Zapewne przez zwykła skromność :) , Parlament Europejski (PE) nie zdecydował się wraz z życzeniami imieninowymi przypadającymi na 12 marca, przesłać mi przyjętej tegoż dnia swojej rezolucji w sprawie zrównoważonego rolnictwa i biogazu . Piękny to prezent na imieniny :), który dociera do Polski rozdyskutowanej wlasnie teraz, na wiosnę, z różnymi pomyslami, co z biogazem zrobić, w najbardziej odpowiednim momencie. Przygotowywane jednoczesnie w różnych miejscach Polski przez kilkunstu deweloperów już ponad sto inwestycji, odbywa się bez możliwosci uczenia sie na blędach, ale też bez żadnego krajowego programu czy priorytetów. Powyższy material PE może być zatem dla inwestorów rodzajem przewodnika.
Prace nad wprowadzeniem problematyki biogazu, jako samej w sobie, na forum PE trwały ponad rok, poparte zostały ekspertyzami i uchwałami kilku komisji parlamentarnych (rolnictwa, badan naukowych i energii, ochrony środowiska, bezpieczeństwa żywności). W moim przekonaniu powstał bardzo dobry dokument, który przestawił po raz pierwszy otoczenie polityczne i prawne biogazu w UE (w tzw. preambule), głębokie przesłanki działań na rzecz biogazu w UE i zaproponował rozsądne kierunki działania, ale jednocześnie jego autorzy racjonalnie zdecydowali się na dalsza promocję biogazu w ramach obecnego pakietu eko-energetycznego i projektu dyrektywy z 23 stycznia br. o promocji wykorzystania odnawialnych źródeł energii, a nie pchnęła ich ambicja kierunku pisania oddzielnej dyrektywy w sprawie energetycznego wykorzystania biogazu, choć takie myśli tez nimi targały…
Nie będę streszczał naprawdę ciekawego dokumentu, tym bardziej że jest już obecnie dostępny pod powyższym linkiem także w języku polskim, ale korzystając z okazji podzielenia się wrażeniami przy pierwszym „rozpakowywania prezentu”, na kilka spraw zwrócę uwagę.
Nie jest to rezolucja wspierająca bynajmniej produkcje biogazu z upraw energetycznych a w szczególności z kiszonek z kukurydzy (hot potato w krajowych mediach).
Poza czynnikami środowiskowymi, członkowie PE będący rolnikami, wbrew najprostszym oczekiwaniom swojego „elektoratu” (większe zapotrzebowanie na uprawy z sektora energetycznego większe ceny żywności i upraw), zwrócili uwagę na drugą stronę zagadnienia. Napisali m.in. że „rozbudowa biogazowni opartych na roślinach energetycznych następuje znacznie wolniej z powodu szybkiego wzrostu cen zbóż, dostaw żywności i problemów związanych ze środowiskiem naturalnym” i dalej zauważyli: „rosnąca w państwach członkowskich konkurencję między zużyciem do produkcji energii a zużyciem w łańcuchu pokarmowym niektórych produktów rolnych takich jak kukurydza; (…) doprowadziła do znacznego wzrostu cen pasz” oraz dodali „obawy dotyczące związku między produkcją bioenergii (początkowo bioetanolem i biodieselem) a wzrostem cen zbóż i żywności na rynkach światowych nie odnoszą się do produkcji biogazu z wykorzystaniem nawozu zwierzęcego, osadów, odpadów organicznych i produktów ubocznych z upraw nie nadających się do produkcji żywności i paszy” .
Wzywają zatem do szerszego stosowania gnojowicy, ale też produktów pierwszego stopnia przetworzenia, takich jak obierzyny ziemniaków lub miąższ owoców, jako materiału do produkcji biogazu, ponieważ istnieje ogromny potencjał do jej szerszego wykorzystania w tym zakresie, zachęcając jednocześnie do zdecentralizowania biogazowni produkujących energię.
Cieszy mnie też to, że nie poszli na całość w zapalczywości w promocji biogazu i podali w rezolucji sprawdzone dane (np. z projekty EurObserv'ER o obecnym niewielkim w sumie wykorzystaniu biogazu w UE: „50 PJ biogazu jest produkowane rocznie przy użyciu nawozu zwierzęcego, roślin energetycznych, osadu i odpadów organicznych” oraz o bardzo wyważonych ocenach potencjału samego nawozu zwierzęcego w UE - 827 PJ. Dodam że ze dane dobrze korespondują z ostatnimi badaniami Instytutu Energetyki Odnawianej na ten temat, który dla Polski potencjiał biogazu „odpadowego rolniczego” dla Polski ocenił na ok. 130 PJ z szansą na znaczącą jego realizację do 2020r.
Inny niezwykle ciekawy element rezolucji to wezwanie Komisji Europejskiej do propagowania wprowadzania biogazu do sieci przesyłowych gazu naturalnego za pośrednictwem zaleceń lub dyrektywy. Posłowie PE wezwali także, aby zmienić przepisy dotyczące rozwoju regionalnego i obszarów wiejskich które nie pozwalają na finansowanie takich działań. Zdarza się także (rzadko) że użyli argumentów negatywnych, na przykład „gaz naturalny i inne paliwa kopalne nie powinny korzystać z preferencji na obszarach, gdzie można sprzedawać energię cieplną wytworzoną z biogazu lokalnym dostawcom energii cieplnej”.
Bardzo pozytywnie należy ocenić wezwanie przez PE Komisji Europejskiej do jak najszybszego przedstawienia strategii w celu włączenia biogazowni do mechanizmów z Kioto (tak przy okazji warto by się przy tej okazji znowu na tym blogu upomnieć dlaczego tak długo czekają projektu biogazowe (fakt nie tylko) za zatwierdzenie ich realizacji w Polsce w ramach tzw. mechanizmu wspólnych wdrożeń -JI). Zwraca się do Komisji o przedstawienie Parlamentowi do dnia 15 grudnia 2008 r. spójnego sprawozdania w sprawie produkcji biogazu w UE i perspektyw w tej dziedzinie, obejmującego ocenę wpływu, z uwzględnieniem propozycji PE i poczynionych postępów.
