Letnia kanikuła rozleniwia blogera, ale z drugiej strony powoduje ze robi zapiski wtedy gdy naprawdę go coś porusza. Tegoroczne wakacje w energetyce nie są bynajmniej ogórkowe, toczy się dalej nieustająca debata o tym ile złego pakiet klimatyczny UE, a w tym także odnawialne źródła energii zrobią w kwestii podniesienia cen energii, kosztów życia, spadku konkurencyjności. W tej sprawie wyrobione zdanie mają i tradycyjni energetycy i związki zawodowe i media. Dyskusja sprowadza się w zasadzie do tego co wcześniej (niekoniecznie co taniej?) zdążymy zbudować do 2020r.: czy systemu wychwytu CO2, czy pierwsza elektrownią jądrową, czy też połączenia zapewniające dodatkowe i alternatywne dostawy energii elektrycznej, gazu i ropy z zagranicy. Są wakacje i trudno zabierać głos w sprawach o mniejszym znaczeniu, a za takie te gorące debaty i czarowanie im towarzyszące uważam.
Nie sposób jednak przejść do porządku dziennego nad krótką i wydawałoby się niepozorną konferencja prasową jaką zorganizował Al Gore. 17 lipca zapowiedział plan uzyskania w ciągu zaledwie 10 lat - 100% udziału energii ze źródeł odnawialnych w pokryciu zapotrzebowania USA na energię elektryczną. Pamiętając kto kieruje obecną administracją za oceanem i zdając sobie sprawę że Amerykanie są jednak w znacznej części tradycyjni i konserwatywni, spodziewałem się (przywołując na mysl powiedzenie Ghandiego, że zanim wygrasz zignorują cię, a w drugim kroku wyśmieją), że były wiceprezydent Stanów Zjednoczonych i laureat pokojowej nagrody Nobla zostanie zwyczajnie wyśmiany przez energetyków, polityków oraz media. Ku mojemu zaskoczeniu, nawet John McCaine – kandydat republikanów na prezydenta USA nie wypowiedział się o propozycji Gore'a z lekceważeniem, nie wspominając o Baraku Obamie czy innych politykach amerykańskich.
Powiemy; łatwo jest mówić politykom próbującym się wczuć w nastroje kompletnie zaskoczonych wzrostem cen energii amerykańskich wyborców oraz niekoniecznie zdających sobie sprawy ze skali wyzwań technicznych (np. dostosowanie sieci elektroenergetycznych, bo same technologie energetyki odnawialnej są już wystarczająco rozwinięte aby działać niezawodnie) jakie oznaczać może osiągnięcie 100% OZE-E w 10 lat. Docierające serwisy potwierdzają jednak pozytywne reakcje różnych kręgów naukowców czy inżynierów, jak choćby dyskusja toczona na forum Technology Review wydawany przez MIT (i nie jest to siedlisko ideologicznych zwoleników ochrony klimatu).
Skąd taka, dla mnie sympatyczna, aczkolwiek zaskakująca reakcja? Otóż Amerykanie mieli możliwość pół roku temu sprawdzenia jak ważne jest kto przedstawia propozycje i jaka jakość myślenia za nią się kryje. Na „odnawialnym” nie dawniej jak 3 miesiące temu omawiana została i trochę przedyskutowana propozycja obecnej administracji Georga W. Busha na „drogą ropę”. W grudniu ‘2007 Kongres przyjął ustawę Energy Independence and Security Act. W tym flagowym w obszarze "energia" dla urzędującego prezydenta Busha akcie prawnym, też zaproponowane “okrągłe” liczby: redukcja zużycia paliw w tansporcie w ciągu 10 lat o 20% (głównie dzięki kukurydzianym i sojowym biopaliwom) i minimum 10 mld USD z federalnej kasy na gwarancje bankowe dla firm inwestujących w elektrownie jądrowe. Źle świadczy o jakości myślenia obecnej administracji fakt, że biopaliwa zaproponowała już w trakcie wchodzenia w światowy kryzys żywnościowy, a energetykę jądrową kiedy USA schodzą ze szczytu „polityki wojny” i trudno będzie dalej rozliczyć niektóre koszty rozwoju budowy elektrowni jądrowych w budżecie Departamentu Obrony USA.
Propozycja Gore’a jest wbrew pozorom dużo bardziej dojrzała. Mówiąc o energii elektrycznej z OZE ma na myśli głównie energetykę wiatrową, słoneczną i geotermalną (USA mają znaczące wysokotemperaturowe zasoby geotermalne). Nie krytykuje biomasy, ale nie snuje wokół niej swego wątku, tak jak nie buduje go na energetyce wodnej, gdyż obie są tylko rozwiązaniem doraźnym i nie przełomowymi (choć oczywiście w kryzysie trzeba wykorzystać w krótkim okresie co się tylko racjonalnie da). Twierdzi że nic już nie pomogą w sensie wpływu na znaczące zmniejszenie cen ropy i gazu nowe odkrycia ich złóż. Każdą bowiem dodatkową porcję skonsumują Chiny, Indie i inne rozwijające się szybko kraje z Azji i Amerykański Łacińskiej. Milczy na temat energetyki jądrowej, ale trudno spodziewać się, aby sądził, że ceny rud uranu w obecnym kryzysie spadną. Podkrelić wypada, że tym razem, zwracając się w stronę całego spoleczeństwa amerkańskego, badziej eksponuje aspekt kosztowy a nie tylko klimatyczny.
Al Gore nie ośmieszył się ani nie zdeprecjonował idei za jaką stoi i misji jaką konsekwentnie realizuje. Ogłaszając swój plan (oczywiście pozbawiony jeszcze szczegółów technicznych i gospodarczych) i wiedząc, że na razie jest to tylko idea stricte polityczna i że może być on różnie (przynajmniej z niedowierzaniem) przyjęty, porównał go do planu Johna Kennedy’ego, który w 1969 roku zapowiadając plan Apollo prognozowal, że stopa ludzka stanie na Księżycu w ciągu 10 lat. W praktyce zajęło to Ameryce tylko 8 lat. Były wiceprezydent zachował się odważnie jak mąż stanu. Może podobnie jak wywodzący się z zupełnie innej szkoły myślenia - były szef Rezerwy Federalnej USA – Alen Greenspan, który promując wprowadzenie w sytuacji drogiej ropy podatku paliwowego (!) mówił tak: „argument że podwyżka podatku paliwowego jest politycznie niewykonalna uważam za nieistotny; czasami powinnością przywódców politycznych jest przekonanie wyborców, że po prostu nie mają racji; przywódcy którzy tego nie robią, nie zasługują na to miano”.
Czy u progu kryzysu, przywódcy słuchający związków zawodowych w energetyce, broniących swoich interesów tradycyjnych (rodem z XIX lub połowy XX wieku) energetyków, czy niezadowolonych kierowców i popierający wszystkie opcje za którymi stoją krótkookresowe interesy poszczególnych grup są jeszcze "prawdzwymi" przywódcami? Czy znajdzie się w Polsce lider polityczny, który najpierw zajmie się głębszą (nie na podstawie mediów jedynie) i strategiczną (nie na 4, max 8 lat do przodu) analizą i oceną sytuacji a potem wykaże się choć częścią odwagi i mądrości Gore’a aby podobnie skonstruowany plan ogłosić dla Polski? Może się nie bać, Polacy statystycznie rzecz biorąc, nie są głupsi niż Amerykanie. Potrzebna nam jest dysksuja, ale pozytywna i toczona wokół szerszej, alternatywnej wobec obecnych debat (lamentów?) poważnej propozycji, której ciągle brak.