Zbliża się okres rozliczenia
krajów członkowskich UE z realizacji obowiązków dyrektywy 28/2009/WE liczonych minimalnymi
wymaganymi udziałami energii z OZE w zużyciu energii w całym 2020 roku. Do
końca grudnia 2020 tylko 21 miesięcy, w tym 9 miesięcy na działania, które mogą
zwiększyć w 2020 roku krajową produkcję energii z OZE lub na przygotowanie
innych rozwiązań przewidzianych dyrektywą, w tym tzw. transferów statystycznych-
zakupu energii z OZE w formie przesunięć statystycznych z krajów, które
przekroczyły swoje cele.
To, że Polska produkcją krajową
nie wypełni swoich celów OZE na 2020 rok (15% udział) stało się już niestety czymś
oczywistym, zwłaszcza po ubiegłorocznym raporcie NIK, który zapowiedział konieczność dokonania transferu statystycznego,
którego koszt może wynieść nawet 8 miliardów zł. Najnowsze analizy mówią, że bez dodatkowych
działań Polsce do rozliczenia się ze zobowiązania w zakresie OZE zabranie ok. 25
TWh energii elektrycznej, ciepła i biopaliw łącznie, co uderzy w finanse
publiczne. W tej sprawie administracja rządowa zachowuje jednak spokój, wszak
to kłopot następnej. Najłatwiej jest sprawę odsunąć, problem rozmydlić, a potem wskazać na winy poprzedników
lub tzw. przyczyny obiektywne, a jak trzeba to odwrócić kota ogonem i z „nic-nie-robienia”
uczynić cnotę za którą zapłacą podatnicy.
Nawet jeżeli Minerstwo Energii obecnie
procedowaną nowelizację ustawy o OZE uzasadnia chęcią zrealizowania celów OZE
na 2020 rok, to jednocześnie w uzasadnieniu sugeruje, że produkcja energii
elektrycznej w dotychczasowych i planowanych nowelizacją aukcjach na energię elektryczną
z OZE, pozwoli na „zabezpieczenie” w
2019 roku docelowego wytworzenia w 2020 roku 35 TWh łącznie, co przynajmniej na papierze da
udział OZE przekraczający poziomu 19,1% określony przez Polskę w tzw. KPD (więcej
w artykule z 28/02/19). Nie
chodzi jednak o „zabezpieczanie” w póki co wirtualnych wolumenach
aukcyjnych tylko fizyczne „wyprodukowanie” energii w 2020 roku, co z uwagi na cykle inwestycyjne
większości technologii nie jest możliwe. Promocja w nowelizacji mniejszych źródeł
za pomocą instrumentów FiT/FiP dotyczy zasadniczo istniejących instalacji (dobitych spadkiem cen zielonych certyfikatów)
i wyklucza potencjał i „szybkość
inwestycyjną” fotowoltaiki. Ponadto w
nowelizacji nie ma żadnych propozycji działań aby istotnie podnieść udziały OZE w transporcie (cel 10%) i ciepłownictwie.
Mówią na mieście, a w
szczególności doradcy (którzy za nic nie odpowiadają) twierdzą, że UE jako
całość nie wypełni celu w zakresie OZE na 2020 rok. Mówią też, że w związku z
tym nie mamy się czego obawiać, bo takich jak my będzie więcej, w związku z
czym można będzie ”polecieć” w Brukseli nieśmiertelnym Bareją „ Ja tu jestem
kierownikiem tej szatni. Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”.
Obawiam się, że to nie jest takie
proste i pokazują to statystyki opublikowane na unijnej platformie SHARES
podsumowujące rok 2017. Rzeczywiście Unii Europejskiej jako całości brakuje
(ściśle rzecz biorąc brakowało na koniec 2017 roku) 2,5% do wypełnienia celu 20% OZE w zużyciu energii
finalnej. Przyjmując, że chwilowo odrzucimy na bok prognozy zużycia energii i
założymy, że utrzymałoby się ono na poziomie z 2017 roku, łatwo wykazać że obecnie
UE zabrakłoby 334 TWh, które należałoby do 2020 roku wprowadzić do bilansu – potężne
wyzwanie, któremu rzeczywiście Unia jako całość może nie sprostać. Solidarnie UE byłaby w stanie w ciągu 3 lat cel
osiągnąć, ale są kraje które mogą uniemożliwić. W tym niestety takie kraje jak
Polska, które z UE dostały na OZE 3,5 mld zł ma lata 2007-2013 i 4,2 mld zł na
lata 2014-2020. Sprawa jednak robi się
mniej oczywista, o ile popatrzymy sobie na wypełnienie celu w poszczególnych
krajach. 11 z 28 krajów UE już na koniec 2017 roku, trzy lata przed terminem, osiągnęło, a nawet znacząco przekroczyło cel
2020, kilku kolejnym niewiele brakuje…
Polska jest (licząc w wartościach
bezwzględnych) piąta od końca, o ile wliczamy wciąż do Unii Wielką Brytanię
(ale tego to już i św. Hugo, patron trudnej współpracy, nie ogarnie, więc na
razie pozostańmy przy UE 28 krajów i wznieśmy toast za tych co w KE będą się
musieli tego doliczyć). Cel wypełniły już m.in. kraje bałtyckie, Bułgaria i
Rumunia, które dołączyły do UE później niż Polska, lepiej od nas wypada cała
reszta grupy Wyszehradzkiej, w tym Węgry, które są „na plusie”. Ta cześć „Wyszehradu”,
zresztą z Słowacją, która jest blisko swego celu OZE, lepiej od nas wyczuwa
trendy i oś nadchodzącej dyskusji o kolejnych funduszach UE.
