Już wiadomo jaka jest oficjalna propozycja Komisji Europejskiej dla Polski w sprawie obowiązku (a może raczej przywileju?) udziału energii ze źródeł odnawialnych z bilansie zużycia energii w 2020 r. W projekcie dyrektywy o promocji wykorzystania energii ze źródeł odnawialnych, jednym z elementów pakietu reform 3 x 20% http://ec.europa.eu/energy/climate_actions/index_en.htm , Polska ma mieć udział 15% aby, razem z innymi krajami członkowskimi UE w 2020 r. mogła osiągnąć 20%. Część krajów członkowskich zajęta jest obecnie kontestowaniem propozycji i szukaniem argumentów za obniżeniem poziomu dla każdego z nich oddzielnie, dodam, że kosztem innych. Wydaje mi się jednak, że choć negocjacje będą pewnie długie i męczące, to patrząc na dokumenty umieszczone na wskazanej powyżej stronie internetowej, Bruksela wydaje się być dobrze przygotowana do dalszych rozmów. Wydaje się że tym razem Komisja Europejska zadbała o PR, odwołując się np. w preambule projektu dyrektywy do wcześniejszych konsultacji, wyników barometru w krajach UE w sprawie poparcia obywateli UE nie tylko dla samej energetyki odnawialnej (60%) ale i zrozumienia poniesienia większych kosztów z tego tytułu (40%), jak i otwarciem kampanii na rzecz promocji zaproponowanego pakietu zarówno w Brukseli, jak i w krajach członkowskich, np. w Polsce w postaci briefingu zorganizowanego w Przedstawicielstwie UE w Warszawie http://ec.europa.eu/polska/news/080123_energy_pl.htm
Najważniejszym jednak argumentem w negocjacjach (niestety stricte politycznych) będzie wartość merytoryczna całego pakietu, jego spójność i jakość przedstawionych poszczególnych dokumentów.
Nieoficjalne projekty dokumentów, podobnie jak cel 15% były znane wcześniej. Ale przyznam, że w oficjalnej wersji z 23 stycznia, pozytywne wrażenie zrobił na mnie dodatkowy czynnik brany pod uwagę przy ustalaniu krajowych celów ilościowych w „odnawialnej” dyrektywie, uwzględniający nie tylko wysokość PKB na głowę mieszkańca, ale też bonus dla tzw. „early starters”, czyli tych, którzy nie czekali aż „będą musieć” , a robili swoje wcześniej bo tak chcieli, nawet jeśli to było realizowane pod przyszłe korzyści. Cały problem przy ustalaniu tego typu zobowiązań międzynarodowych bierze się stąd, że w każdej grupie nie brakuje sprytnych „pasażerów na gapę”, czy tych bardziej leniwych „jeżdżących na czyimś kole”, a wtedy trzeba szukać takich rozwiązań, które po pierwsze dają nagrodę tym ambitniejszych (a nie karzą ich dodatkowymi kosztami) i stwarzać sytuację, że tacy wyłamujący się jeźdźcy spotykać się będą z ostracyzmem ze strony innych, na których na krótką metę chcieliby żerować. Byłby problem, gdyby propozycja była nieprzemyślana, lub rażąco niesprawiedliwa, ale propozycja sprawia wrażenie profesjonalnej, dobrze udokumentowanej i powtórzę tu jeszcze raz, że cel 15% dla Polski jest realny i w kontekście innych krajów, sprawiedliwy. Dlatego też, choć z doniesień prasowych wynika, że rząd polski lepiej by widział 11-13% niż 15% i pewnie podejmie próbę negocjacji, to szanse powodzenia (przynajmniej w tym zakresie, a nie np. w kwestii zakresu międzynarodowego handlu certyfikatami) oceniam jako znikome. Poza wspomnianymi wyżej kłopotami z podjadaniem innym w systemie „ogrodzonego pastwiska”, problemem będzie brak dobrze udokumentowanych i nieegoistycznych argumentów.
Przypominam sobie bowiem nieco infantylne negocjacje z końca 2002 r. w sprawie ustalenia celu dla Polski na 2010 r. w zakresie zielonej energii elektrycznej w ramach analogicznej dyrektywy 2001/77/WE. Przystępując do negocjacji z Komisją Europejską (element traktatu akcesyjnego) rząd wystąpił z propozycją max 4%, podczas gdy Strategia rozwoju energetyki odnawialnej przyjęta przez Sejm RP w 2001 r. www.mos.gov.pl/1materialy_informacyjne/raporty_opracowania/energetyka określiła cel dla Polski na poziomie 7,5%-12,5%. Brukseli wystarczyło powołać się tylko na ten, bardzo mi bliski zresztą dokument, aby bez szemrania uzgodnić cel 7,5%. Przy okazji dodam, że proces tamtych uzgodnień i opis rozkład interesów oraz argumentów za, najpierw obniżeniem celu (czasami zresztą bezinteresownie, tak na wszelki wypadek), a potem jego rozwodnieniem (osłabieniem możliwoci wdrożenia), został bardzo ciekawie opisany przez Panią Iwonę Podrygałę z Free University of Berlin w pracy „Erneuerbare Energie im polnischen Stormsektor - Analyse der Entstehung aus Augestallung der Instrumente zur Forderung der Stromerzeugung und erneuerbaren Energien”, która będzie niedługo wydana przez wydawnictwo Ibidem-Verlag, w ramach serii wydawniczej Ecological Energy Policy. Polecam tę książkę jako lekturę, także ew. polskim negocjatorom w tej nowej sprawie, gdyż wydaje mi się, że zrozumienie prawdziwego interesu własnego kraju nie jest tak proste jakby się mogło wydawać zwolennikom prostego obniżenia celu na coś co nowe i pozostania gospodarki w starych koleinach, w których może ona grzęznąć po osie.
Pewnym paradoksem na dzisiaj jest także to, że nie ma innego oficjalnego o udokumentowanego celu dla energetyki odnawialnej na 2020 r. niż cel z tej samej „Strategii” – 14% w bilansie zużycia energii pierwotnej, czyli ponad 17% w bilansie zużycia energii końcowej, czyli także więcej niż proponuje i tym razem Bruksela. Ucieszyło mnie, że ten fakt został bardzo szybko (gratuluję refleksu i dobrej pamięci!) dostrzeżony przez Greenpeace Polska http://www.greenpeace.org/poland/wydarzenia/polska/energia-odnawialna
Nikt mi nie powie że to nie jest argument i chwała tamtemu rządowi i tamtemu Sejmowi III kadencji, którzy na taką smiałą wizję na początku XX wieku się zdobyli. Liczę też że obecnej ekipie wystarczy wyobraźni i w tej sprawie, i chęci do pracy pozytywnej.
Jeżeli zatem mamy do czynienia z dobrą propozycja i dla Polski, i dla UE, to może lepiej nie zastanawiać się jak tu ją utrącić, ale myśleć pozytywnie, jak to najlepiej zrobić, jak zrealizować zadanie optymalnie i najtaniej, tak, aby zameldować naszym dzieciom w 2021 roku – o jego wykonaniu, a nie powiedzieć „martwcie się teraz sami o siebie, ale o mnie też”. Skąd zatem najlepiej wziąć owe 15% w 2020r. aby potem młodszym pokoleniom było łatwiej wykonać 50% na 2050 r.? Wydaje mi się, że dyskusyjne mogą być stwierdzenia, oparte na dokumentach naszego rządu podane przez Komisje Europejską w materiale towarzyszącym pakietowi 3 x 20% : „Poland – Renewable Energy Facts Sheet”, http://ec.europa.eu/energy/climate_actions/facts_en.htm">http://ec.europa.eu/energy/climate_actions/facts_en.htm , gdzie jest napisane że "Polska ma największy potencjał w energetyce wodnej, biomasie i gazie wysypiskowym". Trudno mi dociec dlaczego akurat tak i w takiej kolejności? Czyli jest poważny temat do dyskusji. Wiem że Instytut Energetyki Odnawialnej chciał na dzisiaj, na 23 stycznia przygotować autorską prognozę skąd wziąć 15% do 2020r. Niestety nie udało się, bo wyliczenia i wyniki wymagają jeszcze dodatkowej weryfikacji. Ale jeszcze w tym tygodniu będzie się można z nimi zapoznać na stronie internetowej www.ieo.pl/aktualnosci/bilans2020.html Będę chciał z czytelnikami tego blogu (jeśli tacy są?) o tym porozmawiać, bo pewnie o tym właśnie warto.
PS. Od 25 stycznia pod powyższym adresem są dostępne wyniki "15%" prognozy na 2020r., łącznie z pierwszą próbą odpowiedzi na tytułowe pytanie - skąd Polska może te procenty brać?
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
środa, stycznia 23, 2008
piątek, stycznia 18, 2008
Wiatr i biomasa po jednym hulały polu…
…wiatr szkodził ptakom i widokom, biomasa wszystkim pospołu:). Grafomańskie to, ale skoro samo się napisało, to niech zostanie…. Chciałem nawiązać do dyskusji jaka odbyła się na konferencji „Energetyka jądrowa- bezpieczeństwo czy zagrożenie”, zorganizowanej przez Polski Klub Ekologiczny – Odział Dolnośląski (PKE-OD) we Wrocławiu. Pomimo sugestywnego tytułu (i bardziej jednoznacznego niż tytuł tego wpisu), konferencja została pomyślana szeroko i stwarzała możliwości do nieskrępowanej ale merytorycznej konfrontacji ze sobą najważniejszych opcji rozwoju krajowej energetyki, gdzie energetyka jądrowa byłą tylko jedna z nich. Więcej informacji o programie oraz następstwach konferencji (na razie tylko stanowisko PKE-OD, ale zgodnie z zapowiedzią organizatorów niedługo będą dostępne także referaty i zapis dyskusji oraz wnioski) można znaleźć na stronie internetowej http://www.ekoklub.wroclaw.pl/index3.php?link=l07 .
