Do bieżących i narastających problemów jakie mieliśmy z energetyką odnawialną przed wyborami, doszły obecnie nowe związane z dalszym opóźnieniem we wdrożeniu dyrektywy 2009/28/WE (ryzyko regulacyjne ciąglego braku ustawy i stosownej informacji) wzmacnianym dodatkowo przez niepewność polityczną (ostateczny skład koalicji i przesądzenia personalne jeśli chodzi o obsadę kluczowych dla OZE resortów) i enigmatyczną zapowiedź zmian instytucjonalnych wokół sektora OZE. Tylko w tej ostatniej sprawie są rozważane cztery rozwiązania zgłaszane przez (dotychczasowych) koalicjantów i środowiska pozarządowe.
1- Przyłączenie ministerstwa środowiska do resortu gospodarki (stworzenie mega ministerstwa/imperium)
2- Utworzenie nowego ministerstwa ds. energii i klimatu poprzez „wyjęcie” (np. na wzór Danii, Wielkiej Brytanii) odpowiednich kompetencji z dwu ww. ministerstw
3- Powołanie pełnomocnika rządu ds. OZE
4- Utworzenie w ministerstwie gospodarki (MG) departamentu energetyki odnawialnej
W przypadku dwu pierwszych z ww. koncepcji chodzi w znacznej mierze o rozwiązania polityczne (nowe rozdanie wpływów i stanowisk/łupów po wyborach) ale oficjalnie, zresztą nie bez podstaw, mowa jest o potrzebie poprawy koordynacji i wzmocnenia działań rządu w zakresie energii i środowiska. Jeżeli chodziłoby tylko o OZE to tej koordynacji (nie mówiac już o chęci działania) rzeczywiście brakuje. Wystarczy przyjrzeć się obecnej strukturze kompetencji wobec OZE, analizowanej niedawno przez Instytut Energetyki Odnawialnej na potrzeby Banku Światowego, aby bez trudu stwierdzić, że nawet jeżeli na schemacie poniższym nie ma wszystkich mających znaczenie dla OZE instytucji (ARiMR, NCBiR, GUS, PKN, województwa samorządowe, itd.) to i tak skalę problemu widać.
Do tego dochodzi brak praktycznej współpracy czy rywalizacja o wpływy i środki pomiędzy instytucjami nadzorowanymi nawet przez tego samego koalicjanta. Ale jeżeli pominiemy ww. rozwiązania nr 1 i 2 - gdzie decyduje czysta polityka i swoista dla niej logika (ministerstwo ds. energii i klimatu powinno byc powolane razem z pakietem klimatycznym UE jakies 3-4 lata temu, a nie teraz gdy na proaktywne dzialanie jest za późno i inicjatorom raczej chodzi o podzial srodkow z aukcji uprawnien do emisji CO2) i skupimy się na rozwiązaniach nr 3 i 4 których wprowadzenie w zasadzie nie wymaga poważniejszych zmian kompetencyjnych (ustawowych) to powstają dylematy czy lepszy jest „pełnomocnik” czy "departament", czy potrzebne jest jednocześnie i jedno i drugie.
Dochodzą opinie że pełnomocnik ds. OZE ulokowany w MG jest niezbędny aby zrównoważyć pełnomocnika ds. energetyki jądrowej, który dodatkowo marginalizuje OZE wzmacniając „atom”. Zgadzam się z tym, ale nie sądzę aby to był silny argument o ile wcześniej nie ma sformułowanego konkretnego zakresu zadań i kompetencji, które powinny wynikać z krytycznej oceny dotychczasowych efektów pracy rządu i przyszłych wyzwań dla cegło sektora. Jest bowiem obawa stworzenia fasadowego stanowiska bez kompetencji („Jan bez Ziemi”) i pełnomocnika który nic nie będzie mógł, a da dodatkowe alibi innym do „nic nie robienia” lub nawet blokowania jego poczynań i ośmieszenia domagających się pełnomocnika środowisk związanych z OZE na zasadzie sfomulowanej przez Gałczyńskiego „…chcieliście Polski no to ją macie, skumbrie w tomacie….”. Z tym rozwiązaniem wiąże się też duże ryzyko personalne, z uwagi na polityczne (pozamerytoryczne) kryteria wyboru osoby na stanowisko w ramach doraźnego dzialenia łupów wyborczych. Biorąc też pod uwagę niezbyt udane doświadczenia z efektami działania poprzedniego pełnomocnika rządu ds. alternatywnych źródeł energii powołanego jeszcze w 2006 r. za czasów rządów PIS, skłaniałbym się ku domaganiu się przede wszystkim i najpierw decyzji o utworzenia w MG silnego organizacyjnie i kadrowo departamentu ds. OZE (stanowiska z konkursu), uzupełnionego pełnomocnikiem ds OZE lub nadzorowanego przez podsekretarza stanu odpowiedzialnego za sprawy OZE wraz np. z kwestiami zielonej gospodarki, innowacji. Jeżeli nadzór nad nowym departementem miałby sprawowować podeskretarz stanu odpowiedzialny (tak jak dotychczas) za węgiel lub nawet atom, to efekt byłby jak do tej pory, czyli taki jakby wilkowi owieczki pilnować kazano...
Wobec toczących się w kuluarach i na korytarzach ministerstw rozmów „jak tu się ustawić; z wiatrem czy pod wiatr”) wypada mi poprzeć to co już na „odnawialnym” zostało powiedziane ponad 2 lata temu, we wpisie „Pokawałkowany świat”. Chodzi o departament mający prestiż spoleczny i polityczny i z tego wynikającą ochronę polityczną, silny merytoryczne i zdolny do formułowania i wdrażania strategii, mający oparcie w organizacjach ze srodowiska OZE, nastawiony na działania na zewnątrz i rozliczanego z efektów, a nie departament typu „administracyjnego” ubezwłasnowolniony biurokracją rządową, rozliczany ze spełnienia procedur i premiowany na postawy zachowawcze.
Nie niedoceniałbym faktu że obecnie jest jeszcze skromny, młody „zasób kadrowy” w departamencie energetyki w MG na którym można jeszcze spróbować coś większego zbudować. To muszą być bowiem osoby z przygotowaniem administracyjnym ale mlode, z poczuciem misji, ktorego nie zniweczą blokady polityczne. Postępujący bowiem rozkład instytucjonalny sektora OZE (praktyczny brak zaplecza naukowego, think tanków, wyspecjalizowanych merytorycznie agencji itd.) powoduje że nie ma na czym budować. Taki departament nie może jednak siedzieć w kącie ministerstwa i grzecznie czekać na uwolnienie możliwosci działania, aż zasobami regulacynymi pożywią się więksi, ciągle nienasyceni "amatorzy dziobania" rodem z węgla, gazu i atomu. Przyznam że pomimo dobrej woli nie rozumiem do dzisiaj dlaczego projekt ustawy dot. OZE (będąc pilnym i już gotowym do konsultacji) musi czekać aż "nowelizacje prawa energetycznego i gazowego bedą gotowe" (oficjalny powód opoźnień), podczas gdy ustawy jądrowe przygotowane w potężnnym obecnie i wysokobudżetowym departamencie nie będąc pilnymi ani wymaganymi przez UE nie musialy czekać...
Wzmocnienie departamentu i znaczenia OZE w MG powinno opierać się także na aktywnym i ciągłym włączeniu w jego prace instytucji i organów zewnętrznych, bo to da mu konieczną silę. Przywrócić trzeba przede wszystkim praktyczny wpływ ministerstwa środowiska na OZE, gdyż w dobie wdrażania pakietu klimatycznego to naturalny sojusznik szerszego myslenia, a tymczasem ministerstwo „używane” jest głównie do załatwiania w imieniu MG i korporacji energetycznych spraw ETS, które przytłaczają problemy OZE i inne prorozwojowe na forum rządowym. Tak jak proponowane bylo parę lat temu na odnawialnym, ważniejsze od samego pełnomocnika wydaje mi się powołanie przez premiera międzyresortowego zespołu ds. OZE (kilka lat temu taka inicjatywa była podjęta przez Ministra Środowiska). Taki zespół może znacznie szybciej wprowadzić OZE do agendy i priorytetów prac rady ministrów niż osamotniowny pełnomocnik. Ale wlasnie przy takiej koncepcji tworzenia odpowiednich struktur i kompetencji stanowisko pełnomocnika jako koordynatora zaczyna mieć sens, inaczej jest to - nieprzymierzając i nie starając się o poprawność polityczną i językową - dobieranie „konia do bata”.