UE ma ewidentny problem z OZE w
transporcie, w tym z biopaliwami – tu na razie 10% cel znacząco przekroczyły
jedynie Szwecja i Finlandia.
Wyraźnie widoczna jest grupa
pięciu państw, przed którą stoją największe wyzwania, i w tej grupie Polska niestety się znajduje. Wciąż jednak, pomimo braku wypełnienia obowiązkowego celu 10% w zakresie transportu, nie da się
zignorować faktu, że 11 krajów UE zdołało swój cel całościowy już wypełnić i niewykluczone, że w
najbliższych latach osiągną jeszcze więcej. Polska, posiadająca jeden z
największych w UE i nadal słabo wykorzystany potencjał OZE, wśród tych krajów się niestety nie znajduje. Upływa
kolejna dekada marnowania ogromnego potencjału OZE i możliwości tkwiących w nim
dla rozwoju polskiej gospodarki, ale tym moi czytelnicy są już znudzeni, bo
powtarzam to niemalże w każdym wpisie, więc wątku rozwijał nie będę.
Jakie są natomiast implikacje tej
sytuacji…
Zaczął się sezon na transfery
statystyczne – z pierwszego wykresu wyraźnie widać, kto i ile ma do sprzedania.
Luksemburg, bankierzy Europy, zorientował się w tym już 2 lata temu i dokupił
sobie brakujący udział OZE z Litwy i Estonii, po 15 €/MWh. Niemcy prowadzą
rozmowy z Danią, Malta z Włochami itd. Transfer musi zaistnieć przed końcem
2020 roku i na ten rok należy zabezpieczyć stosowne środki w ustawie budżetowej, biorąc zaś pod
uwagę potencjalny popyt należy się obawiać, że ceny, delikatnie mówiąc,
wzrosną. Zwłaszcza, kiedy zaczniemy się zastanawiać z jakich źródeł pochodzi
energia „nadmiarowa” względem celu – raczej nikt nie będzie sprzedawał „procentów”
z najtańszych źródeł, a spróbuje „upchnąć” najdroższe technologie, minimalizując
koszty dla własnych obywateli. Biorąc pod uwagę strukturę wytwarzania energii z
OZE w krajach które nie osiągają swoich celów, cena transferu może wzrosnąć do
co najmniej 50 €/MWh, będzie to jednak zależało od cen energii w projektach które wejdą na rynek w roku 2019
i pierwszej połowie 2020 oraz od relacji podaż/popyt.
Równie łatwo można cenę
transferu wyliczyć z perspektywy krajów, które mają co sprzedawać (mają nadwyżki
dzięki inwestycjom w przyszłościowe technologie) i wtedy może ona wynieść 150-200 €/MWh. Wtedy koszt transferu na całość brakującej energii wyniesie nie kilka, ale kilkanaście miliardów zł. Alternatywą jest kara z mocy traktatu do zapłacenia jeszcze później, ale wymierzona po jeszcze wyższej cenie rzędu, powiedzmy 250-300 €/MWh. W sytuacji braku projektów do szybkiej realizacji, równie groźnym jak jednorazowa kara byłoby zasądzenie przez Trybunał Sprawiedliwości UE z tytułu uchybienia unijnego prawa opłat za każdy dzień (od 1/1/2021) opóźnienia w realizacji celu OZE. Stawka opłaty możne wynieść kilkaset tysięcy €/dzień, a dochodzenie do celu OZE na '2020 możne zająć Polsce nawet 3-5 lat. Czy to
powinno jednak zmącić spokój resortu energii i zmobilizować cały rząd, a ten administrację
do zwiększenia sprawności i szybkości swoich działań i do szukania możliwości
uruchomienia potencjału w inwestycje o krótkich cyklach inwestycyjnych, które mogą
dać fizyczną energię w 2020 roku i zmniejszyć wysokość transferu?
Są jeszcze inne argumenty. Rozporządzenie Parlamentu
Europejskiego i Rady o zarządzaniu unią energetyczną (z 11/12/2018) wiąże
wprost realizację celów OZE do 2030 roku, ale także tych na 2020 rok, z
wieloletnimi ramami finansowymi 2021-2027. Komisja do 1/01/2021 ma przygotować
unijny mechanizm finansowania OZE, w którym przewidziane są m.in. dalsze wpłaty
na wzór transferów statystycznych, ale już
nie bilateralnie tylko do wspólnej kasy. W tym duchu przygotowany jest też
projekt „zielonego” długoterminowego budżetu UE po 2020 roku.
Są to fakty ogólnie znane. Ponadto,
biorąc pod uwagę najbliższe wybory do Parlamentu Europejskiego i dyskusje nad
podziałem budżetu, nie da się nie zauważyć, że wiele krajów wzmocniło swoją
pozycję startową. Np. Włochy (nb. płatnik netto do budżetu UE), które swoje
zobowiązania w zakresie OZE już wypełniły z nawiązką, a coraz głośniej domagają
się, aby ich bezpośrednie problemy z uchodźcami i imigrantami zostały uwzględnione
w kolejnej perspektywie finansowej, zyskały z pewnością silny argument
negocjacyjny. Polska z kolei, największy biorca netto z budżetu UE, w tym największy
biorca środków na OZE, unijnej pomocy nie wydała w całości, wyda za późno lub przeznaczyła na inne
cele. Naprawdę trudno będzie w tej sytuacji zignorować tych 11 (do których
wkrótce dołączą kolejni), którzy traktują unijnej zobowiązania poważnie, a nam
ciężko będzie uzasadnić to, że wciąż chcemy od UE pieniędzy…
Naprawdę bardzo fajnie napisano. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuń