Jeden z premierów mawiał że ważne jak się kończy, mniej ważne jak się zaczyna. Sam nie najlepiej skończył jako premier i polityk, ale powiedzenie pozostało w narodzie.
W sprawach energetyki odnawialnej odchodzącego roku nie zaczynałem ze zbytnim entuzjazmem i jak wróciłem do jednego z moich tekstów ze stycznia, to aż sam się wystraszyłem swojego ówczesnego pesymizmu (tylko dla rzeczywiście twardych charakterów i nie poddających się łatwo nastrojom podaję link do źródła: http://www.cire.pl/pdf.php?plik=/pliki/2/uboczneskutki.pdf . W centralizacji, konsolidacji, integracji pionowej, gigantomanii w energetyce, zbyt uproszczonym rozumieniu lub tendencyjnym wykorzystywaniu w bieżącej polityce pojęcia bezpieczeństwa energetycznego etc. i czasami jawnie antyeuropejskiej polityce widziałem zagrożenie dla rozwoju energetyki odnawialnej.
Ale już w marcu było lepiej. 8-9 marca Rada Europy – szefowie rządów i głowy wszystkich państw członkowskich UE przyjęli propozycje prezydencji niemieckiej (do tej pory nie wiem jak Niemcy tego dokonali i czym przekonali innych …) ustanowienia tzw. celów rozwoju energetyki zrównoważonej środowiskowo w postaci tzw. pakietu 3 x 20%, z których jedna z „dwudziestek” dotyczy 20% udziału OZE w zużyciu energii w UE w 2020 r. – więcej http://www.consilium.europa.eu/ueDocs/cms_Data/docs/pressData/en/ec/93135.pdf . Było przy tym i smutno (Minister Gospodarki i Prezydent RP jechali na szczyt z mało ambitną propozycją aby cel dla Polski na 2020 r. nie był większy niż nędzne 9%), ale było też wesoło, kiedy Prezydent RP pytany przez dziennikarza czy Polska może zdecydować się jednak na wyższy cel odpowiedział sceptycznie: „są takie kraje które mają wiatry i takie które ich nie mają...”. Wszystko to razem jednak poprawiło moje nastroje i zachęciło do kombinowania co z tym brukselskim prezentem zrobić
http://komunalny.pl/index.php?name=archive&op=show&id=7609 . Ten wątek udało mi się potem rozwinąć w kilku innych opracowaniach, ale nie o to chodzi aby zlinkować ten ostatni w tym roku wpis ze wszystkim co mi przyjdzie do głowy oglądając się do tyłu, czy też aby wszystko nudnie dokumentować (wystarczy że od pewnego czasu robi to za mnie automatyczna platforma tego blogu).
To nie jest tak, że aby ocenić kończący się rok, trzeba wyciągnąć średnią z każdego dnia, tygodnia czy miesiąca. Kończę 2007 r. w całkiem dobrym nastroju, przynajmniej jeśli chodzi o główny temat mojego blogowania i – mówiąc tak, jakby chciał były premier - to był dobry rok skoro tak się zakończył, w dodatku z dobrymi widokami na kolejny.
Ta skrótowa historia rocznego ruchu myśli i nastrojów pokazuje, że warto robić swoje. Mam nadzieję, ze także czytelnicy, chłodząc już szampana, mają dzisiaj podobne pozytywne myśli i że dzisiaj nie myślą o energetyce odnawialnej ale o sobie. Pomyślności!
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
poniedziałek, grudnia 31, 2007
czwartek, grudnia 27, 2007
Pismo „odnawialne” na Święta od sprzedawcy energii dostałem…, czyli o tym jak różnie można czytać informacje o podwyżkach cen energii w 2008 r.
Dostałem pismo od swojego dostawcy energii elektrycznej – RWE Stoen S.A., zwanego w języku Prawa energetycznego „sprzedawcą”.
Zacznę od tego, że nie narzekam na dostawy energii elektrycznej. Mieszkając w gęsto zaludnionej Warszawie gdzie jest duża i zwarta sieć odbiorców, a sieć elektroenergetyczna krótka, mam mało wyłączeń (znacznie mniej niż dopuszczalne w umowie na dostawę energii – 48 godzin/rok), płacę mniej (nie mówię że mało!) za energię elektryczną, w stosunku do tych mieszkających np. na obszarach wiejskich, nie wspominając już, że napięcie w sieci nie spada do poziomu który ograniczałby mnie w korzystaniu z domowych urządzeń elektrycznych.
Jedyną w zasadzie sprawą w korespondencji jaką dostaję od dostawcy energii może budzić moje zaniepokojenie są informacje o „nowych cenach” – czyli podwyżkach. Najprawdopodobniej z przyczyn wymienionych powyżej, tego typu informacje rzadziej docierają do mnie niż do mieszkańców innych regionów Polski i być może odkryłem coś (o czym dalej) co inni dostrzegli już znacznie wcześniej. Dopiero teraz bowiem, po dwu latach „oczekiwania”, takie właśnie pismo, informujące mnie o skali podwyżek wychodzących poza inflację i ogólnie o przyczynach (konieczności) podniesienia ceny za energię, dostałem. Uzasadnienie podwyżki brzmi: „ … w związku ze znacznym podniesieniem przez wytwórców energii cen hurtowych na 2008 r., jak również z uwagi na (…) obowiązkowe zwiększenie udziału zakupów coraz droższej energii odnawialnej oraz wytwarzanej w źródłach skojarzonych, jesteśmy zmuszeni do wprowadzenia nowych stawek w dotychczasowych taryfach …”.