Ci którzy próbuję promować biogaz w UE i w Polsce uzyskali „dobry kwit” – wyważony przewodnik i wędkę do dalszych działań, ale też zachętę do refleksji. Co na to polski Sejm – milczący wobec pakietu eko-energetycznego nie mówiąc o biogazie , co na to rząd – kontestujący ten pakiet a nawet mizerne 15% ze źródeł odnawialnych, co na to instytucje finansujące – planujące (trochę późno, ale lepiej późno niż wcale) wsparcie biogazu, co na to Ministerstwo Rolnictwa, widzące do tej pory znacznie lepiej tradycyjne biopaliwa niż biogaz (nie mam tu a myśli wsparcia werbalnego obecnego rządu opisanego m.in. we wczesniejszym poscie nt expose premiera ), co na to samorządy terytorialne które PE wzywa do działań? Można by tak długo ….. ale teraz warto tę rezolucje przeczytać i zbudować na niej coś większego.
I na koniec :), skoro się od imienin Grzegorza zaczęło, warto na nim skończyć. W związku z tym że Św. Grzegorz (ten najsłynniejszy święty i papież o tymże imieniu), który nb. uchodzi za „pierwszego europejczyka” i któremu było się zmarło właśnie 12 marca i od tego czasu m.in. miał w swoich obowiązkach „przeganianie zimy”, dzięki tej „europejskiej rezolucji” na szanse stać się „świętym od biogazu”? Choć taki patronat brzmi może mało dostojnie jak na świętego, to wobec dużej emisji metanu z rolnictwa i CO2 z energetyki do atmosfery ostatnio za dużo roboty z zimą nie miał, uwzględniając znamienna datą podjęcia tej przełomowej w mojej ocenie rezolucji i fakt, że kiedyś wspierał ze swojego urzędu m.in. właśnie wieśniaków (jak pamiętam wobec urzędników skarbowych), może także zechce sektor biogazu wesprzeć… Takie wsparcie i wolanie o rozsądek wydają sie być w tej akurat sprawie w Polsce dalej potrzebne.
odnawialne źródła energii - aktualne komentarze i doniesienia na temat polityki, prawa, nowych technologii i rynku energetyki odnawialnej. historia oze w Polsce współtworzona i opisywana nieprzerwanie od 2007 roku, już w ponad 200 artykułach
niedziela, marca 30, 2008
czwartek, marca 20, 2008
CO2 na Wielki Tydzień - zaduma nad niewidocznym i bezwonnym składnikiem atmosfery
W zetknięciu z problemem konieczności redukcji emisji CO2 przedstawiciele przemysłu, decydenci, eksperci i komentatorzy w Polsce przyjmują dwie zasadnicze postawy: a) nie ma wpływu (udowodnionego) rosnącej koncentracji antropogenicznego CO2 w atmosferze na efekt cieplarniany, czy może nieco bradziej konstruktywnie b) antropogeniczne zmiany klimatu są wprawdzie faktem, ale Polska jako kraj „węglowy” nie może zgodzić się na drastyczne redukcje emisji CO2, bo to „zabije” polską gospodarkę. Tocząca się w Polsce dyskusja nad ww. problemem odbywa się wyłącznie w kategoriach kosztu rozumianego jako skutek nakładania na Polskę (w ramach międzynarodowej zmowy?) limitów emisji, a prawie całkowicie pozbawiona jest refleksji nad przyczynami konieczności redukcji emisji CO2.
Ale i o kosztach dyskutujemy w sposób wybiórczy. Prawie niezauważony pozostał tzw. raport Sterna, byłego głównego ekonomisty Banku Światowego, który próbował udowodnić tezę, że w skali globalnej na walkę z klimatem trzeba przeznaczyć co prawda 1% światowego PKB, bo w przeciwnym razie może się on zmniejszyć o 10-20%.
Niewiara w efekt cieplarniany i krytyka wobec limitów CO2 słabnie jednak, jeżeli na nich można zarobić. Generalnie pozytywnie (nawet z pewnym zdziwieniem, po wcześniejszym zalewie wypowiedzi nad kosztami dla energetyki wynikającymi z ETS, a zwłaszcza celów w tym zakresie UE na lat na 2012-2020) została przyjęta informacja, że na handlu nadwyżkami CO2 w okresie do 2012 roku (tzw. pierwszy okres rachunkowy protokołu z Kioto) rząd tylko na jednej bilateralnej transakcji z Japonią w ramach tzw. mechanizmu wspólnych wdrożeń (JI) może zarobić miliard złotych http://www.rp.pl/artykul/19417,108331.html, a docelowo nawet 5 mld Euro. Przy okazji tej informacji, nie spotkałem się z żadnym komentarzem, który podważałby istnienie efektu cieplarnianego i to mnie już nawet nie dziwi. Dziwić może tylko brak refleksji nad faktem, dlaczego w pierwszym okresie ETS (NAP I) i pierwszym okresie rozrachunkowym protokołu z Kioto nie zarobiliśmy na sprzedaży nadwyżki limitów CO2, podczas gdy pierwszy projekt JI w Polsce został zrealizowany już 10 lat temu i były ku temu warunki aby przedsiębiorstwa energetyczne, inwestorzy w czyste technologie i budżet państwa mogli „zarobić”. A może z tego właśnie powodu, braku zarobku, mniej naszych rodaków wierzy w efekt cieplarniany?
W inny niż „finansowy” sposób próbował do nas przemówić będący w ubiegłym tygodniu w Polsce Al Gore. Mówił że „Ziemia jak dziecko, jest w gorączce i trzeba ją leczyć”. Nie był z tego powodu (jak niektórzy twierdzą „głoszonej ewangelii”) szczególnie słuchany i dla równowagi „na salonach” opowiadany był dowcip o tym jak to rada starców (przypominająca do złudzenia IPCC) Neandertalczyków nakłoniła ich do ograniczania zagrożenia efektem cieplarnianym i zaniechania palenia ognisk i w efekcie tego Ziemię opanował … Homo Sapiens.
