W zasadzie chce zakończyć temat pakietu klimatycznego. Przewijał się on przez cały rok przez „odnawialny” blog, a ostatnio go wręcz zdominował. Trzeba się cieszyć, że został przegłosowany a w środku pakietu prawdziwa perełka- dyrektywa o promocji stosowania odnawialnych źródeł energii z 15%, prawnie wiążącym celem dla Polski na 2020 r., która nie została praktycznie naruszona w szaleństwie negocjacyjnym ostatnich miesięcy i tygodni.
W negocjacjach ucierpiała głównie dyrektywa ETS i tylko pośrednio efektywność energetyczna i OZE (będzie je trudniej wdrażać). Polska ponoć wygrała. Osobiście nie widzę korzyści ani dla Polski, ani dla energetyki, ani dla obywateli, nawet mieszkańców Śląska. Dostaliśmy obiecane przez Komisję Europejską na samym początku (w styczniu) w ramach tzw. funduszu solidarnościowego 60 mld zł (10% wartości uprawnień), tylko sprzedajemy to na użytek polityczny jako sukces negocjacyjny. Wywalczyliśmy z jednej strony derogacje (okresy przejciowe), czyli stopniowe wprowadzanie aukcji na emisje e energetyce węglowej (od 30% puli emisji w 2013 r. do 100% w 2020 r.),a z drugiej strony (z dodatkowych 2% funduszu solidarnościowego) możliwość dotowania do wysokości 15% modernizacji i budowy elektrowni w ramach furtki pozwalającej ominąć zasady pomocy publicznej (głównie) dla sektora węglowego (chodzi o CCS). Nie zauważaliśmy tylko, że jak elektrownie nie będą płacić opłat na uprawnienia do CO2, to rząd nie będzie miał z czego im dawać dotacji. Przegapiliśmy też fakt, że derogacjami zwiększaliśmy ryzyko inwestycyjne zarówno w OZE jak i CCS i banki karzą nam za to (ryzyko) więcej płacić w postaci odsetek. Ucierpi sam flagowy CCS, bo przy niższej cenie uprawnień (a na pewno przy niższych oplatach za emisje CO2), nie bedzie się elektrowniom kalkulowal w biznes planach (latwiej bedzie inwetowac w demonstracyjne w krajach bez derogacji). Pewnie inwestycji nie będzie a koszty energii będą tak wysokie, jakby bysmy inwestowali. Rząd będzie musial przejsc na "reczne sterowanie" cen energii, wolumenow produkcji, ale bez twardych instrumentow sklaniania do inwestycji; źle to wróży nazej energetyce. Nie chcę teraz tego tematu teraz rozwijać, bo po wrzutkach „last minute” do pakietu negocjatorów z prawie wszystkich państw członkowskich UE, dalej nie wiem jaka jest końcowa treść zatwierdzonego pakietu i chyba na dzisiaj niewielu ma w tej materii wiedzę.
Chciałem się zając tym „sukcesem” od strony negocjowania ostatecznych zapisów przez rząd Polski. Zachętą do zajęcia się tym jest trochę naturalna przekora, a trochę zaczęta dyskusja pod poprzednim wpisem, zakończonym kontrowersyjną tezą, że w zasadzie „Negocjacje wcale nie są udane wtedy gdy wszyscy są zadowoleni; zazwyczaj lepiej jest jak wszyscy są tak samo niezadowoleni”.
Zacznę od tych co powinni być najbardziej zadowoleni po wykonaniu morderczego wręcz zadania, czyli trzech rządowych, technicznych fachowców od negocjacji: Mikołaj Dowgielewicz (szef UKIE), Piotr Serafin – Podsekretarz Stanu w UKIE oraz Marcin Korolec – podsekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki. Osoby te, sprawne w negocjacjach, doprowadziły do wywalczenia przez Polskę prawa weta i są chwalone zarówno przez opozycje z PiS (zresztą ministrowie Korolec i Serafin pracowali w poprzednim rządzie i już wcześniej mieli okazję wyćwiczyć się w mówieniu „niet” w Brukseli), ale mają też pełne uznanie Premiera, który ich publicznie chwali i dzieli się radością z udanych dla Polski negocjacji. O premię dla nich wnioskuje Szef MSZ Radosław Sikorski w artykule Premie dla negocjatorów „Sikorski (…) zaznaczył, że to pokazuje, iż sukces można osiągnąć wtedy, gdy się "gra zręcznie, a nie w tej topornej, publicystycznej poetyce +twardo albo miękko+", bo - jak mówił - nie o to chodzi. "Chodzi o to, aby wygrać zręcznie, mądrze i z sukcesem" - dodał szef MSZ. Pytany, który z partnerów był najbardziej nieugięty, odparł: "największy szermierczy pojedynek był z tymi, którzy naprawdę wiedzą i nad którymi - jak mówił premier - udawało nam się uzyskać przewagę informacyjną, ekspercką w niektórych momentach". "To była Komisja Europejska" - powiedział Sikorski”.
Więcej o niewątpliwie interesujących kulisach, zwłaszcza negocjacji nad derogacjami aukcjoningu, można przeczytać w artykule w Gazecie Wyborczej „Ekspertom Komisji Europejskiej wydawało się do tej pory, że ta stopniowość będzie oznaczała np. 60 proc. darmowych w 2015 r., 40 proc. darmowych w 2016 i tak dalej aż do zera w 2020 r. Tak jednak nie będzie! W ostatnich minutach negocjacji polskim negocjatorom udało się zmodyfikować zapis, dyskretnie wyrzucając procenty. Była przysłowiowa za pięć dwunasta, więc prowadzący obrady szczytu Francuzi się na to zgodzili. A ponieważ w UE nie ma oficjalnej definicji słowa "stopniowo", my będziemy mogli ograniczać liczbę darmowych procentów np. tylko o 1 proc. rocznie, wszem wobec mówiąc, że tak właśnie rozumiemy "stopniowość". I w ten sposób aż do 2018 r., kiedy przewidziana jest rewizja zapisów dyrektywy, będziemy mogli dawać elektrowniom co najmniej 64 proc. darmowych zezwoleń, - mówi ze śmiechem jeden z polskich negocjatorów proszący o zachowanie anonimowości. Portal WNP przedstawił ten sukces pod znamiennym tytułem: „Polscy negocjatorzy wywiedli w pole speców Komisji Europejskiej”. W ten oto „sprytny” sposób doprowadzamy do „powtórki z rozrywki”, bo kiedy w latach 2005-06, krótko po wprowadzeniu ETS, kilka rządów rozdało swoim elektrowniom węglowych darmowe zezwolenia na emisję CO2, firmy je sprzedały, nadymając swoje księgowe zyski (za to nie inwestując ani eurocenta w modernizację). Zdając sobie z tego sprawę Minister Korolec mówi, że teraz tak nie będzie: „Zabronimy elektrowniom handlu darmowymi zezwoleniami na emisję CO2, bo ustalenia ze szczytu w Brukseli dają nam taką możliwość (???). Chcemy odebrać elektrowniom pokusę "windfall profits". Jest w tym trochę obawy przed własnym sukcesem i pierwsze refleksje, które może doprowadzą do rewizji nazwania polskich negocjacji „olbrzymim sukcesem”. Mam tylko nadzieję, że jak już wszyscy na spokojnie pomyslimy o tym co z sukcesem wywalczyliśmy, to nie okaże się nam nagle, że potwierdziło się powiedzenie, że „jak Pan Bóg chce kogoś ukarać to spełnia jego życzenia”….
Już parę dni po szczycie UE w Brukseli, Gazeta Prawna pisze o wątpliwościach po sukcesie „Przez koszty limitów CO2 nowe elektrownie mogą w ogóle nie powstać”. Najpóźniej w 2012 roku zostaną określone te instalacje, na podstawie wniosku państwa członkowskiego zatwierdzonego przez Komisję Europejską, które otrzymają bezpłatne uprawnienia. Będą je mogły dostać te instalacje, które najpóźniej 31 grudnia 2008 r. istniały, choć w terminie późniejszym zostały zmodernizowane, i te w przypadku których proces inwestycyjny był juz fizycznie rozpoczęty - wyjaśnia Wojciech Burkiewicz z UKIE”. I dalej już pada sugestia dla sektora energetyki węglowej w Polsce: „oznacza to, że firmy energetyczne, które nie zaczęły inwestycji w nowe moce, mają dwa tygodnie na działania, które pozwolą im udowodnić, że do końca 2008 roku inwestycje zostały fizycznie zainicjowane. Jeśli tego nie zrobią, ich nowe elektrownie będą musiały od 2013 roku kupować całość uprawnień do emisji CO2. - Dopiero rozpoczęła się dyskusja, co znaczy moment fizycznego zainicjowania inwestycji”. Oczywiście teraz elektrownie wkopują pierwsze szpadle pod budowę elektrowni i zbierają „dowody papierowe” że właśnie zaczęły kolejne wielkie budowy socjalizmu. Na tym także, nie tylko na "sprycie" negocjacyjnym (bez jasnej wizji końca i skutków negocjacji), polega w tym przypadku nasza narodowa przebiegłość, czy może pozytwynie - zaradnosc.
Czyli negocjacje się udały, rząd politycznie je zdyskontował, ale dalej nie wiadomo co z tym sukcesem robić. Nie chce już dalej wchodzić w to, czy negocjacje przebiegały ze strategiczną wizją końca, czy tylko z wizją paru migawek w mediach krajowych. Śmiem twierdzić, że żadnej strategii to nie było, była tylko techniczna strategia negocjacji (częsciowo "gra w dupniaka"), która przyniosła skutek, bo większości zależało na celu pakietu klimatycznego (może trochę grali w szachy?), a Polsce aby na nim rząd jak najwięcej mógł krótkotrwale politycznie zarobić. Zresztą nie tylko rząd, bo i Prezydent pod taki medialny sukces chętnie by się podłączył, nawet w bardzo makiaweliczny sposób: „wykręty Lecha Kaczyńskiego w sprawie pakietu klimatycznego w rodzaju: nie podpisałem traktatu lizbońskiego, żeby ułatwić rządowi negocjowanie pakietu klimatycznego straciły już sens”. Pisze o tym Cezary Michalski w Dzienniku. Powraca pytanie o liderów zmieniających swiat....
Czy dobrze się z tym zwycięstwem czujemy? Czy jeszcze kiedyś w lepiej przemyślanej sprawie nam się uda coś wynegocjować? Warto przypomnieć, że wystąpiliśmy z rozwalającą pakiet propozycja zmian (i zachęcającą innych szabrowników) dopiero 10 października (1,5 roku od momentu rozpoczęciu oficjalnych rozmów na ten temat) i od tego momentu prowadziliśmy negocjacje pod groźbą weta.
Jakże zmieniła się Polska dyplomacja w UE.
Stefan Meller w książce „Świat wg Mellera” opisał szczyt UE sprzed zaledwie 3 lat (dokładnie 15 grudnia 2005 r.), kiedy to powstał pierwszy Sojusz Polsko-Francuski z Niemcami w tle. Chodziło o podobną stawkę – budżet UE na lata 2007-2013, a Polska walczyła o środki na tzw. ścianę wschodnią”. Premier Marcinkiewicz natrafiając na problemy ale bojąc się otwarcia puszki Pandory z roszczeniami, z bólem powiedział na zakończenie szczytu: „Polska została pokrzywdzona; w imię solidarności europejskiej, nie możemy jednak stawiać weta”. Pisał dalej minister Meller: „Na sali zapanowała cisza, prawie było słychać, jak wszyscy głęboko wciągają powietrze. Siedzieliśmy z Marcinkiewiczem, nagle zobaczyłem że Angela Merkel przywołuje mnie gestem ręki. Usłyszałem – wie Pan postanowiłam, że część pieniędzy jakie odstaliśmy na landy wschodnie, przeznaczę na Polskę B. My sobie poradzimy, jesteśmy bogatym krajem, pokryjemy różnicę ze środków innych landów. Proszę pójść do Premiera i mu to powtórzyć”…. Po przerwie Angela Merkel zakomunikowala o swojej decyzji/popozycji na forum Rady UE, a wlasnie teraz ... wojewodztwa sciany wschodniej skladaja wnioski na pare mld Euro (pewnie tez beda klopoty z wykorzystaniem tego sukcesu, ale to juz inna sprawa).
W tym kontekście, najbardziej było mi przykro czytać wcześniej cytowany fragment wypowiedzi negocjatora (satysfakcja ze śmiechem) o tym jak wywiódl w pole speców Komisji Europejskiej, tak jakby na jarmarku sprzedawal nabywcy padlą chabetę jako ogiera. Wiem że dyplomacja i negocjacje mają swoje prawa, wiem, że inni moze byli jeszcze gorsi (?) ale od strony merytorycznej przegraliśmy na swoich pomysłach naszą konkurencyjność i innowacyjność, staracilimy (w tym rząd i koalicja PO-PSL) olbrzymi kapitał zaufania, oslabilismy wysilki Ministra Nowickiego na COP-14 i szanse na pelniejszą promocję tamże, a za styl negocjacji w sprawie pakietu jest mi po prostu wstyd.
Źle, że w partnerach widzimy tylko przeciwników i źle, że największego wroga widzimy w Komisji Europejskiej, która jest tak samo trudna dla wszystkich,a dla nas moglaby byc dlugo sojusznikiem w wielu sprawach. Komisarz Dimas nie bez powodu powiedział wczoraj w Parlamencie Europejskim: "Everybody is a bit dissatisfied ... but the package is equitable, fair and is going to deliver [set] environmental objectives" by the end of the next decade". Jak donoszą agencje, członkowie PE dosć trzeźwo oceniali sytuację: “criticised a "blizzard" of concessions granted especially to industrial and coal-dependent member states in Central and Eastern Europe. New member states will be bought off with a solidarity slush fund, cap and trade emissions permits will be given away when they should have been auctioned, and major players like electricity companies will get derogations that amount to super subsidies". Przedstwiciel brytyjskich liberalów Graham Watson skonkludowal: "All of this pushes down the cost of carbon, cuts the cash raised and makes the emissions targets harder to hit," the MEP. Nasi MEP (euro-parlamentarzysci), po sukcesie siedzieli cicho, jakby troche zawstydzeni. Bo i co tu mówić?
Nie jest dokladnie tak jak dyplomatycznie (idealistycznie, odpowiedzialnie?) mówil cytowany powyżej Dimas, bo są jednak mniej i bardziej niezadowoleni, ale faktem jest ze na wielkim sukcesie negocjacyjnym Polski straciliśmy wszyscy. Teraz trzeba wyciągać z pakietu wszystko to co w nim zostało i co jest dobre, a najlepsza jest (na szczęście zapomniana w negocjacjach) dyrektywa promująca OZE :).