Wszystko to niby prawda, ale czy proporcje we wpływie każdego z wyżej wymienionych jednym tchem trzech źródeł planowanego „drenażu” mojej kieszeni (dodam, że - dla mnie przynajmniej- jeszcze do zniesienia) są zachowane i jaki efekt tak podana informacja wywoła wśród miliona innych klientów, w tak czy inaczej „przywiązanych” kablem "na stałe" do RWE Stoen? Nie wiem jakie pisma dostali obiorcy przemysłowi i bizesowi (taryfy A, B ,C), ale przez chwilę postanowiłem "wczuć się" w rolę każdego innego indywidualnego odbiorcy energii wg taryfy "G" (chyba obecnie jedynego taryfowanego) i podjąć próbę interpretacji treści tego pisma i jego znamiennego uzasadnienia.
1 - Wzrost ceny hurtowych energii
Dalej 95% energii jest w Polsce wytwarzane w elektrowniach węglowych i to one wpływają na ceny hurtowe energii. Po rozpoczęciu dyskusji o skutkach decyzji poprzedniego prezesa URE o zniesienia taryfowania cen energii elektrycznej, media doniosły, że skala podwyżek w 2008 roku będzie wynosiła 8-10% (głównym uzasadnieniem mają być inwestycje w nowe bloki węglowe). Nie miejsce tu na rozwijanie tematu pomocy publicznej dla sektora węglowego (dotyczy to bardziej drenażu kieszeni podatnika niż konsumenta energii), ani też umów prywatyzacyjnych z nieraz nieprzyzwoicie wysokimi świadczeniami na rzecz pracowników elektrowni i spółek dystrybucyjnych, ani też skutków „renty monopolistycznej” w zmonopolizowanym sektorze wytarzania energii na ceny energii, ani też sięgających kilkunastomiliardowych kosztów likwidacji tzw. kontaktów długoterminowych (stałych, wyższych cen na zakup czarnej energii, które umożliwiły wcześniejsze inwestycje). Jedno jest pewne, wprowadzanie energetyki odnawialnej jako elementu dywersyfikacji, zmniejszać będzie wysokość tej „renty” i jej wpływu na wzrost cen energii. Póki co, nie jest prawdą, że limity emisji CO2 wpływają na ceny hurtowe energii, bo żaden jeszcze blok węglowy z tego powodu nie został wyłączony i nie ma też inwestycji w rzeczywiście kosztowne, zeroemisyjne (sekwestracja CO2). Czyli za co ja mam dodatkowo płacić już w 2008 r.?
2 - Obowiązkowe zwiększanie zakupu energii wytwarzanej w źródłach skojarzonych
Tu przyznam, że zawsze miałem pewne wątpliwości co do zasadności i wielkości wsparcia „konwencjonalnych źródeł skojarzonych”, nie podważając oczywiście niezwykle ważnego kierunku podnoszenia sprawności wykorzystania paliw kopalnych poprzez zwieszenie współczynnika kogeneracji (większego wykorzystania ciepła odpadowego w systemach ciepłowniczych powstającego w procesach generacji energii elektrycznej w elektrowniach cieplnych). Moje wątpliwości wynikają z tego, że tam gdzie mamy wolny rynek lub przynajmniej tam, gdzie działa „prawo wartości”, wytwórca energii elektrycznej, jeżeli tylko może, to stara się sprzedać jak najwięcej ciepła odpadowego, a inwestor planujący budowę nowych mocy, stara się je tak lokalizować aby było lokalne zapotrzebowanie na ciepło. Dodatkowe wsparcie „wysokosprawnej kogeneracji” ma sens tylko wtedy, gdy wyzwala „dodatkowe” w stosunku do „business as usual” (linii bazowej) działania, a nie wtedy gdy jest źródłem nadzwyczajnych tylko zysków w działaniach, które i tak byłyby podjęte (dodam, że zazwyczaj przez zmonopolizowanych i obecnie nietaryfowanych już wytwórców). Nie mając jednak pewności w tej materii, a wiedząc jedynie że jest tu jakiś potencjał większej efektywności do zagospodarowania i duże pole do optymalizacji systemu wsparcia, przyjąć muszę informację o podwyżce cen energii z tego powodu (choć gdybym był bardziej logicznie myślącym, powinienem raczej oczekiwać obniżki ceny energii elektrycznej z powodu wprowadzania kogeneracji). Wolałbym, aby trochę wątpliwy moim zdaniem extra koszt po stronie konsumenta energii był znacznie lepiej ekonomicznie uzasadniony przez RWE Stoen i przeliczony na efekty środowiskowe (np. redukcje emisji produktów spalania do atmosfery, czy choćby oszczędności w zużyciu paliw). Nie widzę tu bowiem innej „dodatkowości”, jak choćby dywersyfikacji, demonopolizacji, innowacji, tworzenia dodatkowych miejsc pracy, zwiększenia kohezji społecznej i gospodarczej zapóźnionych regionów i obszarów wiejskich i (jako konsument energii) nie dostrzegam wyraźnych powodów aby nie widząc tych korzyści za nie płacić.