Największe jednak dylematy pozamerkantylne czy mówiąc wprost moralne w tym względzie powinno wywołać ogłoszona także ubiegłym tygodniu przez Watykan lista grzechów śmiertelnych przez dodanie siedmiu nowych charakterystycznych dla naszej epoki. Wśród nowych grzechów śmiertelnych są np. zanieczyszczenia środowiska i doprowadzanie innych do biedy, a więc problemy bezpośrednio związane z emisja CO2 i globalnym ociepleniem (lub dla mniej przekonanych- jego ryzykiem). Podaję link do informacji BBC http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/7287071.stm opatrzonej zresztą stosowanym zdjęciem kojarzącym się jednoznacznie z globalnym ociepleniem. Choć to Wielki Post i doskonała okazja do tego typu rozważań nad odpowiedzialnością za siebie i za innych, poza kilkoma wzmiankami prasowymi, szczególnej refleksji nad tym, czy niszczenie srodowiska z chęci zysku jest moralnie naganne nie dostrzegłem. Stąd niniejsza próba Wielkotygodniowej zadumy na „odnawialnym” nad tym, z jakim trudem przychodzi nam postrzeganie bezwonnego i bezbarwnego gazu w naszej atmosferze…
Ale i o kosztach dyskutujemy w sposób wybiórczy. Prawie niezauważony pozostał tzw. raport Sterna, byłego głównego ekonomisty Banku Światowego, który próbował udowodnić tezę, że w skali globalnej na walkę z klimatem trzeba przeznaczyć co prawda 1% światowego PKB, bo w przeciwnym razie może się on zmniejszyć o 10-20%.
Niewiara w efekt cieplarniany i krytyka wobec limitów CO2 słabnie jednak, jeżeli na nich można zarobić. Generalnie pozytywnie (nawet z pewnym zdziwieniem, po wcześniejszym zalewie wypowiedzi nad kosztami dla energetyki wynikającymi z ETS, a zwłaszcza celów w tym zakresie UE na lat na 2012-2020) została przyjęta informacja, że na handlu nadwyżkami CO2 w okresie do 2012 roku (tzw. pierwszy okres rachunkowy protokołu z Kioto) rząd tylko na jednej bilateralnej transakcji z Japonią w ramach tzw. mechanizmu wspólnych wdrożeń (JI) może zarobić miliard złotych http://www.rp.pl/artykul/19417,108331.html, a docelowo nawet 5 mld Euro. Przy okazji tej informacji, nie spotkałem się z żadnym komentarzem, który podważałby istnienie efektu cieplarnianego i to mnie już nawet nie dziwi. Dziwić może tylko brak refleksji nad faktem, dlaczego w pierwszym okresie ETS (NAP I) i pierwszym okresie rozrachunkowym protokołu z Kioto nie zarobiliśmy na sprzedaży nadwyżki limitów CO2, podczas gdy pierwszy projekt JI w Polsce został zrealizowany już 10 lat temu i były ku temu warunki aby przedsiębiorstwa energetyczne, inwestorzy w czyste technologie i budżet państwa mogli „zarobić”. A może z tego właśnie powodu, braku zarobku, mniej naszych rodaków wierzy w efekt cieplarniany?
W inny niż „finansowy” sposób próbował do nas przemówić będący w ubiegłym tygodniu w Polsce Al Gore. Mówił że „Ziemia jak dziecko, jest w gorączce i trzeba ją leczyć”. Nie był z tego powodu (jak niektórzy twierdzą „głoszonej ewangelii”) szczególnie słuchany i dla równowagi „na salonach” opowiadany był dowcip o tym jak to rada starców (przypominająca do złudzenia IPCC) Neandertalczyków nakłoniła ich do ograniczania zagrożenia efektem cieplarnianym i zaniechania palenia ognisk i w efekcie tego Ziemię opanował … Homo Sapiens.
Największe jednak dylematy pozamerkantylne czy mówiąc wprost moralne w tym względzie powinno wywołać ogłoszona także ubiegłym tygodniu przez Watykan lista grzechów śmiertelnych przez dodanie siedmiu nowych charakterystycznych dla naszej epoki. Wśród nowych grzechów śmiertelnych są np. zanieczyszczenia środowiska i doprowadzanie innych do biedy, a więc problemy bezpośrednio związane z emisja CO2 i globalnym ociepleniem (lub dla mniej przekonanych- jego ryzykiem). Podaję link do informacji BBC http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/7287071.stm opatrzonej zresztą stosowanym zdjęciem kojarzącym się jednoznacznie z globalnym ociepleniem. Choć to Wielki Post i doskonała okazja do tego typu rozważań nad odpowiedzialnością za siebie i za innych, poza kilkoma wzmiankami prasowymi, szczególnej refleksji nad tym, czy niszczenie srodowiska z chęci zysku jest moralnie naganne nie dostrzegłem. Stąd niniejsza próba Wielkotygodniowej zadumy na „odnawialnym” nad tym, z jakim trudem przychodzi nam postrzeganie bezwonnego i bezbarwnego gazu w naszej atmosferze…
sobota, marca 15, 2008
O minimalizacji kosztów pakietu eko-energetycznego czyli o koniecznej jedności polityki energetycznej i klimatycznej oraz rolnej
Chciałbym móc rozwinąć niektóre wątki wspisu pokonferencyjnego w oparciu o najnowsze doniesienia prasowe.
Od pewno czasu jesteśmy zasypywani doniesieniami o kosztach związanych z pakietem ekoenergetycznym UE 3 x 20%, w tym w szczególności kosztami związanymi z realizacją celów w zakresie energetyki odnawialnej i rzekomo grożącą nam z tego powodu powiększonym ubóstwem polskich obywateli.
Stosunkowo bez echa przebrzmiała informacja Komisji Europejskiej z 23 stycznia że koszty osiągnięcia 20% udziału energii z OZE w 2020 r. w UE oznaczają konieczność inwestycji rzędu 150-200 mld Euro http://europa.eu/rapid/pressReleasesAction.do?reference=MEMO/08/33&format=HTML&aged=0&language=EN&guiLanguage=en
Szacunki dla Polski wykonane przez Instytut Energetyki Odnawialnej (EC BREC IEO) oceniające wysokosć wymaganeych nakładówy inwestycyjnych na 60 mld zł http://energetyka.wnp.pl/potrzeba-60-mld-zl-na-zielona-energie,41537_1_0_0.html spotkały się z pomrukiem niezadowolenia typu: „Ile elektrowni jądrowych można postawić za te pieniądze?” czy też :„Za 60-tą cześć tej sumy można Polskę zrobić niezależną energetycznie i wolną od problemu zielonych papierów spekulacyjnych!!!”, a przy innej okazji: http://energetyka.wnp.pl/potrzeba-60-mld-zl-na-energie-odnawialna,42892_1_0_0.html : „Teraz nie ma za co zbudować stadionów, mamy 250 miliardów dolarów długu. Energię odnawialną możemy uzyskać gdyby w okolicach Łysej Góry, wybuchł wulkan”, itd. Generalnie można powiedzieć, że wszystkie te prognozy wyglądają, zwłaszcza dla energetyków, wielce niewiarygodnie i abstrakcyjnie (zresztą nam wszytskim trudno jest wszystkim „czuć miliardy”, zresztą o miliardach jest też dalej), a obywatele z kolei myślą, że to … podatnik krajowy za te inwestycje (fanaberie?) zapłaci w 100% i nic nie zyska. Najważniejsze jest jednak to, że w tych kilku, myślę szczerych komentarzach, realizacja „odnawialnej dwudziestki” z pakietu UE (u nas 15% udziału OZE) wydaje się być w konflikcie z innymi celami polityki energetycznej, a w szczególności z redukcją emisji CO2 i poprawą bezpieczeństwa energetycznego.
Ale jeszcze wyższe liczby wychodzą przy próbie obliczenia koszów realizacji drugiej dwidzestki - zakupienia brakujących limitów emisji CO2 (nawet bez uwzględniania mitycznych już 150 mld zł niezbędnych, zdaniem energetyki i coraz bardziej milczących banków, na modernizacje konwencjonalnych źródeł wytwarzania energii). Odwołując się ponownie do portalu Nowego Przemysłu warto zacytować Ministra Macieja Nowickiego http://energetyka.wnp.pl/prad-zdrozeje-o-70-procent,44667_1_0_0.html, który przed spotkaniem na szczycie UE w Brukseli określił roczne koszty dla energetyki (po 2012 r.) z tytułu zakupu uprawnień do emisji CO2 na 5 mld zl/rok (w innej przytoczonej wypowiedzi bylo to 5 mld Euro/rok) i konieczność wzrostu cen energii (elektrycznej) o 70%. W tej sprawie zresztą już wcześniej i ze znamienną sobie swadą ma temat nie tylko kosztów redukcji emisji CO2 w Polsce ale i niesprawiedliwego ich podziału w UE wypowiedział się na swoim blogu prof. Krzysztof Żmijewski we wpisie o robiącym wrażenie tytule „Zatrważające szczegóły nowego pakietu energetycznego" http://www.wnp.pl/blog/2_49.html . W późniejszych wypowiedziach Profesor zwraca uwagę na niebezpieczeństwo wzrostu kosztów energii elektrycznej nawet o 100%, także z powodu niedostatecznych możliwości przesyłowych (ograniczone możliwości importu energii), ale dostrzega też pewne możliwości jakie może dać coroczny, po 2012 r. wpływ do budżetu nawet do 6 mld zł z tytułu aukcji na uprawnienia do emisji CO2. Proponuje aby te środki prawie w całości (minimum 80%) przeznaczyć na podniesienie efektywności energetycznej, zwłaszcza u odbiorców końcowych energii.
Koncerny energetyczne nawet nie czekając na opinię ekspertów, a nawet stanowisko URE (tym bardziej nie czekając aż zakupią pierwszą brakującą tonę uprawnień do emisji CO2, rozumianą jako koszt uzasadniony) , podnoszą ceny prewencyjnie (!?) lub zapowiadają już na ten rok podwyżki cen węgla i energii elektrycznej o 20% i gazu o 30-40%. Ale to nie koniec złych wieści w sprawie cen i kosztów. W tym tygodniu zarówno w Rzeczpospolitej, Gazecie Wyborczej pojawiły się artykuły na temat wzrostu cen żywności ale Rzeczpospolita dodatkowo próbowała powiązać, choćby jakościowo, czekający nas wzrost cen żywności z rozwojem biopaliw i bioenergetyki http://www.rp.pl/artykul/67299,101551.html (także w komentarzach ekspertów). To poważny temat zapewnie na oddzielną analizę, ale warto dodać, że tego typu korelacje stają się już wyraźnie widoczne w skali światowej, np. analizy Lestera Brown’a z Washington's Earth Policy Institute http://www.pbs.org/journeytoplanetearth/about/expert_pdfs/brown.pdf . Jego zdaniem np. że w latach 2000-2006 zapotrzebowanie na zboża konsumpcyjne i paszowe na swiecie wzrosło o 24 mln ton, a popyt na zboża do produkcji bioetanolu tylko w USA zwiększył się w tym czasie o 2 mln ton, przez co w efekcie np. roczne skoki cen zbóż wyniosły nawet powyżej 20%, rocznie, a jeszcze bardziej spektakularne są wzrosty ceny kukurydzy ze 100 do 150 USD/t), a t to np. bardzo silnie przekłada się na wzrost cen pasz i np. ceny drobiu, itd.
Na wszelki wypadek zerknąłem do publikacji GUS, nt. wydatków gospodarstw domowych, aby nie było wątpliwości, publikacja pochodzi jeszcze sprzed unijnego pakietu eko-energetycznego http://www.stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus/PUBL_budzety_gospodarstw_domowych_w_2006.pdf , aby się przekonać jak to z nami było „przed nieszczęściem”. Wynika z niej, że zanim „nieszczęście przyszło z Brukseli”, na żywność z naszych wydawaliśmy 27% a na paliwa i energię 11,6% z naszych budżetów domowych. Nie ulega wątpliwości, że choć zarówno żywność jak i energia to produkty handlu światowego o niezwykle osttnio wysokiej dynamice wzrostu cen oraz że i tak przyjdzie nam za obydwa coraz rzadsze dobra coraz więcej płacić, to w krajowych warunkach wobec ew. zbyt silnego postawienia na biomasę energetyczną i biopaliwa , zapłacimy jeszcze extra w cenie żywności.
Czyli można by dojść do wniosku, że o "raporcie Sterna" (koszty zaniechania dzialań na rzecz postrzymania zmian klimatu wyższe od koztów dzialań) już nikt nie pamięta, ale jesteśmy coraz powszechniej przekonani że przez „nieodpowiedzialne pomysły Komisji Europejskiej” grozi nam powszechna drożyzna i katastrofa gospodarcza. Można by przytoczyć dalsze, prowadzące do podobnych wniosków przykłady szamotania się z niemałym zresztą problemem jaki wynika z pakietu 3 x 20% przyklady i wynikające z nich konkluzje w stylu "a’rebou" mnożyć. Ale czy przypadkiem właśnie nie ma tu odwrócenia skutków i przyczyn? Czy wobec liberalizacji (ale nie demonopolizacji) rynków koszty nie mają i tak większego znaczenia, a liczą się ceny które w przypadku takich dóbr jak energią i żywność mają praktycznie zerową elastyczność popytu. Czy wobec zjawiska wzrostu cen energii przy jednoczesniej deregulacji nie nalezaloby raczej wlaczyc nie jedynie o podywzszenie limtow, ale o demonopolizacje i decentralizcje, które Komisja Europejska może nie bez powodu lansuje? Czy nie patrzymy na wszystko z pozycji „mieszczan” z wiersza Tuwima pod jakimże tytułem, który tak o nich pisał (…) „chodzą i widzą wszystko oddzielnie, tu pies, tu krzesło tam zając (…). Dlaczego te koszty naliczamy oddzielnie dla każdego z trzech elementów pakietu eko- energetycznego? Nie wspominałem tu o "trzeciej dwudziestce" czyli o kosztach redukcji zużycia energii o 20% (w stosunku do tzw. baseline), ale czy w obecnej sytuacji, jeżeli cena energii ma pójść w górę 2-3 krotnie, mają jeszcze jakikolwiek sens białe certyfikaty zapowiedzenie w projekcie ustawy o efektywności energetycznej? Czyż nieunikniony wzrost cen energii nie jest najlepszym i całkowicie odbiurokratyzowanym białym certyfikatem i czy jest sens kierować ten instrument wlanie do przesibiorstw energetycznych, ktore "są dorosle" i powinny reagować na implsy cenowe idace z rynku? Czy musimy się obawiać że, jak twierdza krajowe grupy energetyczne, ze zamkną elektrownie i „zgasną światła” (to zresztą sugestywny temat debaty w której brałem udział w tym tygodniu, razem z prominentnymi zwolennikami energetyki jądrowej, na festiwalu nauki , i w końcu czy musimy się obawiać wzrostu (nie monopolistyczngeo, ale urealnienia) cen energii? Wszak od początku 2000 r. cena ropy wzrosła prawie 4 krotnie gospodarka sobie z tym poradziła (niekoniecznie politycy). Chyba najlepszą konkluzją tych rozważań będzie komentarz, który sobie właśnie przypomniałem, pozostawiony przez czytelnika „odnawialnego” (podpisujacego sie GDP) pod wpisem pokonferencyjnym z taką puentą: „Nie oszukujmy się - energii nam nie zabraknie. Co najwyżej czasu. Zakładając więc, że globalne ocieplenie jest faktycznie spowodowane naszą działalnością i że nam faktycznie nie służy, myślę że warto aby ceny energii wzrosły chwilowo o te 70%. W celach dydaktycznych”
Przekonany co do generalnej słuszności tej właśnie puenty, chciałbym nieśmiało zasugerować, że jeżeli wystarczająco szeroko popatrzymy na problem pakietu 3 x 20%”, to odnawialne źródła energii (rozumiane także szeroko, a nie partykularnie jako np. biomasa, a potem … długo nic) nie są w nim kosztem, ale kluczem do rozwiązania wielu innych problemów. W sumie, nie licząc glównych czynników koszto- czy cenotwórczych (CO2, deregulacja przy zachowaniu naturalnych monopoli), także z powodu rozwoju odnawialnych źródel energii ceny energii wzrosną, ale jeżlei nawet tak to ten impuls ten będzie akurat "chwilowy" i tylko dzieki "odnawialnym" (realne rozwiązanie w persepektywie zaledwie kilku, kilkunastu lat) ceny mają szansę ustabilizować się na pewnym poziomie, by już dalej nie rosnąć. I może wlasnie dlatego projekt dyrektywy o promocji wykorzystania odnawialnych źródel energii z 23 stycznia br. jest centralnym elmentem pakietu eko-energetycznego, bez którego trudno (także, a może glównie ze względu na koszty) wybrazic sobie wdrożenie pozostalych.
Od pewno czasu jesteśmy zasypywani doniesieniami o kosztach związanych z pakietem ekoenergetycznym UE 3 x 20%, w tym w szczególności kosztami związanymi z realizacją celów w zakresie energetyki odnawialnej i rzekomo grożącą nam z tego powodu powiększonym ubóstwem polskich obywateli.
Stosunkowo bez echa przebrzmiała informacja Komisji Europejskiej z 23 stycznia że koszty osiągnięcia 20% udziału energii z OZE w 2020 r. w UE oznaczają konieczność inwestycji rzędu 150-200 mld Euro http://europa.eu/rapid/pressReleasesAction.do?reference=MEMO/08/33&format=HTML&aged=0&language=EN&guiLanguage=en
Szacunki dla Polski wykonane przez Instytut Energetyki Odnawialnej (EC BREC IEO) oceniające wysokosć wymaganeych nakładówy inwestycyjnych na 60 mld zł http://energetyka.wnp.pl/potrzeba-60-mld-zl-na-zielona-energie,41537_1_0_0.html spotkały się z pomrukiem niezadowolenia typu: „Ile elektrowni jądrowych można postawić za te pieniądze?” czy też :„Za 60-tą cześć tej sumy można Polskę zrobić niezależną energetycznie i wolną od problemu zielonych papierów spekulacyjnych!!!”, a przy innej okazji: http://energetyka.wnp.pl/potrzeba-60-mld-zl-na-energie-odnawialna,42892_1_0_0.html : „Teraz nie ma za co zbudować stadionów, mamy 250 miliardów dolarów długu. Energię odnawialną możemy uzyskać gdyby w okolicach Łysej Góry, wybuchł wulkan”, itd. Generalnie można powiedzieć, że wszystkie te prognozy wyglądają, zwłaszcza dla energetyków, wielce niewiarygodnie i abstrakcyjnie (zresztą nam wszytskim trudno jest wszystkim „czuć miliardy”, zresztą o miliardach jest też dalej), a obywatele z kolei myślą, że to … podatnik krajowy za te inwestycje (fanaberie?) zapłaci w 100% i nic nie zyska. Najważniejsze jest jednak to, że w tych kilku, myślę szczerych komentarzach, realizacja „odnawialnej dwudziestki” z pakietu UE (u nas 15% udziału OZE) wydaje się być w konflikcie z innymi celami polityki energetycznej, a w szczególności z redukcją emisji CO2 i poprawą bezpieczeństwa energetycznego.
Ale jeszcze wyższe liczby wychodzą przy próbie obliczenia koszów realizacji drugiej dwidzestki - zakupienia brakujących limitów emisji CO2 (nawet bez uwzględniania mitycznych już 150 mld zł niezbędnych, zdaniem energetyki i coraz bardziej milczących banków, na modernizacje konwencjonalnych źródeł wytwarzania energii). Odwołując się ponownie do portalu Nowego Przemysłu warto zacytować Ministra Macieja Nowickiego http://energetyka.wnp.pl/prad-zdrozeje-o-70-procent,44667_1_0_0.html, który przed spotkaniem na szczycie UE w Brukseli określił roczne koszty dla energetyki (po 2012 r.) z tytułu zakupu uprawnień do emisji CO2 na 5 mld zl/rok (w innej przytoczonej wypowiedzi bylo to 5 mld Euro/rok) i konieczność wzrostu cen energii (elektrycznej) o 70%. W tej sprawie zresztą już wcześniej i ze znamienną sobie swadą ma temat nie tylko kosztów redukcji emisji CO2 w Polsce ale i niesprawiedliwego ich podziału w UE wypowiedział się na swoim blogu prof. Krzysztof Żmijewski we wpisie o robiącym wrażenie tytule „Zatrważające szczegóły nowego pakietu energetycznego" http://www.wnp.pl/blog/2_49.html . W późniejszych wypowiedziach Profesor zwraca uwagę na niebezpieczeństwo wzrostu kosztów energii elektrycznej nawet o 100%, także z powodu niedostatecznych możliwości przesyłowych (ograniczone możliwości importu energii), ale dostrzega też pewne możliwości jakie może dać coroczny, po 2012 r. wpływ do budżetu nawet do 6 mld zł z tytułu aukcji na uprawnienia do emisji CO2. Proponuje aby te środki prawie w całości (minimum 80%) przeznaczyć na podniesienie efektywności energetycznej, zwłaszcza u odbiorców końcowych energii.
Koncerny energetyczne nawet nie czekając na opinię ekspertów, a nawet stanowisko URE (tym bardziej nie czekając aż zakupią pierwszą brakującą tonę uprawnień do emisji CO2, rozumianą jako koszt uzasadniony) , podnoszą ceny prewencyjnie (!?) lub zapowiadają już na ten rok podwyżki cen węgla i energii elektrycznej o 20% i gazu o 30-40%. Ale to nie koniec złych wieści w sprawie cen i kosztów. W tym tygodniu zarówno w Rzeczpospolitej, Gazecie Wyborczej pojawiły się artykuły na temat wzrostu cen żywności ale Rzeczpospolita dodatkowo próbowała powiązać, choćby jakościowo, czekający nas wzrost cen żywności z rozwojem biopaliw i bioenergetyki http://www.rp.pl/artykul/67299,101551.html (także w komentarzach ekspertów). To poważny temat zapewnie na oddzielną analizę, ale warto dodać, że tego typu korelacje stają się już wyraźnie widoczne w skali światowej, np. analizy Lestera Brown’a z Washington's Earth Policy Institute http://www.pbs.org/journeytoplanetearth/about/expert_pdfs/brown.pdf . Jego zdaniem np. że w latach 2000-2006 zapotrzebowanie na zboża konsumpcyjne i paszowe na swiecie wzrosło o 24 mln ton, a popyt na zboża do produkcji bioetanolu tylko w USA zwiększył się w tym czasie o 2 mln ton, przez co w efekcie np. roczne skoki cen zbóż wyniosły nawet powyżej 20%, rocznie, a jeszcze bardziej spektakularne są wzrosty ceny kukurydzy ze 100 do 150 USD/t), a t to np. bardzo silnie przekłada się na wzrost cen pasz i np. ceny drobiu, itd.
Na wszelki wypadek zerknąłem do publikacji GUS, nt. wydatków gospodarstw domowych, aby nie było wątpliwości, publikacja pochodzi jeszcze sprzed unijnego pakietu eko-energetycznego http://www.stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus/PUBL_budzety_gospodarstw_domowych_w_2006.pdf , aby się przekonać jak to z nami było „przed nieszczęściem”. Wynika z niej, że zanim „nieszczęście przyszło z Brukseli”, na żywność z naszych wydawaliśmy 27% a na paliwa i energię 11,6% z naszych budżetów domowych. Nie ulega wątpliwości, że choć zarówno żywność jak i energia to produkty handlu światowego o niezwykle osttnio wysokiej dynamice wzrostu cen oraz że i tak przyjdzie nam za obydwa coraz rzadsze dobra coraz więcej płacić, to w krajowych warunkach wobec ew. zbyt silnego postawienia na biomasę energetyczną i biopaliwa , zapłacimy jeszcze extra w cenie żywności.
Czyli można by dojść do wniosku, że o "raporcie Sterna" (koszty zaniechania dzialań na rzecz postrzymania zmian klimatu wyższe od koztów dzialań) już nikt nie pamięta, ale jesteśmy coraz powszechniej przekonani że przez „nieodpowiedzialne pomysły Komisji Europejskiej” grozi nam powszechna drożyzna i katastrofa gospodarcza. Można by przytoczyć dalsze, prowadzące do podobnych wniosków przykłady szamotania się z niemałym zresztą problemem jaki wynika z pakietu 3 x 20% przyklady i wynikające z nich konkluzje w stylu "a’rebou" mnożyć. Ale czy przypadkiem właśnie nie ma tu odwrócenia skutków i przyczyn? Czy wobec liberalizacji (ale nie demonopolizacji) rynków koszty nie mają i tak większego znaczenia, a liczą się ceny które w przypadku takich dóbr jak energią i żywność mają praktycznie zerową elastyczność popytu. Czy wobec zjawiska wzrostu cen energii przy jednoczesniej deregulacji nie nalezaloby raczej wlaczyc nie jedynie o podywzszenie limtow, ale o demonopolizacje i decentralizcje, które Komisja Europejska może nie bez powodu lansuje? Czy nie patrzymy na wszystko z pozycji „mieszczan” z wiersza Tuwima pod jakimże tytułem, który tak o nich pisał (…) „chodzą i widzą wszystko oddzielnie, tu pies, tu krzesło tam zając (…). Dlaczego te koszty naliczamy oddzielnie dla każdego z trzech elementów pakietu eko- energetycznego? Nie wspominałem tu o "trzeciej dwudziestce" czyli o kosztach redukcji zużycia energii o 20% (w stosunku do tzw. baseline), ale czy w obecnej sytuacji, jeżeli cena energii ma pójść w górę 2-3 krotnie, mają jeszcze jakikolwiek sens białe certyfikaty zapowiedzenie w projekcie ustawy o efektywności energetycznej? Czyż nieunikniony wzrost cen energii nie jest najlepszym i całkowicie odbiurokratyzowanym białym certyfikatem i czy jest sens kierować ten instrument wlanie do przesibiorstw energetycznych, ktore "są dorosle" i powinny reagować na implsy cenowe idace z rynku? Czy musimy się obawiać że, jak twierdza krajowe grupy energetyczne, ze zamkną elektrownie i „zgasną światła” (to zresztą sugestywny temat debaty w której brałem udział w tym tygodniu, razem z prominentnymi zwolennikami energetyki jądrowej, na festiwalu nauki , i w końcu czy musimy się obawiać wzrostu (nie monopolistyczngeo, ale urealnienia) cen energii? Wszak od początku 2000 r. cena ropy wzrosła prawie 4 krotnie gospodarka sobie z tym poradziła (niekoniecznie politycy). Chyba najlepszą konkluzją tych rozważań będzie komentarz, który sobie właśnie przypomniałem, pozostawiony przez czytelnika „odnawialnego” (podpisujacego sie GDP) pod wpisem pokonferencyjnym z taką puentą: „Nie oszukujmy się - energii nam nie zabraknie. Co najwyżej czasu. Zakładając więc, że globalne ocieplenie jest faktycznie spowodowane naszą działalnością i że nam faktycznie nie służy, myślę że warto aby ceny energii wzrosły chwilowo o te 70%. W celach dydaktycznych”
Przekonany co do generalnej słuszności tej właśnie puenty, chciałbym nieśmiało zasugerować, że jeżeli wystarczająco szeroko popatrzymy na problem pakietu 3 x 20%”, to odnawialne źródła energii (rozumiane także szeroko, a nie partykularnie jako np. biomasa, a potem … długo nic) nie są w nim kosztem, ale kluczem do rozwiązania wielu innych problemów. W sumie, nie licząc glównych czynników koszto- czy cenotwórczych (CO2, deregulacja przy zachowaniu naturalnych monopoli), także z powodu rozwoju odnawialnych źródel energii ceny energii wzrosną, ale jeżlei nawet tak to ten impuls ten będzie akurat "chwilowy" i tylko dzieki "odnawialnym" (realne rozwiązanie w persepektywie zaledwie kilku, kilkunastu lat) ceny mają szansę ustabilizować się na pewnym poziomie, by już dalej nie rosnąć. I może wlasnie dlatego projekt dyrektywy o promocji wykorzystania odnawialnych źródel energii z 23 stycznia br. jest centralnym elmentem pakietu eko-energetycznego, bez którego trudno (także, a może glównie ze względu na koszty) wybrazic sobie wdrożenie pozostalych.
poniedziałek, marca 03, 2008
Wzmożony ruch na nowym blogu Komisarza UE ds. Energii Andrisa Piebalgsa
W piątek po poludniu Komisarz Piebalgs wprowadzil do cyberprzestrzeni swoj pierwszy wpis na swoim blogu obslugiwanym przez Komisje Europejską. Wczesniej odwiedzalem blogi paru innych komisarzy UE, ale nie cieszyly sie one specjalnym powodzeniem komentatorow. Pierwszy wpis Pana Piebalgsa, zresztą naprawde ciekawy, zapowiadający m.in. że 2008 rok będzie rokiem "efektywnosci enegetycznej" w UE, od razu spotkal sie z wielkim entujazmem i aktywnoscią czytelników. Choć ludzka solidarnosć i zachecajaca tresć pierwszego wpisu niezwykle zapracowanego czlowieka zachęcila mnie aby życzyc mu powodzenia i konsekwencji (i nie zapominania o OZE:), szybko sie zorientowalem, że blog Komisarza przeżyl prawdziwe oblężenie takich jak ja i juz po pierwszym dniu moderator umiescil aż 57 (!)komentarzy, a w wsród nich nawet gotowe do wdrozenia rozwiazania techniczne :).
Skad takie powodzenie? Nie ulega watpliwosci, że energia (chyba najbardziej poprzez jej koszt) stala sie juz niezwykle waznym tematem nawet dla przecietnego obywatela. Chodzi tu tez z pewnoscią o autoreklmę, o chęć pokazania sie. Pan prof Hanna Swida-Ziemba napisala niedawno, ze "tyle żyjemy ile pokażemy przez innymi" i tym tez tlumaczyla fenomen naszej obecnosci (w szczególnosci blogerow :) w internecie. Ale moze jest w tym wszystkim takze chec bezposredniego kontaktu ponad np. .... dostawcą energii, regulatorem krajowym, ministrem, ba nawet premierem, z tym co (nawet przy braku unijnej polityki energetycznej) silnie jednak wplywa na ksztalt i przyszlosc energetyczna UE, a moze nawet szerzej. Pamietam zreszta jak kiedys rozmawiajac z dzialaczem samorzadowym o obecnym wieloszczeblowym systemie administracji państwowej i samorządowej, gdzie oprocz gminy, powiatu i wojewodztwa samorzadowego i Warszawy pojawiala sie Bruksela, rozmowca doszedl do wniosku ze jest tego wszytskiego o "jeden" szczeblel za duzo. Niesmialo zapytalem czy znowu chodzi mu o pokrywanie sie kompetencji powiatow i gmin, a w odpowiedzi dostalem zapytanie: czy Europa naprawde przestalaby funkcjonowac gdyby marszalek wojewodztwa kontaktowal sie bezposrednio komisarzem UE...
Ale co to bedzie dalej z blogiem p. Komisarza? Aż strach pomyslec. Nie tak dawno rozmawiajac "o naprawie administracji państwowej" zetknalem sie z innym spostrzeżeniem. Jak opozycja w Sejmie, czy nawet pojedynczy posel, chce pomóc energetyce odnawialnej to przygotowuje interpelację (skierowaną do rządu, aby go do dzialań w okreslonym (slusznym) kierunku zmobilizowac. Efekt jest jednak zazwyczaj odwrotny od zamierzonego, bo minister i urzednicy państwowi zamiast pracowac nad rozwiazaniami na przyszlosc, siedza po nocach i pisza odpowiedzi, z ktorych zazwyczaj nic konstruktywnego nie wynika (nawet nie z powodu, ze pytanie jest zle, ale, że tak napisze, z powodu niedoborow w systemie czy jego niewydolnosci).
Mam nadzieje że blog Komisarza Piebalgsa nie zablokuje kompletnie pracy biurokratów brukselskich z powodu domniemanego angażowania ich do przygotowywania odpowiedzi na zglaszane (czasami niezbyt praktyczne) propozycje i nie zdezorganizuje pracy calej Komisji Europejskiej :). Dotarly juz do mnie takie obawy tamtejszych urzednikow, ale traktuje je oczywiscie jak caly ten wpis w kategoriach żartu i mysle ze p. Andris Piebalgs sam sobie poradzi ze swoim blogiem i nikogo ze swoich podwladnych nie bedzie angazowal.
Mysle ze bede na jego blog regularnie zagladal.
Skad takie powodzenie? Nie ulega watpliwosci, że energia (chyba najbardziej poprzez jej koszt) stala sie juz niezwykle waznym tematem nawet dla przecietnego obywatela. Chodzi tu tez z pewnoscią o autoreklmę, o chęć pokazania sie. Pan prof Hanna Swida-Ziemba napisala niedawno, ze "tyle żyjemy ile pokażemy przez innymi" i tym tez tlumaczyla fenomen naszej obecnosci (w szczególnosci blogerow :) w internecie. Ale moze jest w tym wszystkim takze chec bezposredniego kontaktu ponad np. .... dostawcą energii, regulatorem krajowym, ministrem, ba nawet premierem, z tym co (nawet przy braku unijnej polityki energetycznej) silnie jednak wplywa na ksztalt i przyszlosc energetyczna UE, a moze nawet szerzej. Pamietam zreszta jak kiedys rozmawiajac z dzialaczem samorzadowym o obecnym wieloszczeblowym systemie administracji państwowej i samorządowej, gdzie oprocz gminy, powiatu i wojewodztwa samorzadowego i Warszawy pojawiala sie Bruksela, rozmowca doszedl do wniosku ze jest tego wszytskiego o "jeden" szczeblel za duzo. Niesmialo zapytalem czy znowu chodzi mu o pokrywanie sie kompetencji powiatow i gmin, a w odpowiedzi dostalem zapytanie: czy Europa naprawde przestalaby funkcjonowac gdyby marszalek wojewodztwa kontaktowal sie bezposrednio komisarzem UE...
Ale co to bedzie dalej z blogiem p. Komisarza? Aż strach pomyslec. Nie tak dawno rozmawiajac "o naprawie administracji państwowej" zetknalem sie z innym spostrzeżeniem. Jak opozycja w Sejmie, czy nawet pojedynczy posel, chce pomóc energetyce odnawialnej to przygotowuje interpelację (skierowaną do rządu, aby go do dzialań w okreslonym (slusznym) kierunku zmobilizowac. Efekt jest jednak zazwyczaj odwrotny od zamierzonego, bo minister i urzednicy państwowi zamiast pracowac nad rozwiazaniami na przyszlosc, siedza po nocach i pisza odpowiedzi, z ktorych zazwyczaj nic konstruktywnego nie wynika (nawet nie z powodu, ze pytanie jest zle, ale, że tak napisze, z powodu niedoborow w systemie czy jego niewydolnosci).
Mam nadzieje że blog Komisarza Piebalgsa nie zablokuje kompletnie pracy biurokratów brukselskich z powodu domniemanego angażowania ich do przygotowywania odpowiedzi na zglaszane (czasami niezbyt praktyczne) propozycje i nie zdezorganizuje pracy calej Komisji Europejskiej :). Dotarly juz do mnie takie obawy tamtejszych urzednikow, ale traktuje je oczywiscie jak caly ten wpis w kategoriach żartu i mysle ze p. Andris Piebalgs sam sobie poradzi ze swoim blogiem i nikogo ze swoich podwladnych nie bedzie angazowal.
Mysle ze bede na jego blog regularnie zagladal.