Z informacji jakie mam o projekcie ustawy o OZE przygotowanym w MG nie wynika jednak aby kwestie niedowładu organizacyjnego i potrzeby wzmacniania merytorycznego organów rządowych i ministerialnych w zakresie OZE były dostrzeżone, a właśnie w ustawie, wraz z zadaniami i instrumentami wdrożenia takie kwestie powinny być ujęte. Pozostawienie spraw w gestii wewnętrznych zarządzeń (pozaustawowych i nie poddających sie zewnętrznej kontroli) będzie dalej źródłem instytucjonalnej degradacji OZE i narażeniem nie tylko na marginalizację branży ale też wystawieniem na agresywny lobbing i szarpanie sukna ze strony silniejszych, „z dojściami”. Pelnomocnik bez departamentu i struktur temu niestety moglby własnie słuzyć.
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
sobota, października 29, 2011
sobota, października 08, 2011
OZE w kampanii wyborczej ‘2011 czyli czarne korporacje i zielone NGO
Świat wcale nie jest zielonoczarny, ale w takich barwach problemy rozwoju energetyki można lepiej przedstawić, niż z szaroburej i mało twórczej perspektywy mdłego polityka z telewizji powtarzającego bezrefleksyjnie lub cynicznie że „potrzebujemy wszystkich źródeł energii”. Dzisiaj pomijając z koniecznosci konkretne przypadki, chciałbym postawić ogólną tezę, że jeśli chodzi o zieloną energię politycy stają się coraz bardziej sceptyczni i coraz bardziej oddalają się od poglądów społeczeństwa i że słabnie wpływ na polityków (i na społeczeństwo) środowisk związanych z OZE, a rośnie wpływ korporacji (zarządów i związków zawodowych). Chciałbym też pokazać przykład dobrej roboty na rzecz zmiany tej szkodliwej spolecznie sytuacji.
Od 2008 roku blog odnawialny parokrotnie zwracał uwagę że długotrwały, zawiązany już w 2007 roku, atak na pakiet klimatyczny 3 x 20% aliansu krajowych korporacji energetycznych z największymi ugrupowaniami parlamentarnymi (paradoks polega na tym, że tu jest także niecodzienna zbieżność posadów koalicji i opozycji parlamentarnej) musi doprowadzić do osłabienia poparcia obywateli dla OZE.
Jeszcze w połowie 2009 roku zwracałem uwagę (powołując się n badania CBOS), że ciągle ponad 83% Polaków oczekuje od rządu zwiększonego zaangażowania we wsparcie OZE, choć jednocześnie z badań dało się zauważyć, że przeciwstawiamy się wprowadzaniu kar i nakazów administracyjnych oraz że czynnik ekonomiczny decyduje o naszych postawach. Przepowiadałem, że stosunkowo szybko poparcie społeczne dla OZE może spaść, a za tym jeszcze trudniej będzie o poparcie polityczne.
Wygląda na to, że się myliłem jesli chodzi o poparcie społeczne. Pomimo rozpoczętej w 2009 roku kampanii rządowej na rzecz czystej energetyki węglowej i czystego węgla, robione rok później badania KE nt. preferencji obywateli UE, w tym polskich, w zakresie technologii energetycznych w corocznym raporcie dotyczącym rozwoju technologii biotechnologicznych na tle innych wskazały Polacy oczekują że OZE (w szczególności energetyką wiatrowa- 84% badanych i słoneczna – 82%) odegrają kluczową rolę w energetyce naszego kraju, a brak jest tego typu jednoznacznych oczekiwań w przypadku energetyki jądrowej (tylko 46% społeczeństwa miało taką nadzieję). Jeszcze bardziej zaskakujące okazały się wyniki badań CBOS zamówione przez Instytut na rzecz Ekorozwoju z końca 201o roku , z których wynika znacznie bardziej pozytywny stosunek Polaków do rozwoju energii wiatrowej 39% (choć niższy tu entuzjazm niż w badaniu KE) i słonecznej (6%), podczas gdy analogicznie wyniki w przypadku energetyki jądrowej i węglowej – po 7% wydawały się druzgocące dla realizowanej polityki i planów energetyki korporacyjnej.
Wydawało się zatem, że temat energetyki odnawianej będzie można łatwo wprowadzić partiom do kampanii wyborczej jako coś pozytywnego na tle powszechnego narzekania na politykę klimatyczną UE i straszenia jej skutkami. Ale tak się nie stało. Technologie bez poparcia społecznego ale z silnym poparciem korporacji i rządu (energetyka jądrowa i gaz łupkowy), związków zawodowych i rządu (energetyka węglowa) i oponiotorczych mediów (zwłaszcza gospodarczych) uzyskały znacznie (nieprporcjonalnie) większe poparcie polityczne niż OZE i efektywność energetyczna. Warto zauważyć jednak, że w sytuacji ogólnoświatowego kryzysu i coraz bardziej powszechnej dominacji myślenia bardziej krótkookresowego oraz braku skłonności do wspierania technologii bardziej przełomowych, efektywność energetyczna uzyskała wśród polityków bardziej powszechne (choć prawdopodobnie płytkie) wparcie niż OZE.
Można zatem zapytać dlaczego tak się stało. Do refleksji na ten temat zachęciła mnie swoim pytaniem dziennikarka EkoNews i w efekcie pomyslałem że politycy bronią krótkookresowych interesów energetyki konwencjonalnej kosztem odnawialnej w efekcie niejasnej dla większosci społeczeństwa sieci powiązań z korporacjami, ulegając przy tym też nadmiernie branżowym związkom zawodowymi. Chciałbym krótko tę właśnie tezę jako ogólną i dotyczącą wszystkich partii a może i krajów z rozwinętym korporacjonizmem rozwinąć i przytoczyć kilka faktów na potwierdzenie. Wartu tu też wesprzeć się teorią noblisty (choć bynajmniej nie dyżurnego bywalcy salonów ani pupilka mediów ekonomicznych) - ekonomisty Edmunda Phelpsa. Przepytany skutecznie przez Rafała Wosia z DGP (niestety nie mam dostępu do linku/wersji elektrownicznej) stwierdził, że narastający na całym świecie korporacjonizm dławi gospodarkę i innowacyjność i sprowadza się do zabiegów korporacji do wpisywania się w „układ” lobbingu regulacyjnego, zdobywania rządowych subsydiów, kontraktów, taryf oraz do coraz silniejszej gospodarki wymiennej z politykami.
Potwierdzają to nawet dane z USA, gdzie pomimo zielonej retoryki administracji Obamy (wieloekrotnie omawianej na odnawialnym) i koncepcji odnowienia w kryzysie nowego ładu na zielono, pomoc publiczną zgarniają tamtejsze korporacje.
Niejako na zamówienie do ww. postawionej tezy o pajęczynie powiązań korporacji i polityki w Polsce, można przeczytać ostry artykuł Dawida Tokarza w Pulsie Biznesu. To tylko przykład znacznie bardziej ogólnego zajwiska ostatatniego 10-lecia w Polsce, a pewnie i na swiecie (o tym dalej). Zatrudnianie osób związanych z politykami w radach nadzorczych korporacji oraz radach spółek córek i spółek wnuczek wzmacnia swpisty „układ”. Wzmocnione korporacje zaczynają coraz silnej oddziaływać na politykę i regulacje nie tylko w Polsce ale w UE – por. wypowiedź Prezesa PGE po spotkaniu zarządu największego europejskiego lobbysty interesów korporacji energetycznych jakim jest Eurelectric. Próbka walki i regulacje o korzystne regulacje „jako branża potrzebujemy unijnego wsparcia zarówno finansowo-inwestycyjnego jak i operacyjnego w zakresie czystych technologii węglowych i gazowych i … klarownych decyzji dających politycznie zielone światło energetyce jądrowej oraz… wsparcia środkami publicznymi wszystkich czystych technologii produkcji energii elektrycznej. (…) Nie sposób przecież konkurować z energetyką odnawialną skoro jest dotowana na etapie realizacji inwestycji i w fazie eksploatacyjnej, a prąd wytworzony z OZE ma prawne gwarancje zbytu”. Kto by się przejmował tym, że członkowie Eurelectric nie płacą pełnego rachunku za koszty zewnętrzne ani tym, że zasoby paliw kopalnych się systematycznie wyczerpują a ich ceny nieodwolalnie rosną (przekładając się wprost na zyski korporacji i koszty odbiorców energii).
Uwodzicielskie sa własnie bieżące zyski korporacji. Miałem niedawno osobiste spotkanie z czołowymi dziennikarzami z Japonii którzy mówili jak trudno jest zgodnie z prawem w Japonii politykowi lub związanemu z nim urzędnikowi państwowemu znaleźć się w radzie nadwzrocznej koncernu energetycznego (choć przyklad TEPCO raczej przeczy tej tezie). U nas to reguła, niestety. OZE nie mają rad nadzorczych do osnadzenia, dużych kontraktów z sektorem publicznym i tak intratnej oferty dla polityków. Przełamania tej sieci powiązań nie dokona sektor OZE dbając o to aby "zielony certyfikat" miał (odpowiednio?) wysoką cenę i wchodząc jako petent w relacje z korporacjami aby "rubla zarobić i cnoty nie stracić". W tej sytuacji także lekkie, deklarowane poparcie społeczne nie wystarczy do zmiany sytuacji. Także, a może przede wszystkim w każdym okresie wyborczym potrzeba ruszenia serc i umysłów aby tworzyć z jednej strony masowyo ruch a z drugiej aby poparcie dla OZE było głębsze.
Warto zatem tu i teraz podziękować tym, którzy takie wyzwania - dotarcia z czyms wiecej niż bierna edukacja (na to sie wszyscy godzą) i czyms wiecej niż wąski branżowy lobbing (to jest nieskuteczne) - w ostatnich miesiącach podjęli. Szkoda że nie mogę tu wymienić organizacji branżowych OZE. Nawet jak niektóre z nich próbowały w debacie politycznej nadać rangę OZE, to nie potrafiły przebić się do szerzej do opinii publicznej, a zamknięte we własnym getcie niewiele mogą zrobić. Uważam, że w pełni na wysokości zadania stanęły tylko zielone NGOs. Podobało mi się twarde przepytanie polityków na okoliczność zielonej energii przez Koalicję Klimatyczną, z którego sporo się można dowiedzieć, ale które to odpytywanie zmusiło polityków do refleksji. Zachęcam do zapoznania się z wynikami badania polityków. Te zaznania są często pokrętne i mało przekonujące, ale dobrze że są, bo wiadomo jak dalej, z kim i nad czym pracować. Naciski na polityków różnych maści w tej sprawie konsekwentnie (w wielu akcjach i wydarzeniach) od momentu ogłoszenia wyborów wywierała czy może lepiej wywierała (?) Greenpeace. Polecam wywiad z szefem Greenpeace pt. "Zieloni politycy”. Czytając obydwa teksty o zielonych partiach i zielonych politykach nie mam pewności czy ma tu zastosowanie z pozoru oczywiste powiedzenie „politycy są tacy jak ich wyborcy”. Ludzie są dużo bardziej za OZE i bardziej sceptyczni wobec końcówki ery paliw kopalnych niż politycy. Ale do ludzi trzeba ciągle docierać, umieć do nich trafić i dęte debaty biznesowo-polityczne niewiele tu zmienią. Przykładem dobrej, pozytywnej ale nie nudnej przedwyborczej roboty jest portal stworzony przez Greenpeace pod bliskim mi tytułem MyOdnawialni. Dzięki temu temat i problem dotarły znacznie szerzej oraz zostały przedstawione znacznie szerszym kontekście i perspektywie niż potrafiły to zrobić organizacje sektora OZE. Uczmy się zatem od zielonych NGOsów.
Od 2008 roku blog odnawialny parokrotnie zwracał uwagę że długotrwały, zawiązany już w 2007 roku, atak na pakiet klimatyczny 3 x 20% aliansu krajowych korporacji energetycznych z największymi ugrupowaniami parlamentarnymi (paradoks polega na tym, że tu jest także niecodzienna zbieżność posadów koalicji i opozycji parlamentarnej) musi doprowadzić do osłabienia poparcia obywateli dla OZE.
Jeszcze w połowie 2009 roku zwracałem uwagę (powołując się n badania CBOS), że ciągle ponad 83% Polaków oczekuje od rządu zwiększonego zaangażowania we wsparcie OZE, choć jednocześnie z badań dało się zauważyć, że przeciwstawiamy się wprowadzaniu kar i nakazów administracyjnych oraz że czynnik ekonomiczny decyduje o naszych postawach. Przepowiadałem, że stosunkowo szybko poparcie społeczne dla OZE może spaść, a za tym jeszcze trudniej będzie o poparcie polityczne.
Wygląda na to, że się myliłem jesli chodzi o poparcie społeczne. Pomimo rozpoczętej w 2009 roku kampanii rządowej na rzecz czystej energetyki węglowej i czystego węgla, robione rok później badania KE nt. preferencji obywateli UE, w tym polskich, w zakresie technologii energetycznych w corocznym raporcie dotyczącym rozwoju technologii biotechnologicznych na tle innych wskazały Polacy oczekują że OZE (w szczególności energetyką wiatrowa- 84% badanych i słoneczna – 82%) odegrają kluczową rolę w energetyce naszego kraju, a brak jest tego typu jednoznacznych oczekiwań w przypadku energetyki jądrowej (tylko 46% społeczeństwa miało taką nadzieję). Jeszcze bardziej zaskakujące okazały się wyniki badań CBOS zamówione przez Instytut na rzecz Ekorozwoju z końca 201o roku , z których wynika znacznie bardziej pozytywny stosunek Polaków do rozwoju energii wiatrowej 39% (choć niższy tu entuzjazm niż w badaniu KE) i słonecznej (6%), podczas gdy analogicznie wyniki w przypadku energetyki jądrowej i węglowej – po 7% wydawały się druzgocące dla realizowanej polityki i planów energetyki korporacyjnej.
Wydawało się zatem, że temat energetyki odnawianej będzie można łatwo wprowadzić partiom do kampanii wyborczej jako coś pozytywnego na tle powszechnego narzekania na politykę klimatyczną UE i straszenia jej skutkami. Ale tak się nie stało. Technologie bez poparcia społecznego ale z silnym poparciem korporacji i rządu (energetyka jądrowa i gaz łupkowy), związków zawodowych i rządu (energetyka węglowa) i oponiotorczych mediów (zwłaszcza gospodarczych) uzyskały znacznie (nieprporcjonalnie) większe poparcie polityczne niż OZE i efektywność energetyczna. Warto zauważyć jednak, że w sytuacji ogólnoświatowego kryzysu i coraz bardziej powszechnej dominacji myślenia bardziej krótkookresowego oraz braku skłonności do wspierania technologii bardziej przełomowych, efektywność energetyczna uzyskała wśród polityków bardziej powszechne (choć prawdopodobnie płytkie) wparcie niż OZE.
Można zatem zapytać dlaczego tak się stało. Do refleksji na ten temat zachęciła mnie swoim pytaniem dziennikarka EkoNews i w efekcie pomyslałem że politycy bronią krótkookresowych interesów energetyki konwencjonalnej kosztem odnawialnej w efekcie niejasnej dla większosci społeczeństwa sieci powiązań z korporacjami, ulegając przy tym też nadmiernie branżowym związkom zawodowymi. Chciałbym krótko tę właśnie tezę jako ogólną i dotyczącą wszystkich partii a może i krajów z rozwinętym korporacjonizmem rozwinąć i przytoczyć kilka faktów na potwierdzenie. Wartu tu też wesprzeć się teorią noblisty (choć bynajmniej nie dyżurnego bywalcy salonów ani pupilka mediów ekonomicznych) - ekonomisty Edmunda Phelpsa. Przepytany skutecznie przez Rafała Wosia z DGP (niestety nie mam dostępu do linku/wersji elektrownicznej) stwierdził, że narastający na całym świecie korporacjonizm dławi gospodarkę i innowacyjność i sprowadza się do zabiegów korporacji do wpisywania się w „układ” lobbingu regulacyjnego, zdobywania rządowych subsydiów, kontraktów, taryf oraz do coraz silniejszej gospodarki wymiennej z politykami.
Potwierdzają to nawet dane z USA, gdzie pomimo zielonej retoryki administracji Obamy (wieloekrotnie omawianej na odnawialnym) i koncepcji odnowienia w kryzysie nowego ładu na zielono, pomoc publiczną zgarniają tamtejsze korporacje.
Niejako na zamówienie do ww. postawionej tezy o pajęczynie powiązań korporacji i polityki w Polsce, można przeczytać ostry artykuł Dawida Tokarza w Pulsie Biznesu. To tylko przykład znacznie bardziej ogólnego zajwiska ostatatniego 10-lecia w Polsce, a pewnie i na swiecie (o tym dalej). Zatrudnianie osób związanych z politykami w radach nadzorczych korporacji oraz radach spółek córek i spółek wnuczek wzmacnia swpisty „układ”. Wzmocnione korporacje zaczynają coraz silnej oddziaływać na politykę i regulacje nie tylko w Polsce ale w UE – por. wypowiedź Prezesa PGE po spotkaniu zarządu największego europejskiego lobbysty interesów korporacji energetycznych jakim jest Eurelectric. Próbka walki i regulacje o korzystne regulacje „jako branża potrzebujemy unijnego wsparcia zarówno finansowo-inwestycyjnego jak i operacyjnego w zakresie czystych technologii węglowych i gazowych i … klarownych decyzji dających politycznie zielone światło energetyce jądrowej oraz… wsparcia środkami publicznymi wszystkich czystych technologii produkcji energii elektrycznej. (…) Nie sposób przecież konkurować z energetyką odnawialną skoro jest dotowana na etapie realizacji inwestycji i w fazie eksploatacyjnej, a prąd wytworzony z OZE ma prawne gwarancje zbytu”. Kto by się przejmował tym, że członkowie Eurelectric nie płacą pełnego rachunku za koszty zewnętrzne ani tym, że zasoby paliw kopalnych się systematycznie wyczerpują a ich ceny nieodwolalnie rosną (przekładając się wprost na zyski korporacji i koszty odbiorców energii).
Uwodzicielskie sa własnie bieżące zyski korporacji. Miałem niedawno osobiste spotkanie z czołowymi dziennikarzami z Japonii którzy mówili jak trudno jest zgodnie z prawem w Japonii politykowi lub związanemu z nim urzędnikowi państwowemu znaleźć się w radzie nadwzrocznej koncernu energetycznego (choć przyklad TEPCO raczej przeczy tej tezie). U nas to reguła, niestety. OZE nie mają rad nadzorczych do osnadzenia, dużych kontraktów z sektorem publicznym i tak intratnej oferty dla polityków. Przełamania tej sieci powiązań nie dokona sektor OZE dbając o to aby "zielony certyfikat" miał (odpowiednio?) wysoką cenę i wchodząc jako petent w relacje z korporacjami aby "rubla zarobić i cnoty nie stracić". W tej sytuacji także lekkie, deklarowane poparcie społeczne nie wystarczy do zmiany sytuacji. Także, a może przede wszystkim w każdym okresie wyborczym potrzeba ruszenia serc i umysłów aby tworzyć z jednej strony masowyo ruch a z drugiej aby poparcie dla OZE było głębsze.
Warto zatem tu i teraz podziękować tym, którzy takie wyzwania - dotarcia z czyms wiecej niż bierna edukacja (na to sie wszyscy godzą) i czyms wiecej niż wąski branżowy lobbing (to jest nieskuteczne) - w ostatnich miesiącach podjęli. Szkoda że nie mogę tu wymienić organizacji branżowych OZE. Nawet jak niektóre z nich próbowały w debacie politycznej nadać rangę OZE, to nie potrafiły przebić się do szerzej do opinii publicznej, a zamknięte we własnym getcie niewiele mogą zrobić. Uważam, że w pełni na wysokości zadania stanęły tylko zielone NGOs. Podobało mi się twarde przepytanie polityków na okoliczność zielonej energii przez Koalicję Klimatyczną, z którego sporo się można dowiedzieć, ale które to odpytywanie zmusiło polityków do refleksji. Zachęcam do zapoznania się z wynikami badania polityków. Te zaznania są często pokrętne i mało przekonujące, ale dobrze że są, bo wiadomo jak dalej, z kim i nad czym pracować. Naciski na polityków różnych maści w tej sprawie konsekwentnie (w wielu akcjach i wydarzeniach) od momentu ogłoszenia wyborów wywierała czy może lepiej wywierała (?) Greenpeace. Polecam wywiad z szefem Greenpeace pt. "Zieloni politycy”. Czytając obydwa teksty o zielonych partiach i zielonych politykach nie mam pewności czy ma tu zastosowanie z pozoru oczywiste powiedzenie „politycy są tacy jak ich wyborcy”. Ludzie są dużo bardziej za OZE i bardziej sceptyczni wobec końcówki ery paliw kopalnych niż politycy. Ale do ludzi trzeba ciągle docierać, umieć do nich trafić i dęte debaty biznesowo-polityczne niewiele tu zmienią. Przykładem dobrej, pozytywnej ale nie nudnej przedwyborczej roboty jest portal stworzony przez Greenpeace pod bliskim mi tytułem MyOdnawialni. Dzięki temu temat i problem dotarły znacznie szerzej oraz zostały przedstawione znacznie szerszym kontekście i perspektywie niż potrafiły to zrobić organizacje sektora OZE. Uczmy się zatem od zielonych NGOsów.