3 - Obowiązkowe zwiększanie zakupu „coraz droższej” energii odnawialnej
Od początku 2007 r. obowiązuje nowa, podwyższona ostatnią zmianą (2 listopada ‘2006) rozporządzenia Ministra Gospodarki w sprawie obowiązku zakupu energii ze źródeł odnawialnych, ścieżka dojścia do uzyskania 10,4% udziału zielonej energii elektrycznej w bilansie zużycia energii elektrycznej. Nowa ścieżka oznacza, że cel na 2007 dla sprzedawców energii to nie 4,5% (poprzednie rozporządzenie) ale 5,1%., a nowy cel na 2008 to 7% (rzeczywiście, skokowy wzrost przy przejściu z jednej ścieżki na drugą, nie wchodząc już w przyczyny niezgodnej z wymogami UE tej poprzedniej). Przyjmując że zapotrzebowanie na energię elektryczną finalną w 2008 r. wyniesie 100 TWh, oznacza to, że sprzedawcy powinni dostarczyć odbiorcom końcowym 7 TWh „zielonej energii elektrycznej”. Zakładając że ta „czarna” kupowana przez sprzedawców od wytwórców będzie kosztować na rynku hurtowym 150 zł/MWh (wszak przewidywany jest znaczny wzrost cen energii „czarnej”), a ta „zielona” będzie o 180 zł/MWh (średnia cena zielonego certyfikatu) droższa, to w efekcie realizacji (skumulowanego także z poprzednich lat) obowiązku, wzrost cen energii zakupionej przez sprzedawców może wynieść ok. 8% (180 x 7/150 x 100), a ci spróbują oczywiście ten wzrost przerzucić prawie w całości na konsumentów energii. Biorąc pod uwagę, że w taryfach dla odbiorców indywidualnych koszty energii zakupionej na rynku hurtowym to nieraz tylko ok. 30% kosztów dostaw energii (reszta to koszty usług przęsłu, dystrybucji, koszty własne, podatki i marża, ale nie wiem jak ta struktura wygląda w RWE Stoen), 8% „odnawialny” składnik kosztowy, może się przełożyć na skumulowanym nawet 2,5% lub większy wzrost cen energii dla odbiorców końcowych, sumarycznie (w rachunku ciągnionym, licząc koszty od całości energii generowanej w źródłach energii odnawialnej. W praktyce, mówiąc o 2008 r. należałoby uwzględnić jedynie przyrost zobowiązań pomiędzy 2007 i 2008 rokiem czyli poniżej 30% (7-5/7). Nawet jeżeli to daje wzrost kosztów jedynie o ok. 0,7-0,8% (2,5% x 0,3) i nawet jeżeli nie znam struktury kosztów RWE Stoen i nie wczytałem się szczegółowo w taryfę spółki dystrybucyjnej i mogą być tu nieścisłości, to nie jest to jednak coś nad czym tak zwyczajnie można przejść do porządku dziennego i powiedzieć, że taki wzrost cen energii z powodu jej „zieloności” nie ma znaczenia.
Ale pozostają trzy dyskusyjne kwestie.
Pierwsza dotyczy także „dodatkowości”. Czy godzi się aby konsument energii płacił dodatkowo za zieloną energię produkowaną w zamortyzowanych dużych elektrowniach wodnych i generował nadzwyczajne zyski w przedsiębiorstwach energetycznych takie elektrownie eksploatujących? Wszak one i tak produkując energię po koszcie kilkukrotnie niższym , i nawet przy sprzedaży jej na zwykłym rynku hurtowym (pomijam extra możliwości jakie daje TPA) zarabiają krocie, a od samej wyższej ceny i większego zysku ich właścicieli i przy tej samej produkcji energii, emisja CO2 nie spada i innych korzyści społecznych nie widać. Czy godzi się aby kilkukrotne „przebicie” na cenie zielonej energii miały także elektrownie węglowe współsplające ze sprawnością netto 30% (właśnie bez kogeneracji) biomasę z węglem i uszczuplające zasoby biomasy na inne cele, np. w moim bardziej efektywnym energetycznie kominku? Dlaczego ja mam za to płacić?
Druga uwaga dotyczy sprawy trudnej do udowodnienia. Czy przypadkiem wzrost udziału energii ze źródeł odnawialnych nie ograniczy skali planowanych inwestycji (zwłaszcza tych nadmiernych) w energetyce konwencjonalnej i związanych z tym kosztów? Czy nie zdywersyfikuje na tyle źródeł zaopatrzenia w energię i nie wpłynie choć odrobinę na demonopolizacje sektora, zwiększenie konkurencji na rynku i że w efekcie impuls cenowy związany z „rentą monopolistyczną” na następne lata będzie niższy? Nie potrafię tego obliczyć, ale byłbym w stanie więcej zapłacić w 2008 r., jeżeli jest prawdopodobieństwo że w 2010 lub nawet w 2015 roku zapłacę mniej.
Trzecia uwaga dotyczy sposobu przedstawienia informacji jaką dostałem z RWE Stoen. Sucha informacja o tym, że „coraz droższa energia odnawialna” podnosi koszty po stronie sprzedawcy i ceny jakie płacę (podobnie jak coraz częściej pojawiające się informacje że „od masowej produkcji biopaliw ludzie umierają z głodu”) to zbyt mało. Interesują mnie bowiem efekty środowiskowe (redukcja emisji do atmosfery) i inne korzyści jakie dzięki temu uzyskałem, w tym perspektywy na „obniżki”, lub bardziej realistycznie pisząć – na mniejsze podwyżki. Interesuje mnie jak RWE Stoen wypełniło swoje zobowiązania w zakresie „zielonej” energii w 2006 i w 2007 r. i czy przypadkiem w dodatkowych kosztach są zawarte nie tylko ceny nabycia zielonych certyfikatów, ale wyższe koszty wniesienia przez spółkę tzw. opłaty zastępczej (dotychczas 240 zł/MWh) płaconej wtedy, gdy sprzedawca energii odbiorcom końcowym nie dość aktywnie szuka dostawców zielonej energii (zielonych certyfikatów).
Dyrektywa 2003/54/WE zobowiązała kraje członkowskie UE aby sprzedawcy taką informacje o udziałach poszczególnych „kolorów” energii w bilansie energii dostarczanej odbiorcom końcowym przedstawiali na rachunkach wraz z informacją dodatkową dotyczącą np. emisyjności źródeł. Dlaczego po ponad 4 latach od przyjęcia, tego przepisu nie udało się wdrożyć do prawa krajowego? Jestem bowiem w stanie zrozumieć że muszę płacić więcej, ale chcę wiedzieć dlaczego i jak duże są poszczególne składniki kosztów.
Kończąc te rozmyślania nad zwykłym urzędowym pismem od sprzedawcy energii, nie sposób nie zauważyć, że dla kogoś kto nie jest choć trochę zawodowo związanym z energetyką odnawialną i dla tych, dla których stan środowiska przestaje być ważnym o ile tylko więcej kosztuje (a więc gro obywateli i odbiorców energii), a w szczególności dla tych, którym z trudem przychodzi zapłacić miesięczny rachunek za energię, podana przez RWE Stoen informacja o przyczynach podwyżki cen może wywołać tylko najprostszą reakcję. Strecić ją można tak: "Energetyka odnawialna to tylko koszty po stronie odbiorców energii (to jest pewne), ale nie wiadomo w imię czego mają je ponosić". Potrzebna jest tu zatem i optymalizacja kosztów realizacji celów ilościowych dla energetyki odnawianej (bardziej przemyślane instrumenty wsparcia) jak i zdecydowanie lepsza prezentacja celu społecznego całej tej operacji. Trzeba też zwrócić uwagę, aby w społecznym odbiorze, wzrost kosztów po stronie wytarzania w energetyce konwencjonalnej, nie był ukrywany w eksponowanym wpływie energetyki odnawianej na wzrost kosztów energii końcowej, tym bardziej że ta zbyt skomplikowana dla przeciętnego odbiorcy materia ułatwia ewentualną manipulację liczbami i faktami. Mam nadzieję że w swoim uproszczonym rozumowaniu nie dokonałem zbyt daleko idących uproszczeń.
PS. Konkluzja z lektury pisma urzędowego jest taka, że od stycznia za zużytą energię elektryczną zapłacę miesięcznie w sumie ok. 10 zł więcej i praktycznie nic na to (poza zwiększeniem efektywności wykorzystania energii elektrycznej w domu – niewiele ale zawsze coś) nie mogę poradzić. Czy warto zatem analizować pisma od „jedynego” operatora i dostawcy zrazem?
Zacznę od tego, że nie narzekam na dostawy energii elektrycznej. Mieszkając w gęsto zaludnionej Warszawie gdzie jest duża i zwarta sieć odbiorców, a sieć elektroenergetyczna krótka, mam mało wyłączeń (znacznie mniej niż dopuszczalne w umowie na dostawę energii – 48 godzin/rok), płacę mniej (nie mówię że mało!) za energię elektryczną, w stosunku do tych mieszkających np. na obszarach wiejskich, nie wspominając już, że napięcie w sieci nie spada do poziomu który ograniczałby mnie w korzystaniu z domowych urządzeń elektrycznych.
Jedyną w zasadzie sprawą w korespondencji jaką dostaję od dostawcy energii może budzić moje zaniepokojenie są informacje o „nowych cenach” – czyli podwyżkach. Najprawdopodobniej z przyczyn wymienionych powyżej, tego typu informacje rzadziej docierają do mnie niż do mieszkańców innych regionów Polski i być może odkryłem coś (o czym dalej) co inni dostrzegli już znacznie wcześniej. Dopiero teraz bowiem, po dwu latach „oczekiwania”, takie właśnie pismo, informujące mnie o skali podwyżek wychodzących poza inflację i ogólnie o przyczynach (konieczności) podniesienia ceny za energię, dostałem. Uzasadnienie podwyżki brzmi: „ … w związku ze znacznym podniesieniem przez wytwórców energii cen hurtowych na 2008 r., jak również z uwagi na (…) obowiązkowe zwiększenie udziału zakupów coraz droższej energii odnawialnej oraz wytwarzanej w źródłach skojarzonych, jesteśmy zmuszeni do wprowadzenia nowych stawek w dotychczasowych taryfach …”.
Wszystko to niby prawda, ale czy proporcje we wpływie każdego z wyżej wymienionych jednym tchem trzech źródeł planowanego „drenażu” mojej kieszeni (dodam, że - dla mnie przynajmniej- jeszcze do zniesienia) są zachowane i jaki efekt tak podana informacja wywoła wśród miliona innych klientów, w tak czy inaczej „przywiązanych” kablem "na stałe" do RWE Stoen? Nie wiem jakie pisma dostali obiorcy przemysłowi i bizesowi (taryfy A, B ,C), ale przez chwilę postanowiłem "wczuć się" w rolę każdego innego indywidualnego odbiorcy energii wg taryfy "G" (chyba obecnie jedynego taryfowanego) i podjąć próbę interpretacji treści tego pisma i jego znamiennego uzasadnienia.
1 - Wzrost ceny hurtowych energii
Dalej 95% energii jest w Polsce wytwarzane w elektrowniach węglowych i to one wpływają na ceny hurtowe energii. Po rozpoczęciu dyskusji o skutkach decyzji poprzedniego prezesa URE o zniesienia taryfowania cen energii elektrycznej, media doniosły, że skala podwyżek w 2008 roku będzie wynosiła 8-10% (głównym uzasadnieniem mają być inwestycje w nowe bloki węglowe). Nie miejsce tu na rozwijanie tematu pomocy publicznej dla sektora węglowego (dotyczy to bardziej drenażu kieszeni podatnika niż konsumenta energii), ani też umów prywatyzacyjnych z nieraz nieprzyzwoicie wysokimi świadczeniami na rzecz pracowników elektrowni i spółek dystrybucyjnych, ani też skutków „renty monopolistycznej” w zmonopolizowanym sektorze wytarzania energii na ceny energii, ani też sięgających kilkunastomiliardowych kosztów likwidacji tzw. kontaktów długoterminowych (stałych, wyższych cen na zakup czarnej energii, które umożliwiły wcześniejsze inwestycje). Jedno jest pewne, wprowadzanie energetyki odnawialnej jako elementu dywersyfikacji, zmniejszać będzie wysokość tej „renty” i jej wpływu na wzrost cen energii. Póki co, nie jest prawdą, że limity emisji CO2 wpływają na ceny hurtowe energii, bo żaden jeszcze blok węglowy z tego powodu nie został wyłączony i nie ma też inwestycji w rzeczywiście kosztowne, zeroemisyjne (sekwestracja CO2). Czyli za co ja mam dodatkowo płacić już w 2008 r.?
2 - Obowiązkowe zwiększanie zakupu energii wytwarzanej w źródłach skojarzonych
Tu przyznam, że zawsze miałem pewne wątpliwości co do zasadności i wielkości wsparcia „konwencjonalnych źródeł skojarzonych”, nie podważając oczywiście niezwykle ważnego kierunku podnoszenia sprawności wykorzystania paliw kopalnych poprzez zwieszenie współczynnika kogeneracji (większego wykorzystania ciepła odpadowego w systemach ciepłowniczych powstającego w procesach generacji energii elektrycznej w elektrowniach cieplnych). Moje wątpliwości wynikają z tego, że tam gdzie mamy wolny rynek lub przynajmniej tam, gdzie działa „prawo wartości”, wytwórca energii elektrycznej, jeżeli tylko może, to stara się sprzedać jak najwięcej ciepła odpadowego, a inwestor planujący budowę nowych mocy, stara się je tak lokalizować aby było lokalne zapotrzebowanie na ciepło. Dodatkowe wsparcie „wysokosprawnej kogeneracji” ma sens tylko wtedy, gdy wyzwala „dodatkowe” w stosunku do „business as usual” (linii bazowej) działania, a nie wtedy gdy jest źródłem nadzwyczajnych tylko zysków w działaniach, które i tak byłyby podjęte (dodam, że zazwyczaj przez zmonopolizowanych i obecnie nietaryfowanych już wytwórców). Nie mając jednak pewności w tej materii, a wiedząc jedynie że jest tu jakiś potencjał większej efektywności do zagospodarowania i duże pole do optymalizacji systemu wsparcia, przyjąć muszę informację o podwyżce cen energii z tego powodu (choć gdybym był bardziej logicznie myślącym, powinienem raczej oczekiwać obniżki ceny energii elektrycznej z powodu wprowadzania kogeneracji). Wolałbym, aby trochę wątpliwy moim zdaniem extra koszt po stronie konsumenta energii był znacznie lepiej ekonomicznie uzasadniony przez RWE Stoen i przeliczony na efekty środowiskowe (np. redukcje emisji produktów spalania do atmosfery, czy choćby oszczędności w zużyciu paliw). Nie widzę tu bowiem innej „dodatkowości”, jak choćby dywersyfikacji, demonopolizacji, innowacji, tworzenia dodatkowych miejsc pracy, zwiększenia kohezji społecznej i gospodarczej zapóźnionych regionów i obszarów wiejskich i (jako konsument energii) nie dostrzegam wyraźnych powodów aby nie widząc tych korzyści za nie płacić.
3 - Obowiązkowe zwiększanie zakupu „coraz droższej” energii odnawialnej
Od początku 2007 r. obowiązuje nowa, podwyższona ostatnią zmianą (2 listopada ‘2006) rozporządzenia Ministra Gospodarki w sprawie obowiązku zakupu energii ze źródeł odnawialnych, ścieżka dojścia do uzyskania 10,4% udziału zielonej energii elektrycznej w bilansie zużycia energii elektrycznej. Nowa ścieżka oznacza, że cel na 2007 dla sprzedawców energii to nie 4,5% (poprzednie rozporządzenie) ale 5,1%., a nowy cel na 2008 to 7% (rzeczywiście, skokowy wzrost przy przejściu z jednej ścieżki na drugą, nie wchodząc już w przyczyny niezgodnej z wymogami UE tej poprzedniej). Przyjmując że zapotrzebowanie na energię elektryczną finalną w 2008 r. wyniesie 100 TWh, oznacza to, że sprzedawcy powinni dostarczyć odbiorcom końcowym 7 TWh „zielonej energii elektrycznej”. Zakładając że ta „czarna” kupowana przez sprzedawców od wytwórców będzie kosztować na rynku hurtowym 150 zł/MWh (wszak przewidywany jest znaczny wzrost cen energii „czarnej”), a ta „zielona” będzie o 180 zł/MWh (średnia cena zielonego certyfikatu) droższa, to w efekcie realizacji (skumulowanego także z poprzednich lat) obowiązku, wzrost cen energii zakupionej przez sprzedawców może wynieść ok. 8% (180 x 7/150 x 100), a ci spróbują oczywiście ten wzrost przerzucić prawie w całości na konsumentów energii. Biorąc pod uwagę, że w taryfach dla odbiorców indywidualnych koszty energii zakupionej na rynku hurtowym to nieraz tylko ok. 30% kosztów dostaw energii (reszta to koszty usług przęsłu, dystrybucji, koszty własne, podatki i marża, ale nie wiem jak ta struktura wygląda w RWE Stoen), 8% „odnawialny” składnik kosztowy, może się przełożyć na skumulowanym nawet 2,5% lub większy wzrost cen energii dla odbiorców końcowych, sumarycznie (w rachunku ciągnionym, licząc koszty od całości energii generowanej w źródłach energii odnawialnej. W praktyce, mówiąc o 2008 r. należałoby uwzględnić jedynie przyrost zobowiązań pomiędzy 2007 i 2008 rokiem czyli poniżej 30% (7-5/7). Nawet jeżeli to daje wzrost kosztów jedynie o ok. 0,7-0,8% (2,5% x 0,3) i nawet jeżeli nie znam struktury kosztów RWE Stoen i nie wczytałem się szczegółowo w taryfę spółki dystrybucyjnej i mogą być tu nieścisłości, to nie jest to jednak coś nad czym tak zwyczajnie można przejść do porządku dziennego i powiedzieć, że taki wzrost cen energii z powodu jej „zieloności” nie ma znaczenia.
Ale pozostają trzy dyskusyjne kwestie.
Pierwsza dotyczy także „dodatkowości”. Czy godzi się aby konsument energii płacił dodatkowo za zieloną energię produkowaną w zamortyzowanych dużych elektrowniach wodnych i generował nadzwyczajne zyski w przedsiębiorstwach energetycznych takie elektrownie eksploatujących? Wszak one i tak produkując energię po koszcie kilkukrotnie niższym , i nawet przy sprzedaży jej na zwykłym rynku hurtowym (pomijam extra możliwości jakie daje TPA) zarabiają krocie, a od samej wyższej ceny i większego zysku ich właścicieli i przy tej samej produkcji energii, emisja CO2 nie spada i innych korzyści społecznych nie widać. Czy godzi się aby kilkukrotne „przebicie” na cenie zielonej energii miały także elektrownie węglowe współsplające ze sprawnością netto 30% (właśnie bez kogeneracji) biomasę z węglem i uszczuplające zasoby biomasy na inne cele, np. w moim bardziej efektywnym energetycznie kominku? Dlaczego ja mam za to płacić?
Druga uwaga dotyczy sprawy trudnej do udowodnienia. Czy przypadkiem wzrost udziału energii ze źródeł odnawialnych nie ograniczy skali planowanych inwestycji (zwłaszcza tych nadmiernych) w energetyce konwencjonalnej i związanych z tym kosztów? Czy nie zdywersyfikuje na tyle źródeł zaopatrzenia w energię i nie wpłynie choć odrobinę na demonopolizacje sektora, zwiększenie konkurencji na rynku i że w efekcie impuls cenowy związany z „rentą monopolistyczną” na następne lata będzie niższy? Nie potrafię tego obliczyć, ale byłbym w stanie więcej zapłacić w 2008 r., jeżeli jest prawdopodobieństwo że w 2010 lub nawet w 2015 roku zapłacę mniej.
Trzecia uwaga dotyczy sposobu przedstawienia informacji jaką dostałem z RWE Stoen. Sucha informacja o tym, że „coraz droższa energia odnawialna” podnosi koszty po stronie sprzedawcy i ceny jakie płacę (podobnie jak coraz częściej pojawiające się informacje że „od masowej produkcji biopaliw ludzie umierają z głodu”) to zbyt mało. Interesują mnie bowiem efekty środowiskowe (redukcja emisji do atmosfery) i inne korzyści jakie dzięki temu uzyskałem, w tym perspektywy na „obniżki”, lub bardziej realistycznie pisząć – na mniejsze podwyżki. Interesuje mnie jak RWE Stoen wypełniło swoje zobowiązania w zakresie „zielonej” energii w 2006 i w 2007 r. i czy przypadkiem w dodatkowych kosztach są zawarte nie tylko ceny nabycia zielonych certyfikatów, ale wyższe koszty wniesienia przez spółkę tzw. opłaty zastępczej (dotychczas 240 zł/MWh) płaconej wtedy, gdy sprzedawca energii odbiorcom końcowym nie dość aktywnie szuka dostawców zielonej energii (zielonych certyfikatów).
Dyrektywa 2003/54/WE zobowiązała kraje członkowskie UE aby sprzedawcy taką informacje o udziałach poszczególnych „kolorów” energii w bilansie energii dostarczanej odbiorcom końcowym przedstawiali na rachunkach wraz z informacją dodatkową dotyczącą np. emisyjności źródeł. Dlaczego po ponad 4 latach od przyjęcia, tego przepisu nie udało się wdrożyć do prawa krajowego? Jestem bowiem w stanie zrozumieć że muszę płacić więcej, ale chcę wiedzieć dlaczego i jak duże są poszczególne składniki kosztów.
Kończąc te rozmyślania nad zwykłym urzędowym pismem od sprzedawcy energii, nie sposób nie zauważyć, że dla kogoś kto nie jest choć trochę zawodowo związanym z energetyką odnawialną i dla tych, dla których stan środowiska przestaje być ważnym o ile tylko więcej kosztuje (a więc gro obywateli i odbiorców energii), a w szczególności dla tych, którym z trudem przychodzi zapłacić miesięczny rachunek za energię, podana przez RWE Stoen informacja o przyczynach podwyżki cen może wywołać tylko najprostszą reakcję. Strecić ją można tak: "Energetyka odnawialna to tylko koszty po stronie odbiorców energii (to jest pewne), ale nie wiadomo w imię czego mają je ponosić". Potrzebna jest tu zatem i optymalizacja kosztów realizacji celów ilościowych dla energetyki odnawianej (bardziej przemyślane instrumenty wsparcia) jak i zdecydowanie lepsza prezentacja celu społecznego całej tej operacji. Trzeba też zwrócić uwagę, aby w społecznym odbiorze, wzrost kosztów po stronie wytarzania w energetyce konwencjonalnej, nie był ukrywany w eksponowanym wpływie energetyki odnawianej na wzrost kosztów energii końcowej, tym bardziej że ta zbyt skomplikowana dla przeciętnego odbiorcy materia ułatwia ewentualną manipulację liczbami i faktami. Mam nadzieję że w swoim uproszczonym rozumowaniu nie dokonałem zbyt daleko idących uproszczeń.
PS. Konkluzja z lektury pisma urzędowego jest taka, że od stycznia za zużytą energię elektryczną zapłacę miesięcznie w sumie ok. 10 zł więcej i praktycznie nic na to (poza zwiększeniem efektywności wykorzystania energii elektrycznej w domu – niewiele ale zawsze coś) nie mogę poradzić. Czy warto zatem analizować pisma od „jedynego” operatora i dostawcy zrazem?
sobota, grudnia 15, 2007
Odnawialne źródła energii na Barbórkę?
Ostatni tydzień był niezwykle bogaty w wydarzenia ważne dla energetyki odnawialnej. Pojawienie się pierwszego projektu dyrektywy UE o promocji wykorzystania odnawialnych źródeł energii z celami ilościowymi dla państw członkowskich na 2020 www.ieo.pl/aktualnosci.html , czy zmagania z deklaracja końcową i (oby!) uzgodnionym celem w zakresie redukcji emisji gazów cieplarnianych do 2020 r. na konferencji klimatycznej na Bali, to tematy na tyle ważne, że każdy z nich wymaga oddzielnego i dłuższego skupienia i zasługuje na szerszą analizę.
W tle tych europejskich newsów i światowych wydarzeń, Polska obchodziła górnicze święto Barbórkowe, uczczone jak zwykle od lat, wizytą gospodarską premiera i nowego „górniczego” ministra” Eugeniusza Postolskiego na Śląsku. Powyższe zagraniczne newsy nie są tym co „górnicy i wielcy energetycy lubią najbardziej”, a na pewno nie żyją tym na co dzień i nie miałoby sensu aby tym się martwili akurat w swoje święto. Ale, jakby na złość, w szczególności biorąc pod uwagę nie najlepszy rok dla krajowego górnictwa, dokładnie na Barbórkę, niektóre media podały informację o tym że w niemiecka wyższa izba parlamentu Bundesrat, przyjęła ustawę o ostatecznym zakończeniu u naszych zachodnich sąsiadów wydobycia węgla kamiennego i zamknięciu kopalń już do … 2018 roku!
Zapewne ma to też jakiś pośredni związek z polityką klimatyczną i limitami emisji CO2, ale zasadnicza przyczyna jest prosta - Niemców nie stać na dotowanie wydobycia (2,5 mld Euro/rok). Musiało ich być jednak stać na wyasygnowanie 28 mld Euro na odprawy dla górników i odwadnianie zamkniętych już kopalń. Pewnie dla porównania warto dodać, że w Polsce po wydaniu podobnej, astronomicznie wysokiej kwoty rzędu 20 mld zł w 2003 r. na pomoc publiczną (słynna bezzwrotna dotacja także z NFOSiGW, kiedy jeszcze Polska nie była członkiem UE i kiedy Komisja Europejska nie mogła ingerować w tego typu decyzje z pozycji zachowania zasady równej konkurencyjności) dla funkcjonujących kopalni i elektrowni, wartość udzielonej pomocy dla tego sektora węglowo-energetycznego w ostatnich latach spada, ale utrzymuje się na poziomie miliarda zł rocznie, a do tego dochodzą środki tego samego rzędu właśnie na likwidacje kopalń.
Zestawianie ze sobą takich różnych informacji, przypadkowo pojawiających się w tym samym czasie, jest zazwyczaj jakąś manipulacją, ale z drugiej strony taka prowokacja daje zawsze okazje do zadania sobie kilku pytań. Czy Niemcy są tacy głupi i czy rzeczywiście tak biedni, że nie tylko że przyjęli 8 lat temu ustawę o zamknięciu własnych elektrowni jądrowych a teraz także kopalń węgla? Czy Polska jest na tyle mądra i bogata że właśnie teraz dyskutuje jak przeznaczyć 150 mld zł na inwestycje budowlano montażowe i odtworzeniowe w nowe bloki energetyczne węglowe i jądrowe (te ostanie planowane także na 2020r.), czy też obydwa kraje są i bogate i mądre tylko inaczej? Czy nie można by inaczej zagospodarować tych prawie że magicznych (wszyscy mówią a nikt ich nie widział) 150 mld zł, albo przynajmniej części z nich? Albo np. czy jest do wyobrażenia w Polsce, aby doradcą rządu ds. energetyki był tak jak w Niemczech, szef międzynarodowego (nie niemieckiego) koncernu energetycznego, w dodatku niezwykle aktywnego propagatora działań na rzecz redukcji emisji CO2 do atmosfery (uczestnika konferencji na Bali) – mam tu na myśli Larsa Josefssona, prezesa Grupy Vattenfall? Widać na pierwszy rzut oka, że w podejściu do spraw energetycznych różnimy się trochę z naszymi sąsiadami, przynajmniej perspektywą patrzenia.
Nie chodzi mi tu jednak wcale o przeciwstawienie polskiego i niemieckiego podejścia, ani tym bardziej o przeciwstawienie krajowego węgla odnawialnym zasobom energii. Chodzi tylko i wyłącznie o refleksję pozwalającą na patrzenie szerzej i dalej.
Zresztą, myśląc przez chwilę o tym co napisałem, przypomniałem sobie (a nawet znalazłem właśnie stosowny plik na dysku twardym), że dokładnie 9 lat temu w Sejmie, na konferencji „Rozwój energetyki odnawialnej w Polsce”, n.b. konferencji która dała w efekcie uchwałę Sejmu z 1999 r. zobowiązującą rząd do opracowania „Strategii rozwoju energetyki odnawialnej”, także w nieco barbórkowym wtedy nastroju, mówiłem: „nie ma potrzeby, ani sensu, aby rozwój energetyki odnawialnej opierać na jej przeciwstawieniu sektorowi węglowemu, który stał się siłą napędową rozwoju gospodarczego Polski w XX wieku. To dzięki posiadaniu zasobów węgla mamy szansę na zbudowanie pomostu energetycznego w przyszłość i czas na systematyczny rozwój i wdrażanie technologii OZE, przy zachowaniu bezpieczeństwa energetycznego kraju. Musimy pamiętać, że proces przechodzenia z paliw kopalnych na odnawialne, będzie procesem długotrwałym, ale nie możemy wyczekiwać z ich wprowadzaniem w życie do momentu, kiedy pod wpływem zewnętrznych okoliczności będziemy musieli działać w pośpiechu, a obszar wyboru zostanie niebezpiecznie zawężony”.
Wtedy górników było prawie 400 tys., obecnie ponad 100 tys., wtedy udział odnawialnych źródeł energii w bilansie energetycznym wynosił 3% teraz 5%. Nie wiem dokładnie ile obecnie osób „żyje” z energetyki odnawialnej (myślę, że może ok. 10 tys.), ale czasu na poważniejszą transformację mamy już znacznie mniej.
PS. Zastanowiłem się przez moment czy sektor energetyki odnawialnej będzie kiedyś miał swoją patronkę/patrona i swoje święto, i jaki święty lub zasłużony nadawałby się na patrona, i jaka data mogłaby być takim świętem i czy kiedykolwiek wytworzymy takie tradycje i taką solidarność jak górnicy? I czy kiedyś premier do nas na nasze święto przyjedzie? Ale gdzie on niby miałby wtedy jechać???
W tle tych europejskich newsów i światowych wydarzeń, Polska obchodziła górnicze święto Barbórkowe, uczczone jak zwykle od lat, wizytą gospodarską premiera i nowego „górniczego” ministra” Eugeniusza Postolskiego na Śląsku. Powyższe zagraniczne newsy nie są tym co „górnicy i wielcy energetycy lubią najbardziej”, a na pewno nie żyją tym na co dzień i nie miałoby sensu aby tym się martwili akurat w swoje święto. Ale, jakby na złość, w szczególności biorąc pod uwagę nie najlepszy rok dla krajowego górnictwa, dokładnie na Barbórkę, niektóre media podały informację o tym że w niemiecka wyższa izba parlamentu Bundesrat, przyjęła ustawę o ostatecznym zakończeniu u naszych zachodnich sąsiadów wydobycia węgla kamiennego i zamknięciu kopalń już do … 2018 roku!
Zapewne ma to też jakiś pośredni związek z polityką klimatyczną i limitami emisji CO2, ale zasadnicza przyczyna jest prosta - Niemców nie stać na dotowanie wydobycia (2,5 mld Euro/rok). Musiało ich być jednak stać na wyasygnowanie 28 mld Euro na odprawy dla górników i odwadnianie zamkniętych już kopalń. Pewnie dla porównania warto dodać, że w Polsce po wydaniu podobnej, astronomicznie wysokiej kwoty rzędu 20 mld zł w 2003 r. na pomoc publiczną (słynna bezzwrotna dotacja także z NFOSiGW, kiedy jeszcze Polska nie była członkiem UE i kiedy Komisja Europejska nie mogła ingerować w tego typu decyzje z pozycji zachowania zasady równej konkurencyjności) dla funkcjonujących kopalni i elektrowni, wartość udzielonej pomocy dla tego sektora węglowo-energetycznego w ostatnich latach spada, ale utrzymuje się na poziomie miliarda zł rocznie, a do tego dochodzą środki tego samego rzędu właśnie na likwidacje kopalń.
Zestawianie ze sobą takich różnych informacji, przypadkowo pojawiających się w tym samym czasie, jest zazwyczaj jakąś manipulacją, ale z drugiej strony taka prowokacja daje zawsze okazje do zadania sobie kilku pytań. Czy Niemcy są tacy głupi i czy rzeczywiście tak biedni, że nie tylko że przyjęli 8 lat temu ustawę o zamknięciu własnych elektrowni jądrowych a teraz także kopalń węgla? Czy Polska jest na tyle mądra i bogata że właśnie teraz dyskutuje jak przeznaczyć 150 mld zł na inwestycje budowlano montażowe i odtworzeniowe w nowe bloki energetyczne węglowe i jądrowe (te ostanie planowane także na 2020r.), czy też obydwa kraje są i bogate i mądre tylko inaczej? Czy nie można by inaczej zagospodarować tych prawie że magicznych (wszyscy mówią a nikt ich nie widział) 150 mld zł, albo przynajmniej części z nich? Albo np. czy jest do wyobrażenia w Polsce, aby doradcą rządu ds. energetyki był tak jak w Niemczech, szef międzynarodowego (nie niemieckiego) koncernu energetycznego, w dodatku niezwykle aktywnego propagatora działań na rzecz redukcji emisji CO2 do atmosfery (uczestnika konferencji na Bali) – mam tu na myśli Larsa Josefssona, prezesa Grupy Vattenfall? Widać na pierwszy rzut oka, że w podejściu do spraw energetycznych różnimy się trochę z naszymi sąsiadami, przynajmniej perspektywą patrzenia.
Nie chodzi mi tu jednak wcale o przeciwstawienie polskiego i niemieckiego podejścia, ani tym bardziej o przeciwstawienie krajowego węgla odnawialnym zasobom energii. Chodzi tylko i wyłącznie o refleksję pozwalającą na patrzenie szerzej i dalej.
Zresztą, myśląc przez chwilę o tym co napisałem, przypomniałem sobie (a nawet znalazłem właśnie stosowny plik na dysku twardym), że dokładnie 9 lat temu w Sejmie, na konferencji „Rozwój energetyki odnawialnej w Polsce”, n.b. konferencji która dała w efekcie uchwałę Sejmu z 1999 r. zobowiązującą rząd do opracowania „Strategii rozwoju energetyki odnawialnej”, także w nieco barbórkowym wtedy nastroju, mówiłem: „nie ma potrzeby, ani sensu, aby rozwój energetyki odnawialnej opierać na jej przeciwstawieniu sektorowi węglowemu, który stał się siłą napędową rozwoju gospodarczego Polski w XX wieku. To dzięki posiadaniu zasobów węgla mamy szansę na zbudowanie pomostu energetycznego w przyszłość i czas na systematyczny rozwój i wdrażanie technologii OZE, przy zachowaniu bezpieczeństwa energetycznego kraju. Musimy pamiętać, że proces przechodzenia z paliw kopalnych na odnawialne, będzie procesem długotrwałym, ale nie możemy wyczekiwać z ich wprowadzaniem w życie do momentu, kiedy pod wpływem zewnętrznych okoliczności będziemy musieli działać w pośpiechu, a obszar wyboru zostanie niebezpiecznie zawężony”.
Wtedy górników było prawie 400 tys., obecnie ponad 100 tys., wtedy udział odnawialnych źródeł energii w bilansie energetycznym wynosił 3% teraz 5%. Nie wiem dokładnie ile obecnie osób „żyje” z energetyki odnawialnej (myślę, że może ok. 10 tys.), ale czasu na poważniejszą transformację mamy już znacznie mniej.
PS. Zastanowiłem się przez moment czy sektor energetyki odnawialnej będzie kiedyś miał swoją patronkę/patrona i swoje święto, i jaki święty lub zasłużony nadawałby się na patrona, i jaka data mogłaby być takim świętem i czy kiedykolwiek wytworzymy takie tradycje i taką solidarność jak górnicy? I czy kiedyś premier do nas na nasze święto przyjedzie? Ale gdzie on niby miałby wtedy jechać???