sobota, marca 24, 2018

Czy roszady personalne w Ministerstwie Energii zwiastują zmianę polityki rządu wobec OZE?

Odwołanie Andrzeja Piotrowskiego z funkcji wiceministra energii odpowiedzialnego za OZE i za atom nie stało się powodem do rozdzierania szat wśród branżowych ekspertów. Reszta społeczeństwa i  tak nie zna wiceministrów i ich dokonań. Ale dymisja jest dobrym powodem do zadania kilku pytań: z jakiego powodu wiceminister został odwołany, czy został wykonany bilans jego dokonań i z jakim bagażem spraw do załatwienia będzie musiał się zmierzyć jego następca (lub następcy), czy odwołanie nie stanie się dobrą okazją do zainicjowania głębszych  zmian strukturalnych w ministerstwie i rewizji realizowanej polityki energetycznej.

O ile opinia publiczna nie zna wiceministrów, to ich wpływ na obszary za jakie odpowiadają jest olbrzymi. Nawet jeżeli działają w kierunkach ściśle wyznaczonych polityką rządu i priorytetami swojego przełożonego, są oni faktycznymi ministrami wykonawczymi w swoich obszarach, których minister konstytucyjny zazwyczaj „nie ogarnia” i musi bazować na ich opinii.

Wiceminister Piotrowski zostawił branżę OZE w stanie chaosu i upadku oraz niespotkanego nigdy wcześniej spowolnienia inwestycyjnego, i to tuż przed nadejściem okresu (‘2020)  rozliczenia się Polski ze zobowiązań unijnych. Osłabił dobrze zapowiadający się Departament Energii Odnawialnej, Rozproszonej i Ciepłownictwa (DEO) oraz wzmacniał w swoim przekazie medialnym, a zewnętrzną tzw. zamawianą „ekspertyzą” wzmacniał równoległy Departament Energii Jądrowej (DEJ). W czasie swojego urzędowania działalność DEO wsparł jedynie jedną ekspertyzą zewnętrzną w wątpliwym obszarze klastrów (na które zresztą nie zgodziła się Komisja Europejska notyfikując ustawę o OZE), podczas gdy na rzecz obszaru w którym działa DEJ zostało zamówione aż 25 ekspertyz. Tuż przed swoją dymisją, na forum Narodowej Rady Rozwoju mówił, że pierwsza polska elektrownia jądrowa będzie wytwarzać energię elektryczną po 200 zł/MWh (trzy razy taniej niż określa to literatura naukowa i dwa razy taniej niż twierdzą lobbyści atomowi), a jednocześnie (odpowiadając za ich rozwój) krytykował OZE, które z pewnością w perspektywie 2030 roku będą zdecydowanie  tańsze od atomu.

Dziennikarze (np. pani Baca-Pogorzelska) oraz posłowie (np. pani Gabriela Lenartowicz) donoszą, że nadzór w ME nad OZE (i DEO) będzie pełnił sekretarz stanu Grzegorz Tobiszowski - odpowiedzialny przede wszystkim za węgiel (faktycznie mający tu sukcesy) oraz cały bagaż problemów związanych z poprawieniem i możliwie najszybszym uchwaleniem kolejnej nowelizacji ustawy o OZE (projekt rządowy z 6 marca). Program energetyki jądrowej (i DEJ) trafi do podsekretarza stanu Tadeusza Skobla, który  dopiero od niedawna jest odpowiedzialny za wykorzystanie funduszy unijnych, zwłaszcza tych na OZE z których wykorzystaniem,  miedzy innymi z powodu ww. ambiwalentnej polityki wobec OZE i ryzykowanych eksperymentów swojego poprzednika z klastrami, są olbrzymie problemy. Nie jest też wykluczone, że DEO zostanie pozbawione kompetencji w obszarze „energii rozproszonej i z ciepłownictwa”, a tematyka ta trafi do Departamentu Energetyki, czyli pod nadzór  ministra Skobla.

O ile to się potwierdzi, OZE do wytwarzania energii elektrycznej będą w pionie zarządczym razem z węglem, a atom z funduszami unijnymi i ciepłem.  Ale nawet jak taki podział pracy kierownictwa ME wydaje się dziwnym, to ma stosunkowo małe znaczenie. Liczyć się będzie zaangażowanie i podejście wiceministrów do obszarów za które odpowiadają i szerszy plan działania ministerstwa na najbliższe lata, którego jeszcze nie ma.

Czy minister Tobiszowski, kojarzony z sektorem węglowym i związany ze Śląskiem będzie mógł i poświęci tyle samo czasu i uwagi - tak na to nowe zadanie trzeba patrzeć - zaniedbanym OZE (i choćby z tego powodu wymagającym atencji) co ostatnio dopieszczanym (i przez to wymagającym jednak asertywności) kopalniom? Wielu zapewne e to wątpi. Czy przekona do OZE całe kierownictwo resortu i da silne argumenty kancelarii premiera na rzecz wsparcia ich rozwoju przez cały rząd i lepszej współpracy, a w szczególności z szerzej patrzącymi na OZE ministerstwami ds. środowiska (minister Kowalczyk) czy ds.przemysłu (minister Emilewicz)? Do tego potrzebne są pozytywny pro-rozwojowy (a nie indyferentny, jak ostatnio)  plan działania i wsparcie premiera. W Polsce OZE nie były dyskryminowane faktycznie wtedy, gdy miały szersze wsparcie całej administracji, w tym wsparcie premiera. Tak było np. w przypadku rządu Jerzego Buzka 1997-2001, którego w bezpośrednio w kancelarii wspierał znany skądinąd minister Piotr Woźniak oraz rządu Waldemara Pawlaka 2007-2012, który był jednocześnie ministrem  gospodarki, a za OZE w ministerstwie odpowiadał Mieczysław Kasprzak w randze sekretarza stanu. Inaczej niż premier Beata Szydło,  premier Mateusz Morawiecki w swoim expose  wspominał na OZE, np. w tym fragmencie: „…chciałbym zadbać, by również alternatywne źródła energii mogły się w Polsce swobodnie rozwijać…”, a jednocześnie dodał,  że „…rząd nie chce z węgla rezygnować”. Pogodzenie tych dwóch wskazówek to największe wyzwanie (jak pogodzić ogień z wodą) dla ministra Tobiszowskiego.

Mieliśmy w historii wielokrotnie (nawet zazwyczaj) wiceministrów  odpowiedzialnych jednocześnie za węgiel i za OZE, np. Andrzej Karbownik czy Joanna Strzelec-Łobodzińska, ale OZE nie były wtedy „pieszczochami” swoich pryncypałów (choć minister Strzelec Łobodzińskiej trudna zarzucić brak życzliwego zainteresowania OZE, nawet jak ostatecznie z tego zaangażowania wyszło współspalania biomasy z węglem). Tym razem trzeba mieć nadzieje, że koegzystencja węgla i OZE w jednym zarządzie okaże się w pełni możliwa i że OZE nie staną się znowu niechcianym politycznym gorącym kartoflem oraz obiektem dominacji i zwalczania przez tracące skądinąd rynek  podmioty branży węglowej. W zamyśle premiera Morawieckiego Śląsk, n a rzecz które minister Tobiszowski poświęcił także ostatnie dwa lata swojej pracy w ME, ma się stać "zagłębiem nowych technologii". W expose premier wymownie nie dopowiedział czy ma na myśli OZE czy technologie węglowe. Jest zatem przestrzeń na przewartościowania i doprecyzowania roli węgla i OZE w dotychczasowej polityce energetycznej.

Wymiana jednego czy drugiego wiceministra, czy też zmiany zakresów kompetencji mają oczywiście znaczenie i (zwłaszcza te pierwsze) koncentrują na sobie uwagę opinii publicznej. Ale kwestie te schodzą na drugi plan wtedy, gdy zaczyna chodzić o głęboką, dobrą zmianę w obszarze gdzie poprzednia próba się ewidentnie nie udała, a OZE to właśnie największa dotychczasowa porażka ME. Utworzenie ME zawęziło pole dyskusji o energetyce i gospodarce, a jednocześnie zamknęło OZE w getcie, gdzie kosztem rozwoju są one zadziobywane przez zasiedziałe i wpływowe lobbies branżowe o silnych bieżących interesach. Dalsze polityczne przyzwalanie na rugowanie OZE z debaty o strategii gospodarczej rządu oraz z miksu energetycznego będzie miało bardzo negatywny wpływ na odbiorców energii i rozwój całego kraju. 

Wymiana wiceministra otwiera co prawda możliwość zmiany języka i narracji, ale sama w sobie nie jest warunkiem wystarczającym do tego. aby to była naprawdę dobrą, a obecnie także konieczną zmiana. Sama zmiana w statucie czy regulaminie wewnętrznym ME też nic nie da o ile nie będzie wpisania w program rządu i nie będzie temu towarzyszyło powstanie poszerzonej platformy ciągłej dyskusji programowej przedstawicieli administracji i zaproszonych gości o OZE, np  w postaci tematycznego zespołu międzyresortowego. Udanymi namiastkami takiej platformy są organizowane regularnie "spotkania na forum unijnym" organizowane przez NFOŚiGW, czy spotkania sekcji Narodowej Rady Rozwoju organizowane konsekwentnie przez Kancelarię Prezydenta RP, ale wnioski z tych dyskusji ciągle w zbyt małym stopniu przekładają się na politykę resortu wobec OZE i na poszerzenie ciasnej perspektywy "silosu" z jakiej ME dotychczas patrzyło na OZE.

1 komentarz:

  1. Czy mógłby Pan uchylić rąbka tajemnicy o jakich "spotkaniach na forum unijnym organizowanych przez NFOŚiGW" Pan pisze?

    OdpowiedzUsuń