Czwartkowy Dziennik Gazeta Prawna doniósł że topnieją plany inwestycyjne krajowych koncernów energetycznych (cytat za WNP tutaj). Redaktor Ireneusz Chojnacki zauważa, że opóźnienia inwestycji energetycznych mogą wyniknąć również z tego, że nie wiadomo które nowe polskie elektrownie dostaną po 2012 roku darmowe uprawnienia do emisji CO2.
Rozumiem że jest to problem dalszego rozwoju energetyki węglowej ale też, w sytuacji blokowania przez owe koncerny energetyczne odpowiednich regulacji i rozwoju „niezależnych” mocy w energetyce odnawialnej i wobec postawienia na wielce wątpliwą energetykę jądrową, także problem dla zapewnienia pokrycia krajowych potrzeb energetycznych w perspektywie kolejnych 10-20 lat. A wobec wywalczenia ponad rok temu derogacji na uprawnienia do emisji CO2 w ramach Pakietu klimatycznego UE miało być tak wspaniale! Sektor energetyczny miał być konkurencyjnym, rentownym a biorcy energii mieli cieszyć się z niskiej ceny energii elektrycznej. Został odtrąbiony sukces negocjacyjny, Green Effort Group (reprezentujący interesy krajowych koncernów energetycznych) blokująca Pakiet klimatyczny UE została nagrodzona przez Premiera a jej uczestnicy obwieszczeni wręcz bohaterami narodowymi. Drobnych popiskiwań na blogu, że to może nie najlepiej dla przyszłych inwestycji nikt już nie pamięta…
Trochę refleksji, polemik i komentarzy z tego okresu pozostała na odnawialnym: patrz tutaj i tutaj.
W jednym z poprzednich wpisów na odnawialnym podane były przykłady do pewnego stopnia skutecznych działań koncernów przemysłowych nastawionych na realizacje swoich celów (normy emisji ze środków transportu, substancji niszczących warstwę ozonową, tłuszczów trans), ale nigdy to nie było dobre dla ludzi i w ostatecznym rozrachunku dla społeczeństwa. Pozytywne było tylko to, ze te firmy jak już widziały, że nie zatrzymają lawiny, w końcu przestawiły się na produkcję bardziej przyjazną dla środowiska. Chyba najbardziej zatwardziały był przemysł tytoniowy, który przez dziesiątki lat utrzymywał wątpliwości, że nie ma związku pomiędzy dymem papierosowym a rakiem płuc.
Ale wróćmy do naszych czterech narodowych championów energetycznych: PGE, Turon, Enion, Energa i może do dwu zagranicznych: RWE i Vattenfall. Czy one się zmieniają, bo jeżeli nie to problem wyżej zaznaczony ich nie dotyczy, bo za 10 -20 lat żadnego z takich koncernów które się nie zmienią nie będzie na rynku. Będą tylko konsumenci energii obciążeni kosztami ich krótkowzrocznego aczkolwiek skutecznego lobbingu sprzed 1-2 lat. Pomijam tu już kwestie jednej z najgorszych decyzji politycznych w energetyce ostatnich lat jaką była konsolidacja pionowa koncernów krajowych i fakt postawiania na węgiel jako zasadniczej bazy paliwowej „na wieki” niemalże, w krajowej polityce energetycznej PEP2030 i strategii zwanej Polska ‘2030 i także oficjalnej (państwowej) niechęci do zmian. Dodam tylko, że prof. Witold Orłowski w swojej najnowszej książce o nadrabianiu przez Polskę dystansu w rozwoju wobec Zachodu pt. „W pogoni za straconym czasem” zauważa, że na początku XVI wieku byliśmy największym krajem ówczesnej Europy zasobnym w ogromne puszcze, które były karczowanie i obsiewanie zbożem, które osiągało (chwilowo) wyższe ceny na Zachodzie. „Wzbogaceni do nieprzyzwoitości magnaci stopniowo przejmowali kontrolę nad Rzeczpospolitą. Zasoby taniej ziemi stały się więc w ostatecznym rachunku naszym przekleństwem. Zachód budował wtedy podstawy przemysłu, a my z systemu przedkapitalistycznego cofnęliśmy się do etapu gdzieś między feudalizmem a niewolnictwem. Znów znaleźliśmy się na peryferiach Europy”. Zwraca też uwagę na zjawisko jest znane pod nazwą „choroby holenderskiej”. Gdy w Holandii w latach 70. XX w. odkryto potężne złoża gazu i ropy, okazało się, że wcale nie przyczyniły się one do przyspieszenia rozwoju kraju. Przeciwnie, taki dar rozleniwia, zniechęca do rozwoju nowych technologii, poprawy wydajności pracy. Analogia tylko częściowo, ale jednak przypomina naszych narodowych energetycznych, ale już ubożejących magnatów …
Ale chciałbym na tym tle zastanowić się czy ci magnaci energetyczni mają zdolność do uczenia się i do autentycznej, a nie tylko PR-owskiej zmiany.
Peter Sengeg, założyciel Society for Operational Learning (stowarzyszenia uczących się organizacji) w swojej książce „The necesaary revolution” widzi, zapewne wzorem Ghandiego (najpierw cię nie dostrzegają, potem cię ignorują, potem zwalczają a potem wygrywasz) widzi kilka wyraźnych stadiów podejścia do zrównoważonego rozwoju w biznesie. 1) Na początku twierdzą, że dostosowanie będzie kosztowne a polityka jest błędna; wtedy potężne firmy zasiewają wątpliwości. 2) Firmy spełniają jedynie minimum wymaganego jedynie presją z zewnątrz twardym prawem. 3) Niektóre firmy zaczynają się podporządkowywać tym potrzebom dobrowolnie (np. oszczędność paliw we własnym zakładzie i chęć poprawy reputacji). 4) Włączenie dbałości o środowisko do strategii firmy stającej się ekologiczną ale też pozostającą przedsiębiorstwem dochodowym. 5) Dbałość o środowisko zajmuje poczesne miejsce w strategii firmy, wpływając na kształtowanie kapitału, budżetów, podstawową działalność i poszukiwanie nowych rynków i zmianę całego łańcucha dostaw.
Myślę sobie że koncerny krajowe jako całość są pomiędzy 1 i 2 etapem rozwoju, ale są „różnice osobnicze”. Trudno mówić o PGE, bo na okoliczność IPO za chwile PR-owsko zazielenił się w mediach, ale długofalowej polityki nie ma; jest realizacja koncepcji rządu (energetyka jądrowa) i pomijanie o tym co miał robić – morska energetyka wiatrowa (to cos dla narodowej firmy energetycznej) i wchodzenie tam gdzie nie ma dla PGE miejsca - biogaz. Tauron dopiero wychodzi z etapu 1 i niewiadomo kiedy zdoła dojść do etapu 2; baza i przywiązanie do przeszłości ciążą nad zmianami. Twardo chce wbrew trendom światowym budować głownie nowe elektrownie węglowe, pocieszające jest tylko to, że prezes Jak Kurp redukuje (pod wpływem okoliczności o których pisałem wyżej) zapał inwestycyjny w tym kierunku i tu warto pochwalic odpowiedzialnosc Prezesa Kurpa za slowa. 5 GW to też duzo i ambitnie, ale jeszcze rok temu sektor mówil o 15-30 GW!. Energa, poza chorobliwą i mało konstruktywną reakcją na energetykę wiatrową wydaje się już być na etapie 2, ale zerka na 3. Enion na etapie niezbyt spektakularnego IPO też „błysnął” spłowiałą nieco zielonością a potem pozostał szarym na etapie 2. Zieleń mógłby ożywić starający się jakiś czas temu o ten koncern bardziej intensywniej Vattenfall, ale teraz nie ma impulsu do poważniejszych zmian. I wreszcie Vattenfall, co do którego nie ma większych wątpliwości że jako światowy koncern (choć świadomy tego monopolista) jest pomiędzy etapem 4 a 5, gdzie firma jest przemięknięta narzucaną z góry misją ekologiczną i misją odpowiedzialności społecznej. Można powiedzieć, że to u nas nie zadziała (potop szwedzki?), ale jednak działa. Widać to w rozmowach z pracownikami średniego szczebla ale też widać że jest to też odpowiedzialność prezesa polskiego odzialu jakim ostatnio został Jacek Piekacz. Nie udaje że węgiel to jedyna przyszłość (choć w Polsce Vattenfall bazuje dalej na węglu i choć sam zaangażował się w promocje technologii czystego węgla) ale w tym przypadku zaleca ostrożność i szukanie alternatyw inwestycyjnych. Nawet jak w Polsce na poziomie opracyjnym różnice niędzy koncernami nie są aż tak duże, to widać przepasć w mysleniu perspektwicznym, nawet jezeli to perspektywa zaledwie Pakietu klimatycznego (10-letnia).