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
czwartek, grudnia 18, 2008
piątek, grudnia 12, 2008
Cud klimatyczno-gospodarczy
Do wczoraj, po wypowiedziach członków rządu można było sądzić że pakiet klimatyczny UE to gwóźdź do trumny polskiej i europejskiej gospodarki. Dzisiaj, z wypowiedzi premiera i członków rządu można wywnioskować, że to najlepszy deal i pewnie gdyby więcej pakietów klimatycznych UE chciała, to Polska stała by się światową potęgą finansową i gospodarczą.
Dzięki komentarzom red. Niklewicza ze szczytu w Brukseli, publikowanym na bieżąco na jego blogu dowiedziałem się np., że dzięki świetnym negocjacjom Polska w okresie 2013-2020 zyskała minimum 160 mld zł (100 mld zaoszczędzonych na niższych cenach energii i 60 z budżetu UE z tytułu przychodów z aukcji uprawnień do emisji CO2, zresztą liczonych skromnie wg wcześniej podważanych szacunków KE- 39 Euro/t). Wychodzi minimum 20 mld zl/rok, czyli ok. 7,2% wszystkich wpływów budżetowych Polski, czyli prawie tyle ile kosztować miało wdrożenie pakietu klimatycznego wg Raportu 2030 (dokładnie 7,5%), którym posługiwał się rząd w negocjacjach.
Czyli jak dobrze rozumiem Polska osiągnie cele pakietu klimatycznego bezkosztowo? Mało tego, jak twierdzi główny negocjator – Minister Dowgielewicz także UE zrealizuje swój cel 3 x 20% „nikt nie zakwestionował głównego celu pakietu, czyli 20 procentowej redukcji emisji CO2 do 2020 r., to nadal da się osiągnąć”. Aby nie było żadnych wątpliwości i ew. czepialstwa ze strony ludzi o małej wierze, Premier od razu czujnie dodaje, że będzie „pilnować tego, żeby (pomimo sukcesu) ceny energii nie poszybowały w górę przygotowuje ustawowe zmiany, które wzmocnią Urząd Regulacji Energetyki, kiedy będzie trzeba kontrolować ceny”. Prawda że inteligentne i proste? Ale czy ktos z doradców Premiera pomyslal, że mówimy o okresie 2013-2020, kiedy to dopiero kontestowana przez Polskę częsć pakietu klimatycznego ma wejsc w zycie i czy wyobrazil sobie jak bedzie wtedy wygladal (już zapewne zliberalizowany) rynek energii w UE i skala mozliwego i uzasadnionego interencjonizmu? Zamiast proponowac np. ustawe o wsparciu OZE, tak aby w 2020 zapewnić udzial wrynku 25-30% zielonej energii elektrycznej, w wiekszosci od niezaleznych dostawców energii, mamy anchroniczną ideę ustawodawczą, ktora de facto dotyczyć moze co najwyżej lat 2009/2012(w ciagu 2007-2008, ceny "prądu" już skoczyly o kilkadziesiat procent), ktora ma ograniczac nie tyle negatywne skutki pakietu klimatyczngego w wersji KE, ale skutki tego co politycy w pakiecie namieszali z iluzorycznym zalożeniem o swej potędze.
Myślę sobie, że niedługo razem z premierem Tuskiem oraz autorami Raportu 2030 zobaczę ich chodzących po powierzchni wody. Zresztą inni, nie mający także kompleksów, przywódcy państw członkowskich UE, też chyba do tego obrazka dołączą. Prawie wszyscy wyrwali z pakietu ile się dało i wspólnie ogłosili sukces i światowe przewodnictwo klimatyczne UE.
Analizowałem naprawdę porządnie zrobione analizy KE i wiem że wszystkie cele pakietu 3 x 20% są ze sobą związane i tak daleko idące zmodyfikowanie (totalne rozmydlenie, a nawet wywrócenie) 20-tki związanej z aukcjami uprawnień CO2, nie tylko nie pozwoli osiągnąć 20% redukcji emisji, ale osłabi szanse na 20% redukcje zapotrzebowania na energię i wręcz uniemożliwi osiągnięcie celu związanego z OZE. Gwałtownie rosnąć będzie np. ryzyko inwestycji w OZE i będzie ono odpowiednio skalkulowane przez banki (wzrośnie koszt pieniądza na OZE), a ceny energii nie będą stymulowały innowacji w energetyce. Z przykrocią muszę dodać, że niemalże jednoczesnie z rozmontowywaniem pakietu w Brukseli, Minister Nowicki na COP-14 w Poznaniu zlożyl polityczną deklaracje ze Polska zobowizuje się do redukcji emisji w 2020 r. o ... 30%.
Na jakiej podstawie politycy-cudotwórcy twierdzą, że wszystkim przybędzie a cale będą osiągnięte, a może nawet przekroczone? Czy każdy przedstawicieli rządów zgłaszając swoje roszczenia w Brukseli przedstawiał wiarygodne wyliczenia i udowadniał że nie spowoduje ono osłabienia celu przyjmowanej regulacji lub przerzucenia kosztów na sąsiada? Dlaczego Prezydencja francuska pozwoliła na „spontaniczne wrzutki” nie ograniczając dyskusji na szczycie brukselskim tylko do propozycji zgłoszonych wcześniej i przeanalizowanych z punktu widzenia kosztów i wykonalności?
UE osiągnęła mniej za więcej. Koszty jednostkowe redukcji emisji CO2, przy obecnej wersji pakietu klimatycznego będą większe (mniejsza redukcja przy podobnych kosztach w całym systemie).
Największym beneficjantem cudu klimatyczno-gospodarczego na cała kolejną dekadę (a nawet w niektórych przypadkach na 15-lecie) tak przyjmowanych „na kolanie” regulacji jest wielka energetyka, która stała się w myśl przyjętych ustaleń znowu beneficjentem olbrzymiej pomocy publicznej (możliwe wsparcie inwestycji w elektrowniach do 15% i udzielenie pomocy publicznej bez zgody KE, która do tej pory była niezawodnym policjantem) tylko dlatego, że będzie robiła dalej to co robi, tylko ze wsparciem. Krótkotrwałym beneficjentem stają się politycy – cudotwórcy, którzy liczą na zdyskontowanie cudu w najbliższych wyborach. Stratni będą tylko obywatele krajów UE, ale beneficjenci „cudu” myślą że jest ich tak wielu i tak niezorientowanych, że nikt nie zauważy że traci. Czyli w zasadzie wszyscy powinni być zadowoleni?
Negocjacje wcale nie są udane wtedy gdy wszyscy są zadowoleni; zazwyczaj lepiej jest tak wszyscy są tak samo niezadowoleni. Za to lubię urzędników KE, którzy przedkładają najczęściej propozycje przemyślane, realne i tak skonstruowane, że nikomu się nie podobają. Najgorzej jak za sprawy tak skomplikowane biorą się politycy, bez wczesniejszego, rzetelnego rozpoznania calosci problemu. Wtedy uchroń nas Panie od takich nieswiadomych cudotwórców i takich cynicznych obłudników (nie wiadomo czego tu więcej).
Dzięki komentarzom red. Niklewicza ze szczytu w Brukseli, publikowanym na bieżąco na jego blogu dowiedziałem się np., że dzięki świetnym negocjacjom Polska w okresie 2013-2020 zyskała minimum 160 mld zł (100 mld zaoszczędzonych na niższych cenach energii i 60 z budżetu UE z tytułu przychodów z aukcji uprawnień do emisji CO2, zresztą liczonych skromnie wg wcześniej podważanych szacunków KE- 39 Euro/t). Wychodzi minimum 20 mld zl/rok, czyli ok. 7,2% wszystkich wpływów budżetowych Polski, czyli prawie tyle ile kosztować miało wdrożenie pakietu klimatycznego wg Raportu 2030 (dokładnie 7,5%), którym posługiwał się rząd w negocjacjach.
Czyli jak dobrze rozumiem Polska osiągnie cele pakietu klimatycznego bezkosztowo? Mało tego, jak twierdzi główny negocjator – Minister Dowgielewicz także UE zrealizuje swój cel 3 x 20% „nikt nie zakwestionował głównego celu pakietu, czyli 20 procentowej redukcji emisji CO2 do 2020 r., to nadal da się osiągnąć”. Aby nie było żadnych wątpliwości i ew. czepialstwa ze strony ludzi o małej wierze, Premier od razu czujnie dodaje, że będzie „pilnować tego, żeby (pomimo sukcesu) ceny energii nie poszybowały w górę przygotowuje ustawowe zmiany, które wzmocnią Urząd Regulacji Energetyki, kiedy będzie trzeba kontrolować ceny”. Prawda że inteligentne i proste? Ale czy ktos z doradców Premiera pomyslal, że mówimy o okresie 2013-2020, kiedy to dopiero kontestowana przez Polskę częsć pakietu klimatycznego ma wejsc w zycie i czy wyobrazil sobie jak bedzie wtedy wygladal (już zapewne zliberalizowany) rynek energii w UE i skala mozliwego i uzasadnionego interencjonizmu? Zamiast proponowac np. ustawe o wsparciu OZE, tak aby w 2020 zapewnić udzial wrynku 25-30% zielonej energii elektrycznej, w wiekszosci od niezaleznych dostawców energii, mamy anchroniczną ideę ustawodawczą, ktora de facto dotyczyć moze co najwyżej lat 2009/2012(w ciagu 2007-2008, ceny "prądu" już skoczyly o kilkadziesiat procent), ktora ma ograniczac nie tyle negatywne skutki pakietu klimatyczngego w wersji KE, ale skutki tego co politycy w pakiecie namieszali z iluzorycznym zalożeniem o swej potędze.
Myślę sobie, że niedługo razem z premierem Tuskiem oraz autorami Raportu 2030 zobaczę ich chodzących po powierzchni wody. Zresztą inni, nie mający także kompleksów, przywódcy państw członkowskich UE, też chyba do tego obrazka dołączą. Prawie wszyscy wyrwali z pakietu ile się dało i wspólnie ogłosili sukces i światowe przewodnictwo klimatyczne UE.
Analizowałem naprawdę porządnie zrobione analizy KE i wiem że wszystkie cele pakietu 3 x 20% są ze sobą związane i tak daleko idące zmodyfikowanie (totalne rozmydlenie, a nawet wywrócenie) 20-tki związanej z aukcjami uprawnień CO2, nie tylko nie pozwoli osiągnąć 20% redukcji emisji, ale osłabi szanse na 20% redukcje zapotrzebowania na energię i wręcz uniemożliwi osiągnięcie celu związanego z OZE. Gwałtownie rosnąć będzie np. ryzyko inwestycji w OZE i będzie ono odpowiednio skalkulowane przez banki (wzrośnie koszt pieniądza na OZE), a ceny energii nie będą stymulowały innowacji w energetyce. Z przykrocią muszę dodać, że niemalże jednoczesnie z rozmontowywaniem pakietu w Brukseli, Minister Nowicki na COP-14 w Poznaniu zlożyl polityczną deklaracje ze Polska zobowizuje się do redukcji emisji w 2020 r. o ... 30%.
Na jakiej podstawie politycy-cudotwórcy twierdzą, że wszystkim przybędzie a cale będą osiągnięte, a może nawet przekroczone? Czy każdy przedstawicieli rządów zgłaszając swoje roszczenia w Brukseli przedstawiał wiarygodne wyliczenia i udowadniał że nie spowoduje ono osłabienia celu przyjmowanej regulacji lub przerzucenia kosztów na sąsiada? Dlaczego Prezydencja francuska pozwoliła na „spontaniczne wrzutki” nie ograniczając dyskusji na szczycie brukselskim tylko do propozycji zgłoszonych wcześniej i przeanalizowanych z punktu widzenia kosztów i wykonalności?
UE osiągnęła mniej za więcej. Koszty jednostkowe redukcji emisji CO2, przy obecnej wersji pakietu klimatycznego będą większe (mniejsza redukcja przy podobnych kosztach w całym systemie).
Największym beneficjantem cudu klimatyczno-gospodarczego na cała kolejną dekadę (a nawet w niektórych przypadkach na 15-lecie) tak przyjmowanych „na kolanie” regulacji jest wielka energetyka, która stała się w myśl przyjętych ustaleń znowu beneficjentem olbrzymiej pomocy publicznej (możliwe wsparcie inwestycji w elektrowniach do 15% i udzielenie pomocy publicznej bez zgody KE, która do tej pory była niezawodnym policjantem) tylko dlatego, że będzie robiła dalej to co robi, tylko ze wsparciem. Krótkotrwałym beneficjentem stają się politycy – cudotwórcy, którzy liczą na zdyskontowanie cudu w najbliższych wyborach. Stratni będą tylko obywatele krajów UE, ale beneficjenci „cudu” myślą że jest ich tak wielu i tak niezorientowanych, że nikt nie zauważy że traci. Czyli w zasadzie wszyscy powinni być zadowoleni?
Negocjacje wcale nie są udane wtedy gdy wszyscy są zadowoleni; zazwyczaj lepiej jest tak wszyscy są tak samo niezadowoleni. Za to lubię urzędników KE, którzy przedkładają najczęściej propozycje przemyślane, realne i tak skonstruowane, że nikomu się nie podobają. Najgorzej jak za sprawy tak skomplikowane biorą się politycy, bez wczesniejszego, rzetelnego rozpoznania calosci problemu. Wtedy uchroń nas Panie od takich nieswiadomych cudotwórców i takich cynicznych obłudników (nie wiadomo czego tu więcej).
poniedziałek, grudnia 08, 2008
Kosztowne inwestycje w przeszłość i wysokie ceny energii czyli co rząd wynegocjował na „małym szczycie UE w Gdańsku w sprawie pakietu klimatycznego
Półmetek szczytu klimatycznego ONZ w Poznaniu zbiegł się z małym klimatycznym szczytem UE w Gdańsku, gdzie przebrany za Św. Mikołaja Sarkozy zaproponował, aby kraje najbardziej zależne od węgla od 2013 do końca 2019 r. stopniowo dochodziły do kupowania 100 proc. praw do emisji CO2 na aukcjach. Benchmarking niedopracowane hasło ale forsowany m.in. przez Premiera Pawlaka, jako alternatywa co „siekiery CO2” w postaci ETS+aukcje, pozostał jako bez poparcia UE. Red. Konrad Niklewicz na swoim nowym „klimatycznym blogu” podał trochę szczegółów propozycji Sarkozy’ego; „rząd Francji zgadza się, żeby aż do 1 stycznia 2020 r. polskie elektrownie mogły dostawać część zezwoleń na emisję dwutlenku węgla za darmo. W 2013 r. tych darmowych zezwoleń byłoby dokładnie 70 proc. Potem, z każdym rokiem, procent darmowych zmniejszałby się (aż do zera w 2020 r.).
Choć wygląda to na sukces, to potencjalnie największy beneficjent ww. „ustępstw” wobec Polski - Grupa Tauron, nie wykazuje entuzjazmu. Wiceprezes Turon -Stanisław Tokarski - mówi w cytowanej na wstępie Rzeczpospolitej: „do 2019 r. niewiele się zmieni w strukturze produkcji energii w Polsce, może wprawdzie być większy udział źródeł odnawialnych i gazowych, ale nie będzie jeszcze na dużą skalę stosowanych technologii węglowych, które by znacząco ograniczyły emisję CO2”.
Czyli w efekcie „sukcesu” Gdańsko-Poznańskiego, nie ma entuzjazmu ani warunków do zmian. Przepychamy problem pare lat do przodu, aby wrocil ze zdwojoną silą.
Ale zmiany jednak będą. Jak informuje Gazeta Wyborcza „Tusk powiedział również, że uzgodnił z Nicolasem Sarkozym, że Francja pomoże Polsce w budowie elektrowni jądrowych. Przedstawiciele rządu twierdza ze formalna i decyzja ma zapaść w styczniu. Naturę tej transakcji dość obrazowo skomentował Pan Romuald Bartkowicz na swoim blogu, ja pominę ten sukces milczeniem.
Do sukcesu dążymy też na trzecim froncie. W niedzielę w Będlewie pod Poznaniem rozpoczęła się konferencja „Czyste technologie węglowe i nuklearne w zwalczaniu zmian klimatu. Tu rzeczywiście zapowiada się na sukces, tak jak i w drugim ww,. przypadku, bo za własne pieniądze. Andrzej Przybycin z Ministerstwa Środowiska. – smiało zadeklarował, że na badania nad CCS wydamy ok. 34 mln zł z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska (jak twierdzi - jest to też koszt odwiertu jednego otworu do zatłaczania CO2 ). Koszt jest porównywalny z 10 letnim budżetem krajowym na badania naukowe i rozwój w zakresie OZE i z …. odwiertami geotermalnymi w Toruniu. Zarówno te pierwsza jak i nawet druga alternatywa więcej rokują perspektywicznie, ale w przypadku wsparcia CCS decyzje zapada równie szybko jak w przypadku zakupu technologii jądrowej. Ale to tylko początek kosztów. Prof. Jerzy Buzek wyliczył, że zwrot inwestycji w CCS w instalacjach konwencjonalnych z CCS (bez poligneracji) to nawet 30-50 lat, ale do 2020 r. w CCS Polska powinna zainwestować ok. 380 mln euro.
Pominę już pytanie, skąd tak duże srodki, skoro presja na redukcje emisji będzie mnijsza a presja na bieżace zyski wcale nie (por. ww derogacje w aukcjach)? Dodam tylko, że nie tak dawno liczyłem z zespołem, że całkowity nakłady inwestycyjne na osiągniecie 15% udziału OZE w bilansie zużycia energii w Polsce to …60 mln zl, a okresy zwrotu nakładów (bez dotacji) to 10-20 lat. Ale o tym ani w Poznaniu ani w Gdańsku ani w Warszawie ani w Brukseli przedstawiciele rządu nie chcą mówić. Nie podejmują też w sprawie tak spektakularnych decyzji i nie składają ŻADNYCH deklaracji.
Za to, rząd upojony wręcz swoimi sukcesami, w obliczu pewnych kosztów i wątpliwych korzyci, powinien się zastanowić nad kolejnym szasną na kolejny "sukces" - wszak wszystko to co robi, robi ponoć na rzecz taniej energii dla kowlaskiego. Problemem, ten był już kilkukrotnie dyskutowany na odnawialnym i ma wielkie szanse stać się takim samym, a może nawet ostateznym "sukcesem" jak te ww. Media do tej pory twardo staly za strategią negocjacyjną rządu. Ale Łukasz Ruciński w Rzeczpospolitej pod znamiennym i trafnym tytułem „Sukces w negocjacjach, ale prąd i tak zdrożeje” pisze, że „gabinet Tuska stanie w obliczu kilku naprawdę poważnych problemów, bo mobilizując polską opinię publiczną przeciw projektowi pakietu, rząd straszył obywateli, że po przyjęciu propozycji Komisji Europejskiej ceny prądu wystrzelą w kosmos. Problem w tym, że także w obecnej sytuacji – gdy Unia zgodziła się na nasze postulaty – prąd może zdrożeć, i to dość mocno. Po pierwsze – ekonomiści już zaobserwowali w innych krajach, że elektrownie, którym przyznano darmowe limity CO2, i tak podwyższają ceny energii, tak jakby musiały za te limity płacić. Po drugie – polska energetyka to niemal przedpotopowy skansen, który potrzebuje ogromnych pieniędzy na modernizację”. W tej sprawie tyle się już wcześniej mądrzyłem, że także pominę ostateczną konstatację „sukcesu negocjacyjnego” milczeniem.
Negocjacje się powiodły ale pacjent nie wytrzyma. Pełna sprzeczności mieszanina propozycji i rozwiązań jakie wyszły z dzielnych negocjacji Polski z UE to prawdziwa bomba z opóźnionym zapłonem. Najtańsze, najlepsze i najbardziej perspektywiczne rozwiązania, które n.b. miał promować pakiet klimatyczny (OZE i efektywność energetyczna, których potrzebujemy jak powietrza), w Polsce przegrywają z tym co drogie, nieinnowacyjne i uwsteczniające i tak zacofany gospodarczo kraj. Polska traci szansę.
Staram się nie używać ostrzejszych słów, bo wiem że natura problemu o jakim piszę od pewnego czasu nie jest banalna, ale aż się prosi taka oto smutna puenta: co by tu jeszcze i w pakiecie klimatycznym UE, i na szczycie ONZ w Poznaniu i w Polsce spieprzyć! Pozytywne jest tylko to, że chyba już nic.
Choć wygląda to na sukces, to potencjalnie największy beneficjent ww. „ustępstw” wobec Polski - Grupa Tauron, nie wykazuje entuzjazmu. Wiceprezes Turon -Stanisław Tokarski - mówi w cytowanej na wstępie Rzeczpospolitej: „do 2019 r. niewiele się zmieni w strukturze produkcji energii w Polsce, może wprawdzie być większy udział źródeł odnawialnych i gazowych, ale nie będzie jeszcze na dużą skalę stosowanych technologii węglowych, które by znacząco ograniczyły emisję CO2”.
Czyli w efekcie „sukcesu” Gdańsko-Poznańskiego, nie ma entuzjazmu ani warunków do zmian. Przepychamy problem pare lat do przodu, aby wrocil ze zdwojoną silą.
Ale zmiany jednak będą. Jak informuje Gazeta Wyborcza „Tusk powiedział również, że uzgodnił z Nicolasem Sarkozym, że Francja pomoże Polsce w budowie elektrowni jądrowych. Przedstawiciele rządu twierdza ze formalna i decyzja ma zapaść w styczniu. Naturę tej transakcji dość obrazowo skomentował Pan Romuald Bartkowicz na swoim blogu, ja pominę ten sukces milczeniem.
Do sukcesu dążymy też na trzecim froncie. W niedzielę w Będlewie pod Poznaniem rozpoczęła się konferencja „Czyste technologie węglowe i nuklearne w zwalczaniu zmian klimatu. Tu rzeczywiście zapowiada się na sukces, tak jak i w drugim ww,. przypadku, bo za własne pieniądze. Andrzej Przybycin z Ministerstwa Środowiska. – smiało zadeklarował, że na badania nad CCS wydamy ok. 34 mln zł z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska (jak twierdzi - jest to też koszt odwiertu jednego otworu do zatłaczania CO2 ). Koszt jest porównywalny z 10 letnim budżetem krajowym na badania naukowe i rozwój w zakresie OZE i z …. odwiertami geotermalnymi w Toruniu. Zarówno te pierwsza jak i nawet druga alternatywa więcej rokują perspektywicznie, ale w przypadku wsparcia CCS decyzje zapada równie szybko jak w przypadku zakupu technologii jądrowej. Ale to tylko początek kosztów. Prof. Jerzy Buzek wyliczył, że zwrot inwestycji w CCS w instalacjach konwencjonalnych z CCS (bez poligneracji) to nawet 30-50 lat, ale do 2020 r. w CCS Polska powinna zainwestować ok. 380 mln euro.
Pominę już pytanie, skąd tak duże srodki, skoro presja na redukcje emisji będzie mnijsza a presja na bieżace zyski wcale nie (por. ww derogacje w aukcjach)? Dodam tylko, że nie tak dawno liczyłem z zespołem, że całkowity nakłady inwestycyjne na osiągniecie 15% udziału OZE w bilansie zużycia energii w Polsce to …60 mln zl, a okresy zwrotu nakładów (bez dotacji) to 10-20 lat. Ale o tym ani w Poznaniu ani w Gdańsku ani w Warszawie ani w Brukseli przedstawiciele rządu nie chcą mówić. Nie podejmują też w sprawie tak spektakularnych decyzji i nie składają ŻADNYCH deklaracji.
Za to, rząd upojony wręcz swoimi sukcesami, w obliczu pewnych kosztów i wątpliwych korzyci, powinien się zastanowić nad kolejnym szasną na kolejny "sukces" - wszak wszystko to co robi, robi ponoć na rzecz taniej energii dla kowlaskiego. Problemem, ten był już kilkukrotnie dyskutowany na odnawialnym i ma wielkie szanse stać się takim samym, a może nawet ostateznym "sukcesem" jak te ww. Media do tej pory twardo staly za strategią negocjacyjną rządu. Ale Łukasz Ruciński w Rzeczpospolitej pod znamiennym i trafnym tytułem „Sukces w negocjacjach, ale prąd i tak zdrożeje” pisze, że „gabinet Tuska stanie w obliczu kilku naprawdę poważnych problemów, bo mobilizując polską opinię publiczną przeciw projektowi pakietu, rząd straszył obywateli, że po przyjęciu propozycji Komisji Europejskiej ceny prądu wystrzelą w kosmos. Problem w tym, że także w obecnej sytuacji – gdy Unia zgodziła się na nasze postulaty – prąd może zdrożeć, i to dość mocno. Po pierwsze – ekonomiści już zaobserwowali w innych krajach, że elektrownie, którym przyznano darmowe limity CO2, i tak podwyższają ceny energii, tak jakby musiały za te limity płacić. Po drugie – polska energetyka to niemal przedpotopowy skansen, który potrzebuje ogromnych pieniędzy na modernizację”. W tej sprawie tyle się już wcześniej mądrzyłem, że także pominę ostateczną konstatację „sukcesu negocjacyjnego” milczeniem.
Negocjacje się powiodły ale pacjent nie wytrzyma. Pełna sprzeczności mieszanina propozycji i rozwiązań jakie wyszły z dzielnych negocjacji Polski z UE to prawdziwa bomba z opóźnionym zapłonem. Najtańsze, najlepsze i najbardziej perspektywiczne rozwiązania, które n.b. miał promować pakiet klimatyczny (OZE i efektywność energetyczna, których potrzebujemy jak powietrza), w Polsce przegrywają z tym co drogie, nieinnowacyjne i uwsteczniające i tak zacofany gospodarczo kraj. Polska traci szansę.
Staram się nie używać ostrzejszych słów, bo wiem że natura problemu o jakim piszę od pewnego czasu nie jest banalna, ale aż się prosi taka oto smutna puenta: co by tu jeszcze i w pakiecie klimatycznym UE, i na szczycie ONZ w Poznaniu i w Polsce spieprzyć! Pozytywne jest tylko to, że chyba już nic.
piątek, grudnia 05, 2008
O braku wyobraźni, czyli gdzie są przywódcy ze spójną wizją klimatyczno-energetyczną
Albert Einstein twierdził, że "Wyobraźnia bez wiedzy może stworzyć rzeczy piękne. Wiedza bez wyobraźni najwyżej doskonałe." W szczególności, w czasie przełomu, rewolucji jaką mamy dzisiaj, wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy.
W sprawach energetyczno-klimatycznych wiedza jaką posługuje się rząd jest wiedzą minioną, a wyobraźni w tym jest niewiele. Czy rzeczywiście było tak trudno aby skojarzyć, że pakiet klimatyczny, szczyt klimatyczny są ze sobą ściśle związane (nawet, jak w tragedii greckiej, ze względu na jedność miejsca i czasu) i biorąc na siebie przewodniczenie szczytowi i odpowiedzialność z jego powodzenie, nie można jednocześnie brać na siebie odpowiedzialności za zawetowanie pakietu? Na szczycie w Poznaniu, na konferencjach prasowych w Warszawie i w negocjajcach w Brukseli widzimy teraz własnych polityków jako bezradnych wobec wyzwań i działających na oślep. Nie mając polityki energetycznej (czyja to wina?) kontestując własną (przyjętą przez rzad i sejm), politykę ekologiczną, działają w ciemno, bez latarnii. Jednocześnie nie wykorzystują w dostatecznym stopniu wyobraźni służącej do budowy nadrzędnej i pozytywnej wizji. Rząd, robiąc taktyczne tyllko uniki potyka się w własne nogi i już sam nie wie w jakim kapeluszu na głowie ma jeździć do każdego z ww. miast, a w szczególności w jakim wystąpić w Poznaniu (np. poprzedni wpis).
O potrzebie odważnych decyzji w kontekście szczytu w Poznaniu mówi, chyba jako pierwszy publicysta, Igor Janke. Pyta, czy wykorzystamy szczyt i pakiet klimatyczny jako szansę na innowacje, czy będziemy je traktować jako zagrożenie i ciągle walcząc nie z zagrożeniem klimatycznym tylko z inicjatywami, które mają temu zagrożeniu przeciwdziałać. Konkluduje, że nie widać polityków którzy traktowali by szczyt i pakiet zarazem, jako wielka szanse dla Polski.
Pytany o te sprawy, pewna wizję w wywiadzie w radio TOK FM próbował przedstawić Rafał Dutkiewicz prezes Ruchu Obywatelskiego Polska XXI , nieoficjalnie także jeden z kandydatów na prezydenta RP . Będąc z Wrocławia i wiedząc ze Dolny Śląsk kryje znaczące pokłady (dodam, że trudno dotepnego) węgla twierdzi że rząd zaprzepaścił szanse na to, aby szczyt poznański wykorzystać do ogłoszenia większego projektu skazującego jak wielkim bogactwie narodowym jest … węgiel, czysty węgiel. To już jest jakaś myśl wizjonerska (podobnie mówi prof. Buzek, który jest w tym bardziej „techniczny”, a mniej „polityczny”), która jednak mnie jakoś nie porwała, a i świat, powoli ale konsekwentnie odchodzący od węgla, też pewnie z tego powodu nie zamrze z zachwytu. Choć nie jest to wizja Baraka Obamy, ale oczywiście życzę powodzenia p. Dutkiewiczowi.
Ogólne w swej naturze przyczyny problemów i trudności ze sformułowaniem (w szczególnosci w Polsce) porywającej wizji w obszarze energia i środowiskow zostały zasygnalizowane przez szfa Międzynarodowego Zielonego Krzyża - Prof. Alexandrem Likhotalem, w doskonałym wywiadzie red. M. Kozmany. Mówi m.in.: "Mamy tak naprawdę jeden wielki kryzys: kryzys przywództwa i wizji. Nie myślimy, jak zapobiegać kryzysom, próbujemy je tylko naprawić. To są tylko reakcje, działania obronne. Tymczasem przywództwo oznacza gotowość do uprzedzania faktów i wprowadzenia zmian w ramach określonej wizji przyszłości” (polecam gorąco cały wywiad). Sądzę że właśnie odważnych polityków tego kalibru, z taką samoświadomością i umiejętnością oderwania się od spraw bieżących, brakuje nam od dawna w Polsce.
Szukając polityka poza rządem, który mógłby taką wizje sformułować, wypada posłuchać co myślą i mówią posłowie; tu pewnie większą role odgrywają posłowie Parlamentu Europejskiego. Właśnie skończyła się debata w PE na ten temat. Przy całej różnorodności poglądów, widać generalnie, że PE jest bardziej otwartym na pakiet i na zmiany niż przedstawiciele rządów i głów pastw UE w Radzie UE. Np. odwołując się do serwisu PE, poseł Martin Schultz z Niemiec twierdzi że "decyzja Rady, aby do porozumienia doprowadzić na szczeblu szefów państw i rządów nie była najmądrzejsza, gdyż tam trzeba będzie podjąć decyzje jednomyślnie". Dodaje, że PE przygotował się do przyjęcia pakietu do końca tego roku i będzie to sukces przede wszystkim posłów do PE, a w mniejszym stopniu prezydencji (francuskiej).
Ale nasi posłowie PE (związani i z krajową koalicją i opozycją) myślą podobnie jak rząd i jak wojsko wspierają oficjalne stanowisko rządu na Radzie. Argumenty są chyba jeszcze bardziej anachronicznie niż te używane przez rząd. Np. poseł Bogdan Pęk mówi: „Walka ze zmianami klimatycznymi to największa utopia naszych czasów. Ograniczanie emisji doprowadzi do redukcji temperatury o 0,02 stopnie Celsjusza, co jest poniżej granicy błędu statystycznego i doprowadzi do gwałtownego obniżenia rozwoju i cywilizacji ludzkiej”. A posłanka Urszula Krupa, poza utyskiwaniem na UE (za diety z UE) zauważa …„Rozwój technologii CCS spowoduje ograniczenie pozyskiwania energii geotermalnej”.
U posłów inaczej niż u przedstawicieli rządu, wyobraźnia jest nieco bardziej rozwinięta, ale z wiedzą może być nieco gorzej. Czy to się da jakoś połączyć i zbudować na tym wizję na miarę Polski, Europy i Świata, i na miarę XXI wieku?
W sprawach energetyczno-klimatycznych wiedza jaką posługuje się rząd jest wiedzą minioną, a wyobraźni w tym jest niewiele. Czy rzeczywiście było tak trudno aby skojarzyć, że pakiet klimatyczny, szczyt klimatyczny są ze sobą ściśle związane (nawet, jak w tragedii greckiej, ze względu na jedność miejsca i czasu) i biorąc na siebie przewodniczenie szczytowi i odpowiedzialność z jego powodzenie, nie można jednocześnie brać na siebie odpowiedzialności za zawetowanie pakietu? Na szczycie w Poznaniu, na konferencjach prasowych w Warszawie i w negocjajcach w Brukseli widzimy teraz własnych polityków jako bezradnych wobec wyzwań i działających na oślep. Nie mając polityki energetycznej (czyja to wina?) kontestując własną (przyjętą przez rzad i sejm), politykę ekologiczną, działają w ciemno, bez latarnii. Jednocześnie nie wykorzystują w dostatecznym stopniu wyobraźni służącej do budowy nadrzędnej i pozytywnej wizji. Rząd, robiąc taktyczne tyllko uniki potyka się w własne nogi i już sam nie wie w jakim kapeluszu na głowie ma jeździć do każdego z ww. miast, a w szczególności w jakim wystąpić w Poznaniu (np. poprzedni wpis).
O potrzebie odważnych decyzji w kontekście szczytu w Poznaniu mówi, chyba jako pierwszy publicysta, Igor Janke. Pyta, czy wykorzystamy szczyt i pakiet klimatyczny jako szansę na innowacje, czy będziemy je traktować jako zagrożenie i ciągle walcząc nie z zagrożeniem klimatycznym tylko z inicjatywami, które mają temu zagrożeniu przeciwdziałać. Konkluduje, że nie widać polityków którzy traktowali by szczyt i pakiet zarazem, jako wielka szanse dla Polski.
Pytany o te sprawy, pewna wizję w wywiadzie w radio TOK FM próbował przedstawić Rafał Dutkiewicz prezes Ruchu Obywatelskiego Polska XXI , nieoficjalnie także jeden z kandydatów na prezydenta RP . Będąc z Wrocławia i wiedząc ze Dolny Śląsk kryje znaczące pokłady (dodam, że trudno dotepnego) węgla twierdzi że rząd zaprzepaścił szanse na to, aby szczyt poznański wykorzystać do ogłoszenia większego projektu skazującego jak wielkim bogactwie narodowym jest … węgiel, czysty węgiel. To już jest jakaś myśl wizjonerska (podobnie mówi prof. Buzek, który jest w tym bardziej „techniczny”, a mniej „polityczny”), która jednak mnie jakoś nie porwała, a i świat, powoli ale konsekwentnie odchodzący od węgla, też pewnie z tego powodu nie zamrze z zachwytu. Choć nie jest to wizja Baraka Obamy, ale oczywiście życzę powodzenia p. Dutkiewiczowi.
Ogólne w swej naturze przyczyny problemów i trudności ze sformułowaniem (w szczególnosci w Polsce) porywającej wizji w obszarze energia i środowiskow zostały zasygnalizowane przez szfa Międzynarodowego Zielonego Krzyża - Prof. Alexandrem Likhotalem, w doskonałym wywiadzie red. M. Kozmany. Mówi m.in.: "Mamy tak naprawdę jeden wielki kryzys: kryzys przywództwa i wizji. Nie myślimy, jak zapobiegać kryzysom, próbujemy je tylko naprawić. To są tylko reakcje, działania obronne. Tymczasem przywództwo oznacza gotowość do uprzedzania faktów i wprowadzenia zmian w ramach określonej wizji przyszłości” (polecam gorąco cały wywiad). Sądzę że właśnie odważnych polityków tego kalibru, z taką samoświadomością i umiejętnością oderwania się od spraw bieżących, brakuje nam od dawna w Polsce.
