energii i lokalną kogenerację i wspierające jednych (wyborcy) i drugich (dostawcy lokalnych podatków) samorządy terytorialne. Na coraz bardziej otwartym rynku radzić też sobie będą lepiej, bardziej otwarte na świat i nie liczące na "specjalne traktowanie" koncerny zagraniczne w Polsce (Vattefall, RWE, CEZ, EDF, Electrabel i inne).
Być może rząd ma plan, aby grając w ten sposób z energetyką i z UE (aby sam się nie „zakiwał”) chce tylko wywalczyć „węglową” kompensatę finansową dla Polski i jednak znacznie lepszą, moim zdaniem, dla Polski propozycje Komisji Europejskiej utrzymać, ale aż mi się nie chce wierzyć w aż w taką jego przenikliwość i wyobraźnię, bo to wymaga patrzenia poza najbliższe wybory (chyba że ktos jednak wierzy w drugą kadencję?). Jestem jednak ciekaw co rząd na grudniowym szczycie UE z takim, moim zdaniem, wątpliwym „zwycięstwem” zrobi. I czy aby (odpukać) goniąc za słupkami bieżącego poparcia politycznego i scigając się (w dominującej częsci na pokaz) z PiS, nie przewróci całej konstrukcji razem z projektem dyrektywy o promocji stosowania OZE (pakiet ma wartosć największą jezeli będzie przyjęty jako spójny i kompletny system). Może nawet chciałbym zobaczyć minę premiera i członków rządu, nie zaraz po całkiem możliwym grudniowym "sukcesie", ale w momencie pierwszej poważnej refleksji - po takim ewntualnym "ostatecznyn zwyciestwie" nad całą "bogatą" UE. Wtedy, kiedy kończąc rozgrzebaną politykę energetyczną '2030, zrozumieją co to znaczy radzić sobie samemu z problemami bez pakietu klimatycznego i wziąć odpowiedzialnosć za unowoczenienie energetyki, jej restrukturyzację, bezpieczeństwo energetyczne i niskie ceny energii, bez instrumentów przewidzianych w pakiecie. Znacznie lepiej będzie jednak wtedy, gdyby nasze najwyższe i zadowolone z siebie władze same sobie wyobrażą taką scenkę, najpoźniej w listopadzie.
Znając wczesniejszą debatę, nie dziwi także to, że Polska w przypadku nowelizacji dyrektywy o systemie handlu emisjami (EU-ETS) w ramach której, firmy emitujące CO2 miałyby od 2013 roku kupować uprawnienia do emisji na otwartych aukcjach (środki z zakupu uprawnień miałyby wpływać na specjalny fundusz rządowy na wsparcie nowych inwestycji służących ochronie klimatu, o czym dalej) stała się na szczycie przywódcą niezadowolonych. Polska delegacja, w cieniu kryzysu finansowego, zmontowała „węglową” koalicje i odniosła sukces. Opiniotwórcze media: Rzeczpospolita i Gazeta Wyborcza, odtrąbiły zwycięstwo rządu (a nawet Prezydenta) w postaci wywalczenia „weta klimatycznego”. Także europejskie dzienniki jak European Voice odnotowaly kluczową rolę Polski w przekonaniu prezydencji francuskiej do rewizji zapisów pakietu dotyczącego systemu aukcjoningu CO2, zwłaszcza w byłych krajach komunistycznych i zmianie systemu głosowania nad przejęciem pakietu. Czy to nie jest jednak „pyrrusowe” zwycięstwo?
Polegać ono ma na tym, że w grudniowym głosowaniu na Radzie Europejskiej w sprawie zatwierdzenia pakietu klimatycznego będzie obowiązywała jednomyślność. Stanie się tak dlatego, że w ubiegły czwartek na szczycie przegłosowana została uchwała Rady, aby decyzje o przyjęciu pakietu przesunąć ze szczebla rady ministrów środowiska UE, na której obowiązuje głosowanie większościowe, na grudniowy szczyt UE, gdzie wymagana jest jednomyślność. Jeżeli popatrzeć na sprawę z punktu widzenia znaczenia pakietu klimatycznego, to takie przesunięcie decyzji na wyższy szczebel ma swoje uzasadnienie. Przesuwając decyzję na wyższy poziom, uzyskaliśmy zarówno my, jak i inne kraje, prawo weta wobec ostatecznych zapisów pakietu klimatycznego. Jednocześnie jednak znaczenie polityczne pakietu w politycznej agendzie UE tak spadło, że cieszyć się wypada nawet z tego, że przeszedł apel, by pakiet był uzgodniony do grudnia, bo odwleczenie głosowania zwiększa już obecnie niebagatelne ryzyko jego całkowitego upadku.
Rząd decydując się na takie rozwiązanie wsłuchał się głównie w głos dochodzący z krajowych (państwowych) monopoli energetycznych: PGE, Turon, Enea, Energa, które najpierw w ramach PKEE sfinansowały raport o długim tytule, zwany „Raportem ‘2030” mówiący o tym, że wdrożenie pakietu klimatycznego w Polsce będzie kosztowało od 2010 roku coraz drożej i w 2030 roku trzeba będzie na jego wdrożenie przeznaczyć aż 500 mld zł (15% PKB!), a emeryci będą musieli przeznaczać 20% swoich dochodów na energię. Wyniki Raportu 2030, różnią się diametralnie np. z wyliczeniami zaprezentowanymi w krótkim raporcie Instytutu Energetyki Odnawialnej dla Greenpeace Polska (4MB), zwanym "Energy [R]evolution" (więcej) , ale trudno oczekiwać, aby rząd brał bardziej pod uwagę głos cicho popiskujących zielonych NGOsów i instytutów niż własnych championów, "posiadająych" 80% rynku energii elektrycznej. Różnice w wynikach raportów wynikają z przyjętych założeń. Założenia do "Raportu ‘2030", są albo nieznane, albo niezwykle kontrowersyjne (wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną o 51-68%, pomimo wyszacowanego przez autorów wzrostu cen energii o 250%!), czy wręcz tendencyjne (kontynuacja obecnego, nieefektywnego systemu wspierania OZE i naliczanie kosztów aż do 2030 r., pomimo że cena czarnej energii staje się wyższą od zielonej i brak założenia o spadku kosztów energetyki odnawialnej). Mając taki raport w ręku (czy na stole, bo ponoć to prawie 2000 stronicowe dzieło z założenia miało stanowić argument do negocjacji z Komisja Europejską, która nie może sobie pozwolić na przeczytanie takiej „cegły”, zwłaszcza w języku polskim), polskie champions rozpoczęły lobbing na forum rządu, a dopiero potem (z przyzwoleniem rządu) na forum Komisji Europejskiej. Lobbing na w Brukseli i Paryżu (prezydencja francuska) został zorganizowany w ramach zgrabnej, choć trochę megalomańsko i przewrotnie nazwanej grupy nieformalnej „G-6 - Green Effort Group”, do której obok krajowych koncernów energetycznych dołączyły także grupy przemysłowe Forum CO2 i Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu. Te dwie ostanie organizacje, mające cele raczej zgodne z filozofią pakietu klimatycznego UE, nadały wiarygodność inicjatywie. Cele tej grupy i prowadzony lobbing opisane są syntetycznie na portalu czasopisma Nowa Energia.
Lobbing prowadzony przez koncerny energetyczne w rzeczywiście istotnej sprawie niczym nie dziwi. Prof. Jan Popczyk w najnowszym numerze Czystej Energii, pisząc o zagrożeniach dla OZE i pakietu klimatycznego stwierdził, ze jest nim „(…) wielkoskalowa, konserwatywna energetyka korporacyjna, która nie chce i jest też na razie niezdolna do funkcjonowania w nowym obszarze, gdzie czeka ją realna konkurencja ze strony niezależnych inwestorów”. W tym kontekście można nawet pogratulować skuteczności, zwłaszcza że "G-6"udało się przestawić własne cele, jako cele Kowalskiego, a zwłaszcza ... emeryta (przyklad troski o odbiorcę uprawnionego). Choć nie widziałem jeszcze aby światowe i krajowe koncerny energetycznego walczyły o niskie ceny dla odbiorców końcowych, to rząd uznał argumenty przedstawiane przez G-6 jako ważne. Cele walki rządu na ostatnim szczycie omówił krótko red. Konrad Niklewicz w Gazecie Wyborczej. Postulaty Polski sprowadzają się do dwu, późno ale zaskakująco skutecznie zgłoszonych, pomysłów: a) aby stopniowo wprowadzać obowiązek kupowania zezwoleń do emisji CO2 na aukcjach od 2013 r. (od zera do 100% w 2020 r.) oraz b) aby zezwolić, by najnowocześniejsze elektrownie węglowe zawsze dostawały darmowe zezwolenia, a elektrownie mniej nowoczesne płaciły tylko za część emisji, przy nieznacznym wzroscie obciążeń o jedynie 1% rocznie(w sam raz do wrzucenia w koszty i "nic-nie-robienia"). W tym ostatnim przypadku chodzi o tzw. benchmarking, w moim rozumieniu pojęcie(jako zbyt płynne)- nie do zastosowania w regulacji prawnej, ale napuszona, trochę wzięta z żargonu brukselskiego, trochę z języka giełdy, a trochę polityki gospodarczej) nowomowa postulatów G-6 (pakiet pojęć zestawil koordynujący dzialania grupy - prof. Krzysztof Żmijewski) jest znacznie szersza; windfall profits i product surplus, mityczne severeign wealth funds, czy modne carbon leakage. W tym ostatnim przypadku, na podstawie paru zaledwie doniesień w czasopismach energetycznych, grupa sądzi że limity emisji CO2 w UE to główny powód ucieczki przemysłów energochłonnych do np. Chin, a nie widzi że chodzi tu jak dotychczas głównie o brak oczyszczania ścieków, gospodarki odpadami, poszanowania praw pracowniczych tamże itd. oraz nie dostrzega, że to nie firmy UE ale z Chin „rozjadą" nasz przemysł, jeżeli UE, także poprzez własne zobowiązania klimatyczne nie uzyska argumentów do rozmów z Chinami, Indiami itp.
Warto się zastanowić co byłoby efektem takich zmian w pakiecie klimatycznym. Z pewnością rząd uzyska niższe wpływy z zakupu uprawnień do emisji przez przedsiębiorstwa energetyczne, a te poniosą niższe koszty nabycia uprawnień.
Niewiadomo jednak, co się stanie z tak wywalczoną nadwyżką w przedsiębiorstwach. W warunkach wymarzonych przez G-6, prezesi spółek energetycznych, zachowując się zresztą racjonalnie, będą wrzucać zmniejszone koszty nabycia uprawnień w koszty funkcjonowania firm, ale ceny energii będa widnować do takiego poziomu do jakiego pozwoli konkurencja, której zresztą w scenariuszu G-6 w Polsce będzie brakować. Rynek uprawnień do emisji będzie rynkiem europejskim, a więc znowu, prezesi firm energetycznych zachowywali by się nieracjonalnie, gdyby nie nabywali i nie sprzedawali nadwyżkowych uprawnień po cenie innej niż rynkowa. Cena energii sprzedawanej odbiorcom, będzie też rynkową cena „europejską”, niezależnie od wielkości ustępstw w pakiecie klimatycznym uczynionych dla Polski i dla wytwórców energii elektrycznej z węgla. Patrząc na dotychczasowe działania największych krajowych przedsiębiorstw energetycznych, trudno sobie wyobrazić że środki „darowane elektrowniom” pójdą na inwestycje w bardziej czyste i bardziej efektywne technologie wytwarzania energii i jej wykorzystania. Presja będzie za mała, aby firmy zaczęły inwestować, a warunki ramowe promować będą tych co kupują wolno narastający wolumen uprawnień (wolniej niż cena energii) i maksymalizując cenę energii, będą krótkookresowo maksymalizować zysk i wyniki spółek, za co zresztą, nawet "politycznie" powoływane, zarządy firm odpowiadają. Nie będzie się bowiem opłacać robić więcej niż „przetrwać”, bardziej ambitni będą natychmiast eliminowani z zachowwaczego i coraz bardziej zmonopolizowanego rynku.
Gdyby presja kosztowa była wyższa i nieuchronna i gdyby środki z nabycia uprawnień do emisji (mowa jest nawet o 6 mld Euro w latach 2013-2020) trafiały do rządowego funduszu który za pozyskane środki mógłbym organizować strategiczne przetargi (np. za pośrednictwem URE) na budowę nowych mocy wg kryteriów zgodnych z celami pakietu klimatycznego, rząd uzyskałby faktyczną zdolność i instrument koordynacji realizacji polityki państwa i co najważniejsze skutecznie wymuszać (razem z rynkiem idącym, zgodnie z pakietem klimatyznym, w tym samym kierunku) pożądane inwestycje.
Czyli G-6 (a może bardziej G-4, bo do końca sam nie potrafię zidentyfikować celów Forum CO2 i Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu) „robi sobie dobrze”, ale nie sądzę aby dobrze robiła odbiorcom energii i rządowi, który akceptując politycznie nośne, ale puste hasła, zabiera sobie jedyny sensowny instrument wpływania na inwestycje w nowe technologie. Ulegając magii arytmetyki liczenia kosztów na poziomie elementarnym i tkwiąc mentalnie w starej epoce energetyki centralnie sterowanej, rząd traci też szanse na wprowadzanie nie tylko nowych mocy, ale i tak potrzebnych innowacji do energetyki. Rachunek przedstawiony przez G-6 zgadza się bowiem tylko na (przygotowanym przez nich) papierze z wąskim i statycznym podejściem do kosztów i tylko wtedy, gdy ekologia i przeciwdziałanie globalnemu ociepleniu traktowana są w kategoriach kosztów, a nie inwestycji służących rozwojowi. Konserwowanie starej struktury i starego układu w energetyce i uleganie koncernom przemysłowym w kontekście pakietu klimatycznego jest o wiele groźniejsze dla kraju niż uleganie PZPN w sprawie Euro 2012.
Paradoksalnie, jedyny pożytek z takiego obrotu sprawy może mieć … energetyka odnawialna. Bo jest niezwykle mało prawdopodobne, aby rząd RP grożąc wetem w sprawie CO2, zdecydował się na „dodatkowe” grożenie na forum UE obniżeniem celu (20% dla UE, 15% dla Polski) dla OZE. Mało tego, stawiając na koncerny energetyczne, paradoksalnie stawia też na OZE (albo przerzuca na nie obowiazek rozwiązania kryzysu w przyszłosci), bo te pierwsze nie będą w stanie zapewnić ani niskich cen energii ani bezpieczeństwa energetycznego i raczej wcześniej niż później problemy zaopatrzenia w energię rozwiąże Kowalski z kolektorem słonecznym czy turbinką wiatrowa czy na dachu lub mikro CHP w piwnicy, przemysł stawiający na oszczędność energii i lokalną kogenerację i wspierające jednych (wyborcy) i drugich (dostawcy lokalnych podatków) samorządy terytorialne. Na coraz bardziej otwartym rynku radzić też sobie będą lepiej, bardziej otwarte na świat i nie liczące na "specjalne traktowanie" koncerny zagraniczne w Polsce (Vattefall, RWE, CEZ, EDF, Electrabel i inne).
Być może rząd ma plan, aby grając w ten sposób z energetyką i z UE (aby sam się nie „zakiwał”) chce tylko wywalczyć „węglową” kompensatę finansową dla Polski i jednak znacznie lepszą, moim zdaniem, dla Polski propozycje Komisji Europejskiej utrzymać, ale aż mi się nie chce wierzyć w aż w taką jego przenikliwość i wyobraźnię, bo to wymaga patrzenia poza najbliższe wybory (chyba że ktos jednak wierzy w drugą kadencję?). Jestem jednak ciekaw co rząd na grudniowym szczycie UE z takim, moim zdaniem, wątpliwym „zwycięstwem” zrobi. I czy aby (odpukać) goniąc za słupkami bieżącego poparcia politycznego i scigając się (w dominującej częsci na pokaz) z PiS, nie przewróci całej konstrukcji razem z projektem dyrektywy o promocji stosowania OZE (pakiet ma wartosć największą jezeli będzie przyjęty jako spójny i kompletny system). Może nawet chciałbym zobaczyć minę premiera i członków rządu, nie zaraz po całkiem możliwym grudniowym "sukcesie", ale w momencie pierwszej poważnej refleksji - po takim ewntualnym "ostatecznyn zwyciestwie" nad całą "bogatą" UE. Wtedy, kiedy kończąc rozgrzebaną politykę energetyczną '2030, zrozumieją co to znaczy radzić sobie samemu z problemami bez pakietu klimatycznego i wziąć odpowiedzialnosć za unowoczenienie energetyki, jej restrukturyzację, bezpieczeństwo energetyczne i niskie ceny energii, bez instrumentów przewidzianych w pakiecie. Znacznie lepiej będzie jednak wtedy, gdyby nasze najwyższe i zadowolone z siebie władze same sobie wyobrażą taką scenkę, najpoźniej w listopadzie.