Pisząc o węglu, zerknąłem w tekst wystąpienia jaki już ponad 11 lat temu wygłosiłem w Sejmie: „Nie ma potrzeby, ani sensu, aby rozwój energetyki odnawialnej opierać na jej przeciwstawieniu sektorowi węglowemu, który stał się siłą napędową rozwoju gospodarczego Polski w XX wieku. To dzięki posiadaniu zasobów węgla mamy szansę na zbudowanie pomostu energetycznego w przyszłość i czas na systematyczny rozwój i wdrażanie technologii OZE, przy zachowaniu bezpieczeństwa energetycznego kraju. Musimy pamiętać, że przechodzenie z paliw kopalnych na odnawialne, będzie procesem długotrwałym, ale nie możemy wyczekiwać z ich wprowadzaniem w życie do momentu, kiedy … pod wpływem zewnętrznych okoliczności będziemy musieli działać w pośpiechu, a obszar wyboru zostanie niebezpiecznie zawężony…”
Nie sądziłem wtedy, że najpierw przez wiele lat trzeba budować most świadomości aby umieć połączyć stare z nowym . A „starzy magnaci” uczy się zdecydowanie za wolno i w tęsknocie do feudalizmu energetycznego i przywiązania do węgla blokują rozwój Rzeczpospolitej i naraża na utratę bezpieczeństwa energetycznego. Darmowe uprawnienia do emisji CO2 nie tylko rozleniwiają intelektualnie ale bywają zdradliwe. Ale może teraz Green Effort Group cos w końcu konstruktywnego wymyśli? Mam nadzieję, że nie będą to podwyżki cen energii, które pójdą na przejedzenie wewnątrz własnych grup zamiast na proekologiczną modernizację.
Wobec, moim zdaniem, trudnych do przekroczenia dla krajowych koncernów energetycznych barier w mysleniu o przyszlosci swoim i Polski, chcialbym zaproponowac aby znacząco poniesc w krajowym "Planie dzialan dla OZE" 15% cel dla Polski na 2020 r. Hiszpanie podniesli go o 3%, z 20 do prawie 23%, w tym tamtejszy rzad przewidzial 42,3% udzial zielonej energii elektrycznej w użyciu energii elektrycznej juz w 2020 r. Dokument jest tez do sciagniecia z opisanej w poprzednim wpisie platformy przejrzystosci KE.
Polska, bez żadnego ryzyka, moze ten cel zwiększyć o 3-4% i postawić na zieloną energię elektryczną. Wtedy moze tez krajowe koncerny zaczna sie szybciej uczyc :)
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
sobota, stycznia 30, 2010
wtorek, stycznia 12, 2010
Platforma przejrzystości i przejrzystość Platformy
Wywiązując się z noworocznej zapowiedzi w sprawie śledzenia prac nad przygotowaniem przez rząd "Planu działań na rzecz OZE do 2020 r." i wdrożenia dyrektywy 2009/28/WE o promocji stosowania odnawialnych źródeł energii, zajrzałem na ustanowioną przez Komisję Europejską (KE) platformę na rzecz przejrzystości służącą informowaniu i monitorowaniu wdrożenia dyrektywy.
Widać, że do wczoraj 15 krajów członkowskich UE przesłało dokumenty z założeniami do prognozy wykorzystania OZE do 2020 r., ew. kosztów i korzyści oraz konkretne informacje takie jak: szacunkowa nadwyżka energii z OZE w poszczególnych latach (2012, 2014, 2016, 2018) aż do 2020 r., potencjał wspólnych projektów (do realizacji wspólnie z innymi krajami), ew. potrzebne transfery statystyczne z innych krajów, gdy dany kraj w którymś z okresów nie będzie w stanie wykonać celu z dyrektywy.
Wśród krajów które zobowiązanie wykonały - termin byl do konca grudnia ub.r - są 4 nowe kraje członkowskie (na 12) : Bułgaria, Czechy, Rumunia, Słowenia oraz 11 krajów „starej piętnastki”: Dania, Francja, Niemcy, Irlandia, Łotwa, Holandia, Hiszpania, Szwecja. Austria, Belgia, Portugalia. Nie ma Polski.
Jest to pierwsza konkretna „wpadka” formalna Polski, bo nawet o ile kraj członkowski może poprosić KE o nie ujawnianie szczegółów dokumentów związanych z prognozami, to samą prognozę, zgodnie z dyrektywą musi dostarczyć. Jak widać z podejściem Polski do wypełnienia zobowiązania specjalnie nie solidaryzują się Czechy (drugi po Polsce malkontent jeśli chodzi o Pakiet klimatyczny UE, dotychczas w sprawach energii i klimatu działający razem z naszymi przywódcami) i Słowenia, które doświadczyły już UE w czasie swoich trudnych dla nich prezydencji oraz najnowsi, problematyczni w inny sposób, członkowie UE; Bułgaria i Rumunia (jeszcze, tam gdzie jest to możliwe, starają się).
Głupi byłby jednak kraj, który z pełnej przejrzystości w tym zakresie by nie skorzystał. Brak publicznie znanych wstępnych prognoz i założeń to też większe w Polsce i u kilku innych maruderów w UE ryzyko inwestorskie i większe koszty oraz wolniejsze tempo rozwoju OZE. To też przepływ najcenniejszego kapitału tam, gdzie jest przejrzyście. Rząd, stawiając na wielce wątpliwą energetykę jądrową oraz de facto promując coraz mniej konkurencyjny węgiel i stwarzając wrażenie że popiera też OZE podniósł niepewność i ryzyko u inwestorów na wszystkich rynkach. Dyrektywa 2009/28/WE, jeżeli jest wdrażana, zmniejsza ryzyko i koszty w całej energetyce, a OZE są opcją technologiczną o minimalnym jedynie ryzyku, taką której promocji żaden kraj nie będzie żałował. My wiemy swoje i wolimy inaczej.
Niemcy podali do wiadomości publicznej swoje szczegółowe założenia do prognozy OZE na 2020 r. już w październiku 2009 r. Tamtejszy minister środowiska zaproponował dla Niemiec o 1% większy cel niż 18% wynikające wprost z dyrektywy i zapowiedział, że jeżeli konsultacje społeczne wykażą większe zainteresowanie OZE, Niemcy ten cel dalej będą zwiększać, proponując zapewne innym krajom (pewnie jednym z tych, których do dzisiaj nie ma na platformie przejrzystości KE) transfery statystyczne aby te mogły swoje cele wypełnić, płacąc kontrybucję na rzecz przemysłu niemieckiego lub płacąc karę na rzecz UE. Mechanizmy są znane wszystkim od dawna i proste i nasz rząd z pewnością je zna. Dlaczego zatem nie chce zmniejszyć ryzyka u własnych inwestorów, dlaczego naraża się i polskiego podatnika na wszczęcie postępowania przez KE za niespełnienie pierwszego, formalnego wymogu dyrektywy, dlaczego naraża skarb państwa na straty oraz lekceważy sprawę i nie dotrzymuje prostego terminu?
A jeszcze, z drugiej strony, dlaczego w tak szybkim tempie, bez wcześniejszych poważnych analiz ekonomicznych, realizuje kolejne kroki programu jądrowego, skoro ani jego potrzeba nie jest oczywista, ani tudzież jego realność i to w sytuacji kiedy nie realizujemy w ten sposób żadnego z naszych trudnych zobowiązań, a efekt jaki ew. uzyskamy będzie wielokrotnie mniejszy niż konsekwentny i pozbawiony ww. elementów ryzyka rozwój energetyki odnawialnej? Kto wie?
PS. Wczoraj, 28 stycznia, z ok. miesiecznym opóźnieniem Polska dostarczyla do Brukseli, jako 24 kraj czlonkowski UE zalozenia do krajowego RES Action plan. Dokument jest malo rozbudwany i wynika z niego ze Polska zamierza swoj cel na 2020 r. przekroczyc o prawie 0,5%. Bedzie to przemiotem bardziej szczeglowych analiz na odnawialnym.
Widać, że do wczoraj 15 krajów członkowskich UE przesłało dokumenty z założeniami do prognozy wykorzystania OZE do 2020 r., ew. kosztów i korzyści oraz konkretne informacje takie jak: szacunkowa nadwyżka energii z OZE w poszczególnych latach (2012, 2014, 2016, 2018) aż do 2020 r., potencjał wspólnych projektów (do realizacji wspólnie z innymi krajami), ew. potrzebne transfery statystyczne z innych krajów, gdy dany kraj w którymś z okresów nie będzie w stanie wykonać celu z dyrektywy.
Wśród krajów które zobowiązanie wykonały - termin byl do konca grudnia ub.r - są 4 nowe kraje członkowskie (na 12) : Bułgaria, Czechy, Rumunia, Słowenia oraz 11 krajów „starej piętnastki”: Dania, Francja, Niemcy, Irlandia, Łotwa, Holandia, Hiszpania, Szwecja. Austria, Belgia, Portugalia. Nie ma Polski.
Jest to pierwsza konkretna „wpadka” formalna Polski, bo nawet o ile kraj członkowski może poprosić KE o nie ujawnianie szczegółów dokumentów związanych z prognozami, to samą prognozę, zgodnie z dyrektywą musi dostarczyć. Jak widać z podejściem Polski do wypełnienia zobowiązania specjalnie nie solidaryzują się Czechy (drugi po Polsce malkontent jeśli chodzi o Pakiet klimatyczny UE, dotychczas w sprawach energii i klimatu działający razem z naszymi przywódcami) i Słowenia, które doświadczyły już UE w czasie swoich trudnych dla nich prezydencji oraz najnowsi, problematyczni w inny sposób, członkowie UE; Bułgaria i Rumunia (jeszcze, tam gdzie jest to możliwe, starają się).
Głupi byłby jednak kraj, który z pełnej przejrzystości w tym zakresie by nie skorzystał. Brak publicznie znanych wstępnych prognoz i założeń to też większe w Polsce i u kilku innych maruderów w UE ryzyko inwestorskie i większe koszty oraz wolniejsze tempo rozwoju OZE. To też przepływ najcenniejszego kapitału tam, gdzie jest przejrzyście. Rząd, stawiając na wielce wątpliwą energetykę jądrową oraz de facto promując coraz mniej konkurencyjny węgiel i stwarzając wrażenie że popiera też OZE podniósł niepewność i ryzyko u inwestorów na wszystkich rynkach. Dyrektywa 2009/28/WE, jeżeli jest wdrażana, zmniejsza ryzyko i koszty w całej energetyce, a OZE są opcją technologiczną o minimalnym jedynie ryzyku, taką której promocji żaden kraj nie będzie żałował. My wiemy swoje i wolimy inaczej.
Niemcy podali do wiadomości publicznej swoje szczegółowe założenia do prognozy OZE na 2020 r. już w październiku 2009 r. Tamtejszy minister środowiska zaproponował dla Niemiec o 1% większy cel niż 18% wynikające wprost z dyrektywy i zapowiedział, że jeżeli konsultacje społeczne wykażą większe zainteresowanie OZE, Niemcy ten cel dalej będą zwiększać, proponując zapewne innym krajom (pewnie jednym z tych, których do dzisiaj nie ma na platformie przejrzystości KE) transfery statystyczne aby te mogły swoje cele wypełnić, płacąc kontrybucję na rzecz przemysłu niemieckiego lub płacąc karę na rzecz UE. Mechanizmy są znane wszystkim od dawna i proste i nasz rząd z pewnością je zna. Dlaczego zatem nie chce zmniejszyć ryzyka u własnych inwestorów, dlaczego naraża się i polskiego podatnika na wszczęcie postępowania przez KE za niespełnienie pierwszego, formalnego wymogu dyrektywy, dlaczego naraża skarb państwa na straty oraz lekceważy sprawę i nie dotrzymuje prostego terminu?
A jeszcze, z drugiej strony, dlaczego w tak szybkim tempie, bez wcześniejszych poważnych analiz ekonomicznych, realizuje kolejne kroki programu jądrowego, skoro ani jego potrzeba nie jest oczywista, ani tudzież jego realność i to w sytuacji kiedy nie realizujemy w ten sposób żadnego z naszych trudnych zobowiązań, a efekt jaki ew. uzyskamy będzie wielokrotnie mniejszy niż konsekwentny i pozbawiony ww. elementów ryzyka rozwój energetyki odnawialnej? Kto wie?
PS. Wczoraj, 28 stycznia, z ok. miesiecznym opóźnieniem Polska dostarczyla do Brukseli, jako 24 kraj czlonkowski UE zalozenia do krajowego RES Action plan. Dokument jest malo rozbudwany i wynika z niego ze Polska zamierza swoj cel na 2020 r. przekroczyc o prawie 0,5%. Bedzie to przemiotem bardziej szczeglowych analiz na odnawialnym.
sobota, stycznia 02, 2010
Czy Polacy rzeczywiście oceniają pozytywnie stanowisko rządu ws. Pakietu klimatycznego UE „broniące polskiego przemysłu”?
Sylwestrowo-Noworoczne wydania dzienników zamieszczają szereg „autorskich” (eksperckich”) podsumowań 2009 r., ale tylko Dziennik - DGP opublikował, zlecone wcześniej (firmie badawczej Homo Homini) szersze badania na temat oceny szeregu ważnych, choć oczywiście arbitralnie wybranych, wydarzeń przez Polaków. Generalnie Polacy wykazują się zdrowym rozsądkiem krytykując prywatyzację majątku Skarbu Państwa (63% ocenia negatywnie osiągnięcia w tym zakresie a tylko 26% pozywanie) czy ciesząc się z wyboru Jerzego Buzka na szefa PE (89% ocenia to jako sukces, a 10% jako porażkę). Uwagę moja zwróciły odpowiedzi respondentów na jedno z pytań– to tytułowe - brzmiące w przybliżeniu tak: „Czy oceniasz pozywanie stanowisko rządu ws. Pakietu klimatycznego UE broniące polskiego przemysłu?”; i odpowiedzi: "za" -43,1%; "przeciw" -15,6%.
Pytanie, choć ważne, nie należy do najlepiej sformułowanych, bo sugeruje „heroiczną” zapewne obronę przemysłu. Tak z pewnością nie jest, bo rząd nie bronił tej części polskiego przemysłu, która jest prorozwojowa i się rozwija (MŚP, OZE, efektywność energetyczna, nowe technologie itd.) i zamyka szase rozwoju tym dużym, nazwijmy to lagodnie - lekko ociażalym. Kolejny postsolidarnościowy rząd bronił tego co odziedziczyliśmy po epoce socjalizmu, co dalej (przyzjaneję, pomimo pewnych postępów) w znacznej mierze dalej jest anachroniczne i co jest skazane na (generujące koszty) dryfowanie i zamknął niejako temu przemysłowi drogę do modernizacji i konkurencyjności.
Wywalczone przez rząd w trakcie negocjacji Pakietu klimatycznego derogacje (odsuniecie w czasie w stosunku do innych krajów UE) sięgające 2020 r. (a nawet w ciepłownictwie do 2027 roku) z konieczności 100% nabywania, przez nowe elektrownie węglowe uprawnień do emisji CO2 to rodzaj typowego „strzału we własną stopę”. Elektrownie te nie należą do najnowocześniejszych w UE, a takie niejasne regulacje w UE dotyczące krajowych firm oznaczają większe dla nich ryzyko podjęcia jakichkolwiek działań na rzecz modernizacji (przyzwolenie polityczne i zdradliwa zachęta do kontynuacji tego, co nie ma przyszłości), konieczność pozyskania droższych środków z banków i rynków finansowych na takie tradycyjne inwestycje jak budowa elektrowni węglowych oraz wpychanie energetyki w CCS czyli niewyobrażalne ryzyko technologiczne i biznesowe. Jednocześnie znaki zapytania na tradycyjnych rynkach czarnej energii powodują także pogorszenie warunków finansowania inwestycji w zieloną energię w Polsce, a dodatkową przeszkodą dla OZE i „czystej energetyki węglowej” jest forsowanie mirażu o „taniej” (po 2020 r.???) energetyce jądrowej. Obawiam się, że w wyniku tego rzekomego (i dobrze odebranego przez Polaków, przy tak sformułowanym zapytaniu) sukcesu negocjacyjnego rządu, oznacza to dalszą utratę dystansu technologicznego i konkurencyjności wobec energetyki w UE oraz niewyobrażalne wprost koszty dla odbiorców energii z powodu pozostawienia na następne lata kosztów osieroconych (tzw. stranded costs). To też ryzyko upadku najbardziej ambitnych krajowych koncernów energetycznych, którym jednak mimo wszystko - po wyższym (właśnie z powodu derogacji) koszcie – uda się pozyskać środki i zainwestują w elektrownie węglowe z CCS czy wykorzystaniem technologii zgazowania węgla. Choć prognozowanie „we własnym kraju” nie jest dla mnie łatwe w Polsce, to dodam, że o tego typu obawach pisałem na gorąco bezpośrednio po przyjęciu Pakietu klimatycznego i w tym przypadku nie wycofuję się z tego.
Przy takiej obronie własnego przemysłu, na własne życzenie sprawimy, że już za kilka lat niewiele z niego zostanie; albo masa upadłościowa albo coś do oddania za bezcen inwestorom zagranicznym. Myślę, że Polacy, mimo powyższych wyników badania, za czymś takim się nie opowiadają.
Pomimo głośno wyrażanego sprzeciwu wobec Pakietu klimatycznego przez tradycyjne firmy energetyczne, trzeba wierzyć nawet w ich rozsądek i umieć oddzielić cyniczną walkę o utrzymanie monopolu bez żadnych zmian od szansy na podejmowanie przez nie, trochę skrytych, prób dostosowania do sytuacji. Wiemy z historii jak firmy udowadniały, że coś co miałoby dobre dla społeczeństw, będzie dużo kosztować lub że się nie da tego zrobić, lub że zmiany doprowadzą światową gospodarkę do bankructwa. Wystarczy sobie przypomnieć opór przemysłu samochodowego przez wprowadzeniem katalizatorów (bez tego obecnie większość z nas w miastach byłaby zapewne poważnie zatruta), ograniczeń dla emisji freonów z lodówek i klimatyzatorów i podpisaniem tzw. Protokołu Montrealskiego w sprawie dziury ozonowej w 1987 r. (firmy blokowały zmiany przez 15 lat), wprowadzenie norm energooszczędności na elektryczne urządzenia domowe (blokowane przez amerykański przemysł od 1978 r., aż po 15 latach prezydent Clinton pognał towarzystwo w 1993 r.) czy blokowanie od 1980 roku wprowadzenia informacji na produktach (wcale nie zakazu !) że stosowani tzw. tłuszczów trans szkodliwych dla zdrowia i życia (większość firm je wyeliminowała, ale jeszcze do dzisiaj niektóre zarabiają na nich). Prawie zawsze okazywało się, ze najwięksi truciciele, działając już z pełną świadomością na szkodę konsumentów i zarabiając na nich oraz zwalczając zmiany wynajmując nawet agresywnych lobbystów, w praktyce znacznie wczesnej podejmowały działania dostosowawcze, walcząc o utrzymanie pozycji na rynkach w ramach nowych antycypowanych regulacji. Niektóre z nich jak już czuły że uzyskaly np. technologiczna przewagę konkurencyjną "przywdziewaly zielone szaty" i stawały się rzecznikami zmian. Te które tego nie zrozumiały przestały istnieć.
Postawa rządu wobec Pakietu klimatycznego UE i uzyskane w negocjacjach efekty spowodowały, że tradycyjne, zatwardziałe i mające ciasne horyzonty firmy generalnie nie widzą potrzeby, a może i możliwości szybkich zmian. Rząd moim zdaniem pogorszył sytuację tych innowacyjnych co mogłyby, razem z polską gospodarką, na zmianach wygrać. Zarządy firm nie widzą co z tym „zwycięstwem” robić i tylko miotają się w sprzecznościach. Muszą być przygotowane na różne ewentualności, a to kosztuje.
Podam jednak pozytywny przykład z końca ubiegłego roku. Elektrociepłownia Rzeszów będąca w grupie PGE SA ogłosiła przetarg na budowę bloku kogeneracyjnego wytwarzania energii elektrycznej 30 MW i cieplnej w oparciu o dieslowskie silniki spalinowe na oleje roślinne (nowosć w Polsce, znacznie lepsza i bardziej zbiezna z Pakietem klimtycznym niz promowany w Polsce biodiesel w transporie). Ale wobec niepewności co do spełnienia w przyszłości kryteriów zrównoważoności dla biopaliw (wynikających z pakietu klimatycznego i odbiegających od tego co promuje polskie prawo; Prawo energetyczne i ustawa biopaliwowa) oraz niepewności co do rządowego kontraktu gazowego, dopisała w ogłoszeniu o zamówieniu że blok ma być realizowany w taki sposób, aby możliwe było w przyszłości dostosowanie bloku do spalania gazu ziemnego. Choć to kosztuje to pokazuje że firmy mają nieraz - w tym przypadku to ma podwójne znacznie :) - więcej oleju w głowie i elastyczności w myśleniu niż „broniący je” rząd.
Pytanie, choć ważne, nie należy do najlepiej sformułowanych, bo sugeruje „heroiczną” zapewne obronę przemysłu. Tak z pewnością nie jest, bo rząd nie bronił tej części polskiego przemysłu, która jest prorozwojowa i się rozwija (MŚP, OZE, efektywność energetyczna, nowe technologie itd.) i zamyka szase rozwoju tym dużym, nazwijmy to lagodnie - lekko ociażalym. Kolejny postsolidarnościowy rząd bronił tego co odziedziczyliśmy po epoce socjalizmu, co dalej (przyzjaneję, pomimo pewnych postępów) w znacznej mierze dalej jest anachroniczne i co jest skazane na (generujące koszty) dryfowanie i zamknął niejako temu przemysłowi drogę do modernizacji i konkurencyjności.
Wywalczone przez rząd w trakcie negocjacji Pakietu klimatycznego derogacje (odsuniecie w czasie w stosunku do innych krajów UE) sięgające 2020 r. (a nawet w ciepłownictwie do 2027 roku) z konieczności 100% nabywania, przez nowe elektrownie węglowe uprawnień do emisji CO2 to rodzaj typowego „strzału we własną stopę”. Elektrownie te nie należą do najnowocześniejszych w UE, a takie niejasne regulacje w UE dotyczące krajowych firm oznaczają większe dla nich ryzyko podjęcia jakichkolwiek działań na rzecz modernizacji (przyzwolenie polityczne i zdradliwa zachęta do kontynuacji tego, co nie ma przyszłości), konieczność pozyskania droższych środków z banków i rynków finansowych na takie tradycyjne inwestycje jak budowa elektrowni węglowych oraz wpychanie energetyki w CCS czyli niewyobrażalne ryzyko technologiczne i biznesowe. Jednocześnie znaki zapytania na tradycyjnych rynkach czarnej energii powodują także pogorszenie warunków finansowania inwestycji w zieloną energię w Polsce, a dodatkową przeszkodą dla OZE i „czystej energetyki węglowej” jest forsowanie mirażu o „taniej” (po 2020 r.???) energetyce jądrowej. Obawiam się, że w wyniku tego rzekomego (i dobrze odebranego przez Polaków, przy tak sformułowanym zapytaniu) sukcesu negocjacyjnego rządu, oznacza to dalszą utratę dystansu technologicznego i konkurencyjności wobec energetyki w UE oraz niewyobrażalne wprost koszty dla odbiorców energii z powodu pozostawienia na następne lata kosztów osieroconych (tzw. stranded costs). To też ryzyko upadku najbardziej ambitnych krajowych koncernów energetycznych, którym jednak mimo wszystko - po wyższym (właśnie z powodu derogacji) koszcie – uda się pozyskać środki i zainwestują w elektrownie węglowe z CCS czy wykorzystaniem technologii zgazowania węgla. Choć prognozowanie „we własnym kraju” nie jest dla mnie łatwe w Polsce, to dodam, że o tego typu obawach pisałem na gorąco bezpośrednio po przyjęciu Pakietu klimatycznego i w tym przypadku nie wycofuję się z tego.
Przy takiej obronie własnego przemysłu, na własne życzenie sprawimy, że już za kilka lat niewiele z niego zostanie; albo masa upadłościowa albo coś do oddania za bezcen inwestorom zagranicznym. Myślę, że Polacy, mimo powyższych wyników badania, za czymś takim się nie opowiadają.
Pomimo głośno wyrażanego sprzeciwu wobec Pakietu klimatycznego przez tradycyjne firmy energetyczne, trzeba wierzyć nawet w ich rozsądek i umieć oddzielić cyniczną walkę o utrzymanie monopolu bez żadnych zmian od szansy na podejmowanie przez nie, trochę skrytych, prób dostosowania do sytuacji. Wiemy z historii jak firmy udowadniały, że coś co miałoby dobre dla społeczeństw, będzie dużo kosztować lub że się nie da tego zrobić, lub że zmiany doprowadzą światową gospodarkę do bankructwa. Wystarczy sobie przypomnieć opór przemysłu samochodowego przez wprowadzeniem katalizatorów (bez tego obecnie większość z nas w miastach byłaby zapewne poważnie zatruta), ograniczeń dla emisji freonów z lodówek i klimatyzatorów i podpisaniem tzw. Protokołu Montrealskiego w sprawie dziury ozonowej w 1987 r. (firmy blokowały zmiany przez 15 lat), wprowadzenie norm energooszczędności na elektryczne urządzenia domowe (blokowane przez amerykański przemysł od 1978 r., aż po 15 latach prezydent Clinton pognał towarzystwo w 1993 r.) czy blokowanie od 1980 roku wprowadzenia informacji na produktach (wcale nie zakazu !) że stosowani tzw. tłuszczów trans szkodliwych dla zdrowia i życia (większość firm je wyeliminowała, ale jeszcze do dzisiaj niektóre zarabiają na nich). Prawie zawsze okazywało się, ze najwięksi truciciele, działając już z pełną świadomością na szkodę konsumentów i zarabiając na nich oraz zwalczając zmiany wynajmując nawet agresywnych lobbystów, w praktyce znacznie wczesnej podejmowały działania dostosowawcze, walcząc o utrzymanie pozycji na rynkach w ramach nowych antycypowanych regulacji. Niektóre z nich jak już czuły że uzyskaly np. technologiczna przewagę konkurencyjną "przywdziewaly zielone szaty" i stawały się rzecznikami zmian. Te które tego nie zrozumiały przestały istnieć.
Postawa rządu wobec Pakietu klimatycznego UE i uzyskane w negocjacjach efekty spowodowały, że tradycyjne, zatwardziałe i mające ciasne horyzonty firmy generalnie nie widzą potrzeby, a może i możliwości szybkich zmian. Rząd moim zdaniem pogorszył sytuację tych innowacyjnych co mogłyby, razem z polską gospodarką, na zmianach wygrać. Zarządy firm nie widzą co z tym „zwycięstwem” robić i tylko miotają się w sprzecznościach. Muszą być przygotowane na różne ewentualności, a to kosztuje.
Podam jednak pozytywny przykład z końca ubiegłego roku. Elektrociepłownia Rzeszów będąca w grupie PGE SA ogłosiła przetarg na budowę bloku kogeneracyjnego wytwarzania energii elektrycznej 30 MW i cieplnej w oparciu o dieslowskie silniki spalinowe na oleje roślinne (nowosć w Polsce, znacznie lepsza i bardziej zbiezna z Pakietem klimtycznym niz promowany w Polsce biodiesel w transporie). Ale wobec niepewności co do spełnienia w przyszłości kryteriów zrównoważoności dla biopaliw (wynikających z pakietu klimatycznego i odbiegających od tego co promuje polskie prawo; Prawo energetyczne i ustawa biopaliwowa) oraz niepewności co do rządowego kontraktu gazowego, dopisała w ogłoszeniu o zamówieniu że blok ma być realizowany w taki sposób, aby możliwe było w przyszłości dostosowanie bloku do spalania gazu ziemnego. Choć to kosztuje to pokazuje że firmy mają nieraz - w tym przypadku to ma podwójne znacznie :) - więcej oleju w głowie i elastyczności w myśleniu niż „broniący je” rząd.