Poszczególne opcje rozwoju energetyki: jądrowa, węglowa, gazowa, efektywności energetycznej prezentowane były przez znaczących ich przedstawicieli i propagatorów, którzy skupiali się na kluczowych dla każdej z nich możliwościach ale też problemach (pewnie po to aby uprzedzić ew. ciosy :). Przypadł mi udział reprezentowania sektora energetyki odnawialnej, gdzie i lista możliwości i lista problemów, jakie widać na horyzoncie 2020 r., są wyjątkowo długie. Takie sytuacje i debaty zmuszają do uproszczeń i uwypuklenia tego co najistotniejsze jest per saldo. Mam wątpliwości, czy się spisałem… Przy całej różnorodności energetyki odnawialnej, jako reprezentatywny dla niej i jednocześnie realny kosztowo wobec innych opcji energetycznych, wybrałem scenariusz który można by nazwać jako „wiatrowo-biomasowy”, starając się udowodnić że te właśnie dzięki tym rodzajom rodzaje OZE, sektor może wnieść największy udział w bilans energetyczny w 2020r. Jednocześnie jednak, tu dodam że razem z moją koleżanką po fachu – Panią Katarzyną Michałowską-Knap, postawiliśmy tezę, że taki scenariusz oparty jest na dostępnej znaczącej przestrzeni rolniczej (oba potencjały są do wykorzystania właśnie na tytułowych, otwartych „polach” uprawnych), ale wymaga poważnego uwzględnienia ograniczeń środowiskowych (chodzi tu, tak jak w tytule, o możliwy niekorzystny wpływ na krajobraz, awifaunę oraz bioróżnorodność i rolnictwo). Jak dyskusja pokazała, nie tyle wielkość oszacowanych przez nas odnawialnych zasobów energetycznych, ale kwestie środowiskowe wzbudzają najwięcej kontrowersji.
W tej właśnie sprawie, jedne z najciekawszych pytań dostałem od Pana Michała Śliwińskiego z Instytutu Biologii Roślin Uniwersytetu Wrocławskiego, które (za zgodą Pana Michała, pozdrawiam) przytaczam poniżej, razem z odpowiedziami. Sądzę, że pytania są dużo lepsze niż moje odpowiedzi. Dodam, że nie jestem z wykształcenia ani biologiem, ani rolnikiem, ani ekologiem, a problem jest interdyscyplinarny i pomyślałem sobie że może dzięki wzmiance na blogu, niektórzy czytelnicy pomogą w udzielaniu odpowiedzi na pytania Pana Michała.
Oto pytania:
1. Z tego, co wiem, Polska widzi źródło dla biomasy w uprawach kukurydzy, wierzby energetycznej i – podejrzewam – z trzciny. O ile szuwar trzcinowy charakteryzuje się obecnością innych gatunków, to plantacje wierzby i kukurydzy to ubogie monokultury. Nie są porównywalne do upraw zbóż, którym towarzyszy roślinność segetalna, a duże powierzchnie, które mogą być zajęte pod uprawy energetyczne, stwarzają wizję utraty różnorodności gatunkowej na dużych powierzchniach. Słusznie stwierdził Pan, że gatunki te nie będą rosły na nieużytkach i ugorach – w jakich warunkach widzi Pan te uprawy i kosztem jakich obszarów? Wspomniał Pan też o gatunkach inwazyjnych, które są idealne, jako źródło dla biomasy. Znam taką – należy tu m.in. rdestowiec. Chciałbym wiedzieć, czy (mimo uzasadnionego sprzeciwu botaników) są realne plany utworzenia wielkopowierzchniowych upraw tych roślin na nieużytkach i terenach rekultywowanych?
2. Obszary Natura 2000 – zarówno siedliska, jak też ostoje ptaków – nie są terenami objętymi ochroną ścisłą i działalność gospodarcza, w ramach szeroko pojętego zrównoważonego rozwoju, jest na tych obszarach dopuszczalna. Na konferencji potraktował Pan Naturę 2000, jako blokadę, uniemożliwiającą rozwój odnawialnych źródeł energii. Czy faktycznie przyrodnicy wyrażają sprzeciw dla umieszczenia na tych obszarach np. wiatraków i upraw energetycznych?
I próba odpowiedzi na nie:
Pytanie nr 1 dotyczy tego, na jakich użytkach rolnych i kosztem jakich innych upraw rozwijać się biedą plantacje energetyczne, jakiekolwiek by one były i czy mamy wpływ na to jakie one będą, i czy w szczególności będą to wielkołanowe monokultury, a w dodatku rośliny inwazyjne. Niestety na tak postawione pytania trudno obecnie odpowiedzieć w sposób budujący dla ekologa. W obecnych uwarunkowaniach o wszystkim będzie decydować opłacalność w sensie mikroekonomicznym, a nie makroekonomicznym czy tym bardziej społecznym. Wcześniejsze badania prowadzone w Instytucie Energetyki Odnawialnej nad dochodowością z ha użytków rolnych przeznaczanych na cele tradycyjnej produkcji żywności oraz wykorzystywanych alternatywnie jako celowe plantacje energetyczne (na przykładzie wierzby) wykazały brak opłacalności produkcji wierzby na małych areałach (poniżej 20 ha) i to w każdym modelu użytkowania innym niż intensywny. Ogólnie, czym większy areał i czym większa intensywność uprawy, tym rośnie przewaga energetycznego wykorzystania przestrzeni rolniczej nad żywnościowym. Potwierdzenie tej tezy można też znaleźć we wnioskach składanych do ARiMR o dopłaty obszarowe do upraw roślin energetycznych. Wnioski te, na ponad 170 tys. ha, choć jak na razie dotyczą głównie rzepaku, są zdominowane przez właścicieli gospodarstw wielkoobszarowych. Na pytanie, jakie to będą uprawy w przyszłości, można odpowiedzieć krótko - takie jakie będą się najbardziej opłacać i niekoniecznie wśród nich nie będzie rdestów i innych roślin inwazyjnych. Wchodzimy bowiem w obszar, gdzie decyzje podejmowane są na szczeblu rolnika i gdzie wpływ państwa na te decyzje będzie ograniczony, o ile nie jest to teren chroniony w sposób specjalny, jako choćby obszary Natura2000 (patrz też odpowiedź na drugie pytanie). Na pytanie jakim/czyim kosztem nastąpi rozwój plantacji energetycznych, można by odpowiedzieć analogicznie, ale wchodząc bardziej w szczegóły można postawić tezę, że w pierwszy rzędzie plantacje energetyczne nie tyle będą wchodziły w nieużytki (gorsza ekonomika i raczej kłopotliwa organizacja produkcji wielkołanowej) ile na tereny użytków zielonych, dających w tradycyjnym rachunku ekonomicznym niższą dochodowość z hektara. Ta niekorzystna z ekologicznego punktu widzenia ocena możliwego kierunku rozwoju plantacji energetycznych może ulec zmianie pod wpływem całkiem prawdopodobnych przepisów nowej dyrektywy ramowej UE z celami ilościowymi dla energetyki odnawialnej, której projekt będzie w styczniu 2008 r. ogłoszony oficjalnie przez Komisję Europejską i który to projekt najprawdopodobniej będzie zawierać listę tzw. wskaźników zrównoważoności, ograniczających możliwości wsparcia dla upraw (i biopaliw z nich produkowanych) nie spełniających powyższych kryteriów. Nieoficjalny jeszcze projekt dyrektywy dostępny jest na stronie internetowej http://www.ieo.pl/aktualnosci/16122007/Draft_RE_Directive.pdf
Jeżeli chodzi o pytanie 2, dotyczące wpływu wyznaczenia obszarów NATURA2000 na inwestycje w energetyce odnawialnej, to podstawowy problem jest jednak taki, że te obszary nie są jeszcze ostatecznie wyznaczone, ani tez nie ma dla nich opracowanych planów ochrony i trudno zatem definitywnie stwierdzić jakie skutki dla inwestycji mogą one wywołać. Paradoksalnie, mają i będą miały one jednak zdecydowanie większy wpływ na nowe inwestycje w, uważanej za zdecydowanie bardziej ekologiczną, energetyce odnawialnej, niż w tej obecnej opartej na eksploatacji paliw kopalnych i zbudowanej wcześniej przy braku tego typu ograniczeń środowiskowych. Poglądy na temat wpływu NATURA2000 na rozwój energetyki odnawialnej są różne wśród ekologów i inwestorów, ale też wśród i samych inwestorów zdania na ten temat są podzielone i silnie zależą od rodzaju odnawialnego źródła energii, którego wykorzystanie jest planowane. Są wśród nich źródła których ograniczenia typu NATURA2000 w Polsce praktycznie nie dotyczą, jak choćby energetyka słoneczna, geotermalna; takie które będą spotykały się z pewnymi ograniczeniami, jak energetyka wodna (pewna cześć obszarów "naturowych" pokrywa się z rzekami i terenami przyległymi), czy energetyczne wykorzystanie biomasy (tu problemy mogą być w szczególności przy próbie wprowadzania upraw wieloletnich na obszarach objętych dyrektywą siedliskową) i takie które w zasadzie wykluczają obszary naturowe, a nawet strefy oddziaływania na nie z inwestycji (te obszary praktycznie są wyłączone z inwestycji w energetykę wiatrową). Nie twierdziłem i nie twierdze wobec tego, że obszary "naturowe" są "blokadą" dla energetyki odnawialnej, ale są czynnikiem który musi być brany pod uwagę i który ogranicza realny potencjał niektórych odnawialnych zasobów energii w Polsce, a w szczególności energetyki wiatrowej. Jednak jednocześnie warto dodać, że w związku z tym że Polska jest krajem o dużej powierzchni i jednocześnie krajem zdecydowanie rolniczym (na takich rozległych ternach wykorzystuje się energetykę wiatrową), nawet całkowite wyłączenie obszarów naturowych (ok. 20% powierzchni kraju) i wszystkich innych terenów objętych jakąkolwiek ochroną (to powinno usatysfakcjonować przyrodników) z miejsc nadających się pod inwestycje w energetyce wiatrowej, nie ograniczą znacząco jej potencjału.
Poruszone przez Pana Michała problem, coraz częściej gości w mediach, zaczynają się nim zajmować coraz poważniejsze gremia (Komisja Europejska i jej agendy wykonawcze, Parlament UE, OECD, ONZ i wiele organizacji ekologicznych oraz orodków badawczych) i z pewnością zasługują na szersze omówienia. Spodziewam się, że wokół tych spraw przetoczy się już niedługo szersza dyskusja zarówno w UE jak i w Polsce, choćby przy próbie oceny możliwości realizacji celów na 2020 r. dla krajów członkowskich, które zostaną zaproponowane w nowej dyrektywie ramowej.
Poszczególne opcje rozwoju energetyki: jądrowa, węglowa, gazowa, efektywności energetycznej prezentowane były przez znaczących ich przedstawicieli i propagatorów, którzy skupiali się na kluczowych dla każdej z nich możliwościach ale też problemach (pewnie po to aby uprzedzić ew. ciosy :). Przypadł mi udział reprezentowania sektora energetyki odnawialnej, gdzie i lista możliwości i lista problemów, jakie widać na horyzoncie 2020 r., są wyjątkowo długie. Takie sytuacje i debaty zmuszają do uproszczeń i uwypuklenia tego co najistotniejsze jest per saldo. Mam wątpliwości, czy się spisałem… Przy całej różnorodności energetyki odnawialnej, jako reprezentatywny dla niej i jednocześnie realny kosztowo wobec innych opcji energetycznych, wybrałem scenariusz który można by nazwać jako „wiatrowo-biomasowy”, starając się udowodnić że te właśnie dzięki tym rodzajom rodzaje OZE, sektor może wnieść największy udział w bilans energetyczny w 2020r. Jednocześnie jednak, tu dodam że razem z moją koleżanką po fachu – Panią Katarzyną Michałowską-Knap, postawiliśmy tezę, że taki scenariusz oparty jest na dostępnej znaczącej przestrzeni rolniczej (oba potencjały są do wykorzystania właśnie na tytułowych, otwartych „polach” uprawnych), ale wymaga poważnego uwzględnienia ograniczeń środowiskowych (chodzi tu, tak jak w tytule, o możliwy niekorzystny wpływ na krajobraz, awifaunę oraz bioróżnorodność i rolnictwo). Jak dyskusja pokazała, nie tyle wielkość oszacowanych przez nas odnawialnych zasobów energetycznych, ale kwestie środowiskowe wzbudzają najwięcej kontrowersji.
W tej właśnie sprawie, jedne z najciekawszych pytań dostałem od Pana Michała Śliwińskiego z Instytutu Biologii Roślin Uniwersytetu Wrocławskiego, które (za zgodą Pana Michała, pozdrawiam) przytaczam poniżej, razem z odpowiedziami. Sądzę, że pytania są dużo lepsze niż moje odpowiedzi. Dodam, że nie jestem z wykształcenia ani biologiem, ani rolnikiem, ani ekologiem, a problem jest interdyscyplinarny i pomyślałem sobie że może dzięki wzmiance na blogu, niektórzy czytelnicy pomogą w udzielaniu odpowiedzi na pytania Pana Michała.
Oto pytania:
1. Z tego, co wiem, Polska widzi źródło dla biomasy w uprawach kukurydzy, wierzby energetycznej i – podejrzewam – z trzciny. O ile szuwar trzcinowy charakteryzuje się obecnością innych gatunków, to plantacje wierzby i kukurydzy to ubogie monokultury. Nie są porównywalne do upraw zbóż, którym towarzyszy roślinność segetalna, a duże powierzchnie, które mogą być zajęte pod uprawy energetyczne, stwarzają wizję utraty różnorodności gatunkowej na dużych powierzchniach. Słusznie stwierdził Pan, że gatunki te nie będą rosły na nieużytkach i ugorach – w jakich warunkach widzi Pan te uprawy i kosztem jakich obszarów? Wspomniał Pan też o gatunkach inwazyjnych, które są idealne, jako źródło dla biomasy. Znam taką – należy tu m.in. rdestowiec. Chciałbym wiedzieć, czy (mimo uzasadnionego sprzeciwu botaników) są realne plany utworzenia wielkopowierzchniowych upraw tych roślin na nieużytkach i terenach rekultywowanych?
2. Obszary Natura 2000 – zarówno siedliska, jak też ostoje ptaków – nie są terenami objętymi ochroną ścisłą i działalność gospodarcza, w ramach szeroko pojętego zrównoważonego rozwoju, jest na tych obszarach dopuszczalna. Na konferencji potraktował Pan Naturę 2000, jako blokadę, uniemożliwiającą rozwój odnawialnych źródeł energii. Czy faktycznie przyrodnicy wyrażają sprzeciw dla umieszczenia na tych obszarach np. wiatraków i upraw energetycznych?
I próba odpowiedzi na nie:
Pytanie nr 1 dotyczy tego, na jakich użytkach rolnych i kosztem jakich innych upraw rozwijać się biedą plantacje energetyczne, jakiekolwiek by one były i czy mamy wpływ na to jakie one będą, i czy w szczególności będą to wielkołanowe monokultury, a w dodatku rośliny inwazyjne. Niestety na tak postawione pytania trudno obecnie odpowiedzieć w sposób budujący dla ekologa. W obecnych uwarunkowaniach o wszystkim będzie decydować opłacalność w sensie mikroekonomicznym, a nie makroekonomicznym czy tym bardziej społecznym. Wcześniejsze badania prowadzone w Instytucie Energetyki Odnawialnej nad dochodowością z ha użytków rolnych przeznaczanych na cele tradycyjnej produkcji żywności oraz wykorzystywanych alternatywnie jako celowe plantacje energetyczne (na przykładzie wierzby) wykazały brak opłacalności produkcji wierzby na małych areałach (poniżej 20 ha) i to w każdym modelu użytkowania innym niż intensywny. Ogólnie, czym większy areał i czym większa intensywność uprawy, tym rośnie przewaga energetycznego wykorzystania przestrzeni rolniczej nad żywnościowym. Potwierdzenie tej tezy można też znaleźć we wnioskach składanych do ARiMR o dopłaty obszarowe do upraw roślin energetycznych. Wnioski te, na ponad 170 tys. ha, choć jak na razie dotyczą głównie rzepaku, są zdominowane przez właścicieli gospodarstw wielkoobszarowych. Na pytanie, jakie to będą uprawy w przyszłości, można odpowiedzieć krótko - takie jakie będą się najbardziej opłacać i niekoniecznie wśród nich nie będzie rdestów i innych roślin inwazyjnych. Wchodzimy bowiem w obszar, gdzie decyzje podejmowane są na szczeblu rolnika i gdzie wpływ państwa na te decyzje będzie ograniczony, o ile nie jest to teren chroniony w sposób specjalny, jako choćby obszary Natura2000 (patrz też odpowiedź na drugie pytanie). Na pytanie jakim/czyim kosztem nastąpi rozwój plantacji energetycznych, można by odpowiedzieć analogicznie, ale wchodząc bardziej w szczegóły można postawić tezę, że w pierwszy rzędzie plantacje energetyczne nie tyle będą wchodziły w nieużytki (gorsza ekonomika i raczej kłopotliwa organizacja produkcji wielkołanowej) ile na tereny użytków zielonych, dających w tradycyjnym rachunku ekonomicznym niższą dochodowość z hektara. Ta niekorzystna z ekologicznego punktu widzenia ocena możliwego kierunku rozwoju plantacji energetycznych może ulec zmianie pod wpływem całkiem prawdopodobnych przepisów nowej dyrektywy ramowej UE z celami ilościowymi dla energetyki odnawialnej, której projekt będzie w styczniu 2008 r. ogłoszony oficjalnie przez Komisję Europejską i który to projekt najprawdopodobniej będzie zawierać listę tzw. wskaźników zrównoważoności, ograniczających możliwości wsparcia dla upraw (i biopaliw z nich produkowanych) nie spełniających powyższych kryteriów. Nieoficjalny jeszcze projekt dyrektywy dostępny jest na stronie internetowej http://www.ieo.pl/aktualnosci/16122007/Draft_RE_Directive.pdf
Jeżeli chodzi o pytanie 2, dotyczące wpływu wyznaczenia obszarów NATURA2000 na inwestycje w energetyce odnawialnej, to podstawowy problem jest jednak taki, że te obszary nie są jeszcze ostatecznie wyznaczone, ani tez nie ma dla nich opracowanych planów ochrony i trudno zatem definitywnie stwierdzić jakie skutki dla inwestycji mogą one wywołać. Paradoksalnie, mają i będą miały one jednak zdecydowanie większy wpływ na nowe inwestycje w, uważanej za zdecydowanie bardziej ekologiczną, energetyce odnawialnej, niż w tej obecnej opartej na eksploatacji paliw kopalnych i zbudowanej wcześniej przy braku tego typu ograniczeń środowiskowych. Poglądy na temat wpływu NATURA2000 na rozwój energetyki odnawialnej są różne wśród ekologów i inwestorów, ale też wśród i samych inwestorów zdania na ten temat są podzielone i silnie zależą od rodzaju odnawialnego źródła energii, którego wykorzystanie jest planowane. Są wśród nich źródła których ograniczenia typu NATURA2000 w Polsce praktycznie nie dotyczą, jak choćby energetyka słoneczna, geotermalna; takie które będą spotykały się z pewnymi ograniczeniami, jak energetyka wodna (pewna cześć obszarów "naturowych" pokrywa się z rzekami i terenami przyległymi), czy energetyczne wykorzystanie biomasy (tu problemy mogą być w szczególności przy próbie wprowadzania upraw wieloletnich na obszarach objętych dyrektywą siedliskową) i takie które w zasadzie wykluczają obszary naturowe, a nawet strefy oddziaływania na nie z inwestycji (te obszary praktycznie są wyłączone z inwestycji w energetykę wiatrową). Nie twierdziłem i nie twierdze wobec tego, że obszary "naturowe" są "blokadą" dla energetyki odnawialnej, ale są czynnikiem który musi być brany pod uwagę i który ogranicza realny potencjał niektórych odnawialnych zasobów energii w Polsce, a w szczególności energetyki wiatrowej. Jednak jednocześnie warto dodać, że w związku z tym że Polska jest krajem o dużej powierzchni i jednocześnie krajem zdecydowanie rolniczym (na takich rozległych ternach wykorzystuje się energetykę wiatrową), nawet całkowite wyłączenie obszarów naturowych (ok. 20% powierzchni kraju) i wszystkich innych terenów objętych jakąkolwiek ochroną (to powinno usatysfakcjonować przyrodników) z miejsc nadających się pod inwestycje w energetyce wiatrowej, nie ograniczą znacząco jej potencjału.
Poruszone przez Pana Michała problem, coraz częściej gości w mediach, zaczynają się nim zajmować coraz poważniejsze gremia (Komisja Europejska i jej agendy wykonawcze, Parlament UE, OECD, ONZ i wiele organizacji ekologicznych oraz orodków badawczych) i z pewnością zasługują na szersze omówienia. Spodziewam się, że wokół tych spraw przetoczy się już niedługo szersza dyskusja zarówno w UE jak i w Polsce, choćby przy próbie oceny możliwości realizacji celów na 2020 r. dla krajów członkowskich, które zostaną zaproponowane w nowej dyrektywie ramowej.
sobota, stycznia 12, 2008
Mordo ty moja, geotermalna
Początek zapisków na tym blogu, całkiem przypadkiem zbiegł się z pierwszą informacją o głośnej już obecnie geotermalnej dotacji dla fundacji Lux Veritatis http://odnawialny.blogspot.com/2007/11/midzy-panem-plebanem.html i trudno abym sprawy tej dalej nie śledził, a tym bardziej gdybym nie odnotował efektu kontroli jakie w tej sprawie (i dwu innych podobnych dot. tego samego podmiotu) podjął obecny Minister Środowiska http://www.mos.gov.pl/2aktualnosci/informacje_rp/2008.01.11.shtml Ustalenia formalno-prawne prowadzą do decyzji kadrowych w NFOŚiGW i pewnie sam bym nie chciał aby O. Rydzyk stracił te środki. Dobrze aby w tej sytuacji poczuł ich ciężar, tym bardziej że to sprawa dużego ryzyka gospodarczego, duże ale jednak trudne pieniądze, a od tego momentu nie będzie już mógł, także na etapie ich rozliczania liczyć na taryfę ulgową, jaką miał zapewnioną w momencie ubiegania się o dotacje. Nie wiem czy beneficjent pomocy kiedykolwiek w tej sprawie będzie miał sam wewnętrzne wątpliwości, dlatego podzielę się na tym tle dwiema refleksjami do ew. przemyślenia:
1- za 15 (+ 12 z poprzedniego rozdania) mln zł z udzielonej dotacji, wraz z wkładem własnym inwestorów, można by zbudować prawie 60 000 m2 kolektorów słonecznych (o których pisałem w poprzednim wpisie) z których mogłoby skorzystać 12 tys. rodzin, a ich łączna przeliczeniowa moc cieplna zainstalowana wynosiłaby ponad 40 MW, podczas gdy moc elektryczna planowanej instalacji kogeneracyjnej w szkole O. Rydzyka wyniesie maksymalnie 2 MW, a z ciepłem latem nie będzie co zrobić.
2- przypomniał mi się na zasadzie deja vu, spot PIS-u z ostatniej kampanii wyborczej znany jako „Mordo ty moja” i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak jak na owym spocie wyglądały też kolacje wydawane przez O. Rydzyka bezpośrednio po podpisaniu każdej z kilku kontrowersyjnych dotacji, koncesji czy umów dzierżawnych…, o których ostatnio piszą media…
1- za 15 (+ 12 z poprzedniego rozdania) mln zł z udzielonej dotacji, wraz z wkładem własnym inwestorów, można by zbudować prawie 60 000 m2 kolektorów słonecznych (o których pisałem w poprzednim wpisie) z których mogłoby skorzystać 12 tys. rodzin, a ich łączna przeliczeniowa moc cieplna zainstalowana wynosiłaby ponad 40 MW, podczas gdy moc elektryczna planowanej instalacji kogeneracyjnej w szkole O. Rydzyka wyniesie maksymalnie 2 MW, a z ciepłem latem nie będzie co zrobić.
2- przypomniał mi się na zasadzie deja vu, spot PIS-u z ostatniej kampanii wyborczej znany jako „Mordo ty moja” i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak jak na owym spocie wyglądały też kolacje wydawane przez O. Rydzyka bezpośrednio po podpisaniu każdej z kilku kontrowersyjnych dotacji, koncesji czy umów dzierżawnych…, o których ostatnio piszą media…
Lokalne prawo na rzecz energetyki słonecznej w kraju scentralizowanym?
Tak jak romantyzm przeplata się z pozytywizmem tak też tendencje do centralizacji i decentralizacji mają swój czas i granice. Azja raczej kojarzy nam się z centralna dyktaturą, a Europa z bardziej z demokracją lokalną, ale także w Europie są kraje bardziej unitarne i bardziej federalne. Polska, będąc krajem unitarnym, przeszła przez ostatnie dwa lata przez okres dodatkowej centralizacji pod hasłem budowy „silnego państwa”. Cudem udało się np. zatrzymać przedłożenie rządowe z końca 2006 r. w sprawie skuteczności weta wojewody (rządu) w sprawie decyzji o przyznaniu przez władze samorządowe województw decyzji o przyznaniu dotacji z funduszy strukturalnych UE, ale już np. w sprawach związanych z energetyką, zwyciężyła idea konsolidacji i tworzenia wielkich grup energetycznych – quasi państwowych monopoli, które rzekomo dzięki temu mogłyby łatwiej pozyskać środki na … tradycyjne, gigantyczne inwestycje w konwencjonalne bloki energetyczne. Pomijam już ogromne ryzyko i skutki ew. błędów inwestycyjnych podejmowanych na taką skalę w szybkozmiennym otoczeniu gospodarczym, ale z pewnością trudniej w tej sytuacji będzie rozwijać samorządowe inicjatywy w tym zakresie, jak np. rozwój „multiutilities”, dobrze funkcjonujących w gospodarce rynkowej np. w Danii, czy w niemieckich (tzw. „statwerke”). Myślę, że konsekwencje podjętych wcześniej decyzji o tworzeniu monopoli energetycznych będą długofalowe i kosztowne, nawet jeżeli teraz wahadło polityczne wraca w kierunku decentralizacji, gdyż oś wahadła nie jest w pozycji neutralnej.
Jak daleko może się wychylić to wahadło w kierunku decentralizacji, a przy okazji na rzecz lokalnej energetyki odnawialnej? Chyba najbardziej zdecentralizowanym odnawialnym źródłem energii są kolektory słoneczne do przygotowania ciepłej wody użytkowej i wspomagania ogrzewania pomieszczeń. Są to bardzo ekologiczne rozwiązania, realizowane bezpośrednio przez i na ryzyko właścicieli domów, które ograniczają zużycie energii i paliw kopalnych po stronie odbiorców końcowych i godne są atencji i wsparcia przez rządy i samorządy. Ale jak do tej pory rządom lepiej, nie tylko w Polsce, wychodzi wsparcie dla technologii, gdzie (prawnie) zobowiązanymi podmiotami stały przedsiębiorstwa energetyczne (biopaliwa, zielona energia elektryczna), niż wsparcie dla rozproszonej energetyki słonecznej wykorzystanej bezpośrednio przez obywateli. Prawdopodobnie nowa dyrektywa ramowa UE, zmusi rząd także do dodatkowego wsparcia zielonego ciepła (pewnie przez dotacje lub ulgi podatkowe), ale już dzisiaj chciałbym zwrócić uwagę na to jak samorządy terytorialne w krajach UE wspierają wykorzystanie kolektorów słonecznych na swoim terenie poprzez stanowienie lokalnego prawa, zwanego „solar by law” lub solar obligation”, co możnaby nazwać „obowiązkiem korzystania z energii promieniowania słonecznego” (obiecuję specjalną nagrodę dla osoby, która potrafi nazwać takie prawo w języku polskim zgrabnie i krótko :). Najbardziej aktualną analizą europejskich 10 letnich doświadczeń w tym zakresie można znaleźć na stronie internetowej europejskiego stowarzyszenia energetyki słonecznej ESTIF http://www.estif.org./fileadmin/downloads/STAP/Best_practice_solar_regulations.pdf .
Nie chcę wchodzić w szczegóły, można powiedzieć że to „nienazwane” jeszcze po polsku prawo polega na tym, że władze lokalne nie wydają pozwolenia na budowę nowego domu, jeżeli w jego projekcie nie ma przewidzianej instalacji solarnej zapewniającej pokrycie potrzeb na ciepłą wodę w określonym odsetku (zazwyczaj 50-80%) lub nawet szerzej – instalacji wykorzystujących odnawiane źródła energii, które zapewniają pokrycie minimum 20-50% całkowitych potrzeb energetycznych budynku. Ale aby takie prawo szczegółowe mogło być lokalnie wprowadzone, samorządy terytorialne muszą mieć prawo do jego stanowienia, wychodząc z ustawy o samorządzie terytorialnym a nawet z konstytucji. Z cytowanego opracowania wynika, że najlepsze efekty i największy zasięg „nienazwane” u nas prawo przyniosło w krajach zdecentralizowanych i federalnych: Portugalia i Hiszpania (miasta i gminy), Włochy, landy niemieckie, Belgia (Walonia), ale też takich jak Irlandia, która jest bardziej scentralizowanym krajem niż te poprzednie, ale swoboda zostawiona tamtejszym powiatom pozwoliła na tego typu działania.
A w Polsce? Mamy już przykłady uchwał i próby stanowienia idącego nieco dalej prawa lokalnego, które szły w kierunku proekologicznym, jak np. uchwała Rady Miasta Łodzi w sprawie zakazu rozdawania przez sklepy jednorazowych torebek plastikowych do pakowania zakupów na rzecz toreb wielokrotnego użytku, jednak to akurat prawo zostało uchylone przez wojewodę jako niezgodne z konstytucją. Z wielkim szacunkiem należy podejść do tych lokalnych inicjatyw gmin i powiatów, które oferują mieszkańcom wsparcie finansowe do inwestycji związanych z budową kolektorów słonecznych na domach, jak choćby program „Słoneczny Kolektorek” w Powiecie Dzierżoniowskim http://www.eo.org.pl/index.php?page=prezentacja&type=p&id=2&pid=967#p967
(do 5000 zł na inwestycję) oraz analogiczne programy oferowane przez takie miasta i gminy jak Słupsk (nagrodzonego zresztą z tego tytułu w konkursach Lider Polskiej Ekologii i Green Apple Award) z rekomendacji ministra środowiska), Bielawa, Gdańsk i inne. To głównie dzięki wsparciu finansowemu ze strony lokalnych i wojewódzkich funduszy ekologicznych i fundacji Ekofundusz, mamy obecnie 160 tys. m2 kolektorów słonecznych do podgrzewania wody. To niezwykle cenne wsparcie, ważne momencie budowy świadomości mieszkańców. Jednak wraz z rozwojem skali inwestycji środków jakimi dysponują samorządy nie starczy dla wszystkich lub koszty będą zbyt wysokie, a wparcie okazyjne nie przełoży się na rozwój przemysłu, usług i wielki spadek kosztów.
Budownictwo mieszkaniowe w Polsce przeżywa boom. Rocznie oddawanych jest do użytku ponad 100 000 mieszkań, ale budując je nie zastanawiamy się czy od razu nie można by przewidzieć na ich dachach i ścianach miejsca na kolektory słoneczne. Wartość tych mieszkań na rynku będzie zależała silnie od zapotrzebowania na energię, a już od 2009 r. owe zapotrzebowanie będzie musiało być potwierdzone stosownym certyfikatem efektywności energetycznej. Dlaczego powalamy aby możliwości jakie daje energetyka słoneczna nie były od razu wykorzystywane? Czy możliwe jest wprowadzenie nie tylko budowlanych „paszportów” energetycznych z minimalna izolacyjnością termiczną przegród, ale także pójście o krok dalej, aby za 5-10 lat nie ponosić dodatkowych kosztów instalowania systemu solarnego na istniejącym już obiekcie? Myślę, że temat ten wart jest analizy i rozmów pomiędzy organizacjami mieszańców, deweloperami, samorządami terytorialnymi i rządem, bo dla samego rządu temat jest zbyt trudnym (zdecydowanie trudniejszym niż np. decyzja o konsolidacji w energetyce). Obowiązek, także ekologiczny, nie boli wtedy go rozumiemy i wiemy że służy nam i jednocześnie realizacji celów publicznych, a najbardziej go rozumiemy, jeżeli wprowadzany jest lokalnie i interesie mieszkańców i lokalnych przedsiębiorców. Nie czekając zatem na nieznane obecnie decyzje rządu w sprawie sposobu wsparcie energetyki słonecznej w Polsce w ramach nowej dyrektywy ramowej UE, byłoby dobrze, gdyby jeden z samorządów terytorialnych ze wsparciem organizacji samorządowych, zdecydował się na próbę wprowadzenia w sposób przemyślany i zbadany od strony prawnej (może też jakoś mógłbym spróbować w tym pomóc) takiego właśnie „nienazwanego” jeszcze prawa. Gdyby zaczęło bowiem działać (nawet gdyby miało przejść całą procedurę odwoławczą, do NSA włącznie), na zasadzie precedensu otworzyło drogę innym tak jak 10-letnie już „solar by law” w Barcelonie - pięknym architektonicznie mieście Gaudiego.
Jak daleko może się wychylić to wahadło w kierunku decentralizacji, a przy okazji na rzecz lokalnej energetyki odnawialnej? Chyba najbardziej zdecentralizowanym odnawialnym źródłem energii są kolektory słoneczne do przygotowania ciepłej wody użytkowej i wspomagania ogrzewania pomieszczeń. Są to bardzo ekologiczne rozwiązania, realizowane bezpośrednio przez i na ryzyko właścicieli domów, które ograniczają zużycie energii i paliw kopalnych po stronie odbiorców końcowych i godne są atencji i wsparcia przez rządy i samorządy. Ale jak do tej pory rządom lepiej, nie tylko w Polsce, wychodzi wsparcie dla technologii, gdzie (prawnie) zobowiązanymi podmiotami stały przedsiębiorstwa energetyczne (biopaliwa, zielona energia elektryczna), niż wsparcie dla rozproszonej energetyki słonecznej wykorzystanej bezpośrednio przez obywateli. Prawdopodobnie nowa dyrektywa ramowa UE, zmusi rząd także do dodatkowego wsparcia zielonego ciepła (pewnie przez dotacje lub ulgi podatkowe), ale już dzisiaj chciałbym zwrócić uwagę na to jak samorządy terytorialne w krajach UE wspierają wykorzystanie kolektorów słonecznych na swoim terenie poprzez stanowienie lokalnego prawa, zwanego „solar by law” lub solar obligation”, co możnaby nazwać „obowiązkiem korzystania z energii promieniowania słonecznego” (obiecuję specjalną nagrodę dla osoby, która potrafi nazwać takie prawo w języku polskim zgrabnie i krótko :). Najbardziej aktualną analizą europejskich 10 letnich doświadczeń w tym zakresie można znaleźć na stronie internetowej europejskiego stowarzyszenia energetyki słonecznej ESTIF http://www.estif.org./fileadmin/downloads/STAP/Best_practice_solar_regulations.pdf .
Nie chcę wchodzić w szczegóły, można powiedzieć że to „nienazwane” jeszcze po polsku prawo polega na tym, że władze lokalne nie wydają pozwolenia na budowę nowego domu, jeżeli w jego projekcie nie ma przewidzianej instalacji solarnej zapewniającej pokrycie potrzeb na ciepłą wodę w określonym odsetku (zazwyczaj 50-80%) lub nawet szerzej – instalacji wykorzystujących odnawiane źródła energii, które zapewniają pokrycie minimum 20-50% całkowitych potrzeb energetycznych budynku. Ale aby takie prawo szczegółowe mogło być lokalnie wprowadzone, samorządy terytorialne muszą mieć prawo do jego stanowienia, wychodząc z ustawy o samorządzie terytorialnym a nawet z konstytucji. Z cytowanego opracowania wynika, że najlepsze efekty i największy zasięg „nienazwane” u nas prawo przyniosło w krajach zdecentralizowanych i federalnych: Portugalia i Hiszpania (miasta i gminy), Włochy, landy niemieckie, Belgia (Walonia), ale też takich jak Irlandia, która jest bardziej scentralizowanym krajem niż te poprzednie, ale swoboda zostawiona tamtejszym powiatom pozwoliła na tego typu działania.
A w Polsce? Mamy już przykłady uchwał i próby stanowienia idącego nieco dalej prawa lokalnego, które szły w kierunku proekologicznym, jak np. uchwała Rady Miasta Łodzi w sprawie zakazu rozdawania przez sklepy jednorazowych torebek plastikowych do pakowania zakupów na rzecz toreb wielokrotnego użytku, jednak to akurat prawo zostało uchylone przez wojewodę jako niezgodne z konstytucją. Z wielkim szacunkiem należy podejść do tych lokalnych inicjatyw gmin i powiatów, które oferują mieszkańcom wsparcie finansowe do inwestycji związanych z budową kolektorów słonecznych na domach, jak choćby program „Słoneczny Kolektorek” w Powiecie Dzierżoniowskim http://www.eo.org.pl/index.php?page=prezentacja&type=p&id=2&pid=967#p967
(do 5000 zł na inwestycję) oraz analogiczne programy oferowane przez takie miasta i gminy jak Słupsk (nagrodzonego zresztą z tego tytułu w konkursach Lider Polskiej Ekologii i Green Apple Award) z rekomendacji ministra środowiska), Bielawa, Gdańsk i inne. To głównie dzięki wsparciu finansowemu ze strony lokalnych i wojewódzkich funduszy ekologicznych i fundacji Ekofundusz, mamy obecnie 160 tys. m2 kolektorów słonecznych do podgrzewania wody. To niezwykle cenne wsparcie, ważne momencie budowy świadomości mieszkańców. Jednak wraz z rozwojem skali inwestycji środków jakimi dysponują samorządy nie starczy dla wszystkich lub koszty będą zbyt wysokie, a wparcie okazyjne nie przełoży się na rozwój przemysłu, usług i wielki spadek kosztów.
Budownictwo mieszkaniowe w Polsce przeżywa boom. Rocznie oddawanych jest do użytku ponad 100 000 mieszkań, ale budując je nie zastanawiamy się czy od razu nie można by przewidzieć na ich dachach i ścianach miejsca na kolektory słoneczne. Wartość tych mieszkań na rynku będzie zależała silnie od zapotrzebowania na energię, a już od 2009 r. owe zapotrzebowanie będzie musiało być potwierdzone stosownym certyfikatem efektywności energetycznej. Dlaczego powalamy aby możliwości jakie daje energetyka słoneczna nie były od razu wykorzystywane? Czy możliwe jest wprowadzenie nie tylko budowlanych „paszportów” energetycznych z minimalna izolacyjnością termiczną przegród, ale także pójście o krok dalej, aby za 5-10 lat nie ponosić dodatkowych kosztów instalowania systemu solarnego na istniejącym już obiekcie? Myślę, że temat ten wart jest analizy i rozmów pomiędzy organizacjami mieszańców, deweloperami, samorządami terytorialnymi i rządem, bo dla samego rządu temat jest zbyt trudnym (zdecydowanie trudniejszym niż np. decyzja o konsolidacji w energetyce). Obowiązek, także ekologiczny, nie boli wtedy go rozumiemy i wiemy że służy nam i jednocześnie realizacji celów publicznych, a najbardziej go rozumiemy, jeżeli wprowadzany jest lokalnie i interesie mieszkańców i lokalnych przedsiębiorców. Nie czekając zatem na nieznane obecnie decyzje rządu w sprawie sposobu wsparcie energetyki słonecznej w Polsce w ramach nowej dyrektywy ramowej UE, byłoby dobrze, gdyby jeden z samorządów terytorialnych ze wsparciem organizacji samorządowych, zdecydował się na próbę wprowadzenia w sposób przemyślany i zbadany od strony prawnej (może też jakoś mógłbym spróbować w tym pomóc) takiego właśnie „nienazwanego” jeszcze prawa. Gdyby zaczęło bowiem działać (nawet gdyby miało przejść całą procedurę odwoławczą, do NSA włącznie), na zasadzie precedensu otworzyło drogę innym tak jak 10-letnie już „solar by law” w Barcelonie - pięknym architektonicznie mieście Gaudiego.
poniedziałek, stycznia 07, 2008
Ewolucja czy rewolucja energetyczna, czyli w co długoterminowo inwestować?
Patrząc w energetyczną przyszłość nasza uwaga jest obecnie skupiona, przez analogię do socjalistycznych „planów pięcioletnich”, na unijnych „dziesięciolatkach”. Przemysł patrzy na realizacje zobowiązań do roku 2010, Komisja Europejska za parę dni przedstawi projekt dyrektywy z celami dla energetyki odnawialnej i efektywności energetycznej oraz redukcji emisji CO2 na 2020 rok i zaczynie się dyskusja o sposobach ich realizacji w drugiej dekadzie, ale na horyzoncie pojawiają się wstępne wizje sięgające 2050 r., jak choćby perspektywa z jakiej na problematykę ograniczenia zmian klimatu patrzono na szczycie w Bali (50% ograniczenia emisji gazów cieplarnianych do roku 2050 r., w stosunku do roku 1990).
Długookresowe cele wydaja się mieć niewielkie znaczenie praktyczne. Zazwyczaj jednak jest łatwiej je uzgodnić niż te krótkookresowe (to kwestia taktyki i polityki), a ponadto dzięki nim lepiej zrozumieć znaczenie techniki, innowacji, czy zdolności naszej psychiki do akceptacji daleko idących zmian w przełomowym momencie w jakim niewątpliwe się już znajdujemy. Okres w który weszliśmy próbuje się od kilku lat nazwać jako „oil peak” (nawet nie przesądzając czy moment przekroczenia odkrywania nowych zasobów paliw węglowodorowych w stosunku do ich zużycia rzeczywiście już nadszedł). Dyskusje tego typu trudno byłoby jednak podjąć i szerzej zainteresować, gdyby nie dodatkowe i trochę doraźne czynniki psychologiczne i ekonomiczne, takie jak np. przekroczenie magicznego progu 100 USD za baryłkę ropy, z którą to ceną weszliśmy w 2008 r. i która będzie ciągnęła w górę ceny innych paliw. W krajowych warunkach pewnym szokiem dla odbiorców energii od 1 stycznia 2008 jest też próba odejścia od taryfowania cen energii elektrycznej, a dla wytwórców energii z węgla – ograniczanie limitów emisji CO2 do 2012 o 26% w stosunku do wcześniejszych rządowych planów. Najprostsza i logiczna zarazem konstatacja tego faktu prowadzi do wniosku, że o tyle właśnie procent powinien wzrosnąć obecny udział energii z OZE w sprzedaży energii elektrycznej, aby nie trzeba było kupować uprawnień do emisji zagranicą. To jest z pewnością temat do poważnej dyskusji. W tym kontekście merytorycznej krytyki wymagają tez formułowane w różnych środowiskach scenariusze rozwoju krajowej energetyki nazywane jako „czystego węgla”, „gazowy”, „jądrowy” czy nawet „importu energii”. Choć jeszcze nie udało się do świadomości energetyków i świadomości społecznej wprowadzić scenariusza np. „wiatrowo-biogazowego”, to wydaje się że jest dobry moment aby tego typu inicjatywy w sposób przemyślany zgłaszać i w świetle krytyki umacniać je, jako realną alternatywę gospodarczą.
Z tego typu problemami, nie tylko od strony merytorycznej, ale i psychologicznej, zmagałem się jeszcze w grudniu 2007 r., próbując z zespołem określić w ekspertyzie dla Ministerstwa Gospodarki zarówno możliwości jak i uwarunkowania osiągnięcia ok. 20% udziału energii z OZE w zużyciu energii finalnej w Polsce w 2020 r.. Zresztą o „cierpieniach” z tego powodu pisałem już w wcześniej na blogu http://odnawialny.blogspot.com/2007/11/. Teraz napiszę tylko tyle, że takie wyzwanie otwiera i daje możliwości opcjom technologicznym, które w krótkiej perspektywie i „normalnym” myśleniu opartym na kontynuacji trendów a nie na przełomie, też wymuszeniu prawnym i uwzględnieniu swego rodzaju rewolucji technologicznej i kryzysu energetycznego, nie byłyby wzięte poważnie pod uwagę.
Nie wydaje się zatem bałamutnym zajęciem patrzenie jeszcze dalej, gdyż na 2020 r. świat się nie kończy. W październiku ub. roku, międzyparlamentarna grupa ds. energetyki odnawialnej Parlamentu Europejskiego, zanim podjęła uchwałę i wypowiedziała się w sprawie celów rozwoju energetyki odnawialnej na 2020 r. http://www.eufores.org, zapoznała się ze scenariuszem rozwoju energetyki do 2050 zeprezentowanym przez dr Krewitt’a z DLR www.eufores.org/uploads/media/Wolfram_Krewitt_01.ppt. Zdaniem Krewitt’a potencjał techniczny odnawialnych zasobów energii przekracza 210 EJ i jest trzykrotnie wyższy od obecnego zużycia energii w UE i możliwe jest osiągnięcie już 50% udziału energii elektrycznej z OZE w produkcji energii elektrycznej w UE w 2020 r. i 80% udziału w 2050 r.
Także na bazie studium DLR pod wiele mówiącym hasłem „energy [r]evolution”, Greenpeace International wspólnie z Europejską Rada Energii Odnawianej - EREC, prowadzi kampanię uświadamiająca, że odnawialne źródła energii razem efektywnością energetyczną, mogą zaspokoić połowę światowego zapotrzebowania na energię do 2050. Opracowanie „[R]ewolucja energetyczna - prognoza zrównoważonego rozwoju energii dla świata”, pokazuje, jak w tym czasie można zredukować globalną emisję gazów cieplarnianych o blisko połowę a równocześnie zagwarantować dostawę energii po przystępnej cenie i utrzymać stabilny wzrost gospodarczy www.greenpeace.org/poland/wydarzenia/wiat/rewolucja-energetyczna . W jednej z badanych najbardziej wyrazistych analizowanych scenariuszy, przy współdziałaniu efektywności energetycznej i OZE, możliwe jest całkowite wyeliminowanie paliw kopalnych. Trudno się zapewnie zgodzić ze wszystkimi tezami i wynikami tego raportu, ale szkoda byłoby pominąć go, gdyż brak takich tez zubaża nasze myślenie.
Tego typu koncepcje są inspiracją do innowacji technologicznych, których będzie nam zapewne teraz przybywać w szybkim tempie. I choć w sytuacji przełomu pewnie nastąpi ich dewaluacja i większy nacisk na wrzawę medialną niż spokojną pracę w laboratoriach razem z dalej patrzącym w przyszłość przemysłem, to per saldo przyniosą one rozwiązania nie ujmowane nawet w powyższych radykalnych scenariuszach i wzmocnią szanse realizacji nawet tych najbardziej obecnie szokujących.
Dla przykładu tylko dwie koncepcje, które zmuszają do zastanowienia czy aby nie niedoceniamy w naszych szacunkach wielkości zasobów i roli energetyki wiatrowej, która paradoksalnie uchodzi dzisiaj za tak samo dojrzałą jak technologie oparte na spalaniu paliw kopalnych.
Przywoływana już przeze mnie w jednym i poprzednich wpisów firma Google w ramach badawczej i inwestycyjnej inicjatywy „Odnawialne tańsze niż węgiel” zaskoczyła mnie nieco sięganiem już teraz po większą energię wiatru w wyższych warstwach atmosfery (projekt Makiani) . Jakby w uzupełnieniu do inicjatywy Googli, Gazeta Wyborcza opisała właściwie już praktyczne wdrożenie (u znanego armatora Beluga) dwu innych firm amerykańskich (Kite Ship i Sky Sails) wykorzystania pomysłu innowacyjnych żagli o dużej powierzchni na statkach towarowych pod znamiennym tytułem „Powrót wielkich żagli” . To z kolei poszerza możliwości substytucji oleju napędowego jako paliwa na statkach, którego koszt przy obecnych cenach ropy naftowej stanowi już w niektórych przypadkach ponad 60% kosztów eksploatacji statków. Czy jakiś model prognostyczny może uwzględniać tego typu innowacje?
Albo inaczej, czy nie warto przyjrzeć się pewnym rozwiązaniom sprzed ery intensywnej eksploatacji paliw kopalnych? I nie chodzi tu o to aby generacje rozproszoną sprowadzić do idei rozproszonych ognisk lub kuchenek na trzech kamieniach a napędy statków do galer z niewolnikami ale aby wyobrazić sobie świat bez paliw kopalnych i na te historyczne idee popatrzeć świeżym okiem nowych technologii i możliwości jakie dała nam nauka i technika?
Jesteśmy w okresie kształtowania nowego modelu energetyki i czeka nas raczej nie ewolucja ale rewolucja w energetyce. A jeżeli tak, to czy warto inwestować dzisiaj w technologie XIX wieku tworząc nowe moce wytwórcze na XXI wiek i nowy garb kosztów, które zostaną „kosztami osieroconymi” już dla pokolenia naszych dzieci i za które będą musiały płacić (a nie z nich korzystać) jeszcze nasze wnuki? I jak długo okres przejściowy potrwa, bo rewolucja w technice to nie kwestia jednej nocy i czy na ten okres przejściowy wystarczy nam energii z historycznych już, ale dających nam poczucie bezpieczeństwa energetycznego źródeł energii?
Długookresowe cele wydaja się mieć niewielkie znaczenie praktyczne. Zazwyczaj jednak jest łatwiej je uzgodnić niż te krótkookresowe (to kwestia taktyki i polityki), a ponadto dzięki nim lepiej zrozumieć znaczenie techniki, innowacji, czy zdolności naszej psychiki do akceptacji daleko idących zmian w przełomowym momencie w jakim niewątpliwe się już znajdujemy. Okres w który weszliśmy próbuje się od kilku lat nazwać jako „oil peak” (nawet nie przesądzając czy moment przekroczenia odkrywania nowych zasobów paliw węglowodorowych w stosunku do ich zużycia rzeczywiście już nadszedł). Dyskusje tego typu trudno byłoby jednak podjąć i szerzej zainteresować, gdyby nie dodatkowe i trochę doraźne czynniki psychologiczne i ekonomiczne, takie jak np. przekroczenie magicznego progu 100 USD za baryłkę ropy, z którą to ceną weszliśmy w 2008 r. i która będzie ciągnęła w górę ceny innych paliw. W krajowych warunkach pewnym szokiem dla odbiorców energii od 1 stycznia 2008 jest też próba odejścia od taryfowania cen energii elektrycznej, a dla wytwórców energii z węgla – ograniczanie limitów emisji CO2 do 2012 o 26% w stosunku do wcześniejszych rządowych planów. Najprostsza i logiczna zarazem konstatacja tego faktu prowadzi do wniosku, że o tyle właśnie procent powinien wzrosnąć obecny udział energii z OZE w sprzedaży energii elektrycznej, aby nie trzeba było kupować uprawnień do emisji zagranicą. To jest z pewnością temat do poważnej dyskusji. W tym kontekście merytorycznej krytyki wymagają tez formułowane w różnych środowiskach scenariusze rozwoju krajowej energetyki nazywane jako „czystego węgla”, „gazowy”, „jądrowy” czy nawet „importu energii”. Choć jeszcze nie udało się do świadomości energetyków i świadomości społecznej wprowadzić scenariusza np. „wiatrowo-biogazowego”, to wydaje się że jest dobry moment aby tego typu inicjatywy w sposób przemyślany zgłaszać i w świetle krytyki umacniać je, jako realną alternatywę gospodarczą.
Z tego typu problemami, nie tylko od strony merytorycznej, ale i psychologicznej, zmagałem się jeszcze w grudniu 2007 r., próbując z zespołem określić w ekspertyzie dla Ministerstwa Gospodarki zarówno możliwości jak i uwarunkowania osiągnięcia ok. 20% udziału energii z OZE w zużyciu energii finalnej w Polsce w 2020 r.. Zresztą o „cierpieniach” z tego powodu pisałem już w wcześniej na blogu http://odnawialny.blogspot.com/2007/11/. Teraz napiszę tylko tyle, że takie wyzwanie otwiera i daje możliwości opcjom technologicznym, które w krótkiej perspektywie i „normalnym” myśleniu opartym na kontynuacji trendów a nie na przełomie, też wymuszeniu prawnym i uwzględnieniu swego rodzaju rewolucji technologicznej i kryzysu energetycznego, nie byłyby wzięte poważnie pod uwagę.
Nie wydaje się zatem bałamutnym zajęciem patrzenie jeszcze dalej, gdyż na 2020 r. świat się nie kończy. W październiku ub. roku, międzyparlamentarna grupa ds. energetyki odnawialnej Parlamentu Europejskiego, zanim podjęła uchwałę i wypowiedziała się w sprawie celów rozwoju energetyki odnawialnej na 2020 r. http://www.eufores.org, zapoznała się ze scenariuszem rozwoju energetyki do 2050 zeprezentowanym przez dr Krewitt’a z DLR www.eufores.org/uploads/media/Wolfram_Krewitt_01.ppt. Zdaniem Krewitt’a potencjał techniczny odnawialnych zasobów energii przekracza 210 EJ i jest trzykrotnie wyższy od obecnego zużycia energii w UE i możliwe jest osiągnięcie już 50% udziału energii elektrycznej z OZE w produkcji energii elektrycznej w UE w 2020 r. i 80% udziału w 2050 r.
Także na bazie studium DLR pod wiele mówiącym hasłem „energy [r]evolution”, Greenpeace International wspólnie z Europejską Rada Energii Odnawianej - EREC, prowadzi kampanię uświadamiająca, że odnawialne źródła energii razem efektywnością energetyczną, mogą zaspokoić połowę światowego zapotrzebowania na energię do 2050. Opracowanie „[R]ewolucja energetyczna - prognoza zrównoważonego rozwoju energii dla świata”, pokazuje, jak w tym czasie można zredukować globalną emisję gazów cieplarnianych o blisko połowę a równocześnie zagwarantować dostawę energii po przystępnej cenie i utrzymać stabilny wzrost gospodarczy www.greenpeace.org/poland/wydarzenia/wiat/rewolucja-energetyczna . W jednej z badanych najbardziej wyrazistych analizowanych scenariuszy, przy współdziałaniu efektywności energetycznej i OZE, możliwe jest całkowite wyeliminowanie paliw kopalnych. Trudno się zapewnie zgodzić ze wszystkimi tezami i wynikami tego raportu, ale szkoda byłoby pominąć go, gdyż brak takich tez zubaża nasze myślenie.
Tego typu koncepcje są inspiracją do innowacji technologicznych, których będzie nam zapewne teraz przybywać w szybkim tempie. I choć w sytuacji przełomu pewnie nastąpi ich dewaluacja i większy nacisk na wrzawę medialną niż spokojną pracę w laboratoriach razem z dalej patrzącym w przyszłość przemysłem, to per saldo przyniosą one rozwiązania nie ujmowane nawet w powyższych radykalnych scenariuszach i wzmocnią szanse realizacji nawet tych najbardziej obecnie szokujących.
Dla przykładu tylko dwie koncepcje, które zmuszają do zastanowienia czy aby nie niedoceniamy w naszych szacunkach wielkości zasobów i roli energetyki wiatrowej, która paradoksalnie uchodzi dzisiaj za tak samo dojrzałą jak technologie oparte na spalaniu paliw kopalnych.
Przywoływana już przeze mnie w jednym i poprzednich wpisów firma Google w ramach badawczej i inwestycyjnej inicjatywy „Odnawialne tańsze niż węgiel” zaskoczyła mnie nieco sięganiem już teraz po większą energię wiatru w wyższych warstwach atmosfery (projekt Makiani) . Jakby w uzupełnieniu do inicjatywy Googli, Gazeta Wyborcza opisała właściwie już praktyczne wdrożenie (u znanego armatora Beluga) dwu innych firm amerykańskich (Kite Ship i Sky Sails) wykorzystania pomysłu innowacyjnych żagli o dużej powierzchni na statkach towarowych pod znamiennym tytułem „Powrót wielkich żagli” . To z kolei poszerza możliwości substytucji oleju napędowego jako paliwa na statkach, którego koszt przy obecnych cenach ropy naftowej stanowi już w niektórych przypadkach ponad 60% kosztów eksploatacji statków. Czy jakiś model prognostyczny może uwzględniać tego typu innowacje?
Albo inaczej, czy nie warto przyjrzeć się pewnym rozwiązaniom sprzed ery intensywnej eksploatacji paliw kopalnych? I nie chodzi tu o to aby generacje rozproszoną sprowadzić do idei rozproszonych ognisk lub kuchenek na trzech kamieniach a napędy statków do galer z niewolnikami ale aby wyobrazić sobie świat bez paliw kopalnych i na te historyczne idee popatrzeć świeżym okiem nowych technologii i możliwości jakie dała nam nauka i technika?
Jesteśmy w okresie kształtowania nowego modelu energetyki i czeka nas raczej nie ewolucja ale rewolucja w energetyce. A jeżeli tak, to czy warto inwestować dzisiaj w technologie XIX wieku tworząc nowe moce wytwórcze na XXI wiek i nowy garb kosztów, które zostaną „kosztami osieroconymi” już dla pokolenia naszych dzieci i za które będą musiały płacić (a nie z nich korzystać) jeszcze nasze wnuki? I jak długo okres przejściowy potrwa, bo rewolucja w technice to nie kwestia jednej nocy i czy na ten okres przejściowy wystarczy nam energii z historycznych już, ale dających nam poczucie bezpieczeństwa energetycznego źródeł energii?
czwartek, stycznia 03, 2008
Odnawialne źródła energii a efektywność energetyczna, czyli o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy
Chciałbym dzisiaj zacząć od krótkiego przedstawienia dwu innych blogów, tym razem związanych z efektywnością energetyczną. Czynię to z pewnym zakłopotaniem bo jakoś zbyt słabo wcześniej zaakcentowałem istnienie na stronie „odnawialnego” blogu linków do innych blogów o podobnym charakterze (w tym miejscu specjalne ukłony dla Panów Bartkowicza, Neterowicza oraz Pani Magdy Zowsik). Także i w przypadku nowych linków związanych z efektywnością energetyczną (o czym za chwilę), reflektuję się zbyt późno, a dodatkowa pewna nieśmiałość przy prezentacji „tych nowych” wynika też z faktu, że znowu chodzi o znane nazwiska i niezwykle ważne przesłanie jakie za nimi stoi.
Pierwszy z nich to blog Pana Henryka Kwapisza o oszczędzaniu energii i ochronie środowiska z mobilizującym mottem „energooszczedność głupcze!” www.energooszczednosc.pl. Jak można przeczytać w notce biograficznej autor jest członkiem EURIMA (European Association of Insulation Manufacturers), a od 2006 roku reprezentuje polski przemysł producentów materiałów budowlanych będąc członkiem Executive Board of CEPMC (Council of European Producers of Materials for Construction).
Drugi to autorski blog prof. Krzysztofa Żmijewskiego www.wnp.pl/blog/2.html . Autor znany jest szeroko z działalności na kilku polach, w tym jako analityk rynku energii, ekspert w zakresie budownictwa i efektywności energetycznej, piastujący w przeszłości szereg prominentnych funkcji w administracji państwowej i przedsiębiorstwach związanych z energetyką. Dla mnie osobiście największe znaczenie w działalności Krzysztofa przywiązuję do utworzenia i kierowania przez niego Krajową Agencją Poszanowania Energii S.A. (KAPE). Jest to bowiem instytucja tworzona prawie że równolegle z - uznawanym za krajową agencję ds. OZE - Europejskim Centrum Energii Odnawialnej, którym z kolei sam przez prawie 10 lat kierowałem i w tych historycznych już (czasami zresztą trudnych) dążeniach KAPE i EC BREC zobaczyć można jak w zwierciadle relacje pomiędzy efektywnością energetyczną i odnawialnymi źródłami energii. Tym relacjom właśnie (nie tyle osobistym czy instytucjonalnym ale systemowym), dzisiaj chcę poświęcić parę ogólnych na razie refleksji.
W sensie politycznym, zarówno idea efektywności energetycznej jak i odnawialnych źródeł energii przyszły do Polski z UE, ale efektywność energetyczna „była zawsze o kroczek szybsza”, zarówno jeśli chodzi o powołanie krajowej agencji jak i przyjęcie „spec ustawy” (o wspieraniu przedsięwzięć termomodernizacyjnych). Duża w tym oczywiście zasługa Krzysztofa. Dylemat jaki niekiedy miałem polegał na tym, czy w uwarunkowaniach polskiej transformacji gospodarczej, „odnawialne” mają być pół kroczka za „efektywnością”, czy iść w tym samym rytmie. Nie miałem wtedy ambicji aby odnawialne pognały do przodu bez efektywności, ale w sensie systemowym denerwowały mnie demagogiczne analogie (pewnie słuszne na poziomie konkretu) typu: „najpierw w domu trzeba uszczelnić dziury a potem instalować w nim (drogie) kotły na biomasę i kolektory słoneczne”, przypominające mi debaty o wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia” i wykorzystywanie ich do lobowania na rzecz takich a nie innych priorytetów i harmonogramów w polityce lub jako uzasadnienie że silniejszy ma koordynować słabszego. Widząc (w przerysowaniu oczywiście) analogię z wilkiem pilnującym stada owieczek, obawiałem się też, że bez specjalnej atencji, a może nawet odrobiny szaleństwa (pewnie wtedy byłem ich większym niż obecnie ortodoksem), odnawialne zamiast się rozwijać, będą się relatywnie w stosunku do innych opcji energetycznych cofać, a gdy przyjdzie pora/konieczność „wzięcia odpowiedzialności” za pokrycie potrzeb energetycznych nawet najmniejszej wsi, nie będą do tego przygotowane. Przepraszam, za skrótowość i może niepotrzebną personifikację czy idealizację.
Powyższe dylematy, pogłębiały się wraz z rozwojem technologii energetyki odnawialnej, a w szczególności wraz ze wzrostem ich skali. Jeszcze w drugiej połowie lat 90-tych OZE równały się w zasadzie małym technologiom funkcjonującym rzeczywiście w systemie „DSM” (po stronie zmniejszania lokalnego zapotrzebowania na energię konwencjonalną), bez ambicji wpływania na system energetyczny. Zresztą, kto wie czy to nie jest dla nich najwłaściwsze miejsce, rzeczywiście bardzo związane z efektywnością energetyczną. Potem ich skala zaczynała rosnąć, tak że niektóre z nich nawet przestały się mieścić w definicji „generacji rozproszonej” (duże farmy wiatrowe, elektrownie węglowe współpalajace biomasę z węglem, wielkoskalowe wytwórnie biopaliw, nie wspominając o tradycyjnych dużych elektrowniach wodnych). Takie technologie działają już tylko po stronie podaży energii i w zasadzie ani od strony technicznej, ani biznesowej nie mają nic wspólnego z efektywnością energetyczną. W takiej sytuacji ujawnia się inny podział interesów, nie tyle „odnawialne” a „efektywność”, ile tzw. „niezależni producenci energii” (ang. IPP – Independent Power Producers, słowo które trudno ma w języku polskim w pełni zafunkcjonować) a tradycyjne przedsiębiorstwa energetyczne.
Tu konkurencja tych odnawialnych z tymi nieodnawialnymi jest nie tylko pozorna i z tej perspektywy z pewnością lepiej widać zasadność łączenia działań na rzecz efektywności energetycznej z odnawialnymi źródłami energii. Wspólnym mianownikiem wydaje się być nie tyle efektywność ekonomiczna (z większą opłacalnością, często na zasadzie „niósł ślepy kulawego”, mamy kłopoty i nie zawsze, jak to w życiu, starcza na dwa „luksusy” jednocześnie), ale ograniczenie emisji produktów spalania paliw kopalnych do atmosfery i poprawa bezpieczeństwa energetycznego (rozumianego tu najprościej jako zależność od importu paliw) oraz stwarzanie większych szans na rozwój lokalny. Obydwie opcje też „współpracują” ze sobą dobrze, gdy chodzi o wykazanie większego udziału OZE w bilansach energetycznych (na różnych szczeblach zresztą). Tu dzięki „efektywności”, odnawialne zyskują na znaczeniu i atencji politycznej i społecznej.
Nie zamierzam wchodzić głębiej w sprawy efektywności energetycznej, ale mając uzupełniające i tak ciekawe linki na blogu (wszystkie!), będę miał większą pewność że nie popadnę w zbytni partykularyzm, a zamieszczane tu treści (nie przeceniając oczywiście znaczenia i ich ew. wpływu na kogokolwiek i cokolwiek) będą mogły być szybciej i lepiej skonfrontowane z drugą strona medalu i wprost zweryfikowane przez samych czytelników, poprzez najprostszą rzecz na świecie – kliknięcie myszką w linki. Szczerze zachęcam i polecam!
Pierwszy z nich to blog Pana Henryka Kwapisza o oszczędzaniu energii i ochronie środowiska z mobilizującym mottem „energooszczedność głupcze!” www.energooszczednosc.pl. Jak można przeczytać w notce biograficznej autor jest członkiem EURIMA (European Association of Insulation Manufacturers), a od 2006 roku reprezentuje polski przemysł producentów materiałów budowlanych będąc członkiem Executive Board of CEPMC (Council of European Producers of Materials for Construction).
Drugi to autorski blog prof. Krzysztofa Żmijewskiego www.wnp.pl/blog/2.html . Autor znany jest szeroko z działalności na kilku polach, w tym jako analityk rynku energii, ekspert w zakresie budownictwa i efektywności energetycznej, piastujący w przeszłości szereg prominentnych funkcji w administracji państwowej i przedsiębiorstwach związanych z energetyką. Dla mnie osobiście największe znaczenie w działalności Krzysztofa przywiązuję do utworzenia i kierowania przez niego Krajową Agencją Poszanowania Energii S.A. (KAPE). Jest to bowiem instytucja tworzona prawie że równolegle z - uznawanym za krajową agencję ds. OZE - Europejskim Centrum Energii Odnawialnej, którym z kolei sam przez prawie 10 lat kierowałem i w tych historycznych już (czasami zresztą trudnych) dążeniach KAPE i EC BREC zobaczyć można jak w zwierciadle relacje pomiędzy efektywnością energetyczną i odnawialnymi źródłami energii. Tym relacjom właśnie (nie tyle osobistym czy instytucjonalnym ale systemowym), dzisiaj chcę poświęcić parę ogólnych na razie refleksji.
W sensie politycznym, zarówno idea efektywności energetycznej jak i odnawialnych źródeł energii przyszły do Polski z UE, ale efektywność energetyczna „była zawsze o kroczek szybsza”, zarówno jeśli chodzi o powołanie krajowej agencji jak i przyjęcie „spec ustawy” (o wspieraniu przedsięwzięć termomodernizacyjnych). Duża w tym oczywiście zasługa Krzysztofa. Dylemat jaki niekiedy miałem polegał na tym, czy w uwarunkowaniach polskiej transformacji gospodarczej, „odnawialne” mają być pół kroczka za „efektywnością”, czy iść w tym samym rytmie. Nie miałem wtedy ambicji aby odnawialne pognały do przodu bez efektywności, ale w sensie systemowym denerwowały mnie demagogiczne analogie (pewnie słuszne na poziomie konkretu) typu: „najpierw w domu trzeba uszczelnić dziury a potem instalować w nim (drogie) kotły na biomasę i kolektory słoneczne”, przypominające mi debaty o wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia” i wykorzystywanie ich do lobowania na rzecz takich a nie innych priorytetów i harmonogramów w polityce lub jako uzasadnienie że silniejszy ma koordynować słabszego. Widząc (w przerysowaniu oczywiście) analogię z wilkiem pilnującym stada owieczek, obawiałem się też, że bez specjalnej atencji, a może nawet odrobiny szaleństwa (pewnie wtedy byłem ich większym niż obecnie ortodoksem), odnawialne zamiast się rozwijać, będą się relatywnie w stosunku do innych opcji energetycznych cofać, a gdy przyjdzie pora/konieczność „wzięcia odpowiedzialności” za pokrycie potrzeb energetycznych nawet najmniejszej wsi, nie będą do tego przygotowane. Przepraszam, za skrótowość i może niepotrzebną personifikację czy idealizację.
Powyższe dylematy, pogłębiały się wraz z rozwojem technologii energetyki odnawialnej, a w szczególności wraz ze wzrostem ich skali. Jeszcze w drugiej połowie lat 90-tych OZE równały się w zasadzie małym technologiom funkcjonującym rzeczywiście w systemie „DSM” (po stronie zmniejszania lokalnego zapotrzebowania na energię konwencjonalną), bez ambicji wpływania na system energetyczny. Zresztą, kto wie czy to nie jest dla nich najwłaściwsze miejsce, rzeczywiście bardzo związane z efektywnością energetyczną. Potem ich skala zaczynała rosnąć, tak że niektóre z nich nawet przestały się mieścić w definicji „generacji rozproszonej” (duże farmy wiatrowe, elektrownie węglowe współpalajace biomasę z węglem, wielkoskalowe wytwórnie biopaliw, nie wspominając o tradycyjnych dużych elektrowniach wodnych). Takie technologie działają już tylko po stronie podaży energii i w zasadzie ani od strony technicznej, ani biznesowej nie mają nic wspólnego z efektywnością energetyczną. W takiej sytuacji ujawnia się inny podział interesów, nie tyle „odnawialne” a „efektywność”, ile tzw. „niezależni producenci energii” (ang. IPP – Independent Power Producers, słowo które trudno ma w języku polskim w pełni zafunkcjonować) a tradycyjne przedsiębiorstwa energetyczne.
Tu konkurencja tych odnawialnych z tymi nieodnawialnymi jest nie tylko pozorna i z tej perspektywy z pewnością lepiej widać zasadność łączenia działań na rzecz efektywności energetycznej z odnawialnymi źródłami energii. Wspólnym mianownikiem wydaje się być nie tyle efektywność ekonomiczna (z większą opłacalnością, często na zasadzie „niósł ślepy kulawego”, mamy kłopoty i nie zawsze, jak to w życiu, starcza na dwa „luksusy” jednocześnie), ale ograniczenie emisji produktów spalania paliw kopalnych do atmosfery i poprawa bezpieczeństwa energetycznego (rozumianego tu najprościej jako zależność od importu paliw) oraz stwarzanie większych szans na rozwój lokalny. Obydwie opcje też „współpracują” ze sobą dobrze, gdy chodzi o wykazanie większego udziału OZE w bilansach energetycznych (na różnych szczeblach zresztą). Tu dzięki „efektywności”, odnawialne zyskują na znaczeniu i atencji politycznej i społecznej.
Nie zamierzam wchodzić głębiej w sprawy efektywności energetycznej, ale mając uzupełniające i tak ciekawe linki na blogu (wszystkie!), będę miał większą pewność że nie popadnę w zbytni partykularyzm, a zamieszczane tu treści (nie przeceniając oczywiście znaczenia i ich ew. wpływu na kogokolwiek i cokolwiek) będą mogły być szybciej i lepiej skonfrontowane z drugą strona medalu i wprost zweryfikowane przez samych czytelników, poprzez najprostszą rzecz na świecie – kliknięcie myszką w linki. Szczerze zachęcam i polecam!