Szukając polityka poza rządem, który mógłby taką wizje sformułować, wypada posłuchać co myślą i mówią posłowie; tu pewnie większą role odgrywają posłowie Parlamentu Europejskiego. Właśnie skończyła się debata w PE na ten temat. Przy całej różnorodności poglądów, widać generalnie, że PE jest bardziej otwartym na pakiet i na zmiany niż przedstawiciele rządów i głów pastw UE w Radzie UE. Np. odwołując się do serwisu PE, poseł Martin Schultz z Niemiec twierdzi że "decyzja Rady, aby do porozumienia doprowadzić na szczeblu szefów państw i rządów nie była najmądrzejsza, gdyż tam trzeba będzie podjąć decyzje jednomyślnie". Dodaje, że PE przygotował się do przyjęcia pakietu do końca tego roku i będzie to sukces przede wszystkim posłów do PE, a w mniejszym stopniu prezydencji (francuskiej).
Ale nasi posłowie PE (związani i z krajową koalicją i opozycją) myślą podobnie jak rząd i jak wojsko wspierają oficjalne stanowisko rządu na Radzie. Argumenty są chyba jeszcze bardziej anachronicznie niż te używane przez rząd. Np. poseł Bogdan Pęk mówi: „Walka ze zmianami klimatycznymi to największa utopia naszych czasów. Ograniczanie emisji doprowadzi do redukcji temperatury o 0,02 stopnie Celsjusza, co jest poniżej granicy błędu statystycznego i doprowadzi do gwałtownego obniżenia rozwoju i cywilizacji ludzkiej”. A posłanka Urszula Krupa, poza utyskiwaniem na UE (za diety z UE) zauważa …„Rozwój technologii CCS spowoduje ograniczenie pozyskiwania energii geotermalnej”.
U posłów inaczej niż u przedstawicieli rządu, wyobraźnia jest nieco bardziej rozwinięta, ale z wiedzą może być nieco gorzej. Czy to się da jakoś połączyć i zbudować na tym wizję na miarę Polski, Europy i Świata, i na miarę XXI wieku?
wtorek, grudnia 02, 2008
O kontrowersjach poznańsko-warszawskich z Brukselą w tle i nowym portalu informującym o COP-14
Kilka dni temu na jednej z debat Minister Korolec, odpowiedzialny za negocjacje z Komisja Europejską w sprawach pakietu klimatycznego, a w szczegolnosci w kwestii energetyki, mowil, że nie ma nawet czasu na rozmowy z doradcami czy dzienikarzami, bo w ostatnich tygodniach rozmowy w grupach przygotowujacych stanowisko w tej sprawie na Rade UE szykowaną na 11 grudnia, trwaja bez przerwy przez 5 dni w tygodniu po 10 godzin dziennie, zazwyczaj w Brukseli.
W zwiazku z tym, że od dwu dni dodatkowo większosc dziennikarzy specjalizujących sie w tematyce zwiazanej z energia i zmianami klimatu, w poszukiwaniu "newsa" (zadbal o to wczoraj np. Premier Tusk) wyjechala do na COP-14 do Poznania, mozna domniemywać, ze np. w Warszawie nie juz nikogo kompetenetnego w przedmiotowej sprawie i centralne dzienniki i media moga sie w końcu zając tym co naprawdę jest ważne :). Jest to też szana zaistnienia dla polityków i dziennikarzy, ktorzy myslą o gospodarce i kryzysie finansowym a nie "zabawach w zielone"...
Jeżeli dodatkowo uwzglednić fakt, że także w Poznaniu rozbily swoje obozu dokuczliwe dla polityków organizacje ekologiczne (rozdajace codziennie m.in. zaszczytny tytul "skamieliny dnia"), to w zasadzie jest to najlepszy moment aby w stolicy rozpocząc klimatyczny antyszczyt. I rzeczywicie premier Pawlak juz okazję wykorzystal i organizujac Summit on Sectoral Cooperation, czym skutecznie i efektownie wzniecil kontrrewolucyjne powstanie warszawskie.
Jednoczesnie gloszac w Poznaniu "swiatowa solidarnosc klimtyczna", w oslabionej przez "ekologow" Brukseli przedstwiciele rzadu RP moga latwiej wyszarpac od innych, wpatrzonych w Poznan, czlonkow UE pare ton CO2 dla siebie. Zauważa to m.in. Financial Times.
Szukajac krajowej informacji o przebiegu dyskusji na szczycie w Poznaniu, przejrzalem rozne serwisy i rzeczywiscie, biezacych informacji nie ma za wiele, ale doszedlem do wniosku, że chyba najszerzej i naszybciej informuje nowy, firmowany przez Instytut na rzecz Ekorozwoju portal organizacji ekologicznych "Chrońmy klimat". Czyli jest jednak ktos, kto pracuje i w Poznaniu i w Warszawie, wychodzac z zalozenia ze Brukseli do Warszawy w grudniu tego roku najlepiej jechać (ekologiczną koleją oczywicie:), przez Poznan.
Aby te klimatyczną geografię zrozumiec chyba mogę ten wlasnie portal zarekomendować czytelnikom, (ktorzy jeszcze do Poznania nie wyjchali:), a szczegolnie tym którzy są bardziej zainteresowani bardziej rewolucją niż pelzającą kontrrewolucją.
W zwiazku z tym, że od dwu dni dodatkowo większosc dziennikarzy specjalizujących sie w tematyce zwiazanej z energia i zmianami klimatu, w poszukiwaniu "newsa" (zadbal o to wczoraj np. Premier Tusk) wyjechala do na COP-14 do Poznania, mozna domniemywać, ze np. w Warszawie nie juz nikogo kompetenetnego w przedmiotowej sprawie i centralne dzienniki i media moga sie w końcu zając tym co naprawdę jest ważne :). Jest to też szana zaistnienia dla polityków i dziennikarzy, ktorzy myslą o gospodarce i kryzysie finansowym a nie "zabawach w zielone"...
Jeżeli dodatkowo uwzglednić fakt, że także w Poznaniu rozbily swoje obozu dokuczliwe dla polityków organizacje ekologiczne (rozdajace codziennie m.in. zaszczytny tytul "skamieliny dnia"), to w zasadzie jest to najlepszy moment aby w stolicy rozpocząc klimatyczny antyszczyt. I rzeczywicie premier Pawlak juz okazję wykorzystal i organizujac Summit on Sectoral Cooperation, czym skutecznie i efektownie wzniecil kontrrewolucyjne powstanie warszawskie.
Jednoczesnie gloszac w Poznaniu "swiatowa solidarnosc klimtyczna", w oslabionej przez "ekologow" Brukseli przedstwiciele rzadu RP moga latwiej wyszarpac od innych, wpatrzonych w Poznan, czlonkow UE pare ton CO2 dla siebie. Zauważa to m.in. Financial Times.
Szukajac krajowej informacji o przebiegu dyskusji na szczycie w Poznaniu, przejrzalem rozne serwisy i rzeczywiscie, biezacych informacji nie ma za wiele, ale doszedlem do wniosku, że chyba najszerzej i naszybciej informuje nowy, firmowany przez Instytut na rzecz Ekorozwoju portal organizacji ekologicznych "Chrońmy klimat". Czyli jest jednak ktos, kto pracuje i w Poznaniu i w Warszawie, wychodzac z zalozenia ze Brukseli do Warszawy w grudniu tego roku najlepiej jechać (ekologiczną koleją oczywicie:), przez Poznan.
Aby te klimatyczną geografię zrozumiec chyba mogę ten wlasnie portal zarekomendować czytelnikom, (ktorzy jeszcze do Poznania nie wyjchali:), a szczegolnie tym którzy są bardziej zainteresowani bardziej rewolucją niż pelzającą kontrrewolucją.