poniedziałek, października 31, 2016

Interesy polityczne ponad nauczaniem papieża? -Niewykorzystany dorobek sejmowej konferencji o encyklice Laudato Si’


W połowie października odbyła się w Sejmie międzynarodowa konferencja Zrównoważony rozwój w świetle encykliki Laudato Si’ (link do programu). To było niewątpliwie bardzo ważne wydarzenie, w które zaangażowane  były też wszystkie naczelne organa władzy (Prezydent, Premier, Marszałek Sejmu), ale nie skończyło się jakimś szerszym przesłaniem, wnioskami, ani nie spotkało się z należnym oddźwiękiem społecznym.

Głównym organizatorem konferencji był Minister Środowiska prof. Jan Szyszko i to jego przesłanie pokonferencyjne dotyczące ekologicznej encykliki trafiło za pośrednictwem PAP do polskich mediów w takiej formie: „Człowiek jest podmiotem zrównoważonego rozwoju i musi użytkować zasoby przyrodnicze, to nie jest tylko jego prawo, ale i jego obowiązek” (jest to swoiste  „respektowanie praw człowieka").

Nie znając kontekstu, taką tezę łatwiej byłoby przypisać np. ExxonMobil - największej firmie paliwowej świata niż „ekologicznemu” Papieżowi.  Przyznam, że choć encyklikę niezwykle uważnie czytałem, to akurat w  przypadku tegoż dzieła papieża Franciszka ani przez chwilę nie pomyślałem , że chodzi o nawoływanie do ekstrakcjonizmu,  czy wręcz „dręczenie” Ziemi („naszego wspólnego domu”, jak o tym mówi podtytuł encykliki) przez wybranych, którzy w imię „respektowania praw człowieka” do jej ograniczonych zasobów się dobierają. I nie spotkałem, jak do tej pory, żadnego głębszego opracowania na temat encykliki w którym autorzy doszliby do takiej konkluzji. Zdecydowanie bliższe istocie encykliki było stwierdzenie współorganizatora konferencji - reprezentujący Stolicę Apostolską kard. Gerharda Müllera, który potwierdził to co powszechnie czujemy, że głównym tematem papieskiej encykliki jest „odpowiedzialność każdego człowieka w stosunku do ziemi traktowanej jako wspólny dom". Podobnie wypowiedział się ks. prof. Chrostowski, który zaapelował, by biblijne słowa: „napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną”, były dobrze rozumiane , bo „panowanie oznacza tu odpowiedzialność".

Powszechnie jest wiadomo, że w kontekście tematu konferencji (porozumienia paryskiego oraz samej encykliki) chodzi przede wszystkim o to aby mniej eksploatować zasoby i mniej emitować. Papież w encyklice pisze o tym wprost: "technologia oparta na spalaniu silnie zanieczyszczających paliw kopalnych, zwłaszcza węgla, powinna być stopniowo zastąpiona". Dbanie gospodarza konferencji o własne interesy nie jest co do zasady zawsze naganne, ale zawężenie problemu, dorobku i przesłania konferencji oraz wykorzystanie encykliki zasadniczo do poparcia znanej, wąskiej tezy Ministra Szyszko, że „redukcja emisji CO2 powinna uwzględniać specyfikę gospodarczą danego kraju, a pochłaniany dwutlenek węgla służyć regeneracji lasów” (których "użytkowanie" jest właśnie w gestii Ministra)  może być odebrane jako nadużycie wobec Autora encykliki, współorganizatora konferencji oraz autorów referatów, niektórych naprawdę ciekawych i wartych rozpropagowania.

Nie wiem kiedy i czy w ogóle pojawią się zapowiadane wnioski (czy będą takie jak powyżej?) i podsumowanie referatów i konferencji. Pragnę jednak już teraz zwrócić szczególną uwagę na jeden z referatów, moim zdaniem niezauważony (o tym więcej w PS), dający nieco inną diagnozę i inne propozycje w stosunku do wystąpienia Prof. Szyszko, ale moim zdaniem referatem najlepiej oddającym istotę encykliki na styku religia-nauka-klimat. Jest to referat prof.  Ottmara Edenhofera wicedyrektora znanego  Poczdamskiego Instytutu Badań nad Klimatem (PIK) pt. „Laudato Si’, Paryż i problemy Klimatu  – siedem kroków do encykliki papieskiej”. Cała prezentacja prof. Edenhofera jest dostępna na stronie PIK .

Edenhofer pochodzi z Bawarii, jest katolikiem, jednym z wiodących autorów raportów Międzynarodowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) i dał się poznać  jako osoba otwarta na szerokie patrzenie na kwestie klimatyczne, także przez pryzmat religii. W czasopiśmie Nature Climate Change, wspólnie z dwoma innymi klimatologami - protestantem i ateistą, w odpowiedzi na publikacje encykliki papieskiej  udało się mu napisać i uzgodnić ze współautorami tekst o dialogu nauki i religii w kontekście globalnego ocieplania. A jak podkreślali uczestnicy konferencji, encyklika jest, a konferencja była w istocie o potrzebie i umiejętności dialogu.

Jak sam autor powiedział w Warszawie, po opublikowaniu encykliki wielu kolegów niekatolików po raz pierwszy w życiu pogratulowało mu, że jestem katolikiem. Trudno go zatem posądzić o partykularyzm klimatyczny bądź religijny. Swój referat zaczął zresztą od stwierdzenia, że sprowadzenie encykliki Franciszka do spraw środowiskowych czy klimatycznych byłoby niewłaściwym zawężeniem problemu jaki papież faktycznie chce zaadresować. Encyklika jest zasadniczo o sprawiedliwości.  

W referacie Edenhofer przywołał m.in. świeży tekst z Nature (Burke i inni, 12/2015, str. 235) o wpływie globalnego ocieplania (wzrostu temperatury) na gospodarkę z uwzględnieniem kontynentów i regionów – kopia stosownego slajdu poniżej.

Slajd prezentuje światowe skutki gospodarcze globalnego ocieplenia. Tylko wzrost temperatury (bez tragicznych skutków ekstremalnych zjawisk jak cyklony, zatapianie w wyniku podniesienia się poziomu mórz, lokalnych zmian klimatu innych niż wzrost temperatury itp.) spowoduje spadek światowych przychodów (GDP na głowę mieszkańca) o 23% i są to koszty 2,5-100 razy wyższe niż zapobiegnie wzrostowi temperatury powyżej  2° C.

Ale jest tu coś, czego bez dobrze zrozumianej papieskiej encykliki i poczucia sprawiedliwości  nie sposób zrozumieć ani temu przeciwdziałać. W efekcie stymulowanego przez człowieka globalnego wzrostu temperatury w 40% najbiedniejszych regionów nastąpi spadek przychodów o 75%, a w 20% najbogatszych krajów, w tym w Europie nastąpi nieznaczny wzrost przychodów (np. w budownictwie, czy w rolnictwie krajów północnych o ile nie zabraknie wody). Oczywiście, jak podkreśla Edenhofer, jeżeli do tego dojdzie, skutkiem  będą masowe migracje. To przed takim bowiem obrotem sprawy w encyklice przestrzega papież  Franciszek: „tragiczne jest zwiększenie liczby migrantów uciekających od biedy spowodowanej degradacją środowiska, którzy w konwencjach międzynarodowych nie są uznawani za uchodźców”. Te trudne kwestie te nie pojawiły się jednak więcej na konferencji, nie wybrzmiały choć dotyczą naprawdę trudnych i ważnych spraw.  

Edenhofer mówi, że aby nie doszło do przekroczenia granicy wzrostu temperatury o 2 °C paliwa kopalne muszą pozostać pod ziemią i nie możemy wydobyć całego gazu i całego węgla. Mówi wprost - 70% węgla musi pozostać pod ziemia (jeżeli nie wdrożymy CCS  to nawet 90%). Dodaje, że przy obecnych planach inwestycji węglowych limit dodatkowych emisji CO2 jest już przekroczony i jeżeli do tych inwestycji dojdzie, ustalenia klimatyczne w Paryżu już teraz są niewystarczające -rysunek.  

Edenhofer zwrócił uwagę że odchodzenie od węgla jako paliwa energetycznego w Niemczech jest też bolesnym zadaniem, ale to się dzieje i wezwał do współpracy Niemiec z Polską, aby wspólnie (sprawiedliwie) rozwiązywać problem ograniczania spalania węgla w duchu solidarności zgodnym z papieskim nauczaniem.  

Prof. Edenhofer nie ukrywał, że są jeszcze tacy naukowcy, którzy myślą inaczej niż jak on czy zdecydowana większość klimatologów, ale trudno byłoby właśnie jemu zarzucić, że nie rozumie encykliki ani przyczyn zmian klimatu i złożoności problemu. Tego  typu jego osobiste wnioski (niezależnie, że dla nas też niewygodne) powinny szeroko trafić do polityków i obywateli, bo dzięki temu ogólne wnioski z ważnej konferencji sejmowej nie zostałyby spłycone jedynie do przytoczonego na wstępie jednostronnego, niepełnego i  partykularnego „przekazu jednego dnia”, bez wywołania najmniejszej reakcji społecznej.  Po to właśnie robione są, w swojej istocie kosztowne, konferencje międzynarodowe aby móc szerzej spojrzeć na problem i dopiero z tej perspektywy dostrzec też swoje własne poletko.

PS. Jednym z powodów, dla którego na blogu odniosłem się szerzej do referatu prof. Edenhofer jest fakt, że jego nazwisko i tezy jego wystąpienia nie pojawiły się w mediach państwowych (PAP) i w serwisach katolickich KAI). Wystąpienie Edenhofera pojawiła się na portalu DlaPolski.pl ale tylko do połowy (bez przytoczonych wyżej budżetów węglowych i tezy o konieczności zaprzestania spalania węgla.  Całość zapisu konferencji znajduje się na stronie Sejmu.   
PS. 2. W zasadzie wszystkie referaty wygłoszone na konferencji są na swój sposób ciekawe, choć do nich nie nawiązałem. No może poza jednym, najdłuższym i dziwnym, i też jakby oderwanym od zasadniczego przesłania encykliki (a nawet miejscami sprzecznym z jej duchem, w tym w szczególności z papieską wizją odpowiedzialności nauki) - referatem prof. Zichichi (reprezentującym niszową organizację o megalomańskiej nazwie i znikomym  dorobku naukowym), kończącym konferencję. Szkoda, że ważna konferencja skończyła się dziwnym wystąpieniem. Dopiero po nim wyemitowano wystąpienie komisarza UE ds. energii i klimatu,  który potwierdził m.in. (zresztą tak jak papież w swojej encyklice), że OZE stanowią jeden z kluczowych elementów realizacji celów klimatycznych  UE. Gdyby nie Miguel Canete, promowane w encyklice  Franciszka OZE, na konferencji poświęconej  jego dziełu w ogóle by nie wybrzmiały...

poniedziałek, października 24, 2016

O prosumentach biznesowych - Departamentowi Energii Odnawialnej do sztambucha


Dyrektor Departamentu Energii Odnawialnej (DEO) w Ministerstwie Energii  – Pan Andrzej Kaźmierski, na konferencji „Fotowoltaika w Polsce” powiedział, że Prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej prosi i apeluje żeby nie „ruszać” małych firm wytwarzających energię z OZE, bo według niego to się opłaca i jest dobrze jak jest. Ministerstwo Energii uważa jednak, za konieczne dopracowanie tego zagadnienia.

Można odnieść wrażenie, że przeciwny poprawie warunków ekonomicznych wytwarzania energii w małych firmach „Prezes” blokuje korzystne zmiany prawa, ale Minister Energii - pomimo czynnego oporu -przeprowadzi kolejną dobrą zmianę w energetyce odnawialnej.  Nie chodzi mi jednak tylko o „doprecyzowanie” co – jako adresat powyższego stwierdzenia-  naprawdę myślę i piszę o wsparciu dla małych firm. Wypowiedź Pana Dyrektora może być kanwą szerzej refleksji o „opłacalności” instrumentów wsparcia tworzonych w Ministerstwie oraz nt. faktycznych efektów rocznej działalności legislacyjnej resortu energii w obszarze OZE, za którą formalnie odpowiada DEO (Minister Energii i jego zastępcy odpowiadają „tylko” politycznie).

Zacznę od wyjaśnienia kontekstu. Wobec coraz powszechniej uprawianego przez małe firmy prosumeryzmu, określam je mianem „autoproducenta energii z OZE” lub – używając frazeologii z ustawy o OZE - „prosumenta biznesowego”. Termin ten użyłem dzień po chwaleniu ustawy o OZE  z potrzeby odróżnienia prosumenta biznesowego  od  „niebiznesowego”, zdefiniowanego w ustawie o OZE jako osobę fizyczną (lub tzw. ułomna osobę prawną), będącą właścicielem mikroinstalacji OZE, która może funkcjonować na rynku wyłącznie  w tzw. systemie „opustów”. Chodzi zatem o  kogoś będącego w istocie detalistą, kto dostaje za swoją energię cenę tak jakby był hurtownikiem i dodatkowo oddaje 20-30% wytworzonej energii za darmo swojej miejscowej spółce energetycznej (monopoliście).

Przypomnę, że proponując termin „prosumenta biznesowego”, chciałem odróżnić małą firmę jako producenta energii w mikroinstalacji  od  „prosumenta” w ustawie o OZE, którego Ministerstwo Energii (dokładnie wg wiceministra Andrzeja Piotrowskiego) przedstawia następująco:  „… powinien być obywatelem, który skupia się na produkcji energii na własne potrzeby jest wrażliwy na kwestie środowiskowe i nie może być nastawionym na działanie dla zysku" (ma "działać pro publico bono, tak jak np. pozarządowe organizacje ekologiczne” lub (…) „zbieracze  znaczków”). 

Zbieracze znaczków, hobbyści, a także pozarządowe organizacje (tego typu podmioty faktycznie nie powinny być nastawione na zysk i raczej nie aspirują) nie zdołają w tych okolicznościach wyrwać Polski z braku inwestycji, w tak potrzebne, ekologicznie czyste, własne (lokalne) źródła energii i nie są w stanie powstrzymać obecnego dryfu Polski ku dawno już i na świecie bezpowrotnie minionej przeszłości energetycznej, którą konserwują powyższe ministerialne interpretacje . Obywatele -prosumenci generujący przychody ze sprzedaży energii i umiarkowany zysk, mieliby szansę zainicjowania potrzebnej zmiany, ale - w efekcie nowelizacji ustawy o OZE i wykreślenia jedynego i, przy obecnej relacji cen energii i kosztów mikroinstalacji, uczciwego instrumentu taryf gwarantowanych (FiT)  zostali jej pozbawieni. Rozwiązanie wprowadzone przez Ministerstwo Energii – opusty (czyli „nierównoważny barter w formie energii”) nie jest nieuczciwe tylko dlatego że inwestycja prosumencka się nie opłaca, ale dlatego że sprawia wrażenie, że tak właśnie jest bazując na typowych słabościach konsumenta, który jeszcze nie stał się prosumentem, czyli na jego nikczemnej pozycji wobec monopolu oraz tzw. „amnezji CAPEX- owej”.  Amnezja CAPEX-owa polega na racjonalizacji dokonanego zakupu w taki sposób, że widzimy bieżącą użyteczność, nawet jak jest niewielka, ale (o ile tylko możemy) zapominamy o CAPEX, czyli o tym ile nas ta użyteczność na samym wstępie kosztowała. 

Na tym zasadniczo, w majestacie uchwalonego przez Sejm prawa, osadzony jest mechanizm wyzyskiwanie konsumentów (którzy zdecydują się zostać prosumentami) przez koncerny energetyczne, dostawców i niestety także przez państwo, którym. Jeszcze większym problemem jest to, że nikt, nawet służby państwowe nie mają interesu aby głośno o tym mówić. Tymczasem w mocy pozostają (nawet jak udało się znaleźć parę nisz gdzie wyniki ekonomiczne mogą być lepsze) analizy IEO z czerwca br. zakończone konkluzją, że w reżimie znowelizowanej ustawy o OZE inwestycje w mikroinstalacje przez osoby fizyczne (gospodarstwo domowe) będą nieopłacalne, ale celowe będzie inwestowanie w mikroinstalacje przez przedsiębiorców (prosument biznesowy). To m.in. dlatego, po analizie skutków ekonomicznych uchwalonej w dniu 20 czerwca br. roku ustawy o OZE IEO wyróżnił „prosumenta biznesowego”, który zgodnie kodeksem spółek handlowych, nie tylko nie powinien, ale wręcz nie ma prawa tracić na inwestycjach i w tej sprawie ma większą świadomość ekonomiczną i nie tak łatwo go namówić na nieracjonalne inwestycje jak Kowalskiego na konsumpcję. 

Aby nie tworzyć nowych bytów IEO związał „prosumenta biznesowego” (użytkującego także instalacje o mocy większej niż 40 kW – mikroinstalacje) ze znanym z Prawa energetycznego pojęciem „autoproducenta” (energii z OZE).  Wg tej koncepcji autoproducent to dowolne przedsiębiorstwo - odbiorca końcowy, który znaczącą część zużywanej na własne potrzeby energii elektrycznej produkuje we własnych źródłach, najczęściej OZE i -  jako producent energii na niskim napięciu (czyli tu gdzie nie ma strat na przesyle i dystrybucji), nie musi ponosić pełnych kosztów utrzymania tradycyjnego systemu energetycznego. Definicja IEO jest co do zasady zgodna z szeroką definicją prosumenta wypracowaną w Komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii w Parlamencie Europejskim, w ramach pracy nad „Nowym  ładem dla odbiorców energii”.

Definicja IEO nawiązuje wprost do art. 41 ust. 8 znowelizowanej ustawy o OZE (ta część, raczej szczęśliwie, nie została pośpiesznie znowelizowana i  firm nie objęto obecną definicją prosumenta), który mówi o tym, że „… sprzedawca zobowiązany dokonuje zakupu oferowanej (energii elektrycznej z OZE), cena zakupu energii elektrycznej (…) wynosi 100% średniej ceny sprzedaży energii elektrycznej na rynku konkurencyjnym w poprzednim kwartale, czyli:
  1. bez oddawania 20-30% energii za darmo, tak jak „prosument z ustawy  o OZE”,
  2. przy niższych niż prosument indywidualnych kosztach inwestycyjnych (odliczany VAT
  3. przy znacznie wyższym niż typowe gospodarstwo domowe współczynniku autokonsumpcji (średnio jak 30% - prosument indywidualny do 70% - prosument biznesowy, choć słowo „średnio” trzeba tu używać z nadzwyczajną ostrożnością)
  4.  bez obowiązku płacenia renty monopolistycznej lokalnemu dostawcy energii (prosumenci biznesowi mogą korzystać z zasady TPA – nie musza mieć umowy kompleksowej z tzw. „sprzedawcą zobowiązanym”, czyli mogą aktywnie działać na rynku energii. 
W kagańcowej ustawie o OZE pozostała mała szczelina, gdzie przynajmniej niektórym (faktycznie dotyczy to tylko niewielkiej grupy spośród płacących najwięcej za energię małym i średnim firmom  (nie mają prawa być hobbystami, a co miesiąc są dociskani do ściany wysokimi i rosnącymi  cenami energii jak obowiązkowym parapodatkiem) mogą jeszcze (?) skorzystać z dobrodziejstw ustawy o OZE. To tyle gwoli wyjaśnienia o co chodzi.

Analizy ekonomiczne przeprowadzone w IEO dla wybranych taryf i przy różnych rzeczywistych profili zużycia energii w małych firmach pokazują, że zamiana rozwiązania w art. 41 ust. 8 ustawy o OZE na system opustów analogicznych do tych stosowanych wobec osób fizycznych może dać czasami porównywane, a niekiedy nawet odrobinę lepsze wyniki ekonomiczne. Ale taka zmiana wkładałaby małe firmy w ryzy tzw. umowy kompleksowej i we władanie swoich monopolistycznych dostawców energii. Niestety obecnie trudno jest ponownie uwierzyć w szczerość intencji Ministerstwa Energii wobec OZE przy jakiejkolwiek zapowiadanej kolejnej zmianie prawa, ani w to, że zanim ta zmiano  się dokona Ministerstwo przeanalizuje sytuację i profile użycia energii w małych firmach i i rożnych branżach, i- w ramach pomijanej do tej pory oceny skutków swoich  działań – przeprowadzi odpowiedzialną symulacje poszczególnych składników taryf dla małych firm na kolejne 15 lat. 

Jest część prawdy w stwierdzeniu Pana Dyrektora. Rzeczywiście apelowałem o zostawienie w spokoju „prosumentów biznesowych”. IEO, już dzień po uchwaleniu nowelizacji, wiedząc jakie jest nastawienie Ministerstwa Energii do OZE (gdy „OZE zostały zakwalifikowane jako „wróg węgla”) i szukając jakiegokolwiek pozytywu w znowelizowanej ustawie o OZE, zdecydował się podać do publicznej wiadomości , że w tym przypadku inwestycja prosumencka może się opłacać.  Do tej pory nie przypominam sobie abym prosił Ministerstwo Energii, bo uważałem, że bardzo źle, deprymująco i demobilizująco wygląda „wołanie na puszczy”. Ale teraz poproszę. Wyjaśnię tylko dlaczego tego nie robiłem do tej pory.

Wielu obywateli działających w dobrej wierze, którzy uwierzyli w taryfy gwarantowane dla prosumentów, także w wyniku działań  Ministerstwa (lub ich braku) poniosło straty, a po „doprecyzowaniu przepisów” nikomu z nowych prosumentów już się nie opłaca, poza naprawdę nielicznymi świadomymi lub (to częściej) nieświadomymi zagrożeń Polakami.   
Ministerstwu Energii „udało się” też doprecyzować system aukcyjny w  taki sposób, że sektor OZE „nie zna dnia ani godziny” i ponosi olbrzymie (niepotrzebne i obniżające konkurencyjność sektora wobec energetyki tradycyjnej oraz samych firm) koszty dostosowania się do systemu, którego nikt, poza wpływowymi koncernami, nie zna. Będzie drogo i elitarnie, będzie pogoda dla bogatych i niepogoda dla małych i biednych (podobnie jak w przypadku prosumentów). 
„Doprecyzowane” zastały też zasady lokalizacji farm wiatrowych. Teraz „na tym odcinku” wszystko jest już jasne.
Złowrogie dla OZE pomruki docierające od czasu do czasu z Ministerstwa Energii i niedostatek empatii wobec konsumentów energii nie dają na razie podstaw do wiary w dobrą zmianę na tym odcinku.

Z tych powodów obawiam się zapowiedzianego „dopracowania” i kolejnej nowelizacji. Boję się zatrzaśnięcia na zawsze także tej szczeliny, furtki wyjścia, dla tych nielicznych prosumentów biznesowych, gdzie jeszcze jest „normalnie” i gdzie wiadomo jak z prostych przepisów skorzystać i gdzie, też przyciśnięty do muru (też zagrożony bankructwem)  dostawca mikroinstalacji, ma trudniej obiecać domniemane jedynie krociowe zyski... 

Nie znaczy to jednak, przy działaniu w dobrej wierze, że nie można tej szczeliny poszerzyć dla większej grupy przedsiębiorstw i wesprzeć te, które dźwigają gospodarkę i dla których energetyka staje się przysłowiową kulą u nogi. Dlatego proszę obecny rząd aby nie doprecyzować w poczuciu wszechwiedzy i władzy, ale w konsultacji. Proszę aby projekt nowelizacji  skonsultować z tymi, którzy mają być beneficjantami (zakładam, że tym razem nie ofiarami) zmiany, czyli organizacjami małych i średnich przedsiębiorców, którzy dźwigają (bez możliwości inwestowania w OZE) nadmierne koszty  obecnego systemu energetycznego. Na to starałem się zwrócić uwagę w swojej opinii dla Narodowej Rady Rozwoju o projekcie „Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”. Jeszcze bardziej dobitnie w tej sprawie – w kontekście  kosztów energii dla małych firm - wypowiedział się IEO, który będąc małą firmą zapewne wypowie się także o nowej propozycji Ministerstwa i Rządu w tej sprawie, dotyczącej małych firm. 

Uprzejmie proszę jednak aby tym razem skonsultować propozycje zmian w ustawie bezpośrednio z organizacjami małych przedsiębiorców, tymi „przypiętymi” do niskiego napięcia na najdroższych taryfach „C”, w szczególności zrzeszonych w takich organizacjach jak np.  Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, Związek Rzemiosła Polskiego , NSZZ RI "Solidarność" , Stowarzyszenie Inicjatywa Firm Rodzinnych , Związkiem Gmin Wiejskich RP, związkami producentów rolnych, lokalnymi izbami gospodarczymi i innymi. 

To im bowiem najbardziej dokuczą przeforsowane przez Ministerstwo Energii podwyżka stawki opłaty przejściowej (od stycznia 2017 r.), plany wprowadzenia nowe stawki „opłaty mocowej”, wyższe opłaty sieciowe i dystrybucyjne, wyższe koszty uprawnień do emisji (których nie sposób unikać spalając węgiel) i wszystkie inne nadmierne obciążania wynikające z renty monopolistycznej i renty zacofania w energetyce oraz nieefektywności systemowej. Polskie firmy nie mogą być ofiarą powiększającej się na tle Europy regionalnej niekonkurencyjności  krajowej energetyki w swoim tradycyjnym wydaniu, a jakikolwiek dotyczące ich zmiany w prawie powinny być wprowadzane odpowiedzialnie, w duchu realizacji zasadniczego celu ujętego „Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”. To bowiem te firmy, a nie energetyka, dźwigają rozwój kraju i to właśnie one mogą wzmocnić  krajową energetykę, ale nie kolejnymi transferami pieniężnymi na rzecz monopolu, tylko dostawami nadwyżek energii ze źródeł rozproszonych, utrzymując jednocześnie dzięki własnej energii niskie koszty swojej działalności podstawowej i generując dzięki OZE trwałą wartość dodaną.