Jeszcze nigdy tradycyjnie
pro-konsumencko zorientowane „VII Forum przemysłu energetyki słonecznej i biomasy”,
którego siódma już edycja odbyła się w dniach 12-13 czerwca w Raciborzu, nie
wchodziło w dyskusję o ekonomii społecznej, filozofii, teorii dobra i zła itp.
problemach o których zielony przemysł, branża instalatorów mikroinstalacji,
administracji państwowej i polityków zazwyczaj nie dyskutuje. Skąd zatem te „rekolekcje
raciborskie”, o czym mówi „deklaracja raciborska” i co się stało że w takim kierunku poszła debata?
Jest to zapewne znak czasu. VII Forum odbywa się w okresie
obchodów 25-lecia pierwszych wolnych
wyborów oraz 10-lecia przystąpienia Polski do UE. Numer porządkowy Forum oznacza też, że pierwsze odbyło się siedem lat temu, tuż po
politycznym przyjęciu pierwszego pakietu klimatyczno-energetycznego UE, który
wpisany był w ideę globalnego solidaryzmu społecznego np. w formie „energy for all” , ale nie był wpisany w model, w którym energia jest tylko dla
silnych i bogatych, którzy dopchają się do resztek paliw kopalnych. Jest
to też skutek prowadzenia przez wiele lat
krajowej debaty o energetyce tylko na poziomie „technicznym”, ostatnio właściwie
wyłącznie w kategoriach zysku i kosztu, zwłaszcza politycznego (tzn. rezultatu wyborczego, ew. pozycji w
sondażach) i gry wielkich grup interesu w ramach „rynku” deformowanego konsekwentnie
przez polityków. Ale bez zwracania uwagi na tzw. „wartości” stojące w
szczególności za rozproszoną, obywatelską
energetyką odnawialną, czyli na to o czym u zarania polskich przemian
mówiły nam nasze największe autorytety społeczne i tzw. „państwowcy” z lat
90-tych i przełomu 90/00, uchodzący obecnie za „naiwniaków”, którzy nie znają
prawdziwej wartości złotówki, euro czy dolara.
I w tym momencie nie sposób nie
wspomnieć na niedoszłych (nienarodzonych?) prosumentów – głównego tematu Forum.
Warto zacytować twórcę koncepcji i terminu prosument - Alvina
Tofflera, który w swojej najbardziej znanej książce „Trzecia fala” z 1980, w rozdziale „Ku słońcu” napisał:
W wojnie idei i pieniędzy, jaka się rozszalała w krajach rozwiniętych, wyróżnić można antagonistyczne strony (…). Są tam akcjonariusze starej bazy energetycznej drugiej fali. Obstają oni przy… węglu, ropie i energii jądrowej. Im zależy na przedłużeniu status quo drugiej fali. (...) Właśnie rządzą kompaniami gazowymi i elektrowniami, komisjami nuklearnymi, korporacjami i działającymi w tych dziedzinach związkami zawodowymi. (…) W odróżnieniu od nich, orędownicy tworzenia bazy trzeciej fali to przedstawiciele ruchu na rzecz ochrony środowiska, konsumenci i prosumenci, naukowcy oraz przedsiębiorcy reprezentujący najnowocześniejsze gałęzie przemysłu. Są rozproszeni, niedofinansowani (…), a propagandziści drugiej fali zazwyczaj przedstawiają ich jako otumanionych technicznymi nowinkami naiwniaków, których nie obchodzi prawdziwa wartość dolara.
Prawdopodobnie to właśnie przedstawiciele
tych ostatnich grup, wg klasyfikacji Tofflera,
dotarli do Raciborza aby wrócić do źródeł. O czym i jak rozmawiali? Przede
wszystkim rozmawiali szczerze, w oparciu o niezbyt budujące, ale prawdziwe
informacje. Badania IEO potwierdziły, że w 2013 roku nastąpiło widoczne
spowolnienie na rynku wiodącej branży prosumenckiej - korektorów
słonecznych, a prognozy krótkoterminowe także nie
napawają optymizmem. Mało pocieszające jest to, że w 2013 roku nastąpił wzrost
sprzedaży kotłów na biomasę, bo struktura krajowej produkcji nie odpowiada
wymogom nowych dyrektyw UE w zakresie emisyjności i sprawności energetycznej. Nastrojów
nie poprawia wykazany przez IEO widoczny w badaniach skok w pierwszym kwartale br.
