Zakończył się szczyt Rady UE dotyczący neutralności
klimatycznej ‘2050. Polska po raz drugi, ale tym razem już w pojedynkę (w
czerwcu br. miała jeszcze wsparcie Czech, Węgier i Estonii) odmówiła poparcia
unijnych celów klimatycznych. Nie można jednak powiedzieć, że chodzi o veto. Tym
razem brak poparcia Polski w żaden
sposób nie spowalnia wdrażania unijnego „Zielonego Ładu”. Ale gdyby do czerwca
2020 roku Polska nie potwierdziła
swojego udziału w dążeniu do unijnego celu pełnej dekarbonizacji do 2050 roku, przez
niechęć do innowacji i koniecznych zmian w energetyce, to czy postawiłaby się
sama poza ramami postępowych mechanizmów europejskich, w tym unijnej
solidarności finansowej?
Domysły po szczycie są
takie, że Polska walczy o specjalny
rabat dla Polski (tymczasowe (?) wyłączenie z ogólnych reguł w jednej,
niezwykle ważnej dla całej UE sprawie) czy nawet „pełzający Polexit”. Wielka
Brytania w sprawie neutralności klimatycznej UE nie zajmowała już stanowiska, ale
(zakładając że jest już poza UE) pracuje nad swoją strategią na rzecz pełnej dekarbonizacji. Premier Johnson ma
stać ma czele nowego komitetu
rządowego ds. zmian klimatu, który ma
monitować osiągniecie pełnej dekarbonizacji Wielkiej Brytanii do 2050 roku.
Szybkie „proekologiczne” oświadczenie Johnsona ma być próbą uniknięcia utraty
zaufania przedsiębiorstw do rządu poza strukturami zielonej UE i odpływu
inwestycji w przypadku odejścia Brytyjczyków ze ścieżki dążenia do gospodarki
zeroemisyjnej do 2050 roku (link).
Obawy biznesu żyjącego
z „renty postępu” (a nie zacofania) są w pełni uzasadnione. W świecie premiera Johnsona
i prezydenta Trumpa wszystko jest bowiem
możliwe. Walka Trumpa z „wiatrakami” spotkała się z niespotykaną ekspansją
energetyki wiatrowej w USA (po wycofaniu wsparcia - w formule rynkowej PPA - link)
oraz z niespotykanym wcześniej tempem zamykania elektrowni węglowych (pomimo oficjalnego
wsparcia Trumpa dla węgla). W tych okolicznościach nie ma sensu cytować
pomysłów brytyjskich, równie niedorzecznych
(link).
Jak zatem zinterpretować
kluczowy formalny
zapis konkluzji, który brzmi niecodziennie:
W świetle
najnowszej dostępnej wiedzy naukowej i w związku z potrzebą zintensyfikowania
globalnych działań na rzecz klimatu Rada
Europejska zatwierdza cel polegający na osiągnięciu przez UE
neutralności klimatycznej do 2050 r., zgodnie z celami porozumienia paryskiego.
Na tym etapie jedno państwo członkowskie
nie może, jeżeli o nie chodzi, zobowiązać się do realizacji tego celu; Rada Europejska wróci do tej kwestii w
czerwcu 2020r.
Tezę, że chodzi o
walkę o rabat lub dodatkowe środki może potwierdzać inny fragment konkluzji:
Dla regionów i sektorów najbardziej dotkniętych
transformacją udostępnione zostanie dostosowane do potrzeb wsparcie z
przyszłego mechanizmu sprawiedliwej transformacji. Rada Europejska z
zadowoleniem przyjmuje zapowiedź Komisji Europejskiej, zgodnie z którą jej
przyszłe wnioski będą miały na celu ułatwianie wartych 100 mld EUR inwestycji za pośrednictwem mechanizmu sprawiedliwej
transformacji. Finansowanie działań na rzecz transformacji musi być
kontynuowane po 2030 r.
Sukcesem okazała się
wspierana przez Polskę idea funduszu na wsparcie transformacji dla regionów
węglowych. Pomysł zgłoszony formalnie w 2017 roku przez wiceprzewodniczącego KE Maroša Šefčoviča został przejęty przez obecną
szefową KE Ursulę von dr Leyen i po
przekształceniu (w ramach koncepcji Zielonego
Ładu) w fundusz sprawiedliwej transformacji - „Just Transition Fund” (JTF), zwiększył w ciągu zaledwie kilku
ostatnich miesięcy wysokość 20-krotnie, z 5 do 100 mld EUR, ale wraz z planem
zwiększenia ambicji i tempa w zakresie redukcji emisji CO2 z ok. 40
do 50-55% w 2030 roku. Także zdanie o kontynuacji podobnego mechanizmu finansowania
po 2030 roku jest zbieżne z propozycją Polski, która wyraziła zgodę na dojście
do neutralności klimatycznej ale bez przyspieszania tempa (w trakcie szczytu
padła data 2070, zapewne ustalona na zasadzie „i tak nie dożyję”). I tu
dochodzimy do kluczowego problemu, generującego ryzyko dla naszego kraju.
Ostatecznie o kształcie,
wielkości i zasadach podziału środków Wspólnych Ram Finansowych na lata 2021-2027
(WRF), w tym Zielonego Ładu zdecydują
regulacje przyjęte większością kwalifikowaną Rady, ale Polska opinia publiczna
jest przekonana, że przynajmniej środki
w tym JTF są zasadniczo zagwarantowane dla
nas. Jest faktem, że stworzona została szansa, ale ostatecznie środki te
popłyną do krajów, które szybciej przygotują i zgłoszą dobre projekty. Warto
przypomnieć historię zielonej części „Recovery Plan” z 2010 roku, z którego 59%
ze 170 mld Euro zostało przeznaczone na instalacje CCS (sekwestracja CO2),
morską energetykę wiatrową i rozwój sieci elektroenergetycznych (w tym pod morską
energetykę wiatrową) oraz gazowych. Polskie
firmy, pomimo zapowiedzi rządu, były w stanie przygotować i zgłosić na czas
jedynie projekty gazowe (a teraz już takich nie będzie można zgłaszać). Chyba
jakaś nam się wykształciła tradycja „dzielnych premierów” wracających z
Brukseli i opowiadających o miliardach wywalczonych tamże, bez większych
podstaw niestety. Gdzież te CCS-y szumnie wówczas zapowiadane?
Sugestywnie pisze o
tym wpływowy Politico (za
Onet) „Niemcy podgryzają przeznaczony dla Polski kawałek
"zielonego" tortu”, ale w tym nie ma nic złego – każdy kraj UE chce
mieć swój kawałek tortu, a z tym „przeznaczonym” można byłoby polemizować. Niemcy
niniejszym potwierdzają tylko, że propozycja JTF jest poważną i rokującą. Porozumienie w sprawie WFR nie zostanie
zawarte do czasu sfinalizowania porozumienia klimatycznego. Zatwierdzenie WFR
nastąpi w drugiej połowie 2020 r. podczas prezydencji niemieckiej. Logika i kalendarz
działań oznaczają, że chodzi tu o zasadę „najpierw zgoda na neutralność
klimatyczną, a potem dostęp do źródeł jej finansowania”. Sprawy będą
biegły do przodu, bez oglądania się na Polskę i czym później Polska potwierdzi
ambitne cele klimatyczne i czym później zacznie przestawiać energetykę na OZE, tym
później i tym mniej dostanie środków z UE.
Skutki
opóźniania przestawiania Polski na
neutralność klimatyczną (zarówno jeśli chodzi o zbyt późne rozpoczęcie
dekarbonizacji jak i zakończenie) mogą być szczególnie groźne dla
konkurencyjności polskiej energetyki i całej gospodarki (ceny energii). Każdy
miesiąc czy rok opóźnienia w inwestycje w tanie OZE pogarsza sytuację – podnosi
koszty w energetyce. Dalsze „derogacje do derogacji” oznaczałby jeszcze wyższe
koszty energii niż w dotychczasowych prognozach IEO. Brak jednoznacznej decyzji rządu o
przyspieszonej transformacji oznacza dalsze zawieszenie aktywności na rynku, nie tylko deweloperskim, ale również firm innowacyjnych, producentów i dostawców urządzeń i usług
i brak możliwości skorzystania z 40% (zielona część) WRF. Utrudni to też skorzystanie z funduszy EIB (link).
W istocie „ryzykowny
sukces” ustaleń szczytu nie polega na
tym, że dzięki opóźnieniom energetyka zawodowa,
która tradycyjne lobbuje za „życiem z renty zacofania”, mniej wyda na inwestycje, które i tak są
niezbędne. Polska na szczycie podała kolejną już kwotę kosztów transformacji –
505 mld Euro, rozumianych jako nakłady inwestycyjne (CAPEX). Czy to rzeczywiście
jest problem? Biorąc pod uwagę wyeksploatowanie obecnych zasobów wytwórczych w elektroenergetyce, ale i inne problemy, np. sektora dystrybucji energii czy sektora ciepłowniczego i tak musimy (!) w ciągu najbliższych 30 lat zainwestować (w sensie CAPEX). Miliardy, które przeciętnemu obywatelowi naszego kraju wydają się sumami abstrakcyjnymi, w energetyce nie są niczym niezwykłym (lekką ręką, kosztem odbiorców a nie podatników UE, energetyka planuje wydawanie olbrzymich kwot na plany budowy kolejnych elektowi jądrowych czy węglowych poza systemem wsparcia UE). Byłby to problem gdybyśmy zdecydowali się na inwestycje w paliwa
kopalne i energetykę jądrową, gdyż do takich inwestycji nie pozyskamy
taniego, a tym bardziej dotacyjnego
finansowania. Naszym problemem są koszty eksploatacyjne: rosnące koszty paliw
kopalnych, koszty kolejnych dostosowań (na
siłę) tradycyjnej energetyki do standardów emisyjności, koszty uprawnień do
emisji CO2, a wkrótce też koszty podatków węglowych dla sektorów nie
funkcjonujących w systemie handlu
emisjami (ETS).
Warto zauważyć, że koncepcja neutralności klimatycznej UE polega na przyspieszonej
dekarbonizacji we wszystkich sektorach, również w sektorze non-ETS (np.
emisje z lokalnych kotłów na paliwa kopalne), gdzie mamy coraz większe problemy
(link),w
transporcie (gdzie emisje rosną najszybciej) i w rolnictwie. W tym ostatnim przypadku tkwi pozytyw -
rysuje się bowiem szansa dla polskiego rolnictwa, które jest znacznie bliższe
zasadom zrównoważonego rozwoju niż energetyka i transport i ma szanse na
relatywnie znacznie większe środki, nawet przy odgraniczeniu budżetu Wspólnej
Polityki Rolnej WPR). Politycy muszą
wybrać: czy ważniejsze rolnictwo, czy górnictwo, czy zdrowie Polaków, czy dobre
samopoczucie właścicieli kominów i rur wydechowych, czy interes państwowych
monopolistów, czy odbiorców energii itd. Współczuję,
gdyż pole manewru zostało niebezpiecznie zawężone i może prowadzić do drastycznych, emocjonalnych,
oderwanych od realiów decyzji.
W tej sytuacji każdy
miesiąc, rok opóźniania masowych inwestycji
w OZE prowadzi do podwyższania kosztów
nośników energii, utraty konkurencyjności krajowej energetyki, jej wartości i
zdolności do podejmowania inwestycji. Całkiem możliwy upadek ekonomiczny
polskiej energetyki z powodu zaniechania działań byłby dramatem dla odbiorców
energii i dla całej gospodarki. Przyjmując ustalenia szczytu,
skutki opóźnień w rozpoczęciu radykalniej transformacji energetyki na bazie modelu
kosztów polskiego systemu energetycznego (link),
opublikuje wkrótce IEO.
Mamy czas tylko do
czerwca 2020 roku, aby tak ze sobą rozmawiać, aby Polska z całą mocą włączyła się w jednolity
front działań UE na rzecz neutralności klimatycznej 2050. Wypada się zgodzić z
komunikatem Premiera Mateusza Morawieckiego, że w wyniku ustaleń szczytu
„Polska będzie w swoim tempie
dochodzić do neutralności klimatycznej” (link),
ale nasze tempo od tego momentu musi być
… szybsze niż całej UE. Straciliśmy ostatnie trzy dekady (link).
Nasze zapóźnienia są zbyt duże i zbyt dużo czasu i środków UE już
zmarnowaliśmy. Na wleczeniu się w ogonie nic nie zyskamy, za to kiedy wreszcie
dowleczemy się do mety może się okazać, że od dawna przesunęli ją gdzie indziej
i jest już dla nas nieosiągalna. Czy znajdzie się polityk z autorytetem, który
powie Polakom prawdę, wezwie nas do zdecydowanych działań, zanim będzie całkiem za późno?
Pozycjonowanie stron https://adboosters.pl/pozycjonowanie/ jest bardzo ważne, aby strona była widoczna w google
OdpowiedzUsuń