W Polsce nie ma dobrego momentu na szerszą dyskusje o
zmianach klimatu, polityce klimatycznej, konwencji klimatycznej czy unijnym
pakiecie klimatycznym. Od ponad dekady,
czyli od momentu ratyfikacji protokołu z Kioto oraz od daty przyjęcia w ramach
wstępowania do UE zobowiązania do
wdrożenia pierwszej unijnej dyrektywy o handlu emisjami obowiązuję zasada, że o
istocie globalnego ocieplenia i
antropogenicznych przyczynach zmiany klimatu się nie rozmawia konstruktywnie. Polityka klimatyczna podporządkowana została
polityce energetycznej, a ta trudnej i niestety coraz gorzej rokującej polityce
pro-węglowej. Mechanizm podporządkowania innych polityk polityce węglowej jest
dość prosty, udoskonalany od czasów polityki energetycznej z 2004/2005 roku i był z powodzeniem stosowany także
przy pracach nad obecnym projektem polityki energetycznej PEP’2050):
- ustalenie nierealnie wysokiego zapotrzebowania na energię elektryczną z wysokim udziałem węgla, co otwiera kolejne decyzje inwestycyjne w elektrownie węglowe
- założenie wysokich cen węgla (w projekcie PEP2050 - 104 USD/t aż do 2050) i (deklaratywnie) niskiej ceny energii elektrycznej w hurcie
- pominiecie szczegółowych analiz i ocen wielkości zasobów węgla i realności ich pozyskania z nowych złóż po konkurencyjnych kosztach oraz konkurencyjności energii elektrycznej z nowych elektrowni węglowych opartych na polskim węglu
Dopasowanie do powyższego schematu postępowania polityki ochrony
atmosfery, zasobów wodnych, glebowych, ochrony zdrowia, społecznej, spójności i
rolnej, transportowej, naukowej, zagranicznej, podatkowej i przerzucenie kosztów w polityki szczegółowe odbywa się bez dalszego roztrząsania czy można było inaczej i bez rzetelnej ceny skutków. Nie ma
znaczenia, że polityki energetyczne od 2004 roku przeszacowują zapotrzebowanie
na energię. Wysoki udział energii
elektrycznej z węgla w PEP ogranicza sensowność działań na rzecz efektywności energetycznej
i odnawialnych źródeł energii, prowadzi do nieopłacalności magazynowania
energii inaczej niż w rezerwie operacyjnej mocy starych elektrowni węglowych,
bez OZE i magazynów energii nie ma transportu elektrycznego, a to napędza
importu z Rosji ropy i biomasy do współspalania
z węglem z Rosji, a w końcu tańszego węgla itd. Każdy nowy rząd zanim szerzej zorientuje się w sytuacji
jest już w pułapce układu powiązań, zależności, podjętych decyzji. Staje się bezradny,
nawet jak wie że będą one drenować gospodarkę i budżet i nie pozwolą wywiązać ze zobowiązań.
Problemy takie jak polityka klimatyczna
najlepiej podrzucić kolejnemu nowemu rządowi i wystawić go na przegraną na
arenie krajowej i międzynarodowej. Konsensus polityczny i trwałość polityki pod pozorem zmiatania trudnych spraw pod dywan, zamiast ich trwałego rozwiązywania nie mogą napawać narodową dumą i nie powinny być nazywane racją stanu, jak to próbuje się przedstawiać.
Każda próba poważniejszej
rozmowy o szerzej rozumianej polityce klimatycznej ucinana była krótko w
duchu najbardziej znanej „klimatycznej”
i antyinteligenckiej riposty prezydenta Wałęsy sprzed 25 lat : „stłucz pan termometr, nie będziesz miał pan gorączki”.
W efekcie wciąż część społeczeństwa
uważa ze problem zmian klimatu to głównie kwestia wystarczająco głośnych sprzeciwów
i skutecznych negocjacji, a nie faktów i wiedzy. Logika ta przypomina zachowanie ludów feudalnych,
które uważały, że najpierw pieją koguty,
a potem (w efekcie) następuje wschód Słońca, ale teoria ta jak widać,
przynajmniej w kilku krajach na świecie trzyma się jeszcze całkiem dobrze.
Nowy rząd staje przed wyzwaniem. Czy w polityce
energetycznej wejść w buty starego? Czy w obliczu zbliżającej się grudniowej
konferencji klimatycznej w Paryżu (COP21), gdzie maja być ustalone nowe cele w
zakresie adaptacji do zmian klimatu i redukcji
emisji gazów cieplarnianych do 2030, skupić się na doraźnej
socjotechnice czy też postawić problem szerzej?
Są głosy które bezceremonialnie
zalecają to pierwsze. Prof. Konrad
Świrski zaleca
rządowi „gorąco propagować nasze nowe stanowisko rozumienia problemów
klimatycznych, ale jednocześnie wyszukiwać odpowiednie zdania i przecinki i te
zobowiązania przesuwać na nieznane okresy czasu i do kolejnych ratyfikacji i
potwierdzeń”. Czyli tradycyjnie - być „za a nawet przeciw”.
Powstają jednak pytania o wiarygodność Polski i zaufanie na
arenie międzynarodowej, o to czy rząd w mataczeniu się sam nie „zakiwa” i nie pogubi w sprzecznościach, czy
zdoła utrzymać (i na jak długo) spójność i prawdziwość przekazu w stosunku do
obywateli i czy weźmie na siebie odpowiedzialność za skutki zmian klimatu w
Polsce. I czy rachunek za ew. zlekceważenie problemu nie przyjdzie jeszcze przed końcem kadencji.
Nowy rząd ma minimum dwa powody i wymówkę aby problem zignorować i pozbyć się gorącego
kartofla.
Praktycznie stroną COP21 nie jest Polska tylko UE, która w
sprawie celów klimatyczno-energetycznych na 2030 rok uzgodniła swoje stanowisko
na szczycie w październiku ponad rok temu. Przypomnę za blogiem „Odnawialnym”: redukcja emisji CO2 o 40%
z dużych źródeł emisji w systemie
ETS (w stosunku do 1990 roku) i o 30% w
sektorze non-ETS (w stosunku do 2005 roku), wzrostu udziału OZE do 27% i
zmniejszanie zużycia energii o 27% (w stosunku do 2013 roku, nieobligatoryjne).
Najwygodniej, choć mało elegancko, w starym styl i mało odpowiedzialnie, byłoby zatem zrzucenie „winy” na odchodzący rząd.
Drugi powód jest jeszcze bardziej oczywisty. Nowy rząd
jeszcze nie istnieje i rzeczywiście trudno mu będzie wypracować stanowisko
przed 30-stym listopada, kiedy to COP21 się zacznie. Do tego momentu nie będzie
nawet formalnie powołane ministerstwo energetyki, a – zgodnie z zapowiedziami
zwycięzców w ostatnich wyborach - ministerstwo gospodarki praktycznie
przestanie istnieć.
Nie chodzi o pominięcie w ważnej kwestii i punktu widzenia nowego
ministra energetyki, byłby to olbrzymi błąd. Ale czy formalny brak resortu energetyki
w pierwszych tygodniach funkcjonowania rządu w nowej strukturze nie jest też
okazją do spokojniejszego, szerszego i bardziej bezstronnego i mniej
resortowego przyjrzenie się zależnościom polityki klimatycznej, energetycznej i
innych polityk? Możliwe jest bowiem wypracowanie „nowego” stanowiska w
ministerstwie środowiska (które zapewne i tak będzie ściśle, nawet strukturalnie, współdziałać z resortem energetyki w sferze ochrony klimatu) i w nowym, wzmocnionym kadrowo i znacznie lepiej niż
dotychczas umocowanym ministerstwie rozwoju. Kompetencje nowego ministerstwa
rozwoju znacznie bardziej przenikają się z problematyką zmian klimatu niż
dotychczasowej kompetencje ministerstwa gospodarki i dają szansę na spojrzenie
na politykę klimatyczna z perspektywy rozwoju i szansy, a nie poprzez pryzmat
kosztu, domniemanej „renty zacofania” w energetyce, czy nawet dążeń do blokowania
rozwoju innowacyjnych technologii konkurencyjnych wobec węglowych. Polityka ekologiczna w wydaniu Ministerstwa Rozwoju mogłaby być szansą dla zielonej gospodarki, korzyścią dla kraju, a nie kulą u nogi dla okopującej się energetyki. Byłoby
stratą czasu i okazji gdyby problem nowych światowych celów klimatycznych
zajęły się jedynie służby odpowiedzialne na socjotechnikę i marketing
polityczny.
Jakie nowe okoliczności warto byłoby wziąć pod uwagę przed wyjazdem polskiej delegacji na COP21?
Warto przypomnieć te najbardziej spektakularne, które przebiły się do mediów i częściowo do świadomości obywateli:
- ludność bezpośrednio doświadcza niespotkanych wcześniej w tak dużej skali efektów zmian klimatycznych, w tym problemów związanych zaopatrzeniem w wodę pitną. Dotyczy to nie tylko obszarów Afryki, gdzie kilkuletnia susza i brak żywności uznawano za źródło migracji klimatycznych i konfliktu w Syrii oraz źródło obecnych problemów UE z uchodźcami, ale też USA (dramatyczny niedobór wody w Kalifornii) i Europy (tegoroczna susza dotknęła Polskę, Czechy i Rumunię i może kosztować 3 mld USD). Mając praktycznie najmniejsze zasoby wody w Europie, Polska poniosła tego roku dodatkowe straty związane z ograniczeniami w poborze energii w szczycie letnim także wywołanych suszą ograniczeń w chłodzeniu bloków elektrowni węglowych i może z tego samego powodu (mroźna zima po suchej jesieni) mieć problemy w szczycie zimowym i kolejnych,
- po raz pierwszy od 40 lat, w 2014 roku udało się zatrzymać (ustabilizować) wzrost emisji CO2 na poziome 32 mld ton (społeczność międzynarodową może mieć po raz pierwszy poczucie, że mimo wielu kłopotów, globalna polityka klimatyczna zaczyna powoli przynosić efekty);
- w 2014 roku przybyło ponad 120 GW nowych OZE do wytwarzania energii elektrycznej i było to już dwukrotnie więcej niż wzrost mocy w całej światowej energetykę konwencjonalnej
- inwestycje w OZE sięgnęły 300 mld USD i stały się one dźwignią, która napędzała inne zielone inwestycje o łącznej wartości 800 md USD (w energooszczędnym budownictwie, elektrycznym transporcie i w takich technologiach jak magazynowanie energii)
- 45 krajów przyjęło strategie „100% OZE”. Ale dodaje też, że identyczne strategie ma 45 miast i aż 60 największych firm amerykańskiego rankingu „Furtune 100”.
- prokuratura w USA wszczęła spektakularne postępowanie przeciw swojemu flagowemu koncernowi energetycznym Exxon Mobile za ukrywanie przed opinia publiczna i udziałowcami informacji o zagrożeniach jakie niesie efekt cieplarniany. Nastąpił odwrót wielu funduszu publicznych i prywatnych od dalszego finansowania energetyki węglowej,
- Światowa Rada Kościołów zrzeszająca niemalże 600 mln wiernych przyjęła jednoznaczne stanowisko, że zgoda na postępujące zmiany klimatyczne oznacza brak szacunku dla praw człowieka . Papież Franciszek, który ogłaszając encyklikę „Laudato si” wezwał 1,2 mld katolików na całym świecie do klimatycznego nawrócenia, w czerwcu przyszłego roku odwiedzi Polskę, a jego wizyta wpłynie na postawy obywateli wobec ochrony klimatu.
- 54 proc. populacji w 40 badanych krajach świata oceniło, że zmiany klimatyczne to „bardzo poważny" problem, a 78 proc. osób poparło pomysł, by ich kraj ograniczył emisję gazów cieplarnianych w ramach nowego międzynarodowego porozumienia, które może być podpisane na zakończenie COP21.
To nie jest tak, że
suma tych licznych przesłanek jest
dowodem w „sprawie klimatycznej”, ale nie jest też tak, że można je zwyczajnie
zbagatelizować i działać po staremu, czyli przyjąć, że tylko jeden uprzywilejowany
sektor zawodowej elektroenergetyki węglowej może decydować o kształcie polityki
klimatycznej. Sektorowi węglowemu, zwłaszcza w sferze socjalnej i w sferze formułowania
alternatywnej polityki rozwoju regionalnego na obszarach które będą wychodzić z
uzależnienia węglowego (taką politykę prowadzono 30-40 lat temu w wówczas jeszcze węglowych zagłębiach Sary czy Ruhry), trzeba ewidentnie pomóc, ale trzeba też pamiętać o
innych, dotychczas marginalizowanych, politykach i obszarach. Porozumienie „Paryskie” (taki dokument będzie podpisany na koniec COP21),
podobnie jak już podpisany pakiet
klimatyczno-energetyczny UE przywracają właściwe proporcje. Nowe ramy klimatyczne odchodzą od
dotychczasowego wąskiego patrzenia na problem poprzez wyłącznie elektroenergetykę zawodową i system
ETS (źródła powyżej 20 MW), na rzecz patrzenia całościowego, poprzez uwzględnienie także emisji z
małych źródeł (niska emisja), o czym społeczność międzynarodowa zapomniała, lub
czego nie dopilnowała w latach
2013-2020.
PS. Nie bez żalu muszę dodać, że opisane powyżej mechanizmy lobbingu i te same sprane chwyty retoryczne i erystyczne bezceremonialnie zastosowano ponownie wobec nowej władzy i społeczeństwa. W kolejnym wpisie kontynuuję temat, już na konkretnym przykładzie, niestety.
Może po prostu polskie władze pragną katastrof klimatycznych na Ziemi i u siebie. Przyspieszone globalne ocieplenie (runaway global warming)właśnie się zaczęło.
OdpowiedzUsuńhttp://arcticicesea.blogspot.com/2015/11/naga-zmiana-klimatu-wasnie-sie-zaczyna.html
A Polsce pełno jest denialistów.