Kontrolowana przez Republikanów Federalna Komisja Regulacji Energetyki (FERC) odrzuciła w poniedziałek plan administracji Trumpa, aby wesprzeć elektrownie węglowe i jądrowe poprzez dotacje.
Na nic zdały się spełniane do tej pory obietnice wyborcze (powtarzane
do tej pory) prezydenta Trumpa, że
powróci do atomu i „odmłodzi” węgiel jako główne źródło energii w kraju. Powodem
kłopotów w sektorze węglowym, czego wyrazem były liczne bankructwa i
wieloletni, nieodwracalny spadek udziału
w rynku jest fakt, że „gaz ziemny i OZE
rozkwitły” – pisze
wczorajszy Guardian, powołując się na FERC.
Warto przypomnieć, że w latach 2002-2016, aż 531 bloków węglowych w USA zostało wycofanych, a jednocześnie w ubiegłym roku właściciele 8 reaktorów
jądrowych ogłosili plany wycofania bloków energetycznych. Dlatego Minister
Energi USA Rick Perry w ubiegłym roku zaproponował nowe wsparcie rządowe dla
elektrowni węglowych i jądrowych (na wzór polskiego „rynku mocy”), starając się
spowolnić tempo, z jakim jednostki te są stopniowo wycofywane, stwierdzając, że
ich produkcja jest potrzebna, aby uniknąć przerw w zasilaniu w czasach deficytu
mocy (dostaw), w tym np. w czasie coraz częstszych
w USA klęsk żywiołowych. Z logiką tej ostatniej przesłanki można dyskutować, np.
większym problem w takich sytuacjach są sieci, a nie źródła, a rozwiązaniem
generacja rozproszona, a nie
scentralizowana), ale administracja Trumpa do tej pory nie zawsze przejmowała
się jej brakiem.
FERC nie uległ jednak naciskom politycznym. Powołano się na opublikowany
w grudniu raport
Energy Innovation, który wykazał, że plan powrotu do subsydiowania węgla i
atomu będzie kosztować amerykańskich podatników około 10,6 miliarda dolarów
rocznie. FERC oświadczył, że pomimo twierdzeń administracji, nie ma żadnych dowodów
na to, że jakiekolwiek wcześniejsze, lub planowane wycofanie elektrowni
węglowych stanowi zagrożenie dla niezawodności krajowej sieci elektrycznej.
Jedyne wsparcie dla węgla o jakim Perry mówił to koncepcja rekompensat dla elektrowni konwencjonalnych,
które utrzymywać będą 90-dniowe rezerwy paliw na wypadek wystąpienia poważnych anomalii
pogodowymi i innymi zakłóceń. FERC zamierza wprowadzić tzw. niezawodność "adekwatną",
powołując się na profil wprowadzania do
sieci gazu ziemnego, wiatru i energii słonecznej i w tym celu rozpoczął
nowe badanie oceny niezawodności i odporności na zakłócenia krajowej sieci elektrycznej w USA.
Do podobnych refleksji, jeśli chodzi o niepotrzebne koszty
subsydiowania energetyki konwencjonalnej, a w szczególności energetyki jądrowej ostatnio
doszło też ministerstwo ds. energii i klimaty (DECC) w Wielkiej Brytanii, po ekspertyzie
„Cost of Energy Review” zleconej prof.
Dieterowi Helmowi, ale Ameryka wydawała się być niewzruszona na kwestie kosztów
i ochrony środowiska.
Niewzruszona pozostaje Polska. Wprowadzenie rynku mocy,
pomimo kosztów subsydiowania elektrowni węglowych zbliżonych do tych
planowanych do tej pory w USA, przeszło bez rozdzierania szat i jest uznane za
sukces. Nie przeszkadzają w tym takie uciążliwe fakty, że po każdym z dwu
ostatnich orkanów po kilkaset tysięcy odbiorców energii pozostawało przez kilka
dni bez zasilania. Jak wynika z badań URE przytaczanych
przez DGP pod koniec 2017 roku 22
elektrownie i elektrociepłownie nie miały nawet zapasów węgla nawet na
wymagane ustawowo 30 dni. Chodzi
oczywiście o ograniczanie kosztów, ale trudno w takiej sytuacji i w środku zimy
mówić o bezpieczeństwie zasilania. Niewzruszone, choćby z uwagi na olbrzymie
koszty są też plany Ministerstwa Energii budowy elektrowni jądrowej już do 2031
roku. Wprowadzenie scenariusza budowy 6 GW mocy w elektrowniach jądrowych do
2040 roku wymagałoby ciągnionych nakładów rzędu 180 mld zł i spowodowało podniesienie
kosztów zaopatrzenia w energię odbiorców końcowych do 2050 roku o 100 zł/MWh w
stosunku do miksu np. z morską energetyką wiatrową (por.
Rzeczpospolita: „Za walkę z OZE zapłacimy wyższymi rachunkami” oraz raport IEO
„Scenariusz węglowo-jądrowy dwukrotnie podbija ceny energii dla odbiorców”).
Mamy
teraz dobry czas na refleksję i rewizję działań podejmowanych bez analiz
systemowych i bez polityki energetycznej. Po tej stronie oceanu, gdzieś pomiędzy
Niemcami, a Rosją jest wszak też jakaś cywilizacja zdolna do szerszej refleksji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz