niedziela, września 30, 2018

Jak sprawiedliwe podzielić koszty naprawy polskiej energetyki i ochronić konkurencyjność gospodarki


Na Kongresie Nowego Przemysłu, w tracie debaty o głównych  kierunkach rozwoju OZE, w obliczu nieuchronnego wzrostu  cen energii elektrycznej  i możliwościach szybszego urynkowienia rozwoju OZE, padło pytanie o to jak podzielić koszty czekającej nas spóźnionej ale nieuchronnej transformacji  energetyki.

To kluczowe pytanie, spóźniona ucieczka przed kosztami przejściowo pociągnie bowiem za sobą dodatkowe, kumulujące się koszty, które trzeba kiedyś ponieść. Jeżeli tego typu pytanie było stawiane, to tylko w taki sposób, aby w końcu palcem wskazać która państwowa spółka energetyczna kosztem kolejnej inwestycji obciąża swój bilans (czasami za tym krył się też wkład nieświadomego podatnika: finansowanie z kapitału firmy państwowej, gwarancje państwowe). Podejmując końcowe decyzje inwestycyjne o budowie bloków energetycznych Opole, Kozienice, Turów, Jaworzno, a ostatnio także  Ostrołęka, czy też decyzję o kontynuacji projektu  EJ Żarnowiec, nikt nie przedstawiał wpływu tych wydatków (łącznie z tymi planowanymi można się doliczyć 100 mld zł) na koszty energii elektrycznej dla konsumentów energii (do tej pory nieświadczonych zagrożeń), nie szukał tańszych alternatyw, których nie brakuje gdy mowa jest o dostawach energii w latach 2021-2050. Wiadomo było, że przy cenach energii na poziomie 150-200 zł/MWh, do jakich przyzwyczaili się konsumenci, „tani” biznes węglowy się „nie spina”. Koncerny w swoich węglowych biznesplanach oczekiwały cen energii wynoszących co najmniej 250-300 zł/MWh, a przy biznesie atomowym 350-400 zł/MWh. Ale odbiorcy energii o tych założeniach nie wiedzieli. Nie było też przedmiotem refleksji to, że system bankowy nie da długoterminowych kredytów na wysoce ryzykowne przedsięwzięcia, a finansowanie z kapitału i zysku firmy energetycznej od razu przenosi się na taryfy dla odbiorców energii, bez możliwości rozłożenia kosztów na wiele lat. Do zamknięcia jakiejkolwiek dyskusji wystarczyło jednak stwierdzenie, że każda z tych inwestycji oddzielnie (!) ma bezalternatywnie (!) zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju. Ale nawet to założenie  też nie było na bieżąco weryfikowane (wzrost importu węgla z Rosji, ryzykowny spadek w systemie energetycznym mocy dyspozycyjnej elektrowni cieplnych w okresie lata).

Pytanie o sprawiedliwy podział przyszłych kosztów w energetyce z pewnością nie należy do łatwych. Sprawiedliwości  trudno się doszukać obecnie. Nie chodząc w szczegóły, można łatwo zauważyć, że za energię elektryczną już od szeregu lat najwięcej płacą mali odbiorcy przemysłowi, przyłączeni do sieci niskiego napięcia i korzystający z taryf grupy C (chodzi o ok. 1,5 miliona odbiorców). Część małych firm korzysta z taryf grupy B, gdzie koszty zaopatrzenia w energię są też wysokie i wysokie jest ryzyko ich dalszego znaczącego wzrostu. Proporcjonalnie najmniej za energię (za MWh) płacą duże firmy korzystające z taryf grupy A (wynika to z ich wysokiej pozycji handlowej i pewnych ulg w opłatach i podatkach za energię dla przedsiębiorstw energochłonnych) oraz gospodarstwa domowe korzystające z taryf grupy G (odbiorcy chronieni przed nadmiernymi podwyżkami dzięki taryfowaniu). Mówienie o sprawiedliwości to jednak nie tylko relacje pomiędzy grupami taryfowymi, to też kwestia siły nabywczej gospodarstw domowych oraz konkurencyjności firm krajowych i rolnictwa w stosunku do firm zagranicznych. Okazuje się np. ze małe firmy i towarowe gospodarstwa rolne w Polsce zużywające poniżej 20 MWh energii elektrycznej rocznie, już  w 2015 płaciły więcej za energię niż takie same firmy w Niemczech (przy zupełnie innych przychodach), a w 2016 roku lata temu płaciły już o 22% mniej. Obrazują to dwa bliźniacze wykresy poniżej.

Ale, w obliczu początku spirali wzrostu cen energii w Polsce, czemu zresztą w całości były poświęcone dwa poprzednie (tu i tu) wpisy blogowe, to dopiero początek dysproporcji cenowych pomiędzy dużymi odbiorcami energii i małymi, pomiędzy tymi taryfowanymi (gro wyborców) i nie taryfowanymi, pomiędzy płacącymi za energię najwięcej zagranicą i w Polsce. Niemcy, po wcześniejszych inwestycjach w OZE są już na ścieżce spadku kosztów, a w Polsce jesteśmy w przededniu drastycznych wzrostów kosztów w systemie energetycznym, które trzeba się starać  zminimalizować (na zapobieżenie wyraźnemu wzrostowi cen jest już za późno), ale też sprawiedliwie podzielić. 

Po raz pierwszy, na Kongresie Nowego Przemysłu, problem sprawiedliwego podziału wzrostu kosztów w energetyce poruszył Prezes URE Maciej Bando. Przypominał, że decyzja polityczna w tej sprawie jeszcze nie zapadła. Warto zauważyć, że o ile „sprawiedliwy rynek” w obecnie realizowanej doktrynie opartej na monopolizacji, nie jest możliwy do wyobrażenia, pozostaje tylko „sprawiedliwa polityka”, rozumiana jako tzw. sprawiedliwość dystrybutywna odnoszona do podziału dóbr/obciążeń, ale czy sprawiedliwy może być ten kto dzieli koszty wg swojego interesu? Prezes URE dostał informację, że Minister Energii jako właściciel spółek „zastanowi się czy spółki mogą prosić o podwyżkę cen energii” (dla gospodarstw domowych). Prezes URE konstatując jednak, że firmy energetyczne gdzieś muszą wypełnić lukę pomiędzy rosnącymi kosztami energii w hurcie, a cenami detalicznymi, postawił tezę, że „spółki lukę wypełniają jak zwykle w taryfie C dla małych i średnich firm. W tej grupie rachunek za energię jest dwa razy większy niż dla odbiorcy indywidualnego”. – „Jeżeli wola właściciela (spółek) będzie taka, aby nie przedkładać prezesowi URE wniosków na podwyżkę ceny energii dla gospodarstwa domowego, to jest jednoznaczne z tym, że gdzieś ta podwyżka musi nastąpić. Im mniejszy ruch cenowy będzie w grupie G, tym większy będzie w pozostałych grupach” – powiedział Maciej Bando (cytaty za Biznes Alert).  Obawy regulatora rynku (odpowiedzialnego za zrównoważeniem interesów) to dobry wstęp do poważniejszej dyskusji o sprawiedliwym podziale kosztów dopiero rozpoczynającej się, ale nieuchronnej ( z uwagi na koszty) transformacji energetycznej w Polsce, która już na wstępie musi liczyć się z kosztowanymi zaszłościami.

Taka dyskusja w obliczu dalszego wzrostu kosztów i cen energii powinna się niewątpliwe odbyć jak najszybciej, ale powinna być jak najlepiej przygotowana i jak najlepiej prowadzona, przede wszystkim  w oparciu o fakty i szerszą propozycję, wybiegającą do przodu znacznie dalej, niż roczny zazwyczaj okres taryfowania spółek energetycznych i z udziałem przede wszystkim odbiorców energii i podatników co najmniej na równi z wytwórcami i sprzedawcami energii. Przy takich założeniach dopiero widać fundamentalne problemy związane na początek z uczciwym zainicjowaniem samej debaty w sytuacji wyizolowania obszaru „energia” w społeczeństwie i w systemie zarządzania państwem oraz braku wiedzy o przyczynach powstawania kosztów w energetyce, w tym:
  • Konsumenci i podatnicy nie mają pojęcia (i szybko nie zrozumieją) co im szykuje energetyka. Pomimo obowiązku ustawowego (Prawo energetyczne), że Polityka energetyczna ma być opracowywana co 4 lata i dotychczas obowiązująca – z 2009 roku - utraciła ważność z końcem 2013 roku. Czyli od 5 lat polityki nie ma i nie ma prognozy kosztów i taryf, ani formalnego obowiązku konsultacji w tym zakresie. M.in. to z tego powodu kosztowne decyzje inwestycyjne podejmowane są poza wiedzą i bez udziału w konsultacjach konsumentów energii (nie ma mechanizmu konsultacji, a bez konsultacji, konsensusu i kompromisu nie ma szans na sprawiedliwość w społecznym tego słowa rozumieniu) 
  • Energetyka działa w sposób wyizolowany z gospodarki, inaczej niż to było zakładane w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” (SOR), gdzie miała pełnić rolę służebną wobec gospodarki.  Powstanie w styczniu 2016 roku Ministerstwa Energii będącego zarazem właścicielem spółek energetycznych i regulatorem utorowało drogę do budowy swoistego „państwa w państwie”. Wcześniej minister gospodarki kształtując politykę energetyczną przynajmniej w swoim obszarze kompetencji musiał patrzeć na całą gospodarkę (na sytuację dochodową ludności i skutki zdrowotne energetyki  także wtedy musiał zwracać uwagę minister ds. polityki społecznej). Wydaje się ze Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów, który jeszcze za poprzedniego rządu (i pod przewodnictwem wicepremiera Mateusza Morawieckiego) miał koordynować  prace ministerstw gospodarczych, nie do końca był w stanie zintegrować działania resortu energii i pozostałych.
  • Zmieniają się paradygmaty w energetyce europejskiej: dekarbonizacja, OZE i decentralizacja prowadzą do obniżenia kosztów w energetyce, podczas gdy w krajowej (ułomnej)  debacie i mediach dominuje jeszcze argumentacja rodem z poprzedniej epoki.

Rosnące koszty energii (i zanieczyszczanie powietrza) uławiają zaangażowanie konsumentów energii i innych resortów w kwestie energetyczne. Musi być jednak solidna merytoryczna baza i odpowiednie ramy do dyskusji.  Wobec powyższego, aby debata o strategii energetycznej i podziale jej uzasadnionych kosztów prowadziła do sprawiedliwego konsensusu, a nie stała się przepychanką, w której wygrywa silniejszy (przerzucania ukrytych kosztów na słabszych) niezbędne jest:
  • Szerokie i z odpowiednim wyprzedzeniem otwarcie i poddanie pod konsultacje społeczne i międzyresortowe projektu „Krajowego planu na rzecz energii i klimatu do 2030 roku” (KPEK), który jako zwiastun (a może też substytut) zaniedbanej polityki energetycznej ma być przedłożony przez Ministra Energii do Komisji Europejskiej do końca br.  Zgodnie z wytycznymi Komisji Europejskiej  KPEK powinien zawierać analizę kosztów energii dla odbiorców. Wobec sytuacji na rynku energii i w imię uczciwej i opartej na faktach debaty publicznej Minister Energii powinien szczegółowo przedstawić analizę trendów kosztów energii i taryf łącznie z ich prognozą jako podstawą do konsultacji
  • Odpowiednie przygotowanie się do debaty odbiorców energii, w tym najbardziej narażonych na wzrost kosztów i najgorzej zarazem zorganizowanych i najsłabiej poinformowanych, czyli MŚP oraz gospodarstw domowych. Powyższy problem wychodzi poza ramy działania np. Rady Dialogu Społecznego, gdyż tam małe firmy i indywidualni odbiorcy energii nie są odpowiednio reprezentowani, a wielcy wytwórcy energii - owszem. Jest tu miejsce dla związków pracodawców (zwłaszcza branżowych i regionalnych), izb gospodarczych i stowarzyszeń przedsiębiorców nie związanych z energetyką. Jest też olbrzymie pole do działania dla Federacji Konsumentów reprezentujących  gospodarstwa domowe. Nawet jak tzw. „prawdziwym energetykom od wielkich socjalistycznych budów”zabrzmi to niesympatycznie, to sama energetyka jest zbyt poważną sprawą, szeroko wchodzącą w politykę gospodarczą i społeczną, i nie można jej zostawić wyłącznie energetykom.  
Temat kosztów energii elektrycznej jest wyjątkowo naglący i trudny, ale o ile Ministerstwo Energii przygotuje atrakcyjny i nowoczesny plan rozwoju krajowej energetyki, włączający w produkcję energii i w działania na rzecz efektywności energetycznej szerokie rzesze drobnych przedsiębiorców i obywateli, łatwiej będzie uzyskać akceptację społeczną dla nieuchronnego wzrostu kosztów, wyzwolić aktywność autoproducentów i prosumentów i choć częściowo w odciążyć przytłoczoną wątpliwymi inwestycjami energetykę.  Znane są przykłady różnych krajów które uzyskały wsparcie społeczne i biznesowe dla śmiałych i przejściowo drogich zmian z energetyce, jak choćby niemieckie Energiewende z 2010 roku (jeszcze przed Fukushimą, a już w szczycie kryzysu finansowego). Niemcy zaakceptowali trudną transformację m.in. dlatego, że poza ambicją i solidnością planu, rząd zaoferował wraz z nim tzw. „partycypacje społeczną”  (generacja rozproszona, samorządowa, demokratyzacja energetyczna itp.).  Jeżeli analogicznego planu, atrakcyjnego nie dla zasiedziałej energetyki, ale dla całej gospodarki i dla całego społeczeństwa Ministerstwo Energii nie przygotuje, to warto się zastanowić, czy Polska potrzebuje takiego ministerstwa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz