Wybieram się jutro na Pole Mokotowskie, na festyn będący w zasadzie zwieńczeniem obchodów Dnia Ziemi w Polsce. Piszę „w zasadzie” bo jest to dość ruchome i trochę dowolne oraz ewidentne oddolnie inicjowane święto, na zasadzie nikt nic nie musi i każdy wszystko może zrobić aby podkreślić że stan Ziemi, a szczególności środowiska jest dla niego ważny i np. obiecać że przez kolejny rok coś konkretnego w tej sprawie zrobi. Z realizacją obietnic, tak jak z teorią i praktyka różnie bywa, dlatego pomyślałem sobie że w ramach zbliżania teorii i praktyki już dzisiaj zrobię krótki wpis na blogu i jutro (aktywnie :) wezmę udział w festynie. Zresztą nie będzie to specjalne wyrzeczenie, bo chyba pogoda nie będzie najgorsza, a oprócz chęci wypełnienia pewnej misji edukacyjnej, mam nadzieję na niezłą zabawę z próbowaniem gotowania na nowej kuchence … słonecznej :).
Warto chyba w tym roku na Dniu Ziemi zaakcentować sprawy energii, bo zasobów energetycznych zaczyna brakować, niezbyt racjonalnie nimi gospodarujemy, a jak tak to natrafimy na problemy niedostatku wody, żywności, a to z kolei przy braku działań powodować będzie większą presję na zasoby itd. Z drugiej strony sama histeria i szarpanie cuglami polityki energetycznej przez rządy na niewiele się zdadzą, tym bardziej że zdaje się, że w efekcie szarpnięcia wóz i woźnica zaczynają jechać w różne strony…. Może na Polu Mokotowskim da się znaleźć trochę bardziej życiowych pomysłów na tego typu wyzwania?
Mam zresztą swoje powody aby Dzień Ziemi regularnie obchodzić, choćby dlatego, że jesteśmy … rówieśnikami i w wieku przedszkolnym niewiele zdziałaliśmy :). Trochę więcej o trudnych początkach (1962-1969), przeslaniu, ciekawej historii i specyfice „Earth Day” można przeczytać we wspomnieniach jednego z pomysłodawców http://earthday.envirolink.org/history.html.
O obecnej praktyce w Polsce najlepiej poczytać na oficjalnej stronie internetowej . A może uda mi sie spotkać jutro niektórych czytelników odnawialnego, a może nawet i czytelniczki :)?
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
sobota, kwietnia 26, 2008
sobota, kwietnia 19, 2008
Czytając dzienniki w sobotę rano: polityka, energetyka i niewygodna prawda
Dzisiaj będzie prasówka z bieżących i odrobione zaległych artykułów.
Kiedyś jeden z bardziej otwartych na świat profesorów przygotowując mnie do samodzielnego, dorosłego życia powiedział że człowiek który chce rozumieć świat i sensownie się w nim poruszać musi czytać codziennie dwie różne gazety, w tym byłoby najlepiej gdyby jedna z nich była zagraniczna. Z codziennym czytaniem gazety zagranicznej mam problemy (tu co najwyżej jakieś miesięczniki wchodzą w grę) a i z dwoma gazetami „polskojęzycznymi” (musiałem użyć cudzysłów, bo zdaje się że tzw. „strażnicy wartości tradycyjnych i narodowych” nadali temu słowu zupełnie opaczne znaczenie) też nie jest najlepiej. Ale staram się przynajmniej :) i jak nie czytam to choć przeglądam co drugi dzień naprzemiennie dwie gazety. Zazwyczaj są to Rzeczpospolita, parę razy w tygodniu Wyborcza ale od czasu do czasu zerkam też w inne i mogę śmiało powiedzieć, że mogę czytać wszystko i chyba nic mnie już nie dziwi :).
Zawsze chodzi tylko o skalę odchyleń przy próbie interpretacji faktów, czy też rzeczywistości. Co do faktów podawanych w gazetach i związanych z tematyką tego „odnawialnego” blogu to mam dużą wyrozumiałość. Dobrze jak dziennikarze nasze trudne sprawki starają się przełożyć na język zrozumiały dla szerszego grona i mówię „Wola Boska” jak im się nawet rzędy wielkości czy jednostki energii i mocy pomylą. Bardziej krytyczny jestem w stosunku do budowanych na tych informacjach komentarzy dziennikarskich, zazwyczaj zresztą zrzędliwych. Co tu jednak narzekać, jak sam patrzę na to co nawet tu pisze to też chyba więcej z tym szukania dziury w całym (może to przychodzi z wiekiem :)?) niż afirmacji. Ostatnio np. dziwiła mnie lekkości komentarzy, nazwijmy to „politycznych dziennikarzy”, w sprawie budowy elektrowni jądrowej w Polsce – przyznam że podziwiałem odwagę :).
Ale skupię się na tematach poruszanych wcześniej na „odnawialnym” aby zobaczyć też moje „odchylenia” :) od dziennikarskiej normy. Przejrzałem swieże jeszcze komentarze dwu rasowych (ale nie branżowych) dziennikarzy Rzeczpospolitej, którzy poruszyli tematy wcześniej obecne na „odnawialnym”: sprawę podejścia do ochrony klimatu z Al Gorem w roli głównej i sprawę dotacji do odwiertów O. Rydzyka.
Zacznę od zastępcy redaktora naczelnego Marka Magierowskiego, który w artykule „Niewygodna prawda dla Al. Gora” z 17 kwietnia br. postanowił zdemaskować guru ekologów i pod zarzutem brania przez Gora 170 tys. $ za godzinę wykładu i sponsorowania jego fundacji przez firmę żyjącą m.in. z biopaliw podważyć jego wiarygodność jako głosiciela niewygodnej prawy nt. globalnego ocieplenia. Największy jednak zarzut jaki Magierowski postawił Gorowi to taki, ze 10 lat temu Gore poparł w senacie USA ustawę o ulgach dla producentów bioetanolu, a ponad rok temu się ostatecznie wycofał z popierania biopaliw. Anachronizmem wydaje sie być w tym momencie krytykowanie za biopaliwa i drogą kukuydzę Gora a nie np. Busha. Od siebie dodam, że zarówno 10 lat temu jak i rok temu Gore był i pozostał (też w przypadku oceny biopaliw) pionierem. W pewnych szczegółowych proponowanych przez siebie rozwiązaniach, tam gdzie ostrzegając najbardziej ryzykował swój autorytet, zapuszczając się przy tym w tematykę ambitna i jeszcze niezbadaną, po uzyskaniu pewniejszych wyników badań potrafił (znowu wczesniej niż inni) się do tego przyznać, ale czy to podważa w jakikolwiek sposób jego uczciwośc i słusznośc zasadniczej tezy? Aby przeprowadzić krytykę jego poglądów (myślę oczywiście, że zawsze warto) trzeba się znacznie lepiej się przygotować niż zrobił to red. Magierowski.
Poglądy zmienia też druga „ofiara” tych moich dzisiejszych utyskiwań – Rafał Ziemkiewicz i w zasadzie w świetle powyższego nie powinienem był się go czepiać. Na swoim redakcyjnym blogu o zamaszystym tytule „Miedzy Michnikiem a Rydzykiem” we wpisie „Mądrość etapu” (przedrukowanym w Rzeczpospolitej), zmieniając swoje poglądy (wcześniej nie krytykował dotacji „geotermalnej”) zajął się zmianami poglądów O. Rydzyka. Obruszając się na brak poparcia Rydzyka dla traktatu lizbońskiego i naciski na PIS aby jego ratyfikacje zablokować, zauważył że gdyby wcześniej takie postulaty stawiał wtedy „Kaczyński nie dałby unijnych milionów na dzieła fundacji Lux Veritatis ani na wiercenia” i że jest dziwne to że teraz sobie antyunijne poglądy przypomniał, a wtedy „dziwnie nabrał w usta wody. Geotermalnej”. Jest w tym i dowcip i zdolność dostrzegania pewnych zjawisk, ale jeżeli już po dluższym czasie ktoś przegląda na oczy, to dlaczego tylko jedną stronę zagadnienia widzi (niegodziwość Rydzyka) a nie dostrzega niegodziwości polityków na takie działania przyzwalających (por. wpis na odnawialnym: mordo ty moja. Geotermalna)?
Wydaje się, że tzw. „linia polityczna” białych stron Rzeczpospolitej przeszkadza w dostrzeganiu prostych spraw a inne nazbyt wyostrza. Może „białe strony” (te pierwsze – polityczne) Rzeczpospolitej powinny się uczyć od tych bardziej konkretnych i odpolitycznionych „zielonych” (mam na myśli solidnie prowadzony dział gospodarczy)? To do ew. przemyślenia dla p. Redaktorów.
Z miesięczników, przejrzałem nowy numer Forbes’a (ma tylko "zielone strony"), w którym m.im. artykuł o dziwnym tytule „U(E)duszeni” – rzecz o tym, jak to UE dała nam jedną ręką 43 (?) mld Euro pomocy na lata 2008-2012, a drugą zabierze nawet 20 mld (!) Euro na zakup przez przedsiębiorstwa energetyczne uprawnień do emisji CO2. Pytany o zdanie, osoba która niejedno w energetyce widziała – p. Stanisław Poręba z BOT, mówi „Robimy co możemy, ale nawet 5 lat (do końca 2012r.) nam nie wystarczy by zredukować emisję CO2 o ¼”. A co żeście panowie energetycy i włodarze robili od czasu przyjęcia protokołu z Kioto 1997 r. i jego ratyfikacji przez Sejm RP w 2002 r. i wejściu w życie protokołu na początku 2005 r., kiedy nawet Rosja go podpisala? Czy czytaliscie traktat o wejsciu Polski do UE (przypomianam - maj '2004: tam juz bylo wiele na ww. tematy napisane? Dlaczego nie inwestowaliście w odnawiane źródła energii i w efektywność energetyczna po stronie odbiorców energii (skupialiście się na odprawach i pakietach socjalnych, konsolidacjach…) a teraz tylko narzekacie że inni (RWE itp.) będą mieli nadwyżki a Polska nie? Jedyna przytoczona w artykule „czysta technologia” to CSS, ale jak twierdzi Brigid Paireder z Dalkii – za droga. Zawsze się wydawało że Al Gore to mitoman, a nasz posłuszny energetyce rząd na „sprawdzonej” w RP zasadzie: „ja z synowcem na rzędzie i jakoś to będzie” załatwi sprawę po naszej myśli w Brukseli. Nic już tu nie pomogą ataki na ministra Nowickiego, który nie nadrobi lat oportunizmu w energetyce i robi jedynie to co może aby teraz racjonalnie podzielić limit 208 ton CO2 na 2008 r., i napuszczanie na niego przez energetykę innego ministra - skarbu państwa - z rządu Tuska, o czym w dość dramatyczny sposób napisał dzisiaj Konrad Niklewicz w Gazecie Wyborczej.
Do tematu poruszanego na „odnawialnym” nawiązał dzisiaj dziennik w artykule „Chrońcie Ziemię” streszczającym przemówienie papieża na forum ONZ w Waszyngtonie. Wszystkie inne gazety w jego przemowieniach skupiły się glównie na sprawach pedofilii wśród księży amrykanskich i ochronie życia poczętego. Będąc w kraju, który najbardziej zanieczyszcza atmosferę, Benedykt XVI(tu podobnie jak Jan Paweł II) mówił aby „stać na straży Bożego działa i … zostawić je przyszłym pokoleniom”. Biorąc pod uwagę poruszanej na „odnawialnym” niedawno opublikowaną w Watykanie listę nowych grzechów wśród których zanieczyszczenie powietrza jest na czele - por. wpis- i przywołany w Dzienniku cel Benedykta aby już wkrótce Watykan był pierwszym państwem które nie będzie emitować gazów cieplarnianych i z programem powszechengo instalowania paneli słonecznych (prawie tak jak w solarnym obwiązku), chyba rzeczywiście może do niego nieoczekiwanie dla wielu (też dla mnie) przylgnąć przydomek „zielony papież”.
Czyli, jak ktoś chce to w gazetach zawsze coś pozytywnego znajdzie :) i potwierdzi to co już i tak od dawna wie :).
Kiedyś jeden z bardziej otwartych na świat profesorów przygotowując mnie do samodzielnego, dorosłego życia powiedział że człowiek który chce rozumieć świat i sensownie się w nim poruszać musi czytać codziennie dwie różne gazety, w tym byłoby najlepiej gdyby jedna z nich była zagraniczna. Z codziennym czytaniem gazety zagranicznej mam problemy (tu co najwyżej jakieś miesięczniki wchodzą w grę) a i z dwoma gazetami „polskojęzycznymi” (musiałem użyć cudzysłów, bo zdaje się że tzw. „strażnicy wartości tradycyjnych i narodowych” nadali temu słowu zupełnie opaczne znaczenie) też nie jest najlepiej. Ale staram się przynajmniej :) i jak nie czytam to choć przeglądam co drugi dzień naprzemiennie dwie gazety. Zazwyczaj są to Rzeczpospolita, parę razy w tygodniu Wyborcza ale od czasu do czasu zerkam też w inne i mogę śmiało powiedzieć, że mogę czytać wszystko i chyba nic mnie już nie dziwi :).
Zawsze chodzi tylko o skalę odchyleń przy próbie interpretacji faktów, czy też rzeczywistości. Co do faktów podawanych w gazetach i związanych z tematyką tego „odnawialnego” blogu to mam dużą wyrozumiałość. Dobrze jak dziennikarze nasze trudne sprawki starają się przełożyć na język zrozumiały dla szerszego grona i mówię „Wola Boska” jak im się nawet rzędy wielkości czy jednostki energii i mocy pomylą. Bardziej krytyczny jestem w stosunku do budowanych na tych informacjach komentarzy dziennikarskich, zazwyczaj zresztą zrzędliwych. Co tu jednak narzekać, jak sam patrzę na to co nawet tu pisze to też chyba więcej z tym szukania dziury w całym (może to przychodzi z wiekiem :)?) niż afirmacji. Ostatnio np. dziwiła mnie lekkości komentarzy, nazwijmy to „politycznych dziennikarzy”, w sprawie budowy elektrowni jądrowej w Polsce – przyznam że podziwiałem odwagę :).
Ale skupię się na tematach poruszanych wcześniej na „odnawialnym” aby zobaczyć też moje „odchylenia” :) od dziennikarskiej normy. Przejrzałem swieże jeszcze komentarze dwu rasowych (ale nie branżowych) dziennikarzy Rzeczpospolitej, którzy poruszyli tematy wcześniej obecne na „odnawialnym”: sprawę podejścia do ochrony klimatu z Al Gorem w roli głównej i sprawę dotacji do odwiertów O. Rydzyka.
Zacznę od zastępcy redaktora naczelnego Marka Magierowskiego, który w artykule „Niewygodna prawda dla Al. Gora” z 17 kwietnia br. postanowił zdemaskować guru ekologów i pod zarzutem brania przez Gora 170 tys. $ za godzinę wykładu i sponsorowania jego fundacji przez firmę żyjącą m.in. z biopaliw podważyć jego wiarygodność jako głosiciela niewygodnej prawy nt. globalnego ocieplenia. Największy jednak zarzut jaki Magierowski postawił Gorowi to taki, ze 10 lat temu Gore poparł w senacie USA ustawę o ulgach dla producentów bioetanolu, a ponad rok temu się ostatecznie wycofał z popierania biopaliw. Anachronizmem wydaje sie być w tym momencie krytykowanie za biopaliwa i drogą kukuydzę Gora a nie np. Busha. Od siebie dodam, że zarówno 10 lat temu jak i rok temu Gore był i pozostał (też w przypadku oceny biopaliw) pionierem. W pewnych szczegółowych proponowanych przez siebie rozwiązaniach, tam gdzie ostrzegając najbardziej ryzykował swój autorytet, zapuszczając się przy tym w tematykę ambitna i jeszcze niezbadaną, po uzyskaniu pewniejszych wyników badań potrafił (znowu wczesniej niż inni) się do tego przyznać, ale czy to podważa w jakikolwiek sposób jego uczciwośc i słusznośc zasadniczej tezy? Aby przeprowadzić krytykę jego poglądów (myślę oczywiście, że zawsze warto) trzeba się znacznie lepiej się przygotować niż zrobił to red. Magierowski.
Poglądy zmienia też druga „ofiara” tych moich dzisiejszych utyskiwań – Rafał Ziemkiewicz i w zasadzie w świetle powyższego nie powinienem był się go czepiać. Na swoim redakcyjnym blogu o zamaszystym tytule „Miedzy Michnikiem a Rydzykiem” we wpisie „Mądrość etapu” (przedrukowanym w Rzeczpospolitej), zmieniając swoje poglądy (wcześniej nie krytykował dotacji „geotermalnej”) zajął się zmianami poglądów O. Rydzyka. Obruszając się na brak poparcia Rydzyka dla traktatu lizbońskiego i naciski na PIS aby jego ratyfikacje zablokować, zauważył że gdyby wcześniej takie postulaty stawiał wtedy „Kaczyński nie dałby unijnych milionów na dzieła fundacji Lux Veritatis ani na wiercenia” i że jest dziwne to że teraz sobie antyunijne poglądy przypomniał, a wtedy „dziwnie nabrał w usta wody. Geotermalnej”. Jest w tym i dowcip i zdolność dostrzegania pewnych zjawisk, ale jeżeli już po dluższym czasie ktoś przegląda na oczy, to dlaczego tylko jedną stronę zagadnienia widzi (niegodziwość Rydzyka) a nie dostrzega niegodziwości polityków na takie działania przyzwalających (por. wpis na odnawialnym: mordo ty moja. Geotermalna)?
Wydaje się, że tzw. „linia polityczna” białych stron Rzeczpospolitej przeszkadza w dostrzeganiu prostych spraw a inne nazbyt wyostrza. Może „białe strony” (te pierwsze – polityczne) Rzeczpospolitej powinny się uczyć od tych bardziej konkretnych i odpolitycznionych „zielonych” (mam na myśli solidnie prowadzony dział gospodarczy)? To do ew. przemyślenia dla p. Redaktorów.
Z miesięczników, przejrzałem nowy numer Forbes’a (ma tylko "zielone strony"), w którym m.im. artykuł o dziwnym tytule „U(E)duszeni” – rzecz o tym, jak to UE dała nam jedną ręką 43 (?) mld Euro pomocy na lata 2008-2012, a drugą zabierze nawet 20 mld (!) Euro na zakup przez przedsiębiorstwa energetyczne uprawnień do emisji CO2. Pytany o zdanie, osoba która niejedno w energetyce widziała – p. Stanisław Poręba z BOT, mówi „Robimy co możemy, ale nawet 5 lat (do końca 2012r.) nam nie wystarczy by zredukować emisję CO2 o ¼”. A co żeście panowie energetycy i włodarze robili od czasu przyjęcia protokołu z Kioto 1997 r. i jego ratyfikacji przez Sejm RP w 2002 r. i wejściu w życie protokołu na początku 2005 r., kiedy nawet Rosja go podpisala? Czy czytaliscie traktat o wejsciu Polski do UE (przypomianam - maj '2004: tam juz bylo wiele na ww. tematy napisane? Dlaczego nie inwestowaliście w odnawiane źródła energii i w efektywność energetyczna po stronie odbiorców energii (skupialiście się na odprawach i pakietach socjalnych, konsolidacjach…) a teraz tylko narzekacie że inni (RWE itp.) będą mieli nadwyżki a Polska nie? Jedyna przytoczona w artykule „czysta technologia” to CSS, ale jak twierdzi Brigid Paireder z Dalkii – za droga. Zawsze się wydawało że Al Gore to mitoman, a nasz posłuszny energetyce rząd na „sprawdzonej” w RP zasadzie: „ja z synowcem na rzędzie i jakoś to będzie” załatwi sprawę po naszej myśli w Brukseli. Nic już tu nie pomogą ataki na ministra Nowickiego, który nie nadrobi lat oportunizmu w energetyce i robi jedynie to co może aby teraz racjonalnie podzielić limit 208 ton CO2 na 2008 r., i napuszczanie na niego przez energetykę innego ministra - skarbu państwa - z rządu Tuska, o czym w dość dramatyczny sposób napisał dzisiaj Konrad Niklewicz w Gazecie Wyborczej.
Do tematu poruszanego na „odnawialnym” nawiązał dzisiaj dziennik w artykule „Chrońcie Ziemię” streszczającym przemówienie papieża na forum ONZ w Waszyngtonie. Wszystkie inne gazety w jego przemowieniach skupiły się glównie na sprawach pedofilii wśród księży amrykanskich i ochronie życia poczętego. Będąc w kraju, który najbardziej zanieczyszcza atmosferę, Benedykt XVI(tu podobnie jak Jan Paweł II) mówił aby „stać na straży Bożego działa i … zostawić je przyszłym pokoleniom”. Biorąc pod uwagę poruszanej na „odnawialnym” niedawno opublikowaną w Watykanie listę nowych grzechów wśród których zanieczyszczenie powietrza jest na czele - por. wpis- i przywołany w Dzienniku cel Benedykta aby już wkrótce Watykan był pierwszym państwem które nie będzie emitować gazów cieplarnianych i z programem powszechengo instalowania paneli słonecznych (prawie tak jak w solarnym obwiązku), chyba rzeczywiście może do niego nieoczekiwanie dla wielu (też dla mnie) przylgnąć przydomek „zielony papież”.
Czyli, jak ktoś chce to w gazetach zawsze coś pozytywnego znajdzie :) i potwierdzi to co już i tak od dawna wie :).
niedziela, kwietnia 13, 2008
Bezpieczeństwo energetyczne czyli jak prezydent Bush odnawiane źródła energii widzi
W poprzednim wpisie o bogatym w obietnice dorobku Washington International Renewable Energy Conference (WIREC 2008), obiecałem że wrócę do „gwoździa programu” - występu prezydenta Georga W. Busha z 5 marca http://www.whitehouse.gov/news/releases/2008/03/print/20080305.html w którym przedstawił swoją wizje rozwoju energetyki amerykańskiej, a może i zręby nowej „doktryny” energetycznej Stanów Zjednoczonych?
Zanim się zacznę czepiać prezydenta Busha, zaznaczę na wstępie (wykorzystując trochę jego frazeologię), że nie jest to mój ulubieniec czy osoba której specjalnie ufam i np. nie kupiłbym od niego używanego samochodu i to nie tylko dlatego, że nie byłoby mnie obecnie stać na regularne tankowanie :), o czym zresztą dalej. Dodam, że cenię sobie wiele rozwiązań amerykańskich w energetyce, w szczególności wprowadzanych na szczeblu poszczególnych stanów, ale przyznam też, że lepiej znam w tym zakresie politykę UE i lepiej rozumiem kulturę polityczną po tej stronie oceanu. Stąd być może nie będę w pełni obiektywnym w odbiorze wystąpienia prezydenta Busha. Ale skoro już kiedyś w poszukiwaniu elementów „odnawialnych” w polityce przeczytałem (w całości i ze zrozumieniem :) długie expose „naszego Donka” - skromne wyniki, to pomyślałem sobie że może z nieco krótszą mową Busha też sobie poradzę, tym bardziej że chłop mówił prosto i prostą angielszczyzną.
Od strony socjotechnicznej, przemówienie adresowane do parotysięcznego międzynarodowego audytorium osób konsekwentnie działających na rzecz energetyki odnawialnej i polityków tym tematem zainteresowanych było wręcz genialne. Mając świadomość, że po długiej przerwie „nic nie robienia” na rzecz ograniczenia zużycia energii, wręcz blokowania na działań na rzecz ochrony klimatu czy lekceważenia znaczenia energetyki odnawialnej, może być źle odebrany oraz znając audytorium - „ludzi czynu”, argumentował, że „nie chciał się wcześniej włączyć się do akcji polegającej na gadulstwie”. Działając w oparciu o podręcznik retoryki:
-przyciągnięcie uwagi: żart na początku, wskazanie że rozwój najważniejszy,
-realna potrzeba: światu (=>USA) brakuje (grozi brak) energii, czyli konkretne wskazanie problemu i nakierowanie uwagi na tych co jeżdżą samochodami (kilka szt. na gospodarstwo domowe) i gospodarstwa domowe potrzebujące energii elektrycznej (nie mogę się powstrzymać i nie dodać, że chodzi o USA „żrące tę energie garściami jak narkotyk” i nie będące obejść się do tej pory bez coraz większych działek, a nawet nie chcące o tym słuchać),
-zaspokojenie potrzeb: „ale spoko”! Mamy rozwiązanie – nowe technologie. Ameryka od dawna w nie inwestuje i tu wizja świata bez emisji ale z technologiami amerykańskimi,
- konkretny program: tworzymy fundusze federalne na rozwój i transfer technologii o ile tylko … nie będzie barier w handlu,
osiągnął bardzo dobry efekt.
Ponadto: o sprawach ochrony klimatu – tylko oględnie, bo też z p. widzenia retoryki, a zwłaszcza głosów amerykańskich wyborców lepiej mówić o bezpieczeństwie energetycznym i działaniach (nawet iluzorycznych) na rzecz powstrzymania wzrostu cen energii. Do tego odwołanie się do jednostki, konkretne dane liczbowe, mało negatywów, a same pozytywy (rozwój, możliwości inwestowania, budujące przykłady, w szczególności „transportowe”, łącznie z dyskutowanym wcześniej na tym blogu locie Boeingem 747 na biopaliwie z Londynu do Amsterdamu) ... Trzeba też oddać sprawiedliwość, że niezwykle cenne dla OZE było pojawienie się Busha na konferencji z niezdawkowym wystąpieniem i poparcie idei konferencji siłą i autorytetem urzędu jaki piastuje.
Jeżeli jednak przyjrzeć się bliżej treści, a w szczególności podanym faktom, diagnozie sytuacji, a w szczególności proponowanej terapii to już tak dobrze nie jest.
Zaczynając od faktów można wskazać na manipulacje choćby takie, ze np. liczby podawane są bez kontekstu: choć mowa tam głównie o miliardach USD, to nie ma odniesienia do całego budżetu federalnego USA i (odniesienia) do innych państw, jaki odsetek (ciągle znikomy) w budżecie B+R na energię przeznaczono na odnawialne źródła energii (temat konferencji), nie mówiąc już o takich „drobiazgach” nie zająknięcie się na temat udziału USA w światowej emisji CO2 czy konsumpcji energii. Ale chyba temu nie warto poświęcać więcej uwagi, każdy w tym prezydent Bush ma prawo do wyboru takich informacji o swoim kraju na jakich mu zależy.
Ważniejszym wydaje się przyjrzenie się szerszemu kontekstowi wypowiedzi.
Najważniejszym wydaje się podporządkowanie w zasadzie całej polityki energetycznej USA kwestiom bezpieczeństwa energetycznego, ale rozumianego wyłącznie z pozycji Białego Domu („niektóre kraje”, tu dostawcy ropy, „nie lubią Ameryki”) . Prezydent Bush jest zakładnikiem wojny w Iraku i nie dziwi mnie że jest ona „przedłużeniem” jego polityki energetycznej i oczywiście, w pewnym stopniu mogę to zrozumieć. Właśnie z powodu przez siebie zdefiniowanego pojęcia bezpieczeństwa energetycznego” w 2007 r. administracja Busha doprowadziła do przyjęcia ustawy o Niezależności Energetycznej i Bezpieczeństwie Energetycznym (Energy Independence and Security Act). Ameryka ma taką historię że nie toleruje łatwo nawet minimalnego poziomu zagrożenia (inaczej niż mająca inne doświadczenia Europa), ale chodzi tu o adekwatność reakcji, bo Irak to już przeszłość w sensie doświadczenia, a świat się szybko zmienia. Drugi paradygmat Busha to konieczności szybkiego wzrostu gospodarczego. Też nie sposób tego kwestionować, ale jak utrzymać niskie ceny paliw jeżeli dąży się do „absolutnego” bezpieczeństwa i gdy coraz więcej krajów „nas nie lubi”? Za to trzeba płacić i oczywiście nie wszystkich na to stać. Sprawy ochrony środowiska Bush proponuje pozostawić na potem i jak dobry wujaszek, jest otwarty na dyskusje, „ale konkretną”. Najpierw trzeba mieć pieniądze (i np. zanieczyścić) zauważa, a dopiero potem będziemy się martwic jak za zarobione pieniądze posprzątać. Jedynie chce być liderem w bezpieczeństwie energetycznym i tu grosza nie będzie żałował.
Nowoczesne kraje, w tym cały Euroland i USA mają w zasadzie podobnie skonstruowane polityki energetyczne. W każdym z nich bezpieczeństwo energetyczne, konkurencyjność gospodarki i ochrona środowiska odgrywają swoją rolę. Mądrość polega jednak na tym, aby we wszystkim zachować równowagę i zdrowy rozsądek oraz wyobraźnię. Wydaje mi się, że Bush w odpowiedzi na kryzys kieruje się nawet swoim zdrowym rozsądkiem, ale brakuje mu wyobraźni na temat nieuniknionego kierunku zmian w energetyce. Próbuje ekstrapolować, a to w czasie obecnej rewolucji technicznej, globalizacji i decentralizacji systemów zawodzi. Nie potrafi też szukać odpowiedzi na problemy zwracając się ku poszczególnym stanom (poza swoim Teksasem, któremu robi dobrze, o czym dalej), ani też nie ma zdolności wsparcia się na szerszej współpracy międzynarodowej (tylko w przypadku energetyk jądrowej na sprawę patrzy trochę szerzej i mówi o Francji „ally and friend”). Nie dziwię się zresztą, że nie mówi o tym, że USA to nie jest już pierwsza gospodarka na świecie (EU jest na czele) i że zaczyna mieć kłopoty z Chinami i inni też depczą po piętach. Nie dziwię się, że nie mówi o stopniowo, ale raczej nieuchronnie ogarniającej USA recesji. Ale jak w tej sytuacji można finansować „prawie 100%” tak centralistycznie pojęte bezpieczeństwo energetyczne i mówić że chodzi o konkurencyjność, wzrost gospodarczy i niskie ceny energii? Wygląda mi to na demagogię albo pogubienie się we współczesnym świecie.
Jeśli chodzi o terapię, to przyjęcie powyższych założeń prowadzi jedynie do leczenia objawów. Najważniejsze to zastąpienie ropy naftowej biopliwami a szejków farmerami z Teksasu. Nie trzeba dodawać że chodzi tu i o przychody „swojaków” i o masową produkcje zmodyfikowanej genetycznie kukurydzy, soi i rzepaku (canola). Ale czy rolnictwo amerykańskie będzie bezpieczne i czy da paliwo po koszcie niższym? Przez chwilę zamartwił się o swoich kolegów po fachu – hodowców bydła, że pasza może z tego powodu zdrożeć, ale już że żywność i że to może być problem dla świata już nie, podobnie jak o tym, że od kilku lat problem braku wody trapi coraz bardziej amerykańskich farmerów. Jednak w przypadku transportu pojawiają się w mowie Busha przełomowe jak na Amerykę propozycje – ograniczenia zużycie paliw w ciągu 10 lat o 20%. Ale pytanie, czemu tak późno i ile to opóźnienie będzie kosztowało amerykańska gospodarkę.
Oczywiście Bush nie zajmuje się czymś tak zcentralizowanym jak ogrzewanie (tu w grę wchodzi w zasadzie tylko działanie po stronie ograniczania zużycia energii, a to go z pozycji strategicznej nie zajmuje). Ale przechodząc do energii elektrycznej, mówi w zasadzie tylko o energii jądrowej (nucler power is limitless!). Opisując podjęte już działania legislacyjne widać że idą one w dwu kierunkach: ułatwień w procedurach lokalizacyjnych dla nowych inwestycji i potężnych gwarancji bankowych (10 mld USD) wspartych środkami na badania. Nie podjął tego typu działań w stosunku do energetyki wiatrowej czy słonecznej (tu skuteczne wsparcie zostało udzielone przez szereg stanów, a nawet miast), ale samochwalczo mówi, że w 2007 r. najwięcej elektrowni wiatrowych zbudowano właśnie w USA. Zresztą te źródła potraktował bardzo zdawkowo, nie wspominając już o geotermii.
Podobnie jak na poziomie paradygmatów swojej polityki energetycznej, w bardziej szczególnych rozwiązaniach także stawia na parę zaledwie sobie znanych rozwiązań i nie widzi ani ich bogactwa ani siły tkwiącej właśnie w takim, różnorodnym bogactwie, a jeżeli już na coś wyraźnie stawia to na sprawy doraźne, drogie i kontrowersyjne.
Moim zdaniem, USA – kraj sfederalizowany, nie wykorzystały za obu kadencji Busha siły tkwiącej w decentralizacji i czynieniu systemów energetycznych bardziej zrównoważonymi, a obecne „ściągniecie cugli” histerią bezpieczeństwa energetycznego problemu nie rozwiąże. Albo spowoduje nowe (niedostrzegalne dotychczas) kłopoty albo tylko odwlecze o kilka lat prawdziwy kryzys.
Można pewnie szukać analogii pomiędzy propozycjami Busha, a niektórymi jakie przedstawił poprzedni rząd w Polsce. Oczywiście robienie w średnim kraju tego samego co w Ameryce, poza tym, że to megalomania, czasami może być jeszcze bardziej nietrafne, ale także u nas warto obserwować co będzie dalej z amerykańskim snem o „gwarantowanym przez Biały Dom absolutnym bezpieczeństwie energetycznym” w czasach, gdy w codziennej robocie zaczynają wygrywać pracowite i konsekwentne mrówki. Świat dla szeryfów wydaje się być już systemem za bardzo złożonym i trudno pełnić im dalej rolę liderów. Pomimo różnych defektów (zawieranych kompromisów i trudzie dogadywania się w każdej sprawie, a nie „działania baz gadania” jak to robi prezydent Bush), bardziej nowoczesna, dalekowzroczna i bardziej pasująca do uwarunkowań krajowych wydaje mi się polityka energetyczna promowana od dwudziestu już lat w UE.
Zanim się zacznę czepiać prezydenta Busha, zaznaczę na wstępie (wykorzystując trochę jego frazeologię), że nie jest to mój ulubieniec czy osoba której specjalnie ufam i np. nie kupiłbym od niego używanego samochodu i to nie tylko dlatego, że nie byłoby mnie obecnie stać na regularne tankowanie :), o czym zresztą dalej. Dodam, że cenię sobie wiele rozwiązań amerykańskich w energetyce, w szczególności wprowadzanych na szczeblu poszczególnych stanów, ale przyznam też, że lepiej znam w tym zakresie politykę UE i lepiej rozumiem kulturę polityczną po tej stronie oceanu. Stąd być może nie będę w pełni obiektywnym w odbiorze wystąpienia prezydenta Busha. Ale skoro już kiedyś w poszukiwaniu elementów „odnawialnych” w polityce przeczytałem (w całości i ze zrozumieniem :) długie expose „naszego Donka” - skromne wyniki, to pomyślałem sobie że może z nieco krótszą mową Busha też sobie poradzę, tym bardziej że chłop mówił prosto i prostą angielszczyzną.
Od strony socjotechnicznej, przemówienie adresowane do parotysięcznego międzynarodowego audytorium osób konsekwentnie działających na rzecz energetyki odnawialnej i polityków tym tematem zainteresowanych było wręcz genialne. Mając świadomość, że po długiej przerwie „nic nie robienia” na rzecz ograniczenia zużycia energii, wręcz blokowania na działań na rzecz ochrony klimatu czy lekceważenia znaczenia energetyki odnawialnej, może być źle odebrany oraz znając audytorium - „ludzi czynu”, argumentował, że „nie chciał się wcześniej włączyć się do akcji polegającej na gadulstwie”. Działając w oparciu o podręcznik retoryki:
-przyciągnięcie uwagi: żart na początku, wskazanie że rozwój najważniejszy,
-realna potrzeba: światu (=>USA) brakuje (grozi brak) energii, czyli konkretne wskazanie problemu i nakierowanie uwagi na tych co jeżdżą samochodami (kilka szt. na gospodarstwo domowe) i gospodarstwa domowe potrzebujące energii elektrycznej (nie mogę się powstrzymać i nie dodać, że chodzi o USA „żrące tę energie garściami jak narkotyk” i nie będące obejść się do tej pory bez coraz większych działek, a nawet nie chcące o tym słuchać),
-zaspokojenie potrzeb: „ale spoko”! Mamy rozwiązanie – nowe technologie. Ameryka od dawna w nie inwestuje i tu wizja świata bez emisji ale z technologiami amerykańskimi,
- konkretny program: tworzymy fundusze federalne na rozwój i transfer technologii o ile tylko … nie będzie barier w handlu,
osiągnął bardzo dobry efekt.
Ponadto: o sprawach ochrony klimatu – tylko oględnie, bo też z p. widzenia retoryki, a zwłaszcza głosów amerykańskich wyborców lepiej mówić o bezpieczeństwie energetycznym i działaniach (nawet iluzorycznych) na rzecz powstrzymania wzrostu cen energii. Do tego odwołanie się do jednostki, konkretne dane liczbowe, mało negatywów, a same pozytywy (rozwój, możliwości inwestowania, budujące przykłady, w szczególności „transportowe”, łącznie z dyskutowanym wcześniej na tym blogu locie Boeingem 747 na biopaliwie z Londynu do Amsterdamu) ... Trzeba też oddać sprawiedliwość, że niezwykle cenne dla OZE było pojawienie się Busha na konferencji z niezdawkowym wystąpieniem i poparcie idei konferencji siłą i autorytetem urzędu jaki piastuje.
Jeżeli jednak przyjrzeć się bliżej treści, a w szczególności podanym faktom, diagnozie sytuacji, a w szczególności proponowanej terapii to już tak dobrze nie jest.
Zaczynając od faktów można wskazać na manipulacje choćby takie, ze np. liczby podawane są bez kontekstu: choć mowa tam głównie o miliardach USD, to nie ma odniesienia do całego budżetu federalnego USA i (odniesienia) do innych państw, jaki odsetek (ciągle znikomy) w budżecie B+R na energię przeznaczono na odnawialne źródła energii (temat konferencji), nie mówiąc już o takich „drobiazgach” nie zająknięcie się na temat udziału USA w światowej emisji CO2 czy konsumpcji energii. Ale chyba temu nie warto poświęcać więcej uwagi, każdy w tym prezydent Bush ma prawo do wyboru takich informacji o swoim kraju na jakich mu zależy.
Ważniejszym wydaje się przyjrzenie się szerszemu kontekstowi wypowiedzi.
Najważniejszym wydaje się podporządkowanie w zasadzie całej polityki energetycznej USA kwestiom bezpieczeństwa energetycznego, ale rozumianego wyłącznie z pozycji Białego Domu („niektóre kraje”, tu dostawcy ropy, „nie lubią Ameryki”) . Prezydent Bush jest zakładnikiem wojny w Iraku i nie dziwi mnie że jest ona „przedłużeniem” jego polityki energetycznej i oczywiście, w pewnym stopniu mogę to zrozumieć. Właśnie z powodu przez siebie zdefiniowanego pojęcia bezpieczeństwa energetycznego” w 2007 r. administracja Busha doprowadziła do przyjęcia ustawy o Niezależności Energetycznej i Bezpieczeństwie Energetycznym (Energy Independence and Security Act). Ameryka ma taką historię że nie toleruje łatwo nawet minimalnego poziomu zagrożenia (inaczej niż mająca inne doświadczenia Europa), ale chodzi tu o adekwatność reakcji, bo Irak to już przeszłość w sensie doświadczenia, a świat się szybko zmienia. Drugi paradygmat Busha to konieczności szybkiego wzrostu gospodarczego. Też nie sposób tego kwestionować, ale jak utrzymać niskie ceny paliw jeżeli dąży się do „absolutnego” bezpieczeństwa i gdy coraz więcej krajów „nas nie lubi”? Za to trzeba płacić i oczywiście nie wszystkich na to stać. Sprawy ochrony środowiska Bush proponuje pozostawić na potem i jak dobry wujaszek, jest otwarty na dyskusje, „ale konkretną”. Najpierw trzeba mieć pieniądze (i np. zanieczyścić) zauważa, a dopiero potem będziemy się martwic jak za zarobione pieniądze posprzątać. Jedynie chce być liderem w bezpieczeństwie energetycznym i tu grosza nie będzie żałował.
Nowoczesne kraje, w tym cały Euroland i USA mają w zasadzie podobnie skonstruowane polityki energetyczne. W każdym z nich bezpieczeństwo energetyczne, konkurencyjność gospodarki i ochrona środowiska odgrywają swoją rolę. Mądrość polega jednak na tym, aby we wszystkim zachować równowagę i zdrowy rozsądek oraz wyobraźnię. Wydaje mi się, że Bush w odpowiedzi na kryzys kieruje się nawet swoim zdrowym rozsądkiem, ale brakuje mu wyobraźni na temat nieuniknionego kierunku zmian w energetyce. Próbuje ekstrapolować, a to w czasie obecnej rewolucji technicznej, globalizacji i decentralizacji systemów zawodzi. Nie potrafi też szukać odpowiedzi na problemy zwracając się ku poszczególnym stanom (poza swoim Teksasem, któremu robi dobrze, o czym dalej), ani też nie ma zdolności wsparcia się na szerszej współpracy międzynarodowej (tylko w przypadku energetyk jądrowej na sprawę patrzy trochę szerzej i mówi o Francji „ally and friend”). Nie dziwię się zresztą, że nie mówi o tym, że USA to nie jest już pierwsza gospodarka na świecie (EU jest na czele) i że zaczyna mieć kłopoty z Chinami i inni też depczą po piętach. Nie dziwię się, że nie mówi o stopniowo, ale raczej nieuchronnie ogarniającej USA recesji. Ale jak w tej sytuacji można finansować „prawie 100%” tak centralistycznie pojęte bezpieczeństwo energetyczne i mówić że chodzi o konkurencyjność, wzrost gospodarczy i niskie ceny energii? Wygląda mi to na demagogię albo pogubienie się we współczesnym świecie.
Jeśli chodzi o terapię, to przyjęcie powyższych założeń prowadzi jedynie do leczenia objawów. Najważniejsze to zastąpienie ropy naftowej biopliwami a szejków farmerami z Teksasu. Nie trzeba dodawać że chodzi tu i o przychody „swojaków” i o masową produkcje zmodyfikowanej genetycznie kukurydzy, soi i rzepaku (canola). Ale czy rolnictwo amerykańskie będzie bezpieczne i czy da paliwo po koszcie niższym? Przez chwilę zamartwił się o swoich kolegów po fachu – hodowców bydła, że pasza może z tego powodu zdrożeć, ale już że żywność i że to może być problem dla świata już nie, podobnie jak o tym, że od kilku lat problem braku wody trapi coraz bardziej amerykańskich farmerów. Jednak w przypadku transportu pojawiają się w mowie Busha przełomowe jak na Amerykę propozycje – ograniczenia zużycie paliw w ciągu 10 lat o 20%. Ale pytanie, czemu tak późno i ile to opóźnienie będzie kosztowało amerykańska gospodarkę.
Oczywiście Bush nie zajmuje się czymś tak zcentralizowanym jak ogrzewanie (tu w grę wchodzi w zasadzie tylko działanie po stronie ograniczania zużycia energii, a to go z pozycji strategicznej nie zajmuje). Ale przechodząc do energii elektrycznej, mówi w zasadzie tylko o energii jądrowej (nucler power is limitless!). Opisując podjęte już działania legislacyjne widać że idą one w dwu kierunkach: ułatwień w procedurach lokalizacyjnych dla nowych inwestycji i potężnych gwarancji bankowych (10 mld USD) wspartych środkami na badania. Nie podjął tego typu działań w stosunku do energetyki wiatrowej czy słonecznej (tu skuteczne wsparcie zostało udzielone przez szereg stanów, a nawet miast), ale samochwalczo mówi, że w 2007 r. najwięcej elektrowni wiatrowych zbudowano właśnie w USA. Zresztą te źródła potraktował bardzo zdawkowo, nie wspominając już o geotermii.
Podobnie jak na poziomie paradygmatów swojej polityki energetycznej, w bardziej szczególnych rozwiązaniach także stawia na parę zaledwie sobie znanych rozwiązań i nie widzi ani ich bogactwa ani siły tkwiącej właśnie w takim, różnorodnym bogactwie, a jeżeli już na coś wyraźnie stawia to na sprawy doraźne, drogie i kontrowersyjne.
Moim zdaniem, USA – kraj sfederalizowany, nie wykorzystały za obu kadencji Busha siły tkwiącej w decentralizacji i czynieniu systemów energetycznych bardziej zrównoważonymi, a obecne „ściągniecie cugli” histerią bezpieczeństwa energetycznego problemu nie rozwiąże. Albo spowoduje nowe (niedostrzegalne dotychczas) kłopoty albo tylko odwlecze o kilka lat prawdziwy kryzys.
Można pewnie szukać analogii pomiędzy propozycjami Busha, a niektórymi jakie przedstawił poprzedni rząd w Polsce. Oczywiście robienie w średnim kraju tego samego co w Ameryce, poza tym, że to megalomania, czasami może być jeszcze bardziej nietrafne, ale także u nas warto obserwować co będzie dalej z amerykańskim snem o „gwarantowanym przez Biały Dom absolutnym bezpieczeństwie energetycznym” w czasach, gdy w codziennej robocie zaczynają wygrywać pracowite i konsekwentne mrówki. Świat dla szeryfów wydaje się być już systemem za bardzo złożonym i trudno pełnić im dalej rolę liderów. Pomimo różnych defektów (zawieranych kompromisów i trudzie dogadywania się w każdej sprawie, a nie „działania baz gadania” jak to robi prezydent Bush), bardziej nowoczesna, dalekowzroczna i bardziej pasująca do uwarunkowań krajowych wydaje mi się polityka energetyczna promowana od dwudziestu już lat w UE.
czwartek, kwietnia 10, 2008
Globalna inwentaryzacja OZE ‘2007 i odnowione przyrzeczenia polityczne ‘2020 na maga-konferencji WIREC ‘2008 w Waszyngtonie
Już ponad miesiąc temu zakończyła się największa w historii międzynarodowa konferencja polityczna „Washington International Renewable Energy Conference” WIREC 2008 poświecona energetyce odnawialnej, ale z uwagi na wielość informacji i związnaych z nią inicjatyw, dopiero teraz przejrzałem jej dorobek. Faktycznie była to trzecia z rzędu konferencja w ramach programu tego typu spotkań polityków, naukowców i biznesu zainicjowanego w Bonn (RENEWABLES 2004). Trudno jednak się poruszać po portalu konferencji bez przewodnika, a pewnie jeszcze trudniej było poruszać się po centrum kongresowym przez które w ciągu trzech marcowych dni konferencji i imprez towarzyszach przewinęło się ponad 8000 uczestników.
Konferencja miła na celu posumowanie stanu rozwoju energetyki odnawialnej na świecie na 2007 r. i przedstawienia kierunków politycznych i perspektyw rozwoju do 2020 r. i później. W jej organizacje było zaangażowanych wiele instytucji międzynarodowych, ale chyba najbardziej zauważalny był wielki wysiłek administracji prezydenta Busha, który tym wydarzeniem chciał też zatrzeć upowszechniony za jego prezydentury obraz Stanów Zjednoczonych jako „naczelnego hamulcowego” światowych wysiłków działań na rzecz ochrony klimatu, a też pod względem promocji energetyki odnawialnej działania rządu USA (nie pisze tu o poszczególnych stanach) były dla wielu nieco rozczarowujące. Sądzę, że jako prezydentowi udało mu się częściowo sytuację jeśli chodzi o wizerunek poprawić, ale do „problemu prezydenta Busha” i meandrów jego polityki jeszcze wrócę. Teraz chcę skupić się tylko na samej konferencji.
Chciałbym choć kilka zdań poświęcić efektom merytorycznym tego niewątpliwie wielkiego i niezwykle ważnego wydarzenia. Było one połączeniem „spowiedzi” z tego co zostało zrobione, opisem "state of the art" (w tym przeglądem międzynarodowym) z obietnicami na przyszłość. Spowiednikiem była m.in. międzynarodowa sieć REN21 (Renewable Energy Policy Network for the 21 Centuary), która dokonała inwentaryzacji światowego sektora energetyki odnawialnej. Obietnice składne były głównie przez rządy. Może szkoda że dość gładko poszło niektórym z rozliczeniem i rozgrzeszeniem …
Jeżeli chodzi o inwentaryzację, to skupiając się jedynie na statystyce (pomijam sprawy rozwoju technologii), śmiało można powiedzieć, że sektor rośnie w siłę, a rok 2007 był bardzo dobry. Można przytoczyć kilka liczb. „Zielona moc” elektryczna zainstalowana przekroczyła 1 TW, w tym 240 GW bez uwzględnienia dużej energetyki wodnej, w tym 95 GW w energetyce wiatrowej. Produkcja biopaliw to odpowiednio: 8 mld l biodiesla i 46 mld litrów bioetanolu, z tym ze szybsze jest tempo wzrostu bioetanolu. 53 kraje ma cele ilościowe na biopaliwa, 90 na zieloną energię elektryczną, w tym 46 stosuje stałe ceny jako instrument wsparcia. Energetyka słoneczna termiczna przekroczyła 128 GW mocy zainstalowanej a fotowoltaika – 7,8 GW. Nakłady inwestycyjne w energetyce odnawialnej w 2007 r. po raz pierwszy przekroczyły granice 100 mld USD. W bilansie energetycznym świata udział OZE (razem z tradycyjną biomasą) przekroczył 18% (pozostałe to: 79% paliw kopalne i 3% energetyka jądrowa). Pewnie warto te liczby pamiętać, ale chyba nie warto się do nich przyzwyczajać :).
Jeszcze ciekawsze wydają się być, składane uroczyście, przy fleszach, obietnice. Dotyczyły zazwyczaj 2020r i chyba warto je pamiętać, choćby dlatego, aby potem z nich można było rozliczać. Na powyższej stronie internetowej konferencji ale też, w sposób bardziej uporządkowany na stronie internetowej REN21 można się doszukać razem 115 obietnic. Idą one tropem tzw. "celów milenijnych" ONZ czy też ponad 200 inijatyw zglosznych w 2002 r. na Szczycie Ziemi w Johanessburgu i inijatw z ww. konferencji w Bonn (do czego jeszcze nawiążę). Obietnic takich, jak tych zlożonych na WIREC nie można przeceniać, ale byloby bledem ich nie zauważyć. Znowu aby nie być gołosłownym i dać wyobrażenie i ich smak, kilka przykładów.
Niemcy potwierdzili że to co im w pakiecie 3 x 20% zawinszowała Komisja Europejska na 2020 r. jest już ich obietnica (czyli że z 18% jakie dostali z przydziału nie będą na forum UE dyskutować, tylko przyjęli już zadanie do wykonania). Dorzucili (powtórzyli) tylko jeszcze jedną obietnicę, że do 2020 zamkną swoje elektrownie jądrowe. Dania (nie mająca energetyki wodnej) np. trochę „rozmyła” swoje 30% na 2020r, przeciągając realizacje tego celu zaproponowanego przez Brukselę do 2025 r. Najmocniej "poszła do przodu" Nowa Zelandia (może jeszcze dalej niektóre, chcace być w 100% "odnawialne" mniejsze państwa wyspowe), która zapowiedziała ze do 2050 r. 90% energii elektrycznej zużywanej w tym kraju będzie energią zielona. Norwegia z kolei do problemu podeszła z drugiej strony i zdecydowała się zdeklarować na przeznaczanie corcznie1% GDP na czysta energetykę.
Są też bardzo interesujące obietnice sektorowe. Niemcy zapowiedzieli, jako pierwsi na świecie ustawę promująca cielone ciepło. Zrobią to „po niemiecku” nakładając od 2009 r. obowiązki na developerów. Irlandia ustanawia fundusz 58 mln Euro na sfinansowanie 20 000 instalacji indywidualnych wykorzystujących energie słoneczna, biomasę i ciepło geotermalne w budynkach mieszkalnych.
Niemcy i Brytyjczycy zapowiedzieli budowę łącznie 25 GW elektrowni wiatrowych na morzu.
Jeżeli chodzi o biogaz, Niemcy zapowiedzieli wpuszczanie go do sieci gazowej i uczynienie z niego tak popularnego paliwa jak gaz ziemny, Brytyjczycy przewidzieli 10 mln GBP na większe biogazownie przemysłowe. Polska przedstawiła się w Waszyngtonie jako wyłącznie „kraj od biogazu”:) , pod hasłem „biogazownia w każdej gminie”. Zdaje się, że obietnica była szykowana w ostatniej chwili i jako najbardziej odpowiedni instrument wsparcia dla biogazu, rząd Polski przewidział... „białe certyfikaty” (zawsze twierdziłem, że z tymi kolorowymi papierami przesadzamy i kiedyś nam się to w końcu zacznie mylić :), a energii z tego ani też faktycznych - nie papierowych - oszczędnoci energetycznych może nie być). Ale pomijając drobne niespójności, plan Ministerstwa Gospodarki zbudowania 2500 gmin biogazowni do 2020r i to „sprawiedliwie” rozmieszczonych po calym kraju – w każdej gminie! – zrobić może wrażenie. Taka np. Litwa w swojej pragmatycznej obietnicy przewidziała tylko 9, ale 4 z nich chce zbudować w ramach JI (czyli otworzyła się inteligentnie przy tej mini obietnicy na współpracę i transfer know-how i inwestycje zagraniczne). To tylko przykłady, są jeszcze ciekawsze obietnice składane przez regiony, miasta, organizacje międzynarodowe i jednostki badawcze.
Dodam tu na marginesie i całkiem prywatnie, że po gdy raz pierwszy takie "obietnice" (wtedy jeszcze bardziej traktowane jako „inicjatywy”) były składane w Bonn w 2004 r., sam zgłosiłem inicjatywę - pewien cel dla Polski i dla UE. Pamiętam, że ostrożny jak zwykle w takich sprawach rząd RP, reprezentowany wtedy przez ministra Tomasza Podgajnika, nie był tym zachwycony :). Był to czas kiedy na Radzie Ministrów stawał przygotowany w moim zespole projekt ustawy o promocji wykorzystania odnawialnych źródeł energii, w którym między innymi było o tym, że co 3 lata rząd musi, oprócz aktualizacji strategii rozwoju energetyki odnawialnej, przedstawić szczegółowy plan działań (taką właśnie obietnicę) na następne 5 lat, z perspektywa na 10 i że taki plan powinien wynikać z planów 16 regionów. Ta szczera wtedy inicjatywa została zgłoszona jako pewien model do realizacji w Polsce i powielania w UE i jest ciągle dostępna na REN21 i ciągle … jeszcze nie w pełni zrealizowana. W Polsce zrealizowało ja 5 z 16 regionów w postaci regionalnych programów rozwoju OZE (nb. dopiero właśnie teraz, na WIREC 2008, USA zgłosiły podobną obietnicę wprowadzenia jako zasady lokalnego i regionalnego planowanie przestrzennego i energetycznego na terenach publicznych pod inwestycje w OZE), a jeżeli chodzi o państwa członkowskie UE to choć z narodowymi strategiami OZE różnie bywało (ostatnio przyjęła taką np. Bułgaria), to wszystkie kraje i tak do 31 grudnia 2010 będę zgodnie z pakietem eko-energetycznym UE 3 x 20% przygotować swoje „action plans”. Jeżeli przynajmniej w Polsce do tego czasu 11 pozostałych regionów przyjemnie swoje programy rozwoju OZE, to nawet ja z ówczesnego pomysłu będę rozgrzeszony :)
Zobaczymy co będzie z tą, trochę niestety doraźną (i jeszcze słabo nawet tu w Polsce przygotowaną od strony programowej), obietnicę Ministerstwa Gospodarki ale cieszę się, że tak jak kiedyś w Bon Polska zaistniała na liscie inicjatyw (nie tylko na liscie hamulcowych), tak teraz w Waszyngtonie potwierdziła swoje międzynarodowe zaangażowanie już autorytetem (i politycznym zobowiązaniem :) państwa. Wbrew pozorom bowiem, takie niewiążące prawnie, ale moralnie i politycznie zobowiazania mają też swoje znaczenie.
Dodam dla porządku i przez analogię do Bonn, że w Waszyngtonie rząd RP był reprezentowany przez wiceministra rolnictwa Andrzej Dycha, który w imieniu Ministra Sawickiego wygłosił też dość dobrze skrojony referat nt. potencjału krajowego rolnictwa w energetyce odnawialnej, a tak naprawdę o biomasie i biopaliwach.
Zresztą cała konferencja, ze względu na amerykańską specyfikę, była utrzymana (chyba bardziej niż faktycznie potrzeba bylo) w duchu „rolniczo-naftowym” czy "biopaliwowo-samochodowym". Kulminacyjnym elementem konferencji było wystąpienie prezydenta Busha , kreowanego trochę na męża opatrznościowego walczącego o bezpieczeństwo energetyczne Ameryki i świata i "twardego faceta od robienia a nie gadania". Od strony formalnej i ”piarowskiej” było to rzeczywiście wielkie przemówienie. Co do strony merytorycznej tego występu (diagnozy i proponowanej przez Busha terapii), mam swoje wątpliwości, ale ze względu za konieczność dokładniejszego przejrzenia jego treści i choćby dlatego, aby moje czepialstwo nie przyćmiło pozytywnej wymowy całej konferencji i docenienia wysiłku organizacyjnego Białego Domu, zajmę się tym w następnym wpisie. To (niestety) kolejna obietnica ...
Konferencja miła na celu posumowanie stanu rozwoju energetyki odnawialnej na świecie na 2007 r. i przedstawienia kierunków politycznych i perspektyw rozwoju do 2020 r. i później. W jej organizacje było zaangażowanych wiele instytucji międzynarodowych, ale chyba najbardziej zauważalny był wielki wysiłek administracji prezydenta Busha, który tym wydarzeniem chciał też zatrzeć upowszechniony za jego prezydentury obraz Stanów Zjednoczonych jako „naczelnego hamulcowego” światowych wysiłków działań na rzecz ochrony klimatu, a też pod względem promocji energetyki odnawialnej działania rządu USA (nie pisze tu o poszczególnych stanach) były dla wielu nieco rozczarowujące. Sądzę, że jako prezydentowi udało mu się częściowo sytuację jeśli chodzi o wizerunek poprawić, ale do „problemu prezydenta Busha” i meandrów jego polityki jeszcze wrócę. Teraz chcę skupić się tylko na samej konferencji.
Chciałbym choć kilka zdań poświęcić efektom merytorycznym tego niewątpliwie wielkiego i niezwykle ważnego wydarzenia. Było one połączeniem „spowiedzi” z tego co zostało zrobione, opisem "state of the art" (w tym przeglądem międzynarodowym) z obietnicami na przyszłość. Spowiednikiem była m.in. międzynarodowa sieć REN21 (Renewable Energy Policy Network for the 21 Centuary), która dokonała inwentaryzacji światowego sektora energetyki odnawialnej. Obietnice składne były głównie przez rządy. Może szkoda że dość gładko poszło niektórym z rozliczeniem i rozgrzeszeniem …
Jeżeli chodzi o inwentaryzację, to skupiając się jedynie na statystyce (pomijam sprawy rozwoju technologii), śmiało można powiedzieć, że sektor rośnie w siłę, a rok 2007 był bardzo dobry. Można przytoczyć kilka liczb. „Zielona moc” elektryczna zainstalowana przekroczyła 1 TW, w tym 240 GW bez uwzględnienia dużej energetyki wodnej, w tym 95 GW w energetyce wiatrowej. Produkcja biopaliw to odpowiednio: 8 mld l biodiesla i 46 mld litrów bioetanolu, z tym ze szybsze jest tempo wzrostu bioetanolu. 53 kraje ma cele ilościowe na biopaliwa, 90 na zieloną energię elektryczną, w tym 46 stosuje stałe ceny jako instrument wsparcia. Energetyka słoneczna termiczna przekroczyła 128 GW mocy zainstalowanej a fotowoltaika – 7,8 GW. Nakłady inwestycyjne w energetyce odnawialnej w 2007 r. po raz pierwszy przekroczyły granice 100 mld USD. W bilansie energetycznym świata udział OZE (razem z tradycyjną biomasą) przekroczył 18% (pozostałe to: 79% paliw kopalne i 3% energetyka jądrowa). Pewnie warto te liczby pamiętać, ale chyba nie warto się do nich przyzwyczajać :).
Jeszcze ciekawsze wydają się być, składane uroczyście, przy fleszach, obietnice. Dotyczyły zazwyczaj 2020r i chyba warto je pamiętać, choćby dlatego, aby potem z nich można było rozliczać. Na powyższej stronie internetowej konferencji ale też, w sposób bardziej uporządkowany na stronie internetowej REN21 można się doszukać razem 115 obietnic. Idą one tropem tzw. "celów milenijnych" ONZ czy też ponad 200 inijatyw zglosznych w 2002 r. na Szczycie Ziemi w Johanessburgu i inijatw z ww. konferencji w Bonn (do czego jeszcze nawiążę). Obietnic takich, jak tych zlożonych na WIREC nie można przeceniać, ale byloby bledem ich nie zauważyć. Znowu aby nie być gołosłownym i dać wyobrażenie i ich smak, kilka przykładów.
Niemcy potwierdzili że to co im w pakiecie 3 x 20% zawinszowała Komisja Europejska na 2020 r. jest już ich obietnica (czyli że z 18% jakie dostali z przydziału nie będą na forum UE dyskutować, tylko przyjęli już zadanie do wykonania). Dorzucili (powtórzyli) tylko jeszcze jedną obietnicę, że do 2020 zamkną swoje elektrownie jądrowe. Dania (nie mająca energetyki wodnej) np. trochę „rozmyła” swoje 30% na 2020r, przeciągając realizacje tego celu zaproponowanego przez Brukselę do 2025 r. Najmocniej "poszła do przodu" Nowa Zelandia (może jeszcze dalej niektóre, chcace być w 100% "odnawialne" mniejsze państwa wyspowe), która zapowiedziała ze do 2050 r. 90% energii elektrycznej zużywanej w tym kraju będzie energią zielona. Norwegia z kolei do problemu podeszła z drugiej strony i zdecydowała się zdeklarować na przeznaczanie corcznie1% GDP na czysta energetykę.
Są też bardzo interesujące obietnice sektorowe. Niemcy zapowiedzieli, jako pierwsi na świecie ustawę promująca cielone ciepło. Zrobią to „po niemiecku” nakładając od 2009 r. obowiązki na developerów. Irlandia ustanawia fundusz 58 mln Euro na sfinansowanie 20 000 instalacji indywidualnych wykorzystujących energie słoneczna, biomasę i ciepło geotermalne w budynkach mieszkalnych.
Niemcy i Brytyjczycy zapowiedzieli budowę łącznie 25 GW elektrowni wiatrowych na morzu.
Jeżeli chodzi o biogaz, Niemcy zapowiedzieli wpuszczanie go do sieci gazowej i uczynienie z niego tak popularnego paliwa jak gaz ziemny, Brytyjczycy przewidzieli 10 mln GBP na większe biogazownie przemysłowe. Polska przedstawiła się w Waszyngtonie jako wyłącznie „kraj od biogazu”:) , pod hasłem „biogazownia w każdej gminie”. Zdaje się, że obietnica była szykowana w ostatniej chwili i jako najbardziej odpowiedni instrument wsparcia dla biogazu, rząd Polski przewidział... „białe certyfikaty” (zawsze twierdziłem, że z tymi kolorowymi papierami przesadzamy i kiedyś nam się to w końcu zacznie mylić :), a energii z tego ani też faktycznych - nie papierowych - oszczędnoci energetycznych może nie być). Ale pomijając drobne niespójności, plan Ministerstwa Gospodarki zbudowania 2500 gmin biogazowni do 2020r i to „sprawiedliwie” rozmieszczonych po calym kraju – w każdej gminie! – zrobić może wrażenie. Taka np. Litwa w swojej pragmatycznej obietnicy przewidziała tylko 9, ale 4 z nich chce zbudować w ramach JI (czyli otworzyła się inteligentnie przy tej mini obietnicy na współpracę i transfer know-how i inwestycje zagraniczne). To tylko przykłady, są jeszcze ciekawsze obietnice składane przez regiony, miasta, organizacje międzynarodowe i jednostki badawcze.
Dodam tu na marginesie i całkiem prywatnie, że po gdy raz pierwszy takie "obietnice" (wtedy jeszcze bardziej traktowane jako „inicjatywy”) były składane w Bonn w 2004 r., sam zgłosiłem inicjatywę - pewien cel dla Polski i dla UE. Pamiętam, że ostrożny jak zwykle w takich sprawach rząd RP, reprezentowany wtedy przez ministra Tomasza Podgajnika, nie był tym zachwycony :). Był to czas kiedy na Radzie Ministrów stawał przygotowany w moim zespole projekt ustawy o promocji wykorzystania odnawialnych źródeł energii, w którym między innymi było o tym, że co 3 lata rząd musi, oprócz aktualizacji strategii rozwoju energetyki odnawialnej, przedstawić szczegółowy plan działań (taką właśnie obietnicę) na następne 5 lat, z perspektywa na 10 i że taki plan powinien wynikać z planów 16 regionów. Ta szczera wtedy inicjatywa została zgłoszona jako pewien model do realizacji w Polsce i powielania w UE i jest ciągle dostępna na REN21 i ciągle … jeszcze nie w pełni zrealizowana. W Polsce zrealizowało ja 5 z 16 regionów w postaci regionalnych programów rozwoju OZE (nb. dopiero właśnie teraz, na WIREC 2008, USA zgłosiły podobną obietnicę wprowadzenia jako zasady lokalnego i regionalnego planowanie przestrzennego i energetycznego na terenach publicznych pod inwestycje w OZE), a jeżeli chodzi o państwa członkowskie UE to choć z narodowymi strategiami OZE różnie bywało (ostatnio przyjęła taką np. Bułgaria), to wszystkie kraje i tak do 31 grudnia 2010 będę zgodnie z pakietem eko-energetycznym UE 3 x 20% przygotować swoje „action plans”. Jeżeli przynajmniej w Polsce do tego czasu 11 pozostałych regionów przyjemnie swoje programy rozwoju OZE, to nawet ja z ówczesnego pomysłu będę rozgrzeszony :)
Zobaczymy co będzie z tą, trochę niestety doraźną (i jeszcze słabo nawet tu w Polsce przygotowaną od strony programowej), obietnicę Ministerstwa Gospodarki ale cieszę się, że tak jak kiedyś w Bon Polska zaistniała na liscie inicjatyw (nie tylko na liscie hamulcowych), tak teraz w Waszyngtonie potwierdziła swoje międzynarodowe zaangażowanie już autorytetem (i politycznym zobowiązaniem :) państwa. Wbrew pozorom bowiem, takie niewiążące prawnie, ale moralnie i politycznie zobowiazania mają też swoje znaczenie.
Dodam dla porządku i przez analogię do Bonn, że w Waszyngtonie rząd RP był reprezentowany przez wiceministra rolnictwa Andrzej Dycha, który w imieniu Ministra Sawickiego wygłosił też dość dobrze skrojony referat nt. potencjału krajowego rolnictwa w energetyce odnawialnej, a tak naprawdę o biomasie i biopaliwach.
Zresztą cała konferencja, ze względu na amerykańską specyfikę, była utrzymana (chyba bardziej niż faktycznie potrzeba bylo) w duchu „rolniczo-naftowym” czy "biopaliwowo-samochodowym". Kulminacyjnym elementem konferencji było wystąpienie prezydenta Busha , kreowanego trochę na męża opatrznościowego walczącego o bezpieczeństwo energetyczne Ameryki i świata i "twardego faceta od robienia a nie gadania". Od strony formalnej i ”piarowskiej” było to rzeczywiście wielkie przemówienie. Co do strony merytorycznej tego występu (diagnozy i proponowanej przez Busha terapii), mam swoje wątpliwości, ale ze względu za konieczność dokładniejszego przejrzenia jego treści i choćby dlatego, aby moje czepialstwo nie przyćmiło pozytywnej wymowy całej konferencji i docenienia wysiłku organizacyjnego Białego Domu, zajmę się tym w następnym wpisie. To (niestety) kolejna obietnica ...
piątek, kwietnia 04, 2008
Regionalizacja w energetyce i rola regionalnych agencji energetycznych
W jednym z ubiegłorocznych wpisów nt. decentralizacji regionalizacji w energetyce
wspomniałem o statystyce złożonych wniosków do programu Inteligenta Energia dla Europy (IEE), w tym podkreślałem rosnące zainteresowanie polskich regionów aplikacjami na współfinansowanie tworzenia regionalnych agencji energetycznych.
Pod koniec marca agencja EACI zarządzająca programem IEE poinformowała o wynikach ewaluacji wniosków. Wg wstępnych informacji w „konkursie na agencje” dofinansowanie ma szanse dostać tylko Województwo Mazowieckie. Konkurencja w zakończonym konkursie była niezwykle duża i dlatego ciesząc się z sukcesu Mazowsza, trzeba docenić także aktywność innych regonów, zachęcić aby nie rezygnowały i złożyły po raz kolejny wnioski w nowym, dopiero co ogłoszonym nowym konkursie IEE i życzyć aby uzyskały dofinansowanie. Regionalną agencje energetyczną można też tworzyć bez dofinansowania z Brukseli, ale zawsze jest rozsądniej z takiej możliwości skorzystać i ułatwić wejście beniaminka do europejskiej sieci i jego integracje z innymi agencjami powoływanymi wg tych samych zasad przyjętych przez Komisję Europejską.
Dla tych, którzy nie żyją na co dzień energetyką lokalną warto może podać informacje, że Komisja Europejską doliczyła się 380 lokalnych i regionalnych agencji energetycznych w UE http://www.managenergy.net/indexes/I2.htm. Na tej liście znajduje się też Polska http://www.managenergy.net/emap/poland.htm z 11 regionalnymi i lokalnymi agencjami energetycznymi. Cześć z nich niestety aktywnie nie działa, ale są też takie jak Bałtycka Agencja Poszanowania Energii (BAPE) , która została uhonorowana tytułem Promotora Roku Energetyki Odnawialnej’2007 miesięcznika Czysta Energia . W poprzednim konkursie IEE ‘2004-2005 pozytywnie ewaluacje przeszedł tez tylko jeden wniosek z Polski – Województwa Podkarpackiego, dzięki czemu powstała niezwykle aktywna i też ciesząca się „dobrą prasą” Podkarpacka Agencja Energetyczna.
Ktoś może powiedzieć po co te agencje? System energetyczny, razem z decentralizacja i rozwojem energetyki odnawialnej i wzrostem znaczenie efektywności energetycznej ewoluuje tak, że już nie długo regiony nie tyko będą miały swoje programu rozwoju energetyki odnawialnej ale pewnie też będą tworzyły regionalne polityki energetyczne (dodam, że pewnie będą one bardziej przyjazne dla ludzi, konsumentów energii i dla środowiska niż krajowe polityki energetyczne). „Agencja agencji” - EACI , która w imieniu Komisji Europejskiej wspiera finansowo zakładanie regionalnych agencji energetycznych, w swoich materiałach o promocji energetyki lokalnej zrównoważonej środowiskowo pisze: „AGENCIES ARE NOT THE ONLY SOLUTION BUT PROBABLY THE BEST”. W praktyce ich rola i wpływ na pozytywne zmiany w energetyce zależy przede wszystkim od tego jak dobrze jest zdefiniowana jej rola we wspieraniu samorządu terytorialnego i przemysłu, ale też od ludzi jakich zatrudnia i jacy agencją kierują.
Znaczenie ma też region gdzie agencja działa. Profesor Grzegorz Gorzelak z Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych (EUROREG) Uniwersytetu Warszawskiego w bardzo ciekawym i nieco kontrowersyjnym zarazem wywiadzie udzielonym Gazecie Wyborczej dokonał wyraźnego rozróżnienia regionów, dzieląc Polskę na metropolie i resztę, na część zachodnia i część wschodnią na te regiony gdzie będzie szybki rozwój i na te gdzie skoków cywilizacyjnych nie będzie. Mówił m.in. „trzeba zadbać, by te bogate metropolie nie odrywały się od swojego zaplecza - np. Warszawa musi być dobrze skomunikowana z Płockiem, Ciechanowem czy Siedlcami (to może być pierwszą wskazówka dla przyszłej Mazowieckiej Agencji Energetycznej?), a dalej dodał „powinniśmy pomagać regionom, które sobie nie radzą, bo albo nie ma u nich metropolii” dalej: „kapitał lokuje się tam, gdzie już istnieją pewne tradycje rozwoju, gdzie silne są postawy promodernizacyjne, gdzie samorząd jest sprawny i aktywny, gdzie inwestor znajdzie wykwalifikowanych i silnie motywowanych pracowników” (tu może jest ukryta wskazówka dla PAE aby szukało inwestorów i kapitału dla swojego regionu i z pewnością zrobi to lepiej i taniej niż centralna agencja ds. inwestycji zagranicznych) .
Dlatego też podkarpacka agencja musi się trochę różnić od bałtyckiej czy nowej mazowieckiej, aby być lepiej dostosowaną do warunków lokalnych, które nie tylko pod względem stanu i tempa rozwoju regionu są różne, ale mają też np. różne odnawialne zasoby energii i różne możliwości ograniczania zużycia energii (przemysł, mieszkalnictwo). Choćby z takich powodów prowadzenie nowoczesnej polityki energetycznej tylko ze szczebla centralnego wydaje się być już dzisiaj anachronizmem i szkoda że rządy jak dotychczas nie wspierają tego rodzaju inicjatyw tak aktywnie, jak próbuje do robić UE. Wydaje mi się że w krajowej energetyce zasada subsydiarności w dalszym ciągu nie jest ani znana , ani tym bardziej wykorzystana i w tym upatruję i obecne problemy z „energetyką nowego podejścia”, w tym z wdrażaniem obowiązujących dyrektyw UE i problemy przyszłe związane z np. najnowszym pakietu eko-energetycznego UE, którego nawet najsilniejszy rząd, działając z przedsiębiorstwami energetycznymi, ale bez samorządów i obywateli, nie będzie w stanie wdrożyć (nie wspomiajac nawet o monitorowaniu wdrażania w tysiącach małych obiektów).
Przy okazji zwroce uwage jeszcze na jeden fakt, ktory moze służyc jako pewna ilustracja tezy o mało aktywnej postawie rządu wobec tego typu inicjatyw lokalnych. W wiekszosci krajów UE (nie mam tu pelnych statystyk, a wiedza ta jest jedynie efektem wielu rozmów), projekty ktore uzyskały dofinansowanie z programow IEE mogą liczyc na dodatkowe wsparcie z budzetu centralnego (na roznych zreszta zasadach, szczególnie na wsparcie liczyc moga te nakierowane na jasny cel ogólnospołeczny). Ma to byc tez zacheta do aplikowania po środki UE (wszak i Polska płaci składki i ich nie odzyskuje, subsydiując innych). Okazuje się, że takie możliwosci są stworzone w Polsce dla programow badawczych (teraz 7 PR), ale nie ma ich w przypadku IEE (ogolnie CIP) - adresowanego własnie do samorzadow i mniejszych przedsiebiorstw oraz nakierowanego wyłącznie na energetykę zrownoważoną środowiskowo.
Tym bardziej chwała aktywnym samorządom i lokalnym przedsiębiorcom, które podejmują wysiłek aby tę naszą składkę odzysyskać :) i spożytkować na potrzeby swoich obywateli i rozwój regionów i gmin, i lepiej wpisać się w aktualne trendy rozwojowe UE i świata.
wspomniałem o statystyce złożonych wniosków do programu Inteligenta Energia dla Europy (IEE), w tym podkreślałem rosnące zainteresowanie polskich regionów aplikacjami na współfinansowanie tworzenia regionalnych agencji energetycznych.
Pod koniec marca agencja EACI zarządzająca programem IEE poinformowała o wynikach ewaluacji wniosków. Wg wstępnych informacji w „konkursie na agencje” dofinansowanie ma szanse dostać tylko Województwo Mazowieckie. Konkurencja w zakończonym konkursie była niezwykle duża i dlatego ciesząc się z sukcesu Mazowsza, trzeba docenić także aktywność innych regonów, zachęcić aby nie rezygnowały i złożyły po raz kolejny wnioski w nowym, dopiero co ogłoszonym nowym konkursie IEE i życzyć aby uzyskały dofinansowanie. Regionalną agencje energetyczną można też tworzyć bez dofinansowania z Brukseli, ale zawsze jest rozsądniej z takiej możliwości skorzystać i ułatwić wejście beniaminka do europejskiej sieci i jego integracje z innymi agencjami powoływanymi wg tych samych zasad przyjętych przez Komisję Europejską.
Dla tych, którzy nie żyją na co dzień energetyką lokalną warto może podać informacje, że Komisja Europejską doliczyła się 380 lokalnych i regionalnych agencji energetycznych w UE http://www.managenergy.net/indexes/I2.htm. Na tej liście znajduje się też Polska http://www.managenergy.net/emap/poland.htm z 11 regionalnymi i lokalnymi agencjami energetycznymi. Cześć z nich niestety aktywnie nie działa, ale są też takie jak Bałtycka Agencja Poszanowania Energii (BAPE) , która została uhonorowana tytułem Promotora Roku Energetyki Odnawialnej’2007 miesięcznika Czysta Energia . W poprzednim konkursie IEE ‘2004-2005 pozytywnie ewaluacje przeszedł tez tylko jeden wniosek z Polski – Województwa Podkarpackiego, dzięki czemu powstała niezwykle aktywna i też ciesząca się „dobrą prasą” Podkarpacka Agencja Energetyczna.
Ktoś może powiedzieć po co te agencje? System energetyczny, razem z decentralizacja i rozwojem energetyki odnawialnej i wzrostem znaczenie efektywności energetycznej ewoluuje tak, że już nie długo regiony nie tyko będą miały swoje programu rozwoju energetyki odnawialnej ale pewnie też będą tworzyły regionalne polityki energetyczne (dodam, że pewnie będą one bardziej przyjazne dla ludzi, konsumentów energii i dla środowiska niż krajowe polityki energetyczne). „Agencja agencji” - EACI , która w imieniu Komisji Europejskiej wspiera finansowo zakładanie regionalnych agencji energetycznych, w swoich materiałach o promocji energetyki lokalnej zrównoważonej środowiskowo pisze: „AGENCIES ARE NOT THE ONLY SOLUTION BUT PROBABLY THE BEST”. W praktyce ich rola i wpływ na pozytywne zmiany w energetyce zależy przede wszystkim od tego jak dobrze jest zdefiniowana jej rola we wspieraniu samorządu terytorialnego i przemysłu, ale też od ludzi jakich zatrudnia i jacy agencją kierują.
Znaczenie ma też region gdzie agencja działa. Profesor Grzegorz Gorzelak z Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych (EUROREG) Uniwersytetu Warszawskiego w bardzo ciekawym i nieco kontrowersyjnym zarazem wywiadzie udzielonym Gazecie Wyborczej dokonał wyraźnego rozróżnienia regionów, dzieląc Polskę na metropolie i resztę, na część zachodnia i część wschodnią na te regiony gdzie będzie szybki rozwój i na te gdzie skoków cywilizacyjnych nie będzie. Mówił m.in. „trzeba zadbać, by te bogate metropolie nie odrywały się od swojego zaplecza - np. Warszawa musi być dobrze skomunikowana z Płockiem, Ciechanowem czy Siedlcami (to może być pierwszą wskazówka dla przyszłej Mazowieckiej Agencji Energetycznej?), a dalej dodał „powinniśmy pomagać regionom, które sobie nie radzą, bo albo nie ma u nich metropolii” dalej: „kapitał lokuje się tam, gdzie już istnieją pewne tradycje rozwoju, gdzie silne są postawy promodernizacyjne, gdzie samorząd jest sprawny i aktywny, gdzie inwestor znajdzie wykwalifikowanych i silnie motywowanych pracowników” (tu może jest ukryta wskazówka dla PAE aby szukało inwestorów i kapitału dla swojego regionu i z pewnością zrobi to lepiej i taniej niż centralna agencja ds. inwestycji zagranicznych) .
Dlatego też podkarpacka agencja musi się trochę różnić od bałtyckiej czy nowej mazowieckiej, aby być lepiej dostosowaną do warunków lokalnych, które nie tylko pod względem stanu i tempa rozwoju regionu są różne, ale mają też np. różne odnawialne zasoby energii i różne możliwości ograniczania zużycia energii (przemysł, mieszkalnictwo). Choćby z takich powodów prowadzenie nowoczesnej polityki energetycznej tylko ze szczebla centralnego wydaje się być już dzisiaj anachronizmem i szkoda że rządy jak dotychczas nie wspierają tego rodzaju inicjatyw tak aktywnie, jak próbuje do robić UE. Wydaje mi się że w krajowej energetyce zasada subsydiarności w dalszym ciągu nie jest ani znana , ani tym bardziej wykorzystana i w tym upatruję i obecne problemy z „energetyką nowego podejścia”, w tym z wdrażaniem obowiązujących dyrektyw UE i problemy przyszłe związane z np. najnowszym pakietu eko-energetycznego UE, którego nawet najsilniejszy rząd, działając z przedsiębiorstwami energetycznymi, ale bez samorządów i obywateli, nie będzie w stanie wdrożyć (nie wspomiajac nawet o monitorowaniu wdrażania w tysiącach małych obiektów).
Przy okazji zwroce uwage jeszcze na jeden fakt, ktory moze służyc jako pewna ilustracja tezy o mało aktywnej postawie rządu wobec tego typu inicjatyw lokalnych. W wiekszosci krajów UE (nie mam tu pelnych statystyk, a wiedza ta jest jedynie efektem wielu rozmów), projekty ktore uzyskały dofinansowanie z programow IEE mogą liczyc na dodatkowe wsparcie z budzetu centralnego (na roznych zreszta zasadach, szczególnie na wsparcie liczyc moga te nakierowane na jasny cel ogólnospołeczny). Ma to byc tez zacheta do aplikowania po środki UE (wszak i Polska płaci składki i ich nie odzyskuje, subsydiując innych). Okazuje się, że takie możliwosci są stworzone w Polsce dla programow badawczych (teraz 7 PR), ale nie ma ich w przypadku IEE (ogolnie CIP) - adresowanego własnie do samorzadow i mniejszych przedsiebiorstw oraz nakierowanego wyłącznie na energetykę zrownoważoną środowiskowo.
Tym bardziej chwała aktywnym samorządom i lokalnym przedsiębiorcom, które podejmują wysiłek aby tę naszą składkę odzysyskać :) i spożytkować na potrzeby swoich obywateli i rozwój regionów i gmin, i lepiej wpisać się w aktualne trendy rozwojowe UE i świata.