przyrostu mocy systemów fotowoltaicznych (PV), bo branża ta w Polsce startuje z
wręcz żenująco niskiego poziomu sprzedaży (4,2 MW w 2013 roku i 6,6 MW po
pierwszym kwartale 2014 roku). Wiele też
wyjaśnia duży – 40% - udział systemów nieprzyłączonych do sieci, co świadczy o
barierach w dostępie do sieci i o całkowitej porażce regulacji w tzw. „małym
trójpaku”. Zmiana Prawa energetycznego, która weszła w życie we wrześniu ub.
roku nie zmieniła obrazu rynku; nieliczne instalacje budowane bez dotacji
pozostają poza siecią, a te przyłączone do sieci powstają tylko wtedy gdy
zdobędą dotacje. Wątpliwości budzi też próba wprowadzenia tzw. „bilansowania
półrocznego” w kolejnym projekcie ustawy o OZE (nazywanego niesłusznie jako net metering), bo taka opcja miałaby sens tylko wtedy gdy wcześniej osiągnięte byłoby grid parity na niskim napięciu. Ten warunek w Polsce nie jest spełniony przez
żadną z elektrycznych mikroinstalacji prosumenckich, nawet jeśli hobbyści
eksploatujący je obecnie twierdzą inaczej.
Ten będący skutkiem działań (lub
braku działań) polityków, w sumie dość pesymistyczny, ale niestety prawdziwy
obraz rynku mikroinstalacji dla energetyki prosumenckiej stał się tłem do
poszukiwania rozwiązań zagranicznych możliwych do transferu do Polski. Dwa
głosy zagraniczne wydają się znamienne. Dr Lutz Ribe, szef niemieckiej fundacji Euronatur, członek
Europejskiego Komitetu Społeczno-Gospodarczego UE i przewodniczący Europejskiego
Obserwatorium Rozwoju Zrównoważonego powiedział, że na polityków nie ma co
liczyć, bo oni tylko wtedy mogą coś pożytecznego zrobić o ile znajdą się pod bardzo
silną presja obywateli. W innym wypadku będą wspierać tych „którzy znają
prawdziwą wartość dolara”. W polityków nie wierzy też Pere Soria - szef działu
OZE hiszpańskiej firmy Circutor, która wobec oportunizmu polityków hiszpańskich
w sprawie energetyki obywatelskiej i wcześniejszych błędów w tej polityce
polegających na udzielaniu nadmiernego wsparcia dla dużych źródeł OZE (z
którego skorzystali znajomi polityków) zdecydowała
się na rozwijanie rozwiązań dla gospodarstw domowych, rolnych i małych firm
polegających na produkcji energii tylko i wyłącznie na własne potrzeby, także z
możliwością całkowitego odłączania się od sieci. Wiele
wskazuje, że obie formy działania mają sens, zarówno nacisk społeczny jak i …
konspiracja.
Dyskusja panelowa z udziałem
wszystkich uczestników Forum pozwala wyróżnić trzy podejścia do rozwoju
energetyki prosumenckiej: oparte na determinacji, racjonalnym sceptycyzmie i na
inspiracji. Zdeterminowani są ci, którzy na fali projektu „prosumenckiego”
ustawy o OZE z 2012 roku uwierzyli w dobre intencje polityków i jako pionierzy
rozwijali koncepcje energetyki odnawialnej. Do tej grupy należy np. Katarzyna
Motak - prezes Związku Pracodawców Forum Energetyki Odnawialnej. Prezes Motak
nie chodzi już nawet o mityczną ustawę o OZE, która zresztą nie wzbudzała większego
zainteresowania strony społecznej w dyskusji na Forum, ale o realne i pilne
działania związane z „prosumencką”
poprawką do Prawa energetycznego i korekty w programach NFOŚiGW oraz
przyśpieszenie w uruchomieniu funduszy UE 2014-2020. Motywuje to tym, że
przemysł energetyki odnawialnej nie może
czekać. Zdeterminowany jest też Dyrektor Janusz Pilitowski kierujący
Departamentem Energiii Odnawialnej w Ministerstwie Gospodarki. Ale tu
determinacja wynika z chęci wywiązania się z arcytrudnego zadania i zamknięcia
4-letniego okresu prac nad ustawą o OZE, którą politycy deformują. Po ostatnich
2-latach prac gabinetowych (bez udziału
strony społecznej) projekt ustawy stał
się dość abstrakcyjnym wytworem administracji na który środowisko energetyki prosumenckiej już nie czeka. Racjonalny
sceptycyzm zaprezentował ekspert od elektroenergetyki p. Henryk Klein. Nie
wierzy on w większa i korzystną zmianę podejścia do prosumenta polityków i
współdziałających z nimi zakładów energetycznych, bo interesy strony silniejszej
są jasno określone. Ale twierdzi, że zrzucanie na prosumenta coraz dłuższej
listy kosztów, takich jak obowiązek magazynowania (bilansowania) energii jest
nieuzasadnione merytorycznie i prawnie, bo właśnie za bilansowanie i
magazynowanie biorą już pieniądze spółki energetyczne. Najbardziej otwartą,
inspirującą postawę zajął Premier Jerzy Buzek, który odwołując się do
doświadczeń zagranicznych oraz nastrojów w Brukseli po wyborach do Parlamentu
europejskiego wskazywał na ogólnoświatowe przewartościowanie priorytetów
związanych z ochroną klimatu na rzecz wzmocnienia rozwoju przemysłu, ale nie
sądzi, że obserwowane obecnie nieznaczne spowolnienie inwestycji w OZE potrwa
dłużej niż kilka lat, bo w wobec rozwiniętych technologii OZE Europa i świat
nie mają realnej alternatywy. Profesor Buzek wierzy w dalszy postęp
technologiczny, bardzo szybką poprawę konkurencyjności branży OZE w stosunku do
energetyki opartej na paliwach kopalnych i zapowiada, że szybko doczekamy do
czasów, kiedy wsparcie dla OZE (a tym samym zależność od polityki – przyp.
aut.) będzie zbędne.
Moja refleksja jest taka, że byłoby lepiej działać pod wpływem inspiracji niż determinacji. Ale rząd
doprowadził do takiej sytuacji, że tylko determinacja tych, którym naprawdę
zależy na energetyce prosumenckiej i OZE może coś w tej sprawie zmienić na
lepsze. To zresztą domena Polaków - nie działają jak nie muszą. Ale trzeba działać zarówno tak jak proponuje Lutz Ribe – naciskając na
biurokrację i polityków oraz tak jak
proponuje Pere Soria – szukać rozwiązać w niszach i pokazywać że energetyka
prosumencka działa lokalnie i już obecnie daje ludziom alternatywę.
To pierwsze wymaga zarówno
zdolności do pozyskania szerszych rzesz obywateli jak i odpowiedzialności wobec nich. Testem
jest to czy branża OZE powie głośno, nawet kosztem zniechęcenia potencjalnych i
nieuświadomionych klientów i wbrew temu co czasami z niewiedzy z czasami cynicznie głoszą politycy, że w obecnych warunkach regulacyjnych i tych
proponowanych w projekcie ustawy o OZE inwestycje prosumenckie nie są opłacalne,
o ile opłacalność mierzymy klasycznym rachunkiem ekonomicznym. Bez domagania się przedstawienia solidnej oceny skutków regulacji przyjmowanych projektów ustaw czy programów finansowego wsparcia adresowanych bezpośrednio do zwykłych obywateli i tym samym bez konieczności patrzenia na skutki praktyczne jakie ich działanie przynosi zwykłym ludziom - politycy mają za duża swobodę w politycznym marketingu wątpliwych produktów.
Oczywiście w programach adresowanych bezpośrednio do ludzi (nie tylko do firm) warto uwzględnić że to „co się opłaca” nie oznacza że „warto” i odwrotnie. Są tacy obywatele, którzy uznają że wbrew klasycznej opłacalności ekonomicznej warto już teraz zainwestować, choćby z powodu chęci zaspokojenia swoich potrzeb psychologicznych, np. związanych z potrzebą niezależności, czy potrzebą zrobienia czegoś dobrego dla dzieci czy szerszej społeczności. Branża OZE ma coraz większe dylematy moralne czy o opłacalności mówić prawdę czy tylko półprawdę. Jak się mówi, że coś się nie opłaca to jest obawa że koszty realizacji ew. inwestycji wrosną, ale wiedząc, że klientami są tu zwykli ludzie, nie mający instrumentów weryfikacji i dochodzenia do prawdy, ocieramy się o aferę typu Amber Gold. Można się dziwić administracji państwowej i politykom koalicyjnym, że czasami być może świadomie wmawiają obywatelom atrakcyjność proponowanych rozwiązań prawnych i przerzucają na ich barki olbrzymie ryzyko ekonomiczne. Jeżeli obywatel niemiecki posłucha swojego rządu czy swojego Bundesministerium to może mieć pewność, że przynajmniej nie straci. Państwo polskie, choć w znacznej mierze w ciągu ostatnich 25 lat stało się „nasze”, to w przypadku prosumentów niestety nie stanęło w na wysokości zadania. Zostawiło mieszkających na peryferiach ludzi samym sobie i stanęło po stronie tych, który „znają prawdziwą wartość dolara” i dobrze im się wiedzie. Nie można wierzyć państwu, bo pod pozorem „pozytywnego myślenia” obdarowuje swoich obywateli jedynie złudnymi hasłami. Wywodzący się z tzw. Klubu Rzymskiego autorzy raportu z 1976 roku pt. „Granice wzrostu”, bazując na swojej ówczesnej najlepszej wiedzy twierdzili, że światowe zasoby naturalne, w tym paliw kopalnych wyczerpią się w 1995 roku. To, że się nie wyczerpały paradoksalnie świadczyć może o tym, że raport był prawdziwy i pod jego wpływem i jemu podobnych nośnych przepowiedni świat dostosował się do zasad efektywnego ich wykorzystania. Zła ale prawdziwa i uczciwie przedstawiona informacja jest znacznie lepsza niż dobra, ale nieprawdziwa.
Oczywiście w programach adresowanych bezpośrednio do ludzi (nie tylko do firm) warto uwzględnić że to „co się opłaca” nie oznacza że „warto” i odwrotnie. Są tacy obywatele, którzy uznają że wbrew klasycznej opłacalności ekonomicznej warto już teraz zainwestować, choćby z powodu chęci zaspokojenia swoich potrzeb psychologicznych, np. związanych z potrzebą niezależności, czy potrzebą zrobienia czegoś dobrego dla dzieci czy szerszej społeczności. Branża OZE ma coraz większe dylematy moralne czy o opłacalności mówić prawdę czy tylko półprawdę. Jak się mówi, że coś się nie opłaca to jest obawa że koszty realizacji ew. inwestycji wrosną, ale wiedząc, że klientami są tu zwykli ludzie, nie mający instrumentów weryfikacji i dochodzenia do prawdy, ocieramy się o aferę typu Amber Gold. Można się dziwić administracji państwowej i politykom koalicyjnym, że czasami być może świadomie wmawiają obywatelom atrakcyjność proponowanych rozwiązań prawnych i przerzucają na ich barki olbrzymie ryzyko ekonomiczne. Jeżeli obywatel niemiecki posłucha swojego rządu czy swojego Bundesministerium to może mieć pewność, że przynajmniej nie straci. Państwo polskie, choć w znacznej mierze w ciągu ostatnich 25 lat stało się „nasze”, to w przypadku prosumentów niestety nie stanęło w na wysokości zadania. Zostawiło mieszkających na peryferiach ludzi samym sobie i stanęło po stronie tych, który „znają prawdziwą wartość dolara” i dobrze im się wiedzie. Nie można wierzyć państwu, bo pod pozorem „pozytywnego myślenia” obdarowuje swoich obywateli jedynie złudnymi hasłami. Wywodzący się z tzw. Klubu Rzymskiego autorzy raportu z 1976 roku pt. „Granice wzrostu”, bazując na swojej ówczesnej najlepszej wiedzy twierdzili, że światowe zasoby naturalne, w tym paliw kopalnych wyczerpią się w 1995 roku. To, że się nie wyczerpały paradoksalnie świadczyć może o tym, że raport był prawdziwy i pod jego wpływem i jemu podobnych nośnych przepowiedni świat dostosował się do zasad efektywnego ich wykorzystania. Zła ale prawdziwa i uczciwie przedstawiona informacja jest znacznie lepsza niż dobra, ale nieprawdziwa.
Ci którzy być może nie znają
prawdziwej wartości dolara na koniec rekolekcji raciborskich podpisali Deklaracją Raciborską
(ciągle można ją podpisywać). Nie mówi ona o tym, że prosumenci potrzebują
więcej dolarów. Mówi o tym, że wszyscy obywatele powinni mieć szansę uczestnictwa w rynku energii,
podobnie jak maja prawo wybierania swoich przedstawicieli do władz różnych
szczebli, które wywalczyli w 1989 roku.
Dotychczasowa polityka faworyzowania wielkich koncernów jest powrotem do
polityki sprzed 25 lat. Państwo
polskie staje przed zasadniczym wyborem
jakie wartości poprzeć. 25 lat temu był taki czerwiec, kiedy oderwane od zasad
i niedoceniające aspiracji ludzi władze doznały jednego z największych dysonansów
poznawczych. Warto, aby każda władza w Polsce pamiętała o tej lekcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz